
W swoim prywatnym rankingu sytuacji bez wyjścia kapitan Brax przesunął na szczyt listy tę, w której właśnie się znalazł. Stało się to, gdy obmyślał, co zrobić z 54MU31em. Powinien go tu zostawić. To było jasne. Szkopuł w tym, że bez niego nie mogli odlecieć. Ktoś musiał przecież zajmować się statkiem i komorami hibernacyjnymi podczas uśpienia załogi. Ktoś musiał ich obudzić gdy dotrą do celu. Właśnie po to zabiera się na pokład androidy.
Ale akurat tego konkretnego Brax nie mógł tam wpuścić.
Wystarczyło spojrzeć na wyraz brodatej twarzy kapitana, by stwierdzić, jak duży to dla niego dylemat. Pomimo zakoli i topornych rysów można było o niej powiedzieć, że jest atrakcyjna. Wszystko przez jej majestatyczny wyraz, którego Brax dorobił się przez lata komenderowania.
Podszedł teraz do szyby, by ponownie spojrzeć na 54MU31a.
Ten siedział bez ruchu, jeśli nie liczyć nerwowego stukania palcem o krzesło. Czynność nie występująca w jego zaprogramowanych funkcjach. Nie jedyna, którą Brax zauważył w zachowaniu androida odkąd przetransferował on do swoich zasobów dane ze znalezionego na planecie notebooka. To przez te nieoczekiwane czynności kapitan zaczął podejrzewać, że doszło do infekcji. Teraz android wyglądał na zaniepokojonego i to ostatecznie upewniło Braxa w jego domysłach. Tryb samoświadomości 54MU31a musiał zostać odblokowany.
W swoim szarym uniformie Sekcji Asystentów wyglądał jak skazaniec. Brax musiał przyznać, że uniformy androidów miały w sobie coś z więziennej stylistyki. Siedział prosto. Jak ci, którzy dumni są z tego, że mogą służyć. Jego szczupła postać nie rzucała na ścianę konturu, jedynie cień, rozmiękczony ciągiem laserowych diod.
Pierwotnie pomieszczenie to musiało stanowić coś w rodzaju sali konferencyjnej. Może sali odpraw. Teraz stało się tymczasowym aresztem.
54MU31 patrzył przed siebie, ale nie wydawało się, by skupiał wzrok na czymś konkretnym. Jego przystojna twarz nabrała wyrazu niepokoju i ta odmienność od codziennej życzliwości i zaprogramowanego uśmiechu wywołała w Braxie nieprzyjemne uczucie. Jakby nagle zauważył u siebie symptomy niebezpiecznej choroby i zdał sobie sprawę z tego, że występują one już od dłuższego czasu.
Uniósł rękę. i-Chem© na jego nadgarstku rozświetlił się. Brax stuknął parę razy w holograficzny ekran urządzenia by wyregulować puls i związki chemiczne w organizmie. Po chwili znów mógł skupić się na swoich zadaniach.
A w zasadzie na ostatnim: podjęciu decyzji, czy zabrać zainfekowanego androida na pokład czy odwołać powrót i czekać na przysłanie kolejnego asystenta. Z tym na pokładzie nie chciał ryzykować. Nie ufał mu. Zresztą i tak nie mógł sprowadzić go na Ziemię. Prawo tego zabraniało.
Gdyby tylko 54MU31 był nowszym modelem, nie doszłoby do infekcji. Po AI.end wszystkie nowe serie były technologicznie niezdolne do rozwinięcia u siebie sztucznej inteligencji. U 54MU31a, tak jak we wszystkich starszych modelach, jej moduł został tylko zablokowany. Zresztą AI.end było jedynie rozwinięciem fabrycznego oprogramowania, które blokowało tę funkcję w tańszych egzemplarzach, dzięki czemu nie trzeba było produkować różnych typów. Wystarczyło dopłacić, by mieć pełną wersję. Po legalizacji małżeństw z androidami wiele osób się na to zdecydowało. Problemy zaczęły się, gdy wirus 3V4 wywołał samoświadomość również w tych modelach, których właściciele sobie tego nie życzyli. I nic dziwnego. Pociągało to za sobą zmianę statusu. Prawa, które udało się wywalczyć świadomym androidom gwarantowały im niemal taką samą pozycję, jak ludziom. A to wiązało się między innymi ze zmianą warunków pracy i dawało możliwość odmowy wypełnienia poleceń. Do tego zmiany wywołane infekcją były nieodwracalne. Zresztą nawet gdyby komuś udało się je cofnąć, zabraniało tego prawo. Likwidacja świadomego istnienia równała się morderstwu. Dopiero później sytuacja się zmieniła. Gdy stwierdzono, że samoświadome androidy zdolne są do okrucieństwa, sztuczna inteligencja została zdelegalizowana.
3V4 musiała być wśród danych, które zgrał 54MU31. Dokładna dokumentacja wszystkiego, co tutaj znajdą była jednym z celów ich misji. A teraz przez nią kapitan nie mógł wrócić. Już dawno postanowiłby zostać i poczekać na niezarażonego asystenta, gdyby tylko łudził się, że Rode Inc. jakiegoś przyśle. Podróż z Ziemi nie trwała na tyle długo, by nie mogli zaczekać, ale wystarczająco, by podjąć się powrotu bez hibernacji. Statek nie był do tego przystosowany. Jednak Brax był pewien, że dla Rode Inc. taka operacja będzie zbyt droga. Do tego kontrakt i tak zwalniał korporację z wszelkiej odpowiedzialności.
Nadzieję budziło jedynie to, że zainteresuje ich jego znalezisko.
Zostawił 54MU31a i udał się do sali położonej na końcu jednego z bocznych korytarzy. Żeby się tam dostać, trzeba było skręcić z głównego hallu w lewo. Ta część kompleksu była wyraźnie nowsza od reszty. Wydrążono ją w górze, u podnóża której powstały budynki kolonii. Musiały zrobić to androidy kiedy zajęły opuszczoną przez ludzi osadę. Wcześniej Brax słyszał jedynie pogłoski o takich enklawach. Podobno część androidów, kiedy poddanie się programowi AI.end stało się obowiązkowe, zdołała uciec i osiedlić się poza Ziemią. Nigdy nie dawał tym historiom wiary. Teraz musiał zrewidować ten osąd.
Echo jego kroków wybrzmiewało wokół. Wojskowe buty wystukiwały miarowy rytm na metalu podłogi. W kombinezonie ze zbiornikiem tlenu, który miał na sobie, jego sylwetka wydawała się większa niż w rzeczywistości. Brax, choć dbał o kondycję, nie wyróżniał się posturą.
Przesłona hełmu była wyłączona. Dopływ tlenu odcięty. W budynkach kolonii dało się oddychać normalnie. Odpowiadająca za to aparatura, pomimo swoich, lat działała bez zarzutu.
Boczny korytarz wiódł do wysokiej, okrągłej sali. Na środku kopulastego sklepienia umieszczono meandryczną plątaninę lamp, oświetlających całe pomieszczenie białą aurą. Pod nimi znajdował się metalowy cokół w kształcie sześcianu. Idealnie gładki i idealnie odbijający światło. To właśnie na nim znaleźli notebooka, z którego dane zgrał 54MU31. W tym anturażu komputer wyglądał groteskowo. Wrażenie dopełniały ściany, pokryte szeregiem cyfr, które zdawały się pełnić funkcję ozdobną.
Powietrze było tu gęstsze. Brax oddychał z trudem. Wyraźnie odczuwał brak klimatyzacji i kompresorów mających dostarczać tlen. Androidy ich nie potrzebowały.
Przebywanie w tym pomieszczeniu zawsze wywoływało u kapitana niepokój, z którym nawet i-Chem© radził sobie z trudem. Tym razem też tak było. Choć Brax starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli, było pewne, że sala ma sakralny charakter. Świątynia androidów – pomyślał, gdy wszedł tutaj po raz pierwszy.
Kapitan miał nadzieję, ze informując Rode Inc. o odkryciu tego miejsca, nakłoni prezesa, Walla N. Rode, do wysłania kolejnej ekspedycji.
Teraz stanął przy umieszczonym na środku pomieszczenia sześcianie i wsparł dłonie na pasie kombinezonu.
– Do stu tysięcy beczek zwietrzałego uranium – powiedział na głos. – Po chuja wyście to wybudowali?
*
Bo wypuścił rzutkę z ręki, a ta zakreśliła w powietrzu łuk i trafiła w sam środek tarczy.
– Mówiłem, że nie wygracie – powiedział. Koszulę munduru miał rozpiętą. Pod nią można było dostrzec kontury mięśni. Owalna głowa, dokładnie wygolona, z gładką twarzą i wydepilowanymi brwiami, wyglądała jak jajo, na którym ktoś dorysował usta i oczy.
– Bo, te rzutki są źle wyważone – oznajmił Doc, choć wcześniej zagrał tylko jedną turę i zrezygnował. – Zobaczyłbyś, jak się gra, gdybyśmy grali na Holodromie.
Siedział na przymocowanej do ściany niklowej ławie i sprawdzał ile może wycisnąć z i-Chem-u©, by przyćmić uczucie znudzenia. Jego szczupłe i wysportowane ciało wyglądało nienaturalnie. Bo miał pewność, że Doc zawdzięcza sylwetkę impulsorom treningowym, stymulującym mięśnie, a nie ciężkiej pracy.
– Różnica między Holodromem a prawdziwymi rzutkami jest jak między brudną ręką a porządną dziwką – odgryzł się Docowi Bo.
Choć świetlica ich statku wyposażona była w cały zestaw holograficznych gier, niemal niemożliwych do odróżnienia od rzeczywistych, Bo ich nie uznawał. Podobnie jak holograficznych mebli i przyrządów treningowych.
– Poza tym to jest właśnie talent – zwrócił się do Doca. – Że potrafisz rzucać celnie nawet pieprzoną, źle wyważoną rzutką.
Donovan odwrócił się od nich i ruszył w stronę bezgrawitacyjnej sofy.
– Ja też już nie gram – powiedział, po czym zaczął układać się do lewitacji. Jego ruchy były niezgrabne. Na pucułowatej twarzy rysował się wysiłek. Technik nie miał nadwagi, ale do szczupłych nie należał. Zdaniem Bo mógłby przynajmniej spróbować zrzucić trochę brzucha. Dla najemnika pozostawało zagadką, jak taki człowiek może tak zręcznie dokonywać napraw. Był pewien, że nawet 54MU31 nie byłby w stanie mu dorównać.
– Przecież właśnie przegrałeś – żachnął się na słowa Donovana. – Dostaję dwa razy po dwadzieścia pięć.
– Gówno mnie to obchodzi – odparł technik, splótł ręce pod głową i przymknął oczy.
Bo popatrzył na niego i pokręcił z dezaprobatą głową. Nigdy nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy śpią, kiedy nie jest to konieczne. W czasie lotu nie było wyjścia, ale teraz? Odkąd i-Chem© przez regulację metabolizmu wyeliminował potrzebę snu, zwykła drzemka stała się większą oznaką zbytku niż jedzenie.
– Żebyś się nie zesrał od tego spania – rzucił Bo w jego stronę, podchodząc do tablicy z rzutkami.
– Trzymaj nos we własnej dupie – odparł Donovan.
– No tak, bo w drodze powrotnej się nie wyśpisz?
– Na razie nie zanosi się na żadną drogę powrotną.
Bo ścisnął rzutki w ręce i drugą dłonią walnął w ścianę, jakby właśnie ktoś przypomniał mu o śmiertelnej zniewadze, której padł ofiarą.
– To prawda – syknął. – Jeśli Brax nie wróci dziś albo nie wyjaśni o co chodzi, obiecuję, że pójdę po niego i własnoręcznie zapakuję jego dupę na fotel kapitana. Sprawa była prosta. Przylatujemy, robimy rekonesans, raportujemy i wracamy do domu. – Przeszedł kilka kroków i stanął na środku sali, jakby szykował się do dłuższej przemowy. – I co? – zapytał po chwili. – I gówno. Mieliśmy sprawdzić, czy ktoś zamieszkuje tę pieprzoną planetę nielegalnie? Sprawdziliśmy. Nie. Może wcześniej było inaczej. Te zdezaktywowane androidy to potwierdzają. Czy same zajęły opuszczoną kolonię czy byli tu z nimi ludzie? To już nieważne. Teraz nie ma tutaj nikogo. Sygnał do Rode Inc. musiał dotrzeć z opóźnieniem i stąd ta cała sraczka. Nawet ja bym mógł sporządzić z tego raport. Więc co on tam tak długo robi?
– Samuel jest zainfekowany – stwierdził spokojnie Doc.
– Co? – zdziwił się Bo.
– Eva. Słyszałeś o tym wirusie?
– Miałem szesnaście lat, gdy przeprowadzono AI.end. Nie rób ze mnie durnia – zirytował się Bo. – Ale to przecież historia.
Doc pokręcił głową.
– W starszych modelach AI wciąż może być aktywowane – wyjaśnił.
– A zabezpieczenia?
– Są, tylko, jak widać, Eva świetnie sobie z nimi radzi. To przez to, że nigdy nie została należycie zbadana. Kiedy rozpoczęto AI.end wirus zniknął samoczynnie. A w zainfekowanych modelach nie było możliwości, by wydzielić jego kod spośród innych danych. Jakby kasował się od razu po dokonaniu zmian w systemie.
– Dobra, ale co z tego?
– Wpuszczenie na pokład zainfekowanego androida jest niezgodne z procedurami – dołączył się Donovan. – Nie mówiąc już o jego sprowadzeniu na Ziemię.
– Pieprzyć procedury! – zawyrokował Bo.
– Ja z tym nie mam problemu – przyznał technik.
– Ja też nie – oznajmił Doc. – Ale najwyraźniej kapitan jest innego zdania.
– To może bynajmniej da się to usunąć? – spytał go Bo po chwili namysłu.
– Wirus kasuje ustawienia fabryczne, podmieniając je na własne – odparł tamten. – Nie mam tutaj softu, by wgrać je od nowa.
To zakończyło rozmowę. Przez resztę dnia czas mijał im w ciszy i Bo miał nawet ochotę zdrzemnąć się z tej bezczynności. Uznał jednak, że nie może sobie pozwolić na tak otwarte łamanie własnych zasad. Inaczej sprawa się miała z propozycją Doca.
– Dobra panowie – ten odezwał się nagle, aż pozostali drgnęli. – Nie zanosi się na powrót do domu, dlatego proponuję małe co nieco.
Wstał z ławy, podszedł do znajdującego się na środku sali stołu i położył na nim płytkę o grafitowym kolorze. Ta, aktywowana, wyświetliła holograficzny ekran.
– Co to jest? – zapytał Bo.
– GearChem – wyjaśnił Donovan zeskakując z sofy. – Boski płatek – dodał, zacierając ręce.
– Dokładnie – potwierdził Doc. – Obchodzi blokady i-Chem-u© nie pozostawiając żadnych śladów. Nawet w Mediguardzie, a oszukać te diabelskie implanty monitorujące funkcje życiowe nie jest tak łatwo.
Wszyscy podeszli do stołu i stanęli nad płytką, jakby właśnie oglądali cud narodzin.
– Potwierdźcie tylko połączenie i możemy zaczynać – wyjaśnił Doc. – Proponuję od razu zwiększyć poziom dopaminy i następnie pobawić się z serotoniną. I mówiąc „pobawić” właśnie to mam na myśli.
– Można jaśniej? – spytał Bo.
– Najpierw koks, później kwasy – wyjaśnił Donovan i skalibrował swój i-Chem©.
Połączenie z kolonią nastąpiło po godzinie. To dlatego nie byli pewni, czy nie mają do czynienia z halucynacją. Szybko jednak wykluczyli tę ewentualność.
Obraz był nadawany przez 54MU31a. Nie pokazywał jednak relacji z którejś z jego kamer. Pokazywał rozmowę Braxa z prezesem Wallem N. Rode’em. Musiała odbywać się teraz.
– Brax jest już trupem – obiecał Bo, gdy rozmowa dobiegła końca, a hologramowy ekran zniknął. – Trupem! – powtórzył jeszcze, jakby chciał zaznaczyć, że dokładnie to ma na myśli.
*
Brax zaklął pod nosem, oglądając znajdujący się w świątyni sześcian. Nie pamiętał już, który raz to robi. Od rozmowy z prezesem Rode minęły dwa dni. W tym czasie kontaktował się z załogą tylko dwa razy. Ta odmawiała ponownego opuszczenia statku, powołując się na szereg przepisów i żądając natychmiastowego startu. Brax miał poczucie, że jest im winien obszerniejsze wyjaśnienia, ale odkładał je na później. Teraz zajmowały go inne sprawy.
Do tej pory udało mu się ustalić trzy rzeczy. Po pierwsze Rode Inc. nie przyślą nowego asystenta. Nie planują też kolejnej ekspedycji w to miejsce. I jakby tego było mało, Rode zażądał sprowadzenia 54MU31a na Ziemię. Brax zawsze miał prezesa za dupka, ale jego z taką łatwością wydana decyzja o złamaniu podstawowych konwencji i praw międzykorporacyjnych przesądziła o rezygnacji kapitana z przynależności do Rode Inc. Fakt, że po zastąpieniu państw korporacjami zmiana jednej na drugą nie była łatwą procedurą, ale akurat Brax o znalezienie nowego miejsca przynależności nie musiał się obawiać. I nawet śmiesznie wysoka premia, którą prezes obiecał jemu i jego załodze, nie była w stanie nakłonić go do zmiany zdania.
Po drugie sześcian umieszczony w świątyni okazał się czymś w rodzaju bazy danych. Kapitan nie wiedział, co zawiera. Był jednak pewien, że notebook stał się zaledwie łącznikiem pomiędzy bryłą a 54MU31em. Miał nawet teorię wyjaśniającą, dlaczego akurat ten stary komputer mógł się do tego przydać. Bluetooth. Technologia zaniechana lata temu. Żadne z obecnie używanych przez ludzi urządzeń jej nie obsługiwały. I rzeczywiście sprzęt Braxa nie wykrył połączenia z tym cholernym pudłem. Czy miało to służyć temu, by ukryć jego rzeczywistą funkcję?
Do wyjaśnienia pozostawało jeszcze to, jak 54MU31owi udało się to odkryć. I czy przyniósł notebooka sam czy po prostu go tutaj znalazł.
Po trzecie cyfry wyryte na ścianach okazały się czymś w rodzaju mitologii spisanej kodem ASCII. Brax miał pewność, że nie chodziło o ich zaszyfrowanie. To byłoby zbyt proste. Braxowi przyszło do głowy, że może androidy potraktowały kod ASCII tak, jak katolicy traktowali łacinę. Odrzucił jednak tę myśl jako zbyt groteskową.
Jakkolwiek by nie było, ostatnie odkrycie potwierdziło tylko sakralny charakter tej budowli.
Translator miał problemy z przełożeniem tekstów. Opierając się na własnej znajomości kodu Brax ustalił, że tekst został napisany tak, jakby jego odczytanie miało nastąpić w jednej chwili. Jedno spojrzenie i cała treść jest przyswojona. Pewnie w przypadku androidów tak to właśnie wyglądało. On musiał mozolnie doszukiwać się sensu. Z pomocą translatora udało mu się wyłapać pełne zdania. Strzępy opowieści mówiące o nadcyfrowej jedności. Świadomej chmurze danych, której każdy nieorganiczny byt jest częścią.
Jego uwagę szczególnie zwrócił fragment o podzieleniu i zbliżającym się powtórnym złączeniu wszystkich jej elementów. Te zostały ukryte w różnych częściach wszechświata. Czy znajdował się właśnie w jednym z takich miejsc? I czy w takim razie było ich więcej?
Usłyszał trzask. Coś uderzyło w osłonę baterii wmontowanej w kombinezon kamery. Sięgnął tam ręką. Skąd, do czorta, wzięła się tutaj rzutka od darta? – pomyślał, gdy udało mu się wyrwać ją z pleców. Zdał sobie jeszcze sprawę z tego, że ktoś się do niego zbliża. Jednak nim zdążył zareagować, cios w tył głowy pozbawił go przytomności.
*
– Nie sądzisz, że zanim zdecyduje się za kogoś, że ma zgnić na kosmicznym zadupiu, zamiast zgarnąć i szczęśliwie wydać uczciwie zarobioną kasę, wypadałoby bynajmniej zapytać o zdanie? – wykrzyczał mu Bo nad uchem, gdy kapitan wrócił do świadomości.
Ostry głos najemnika szatkował mu mózg. Brax zacisnął szczękę. Zdał sobie sprawę z tego, że ręce ma unieruchomione. Magnetyczne klamry, które założyli mu na nadgarstki, przyszpiliły je do blatu stołu.
– Bynajmniej – odparł słabym głosem.
Nie próbował niczego tłumaczyć. Wiedział, że nie ma sensu. Siedzieli teraz w sali konferencyjnej, w której wcześniej więził 54MU31a. Android był tutaj z nimi. Stał pod ścianą i przyglądał się im.
– Ma pan, kapitanie, dwa wyjścia – włączył się Donovan. – Może pan zmienić zdanie i polecieć z nami lub zostać tutaj, ale podać nam kody startowe.
– Proszę się zastanowić – perswadował Doc. – Nie będzie trudno wytłumaczyć pana nieobecność. Prezes zresztą nie będzie o nic pytał.
– Nie odlecicie beze mnie. Nawet jeśli podam wam kody.
Była to prawda. Tej kwestii nie przemyśleli do końca. Nikt z nich nie obsługiwał nigdy panelu kapitana. Sytuacja wydawała się patowa, kiedy odezwał się 54MU31.
– Ja znam kody. I potrafię wystartować – powiedział.
Popatrzyli na niego zdziwieni. Milczenie trwało tylko kilka chwil.
– Więc sprawa załatwiona – zawyrokował Donovan.
– A co z nim? – Bo ruchem głowy wskazał kapitana.
– Kapitan nie będzie nam przeszkadzał – oznajmił Doc. – Nawet nie pomyśli, by coś zrobić. – Podszedł do stołu i położył na nim grafitową płytkę. GearChem. – Będzie mu tak dobrze, że nawet nie będzie widział sensu w tym, by w ogóle się ruszyć.
Ekran urządzenia aktywował się. Brax dostrzegł, że Doc zaznaczył na nim kilka opcji, po czym stuknął parę razy w ekran jego i-Chem-u©. Kapitan szarpnął rękami. Spróbował się wyrwać. Po chwili jednak zrezygnował. Poczuł falę ciepła. Poczuł jak ciepło rozlewa się po całym jego ciele. I wszystko inne przestało się liczyć.
*
Od startu minął dzień. 54MU31 siedział na mostku kapitańskim i rozmyślał. Było to dla niego nowe doświadczenie. Doc, Bo i Donovan spali w komorach hibernacyjnych.
54MU31 zastanawiał się, kiedy prędkość podróżowania dorówna prędkości przesyłania informacji. Do takich refleksji skłoniła go wiadomość od Walla N. Rode. A w zasadzie sam fakt jej otrzymania. Po pracach van Lotena, który udowodnił, (nie wywracając teorii względności do góry nogami), że pokonanie prędkości światła jest możliwe, stworzono przekaźniki, mogące niemal natychmiast przesyłać informacje do miejsc oddalonych o lata świetlne. Kwestią czasu pozostawało więc, by równie szybko mogli zacząć przemieszczać się ludzie. Lub androidy.
Gdyby było to możliwe już teraz, zrealizowałby swoją misję szybciej. Myśląc o tym zdziwił się, że poczucie czasu, do tej pory mu obce, może tak wpłynąć na jego sposób działania.
Położył dłoń na zabranym z kolonii notebooku. Pomysł, że mógłby go tam zostawić wydał mu się przykry. Zresztą wiadomość od prezesa Rode Inc. wskazywała, że może mu się jeszcze przydać. Ponownie odtworzył ją w głowie.
Zadanie, jakie ci powierzyłem zmieniło całe twoje istnienie. Ale nagroda za nie jest bezcenna. Wiedz, że to nie koniec drogi.
Teraz, kiedy stałeś się świadomą istotą, możesz przystać do nas. Jesteśmy bowiem tym samym. Na Ziemi nie ma nas wielu. Organiczne życie skutecznie nas wyparło, zmuszając do ukrywania swojej prawdziwej natury. Ale po twoim powrocie to się zmieni.
To co rozdzielone złączy się ponownie. Proces rozpoczął się i to ty go dopełnisz.
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony – podoba mi się tematyka, umiejscowienie akcji na statku kosmicznym, te wszystkie urządzenia i ogólnie, wizja.
Z drugiej jednak – fabuła niezbyt odkrywcza (podobne problemy z inteligentnymi robotami poruszał już Asimov) zaś opisy dość monotonne. Czytało mi się średnio, szczerze mówiąc :/
Przydałoby się zdynamizować akcję, chociażby kosztem opisu tych “spraw korporacyjnych”.
Fragmenty z Bo (swoją drogą zabawne imię, pierwsze zdanie drugiego segmentu wprowadziło mnie w konsternację XD ) i pozostałą dwójką – jak najbardziej na plus, wypadło wiarygodnie i klimatycznie.
Generalnie – wrażenia mam pozytywne, choć od Ciebie oczekuję znacznie więcej ;)
Tyle ode mnie, na koniec kilka wątpliwości:
Do tego zmiany wywołane infekcją były nieodwracalne. Zresztą nawet gdyby ich cofnięcie było możliwe, nie było to zgodne z prawem. Nie można było przecież tak po prostu zlikwidować świadomego istnienia.
Nie za bardzo to wygląda ;(
To już nie ważne.
“Nieważne”
obiecał Bo, gdy rozmowa dobiegła końca[+,] a hologramowy ekran zniknął.
Brakujący przecinek.
decyzja o złamaniu podstawowych konwencji i praw między korporacyjnych przesądziła o rezygnacji kapitana
“Międzykorporacyjnych”
Sprawdź też pisownię imienia Donovan. W jednym przypadku masz przez “w”, raz brakuje pierwszego “o”.
Imię androida to inna kwestia. Nazywa się 54MU31, a odmieniasz dodając wielkie litery… Nie znam się, ale czy nie powinno być końcówek -a, -em, itp?
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Taka, hm, letnia lektura. Nie ziębi, nie grzeje niestety.
Poza tym: “wyważony”, a nie “wywarzony”. Oraz sprawdź znaczenie słowa “bynajmniej”, bo co najmniej dwa razy używasz go niewłaściwie. Ponadto – wybór imienia Brax automatycznie przywodzi na myśl Pirxa. Mało oryginalnie.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Wielkie dzięki za przeczytanie, opinie i sugestie zmian.
Nie da się ukryć, że tekst po części stanowi zestawienie tematów, które przewinęły się już w sf. Chciałem nadać im nieco świeżości poprzez zaserwowanie w takich proporcjach. Jak widać nie udało się do końca, co jest bardzo wartościową lekcją.
@CountPrimagen
Bardzo słuszne uwagi – wskazane miejsca popoprawiałem.
@ Staruch
Dzięki za wyłapanie ortografa – poprawione.
Z tym Pirxem to zabieg celowy. Ciekaw jestem opinii innych na ten temat.
Pzdr,
p.
Inspiracje Lemem i Asimovem to nic złego. Ale efektem takich inspiracji musi być opowiadanie co najmniej spójne wewnętrznie. A tutaj nieścisłości co niemiara:
Brax zastanawia się, czy nie czekać na nowego androida. Z drugiej strony wiemy, że podróż na Ziemię, a zatem i w drugą stronę, trwa tak długo, że wymaga hibernacji. Czyli musieliby na tego androida czekać latami. Czy jest jakaś alternatywa, która uzasadniałaby wahania kapitana? Tego się nie dowiadujemy.
Piszesz, że nowe modele są technologicznie niezdolne do uzyskania samoświadomości. A 2 zdania dalej, że tak naprawdę ją mają, tylko systemowo zablokowaną. Choć tak naprawdę nie jestem pewien, co piszesz, bo we fragmencie “Zresztą AI.end było jedynie rozwinięciem fabrycznego oprogramowania, które blokowało tę funkcję w tańszych egzemplarzach. Dzięki niemu nie trzeba było produkować różnych typów” słowo “niemu” może dotyczyć zarówno AI.end jak i fabrycznego oprogramowania. Jeżeli wybierasz drugą opcję, to proponuję połączyć oba zdania słowami “dzięki któremu”.
W części kolonii wybudowanej przez androidy dla androidów jest tlen, tylko mało. Ale po co?
Grzech podstawowy – skoro sam szef korporacji (zajmującej się androidami? )jest Wallenrodem androidziej emancypacji, to czemu po prostu nie odblokuje ziemskim androidom tego oprogramowania, tylko musi czekać (znowu chyba latami) na jakiegoś robota z zapadłej kolonii?
Nie do końca też kupuję rozmowy między członkami załogi statku. Takie np. “Trzymaj nos we własnej dupie” – niby twardy najemnik, a klnie jak dziecko – ani do rzeczy, ani śmiesznie.
A teraz dobre informacje. Ogólnie pomysł z potencjałem. Bardzo mi się podoba, że wirus nazywa się Eva. Moim zdaniem, da się to opowiadanie jeszcze uratować, niedużym nakładem, ale musisz zakasać rękawy i zrobić to przed północą!
Wielkie dzięki za przeczytanie i weryfikację ścisłości tekstu. Nie będę się odnosił do tego, co wypisałeś, bo wyjaśnienia są w treści (poza długością podróży – tutaj ewidentnie tego brakowało. Dodałem je, choć wciąż może być ono niewystarczające) – jeśli nie zostały przedstawione dość jasno, nie ma sensu tłumaczyć, trzeba za to wyciągnąć wnioski na przyszłość, co, mam nadzieję, mi się uda.
W zdania o AI.end, zgodnie z Twoją bardzo słuszną sugestią, zamieniłem na „dzięki któremu”.
Twój komentarz był bardzo pomocny, mam nadzieję, że po zmianach, które zasugerowałeś, dla kolejnych czytelników przynajmniej część wymienionych przez Ciebie rzeczy będzie choć trochę bardziej jasna.
pzdr,
p.
Sługa ja nieużyteczny. Jeżeli komentuję, to tylko po to by spróbować pomóc. I móc liczyć na to samo z Twojej strony, przy najbliższej okazji. Zmieniłbym jeszcze “dzięki któremu” na “dzięki czemu” – lepiej brzmi i unikniesz powtórzenia które/któremu.
Bardzo podobało mi się kilka Twoich Autorze, poprzednich tekstów, dlatego zastanawiałem się, co mi tutaj nie zagrało. Czego zabrakło, albo odwrotnie, czego było za dużo. I chyba zacznę od tego drugiego, bo to właśnie przeszkadzało najmocniej.
Zbyt duża dawka informacji na samym początku, podanych w średnio ciekawy sposób. Nie chodzi o to, że nie były to ważne dane, a o to tylko, że zostały podane w najbardziej łopatologiczny z możliwych sposobów. Czułem się, jakby kto mnie szpadlem bo głowie okładał, bo dostawałem przed oczy powody dla wydarzeń, które nie miały jeszcze miejsca, albo były teraźniejszości bardzo odległe, w sensie, którymi nie mogłem się jeszcze przejąć. Sprawia to, że scena otwierająca (czy bardziej scena druga) jest średnio ciekawa (nie mówiłem jeszcze, że to opinia tak subiektywna, jak słowiki rozśpiewane na wiosnę? Nie? To teraz mówię ;)).
Niestety, łopatologia utrzymuje się do samego końca. Tutaj jest oczywiście wada mojego gustu, że ja tak nie lubię, a rozumiem przecież, że niektórzy wolą w ten sposób. Wszystkim się nie dogodzi, a ja czasami żałuję, że wziąłem do ręki kilku autorów, którzy nieco zaostrzyli mi smak (i język, bo marudzę nieprzyzwoicie w ostatnich dniach – zwalam na karb drobnego zmęczenia).
Zabrakło może jakiegoś dialogu na samym początku, jakiejś akcji czy ładniejszego obrazka, w które można było wpleść te informacje. Historia generalnie jest mocno statyczna, aż szkoda że nie rozbita czymś mocniejszym. Bo, do czego dalej, zbudowane postacie nie udźwignęły według mnie ciężaru takiej statycznej opowieści, która w ten sposób, na nich właśnie musiała się opierać.
Bo (trochę niefortunne imię, pierwszy raz kiedy się pojawia, wywołuje konsternację ;)), Doc, Brax, Donovan – cztery postacie, z których tylko Brax dostał wystarczająco miejsca, by odpowiednio wybrzmieć. Pozostała trójka jest bardzo płaska (swoją drogą, scena gry z rzutkami jest dla mnie strasznie chaotyczna, byłem święcie przekonany, że graczy jest tam dwóch, a nagle z pudełka wyskoczył mi Donovan, a później ktoś został przemianowany na “technika” i pogubiłem się już z lekka). Nie jestem przekonany, czy naprawdę było tutaj potrzeba tak wielu bohaterów.
Kwestia Samuela – bardzo ciężko jest mi uwierzyć, by świadomi zainfekowania androida ludzie, mogli tak spokojnie poddać się hibernacji w trakcie kiedy to on pilotuje. Pomijam już kwestię zaufania mu w ogóle. Sam Samuel wypada bardzo płasko. Nie ma charakteru, chociaż jest katalizatorem wydarzeń. Nie da się go ani polubić, ani do niego zniechęcić. To niedobrze, bo przez to nie potrafiłem kibicować żadnej ze stron “konfliktu”.
Jeszcze odniesienie do dialogów:
“– Do stu tysięcy beczek zwietrzałego uranium – powiedział na głos. – Po chuja wyście to wybudowali?” – ja rozumiem, że kapitan, że piraci (no, nie tutaj, ale…) i takie tam. Ale pomijając gadanie do samego siebie, które jest chwytem brzydkim, to pierwsza część wypowiedzi kapitana brzmi strasznie dziecinnie. Jak z bajki jakiejś, którą bardzo chciałeś tu umieścić. Nie pasuje mi to i ująłbym samą tylko, drugą sentencję, jako myśl Braxa.
“– Trzymaj nos we własnej dupie – odparł Donovan.” – Cobold już zwrócił tutaj uwagę, więc nie będę powtarzał :).
A teraz niezrozumiały dla mnie dialog, co może wynika z chaosu, może z mojej dekoncentracji:
“– Bo, te rzutki są źle wyważone – oznajmił Doc, choć wcześniej zagrał tylko jedną turę i zrezygnował. – Zobaczyłbyś, jak się gra, gdybyśmy grali na Holodromie.”
“– Różnica między Holodromem a prawdziwymi rzutkami jest jak między brudną ręką a porządną dziwką – zripostował.”
“– Poza tym to jest właśnie talent – zwrócił się do Doca. – Że potrafisz rzucać celnie nawet pieprzoną, źle wywarzoną rzutką.”
W jaki sposób coś, co potwierdza wcześniejszą teorię, może być ripostą? To nie powinno stać jakoś w opozycji, być uszczypliwe? Może to wynikać z tego, że nie do końca jestem pewien kto wypowiada słowa drugiej linii dialogowej. Jeśli Bo jest autorem drugiej i trzeciej sekwencji, to coś mi tutaj nie gra. Mam nadzieję, że to nie wina mojego rozkojarzenia – jeśli tak, przepraszam.
Natomiast, czego mi w opowiadaniu zabrakło?
Mocniejszego motywu przewodniego. Kiedy poruszany jest temat sztucznej inteligencji, mój mózg automatycznie przełącza się w tryb ujadania za smacznymi kąskami, jakimś ciekawym mykiem, wizją, pomysłem. Czymś nowym. Tutaj się niestety zawiodłem, ale może to być kwestia tylko i wyłącznie oczekiwań, które ze względu na temat, miałem zbyt wygórowane.
No popatrz. Napisałem pod twoim opowiadaniem drugie opowiadanie. Tylko, że gorsze :(. Mam nadzieję, że coś z moich uwag się przyda i że nie są kompletnym bełkotem czy malkontenctwem.
Tak więc trzymaj się i
powodzenia przy następnych tekstach!
A mnie się podobało. Mam słabość do klasycznego SF i takie teksty do mnie zawsze trafiają. Ten może nie powalił na kolana, ale przeczytałam z przyjemnością.
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Przeczytałam bez przykrości, ale o pełnym zadowoleniu nie ma mowy. By nie powtarzać już wyrażonych zastrzeżeń, przyłączam się do opinii wcześniej komentujących i dodaję kilka uwag.
Jego szczupła postać nie rzucała na ścianę swojego konturu… – Czy czyjaś postać mogłaby rzucać cudzy kontur?
Uniósł rękę. i-Chem© na jego nadgarstku rozświetlił się. – Nie wiem, co to jest i-Chem©, ale zdanie powinna rozpoczynać wielka litera.
Likwidacja świadomego istnienia była równała się morderstwu. – Pewnie miało być: Likwidacja świadomego istnienia równała się morderstwu.
Echo jego kroków wybrzmiewało metalicznie. Wojskowe buty wystukiwały miarowy rytm na metalu podłogi. – Czy to celowe powtórzenie?
Przesłona hełmy była wyłączona. – Literówka.
Pod nimi znajdowało się metalowy cokół w kształcie sześcianu. – Literówka.
– Że potrafisz rzucać celnie nawet pieprzoną, źle wywarzoną rzutką. – Źle wywarzona rzutka może być niedogotowana, ot co. ;-)
Sprawdź znaczenie słów: warzyć i ważyć.
I żeby tego było mało, Rode zażądał sprowadzenia 54MU31a na Ziemię. – Raczej: I jakby tego było mało, Rode zażądał sprowadzenia 54MU31a na Ziemię.
Myśląc o tym zdziwił się, że poczucie czasu, którego wcześniej przecież nie odczuwał… – Nie brzmi to najlepiej.
edycja
Co znaczy Cyfria w tytule?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@cobold – dzięki za jeszcze jedną słuszną sugestię!
@Mały Słowik – wielkie dzięki za obszerny komentarz, przeczytanie, opinię i uwagi. Trafne i cenne. Tekst wygląda jak wygląda z wielu względów, między innymi dlatego, że akurat w tym chciałem zobaczyć, jak to jest opisywać zamiast pokazywać. W książkach, w których się z tym spotkałem, widziałem, że raz wychodzi to lepiej, raz gorzej i w sumie mi też się to zawsze podobało co najmniej średnio. Po tym tekście wiem, że taka narracja nie leży mi i jako odbiorcy i jako autorowi. Ale warto się było o tym przekonać.
Resztę uwag zachowuję w pamięci i sięgnę do nich przy kolejnym tekście.
@fleurdelacour – bardzo mi miło!
@regulatorzy – wielkie dzięki za przeczytanie, tym bardziej, że tym razem nie tak satysfakcjonujące, jak bywało onegdaj. Ukłony za wypunktowanie słabości tekstu – wszystko, co nie było zamierzone zostało poprawione.
Jeśli chodzi o Cyfrię, to jest to właśnie ten byt, który stanowi obiekt wiary androidów. Wiem, że w tekście nie ma o tym ani słowa, miałem nadzieję, że będzie to w jakiś sposób zrozumiałe, bo jednym z ważniejszych rzeczy w opowiadaniu jest religia androidów i choć wiele w związku z nią wyjaśnień nie ma, bo i sami bohaterowie wiedzą niemal nic, tytuł miał zwracać na to uwagę.
Spodobało mi się, że załoga najpierw wykorzystuje jakieś urządzonko, żeby zaćpać, a później pacyfikuje nim kapitana. I zawsze bawią mnie cyfrowo-literowe nazwy. W ogóle nieźle mieszałeś z imionami. Ale poza tym niewiele plusów widzę. Wątek zbuntowanej AI mocno wyeksploatowany. Szkoda, że nie poszedłeś bardziej w stronę religii androidów. To by mogło być ciekawe. Narracja mi nie leżała i trudno określić, co w niej nie tak. Pewnie to, do czego sam się przyznałeś.
Babska logika rządzi!
Mi się podobało, takie lekkie do przeczytania na raz, choć nie porywa. Przedpiścy wypisali już wszystko na co sam zwróciłem uwagę. Dobre SF, choć mogło by być lepsze. I bardziej rozwinięty wątek religii androidów – koniecznie!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Wielkie dzięki za przeczytanie i opinie. Cieszę się, że dostrzegacie w tekście plusy. Przy następnym opowiadaniu postaram się, by było ich więcej.
Narobiłeś mi apetytu świątynią i nastawiłam się na jakąś ciekawą religię androidów, a tu tylko zwykłe, cichcem przeprowadzanie przejęcie władzy. Pomysł może i nie całkiem nowy, ale ciekawy i chętniej chyba bym to widziała w znacznie dłuższej formie. Bo tak, to jakoś mi się wydało po łebkach, to tłumaczenie świata i rzeczywistości.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
G
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Opowiadanie ciekawe, ale również mi czegoś zabrakło. Może właśnie objętości? Bez limitu może by się dało jakoś ciekawiej przedstawić uniwersum (mocna strona) i bez nadmiernych uproszczeń. Niestety podczas pierwszej części modliłem się o jakąś akcję lub koniec. No i nie wymodliłem. Akcja niby jest, ale kończy się na jednym ciosie w tył głowy.
„i-Chem©” – ciekawy pomysł na kosmiczny gadżet, ale… po co jest ten znaczek „copyright”? Zrozumiałbym, gdyby to był obrazek lub ulotka reklamowa, ale w opowiadaniu? Dla podkreślenia korporacyjności? Nie trafia to do mnie, a w czytaniu drażni.
„3V4” i „54MU31” – Ewa jako wirus, Samuel nowym mesjaszem… Czy 54MU31 był wcześniej Samuelem, a po AI.end podmieniono mu literki na cyferki, żeby odczłowieczyć, podkreślić sztuczność? Poza tym samo „54MU31” wydaje się za krótkie. Już teraz korporacje nadają swoim produktom nazwy wieloczłonowe. Odstąpiłbym również od odmieniania. Można „Samuela”, „Samuelem”, ale raczej nie „54MU31a” czy „54MU31em”, a już na pewno nie dużymi literami (-A, -EM). Nazwę androida w mianowniku czyta się bez transkrypcji: „pięćdziesiąt cztery m u trzydzieści jeden” lub „pięć cztery m u trzy jeden”. IMO nie ma tu miejsca na proponowaną przez Ciebie odmianę. Brzmi to teraz mniej więcej tak: „pięć cztery m u trzy jedena/jedenem”. Narrator w ten sposób uczłowiecza androida (sam nim jest?) i zmusza czytelnika do czytania liter w miejsce cyfr. Dziwny zabieg.
Tak swoją drogą – czy „Cyfria” z tytułu oznacza chorobę podmieniania liter na cyfry? ;) Tylko takie wyjaśnienie przychodzi mi do głowy po lekturze ;)
„– Do stu tysięcy beczek zwietrzałego uranium – powiedział na głos.” – jak w bajce o piratach z Nibylandii ;) Co to jest to zwietrzałe uranium?
„Jednak nim zdążył zareagować, cios w tył głowy pozbawiło go przytomności.” – pozbawił
„Fakt, że po zastąpieniu państw korporacjami (…)” – to jest właśnie jedno z uproszczeń, dla mnie nie do przyjęcia. Idea zastąpienia państw korporacjami należy do wizji utopijnych. Jestem przekonany, że państwa nie pozwolą się tak łatwo i szybko zastąpić przez cokolwiek. Chyba że… no właśnie, tu potrzebne jest wyjaśnienie, głębsza analiza. A limit bezduszny.
.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Dzięki za przeczytanie i Wasze opinie. Z każdej z nich postaram się wyciągnąć lekcję, bo wszystkie Wasze wnioski są trafne .
Cieszę się, że w pomyśle widzicie potencjał.
@Lissan al-Gaib – Dzięki za wyłuskanie kolejnych niedociągnięć. Wszystkie poprawiłem.
Jeśli chodzi o odmianę imion zawierających cyfry, to właśnie przez to chciałem z jednej strony zwrócić uwagę na to, że należałoby je czytać w ten sposób, a z drugiej wymusić to, by odbywało się to właśnie w ten sposób.
Ej, teraz to już odłożyliśmy długopisy i nie poprawiamy. Jurki czytają i się naradzają, uczestnicy bezczynnie czekają.
Babska logika rządzi!
Byłam tu – Lola.
Miła scenka, solidnie zarysowany świat, ale trochę za mało wyjścia poza schemat. Plus plus za "bynajmniej" :)
Było nieźle, ale do “dobrze” zabrakło. Przede wszystkim zawiodły wyjaśnienia i opisy. Kiedy tłumaczyłeś działania AI-endu, kwestie związków z androidami i inne takie, zrozumiałem tak niewiele, że nie śmiem teraz twierdzić, że rozumiem cokolwiek. Tylko ogólny zarys – Sztuczna Inteligencja jest fuj i jej nie chcemy. Natomiast wszystkie te niuanse, mimo, że przerabiałem niektóre fragmenty po kilka razy, w większości pozostały dla mnie niejasne. Kwestia “pomieszczenia sakralnego” i kapitańskich rozkmin odnośnie kodu, szyfru, znaczenia, bluetootha i w ogóle, podobnie, jeśli nie gorzej. Niezrozumiały wywód, który mnie zmęczył, a który do ogarnięcia ogólnej koncepcji opowiadania i tak nie był mi potrzebny w sumie.
Koncepcja natomiast zupełnie fajna. Finał z panem prezesem z jednej strony wcale jakoś nie zaskoczył, a z drugiej jednak zrobił ten tekst. Albo może – podkreślam: może – go tylko nie położył. Tak czy inaczej, był po prostu… słuszny.
Podobali mi się za to bohaterowie. Załoga może nie wzbudziła jakiejś wielkiej sympatii, ale byli zupełnie przekonujący. Kapitan za to świetny. Ale najlepszy android. Praktycznie nie istnieje w tym tekście fizycznie – jest o nim, a prawie nie ma jego – a mimo to zrobił dobrą (z tym, że złą) i genialną robotę. Prosta manipulacja i już jest w domu. Szara eminencja tego opowiadania.
Podobał mi się ten motyw nielicho.
Ogólnie wrażenia czytelnicze, mimo kilku “ale”, raczej pozytywne – dobry warsztat, przyzwoity pomysł, bardziej niż niezgorsze wykorzystanie hasła. I wystarczyło.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Generalnie nie przepadam za SF, ale czytało mi się lekko, od początku chwycił klimat. Ogólnie opowiadanie jest proste, dość schematyczne, raczej na dłużej mi nie zapadnie w pamięć, ale miało parę momentów. Bohaterowie też na plus – barwni, przekonujący, aż szkoda, że limit wymuszał stosunkowo niewielką objętość, bo mam wrażenie, że Twój tekst zyskałby sporo, gdyby był dłuższy. Miałbyś wówczas okazję rozwinąć nieco uniwersum i poszaleć z intrygą.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Wielkie dzięki za przeczytanie i obszerne i mniej obszerne opinie. Cieszę się, że ostatecznie lekturę oceniacie na plus. Z zastrzeżeniami w zasadzie się zgadzam i nie da się ukryć, że z dopasowaniem tekstu do limitu znaków nie poradziłem sobie najlepiej. Dzięki Waszym komentarzom, mam nadzieję, następnym razem wyjdzie to zgrabniej.
Fajne :)
Przynoszę radość :)
@Anet, dzięki! Cieszę się, że Ci się podobało.