- Opowiadanie: ARHIZ - Prawdziwa Historia Eanwela

Prawdziwa Historia Eanwela

Od pokoleń Śnieżne Elfy opowiadają legendę o Eanwelu, wielu jednak zapomniało jaki był jej pierwotny przekaz...

Tekst inspirowany opowieścią “Płynne Złoto” autorstwa Topielicy.  

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Prawdziwa Historia Eanwela

Prawdziwa Historia Eanwela

 

 

Wszyscy znamy legendę o Eanwelu. Elfowie opowiadają ją od pokoleń, przekazując plemienną mądrość. Jednak tylko nielicznym dane było usłyszeć prawdziwą, nieprzekłamaną wersję.

To, co ważne, zapomniane zostało,

Przeżyło to, co prawdą się zdawało.

O Eanwelu historii posłuchajcie,

W bardów pieśni złudne nie wierzajcie.

Historię prawdziwą stary szaman gada,

Kto źle zapamięta, temu wieczna biada.

Drzewiej ośnieżone szczyty były o wiele mniej łaskawe dla Pierworodnych niż ma to miejsce obecnie. Wtedy to Górskie plemiona elfów musiały porzucić swe dziedzictwo dla jedności z naturą, tylko tak mogły przeżyć.

Owe dawne czasy dały początek Śnieżnym Elfom, koczowniczemu ludowi dzikich łowców i zbieraczy, których dusza zlała się z przyrodą mroźnych grzbietów.

W tamtych czasach elfowie musieli zmagać się ze srogimi zimami, obfitującymi w straszliwe zamiecie. Zwierzynę zaś trzeba było tropić przez wiele dni, a i to nie zawsze owocowało zdobyczą.

Jednak zrodził się pośród plemion łowca Eanwelem zwany. Jego oko bystrzejsze było niż sokole, siła większa niż niedźwiedzia, a siarczysty mróz zdawał się dla niego niezauważalnym chłodem. Zaiste nie było dzielniejszego, silniejszego i zręczniejszego elfa nad Eanwela.

Śnieżny lud pokładał w swym bohaterze wielkie nadzieje, a wieszczki nie raz upatrywały w nim wielkiego wodza. Jednak losy najmocniejszego z elfów potoczyły się inaczej.

Eanwel postanowił odejść i żyć wśród osiadłych śmiertelnych, w gronie ludzi.

Bardowie i wieszczkowie różnie powiadają. Jedni mówią, że zakochał się w ludzkiej kobiecie, drudzy, że zapragnął mieszkać w kamiennym pałacu, jakie mieli w zwyczaju stawiać ludzie. Jeszcze inni plotą, że przyczyną było zwykłe znużenie życiem koczownika. Jednak, powiadam wam, prawda leży gdzie indziej.

Gdy tylko Eanwel zaczął wyróżniać się na tle pobratymców, jego los został przypieczętowany. Starsi, wieszczki, szamani, łowcy i kobiety – wszyscy upatrywali w nim przyszłego wodza. Dla wszystkich Śnieżnych Elfów było oczywiste, jakie imię będzie nosił ich przywódca. To pragnienie przepełniało serce każdego Pierworodnego… prócz Eanwela.

Tymczasem najdzielniejszy z elfów nie chciał być wodzem, nie chciał, by inni wtłoczyli go w tę rolę dla własnej wygody. Głupcy powiadają, że przeto, iż był próżny, samolubny i chciwy – przez te właśnie cechy nie zasiadł na siedzisku w jurcie wodza.

Tymczasem Eanwel był… zbyt silny. Odznaczał się tak potężną wolą, że przeciwstawił się całemu plemieniu. Nie pozwolił narzucić sobie roli, której nie chciał, w której nie mógł się odnaleźć. I właśnie to skłoniło go do wędrówki na Niziny.

I wyruszył Eanwel do świata osiadłych śmiertelników, do świata ludzi. Opuścił rodzinne strony, znajome lasy i góry. Skazał się tym samym na wieczne potępienie – kto raz opuścił klan, nie miał już prawa powrotu.

Gdy elf dotarł do ludzkiej osady, wpadł w osłupienie tak wielkie, że nie był w stanie złapać tchu. Już wcześnie słyszał opowieści o tym, jak olbrzymie są ludzkie miasta, lecz zawsze wkładał to między bajki. Tymczasem na własne oczy ujrzał ogromne, nieruchome ,,namioty”, całe z kamienia, które przewyższały go po trzykroć. Domy połączone były „ścieżkami” twardymi jak skała. Nie wiły się one jak górskie trakty, tylko prosto mknęły przed siebie, niczym strzała wypuszczona z łuku.

Dalej spostrzegł Eanwel rośliny posadzone rzędami. Jedne wydawały barwne owoce, inne zdawały się służyć jedynie za ozdobę. Człowiek stał się w oczach elfa panem natury, tym, który rozkazuje kwiatom gdzie rosnąć, i nawet na głazach wymusza przyjęcie pożądanej formy.

W jednej z izb były uchylone drzwi. Kiedy elf wkroczył do środka, odruchowo skulił się, jakby wchodził do plemiennego namiotu. Tymczasem tutaj sklepienie widniało wysoko nad głową, tak, że nawet ktoś tak rosły jak Eanwel mógł dumnie wypiąć pierś.

Gdy ludzie ujrzeli najdzielniejszego z Pierworodnych, przemówili swym niegodnym językiem, ostrym i twardym, wywołującym ból w elfich uszach. Eanwel nie rozumiał ani słowa, ale widział po grymasach na twarzach śmiertelników, że były to same przekleństwa. Chwilę później ludzie pobiegli po włócznie o dwóch grotach, które leżały w pobliżu upraw, i wygonili elfa z miasta.

Jednak Eanwel nie chciał odpuścić. Czuł, że ma wreszcie cel, którego pragnie, do którego dąży. Chciał zaimponować śmiertelnym, by ci nauczyli go panować nad naturą.

Niektórzy powiadają, że pragnął później wrócić z nową wiedzą w góry i sprawić, by Śnieżne Elfy żyły w dostatku i bogactwie – jednak nie wiem, czy jest to prawda. Przodkowie nie wyjawili mi tej części legendy.

I najdzielniejszy z elfów udał się do lasu w pobliżu miasta, by zapolować na zwierzynę, wszak plany obmyśla się najlepiej z pełnym żołądkiem. Gdy wracał ze zdobyczą, napotkał człowieka z ogoloną głową, odzianego jedynie w szarą szatę. Był to wędrowny asceta.

Mędrzec od razu spostrzegł, że serce elfa jest pełne trosk, spytał go więc o nie. Pałający gniewem Eanwel w krótkich słowach wyjaśnił, co stało się, gdy przybył do miasta oraz jaki jest jego cel.

Asceta roześmiał się głośno, a następnie wytłumaczył elfowi, na czym polegał jego błąd. Pierworodny myślał, że ludzie przyjmą go z otwartymi rękoma, ponieważ jest dzielny lub silny. Tymczasem dla śmiertelnych cnota honoru, odwagi czy mocy jest nieistotna, liczy się coś innego: złoto.

I Eanwel popadł w rozpacz. Śnieżne Elfy nie posiadały złota, bo nigdy nie było im ono potrzebne. Wtedy to asceta opowiedział o opuszczonej krasnoludzkiej kopalni, w której znajdowała się żyła Płynnego Złota, coś, czego ludzie pożądali ponad wszystko. Ponoć wystarczyło kilka kropel, by zdobyć szacunek każdego śmiertelnika.

I wyruszył Eanwel ku sierocej skarbnicy, z nadzieją, że zdobędzie to, na czym zależy ludziom. Jego podróż trwała wiele dni i wiele nocy. Czasem głodował, czasem marzł, jednak podążał niestrudzenie do swego celu.

Po długiej wędrówce wreszcie odnalazł wejście do kopalni. Bez wahania zanurzył się w mroczną otchłań, by odszukać Płynne Złoto.

Im niżej schodził, tym bardziej czuł moc płynącą ze skarbu. Jednak zaczęło dziać się coś jeszcze. Mroczna magia tego miejsca sprawiała, że im głębiej w podziemia zapuszczał się elf, tym słabiej pamiętał powierzchnię.

I tak po kilku dniach wędrówki elf zapomniał o życiu łowcy, ośnieżonych szczytach gór, nawet o chęci zaimponowania ludziom. Jego umysł przepełniało jedynie Płynne Złoto, które stało się celem samym w sobie.

W tym czasie Eanwel ani trochę nie przypominał już najdzielniejszego z elfów. Jego ciało stało się słabe i wychudzone, zniknęła pewność siebie, która zawsze przepełniała migdałowate oczy, a noszony z dumą strój łowcy stał się teraz nic nieznaczącymi łachmanami.

Elf stawał się coraz słabszy, aż w końcu, pewien swej porażki, upadł na zimną, czarną skałę. Wtedy to dostrzegł w oddali nikłe światło. Ostatkiem sił pobiegł w jego stronę, by trafić do ogromnej pieczary, rozświetlonej złotym światłem przepływającej przez środek rzeki. Rzeki złota.

I tak Eanwel odnalazł cel swojej podróży. Jedyną rzecz, o której jeszcze pamiętał. Gdy zanurzył palce w rozlewającym się leniwie żółtym płynie, poczuł przyjemny chłód. Spróbował nabrać ciecz w ręce, ale ta wypłynęła mu między palcami. Zdarł więc z siebie koszulę, by ją napełnić drogocennym skarbem, jednak i to okazało się bezskuteczne. Wreszcie wylał resztki wody z bukłaka i podstawił go pod prąd złotej rzeki… jednak Złoto w ogóle nie wpływało do środka.

Eanwel próbował najróżniejszych sposobów, ale za każdym razem drogocenny skarb wypływał i wracał do koryta. Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące… Mroczna magia złocistej cieczy utrzymywała Pierworodnego przy życiu, sprawiając, że nie musiał pić ani jeść. Był zawieszony na granicy śmierci i pochłonięty całkowicie swoim jedynym celem, którego nie mógł osiągnąć.

I tak trwał Eanwel niezliczoną ilość dni, do reszty zniewolony ułudą chimerycznej magii.

Gdy po wielu latach Eanwel, jak zawsze, próbował uchwycić Płynne Złoto, usłyszał nagle swoje imię. Zamarł, myśląc, że się przesłyszał, lecz po chwili usłyszał je raz jeszcze. Poczuł, jak coś dzieje się z jego duszą, zupełnie jakby ktoś przedarł się przez zakrywającą oczy zasłonę.

Elf podniósł głowę i spostrzegł na drugim brzegu kapłankę Księżycowej Bogini. Była to Mane, dziewczyna z jego plemienia, która teraz, jak widać, poświęciła życie dla świata nadprzyrodzonego.

Jednak po chwili Eanwel znów wrócił do wcześniejszego zajęcia. Żółty blaski bijący od Płynnego Złota był tak silny, że magia kapłanki nie była w stanie oswobodzić rodaka z mocy uroku.

Wtedy to Mane odrzuciła swe szaty, by te nie krępowały jej magicznej aury i naga stanęła przed Eanwelem, w swej czystości skupiając całą moc na zdjęciu zeń uroku.

Elf poczuł się, jakby wybudzono go z długiego snu. Dopiero teraz mógł zdać sobie sprawę z pułapki Płynnego Złota oraz bezsensu pracy, którą wkładał w próby pochwycenia żółtej cieczy. Poczuł też głód i pragnienie, poczuł, że wraca do życia.

– Dlaczego to robisz? – spytał z trudem najdzielniejszy z elfów. – Dlaczego narażasz życie dla kogoś takiego jak ja? Opuściłem własny lud, by wkupić się w łaski śmiertelnych. Ostatecznie stałem się tym, co widzisz. Niewolnikiem Płynnego Złota.

– Nie pamiętasz mnie – odparła kapłanka – lecz twoja twarz jest mi znana od dawna. Odkąd pierwszy raz cię zobaczyłam, stałeś się bliski memu sercu, ale nigdy nie miałam odwagi ci o tym powiedzieć, ani nawet do ciebie podejść.

Eanwel oczywiście nie pamiętał Mane. Zawsze cieszył się dużym powodzeniem, jednocześnie nie przykładając większej wagi do otaczającego go orszaku wielbicielek.

– Kiedy odszedłeś – mówiła dalej kapłanka – poprzysięgłam wbrew woli Śnieżnych Elfów, że cię odnajdę. Udałam się do krainy śmiertelnych i przez wiele lat tropiłam, pytałam i kluczyłam, aż w końcu osiągnęłam swój cel.

Mane podeszła powoli do Eanwela i zaplotła palce na jego szyi.

– Teraz – szepnęła mu do ucha – czas na twój krok. Odegnałam od ciebie magiczną zasłonę, ale moje moce słabną. Tylko twoja wola jest w stanie zniszczyć urok i uwolnić cię z okowów Płynnego Złota. Chodź ze mną, odejdźmy stąd, daleko w las…

W tym momencie Eanwel uświadomił sobie, że sens jego życia, zdobycie Płynnego Złota, był tym, co trzymało go w pułapce bierności. Przebywając na brzegu rzeki żółtego płynu, doskonale wiedział co, go spotka jutro, pojutrze, za miesiąc i za rok. Wszystko było przewidywalne, niezaskakujące… Myśl o wyzwoleniu z matni uroku niosła za sobą wolność, podążanie za tym, co nieznane, dążenie do nowych celów.

Eanwel chwycił Mane za ramiona po czym… cisnął ją w sam środek rzeki.

Nim kapłanka zdążyła utonąć, elf znów wpadł w stare koleiny, zatopił się w ciepłych objęciach uroku, by po wsze czasy próbować zdobyć Płynne Złoto. Wybrał je, ponieważ było to dla niego wygodne. Nie musiał planować, nie musiał trudzić się przeciwnościami losu, trwał jedynie w sieci marazmu, niczym w pułapce ogromnego pająka.

I po dziś dzień Eanwel klęczy na skraju rzeki Płynnego Złota i próbuje na wszelkie sposoby zdobyć choćby kilka kropel…

Co zaś się tyczy Mane, legenda o tym nie wspomina, ale wierzę, że Księżycowa Bogini pochwyciła ją, i wyrwała z toni złotej śmierci, po czym pozwoliła udać się daleko w las, gdzie czekał już na nią nowy początek, nowe wyzwanie.

 

ARHIZ

Koniec

Komentarze

Choć Twoja wersja historii niektórymi szczegółami różni się od Płynnego złota Topielicy, jednak wciąż pozostaje tą samą opowieścią. I choć starałeś się podać bardziej wiarygodne przyczyny, dla których Eanwel porzucił plemię, opuściłeś epizod z krasnoludami i dodałeś inne zakończenie, Prawdziwa historia Eanvela, niestety, również nie przypadła mi do gustu.

 

O Ean­ve­lu hi­sto­rii po­słu­chaj­cie… – W tytule i pierwszym zdaniu mamy Eanvela. Dlaczego potem jest Eanwelem?

 

Kto źle za­pa­mię­ta, temu wiecz­na biada. – Co to jest wieczna biada?

 

Ewan­wel po­sta­no­wił odejść i żyć… – Literówka.

 

jed­nak po­dą­żał nie­stru­dze­nie za swym celem. – …jed­nak po­dą­żał nie­stru­dze­nie do swego celu.

 

nawet o chęci za­im­po­no­wa­niu lu­dziom. – …nawet o chęci za­im­po­no­wa­nia lu­dziom.

 

Gdy za­nu­rzył palce w pły­ną­cym le­ni­wie żół­tym pły­nie… – Nie brzmi to zbyt dobrze

 

Płyn­ne Złoto w ogóle nie wpły­wa­ło do środ­ka. – Tu także nie jest najlepiej.

 

po­dą­ża­nie za tym, co nie znane… – …po­dą­ża­nie za tym, co nieznane

 

elf znów po­grą­żył się w sta­rych ko­le­inach… – Czy w koleinach można się pogrążyć?

 

Księ­ży­co­wa Bo­gi­ni po­chwy­ci­ła ją, i wy­rwa­ła z oko­wów zło­tej śmier­ci… – Raczej: …Księ­ży­co­wa Bo­gi­ni po­chwy­ci­ła ją, i wy­rwa­ła z topieli/ toni/ otchłani zło­tej śmier­ci

Nie wydaje mi się, by coś płynnego mogło być okowami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pogłębiłeś postać bohatera, dodałeś mu sensu.

Ale to nadal jest historia, którą już znałam. Fajne zakończenie, tu wreszcie odstąpiłeś od pierwowzoru. Jak się człowiek uprze, to nawet głębszych refleksji może poszukać…

Babska logika rządzi!

Zawsze miło kogoś zainspirować. Rzeczywiście, niekonsekwentnie nazywasz swojego bohatera, warto się zdecydować. I nie skończył wcale lepiej, ale to i dobrze – pozytywne zakończenie byłoby tu tak przewidywalne, że aż nieprzyjemne.

I choć opowiadanie jest napisane bardzo prosto, czasem mam wręcz wrażenie, że jak dla stereotypowego “głupiego amerykańskiego odbiorcy”, co to za dużo myśleć nie może (właściwie w dwóch akapitach pod rząd piszesz/tłumaczysz to samo) – jest napisane bardzo przyjemnym stylem, dzięki czemu czyta się szybko i dobrze. Wykonanie tej wersji jak najbardziej na plus.

Regulatorzy – pomimo, że wolałbym przeczytać, iż moja wersja opowiadania zdołała wkraść się w Twe łaski, cieszę się, że zerknęłaś na tekst, wskazując na błędy. Ciężkie jest życie wieszcza, jednak jestem pewien, że z Twoimi wskazówkami z pewnością będzie ono, nawet, jeśli nie porywające dla czytelnika, to chociaż poprawne gramatycznie. ;)

 

Finklo, dziękuję za komentarz. W kwestii refleksji, cóż rzecz, zmuszenie do niej czytelnika było głównym zamysłem autora. 

 

Topielico, muzo ma! Cieszę się, że moja „herezja” została ciepło przyjęta.

W kwestii powtórzeń, uznałem, że szaman-narrator chciał niektóre rzeczy dobitnie zaznaczyć, tak, by nawet najmniej lotne elfiątka pojęły, w czym rzecz.

 

 

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Szkoda, że nie ma większych tłumów, które by reflektowały…

Babska logika rządzi!

Wieszczu Arhizie, to nie jest tak do końca całkiem Twoje opowiadanie, raczej wariacja na temat. Jestem przekonana, że niebawem ucieszysz nas czymś całkiem swoim i naprawdę dobrym. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla, wydaje mi się, że ilość reflektujących jest stała w czasie – pozostaje jednak kwestia popularności. ;)

 

Regulatorzy, oby, tym razem, Twoje wieszczenie się sprawdziło. 

W kwestii wiecznej biady, jeżeli sama biada oznacza niebezpieczeństwo, nieszczęście, lament, żal itd., wieczna biada będzie czymś jeszcze gorszym, bo permanentnym. 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Arhizie, wieczna biada nie istnieje.

Istnieje czasownik biadać i rzeczywiście oznacza głośne lamentowanie.

Biada nie ozna­cza nie­bez­pie­czeń­stwo, nie­szczę­ście, la­ment, żal. Biada oznacza, że ktoś lamentuje/ żal się/ skarży się/ rozpacza, itp.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie rozumiem. Dlaczego ktoś nie może lamentować wiecznie? Chodzi o to, że sama biada jest niepoprawna?

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Nie no, jeśli ktoś lamentuje, żali się, płacze, to wtedy mamy biadać. Jednak “Biada ci!” wskazuje na niebezpieczeństwo wiszące nad jakąś osobą. Możliwe, że nie może być wieczna – ale jednak oznacza nadchodzące nieszczęście i niebezpieczeństwo.

A to nie jest tak, że samo “biada” jest wykrzyknikiem, więc “wieczne biada” ma tyle samo sensu, co “wieczne ach”?

Babska logika rządzi!

W warstwie językowej tekst uważam za udany. Składasz zdania zręcznie, ARHIZie, zdecydowanie jest tu jakiś potencjał.

Natomiast uważam, Autorze, że powinieneś przemyśleć wybór tematyki i przesłania jak również popracować nad budowaniem fabuły. “Prawdziwa historia” bowiem jest tak odtwórcza, przewidywalna i łopatologiczna, że aż mnie zęby rozbolały.

Hmm... Dlaczego?

Topielico, Finklo – czyli w końcu jak? “Biada ci” jest ok, a “wieczna biada ci” już nie? :>

 

Drewian – dziękuję za opinię. Nie wiem co prawda, czy wstrzelę się w pożądaną przez Ciebie tematykę, ale pod względem fabularnym właśnie szykuję coś… mniej tradycyjnego. ;)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Topielico, Finklo – czyli w końcu jak? “Biada ci” jest ok, a “wieczna biada ci” już nie? :>

IMO – właśnie tak. Ale słowo lekko archaiczne, nie kojarzę, żeby ktoś z moich znajomych używał go na co dzień, mogłam sporo przegapić. Może jakiś kompromis: “wieczne biadanie”?

Babska logika rządzi!

Kompromis w poezji? ;-

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Wybaczcie, ta stronka nie lubi się z moim telefonem.

 

Chciałem napisać, że kompromisem byłoby dla mnie “wieczna biada wam”, czy coś w tym stylu, ponieważ “wieczne biadanie” całkowicie zmienia mi rytm wiersza oraz jego “kolor”. Natomiast w prozie, Twoja propozycja, Finklo, jest dla mnie jak najbardziej do przyjęcia. 

A, że słowo archaiczne, nie da się ukryć. :)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Twój twist w końcówce nie jest zły, ale nie spodobał mi się pomysł, w jaki go przedstawiłeś. Nie dość zachęcająco przedstawiłeś uroki złotej pułapki, a potem uderzyłeś z łopaty, trochę zabijając klimat. Nie wiem, czy oryginał nie podoba mi się odrobinę bardziej od adaptacji ;P.

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję za opinię, Nevazie. Łopata oczywiście była celowa, ale zastanawiam się, czy faktycznie uwydatnienie wdzięków kapłanki nie byłoby dobrym pomysłem. Z drugiej strony chciałem zachować formę legendy i nie wiem czy taki opis by jej nie popsuł.

 

Natomiast jeśli chodzi o kwestię upodobania oryginału, pamiętaj, że narażasz się na “wieczną biadę”. ;) 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Nowa Fantastyka