Kolejne z cyklu, tym razem bez zdjęć ;) i oczywiście dorzuciłem więcej fantastyki :D
Kolejne z cyklu, tym razem bez zdjęć ;) i oczywiście dorzuciłem więcej fantastyki :D
W epoce nawigacji satelitarnej i aplikacji, które potrafią nanieść na mapę trasę porannego joggingu, czy zastanawialiście się jak kiedyś powstawały mapy? Szukaliście może starych map, na których pojawia się wasze miasto? Ja zadałem sobie taki trud. Z tym ostatnim, to tak bez przesady. Przecież w Internecie jest niemal wszystko.
Najpierw znalazłem polskie sztabówki z tysiąc dziewięćset trzydziestego szóstego. Poszukałem głębiej. Niemiecka Karte des westlischen Rußland z tysiąc dziewięćset piętnastego. Boże, jak przez te dwadzieścia lat Brok się rozrósł. Rosyjska trójwiorstówka z tysiąc osiemset pięćdziesiątego. Znikają niektóre drogi, pojawia się więcej lasu. Francuski plan z tysiąc osiemset ósmego. Z jakiegoś powodu jego autor odwrócił strony świata. U góry mapy jest południe, a nie północ. Znika linia kolejowa Warszawa – Małkinia – Białystok, za to po drugiej stronie Bug, naprzeciw miasta pojawia się fort. Zanonni Carte De La Pologne Xięstwo Warmińskie Część Woiew. Trockiego y Pruss Brandenb. z tysiąc siedemset siedemdziesiątego drugiego. Ortografia zmienia się znacząco, miasta zaznaczone są czerwonymi wielobokami. Rok tysiąc sześćset siedemdziesiąty piąty, atlas Sansona wydany przez Piotra Marriette. Mamy na niej Brock nad Bugiem. Szukam starszych map i przeżywam rozczarowanie. Broku nie ma, za to nad rzeką pojawia się Ostrów, leżąca jakieś szesnaście kilometrów na północ od niej. Bug jest znany ze swej kapryśności, ale przecież ma ona swoje granice. Przeglądam kolejne arkusze. Atlasy drukowano w różnych miastach: Oxford, Rzym, Wenecja, Londyn, Paryż, Amsterdam, Antwerpia, wszędzie nad Bugiem widnieją Kmieńczyk, Liw, Prostyń, Ostrów, Nur. Przecież powinno być Kamieńczyk, Brok, Prostyń, Nur. Pozostałe dwie miejscowości w ogóle nad Bugiem nie leżą. Co się stało? Kolejne lata, wszędzie powielany jest ten sam błąd. Wygląda na to, że szanowni twórcy atlasów ściągali od siebie jak gimnazjaliści na sprawdzianie. Sprawdziwszy daty doszedłem do wniosku, iż źródłem z którego spisywano jest mapa Wacława Grodzieckiego z tysiąc pięćset sześćdziesiątego drugiego roku. Tylko, jak ustalić, przyczynę pomyłki? Niemal pół tysiąca lat to szmat czasu. Czy znajdzie się na to sposób? Sam nie dam rady, ale znam kogoś, kto powinien mi w tym pomóc.
Danuta Mirowska, blondynka, niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, o drobnej budowie ciała i zielonych, lekko rozmarzonych oczach. Na pierwszy rzut oka licealistka no może studentka. Pozory jednak myliły, była to bowiem specjalistka od wiedzy tajemnej, o bliżej nieokreślonym wieku.
– Witaj słoneczko, cudownie dziś wyglądasz. – Do jakże sympatycznego powitania dorzucam uśmiech a'la George Clooney.
– Cześć Mareczku. Czegóż to ode mnie chcesz?
– Skąd masz takie przypuszczenie?
– Moja kobieca intuicja mi to podpowiada. – Uśmiechnęła się niewinnie.
– Widzisz, mam taki problem….
Zreferowałem jej wyniki moich poszukiwań, dorzuciłem wnioski z dedukcji, oraz przypuszczenia co do czasu i osób.
– Czego więc oczekujesz?
– Ty się znasz na różnych niekonwencjonalnych metodach zdobywania informacji.
– Można to tak ująć. – Kolejny promienny uśmiech.
– Wywołałabyś dla mnie ducha Wacława Grodzieckiego, i byśmy go spytali o przyczyny pomyłki.
– Mam lepszy pomysł. – Jej zielone oczy niemal zauważalnie zaczęły świecić. – A gdybyś miał okazję osobiście oglądać interesujące cię zdarzenie?
– Drogo to mnie będzie kosztowało?
– Niech stracę. Zrobię to za darmo.
– Gdzie jest haczyk? – Znałem ja jako pragmatyczną osóbkę, która nie rezygnuje łatwo z zarobku.
– Potrzebuję kogoś do pomocy w drobnym eksperymencie.
– Znaczy się mam z tobą wpatrywać w szklaną kulę?
– Żadnych takich. Będziesz to widział z perspektywy pierwszej osoby, prawie jak w twoich ulubionych grach. – Uśmiechała się kusząco.
– Przecież to się stało pięćset lat temu. Niby jakim cudem mam to zobaczyć?
– Czas nie jest tak do końca monolitem. Jest w nim sporo mniejszych i większych furtek, okien, dziurek od klucza.
– Przeniesiesz mnie w czasie?
– Po części tak, po części nie.
– Coś kręcisz, pewnie to niebezpieczne?
– Wszystkie prawdziwe wróżki korzystają z podobnej techniki patrząc w przyszłość. Jedyna różnica będzie polegać na tym, iż zamiast udać się w przeszłość sama, wyślę ciebie. Ryzyko jest więc minimalne.
– W takim razie wchodzę w to. – Pokusa podróży w czasie zwyciężyła.
– Przyjdź do mnie jutro przed południem.
Stawiłem się u niej równo o godzinie jedenastej. Kazała mi usiąść na leżance, napoiła jakimś dziwnym płynem. Patrzyłem jej prosto w oczy gdy rozpoczęła nucić jakąś melodię. Już po chwili poczułem się dziwnie. Dźwięk sprawiał ze wszystko wpadało w wibrację. Zakręciło mi się w głowie, miałem wrażenie że opuszczam swoje ciało. Przez chwile patrzyłem z boku na siebie osuwającego się na kozetkę. Pieśń trwała, a mnie porwał wir ciemności.
Pierwsze, co do mnie dotarło, to skrzypienie i plusk. Chwilę później ktoś chlusnął mi wodą na twarz. Zdaje się otworzyłem oczy, bo oto ujrzałem schylonych nade mną dwóch osobników. Starszy wyglądał trochę jak Papa Smerf, siwa broda, obszyta futrem fikuśna czapka bez wątpienia kiedyś czerwona, barwiona na niebiesko skórzana kamizelka. Młodszy miał na sobie szarą koszulę i słomiany kapelusz mocno postrzępiony na brzegach, w rękach trzymał cebrzyk. Zaczęli rozmawiać. Posługiwali się jakąś formą języka polskiego, miałem wrażenie, jakbym oglądał rosyjski film z chińskim lektorem, przekładany na nasze przez roztargnionego tłumacza.
– Słabe te Włochy, mdleją od byle czego jak co niektóre niewiasty. – Stwierdził starszy.
– Ja tam se myśle panie szyper, co one tak mają bez to, że bez czapki chodzą. – Odpowiedział mu młodszy.
– Dobrze prawicie Macieju.
– Panie szyper, jak one cudaki siem łaciny wyuczom, to bez to mniemają, iże wszystkie rozumy pozjadał. Tak na prawdę zaś to szkoda gadać. Może by mu tak kolejny ceberk na ocucenie? – Nazywany Maciejem, podejrzanie rwał się do pomocy.
– Chyba nie trzeba będzie. Oczy otworzył, znaczy budzi się.
Nagle usiadłem a z moich usta padły słowa.
– Santa Maria, madre di Dio co się stało? – Problem w tym, że wcale nie zamierzałem ich mówić.
– Omdleliście panie. Na szczęście na tą słabość nie ma to jak ceberek wody z Bugu. – Maciej wyraźnie oczekiwał pochwały za swoje działanie.
– Który mamy rok? Dokąd płyniemy?
– Chyba za długo byliście na słońcu skoro zapomnieliście że mamy rok pański tysiąc pięćset pięćdziesiąty dziewiąty. – Odpowiedział szyper wyraźnie mi się dziwiąc.
– Ostro. – Wyrwało mi się kiedy zrozumiałem co się stało.
Danusia przeniosła mnie duchem czterysta pięćdziesiąt siedem wstecz. Płynę po Bugu, wyładowaną towarami szkutą żaglową. Przed wieczorem dotrzemy do Broku. Dzielę ciało z Marco Beneventano, wnukiem poważanego rzymskiego kartografa. Wykonuje on zlecenie Wacława Grodzieckiego i nanosi na roboczą mapę nadbużańskie miejscowości. Trochę trwało zanim to ustaliłem, ponieważ komunikację z „gospodarzem” miałem utrudnioną. Makaroniarz na moje pytania reagował paniką, płakał, pomstował na „pogańskie, dzikie krainy”, gdzie co rusz do człowieka się jakieś diabelstwo przyczepi, wzywał najróżniejszych świętych, modlił się gorliwie. Swoim zachowaniem wzbudził szczere zdumienie załogi naszej łodzi. Jak dobiliśmy do brzegu w Prostyni pobiegł do miejscowego kościoła. Świątynia wzbudziła moje zainteresowanie. Znacząco różniła się od obecnej, były jednak dwa charakterystyczne elementy, które dotrwały do moich czasów. Figurka trójcy przenajświętszej dłuta Wita Stwosza, oraz ukrzyżowany Chrystus, naturalnej wielkości. Dopiero w świętym przybytku Marco był skłonny uwierzyć, iż nie jestem piekielnym demonem dybiącym na jego duszę.
Po nawiązaniu porozumienia wróciliśmy nad rzekę. Załoga naszej szkuty właśnie kończyła wyładunek towarów dla lokalnych kupców, miejsce pielgrzymów dążących do tutejszego sanktuarium zajęli ci wracający do domu. Ruszyliśmy dalej. Trzeba przyznać, iż rzeka mocno zmieniła się od tamtego czasu. Dziś jest po prostu pusta, czasem latem pojawiają się na niej kajaki, jedna czy dwie motorówki, z rzadka jakiś mały jachcik. Bug roku pańskiego tysiąc pięćset pięćdziesiątego dziewiątego przypominał ruchliwą drogę. W dół i w górę rzeki ciągnęły po nim wyładowane towarami szkuty, dubasy, komięgi. Czółna rybackie śmigały ciągnąc sieci, lub stały w zakolach. Od czasu do czasu na rzece widać było promy przewożące wozy i ludzi z jednego brzegu na drugi. Przed samym Brokiem grupa piaskarzy ładowała swoje łodzie wydobywanym z koryta rzecznego piaskiem. Ja przybysz z XXI wieku, zaczynałem się zastanawiać, dlaczego my współcześni doprowadziliśmy do zupełnej degeneracji tego szlaku.
W końcu naszym oczom ukazał się Brok, no może nie tak od razu całe miasto. Najpierw dostrzegłem błyszczący świeżą miedzią dach kościoła. Dopiero później wyłoniły się strzechy domów. Podszedł do mnie szyper.
– Już teraz cieszy wzrok, a jak go skończą to będzie cudo. – Rzekł wskazując na świątynię.
– Znać, pobożni ludzie tu mieszkają, co nie żałują pieniędzy na chwałę bożą.
– Ludzie, to nie żałują wysiłku, a biskup szerzej uchylił swej szkatuły. Nie mogło być inaczej, bo miedź co błyszczy na dachu siła kosztuje, tynki w środku cudzoziemską modłą kładzione, też niemało, mistrzowie co malunkami ten przybytek zdobią również słono sobie liczą.
– Sporo na ten temat wiecie.
– W końcu nie raz i nie dwa na mej szkucie przywoziłem tu, a to witraże szklane, a to rzeźby świętych, a to ornaty dla miejscowego proboszcza.
– Chwali się wam panie udział w tak zbożnym dziele. – Szyper pokiwał głową, zadowolony z pochwały ale nic nie odrzekł.
Dobiliśmy do drewnianego pomostu. Ulic było niewiele, za to ludzi na nich mnóstwo. Pomyślałem „letnicy” zanim dotarło do mnie, że to muszą być miejscowi. Beneventano ku mojemu rozczarowaniu zamiast zwiedzać kościół, udał się wprost do karczmy. W lokalu wpadła mu w oko jedna z posługaczek przynoszących jedzenie. Dziewczyna była całkiem ładna, bardzo podobna do Mirowskiej. Punkt za gust dla Włocha. Kiedy tylko podeszła zagaił.
– Bardzo się potłukłaś?
– Kiedy panie?
– Jak spadłaś z nieba aniołku. – Dziewczyna oblała się rumieńcem.
– Ostro. – Mruknąłem uświadomiwszy sobie, iż ten tekst na podryw ma pięćset lat.
Marco zaś się że tak powiem rozkręcał. Zamówił pięć kuropatw z rusztu, bochenek chleba, trzy kufle piwa i butelkę węgrzyna. Dziewczyna uwijała się przy nim jak w ukropie przynosząc sutą kolację. Widok tego, co wylądowało na stole sprawił, iż się przeżegnałem. Ptactwo przypominało wrony, mętne piwo cuchnęło drożdżami i miało słodkawy smak, w szyjce butelki, nad winem znajdowała się gruba na pół palca warstwa jakiegoś oleju. Dobrze, że choć chleb pachniał i smakował jak trzeba. Makaroniarzowi zupełnie to nie przeszkadzało. Uporał się z posiłkiem w niecałe dwa kwadranse. Ostro – wyszeptałem w chwili, gdy pod stołem wylądowała ostatnia kostka z kuropatwy.
Włoch ściągnął z pleców lutnię i zaczął śpiewać najpierw po włosku, potem również po polsku. Słowa mówiły o miłości, czasem subtelnie czasem rubasznie. Często gęsto śpiewając wodził wzrokiem za blondwłosą posługaczką. Gościom karczmy występ się wyraźnie podobał, ten i ów dosiadał się do mojego gospodarza i stawiał wino lub piwo. Byli nawet i tacy, co mu płacili by powtórnie zaśpiewał tę czy inną piosenkę. Marco pieniądzem nie gardził, z każdym chętnym wypił, na dodatek sporo rozmawiał, pytając o to bliższe i dalsze miejscowości.
Koło północy, gdy inni goście poszli już spać, cośkolwiek podpity wziął się do nanoszenia zdobytych informacji na szkic mapy. Zadanie miał niełatwe, jedna świeczka o rachitycznym chybotliwym płomieniu niewiele dawała światła. Wypity alkohol sprawiał, że gęsie pióro niezgrabnie poruszało się po pergaminie. Dodatkowo dziewczyna siedząca na kolanach kartografa, nie ułatwiała mu zadania. Zwłaszcza jej dekolt, na który co raz rzucał okiem, znacząco go rozpraszał.
– Ostro. – Wyszeptałem nie mając złudzeń z kim i jak Włoch spędzi noc.
– Ostrow. – Powtórzył rozbawiony Marco i tak napisał na mapie.
W tej samej chwili dotarło do mnie, co zrobił. Chciałem krzyczeć, ale wessał mnie wir ciemności.
– Stój! To jest Brok a nie Ostrów!
– On cię i tak nie usłyszy. – Spokojnie odrzekła Danusia.
– Przenieś mnie z powrotem, a poprawię ten błąd.
– Niby jak głuptasie? Przecież to stało się niemal pięć wieków temu.
– Sam poprowadzę jego rękę na pergaminie.
– To niemożliwe.
– Dlaczego? Przecież się z nim dogadywałem.
– Wiem, widziałam to. Tyle, że przeszłość można co najwyżej obserwować, ale nie można jej zmienić.
– Czekaj! Ty tam byłaś?
Danusia nie odpowiedziała tylko się tajemniczo uśmiechnęła.
Niedosyt. Witaj! Opko jest zdecydowanie lepsze od porzedniego. Krótka forma sprawia, że czyta się na raz. Wstęp delikatnie długawy mi jednak nie przeszkodził. Później się rozkręciĺo i… pozostawilo z niedosytem bo było fajnie. Bardzo chętnie dowiedziałbym się jak to się bohater z Włochem w kościele dogadali. Moim zdaniem tekst prosi się o rozwinięcie, choć zawiera w sobie krótką historię, której nic nie brakuje. O żadne błędy się nie potykałem, bardzo lekko napisane. ; ) Uważam, że powinieneś otrzymać znak jakości. Pozdrawiam! – ostro! // P.S. No ale żeby tak uciąć przed opisaniem tego jak Włoch spędził resztę nocy… // Jedno zdjęcie mapy z błędem na końcu mógłyś wrzucić, jeżeli takie posiadasz ;)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Zapis dialogów na pewno do poprawy. Polecam ten poradnik http://artefakty.pl/jak-poprawnie-zapisywac-dialogi-w-opowiadaniu.
Pomysł na kolejną legendę, utrzymany w stylu opowieści fantasy, zdał mi się niezły. Natomiast część pierwsza niespecjalnie mi się spodobała. Choć znać, że starałeś się pisać lekko i z humorem, to, moim zdaniem, ten zamiar nie powiódł się do końca – spotkanie Marka z Danutą, jest dość sztywne, a dialogi sztuczne.
Mam wrażenie, że to nie ostatnia opowieść o Broku, że masz ich jeszcze wiele w zanadrzu. Ciekawa jestem kolejnych.
Wykonanie nadal pozostawia nieco do życzenia.
W epoce nawigacji satelitarnej i aplikacji, które potrafią nanieść na mapę trasę porannego joggingu, czy zastanawialiście się jak kiedyś powstawały mapy? – Raczej: Czy dziś, w epoce nawigacji satelitarnej i aplikacji, które potrafią nanieść na mapę trasę porannego joggingu, zastanawialiście się, jak kiedyś powstawały mapy?
Przecież w internecie jest niemal wszystko. – Przecież w Internecie jest niemal wszystko.
Czy znajdzie się na sposób? – Pewnie miało być: Czy znajdzie się na to sposób?
…blondynka, niecałe 160 cm wzrostu… – …blondynka, niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu…
Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.
Starszy wyglądał trochę jak Papa Smurf… – Starszy wyglądał trochę jak Papa Smerf…
Używamy pisowni spolszczonej.
…oraz drewniany krzyż z ukrzyżowanym Chrystusem… – Nie brzmi to najlepiej.
…kończyła wyładunek towarów dla miejscowych kupców, miejsce pielgrzymów… – Powtórzenie.
Rzekł wskazując na świątynie. – Rzekł, wskazując na świątynię.
…tynki w środku cudzoziemską modłą kładzione, też nie mało… – …tynki w środku cudzoziemską modłą kładzione, też niemało…
…wziął się za nanoszenie zdobytych informacji na szkic mapy. – …wziął się/ zabrał się do nanoszenia zdobytych informacji na szkic mapy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Poprawki naniesione.
Dialogi. To jest ich któraś tam wersja. Wiem, że są kanciaste, ale nie chciały mi się kleić ni w ząb.
Nie do końca wiem co myśleć o tym tekście. Plusy to zdecydowanie pomysł i całkiem przyzwoicie, choć pobieżnie, przedstawione realia (z wyjątkiem „staropolszczyzny”. Minusy to wstęp i niesłychanie drętwe dialogi. Dodatkowo, bardzo subiektywny minus to postać Danuty, której zielone oczy i drobna postać są oklepane do bólu. Ale pomysł świetny… Nie dałoby się tego trochę dopracować?
Hmm... Dlaczego?
No cóż mam słabość do blondynek :D Tak na marginesie pani Mirowska jest zapożyczona z czegoś co miało być moja książką ale póki co temat leży. Co mnie teraz nie dziwi biorąc pod uwagę ile błędów mam nawet w takich krótkich opowiadaniach. Zdaje się będę musiał wynająć kogoś do zrobienia korekty.
“Staropolszczyzna”, co podkreśliłem w opowiadaniu jest na zasadzie “rosyjski film z chińskim lektorem, przekładany na nasze przez roztargnionego tłumacza”. Gdyby nie to, byłaby pewnie bardziej hardkorowa niż tytuł mapy “Zanonni Carte De La Pologne Xięstwo Warmińskie Część Woiew. Trockiego y Pruss Brandenb…”
W dialogach ciut podłubałem, ale czy jest lepiej?
byłaby pewnie bardziej hardkorowa niż tytuł mapy “Zanonni Carte De La Pologne Xięstwo Warmińskie Część Woiew. Trockiego y Pruss Brandenb…”
A czemu nie? Przynajmniej postaci byłyby bardziej wiarygodne (a ja bym się z radości chyba posikała :D). Przecież masz współczesnego bohatera w głowie kolesia z XVI wieku – co stoi na przeszkodzie, aby wykorzystać tę więź, w celu wytłumaczenia czytelnikowi o czym rozmawiają flisacy czy też goście w karczmie?
Co do dialogów – ciut lepsze, ale wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Np: “– Cześć Mareczku. Czegóż to ode mnie chcesz?/– Skąd masz takie przypuszczenie?”. Skąd masz takie przypuszczenie??!! Kto tak mówi?! Spróbuj może “Ależ skąd!” lub: “Ja! Nigdy w życiu!”.
Poza tym przydały by się jakieś didaskalia, żeby czytelnik łatwiej się zorientował w interakcjach pomiędzy postaciami.
Z własnego doświadczenia mogę doradzić czytanie dialogów na głos, najlepiej z pomocą wygadanego/wygadanej znajomego/znajomej. Takie ćwiczenia znacznie ułatwiają ocenę czy wypowiedź brzmi naturalnie czy też drętwo.
Hmm... Dlaczego?
Kto tak mówi?
Ja tak mówię na co dzień
No. Ta opowieść jest o wiele lepsza. Coś się dzieje, research godny podziwu, pomysł fajny. Gdyby tak jeszcze wykonanie mu dorównało…
MPJ, kiedy wreszcie pogodzisz się z interpunkcją? Wołacze, Autorze, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Dialogi zaiste drętwawe. Czasami powtórzenia.
Babska logika rządzi!
Robię co mogę ale interpunkcja jest to chyba inna strona mocy ;)
Fajne :)
Przynoszę radość :)