- Opowiadanie: MPJ 78 - Legendy brokowskie - Opętany kartograf

Legendy brokowskie - Opętany kartograf

Ko­lej­ne z cyklu, tym razem bez zdjęć ;) i oczy­wi­ście do­rzu­ci­łem wię­cej fan­ta­sty­ki :D

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Legendy brokowskie - Opętany kartograf

W epoce na­wi­ga­cji sa­te­li­tar­nej i apli­ka­cji, które po­tra­fią na­nieść na mapę trasę po­ran­ne­go jog­gin­gu, czy za­sta­na­wia­li­ście się jak kie­dyś po­wsta­wa­ły mapy? Szu­ka­li­ście może sta­rych map, na któ­rych po­ja­wia się wasze mia­sto? Ja za­da­łem sobie taki trud. Z tym ostat­nim, to tak bez prze­sa­dy. Prze­cież w In­ter­ne­cie jest nie­mal wszyst­ko.

Naj­pierw zna­la­złem pol­skie szta­bów­ki z ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­ste­go szó­ste­go. Po­szu­ka­łem głę­biej. Nie­miec­ka Karte des we­stli­schen Rußland z ty­siąc dzie­więć­set pięt­na­ste­go. Boże, jak przez te dwa­dzie­ścia lat Brok się roz­rósł. Ro­syj­ska trój­wior­stów­ka z ty­siąc osiem­set pięć­dzie­sią­te­go. Zni­ka­ją nie­któ­re drogi, po­ja­wia się wię­cej lasu. Fran­cu­ski plan z ty­siąc osiem­set ósme­go. Z ja­kie­goś po­wo­du jego autor od­wró­cił stro­ny świa­ta. U góry mapy jest po­łu­dnie, a nie pół­noc. Znika linia ko­le­jo­wa War­sza­wa – Mał­ki­nia – Bia­ły­stok, za to po dru­giej stro­nie Bug, na­prze­ciw mia­sta po­ja­wia się fort. Zanon­ni Carte De La Po­lo­gne Xię­stwo War­miń­skie Część Woiew. Troc­kie­go y Pruss Bran­denb. z ty­siąc sie­dem­set sie­dem­dzie­sią­te­go dru­gie­go. Or­to­gra­fia zmie­nia się zna­czą­co, mia­sta za­zna­czo­ne są czer­wo­ny­mi wie­lo­bo­ka­mi. Rok ty­siąc sześć­set sie­dem­dzie­sią­ty piąty, atlas San­so­na wy­da­ny przez Pio­tra Mar­riet­te. Mamy na niej Brock nad Bu­giem. Szu­kam star­szych map i prze­ży­wam roz­cza­ro­wa­nie. Broku nie ma, za to nad rzeką po­ja­wia się Ostrów, le­żą­ca ja­kieś szes­na­ście ki­lo­me­trów na pół­noc od niej. Bug jest znany ze swej ka­pry­śno­ści, ale prze­cież ma ona swoje gra­ni­ce. Prze­glą­dam ko­lej­ne ar­ku­sze. Atla­sy dru­ko­wa­no w róż­nych mia­stach: Oxford, Rzym, We­ne­cja, Lon­dyn, Paryż, Am­ster­dam, An­twer­pia, wszę­dzie nad Bu­giem wid­nie­ją Kmień­czyk, Liw, Pro­styń, Ostrów, Nur. Prze­cież po­win­no być Ka­mień­czyk, Brok, Pro­styń, Nur. Po­zo­sta­łe dwie miej­sco­wo­ści w ogóle nad Bu­giem nie leżą. Co się stało? Ko­lej­ne lata, wszę­dzie po­wie­la­ny jest ten sam błąd. Wy­glą­da na to, że sza­now­ni twór­cy atla­sów ścią­ga­li od sie­bie jak gim­na­zja­li­ści na spraw­dzia­nie. Spraw­dziw­szy daty do­sze­dłem do wnio­sku, iż źró­dłem z któ­re­go spi­sy­wa­no jest mapa Wa­cła­wa Gro­dziec­kie­go z ty­siąc pięć­set sześć­dzie­sią­te­go dru­gie­go roku. Tylko, jak usta­lić, przy­czy­nę po­mył­ki? Nie­mal pół ty­sią­ca lat to szmat czasu. Czy znaj­dzie się na to spo­sób? Sam nie dam rady, ale znam kogoś, kto po­wi­nien mi w tym pomóc.

 

Da­nu­ta Mi­row­ska, blon­dyn­ka, nie­ca­łe sto sześć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu, o drob­nej bu­do­wie ciała i zie­lo­nych, lekko roz­ma­rzo­nych oczach. Na pierw­szy rzut oka li­ce­alist­ka no może stu­dent­ka. Po­zo­ry jed­nak my­li­ły, była to bo­wiem spe­cja­list­ka od wie­dzy ta­jem­nej, o bli­żej nie­okre­ślo­nym wieku.

– Witaj sło­necz­ko, cu­dow­nie dziś wy­glą­dasz. – Do jakże sym­pa­tycz­ne­go po­wi­ta­nia do­rzu­cam uśmiech a'la Geo­r­ge Clo­oney.

– Cześć Ma­recz­ku. Cze­góż to ode mnie chcesz?

– Skąd masz takie przy­pusz­cze­nie?

– Moja ko­bie­ca in­tu­icja mi to pod­po­wia­da. – Uśmiech­nę­ła się nie­win­nie.

– Wi­dzisz, mam taki pro­blem….

Zre­fe­ro­wa­łem jej wy­ni­ki moich po­szu­ki­wań, do­rzu­ci­łem wnio­ski z de­duk­cji, oraz przy­pusz­cze­nia co do czasu i osób.

– Czego więc ocze­ku­jesz?

– Ty się znasz na róż­nych nie­kon­wen­cjo­nal­nych me­to­dach zdo­by­wa­nia in­for­ma­cji.

– Można to tak ująć. – Ko­lej­ny pro­mien­ny uśmiech.

– Wy­wo­ła­ła­byś dla mnie ducha Wa­cła­wa Gro­dziec­kie­go, i byśmy go spy­ta­li o przy­czy­ny po­mył­ki.

– Mam lep­szy po­mysł. – Jej zie­lo­ne oczy nie­mal za­uwa­żal­nie za­czę­ły świe­cić. – A gdy­byś miał oka­zję oso­bi­ście oglą­dać in­te­re­su­ją­ce cię zda­rze­nie?

– Drogo to mnie bę­dzie kosz­to­wa­ło?

– Niech stra­cę. Zro­bię to za darmo.

– Gdzie jest ha­czyk? – Zna­łem ja jako prag­ma­tycz­ną osób­kę, która nie re­zy­gnu­je łatwo z za­rob­ku.

– Po­trze­bu­ję kogoś do po­mo­cy w drob­nym eks­pe­ry­men­cie.

– Zna­czy się mam z tobą wpa­try­wać w szkla­ną kulę?

– Żad­nych ta­kich. Bę­dziesz to wi­dział z per­spek­ty­wy pierw­szej osoby, pra­wie jak w two­ich ulu­bio­nych grach. – Uśmie­cha­ła się ku­szą­co.

– Prze­cież to się stało pięć­set lat temu. Niby jakim cudem mam to zo­ba­czyć?

– Czas nie jest tak do końca mo­no­li­tem. Jest w nim sporo mniej­szych i więk­szych fur­tek, okien, dziu­rek od klu­cza.

– Prze­nie­siesz mnie w cza­sie?

– Po czę­ści tak, po czę­ści nie.

– Coś krę­cisz, pew­nie to nie­bez­piecz­ne?

– Wszyst­kie praw­dzi­we wróż­ki ko­rzy­sta­ją z po­dob­nej tech­ni­ki pa­trząc w przy­szłość. Je­dy­na róż­ni­ca bę­dzie po­le­gać na tym, iż za­miast udać się w prze­szłość sama, wyślę cie­bie. Ry­zy­ko jest więc mi­ni­mal­ne.

– W takim razie wcho­dzę w to. – Po­ku­sa po­dró­ży w cza­sie zwy­cię­ży­ła.

– Przyjdź do mnie jutro przed po­łu­dniem.

 

Sta­wi­łem się u niej równo o go­dzi­nie je­de­na­stej. Ka­za­ła mi usiąść na le­żan­ce, na­po­iła ja­kimś dziw­nym pły­nem. Pa­trzy­łem jej pro­sto w oczy gdy roz­po­czę­ła nucić jakąś me­lo­dię. Już po chwi­li po­czu­łem się dziw­nie. Dźwięk spra­wiał ze wszyst­ko wpa­da­ło w wi­bra­cję. Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, mia­łem wra­że­nie że opusz­czam swoje ciało. Przez chwi­le pa­trzy­łem z boku na sie­bie osu­wa­ją­ce­go się na ko­zet­kę. Pieśń trwa­ła, a mnie po­rwał wir ciem­no­ści.

 

Pierw­sze, co do mnie do­tar­ło, to skrzy­pie­nie i plusk. Chwi­lę póź­niej ktoś chlu­snął mi wodą na twarz. Zdaje się otwo­rzy­łem oczy, bo oto uj­rza­łem schy­lo­nych nade mną dwóch osob­ni­ków. Star­szy wy­glą­dał tro­chę jak Papa Smerf, siwa broda, ob­szy­ta fu­trem fi­ku­śna czap­ka bez wąt­pie­nia kie­dyś czer­wo­na, bar­wio­na na nie­bie­sko skó­rza­na ka­mi­zel­ka. Młod­szy miał na sobie szarą ko­szu­lę i sło­mia­ny ka­pe­lusz mocno po­strzę­pio­ny na brze­gach, w rę­kach trzy­mał ce­brzyk. Za­czę­li roz­ma­wiać. Po­słu­gi­wa­li się jakąś formą ję­zy­ka pol­skie­go, mia­łem wra­że­nie, jak­bym oglą­dał ro­syj­ski film z chiń­skim lek­to­rem, prze­kła­da­ny na nasze przez roz­tar­gnio­ne­go tłu­ma­cza.

– Słabe te Wło­chy, mdle­ją od byle czego jak co nie­któ­re nie­wia­sty. – Stwier­dził star­szy.

– Ja tam se myśle panie szy­per, co one tak mają bez to, że bez czap­ki cho­dzą. – Od­po­wie­dział mu młod­szy.

– Do­brze prawicie Ma­cie­ju.

– Panie szy­per, jak one cu­da­ki siem ła­ci­ny wy­uczom, to bez to mnie­mają, iże wszyst­kie ro­zu­my po­zja­dał. Tak na prawdę zaś to szkoda gadać. Może by mu tak ko­lej­ny ce­berk na ocu­ce­nie? – Na­zy­wa­ny Ma­cie­jem, po­dej­rza­nie rwał się do po­mo­cy.

– Chyba nie trze­ba bę­dzie. Oczy otwo­rzył, zna­czy budzi się.

 

Nagle usia­dłem a z moich usta padły słowa.

– Santa Maria, madre di Dio co się stało? – Pro­blem w tym, że wcale nie za­mie­rza­łem ich mówić.

– Omdle­li­ście panie. Na szczę­ście na tą sła­bość nie ma to jak ce­be­rek wody z Bugu. – Ma­ciej wy­raź­nie ocze­ki­wał po­chwa­ły za swoje dzia­ła­nie.

– Który mamy rok? Dokąd pły­nie­my?

– Chyba za długo by­li­ście na słoń­cu skoro za­po­mnie­li­ście że mamy rok pań­ski ty­siąc pięć­set pięć­dzie­sią­ty dzie­wią­ty. – Od­po­wie­dział szy­per wy­raź­nie mi się dzi­wiąc.

– Ostro. – Wy­rwa­ło mi się kiedy zro­zu­mia­łem co się stało.

 

Da­nu­sia prze­nio­sła mnie du­chem czte­ry­sta pięć­dzie­siąt sie­dem wstecz. Płynę po Bugu, wy­ła­do­wa­ną to­wa­ra­mi szku­tą ża­glo­wą. Przed wie­czo­rem do­trze­my do Broku. Dzie­lę ciało z Marco Be­ne­ven­ta­no, wnu­kiem po­wa­ża­ne­go rzym­skie­go kar­to­gra­fa. Wy­ko­nu­je on zle­ce­nie Wa­cła­wa Gro­dziec­kie­go i na­no­si na ro­bo­czą mapę nad­bu­żań­skie miej­sco­wo­ści. Tro­chę trwa­ło zanim to usta­li­łem, po­nie­waż ko­mu­ni­ka­cję z „go­spo­da­rzem” mia­łem utrud­nio­ną. Ma­ka­ro­niarz na moje py­ta­nia re­ago­wał pa­ni­ką, pła­kał, po­msto­wał na „po­gań­skie, dzi­kie kra­iny”, gdzie co rusz do czło­wie­ka się ja­kieś dia­bel­stwo przy­cze­pi, wzy­wał naj­róż­niej­szych świę­tych, mo­dlił się gor­li­wie. Swoim za­cho­wa­niem wzbu­dził szcze­re zdu­mie­nie za­ło­gi na­szej łodzi. Jak do­bi­li­śmy do brze­gu w Pro­sty­ni po­biegł do miej­sco­we­go ko­ścio­ła. Świą­ty­nia wzbu­dzi­ła moje za­in­te­re­so­wa­nie. Zna­czą­co róż­ni­ła się od obec­nej, były jed­nak dwa cha­rak­te­ry­stycz­ne ele­men­ty, które do­trwa­ły do moich cza­sów. Fi­gur­ka trój­cy prze­naj­święt­szej dłuta Wita Stwo­sza, oraz ukrzy­żo­wa­ny Chry­stus, na­tu­ral­nej wiel­ko­ści. Do­pie­ro w świę­tym przy­byt­ku Marco był skłon­ny uwie­rzyć, iż nie je­stem pie­kiel­nym de­mo­nem dy­bią­cym na jego duszę.

 

Po na­wią­za­niu po­ro­zu­mie­nia wró­ci­li­śmy nad rzekę. Za­ło­ga na­szej szku­ty wła­śnie koń­czy­ła wy­ła­du­nek to­wa­rów dla lo­kal­nych kup­ców, miej­sce piel­grzy­mów dą­żą­cych do tu­tej­sze­go sank­tu­arium za­ję­li ci wra­ca­ją­cy do domu. Ru­szy­li­śmy dalej. Trze­ba przy­znać, iż rzeka mocno zmie­ni­ła się od tam­te­go czasu. Dziś jest po pro­stu pusta, cza­sem latem po­ja­wia­ją się na niej ka­ja­ki, jedna czy dwie mo­to­rów­ki, z rzad­ka jakiś mały jach­cik. Bug roku pań­skie­go ty­siąc pięć­set pięć­dzie­sią­te­go dzie­wią­te­go przy­po­mi­nał ru­chli­wą drogę. W dół i w górę rzeki cią­gnę­ły po nim wy­ła­do­wa­ne to­wa­ra­mi szku­ty, du­ba­sy, ko­mię­gi. Czół­na ry­bac­kie śmi­ga­ły cią­gnąc sieci, lub stały w za­ko­lach. Od czasu do czasu na rzece widać było promy prze­wo­żą­ce wozy i ludzi z jed­ne­go brze­gu na drugi. Przed samym Bro­kiem grupa pia­ska­rzy ła­do­wa­ła swoje ło­dzie wy­do­by­wa­nym z ko­ry­ta rzecz­ne­go pia­skiem. Ja przy­bysz z XXI wieku, za­czy­na­łem się za­sta­na­wiać, dla­cze­go my współ­cze­śni do­pro­wa­dzi­li­śmy do zu­peł­nej de­ge­ne­ra­cji tego szla­ku.

W końcu na­szym oczom uka­zał się Brok, no może nie tak od razu całe mia­sto. Naj­pierw do­strze­głem błysz­czą­cy świe­żą mie­dzią dach ko­ścio­ła. Do­pie­ro póź­niej wy­ło­ni­ły się strze­chy domów. Pod­szedł do mnie szy­per.

– Już teraz cie­szy wzrok, a jak go skoń­czą to bę­dzie cudo. – Rzekł wska­zu­jąc na świą­ty­nię.

– Znać, po­boż­ni lu­dzie tu miesz­ka­ją, co nie ża­łu­ją pie­nię­dzy na chwa­łę bożą.

– Lu­dzie, to nie ża­łu­ją wy­sił­ku, a bi­skup sze­rzej uchy­lił swej szka­tu­ły. Nie mogło być ina­czej, bo miedź co błysz­czy na dachu siła kosz­tu­je, tynki w środ­ku cu­dzo­ziem­ską modłą kła­dzio­ne, też nie­ma­ło, mi­strzo­wie co ma­lun­ka­mi ten przy­by­tek zdo­bią rów­nież słono sobie liczą.

– Sporo na ten temat wie­cie.

– W końcu nie raz i nie dwa na mej szku­cie przy­wo­zi­łem tu, a to wi­tra­że szkla­ne, a to rzeź­by świę­tych, a to or­na­ty dla miej­sco­we­go pro­bosz­cza.

– Chwa­li się wam panie udział w tak zboż­nym dzie­le. – Szy­per po­ki­wał głową, za­do­wo­lo­ny z po­chwa­ły ale nic nie od­rzekł.

 

Do­bi­li­śmy do drew­nia­ne­go po­mo­stu. Ulic było nie­wie­le, za to ludzi na nich mnó­stwo. Po­my­śla­łem „let­ni­cy” zanim do­tar­ło do mnie, że to muszą być miej­sco­wi. Be­ne­ven­ta­no ku mo­je­mu roz­cza­ro­wa­niu za­miast zwie­dzać ko­ściół, udał się wprost do karcz­my. W lo­ka­lu wpa­dła mu w oko jedna z po­słu­ga­czek przy­no­szą­cych je­dze­nie. Dziew­czy­na była cał­kiem ładna, bar­dzo po­dob­na do Mi­row­skiej. Punkt za gust dla Wło­cha. Kiedy tylko po­de­szła za­ga­ił.

– Bar­dzo się po­tłu­kłaś?

– Kiedy panie?

– Jak spa­dłaś z nieba anioł­ku. – Dziew­czy­na ob­la­ła się ru­mień­cem.

– Ostro. – Mruk­ną­łem uświa­do­miw­szy sobie, iż ten tekst na pod­ryw ma pięć­set lat.

 

Marco zaś się że tak po­wiem roz­krę­cał. Za­mó­wił pięć ku­ro­patw z rusz­tu, bo­che­nek chle­ba, trzy kufle piwa i bu­tel­kę wę­grzy­na. Dziew­czy­na uwi­ja­ła się przy nim jak w ukro­pie przy­no­sząc sutą ko­la­cję. Widok tego, co wy­lą­do­wa­ło na stole spra­wił, iż się prze­że­gna­łem. Ptac­two przy­po­mi­na­ło wrony, mętne piwo cuch­nę­ło droż­dża­mi i miało słod­ka­wy smak, w szyj­ce bu­tel­ki, nad winem znaj­do­wa­ła się gruba na pół palca war­stwa ja­kie­goś oleju. Do­brze, że choć chleb pach­niał i sma­ko­wał jak trze­ba. Ma­ka­ro­nia­rzo­wi zu­peł­nie to nie prze­szka­dza­ło. Upo­rał się z po­sił­kiem w nie­ca­łe dwa kwa­dran­se. Ostro – wy­szep­ta­łem w chwi­li, gdy pod sto­łem wy­lą­do­wa­ła ostat­nia kost­ka z ku­ro­pa­twy.

 

Włoch ścią­gnął z ple­ców lut­nię i za­czął śpie­wać naj­pierw po wło­sku, potem rów­nież po pol­sku. Słowa mó­wi­ły o mi­ło­ści, cza­sem sub­tel­nie cza­sem ru­basz­nie. Czę­sto gęsto śpie­wa­jąc wo­dził wzro­kiem za blon­d­wło­są po­słu­gacz­ką. Go­ściom karcz­my wy­stęp się wy­raź­nie po­do­bał, ten i ów do­sia­dał się do mo­je­go go­spo­da­rza i sta­wiał wino lub piwo. Byli nawet i tacy, co mu pła­ci­li by po­wtór­nie za­śpie­wał tę czy inną pio­sen­kę. Marco pie­nią­dzem nie gar­dził, z każ­dym chęt­nym wypił, na do­da­tek sporo roz­ma­wiał, py­ta­jąc o to bliż­sze i dal­sze miej­sco­wo­ści.

Koło pół­no­cy, gdy inni go­ście po­szli już spać, coś­kol­wiek pod­pi­ty wziął się do na­no­sze­nia zdo­by­tych in­for­ma­cji na szkic mapy. Za­da­nie miał nie­ła­twe, jedna świecz­ka o ra­chi­tycz­nym chy­bo­tli­wym pło­mie­niu nie­wie­le da­wa­ła świa­tła. Wy­pi­ty al­ko­hol spra­wiał, że gęsie pióro nie­zgrab­nie po­ru­sza­ło się po per­ga­mi­nie. Do­dat­ko­wo dziew­czy­na sie­dzą­ca na ko­la­nach kar­to­gra­fa, nie uła­twia­ła mu za­da­nia. Zwłasz­cza jej de­kolt, na który co raz rzu­cał okiem, zna­czą­co go roz­pra­szał.

– Ostro. – Wy­szep­ta­łem nie mając złu­dzeń z kim i jak Włoch spę­dzi noc.

– Ostrow. – Po­wtó­rzył roz­ba­wio­ny Marco i tak na­pi­sał na mapie.

 

W tej samej chwi­li do­tar­ło do mnie, co zro­bił. Chcia­łem krzy­czeć, ale we­ssał mnie wir ciem­no­ści.

– Stój! To jest Brok a nie Ostrów!

– On cię i tak nie usły­szy. – Spo­koj­nie od­rze­kła Da­nu­sia.

– Prze­nieś mnie z po­wro­tem, a po­pra­wię ten błąd.

– Niby jak głup­ta­sie? Prze­cież to stało się nie­mal pięć wie­ków temu.

– Sam po­pro­wa­dzę jego rękę na per­ga­mi­nie.

– To nie­moż­li­we.

– Dla­cze­go? Prze­cież się z nim do­ga­dy­wa­łem.

– Wiem, wi­dzia­łam to. Tyle, że prze­szłość można co naj­wy­żej ob­ser­wo­wać, ale nie można jej zmie­nić.

– Cze­kaj! Ty tam byłaś?

 

Da­nu­sia nie od­po­wie­dzia­ła tylko się ta­jem­ni­czo uśmiech­nę­ła. 

Koniec

Komentarze

Niedosyt. Witaj! Opko jest zdecydowanie lepsze od porzedniego. Krótka forma sprawia, że czyta się na raz. Wstęp delikatnie długawy mi jednak nie przeszkodził. Później się rozkręciĺo i… pozostawilo z niedosytem bo było fajnie. Bardzo chętnie dowiedziałbym się jak to się bohater z Włochem w kościele dogadali. Moim zdaniem tekst prosi się o rozwinięcie, choć zawiera w sobie krótką historię, której nic nie brakuje. O żadne błędy się nie potykałem, bardzo lekko napisane. ; ) Uważam, że powinieneś otrzymać znak jakości. Pozdrawiam! – ostro! // P.S. No ale żeby tak uciąć przed opisaniem tego jak Włoch spędził resztę nocy… // Jedno zdjęcie mapy z błędem na końcu mógłyś wrzucić, jeżeli takie posiadasz ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Pomysł na kolejną legendę, utrzymany w stylu opowieści fantasy, zdał mi się niezły. Natomiast część pierwsza niespecjalnie mi się spodobała. Choć znać, że starałeś się pisać lekko i z humorem, to, moim zdaniem, ten zamiar nie powiódł się do końca – spotkanie Marka z Danutą, jest dość sztywne, a dialogi sztuczne.

Mam wrażenie, że to nie ostatnia opowieść o Broku, że masz ich jeszcze wiele w zanadrzu. Ciekawa jestem kolejnych.

Wykonanie nadal pozostawia nieco do życzenia.

 

W epoce na­wi­ga­cji sa­te­li­tar­nej i apli­ka­cji, które po­tra­fią na­nieść na mapę trasę po­ran­ne­go jog­gin­gu, czy za­sta­na­wia­li­ście się jak kie­dyś po­wsta­wa­ły mapy? – Raczej: Czy dziś, w epoce na­wi­ga­cji sa­te­li­tar­nej i apli­ka­cji, które po­tra­fią na­nieść na mapę trasę po­ran­ne­go jog­gin­gu, za­sta­na­wia­li­ście się, jak kie­dyś po­wsta­wa­ły mapy?

 

Prze­cież w in­ter­ne­cie jest nie­mal wszyst­ko.Prze­cież w In­ter­ne­cie jest nie­mal wszyst­ko.

 

Czy znaj­dzie się na spo­sób? – Pewnie miało być: Czy znaj­dzie się na to spo­sób?

 

blon­dyn­ka, nie­ca­łe 160 cm wzro­stu… – …blon­dyn­ka, nie­ca­łe sto sześćdziesiąt centymetrów wzro­stu

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

Star­szy wy­glą­dał tro­chę jak Papa Smurf… – Star­szy wy­glą­dał tro­chę jak Papa Smerf

Używamy pisowni spolszczonej.

 

oraz drew­nia­ny krzyż z ukrzy­żo­wa­nym Chry­stu­sem… – Nie brzmi to najlepiej.

 

koń­czy­ła wy­ła­du­nek to­wa­rów dla miej­sco­wych kup­ców, miej­sce piel­grzy­mów… – Powtórzenie.

 

Rzekł wska­zu­jąc na świą­ty­nie.Rzekł, wska­zu­jąc na świą­ty­nię.

 

tynki w środ­ku cu­dzo­ziem­ską modłą kła­dzio­ne, też nie mało… – …tynki w środ­ku cu­dzo­ziem­ską modłą kła­dzio­ne, też niemało

 

wziął się za na­no­sze­nie zdo­by­tych in­for­ma­cji na szkic mapy. – …wziął się/ zabrał się do nanoszenia zdo­by­tych in­for­ma­cji na szkic mapy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawki naniesione.

 

Dialogi. To jest ich któraś tam wersja. Wiem, że są kanciaste, ale nie chciały mi się kleić ni w ząb. 

 

 

 

 

Nie do końca wiem co myśleć o tym tekście. Plusy to zdecydowanie pomysł i całkiem przyzwoicie, choć pobieżnie, przedstawione realia (z wyjątkiem „staropolszczyzny”. Minusy to wstęp i niesłychanie drętwe dialogi. Dodatkowo, bardzo subiektywny minus to postać Danuty, której zielone oczy i drobna postać są oklepane do bólu. Ale pomysł świetny… Nie dałoby się tego trochę dopracować?

Hmm... Dlaczego?

No cóż mam słabość do blondynek :D Tak na marginesie pani Mirowska jest zapożyczona z czegoś co miało być moja książką ale póki co temat leży. Co mnie teraz nie dziwi biorąc pod uwagę ile błędów mam nawet w takich krótkich opowiadaniach. Zdaje się będę musiał wynająć kogoś do zrobienia korekty.

 

“Staropolszczyzna”, co podkreśliłem w opowiadaniu jest na zasadzie “rosyjski film z chińskim lektorem, przekładany na nasze przez roztargnionego tłumacza”.  Gdyby nie to, byłaby pewnie bardziej hardkorowa niż tytuł mapy “Zanonni Carte De La Pologne Xięstwo Warmińskie Część Woiew. Trockiego y Pruss Brandenb…” laugh

 

W dialogach ciut podłubałem, ale czy jest lepiej? 

 

 

byłaby pewnie bardziej hardkorowa niż tytuł mapy “Zanonni Carte De La Pologne Xięstwo Warmińskie Część Woiew. Trockiego y Pruss Brandenb…”

A czemu nie? Przynajmniej postaci byłyby bardziej wiarygodne (a ja bym się z radości chyba posikała :D). Przecież masz współczesnego bohatera w głowie kolesia z XVI wieku – co stoi na przeszkodzie, aby wykorzystać tę więź, w celu wytłumaczenia czytelnikowi o czym rozmawiają flisacy czy też goście w karczmie?

Co do dialogów – ciut lepsze, ale wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Np: “– Cześć Mareczku. Czegóż to ode mnie chcesz?/– Skąd masz takie przypuszczenie?”. Skąd masz takie przypuszczenie??!! Kto tak mówi?! Spróbuj może “Ależ skąd!” lub: “Ja! Nigdy w życiu!”. 

Poza tym przydały by się jakieś didaskalia, żeby czytelnik łatwiej się zorientował w interakcjach pomiędzy postaciami.

Z własnego doświadczenia mogę doradzić czytanie dialogów na głos, najlepiej z pomocą wygadanego/wygadanej znajomego/znajomej. Takie ćwiczenia znacznie ułatwiają ocenę czy wypowiedź brzmi naturalnie czy też drętwo. 

Hmm... Dlaczego?

Kto tak mówi? 

 

Ja tak mówię na co dzień laugh 

 

 

No. Ta opowieść jest o wiele lepsza. Coś się dzieje, research godny podziwu, pomysł fajny. Gdyby tak jeszcze wykonanie mu dorównało…

MPJ, kiedy wreszcie pogodzisz się z interpunkcją? Wołacze, Autorze, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Dialogi zaiste drętwawe. Czasami powtórzenia.

Babska logika rządzi!

Robię co mogę ale interpunkcja jest to chyba inna strona mocy ;) 

 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka