- Opowiadanie: kubutek28 - Wszedłszy między wrony, kracz jak i one

Wszedłszy między wrony, kracz jak i one

Opo­wia­da­nie otwie­ra­ją­ce mój cykl, z któ­re­go za­mie­ści­łem już jeden tekst wcze­śniej. Miłej lek­tu­ry:)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Wszedłszy między wrony, kracz jak i one

Dwie ko­był­ki ospa­le cią­gnę­ły fur­man­kę, na któ­rej pod szarą plan­de­ką na­ukła­da­ne było gra­tów. Sie­dzą­cy na miej­scu woź­ni­cy cza­ro­dziej Ongus nie po­ga­niał ich nawet – nie spie­szy­ło mu się, poza tym był już pra­wie na miej­scu, co po­znał po wiej­skich za­bu­do­wa­niach oraz wy­sta­ją­cej ponad nimi okrą­głej wieży – jego nowym domu. Ka­den­cja po­przed­nie­go maga w tej wio­sce za­koń­czy­ła się, a on miał przyjść tutaj za­miast niego. Zrze­sze­nie magów w mie­ście Lu­ka­ta ce­lo­wo nie po­zwa­la­ło swoim człon­kom po­zo­sta­wać w jed­nym miej­scu dłu­żej, niż de­ka­dę – zwy­kli lu­dzie mo­gli­by po­czuć się za­nie­po­ko­je­ni dłu­go­wiecz­no­ścią cza­ro­dzie­jów.

Wy­je­chaw­szy z lasu Ongus zna­lazł się nie­opo­dal pierw­szej z cha­tek o wap­nio­wa­nych, drew­nia­nych ścia­nach i kry­tej strze­chą – w takim stylu ar­chi­tek­to­nicz­nym zo­sta­ła wy­ko­na­na zresz­tą więk­szość bu­dyn­ków w siole. Na ławce pod płot­kiem sie­dział dzia­dek w lnia­nym, chłop­skim odzie­niu i drew­nia­kach. Pod­pie­rał się laską, zu­peł­nie jakby zaraz miał po­le­cieć do przo­du. Uśmie­chał się lekko, spo­glą­da­jąc na maga i mru­żąc oczy przed za­cho­dzą­cym nad lasem słoń­cem.

– Dzień dobry! – rzekł uprzej­mie Ongus.

– Dobry – od­parł prze­cią­gle dzia­dek. Jego wyraz twa­rzy zmie­nił się lekko, nie­do­strze­gal­nie wręcz. Ale nie dla do­świad­czo­ne­go w ob­ser­wo­wa­niu ludzi maga, który po­znał zdzi­wie­nie i za­in­te­re­so­wa­nie.

– Do­brzem tra­fił? Wol­szeb­ni­ki to aby?

– Ano – od­parł chłop.

– Wnieść tu się mia­łem – wy­ja­śnił mag. – W miej­sce tego cza­ro­dzie­ja, co wcze­śniej u was miesz­kał.

– A, to temu zacny nasz Roman, po­dob­ny zresz­tą sza­now­ne­mu panu, parę dni temu, swoją ki­bit­kę spa­ko­waw­szy, był nas opu­ścił – Ongus uśmiech­nął się, do­my­śliw­szy się, że dzia­dek na myśli miał maga Ro­ewa­na, wcze­śniej re­zy­du­ją­ce­go we wsi Wol­szeb­ni­ki. Chło­pi nie si­li­li się na po­praw­ną wy­mo­wę imion brzmią­cych dla nich obco. – Witam tedy no­we­go są­sia­da – dodał sta­ru­szek. – Trze­ba wam pew­nie pomóc w roz­pa­kun­ku, a?

– Oj, dam sam radę. – Mach­nął ręką Ongus, lekko za­nie­po­ko­jo­ny per­spek­ty­wą wspar­cia ze stro­ny dziad­ka, który sam do po­ru­sza­nia się po­trze­bu­je laski.

– No, gdzież się bę­dziesz pan już na samym po­cząt­ku fra­so­wał. Wnu­siu! – wrza­snął dzia­dek, od­chy­la­jąc lekko głowę ku swej cha­łup­ce. – Chodź no, po­mo­żesz na­sze­mu no­we­mu panu cza­row­ni­ko­wi się wpro­wa­dzić.

Z chaty wy­chy­nął dwu­dzie­sto­pa­ro­let­ni męż­czy­zna w lnia­nej ko­szu­li o za­ka­sa­nych rę­ka­wach, pro­stych spodniach i za­mszo­wych ciż­mach. Wy­sta­ją­ce spod dość buj­nej czu­pry­ny by­stre oczy lu­stro­wa­ły oto­cze­nie.

– Dobry – do­strzegł maga, który w od­po­wie­dzi ski­nął mu głową.

– Ty­mon­ku, po­móż­że panu cza­row­ni­ko­wi, niech nie męczy się za­nad­to na samym po­cząt­ku – sta­ru­szek po­kle­pał wnuka po ra­mie­niu, gdy ten sta­nął obok.

Ongus prze­su­nął się, ro­biąc miej­sce mło­dzień­co­wi. Bez słowa po­cze­kał aż wsią­dzie, po czym cmok­nął na ko­był­ki i ru­szy­li ku wieży.

Drogi, przy któ­rych stały sie­dli­ska miesz­kań­ców Wol­szeb­nik, ukła­da­ły się w kształt li­te­ry T. Mag przy­był do wsi z pół­no­cy, głów­nym szla­kiem, bie­gną­cym przez całe sioło i dalej, na po­łu­dnie. Od go­ściń­ca od­cho­dzi­ła węż­sza nieco od­no­ga, przy któ­rej to końcu stała, poza wsią już nie­mal, wieża z ja­sno­sza­re­go ka­mie­nia. Dalej droga prze­kształ­ca­ła się w dukt, kry­ją­cy się w lesie.

– Zwą mnie Ongus – przed­sta­wił się mag chło­pu, od­da­liw­szy się tro­chę od sta­rusz­ka. – Zga­du­ję, że tobie na imię Tymon, jak zdą­żył już ob­ja­wić twój dzia­dek?

– Ano – zgo­dził się jego roz­mów­ca. Po­ru­szył się nie­spo­koj­nie na swoim miej­scu. – Za prze­pro­sze­niem, stało się co panu na­sze­mu wol­szeb­ni­ko­wi, że mu­si­cie go za­stę­po­wać?

– Nie – wzru­szył ra­mio­na­mi Ongus. – Tylko taka po­li­ty­ka.

Tymon sku­lił się lekko. Wie­dzio­ny wy­kła­da­mi dzia­dzia i in­nych star­szych od niego, do po­li­ty­ki wolał się nie mie­szać. Wszyst­ko mu było jedno, kto rzą­dzi, oby tylko dali mu spo­kój.

– Do­brze się wam z nim żyło? – za­ga­ił znów Ongus. – Duże z nim były kło­po­ty? – Wła­ści­wie po­wi­nien za­py­tać, czy Ro­ewan nie miał kło­po­tów z chło­pa­mi, ale tak było grzecz­niej. Poza tym, ina­czej sami wie­śnia­cy naj­pew­niej nie przy­zna­li­by się.

– E, przy­zwo­icie – mach­nął ręką Tymon. – Cza­sem tylko pomóc nie chciał, albo oczu na­szych wi­do­kiem cza­rów cie­ka­wych na­cie­szyć. Mówił, że za­ję­ty.

Zna­czy ja­kieś kło­po­ty były. Ongus spu­ścił lekko głowę, za­du­mał się. Ot, ko­lej­na wio­ska, w któ­rej życie toczy się jak w każ­dej.

Nie­waż­ne, co inni ma­go­wie mó­wi­li o chło­pach, Ongus lubił z nimi prze­by­wać, dla­te­go spo­śród róż­nych do­stęp­nych zadań wy­brał opie­kę nad wio­ską. Po­do­ba­ła się mu ta ich go­ścin­ność i uprzej­mość, któ­rej czę­sto próż­no było szu­kać u przed­sta­wi­cie­li in­nych sta­nów. Rzad­ko mie­wa­li opory przed po­mo­cą komuś w bie­dzie. Ich po­ziom in­te­lek­tu­al­ny, bę­dą­cy rów­nież po­wo­dem iry­ta­cji i drwin in­nych magów, fa­scy­no­wał On­gu­sa. Spra­wy, któ­rych nie ro­zu­mie­li, tłu­ma­czy­li si­ła­mi wyż­szy­mi lub dzia­ła­niem fan­ta­stycz­nych stwo­rzeń, nie­jed­no­krot­nie oka­zu­ją­cych się, ku zdzi­wie­niu osób mą­drzej­szych, stwo­rze­nia­mi re­al­ny­mi. Wszyst­kie­mu nada­wa­li aurę ta­jem­ni­czo­ści, aż cza­sem czło­wiek gotów był im uwie­rzyć.

Fura pod­je­cha­ła pod par­kan, po dru­giej stro­nie któ­re­go stała wieża. Ongus zsu­nął się na zie­mię, roz­pro­sto­wał kości.

– Zdaje się, że tro­chę to po­trwa – wes­tchnął, spo­glą­da­jąc nie­chęt­nie na wiel­ki stos. – Bierz­my się do ro­bo­ty.

– Gdzież – wy­pro­sto­wał się Tymon, ze­sko­czyw­szy z kozła. – Co pan bę­dziesz dźwi­gał za­nad­to, od­pocz­nij se pan po po­dró­ży, daj, niech młod­szy po­mo­że!

– Wiel­kie dzię­ki – od­parł mag, który wcale znowu nie czuł się tak staro. Ale nie miał nic prze­ciw­ko chwi­li od­po­czyn­ku. Ru­szył ku otwar­tym drzwiom wieży, by ro­zej­rzeć się po swo­jej nowej sie­dzi­bie. Uj­rzał scho­dy wio­dą­ce na górę i na dół, pew­nie do ko­mór­ki. Ongus do­my­ślał się też, że na górze znaj­do­wał się dość duży, okrą­gły pokój, do któ­re­go wcho­dzi­ło się przez otwór w pod­ło­dze. Jeśli wieża była zbu­do­wa­na tak, jak jego po­przed­nia, a za­pew­ne była, to obok klapy na górze była druga, na samym środ­ku pod­ło­gi, skry­wa­ją­ca węż­szą klat­kę scho­do­wą, pro­wa­dzą­cą do piw­ni­cy. W swo­jej wcze­śniej­szej wieży na dole Ongus urzą­dził skła­dzik – było tam o wiele chłod­niej – i mu­ro­wa­ną celę ze zbro­jo­ny­mi stalą drzwia­mi, tak na wszel­ki wy­pa­dek.

Spoj­rzał z lek­kim nie­po­ko­jem na uśmiech­nię­te­go chło­pa. Może nie skusi się na wy­pi­cie żad­ne­go elik­si­ru, pró­bo­wał sam się uspo­ka­jać. Ru­szył w końcu po­wo­li scho­da­mi na górę, by ro­zej­rzeć się po swoim nowym domu.

 

Gdy tylko mag znik­nął na klat­ce scho­do­wej, Ty­mo­no­wi mina zrze­dła. Ow­szem, za­ofia­ro­wał się pomóc no­we­mu są­sia­do­wi, dość sę­dzi­we­mu do tego, ale, szcze­rze mó­wiąc, nie chcia­ło mu się. Krę­cił się tro­chę wokół wozu, oglą­da­jąc konie i od­wle­ka­jąc jak naj­dłu­żej ro­bo­tę. Zaj­rzał pod pa­ra­wan z plan­de­ki umo­co­wa­nej na de­skach. Za­miast jed­nak za­brać się za wy­no­sze­nie zbi­tych z cien­kich, drew­nia­nych belek skrzy­ni, za­czął przy­glą­dać się ekwi­pun­ko­wi maga. Po­czuł nagły brak chęci do pracy, gdy jego oczy przy­cią­ga­ły takie roz­ma­ite róż­no­ści. Wcale jed­nak nie spodo­bał mu się ogrom­ny kufer z że­la­zny­mi oku­cia­mi, który, jak pro­gno­zo­wał, w nie­da­le­kiej prze­szło­ści rów­nież miał za­brać, choć nie wy­obra­żał sobie, jak. Trza bę­dzie pew­nie kogo za­wo­łać, dumał nad pro­ble­mem.

Ta skrzy­nia cał­kiem ze­psu­ła mu na­strój i oglę­dzi­ny. Nie­chęt­nie chwy­cił pierw­szy z brze­gu pa­ku­nek, w któ­rym usta­wio­ne były bu­tel­czy­ny z róż­no­ko­lo­ro­wy­mi elik­si­ra­mi.

Zzia­jał się lekko, wcho­dząc na górę. Gdy tylko wy­chy­nął przez dziu­rę w pod­ło­dze, spo­strzegł, że Ongus gdzieś sobie po­szedł. Musi zwie­dza nowy dom, po­my­ślał chłop. Wie­dział, że scho­dy pro­wa­dzą rów­nież do piw­ni­cy, więc, jak przy­pusz­czał, mag scho­wał się wła­śnie tam. Bez­zwłocz­nie po­zo­sta­wił skrzyn­kę z elik­si­ra­mi przy ścia­nie i wró­cił na dół, do fury.

Tymon z za­cie­ka­wie­niem znów przy­glą­dał się rze­czom uło­żo­nym na wozie, jakby miało zna­cze­nie to, w ja­kiej ko­lej­no­ści wnie­sie je na górę. Spodo­ba­ło mu się na­stęp­ne zna­le­zi­sko – w skrzyn­ce le­ża­ły po­ukła­da­ne lnia­ne wo­recz­ki z na­ma­lo­wa­ny­mi czar­ną farbą róż­ny­mi sym­bo­la­mi. Na jed­nym wid­niał ob­ra­zek dziw­nej ro­śli­ny z zę­ba­mi. Odło­żył go szyb­ko, zwłasz­cza, że gdy zaj­rzał do środ­ka, spo­strzegł wiel­ko­ści fa­so­li na­sion­ka z ma­ły­mi ząb­ka­mi. W innym zna­lazł, ku swo­je­mu zdzi­wie­niu, małe, me­ta­lo­we kulki. Na wierz­chu trzo­sik miał na­ma­lo­wa­ne dwa znacz­ki. Li­ter­ki, jak do­my­ślił się Tymon. Pierw­sza miała kształt lekko wy­gię­tej kre­ski, z boku któ­rej od­sta­wa­ły w prawo dwa krót­sze. Druga wy­glą­da­ła jak jedna spi­ra­la na śli­ma­ku.

Nie za­glą­dał do wszyst­kich sa­kie­wek. Przy trze­ciej z nich wpadł na po­mysł, by spró­bo­wać wci­snąć gdzieś w zie­mię któ­reś z na­sion. Spoj­rzał jesz­cze raz na ob­ra­zek wid­nie­ją­cy na wo­recz­ku trzy­ma­nym prze­zeń w dłoni – małe ziarn­ko, obok strzał­ka wska­zu­ją­ca drze­wo, nad ko­ro­ną któ­re­go na­ma­lo­wa­no inną ko­ro­nę, taką kró­lew­ską. Tymon wy­cią­gnął na­sion­ko ze środ­ka, spraw­dza­jąc, czy przy­pad­kiem Ongus nie kręci się gdzieś w po­bli­żu.

Kilka wio­sen temu oko­li­cę na­pa­dli or­ko­wie. Sioło nie ule­gło znisz­cze­niu, jakby wro­go­wie zu­peł­nie go nie wi­dzie­li. Tymon po­dej­rze­wał, że oca­le­nie za­wdzię­cza­li strze­gą­ce­mu ich ów­cze­śnie cza­row­ni­ko­wi, ale nie pró­bo­wał do­cie­kać, co do­kład­nie tam­ten zro­bił. Fak­tem stało się jed­nak to, że stwo­ry zde­wa­sto­wa­ły las ro­sną­cy wokół. Dużo drzew spa­li­li, inne wy­kar­czo­wa­li do bu­do­wy ma­chin ob­lęż­ni­czych, wsku­tek czego bór świe­cił nie­ma­ły­mi pust­ka­mi.

Uspra­wie­dli­wia­jąc się chę­cią od­no­wy lasu, chłop wci­snął na­sio­no do buta – dzia­dek opo­wia­dał mu o ma­gicz­nych drze­wach, które rosną na wy­so­kość kil­ku­na­stu sążni w parę dni. Od razu udał się do lasu, w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go miej­sca.

Od­szedł­szy duk­tem, pra­wie od razu spo­strzegł spory prze­świt, gdzie mię­dzy od­da­lo­ny­mi od sie­bie drze­wa­mi wid­nia­ła po­la­na wy­peł­nio­na kar­pa­mi. Pod­szedł i wci­snął na­sio­no pod ściół­kę, gdzie pa­da­ło tro­chę świa­tła. Po­stał tro­chę, jakby był to kur­han i za­czął wra­cać, obie­caw­szy sobie, że bę­dzie do­glą­dał ro­ślin­ki.

 

***

Ongus wspiął się po scho­dach we­wnętrz­nej klat­ki do okrą­głe­go po­ko­ju. Za­koń­czył wła­śnie in­spek­cję swo­ich se­kret­nych pod­zie­mi. W chłod­nych piw­ni­cach zna­lazł wi­szą­ce na kiju kieł­ba­sy, które Ro­ewan ra­czył mu zo­sta­wić, parę ko­nop­nych wor­ków z wa­rzy­wa­mi i półkę z kil­ko­ma ro­dza­ja­mi trun­ków. Wy­glą­da­ło więc na to, że razem z por­cja­mi żyw­no­ścio­wy­mi, które Ongus za­brał ze sobą z po­przed­niej wsi, miał spory zapas je­dze­nia. Po­nad­to zna­lazł tam tro­chę naj­po­trzeb­niej­szych na­rzę­dzi i, co ucie­szy­ło go bar­dziej, celę po­dob­ną do tej w po­przed­niej wieży. Cza­sem zda­rza­ło się schwy­tać ja­kie­goś zbója, a nie chciał bawić się w mu­ro­wa­nie. Na bar­dziej opor­nych i zło­śli­wych ga­gat­ków Ro­ewan zo­sta­wił mu nawet dyby. Prze­by­wa­nie pod za­mknię­ciem w dość nie­wy­god­nej po­zy­cji, pół­sto­jąc, pół­ku­ca­jąc, w końcu zmięk­cza­ło nawet naj­tward­szych. Jeśli nie psy­chicz­nie, to fi­zycz­nie.

Ongus spoj­rzał na jak dotąd je­dy­ną skrzyn­kę przy­nie­sio­ną przez Ty­mo­na. Uśmiech­nął się pod nosem. Trze­ba bę­dzie go ciut za­chę­cić, po­my­ślał, się­ga­jąc po jedną z fla­szek o prze­zro­czy­stej za­war­to­ści.

Wyj­rzał na ze­wnątrz. Chło­pa ni­g­dzie nie było, nawet na wozie pod plan­de­ką. Ro­zej­rzał się z nie­po­ko­jem i uj­rzał go nad­cho­dzą­ce­go od stro­ny lasu.

– Gdzie­żeś był? – spy­tał po­dejrz­li­wie Ongus.

– Za po­trze­bą… – po­wie­dział bez za­jąk­nię­cia, wzru­szyw­szy ra­mio­na­mi, Tymon. Albo umiał kła­mać, albo na­praw­dę go po­go­ni­ło. Mag po­sta­no­wił, że nie ma co ob­cią­żać od razu no­wych są­sia­dów po­dej­rze­nia­mi i uwie­rzył.

Wy­cią­gnął zza pa­zu­chy flasz­kę i dwa brą­zo­we kie­lisz­ki z kie­sze­ni ka­mi­zel­ki. Tymon mo­men­tal­nie roz­cią­gnął twarz w uśmie­chu.

– Na wzmoc­nie­nie sił – rzekł Ongus, od­kor­ko­wu­jąc bu­tel­kę. Nalał, podał jeden kie­li­szek chło­pu, wy­pi­li jed­nym hau­stem.

Spoj­rzał na Ty­mo­na.

– A – mach­nął pu­stym na­czyn­kiem, chwi­la za­wa­ha­nia mi­nę­ła. – Do pary…

Nalał jesz­cze raz i znów wy­pi­li.

Ongus od­sta­wił kie­li­szek i flasz­kę na zie­mię. Mla­snął kil­ka­krot­nie i pod­szedł bez słowa do tyłu wozu. Chwy­cił za pia­stę koła, za­parł się, stęk­nął i uniósł furę, naj­pierw na wy­so­kość jed­ne­go, może dwóch pal­ców, póź­niej tro­chę wyżej. Sły­chać było przy tym, jak rze­czy maga prze­su­wa­ły się i ob­stu­ki­wa­ły o sie­bie. Cza­ro­dziej spo­strzegł, że wraz z pod­no­szą­cym się wozem opa­da­ła gęba Ty­mo­na, który nie do­wie­rzał temu, co widzi.

Po chwi­li Ongus od­sta­wił wóz, otrze­pał ręce i uśmiech­nął się do chło­pa.

– Ty też tak teraz umiesz – rzekł ob­ser­wu­jąc, jak ten przy­glą­da się ze zdu­mie­niem swoim dło­niom.

Nie cze­ka­jąc na wynik pro­ce­sów my­ślo­wych swo­je­go po­moc­ni­ka Ongus zaj­rzał pod plan­de­kę wozu, chwy­cił pierw­szą z brze­gu skrzyn­kę i ru­szył do wieży. Ob­ró­ciw­szy głowę zo­ba­czył, że Tymon rów­nież brał się już do pracy. 

 

***

Gdyby kto na­ga­dał Ty­mo­no­wi głu­pot po­dob­nych temu, co sam wczo­raj prze­żył, ani chybi nie dałby mu wiary. Ale że przy­tra­fi­ło się to wła­śnie jemu, to trze­ba było się za­sta­no­wić. Dumał, czy to aby na pewno nie było tylko snem, ale ko­cio­kwik do­bit­nie temu prze­czył.

No­si­li z On­gu­sem jego pa­kun­ki do wieży, aż przy­szła kolej na ten wiel­ki kufer sto­ją­cy z tyłu wozu. Tymon pa­mię­tał, że wpa­try­wał się weń zmar­twio­ny, gdy nagle cza­ro­dziej wlazł na furę i bez więk­sze­go wy­sił­ku chwy­cił skrzy­nię obu­rącz. Bez ostrze­że­nia ci­snął nią w prze­ra­żo­ne­go chło­pa. A on, go­to­wy przy­jąć cios, wy­sta­wił tylko ręce i, nie wie­dzieć jakim cudem, też schwy­cił cięż­ki pa­ku­nek. Potem wszyst­ko po­szło tak szyb­ko, że ledwo spa­mię­tał.

A po wszyst­kim, ku jego szcze­re­mu za­sko­cze­niu i ra­do­ści, mag znowu za­pro­po­no­wał flasz­kę, tym razem zwy­kłą. Póź­niej dodał jesz­cze jedną. Krót­ko po tym rze­czy­wi­ście mógł mieć za­ni­ki pa­mię­ci, głowy więc by nie dał, co się wtedy stało.

Tymon wy­szedł przed dom i ro­zej­rzał się. Dzia­dek, jak zwy­kle, sie­dział na ławce i wy­sta­wiał starą twarz do sto­ją­ce­go wy­so­ko na nie­bie słoń­ca. Zna­czy późno, po­łu­dnie, po­my­ślał mło­dzie­niec.

Za­mknął z ło­sko­tem drzwi, zwra­ca­jąc na sie­bie uwagę sta­rusz­ka.

– O, wsta­łeś – stwier­dził dzia­dzio. – Bę­dziesz dziś co robił?

– A ja wiem? Od­po­czął­by czło­wiek po tym tar­ga­niu wczo­raj.

Dzia­dek uśmiech­nął się pod nosem.

– Od­po­czy­waj – od­parł. – Obyś tylko jutro znów nie mu­siał, trza bę­dzie kró­lom trawy na­ko­sić.

Od da­wien dawna sta­ru­szek Ty­mo­na cie­szył się re­pu­ta­cją naj­lep­sze­go ho­dow­cy kró­li­ków w ca­łych Wol­szeb­ni­kach, a i dalej się­ga­ła jego sława; rów­nież na targu, w po­bli­skiej osa­dzie Ra­ki­ci­ce, gdzie chęt­nie ku­po­wa­no od niego zwie­rzę­ta. Do tego miał re­cep­tu­rę na wy­bor­ny pasz­tet.

– Po­wiem ci, Ty­mon­ku – ode­zwał się znów sta­ru­szek wi­dzia­łem się dwa dni nazad ze sta­rym Sta­chem Ba­bia­rzem z Ko­ło­le­sia. Po­pi­li my, uga­da­łem się z nim, że mi ład­ne­go samca po­ży­czy – na twa­rzy sta­rusz­ka po­ja­wił się uśmiech, w oczach bły­snę­ły iskry za­fa­scy­no­wa­nia. – Wiel­ki jak pro­się, jak żyję dawno… o…

Ra­dość znik­nę­ła z jego ob­li­cza, za­stą­pi­ło je zdzi­wie­nie. Ku prze­ra­że­niu Ty­mo­na dzia­dzio legł bez ruchu na bok, na ławkę. W jego karku tkwił kolec długi na dwa palce. Tymon na­tych­miast sku­lił się, schro­nił pod pło­tem. Wyj­rzał przez szpa­rę po­mię­dzy po­czer­nia­ły­mi ze sta­ro­ści szta­che­ta­mi.

Od stro­ny sioła szedł tylko jeden z wie­śnia­ków. Ty­mo­no­wi zdało się nie­praw­do­po­dob­ne, by to za jego spra­wą dzia­dek padł. Jak na po­twier­dze­nie wła­snych myśli, uj­rzał ko­lej­ny po­cisk nad­la­tu­ją­cy od stro­ny lasu, tra­fia­ją­cy i oba­la­ją­cy prze­cho­dzą­ce­go chło­pa.

Tymon spoj­rzał w drugą stro­nę, nie do­strzegł jed­nak ni­cze­go nie­zwy­kłe­go. Do­pie­ro po chwi­li za­uwa­żył jakiś cień prze­my­ka­ją­cy po­mię­dzy drze­wa­mi. Po nim ko­lej­ny i jesz­cze jeden. Z lasu wy­chy­nę­ło kilka po­sta­ci odzia­nych w bure płasz­cze i o twa­rzach uma­lo­wa­nych na zie­lo­no. Spod kap­tu­rów wy­sta­wa­ły czar­ne włosy. Jeden z na­past­ni­ków prze­my­kał bez na­kry­cia głowy, u tego Tymon za­uwa­żył dziw­ny kształt uszu – były dłu­gie i spi­cza­ste, tro­chę jak u kró­li­ków, tylko nie­o­wło­sio­ne.

Co u dia­bła, ru­sa­li? – po­my­ślał. Jego życie z dnia na dzień sta­wa­ło się coraz dziw­niej­sze – naj­pierw ten elik­sir, dziw­ne isto­ty jak z podań, drze­wo… Drze­wo!, przy­po­mniał sobie Tymon. Miałem zer­kać na nie! Od razu spoj­rzał w stro­nę wieży On­gu­sa i poza nią. Za­nie­po­ko­ił się. Ponad cha­ta­mi zo­ba­czył ową ma­gicz­ną ro­śli­nę, gru­bo­ścią pnia tylko tro­chę ustę­pu­ją­cą sze­ro­ko­ści On­gu­so­we­go domu. Do­oko­ła niej ster­cza­ły po­prze­chy­la­ne, pod dziw­ny­mi ką­ta­mi, zwy­kłe drze­wa.

Bez ja­kie­go­kol­wiek kon­kret­ne­go planu, za­po­mniaw­szy cał­kiem o dziad­ku, po­sta­no­wił do­biec do ma­gicz­ne­go tworu. Ru­szył szyb­ko, po­chy­lo­ny, mi­ja­jąc po dro­dze kilka bez­wład­nych ciał swo­ich kra­jan. Pod karcz­mą, sto­ją­cą po dru­giej stro­nie wio­ski przy głów­nej dro­dze, pa­da­li ko­lej­ni, z lasu ską­pa­ne­go w pół­mro­ku wy­cho­dzi­ło coraz wię­cej po­sta­ci.

Był już tuż-tuż, nie­da­le­ko drze­wa, o dziwo, nie tra­fio­ny przez żaden po­cisk. Wtem ktoś szarp­nął go za ka­mi­zel­kę i oba­lił na zie­mię. Na­past­nik od­cią­gnął go na bok.

Tymon chciał już ucie­szyć się, roz­po­znaw­szy On­gu­sa, ale od tego po­my­słu od­wio­dło go spoj­rze­nie na jego wyraz twa­rzy.

– Do środ­ka – wark­nął cza­ro­dziej, wska­zu­jąc wieżę.

Chłop po­słusz­nie wy­ko­nał po­le­ce­nie. Do­my­ślał się, że mag wie­dział już o drze­wie – nawet naj­głup­szy cap już by je za­uwa­żył, miesz­ka­jąc w tak nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od niego. Nim spo­tka go kara ze stro­ny On­gu­sa, Tymon miał na­dzie­ję po­wie­dzieć mu o ru­sa­łach bie­ga­ją­cych po wsi.

– Na­praw­dę – rzekł Ongus, jakby znu­żo­nym tonem, gdy tylko zna­leź­li się na górze – nie wiem, co sobie mo­głeś wy­du­mać, krad­nąc coś z moich za­pa­sów i uży­wa­jąc tego; wy­bacz, że, póki co, oszczę­dzę ci ochrza­nu aż do spo­koj­niej­szej chwi­li. Myślę, że wbi­cie ci do pu­ste­go łba cze­go­kol­wiek mo­gło­by po­trwać zbyt długo, a aku­rat­no, z two­je­go po­wo­du zresz­tą, nie mamy wiele czasu.

Tymon po­czuł się lekko ura­żo­ny – coś tam zro­zu­miał i już po­wo­li za­czy­nał ża­ło­wać tego, co zro­bił.

– Nie wy­si­laj się – pod­jął znów Ongus – z tłu­ma­cze­niem, co się stało i co mi pod­wę­dzi­łeś, bo tylko w jed­nym przy­pad­ku banda ru­sa­łów urzą­dza sobie igrzy­ska, nie szczę­dząc ludzi za­miesz­ka­łych w osa­dach sto­ją­cych im na dro­dze.

Wes­tchnął.

– Wiesz cho­ciaż, co się stało?

– Drze­wo uro­sło – wzru­szył ra­mio­na­mi Tymon.

Ongus par­sk­nął.

– Nie byle jakie drze­wo. Ru­sa­li będą chcie­li je teraz sko­lo­ni­zo­wać. Za­miesz­kać na nim – dodał wi­dząc, że chłop nie zro­zu­miał ter­mi­nu. – Jak któ­rymś uda się wy­grać i wejść na nie, będą chcie­li cię zro­bić kró­lem, bo tyś je po­sa­dził.

– Jak to "któ­rymś"? – zdzi­wił się Tymon. – To oni nie chcą tam razem miesz­kać?

– Biją się ich ple­mio­na mię­dzy sobą; kto wygra, ten za­miesz­ka.

– Na razie to biją na­szych, dzia­dzia i Pie­tru­sa już za­bi­li – przy­po­mniał sobie ze smut­kiem chłop. – Samo dzia­dzio mój ro­dzo­ny przy­ka­zy­wał mnie, cobym kró­li­kom trawy na­ko­sił, jak nad­le­ciał ka­wa­łek kolca i go w kark dziab­nął.

– Nie za­bi­ja­ją, tylko usy­pia­ją – uspo­ko­ił go Ongus. – Zgi­nąć, to ktoś może jak już tu za­miesz­ka­ją, a do tego do­pu­ścić nie można.

– A czemu, może chciał by ja być kró­lem?

Mag spoj­rzał na niego z uśmie­chem.

– E, nie chciał­byś i się nie na­da­jesz – mach­nął ręką. – Zresz­tą, nie masz nic do ga­da­nia.

Na chwi­lę za­pa­dła cisza.

– Ale kró­lem tro­chę po­bę­dziesz – rzekł znów Ongus. Ja po­le­cę pod drze­wo, spró­bu­ję je ukryć pod jakąś ilu­zją, a ty pój­dziesz do nich, do cie­bie nie będą strze­lać, za­ga­dasz ich i po­wiesz, że drze­wo zni­kło. Zresz­tą – uśmiech­nął się mag – jak zo­ba­czą, ja­kie­go mają mieć króla, to może im się ode­chce…

Ongus umilkł nagle, spoj­rzał na Ty­mo­na.

– Co? – spy­tał chłop.

Ale od­po­wie­dzi już nie po­trze­bo­wał. Sam sły­szał. Ktoś wcho­dził po scho­dach wieży. Z tego, co sły­sze­li, nie była to jedna osoba.

Ongus szyb­ko za­wi­nął ka­wa­łek dy­wa­nu, uniósł ukry­tą pod nim klapę w pod­ło­dze.

– Na dół, raz – rzu­cił szep­tem.

We­szli. Mag za­mknął ich tak, żeby nie było widać przej­ścia. Sta­nę­li na samej górze i na­słu­chi­wa­li.

– Pusto – usły­sze­li. Ongus zdzi­wił się, że ru­sa­li roz­ma­wia­ją po ludz­ku. Może przed­sta­wi­cie­le dwóch ple­mion o mocno róż­nią­cych się dia­lek­tach po­sta­no­wi­li mówić w bar­dziej zna­nym ję­zy­ku?

– Gdzieś ktoś musi być, prze­cież samo się nie po­sia­ło – od­po­wie­dział drugi głos gniew­nie.

Uci­chło. Sły­chać było, jak cho­dzą po wieży, do uszu ukry­wa­ją­cych się do­cie­rał dźwięk ich kro­ków. W końcu zwi­nę­li dywan. Ongus zro­zu­miał to, gdy smuga świa­tła wpa­dła do klat­ki scho­do­wej przez szpa­rę mię­dzy de­ska­mi. Sta­nął na jak naj­wyż­szym stop­niu, przy­cup­nął, przy­ło­żył ręce do klapy. Wi­dząc jego po­czy­na­nia, Tymon rów­nież przy­spo­so­bił się do wy­sko­ku.

– Pomóż mi z tym – usły­sze­li szept jed­ne­go z ob­cych.

Ongus po­mógł. Klapa od­sko­czy­ła z im­pe­tem.

– Sukin… – jeden z ru­sa­łów za­to­czył się do tyłu, trzy­ma­jąc za nos. Tymon już wy­mi­nął to­wa­rzy­sza, rzu­cił się na tam­te­go, chwy­ta­jąc go za poły płasz­cza.

Mag spoj­rzał na dru­gie­go prze­ciw­ni­ka, znie­ru­cho­miał, uniósł brew.

– Ser­giej! – za­krzyk­nął ze śmie­chem.

– Ze sto razy jużem ci mówił, stary dzia­du – od­parł rów­nie we­so­ło tam­ten – matka mi dała Ser­gis.

Padli sobie w ob­ję­cia.

Tymon i drugi z na­past­ni­ków też ści­ska­li sobie ra­mio­na, choć w in­nych in­ten­cjach. Usły­szaw­szy okrzy­ki ra­do­ści znie­ru­cho­mie­li, spoj­rze­li na swo­ich to­wa­rzy­szy.

– O pro­szę, i py­ska­ta gęba Vol­to­ra w końcu do­sta­ła na­ucz­kę? – zwró­cił się Ongus do dru­gie­go z ru­sa­łów.

– Ano, ład­nieś bnie urzą­dził – od­rzekł ów, pu­ściw­szy chło­pa i chwy­ciw­szy się za nos, z któ­re­go za­czę­ła kapać krew.

Po chwi­lach ra­do­ści i po­wi­tań sta­rych zna­jo­mych Ongus zro­bił lekko zbo­la­łą minę, za­ła­mał ręce.

– Chłop­cy, zli­tuj­cie się – jęk­nął – nie wy­ży­naj­cie mi całej wio­ski, do­pie­ro com wczo­raj w niej za­miesz­kał. Jak się o tym do­wie­dzą na Cheł­mi­sku, od razu wy­wa­lą mnie na zbity pysk!

Jeden z ru­sa­łów, Ser­gis, uniósł ze zdzi­wie­niem brwi.

– To po coś nas wzy­wał? Trze­ba było nie siać tego drze­wa…

– Ech… – stęk­nął mag. – To nie ja.

– Nie żar­tuj, okra­dli cię? – ob­ru­szył się Vol­tor.

Ongus spu­ścił głowę, wolno ob­ró­cił wzrok na przy­słu­chu­ją­ce­go się Ty­mo­na.

– O, był­bym za­po­mniał, przed­sta­wiam wam wa­sze­go no­we­go króla! – z drwi­ną wska­zał chło­pa.

Ru­sa­li spoj­rze­li na Ty­mo­na, skrzy­wi­li się.

– Że niby on? – zbun­to­wał się znów Vol­tor. – Przez zło­śli­wość nam ta­kie­go kan­dy­da­ta wy­bra­łeś?

– Sam się wy­brał – mruk­nął mag. – I ra­czej nie­świa­do­mie.

Przy­by­sze stali w mil­cze­niu, cmo­ka­jąc i krę­cąc gło­wa­mi z nie­za­do­wo­le­nia.

– Jak sami wi­dzi­cie, nie macie za dużo do stra­ce­nia – pod­jął znów Ongus. – Po­móż­cie mi znisz­czyć to drze­wo i ukryć całą spra­wę.

– Jest tylko jeden pro­blem, magu – ode­zwał się Vol­tor. – Być może już za­po­mnia­łeś, że obaj je­ste­śmy z jed­ne­go ple­mie­nia, a po tym twoim siole bie­ga­ją człon­ko­wie jesz­cze jed­ne­go.

– Racja, do tego ra­czej nie mamy szans w walce – dodał Ser­gis. – Po­nie­śli­śmy już spore stra­ty, poza kil­ko­ma z bandy wszy­scy nasi leżą już nie­przy­tom­ni, uśpie­ni przez wroga.

– A może gdy­by­ście wy­szli do nich z kró­lem? – za­pro­po­no­wał Ongus. – Nie po­win­ni go uznać i za­prze­stać walki?

Ser­gis spoj­rzał na Ty­mo­na.

– W sumie, może się udać…

– Więc nie mamy, na co cze­kać, chodź­my!

– Hola! – po­wstrzy­mał maga Vol­tor. – O ile on – wska­zał chło­pa – jest na­szym kró­lem, byle jakim, ale za­wsze, to ty im je­steś nie­po­trzeb­ny. Jak tylko cię zo­ba­czą, zro­bią z cie­bie śpią­ce­go jeża.

– Zatem idź­cie beze mnie…

Tymon, który już za­po­mniał, że jest ru­sa­lim kró­lem, a z roz­mo­wy mało zro­zu­miał, za­nie­po­ko­ił się, gdy dwaj obcy po­de­szli doń.

– Gdzie mi tu? – wy­rwał rękę z uści­sku. – Czego chcą?

– Idź z nimi – wy­tłu­ma­czył cier­pli­wie Ongus. – Je­steś im po­trzeb­ny, nic ci nie zro­bią.

– Po­trzeb­ny, a? – za­opo­no­wał chłop. – A co ja, widły, czy inszy in­stru­ment słu­żeb­ny?

Ech, po­my­ślał Ongus, stan umy­słu po­dob­ny.

– Trze­ba było mnie nie okra­dać – od­parł jed­nak. – Przed­tem jakoś nie po­my­śla­łeś o kon­se­kwen­cjach, to teraz się nie opie­raj, bo obe­rwiesz.

Tymon po­tul­nie po­słu­chał. Ru­szył mię­dzy dwoma ru­sa­ła­mi w dół po scho­dach. Chwi­lę póź­niej Ongus pod­szedł do okna, by móc ob­ser­wo­wać całe zda­rze­nie.

Wy­szli we trzech na śro­dek drogi, tuż za nimi usta­wił się mocno prze­rze­dzo­ny od­dział ru­sa­łów z ple­mie­nia Ser­gi­sa i Vol­to­ra.

– Mamy króla – do­bie­gły maga słowa tego pierw­sze­go, wy­po­wie­dzia­ne w ru­sa­lim ję­zy­ku.

Ongus do­strzegł, jak ze skra­ju lasu oraz ze wsi za­czę­ły pod­cho­dzić za­kap­tu­rzo­ne syl­wet­ki. Dość nie­śmia­ło, jakby uwa­ża­jąc, czy nie jest to jakiś for­tel prze­ciw­ni­ka. Kilku ru­sa­łów po­ja­wia­ją­cych się z na­prze­ciw­ka wy­szło na śro­dek drogi. Przez chwi­lę nic się nie dzia­ło, nikt nic nie mówił. Wtem mag zo­ba­czył, jak ci przy­by­li na­bi­ja­ją broń strzał­ka­mi, przy­kła­da­ją do ust dmu­chaw­ki, wy­strze­li­wu­ją… Po­wa­li­li wszyst­kich, łącz­nie z Ty­mo­nem.

Ongus zbiegł pędem po scho­dach, wy­padł na ze­wnątrz, wpra­wia­jąc obec­nych tam w osłu­pie­nie.

– Ach, nędz­ni­cy, bądź­cie prze­klę­ci! – wy­krzyk­nął swym naj­bar­dziej tra­gicz­nym gło­sem, rów­nież uży­wa­jąc ję­zy­ka przy­by­szów i uno­sząc ręce. – Jak śmia­li­ście pod­nieść ręce na tego, któ­re­go chcie­li­ście zwać swoim kró­lem?! Nie za­słu­gu­je­cie tedy na to ani żadne inne drze­wo! Bądź­cie wy­gnań­ca­mi god­ny­mi co naj­wy­żej dep­tać leśną ściół­kę i karpy mar­twych drzew!

Kilku już chcia­ło uci­szyć oskar­ży­cie­la, już przy­go­to­wa­ło broń do strza­łu, ale wy­gra­ła w nich nie­pew­ność, po­czu­cie winy, ni­czym tru­ci­zna, za­czę­ła drą­żyć ich serca i myśli, a twa­rze zzie­le­nia­ły jesz­cze bar­dziej.

Wy­stą­pił jeden z nich.

– Skąd mie­li­śmy to wie­dzieć? – bro­nił się rusał. – Nie wy­glą­dał na króla…

– Zo­sta­ło wam to po­wie­dzia­ne! – za­grzmiał Ongus. – By­li­ście zbyt głupi, pysz­ni, czy po pro­stu głusi, by tego nie usły­szeć?

– Jak mo­że­my od­po­ku­to­wać wy­stę­pek?

Mag oskar­ży­ciel­sko wska­zał przy­by­sza pal­cem.

– Pójść precz, nim król się zbu­dzi, by nie mu­siał was ska­zy­wać na śmierć!

Oczy ru­sa­ła za­błysz­cza­ły od łez, nie po­wie­dział jed­nak nic. Dał znak swoim kam­ra­tom i za­czę­li się wy­co­fy­wać. Nie­chęt­nie i z nie­do­wie­rza­niem, że się nie po­wio­dło, ale wkrót­ce znik­nę­li. Zo­stał tylko mag po­śród tłumu nie­przy­tom­nych. Spoj­rzał na Ty­mo­na le­żą­ce­go po­śród ru­sa­łów.

Udany z niego król, po­my­ślał z roz­ba­wie­niem. Wła­śni pod­da­ni go nie chcie­li, a do tego przez niego nie­chcą­cy do­pu­ści­li się po­gwał­ce­nia ich prawa i tra­dy­cji.

Ongus po­lu­bił go. I może głu­pio to przy­znać, ale wła­śnie za tę kra­dzież. Który z chło­pów miał­by na tyle od­wa­gi i cie­ka­wo­ści, żeby na­ra­zić się ma­go­wi?

Po­my­ślał o karze dla chło­pa. Nie miał ocho­ty go gnę­bić, po pro­stu z czy­stej sym­pa­tii do niego. Dumał ra­czej o czymś ła­god­niej­szym, o nie­spo­dzian­ce wręcz. Uśmiech­nął się pod nosem, gdy już wpadł na po­mysł. Jakby ktoś mi tak zro­bił, to na pewno by­ła­by kara, po­my­ślał. Wąt­pli­we, żeby i Tymon się ucie­szył. Za to dzia­dzio bę­dzie prze­szczę­śli­wy…

 

***

Tymon obu­dził się przed ru­sa­ła­mi. Widać, jego or­ga­nizm był wpra­wio­ny w po­ko­ny­wa­niu sub­stan­cji po­zba­wia­ją­cych przy­tom­no­ści. Wsparł się na łok­ciu, wy­pa­trzył On­gu­sa, pod­niósł się, otrze­pał ko­la­na i tors z pia­chu. Ro­zej­rzał się i przy­po­mniał sobie wy­da­rze­nia sprzed za­śnię­cia.

– Gdzie ru­sa­li? – za­py­tał z lek­kim nie­po­ko­jem. – Ci sza­le­ni?

– Wy­gna­łem ich do lasu, to i po­szli – wzru­szył ra­mio­na­mi Ongus.

– Co zro­bim z drze­wem?

– A, nic, niech sobie bę­dzie – mach­nął ręką mag. – Wię­cej kan­dy­da­tów już się nie po­ja­wi.

– Nie sro­żysz się już?

– A po co? Zmie­ni to co?

Tymon spu­ścił wzrok, za­pa­dła chwi­la ciszy.

– A z tymi co? – pod­jął znów chłop, wska­zu­jąc le­żą­cych ru­sa­łów.

– Lada chwi­la wsta­ną. Po­roz­ma­wiam z nimi i też odej­dą – od­parł spo­koj­nie Ongus. – Tym­cza­sem chodź­my zo­ba­czyć, czy lu­dzie z wio­ski się po­bu­dzi­li.

– I dzia­dzio?!

– I dzia­dzio.

Tymon ru­szył zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ku swo­jej cha­łu­pie, Ongus szedł tuż za nim. Po dro­dze nie spo­tka­li żad­ne­go czło­wie­ka, śpią­ce­go czy też przy­tom­ne­go. Naj­pew­niej po­cho­wa­li się w do­mach ze stra­chu, że to jesz­cze nie ko­niec boju, po­my­ślał mag.

Na miej­scu z ra­do­ścią i odro­bi­ną zdzi­wie­nia spo­strze­gli sta­rusz­ka sie­dzą­ce­go, jak gdyby nic, na swo­jej ła­wecz­ce.

– O, ca­li­ście i zdro­wi – przy­wi­tał ich. – To do­brze.

Uśmiech­nę­li się, po­mil­cze­li chwi­lę.

– Dziw­no­ści, niech sko­nam – pod­jął dzia­dzio. – Za­sną­łem chyba, czy jak?

– Sie­dzi dzia­dzio na tej ławce, jakby przy­rósł – od­parł Tymon – mógł się i zdrzem­nąć z nudów.

Sta­ru­szek po­krę­cił głową, cmok­nął.

– Ale coś dłu­gom mu­siał spać, pa­trzaj co nam za cha­łu­pą zdą­ży­ło wy­ro­snąć… – ob­ró­cił się za sie­bie.

Tymon spoj­rzał w tam­tym kie­run­ku. Za­mknął oczy i na po­wrót otwo­rzył, nie do­wie­rza­jąc. Tam, gdzie zwy­kła ro­snąć trawa, ko­ni­czy­na i mlecz, zo­ba­czył ło­dy­gi, li­ście i źdźbła tych­że ro­ślin, dłu­gie na dwa, trzy sąż­nie.

– Spoj­rzyj na tą traw­kę – za­chwy­cał się dzia­dzio. – Niby wiel­ka jak trzci­na, a mło­dziut­kie i so­czy­ste ma źdźbła. A ten mle­czyk… Garn­ca­mi można by z niego mleko zbie­rać, abo miód robić… Nic, tylko bierz i koś kró­lom…

Tymon bła­gal­nie spoj­rzał na maga.

– No, przy­naj­mniej nie bę­dziesz mu­siał da­le­ko cho­dzić – od­chrząk­nął tam­ten, po­kle­pał chło­pa po ra­mie­niu. – A jakby sił ci zbra­kło, wspo­móc mogę, uży­czyć małej fla­szecz­ki na wzmoc­nie­nie.

Mło­dzie­niec jesz­cze raz, tym samym, po­zba­wio­nym na­dziei, za to peł­nym nie­do­wie­rza­nia wzro­kiem, po­pa­trzył na bu­rzan na swoim po­dwór­ku.

– Będę szedł – oznaj­mił Ongus. – Lada chwi­la ru­sa­ły od­zy­ska­ją przy­tom­ność, muszę po­roz­ma­wiać z nimi i wy­tłu­ma­czyć co nieco.

Od­wró­cił się na pię­cie i od­szedł, po­zo­sta­wia­jąc zszo­ko­wa­ne­go Ty­mo­na i ura­do­wa­ne­go sta­rusz­ka.

Nawet jeśli się do­my­śli, że ta trawa to ode mnie, po­my­ślał, to i tak nie po­wi­nien się zra­zić. Chyba się po­my­li­łem przy oce­nie wio­ski. Zdaje się, że tutaj bę­dzie o wiele cie­ka­wiej…

Koniec

Komentarze

Oso­bli­wy tekst. Sporo nie­do­cią­gnięć, głów­nie w war­stwie kon­struk­cyj­nej, ale widać, że wło­ży­łeś serce w na­pi­sa­nie tej opo­wie­ści. Po­do­ba­ło mi się ar­cha­izo­wa­nie, snu­ją­cy się w tle kli­mat drogi, po­stać Ty­mo­na (za­baw­na w swej nie­zdar­no­ści i pro­sto­cie).

Warsz­tat jesz­cze ku­le­je, zda­nia są mo­men­ta­mi nie­po­ręcz­ne, jed­nak chwa­li się do­pra­co­wa­nie tek­stu, przej­rze­nie go i wy­gła­dze­nie przed pu­bli­ka­cją.

 

Teraz tro­chę kry­ty­ki, cobyś wie­dział, co, przy­naj­mniej moim zda­niem, opła­ca­ło­by się po­pra­wić. Przede wszyst­kim dro­bia­zgo­wość – już na po­cząt­ku da­jesz znać, że wieża bę­dzie nowym miesz­ka­niem maga, a w na­stęp­nym zda­niu po­twier­dzasz tę in­for­ma­cję. Hi­sto­ria jest pro­sta, krót­ka – gdy­byś przed­sta­wił ją w bar­dziej skon­den­so­wa­ny spo­sób, sta­ła­by się atrak­cyj­niej­sza.

Ak­tu­al­nie – nieco nu­dzi­łem się, czy­ta­jąc. Kli­mat jest taki… roz­wod­nio­ny, po­dob­nie tempo akcji.

Ko­lej­nym pro­ble­mem, choć moż­li­we, że jest to kwe­stia kon­wen­cji, którą do­bra­łeś, jest bez­tro­ska. Od po­cząt­ku wszyst­ko jest takie ko­lo­ro­we, spo­koj­ne. Nawet atak ru­sa­łów mag przyj­mu­je spo­koj­nie, śmie­je się i grozi pal­cem Ty­mo­no­wi – “Nie­do­bry, chło­piec, nie­do­bry! – rzekł piesz­czo­tli­wie.” ;D

Od­no­szę się oczy­wi­ście do ewen­tu­al­nej kary dla chło­pa­ka.

Z tego po­wo­du padła dra­ma­tur­gia, która faj­nie wzbo­ga­ci­ła­by tekst.

Na­stęp­nie – nie na­kre­śli­łeś wła­ści­wie świa­ta. Poza domem dzia­du­nia i wieżą ta wio­ska wła­ści­wie nie ist­nia­ła…

Fa­bu­ła – po­mysł z drze­wem in­te­re­su­ją­cy, choć dziwi mnie, po co ma­go­wi takie na­sio­no. Mo­głeś za­wrzeć wię­cej in­for­ma­cji na ten temat.

Za­koń­cze­nie – my­śla­łeś w do­brym kie­run­ku. Taki lekki, dow­cip­ny epi­log nie­źle pa­su­je do fan­ta­sy, dla­te­go oce­niam na plus.

Cóż, wy­czu­wam po­ten­cjał, a zatem myśl i pisz – życzę po­wo­dze­nia przy na­stęp­nych tek­stach!

 

Tyle ode mnie, na ko­niec kilka uwag:

Ongus pod­su­nął się, ro­biąc miej­sce mło­dzień­co­wi.

“od­su­nął”? No, chyba, że tak spodo­bał się On­gu­so­wi pręż­ny mło­dzie­niec ;D

– Po­wiem ci, Ty­mon­ku – ode­zwał się znów sta­ru­szek [+ – że] wi­dzia­łem się dwa dni nazad ze sta­rym Sta­chem Ba­bia­rzem z Ko­ło­le­sia.

Tro­chę po­krę­ci­ło Ci ten dia­log ;)

Co u dia­bła, ru­sa­li?, po­my­ślał.

Gdy za­pi­su­jesz myśl, jeden znak in­ter­punk­cyj­ny wy­star­cza. Po znaku za­py­ta­nie pi­szesz “po­my­ślał” z małej li­te­ry. Mo­żesz też wal­nąć tam myśl­nik, ale prze­ci­nek niet.

Nie mia­łeś jakoś przed tym opo­rów, teraz też się nie pró­buj opie­rać, bo obe­rwiesz.

Po­wtó­rze­nie

– Ale coś dłu­gom mu­siał spać, pa­trzaj co na za cha­łu­pą zdą­ży­ło wy­ro­snąć…

Tutaj wy­kry­łem in­tru­za ;)

źdźbła tych­że ro­ślin, dłu­gie na dwie, trzy sąż­nie.

“dwa”. Sążeń jest ro­dza­ju mę­skie­go.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Sym­pa­tycz­ne opo­wia­da­nie. Czy­ta­ło się nie­źle, ale rów­nież mam wra­że­nie, że po­trak­to­wa­łeś spra­wę nie­zwy­kle po­wierz­chow­nie – ot, przy­je­chał mag, po­znał Ty­mo­na, po­ja­wi­ły się kom­pli­ka­cje, mag im za­ra­dził i… I do­my­ślam się, że ko­lej­ne opo­wie­ści będą opi­sa­niem jesz­cze wielu po­czy­nań i przy­gód On­gu­sa i Ty­mo­na, a za­pew­ne także in­nych miesz­kań­ców wio­ski.

Mam na­dzie­ję, Ku­but­ku, że przy­szłe opo­wia­da­nia będą bar­dziej do­pra­co­wa­ne i nie wąt­pię, że za­dbasz o zaj­mu­ją­cą treść. ;-)

 

fur­man­kę, na któ­rej pod szarą plan­de­ką na­ukła­da­ne było gra­tów. – …fur­man­kę, na któ­rej pod szarą plan­de­ką na­ukła­da­ne było tro­chę gra­tów. Lub: …fur­man­kę, na któ­rej pod szarą plan­de­ką na­ukła­da­ne były gra­ty.

 

co po­znał po wiej­skich za­bu­do­wa­niach oraz wy­sta­ją­cej ponad nimi okrą­głej wieży – jego nowym domu. – Ra­czej: …co po­znał po wiej­skich za­bu­do­wa­niach oraz gó­ru­ją­cej nad nimi okrą­głej wieży – swoim nowym domu.

 

Ka­den­cja po­przed­nie­go maga w tej wio­sce za­koń­czy­ła się, a on miał przyjść tutaj za­miast niego. – Tro­chę ko­śla­we to zda­nie.

Pro­po­nu­ję: Ka­den­cja po­przed­nie­go maga w tej wio­sce za­koń­czy­ła się, a Ongus miał go za­stą­pić.

 

Ongus zna­lazł się nie­opo­dal pierw­szej z cha­tek o wap­nio­wa­nych, drew­nia­nych ścia­nach i kry­tej strze­chą… – Ra­czej: …Ongus zna­lazł się nie­opo­dal pierw­szej z cha­tek o bie­lo­nych wap­nem, drew­nia­nych ścia­nach i kry­tej strze­chą

Za SJP: wap­nio­wać  «na­wo­zić gleby kwa­śne du­ży­mi daw­ka­mi na­wo­zów wap­nio­wych w celu od­kwa­sze­nia tych gleb»

 

w takim stylu ar­chi­tek­to­nicz­nym zo­sta­ła wy­ko­na­na zresz­tą więk­szość bu­dyn­ków w siole. – Lekko po­je­cha­łeś z tym sty­lem. A prze­cież na wsi wszyst­kie chaty były drew­nia­ne i kryte słomą.

 

– Oj, dam sam radę – mach­nął ręką Ongus… – – Oj, dam sam radę.Mach­nął ręką Ongus

Nie wasze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Pew­nie przy­da się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Za­miast jed­nak za­brać się za wy­no­sze­nie zbi­tych z cien­kich, drew­nia­nych belek skrzy­ni… – Za­miast jed­nak za­brać się do wy­no­sze­nia skrzyń, zbi­tych z cien­kich, drew­nia­nych belek

 

prze­szły zbroj­ne za­stę­py orków, idą­cych na wojnę z ludź­mi. – Brzmi to nie naj­le­piej.

 

oca­le­nie za­wdzię­cza­li ów­cze­śnie urzę­du­ją­ce­mu cza­row­ni­ko­wi… – Cza­row­nik chyba nie jest urzęd­ni­kiem.

 

celę po­dob­ną do tej z wcze­śniej­szej wieży. – Ra­czej: …celę po­dob­ną do tej w po­przed­niej wieży.

 

w dość nie­wy­god­nej po­zy­cji, pół-sto­jąc, pół-ku­ca­jąc… – …w dość nie­wy­god­nej po­zy­cji, półsto­jąc, półku­ca­jąc

 

Polał, podał jeden kie­li­szek chło­pu… – Nalał, podał jeden kie­li­szek chło­pu

 

Polał im jesz­cze raz i znów wy­pi­li. – Nalał im jesz­cze raz i znów wy­pi­li.

 

ktoś po­cią­gnął go za ka­mi­zel­kę i oba­lił na zie­mię. Na­past­nik od­cią­gnął go na bok. – Po­wtó­rze­nie.

 

Ry­chło, do środ­ka – rzu­cił szep­tem. – Po­nie­waż ry­chło zna­czy także nie­dłu­go, pro­po­nu­ję: Żwawo, do środ­ka – rzu­cił szep­tem.

 

Chłop­cy, zli­tuj­cie się – jęk­nął ku przy­by­szom – nie wy­ży­naj­cie mi całej wio­ski… – Chłop­cy, zli­tuj­cie się – jęk­nął – nie wy­ży­naj­cie mi całej wio­ski…

Nie można ję­czeć ku komuś.

 

Pod­parł się na łok­ciu… – Oparł się na łok­ciu… Lub: Wsparł się na łok­ciu… Albo: Pod­parł się łok­ciem

Pod­pie­ra­my się czymś, np. laską, nie na czymś.

 

Tymon spu­ścił wzrok, za­pa­dłą chwi­la ciszy. – Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sym­pa­tycz­ny tekst. Lekka przy­go­da, odro­bi­na hu­mo­ru. Lubię takie fan­ta­sy. Tym bar­dziej, że “Gry o drze­wo” ni­g­dzie jesz­cze nie wi­dzia­łam.

Nieco go­rzej z wy­ko­na­niem… Cza­sa­mi coś tam zgrzyt­nie, garść li­te­ró­wek. No, nie ma tego jakoś strasz­nie dużo, więc sobie klik­nę, ale nie przy­zwy­cza­jaj się i przy na­stęp­nym tek­ście za­walcz bar­dziej za­wzię­cie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka