Przed chwilą skończyłem oglądać „Łowcę androidów”. Teraz wysiadam na lotnisku w Splicie. Chorwacja wita nas piękną pogodą. Jest uroczy słoneczny ranek, z południa wiatr niesie rześki zapach morza. Jakże miło byłoby tu spędzić wakacje z Marysią. Może kiedyś? Jeśli przeżyję najbliższe parę dni. Jestem tu bowiem służbowo, zamiast lekkiej, jedwabnej hawajskiej koszuli i szortów, dźwigam na sobie egzopancerz, broń, i plecak. Siatkówkowy hud migocze rozkazami, mam natychmiast stawić się na odprawę w namiocie dowodzenia. Na miejscu jest oficer lisowczyków i jakiś kapłan. Co się dzieje?
– Czołem, panowie!
– Czołem, panie pułkowniku!
– Jak wiecie, przerzucono was tutaj, ponieważ Włochy zostały zaatakowane. Oficjalnie desantów na całym ich zachodnim wybrzeżu dokonali berberyjscy piraci. Bzdura! Atakują je wojska Kalifatu. Ponieważ Italia nie należy do Konfederacji, nasz rząd oficjalnie zachowuje neutralność w tym konflikcie. – Wielu ze słuchaczy uśmiecha się znacząco, przewidując co za chwilę powie oficer. – Włoski premier ogłosił, iż szuka ochotników do walki z najeźdźcami. Wykorzystamy stworzoną w ten sposób furtkę. Za parę godzin nasza chorągiew wejdzie w bój, jako część ochotniczej dywizji „Święta Magdalena”. Nie pozwolimy bisurmanom bezkarnie zajmować tego, co się im podoba.
– Jakie mamy zadania? – rzuca któryś ze słuchaczy.
– Standardowe, uderzenie na dalekich tyłach wroga. Za chwilę podłączycie się po kablu i zostanie wam ono przesłane na deki.
– Nie można po wifi? – wyrwał się jakiś młody.
– To może od razu wyślesz plik kalifowi! – Porucznik Kotecki pozwolił sobie na sarkazm.
– Panowie spokój. Za chwilę kardynał Szyszkowski przedstawi wam religijny wymiar waszej świętej misji. Ekscelencjo proszę. – Pułkownik zwrócił się do duchownego.
– Bracia i siostry, wasze zadanie jest ważne dla całego naszego Kościoła…
Szyszkowski agitował nas całkiem zgrabnie, przez równy kwadrans. Dokładnie znaczenie naszej misji Kościoła katolickiego. Podawał przykłady historyczne, cytował pismo święte, a na koniec pobłogosławił. Słuchałem go jednym uchem, pisząc list do Marysi. Znam zasady. Nie wyślę go do niej teraz. Zostanie zdeponowany na serwerze chorągwi i trafi do adresatki dopiero po zakończeniu misji. Jednak piszę, bo nigdy nie wiadomo, czy to nie ostatnia wiadomość jaką jej kiedykolwiek prześlę.
Wychodzimy przed namiot, gdzie czekają ciężarówki. Wiozą nas na plażę, zeskakuję z paki i robię zbiórkę moich żołnierzy. Podchodzą do nas technicy. Jeden szybkoschnącym sprayem zamalowuje herb siódmej chorągwi lisowczyków, zastępując go wizerunkiem świętej Magdaleny, potem obok białego orła maluje tarczę krzyżowców. Do ostatniej chwili liczyłem, że przerzucą nas samolotami albo śmigłowcami. Niestety czeka nas podróż w „ołówkach” znanych pod oficjalnym kodem JODA wz. 69. Nerwowo przełykam ślinę. Boże, za jakie grzechy zsyłasz na mnie karną jazdę tym piekielnym wynalazkiem? Chyba nie tylko ja mam takie odczucia. Kapelan chorągwi żegna się zamaszyście. Nie jest dobrze. Nam nie wolno przy żołnierzach okazywać strachu.
– Widzę, że jak ojczulek dowiedział się, iż lecimy do Włoch, to się zrobił pobożny. Jak szef blisko, gorliwość rośnie.
– Błażeju, mój szef jest wszędzie i widzi wszystko.
– Ja o tym ziemski, a nie o tym niebieskim.
– Wachmistrzu, zapominałeś o przykazaniu „Nie drażnij kapelana swego, by ci przy pokucie nie policzył tego.” – Ksiądz udaje, że grozi mi palcem.
– W lewo zwrot! Do kokonów biegiem marsz! – Pada komenda.
Osobiście sprawdzam czy moi ludzie uszczelnili pancerze i mają sprawne systemy podtrzymywania życia. Technicy ładują nas w kokony. Kolejny pomiot szatana, stworzony przez szalonych inżynierów. Foliowy worek, do którego wsadzono fotel, butlę z tlenem, dwoma spadochronami i olstrami skokowymi, dawniej nazywanymi jetpakiem. Wsiadam na to ustrojstwo z gracją pierwszych chrześcijan sadowiących się na stosie. Technik niedbałym ruchem zakleja szew. Jego koledzy wtaczają mnie na tym „tronie”do mrocznego wnętrza „ołówka”. Ciśnienie mi rośnie, mam zimny pot na czole. Systemy bojowe pancerza szukają przyczyn mojego stresu. Najwidoczniej je poprawnie zidentyfikowały. Nie, żeby miały specjalnie trudne zadanie. Perspektywa podróży w stalowej puszce z potężnymi rakietami po bokach, każdemu podniesie ciśnienie. Sztuczna inteligencja stara się mnie uspokoić. Na siatkówkowym holohudzie wyświetla się śliczna szatynka w konfederackim mundurze. Jej nieskazitelna uroda sugeruje, iż lektorka jest wirtualna.
- Jednorazowy Obiekt Desantu Atmosferycznego wzór sześćdziesiąt dziewięć, to szczytowe osiągnięcie myśli technicznej w kwestii transportu bojowego. Pozwala na błyskawiczne i bezpieczne pokonanie znacznych dystansów.
Dziewczyna uśmiecha się promiennie. Może nawet by mnie uspokoiła, gdyby nie ryk rakietowych silników wprawiających konstrukcję w drgania. Wirtualna piękność kontynuuje swój wywód.
– Optymalnym miejscem do startu są lustra wodne: jeziora, rzeki, zatoki morskie. Wykorzystywana jest wówczas od początku maksymalna moc silników, bez ryzyka odbicia się płomieni wylotowych od powierzchni ziemi. Pozwala to znacząco przyspieszyć przelot.
Szatynka ustępuje miejsca filmikom, na których można oglądać starty pojazdów JODA wz 69. No cóż, osobiście miałem wątpliwą przyjemność już tym latać, widziałem jednak niewiele. Zapakowani do środka, mogą co najwyżej gapić się na plecak kolegi z przodu, wspawane z rurek kratownice, przewody, kule z paliwem i pozostałym wyposażeniem. Jedynie pilot widzi co się dzieje na zewnątrz. Minuty dłużą się niemiłosiernie. Wreszcie drżenie ustaje. Silniki buczą miarowo. Worek kokonu nadyma się. Systemy pancerza informują mnie, iż znajduję się na wysokości pięćdziesięciu sześciu kilometrów. Znów uaktywnia się wirtualna lektorka.
– Większą część lotu Jednorazowy Obiekt Desantu Atmosferycznego wzór sześćdziesiąt dziewięć przebywa na wysokości niedostępnej dla standardowych systemów przeciwlotniczych. Gwarantuje to bezpieczeństwo przewożonych nim żołnierzy.
Komu ona wciska te bajki. Na tym poziomie przed dekompresją chroni mnie jedynie pancerz i foliowy kokon. Zbroja jest solidna, ale ma zapas powietrza na góra pięć minut. Foliowy worek, zaklejony przez technika na ziemi wyposażono w porządną butlę z tlenem ale jak pęknie folia, to nic mi po niej. Może dla jajogłowego na ziemi jest to dostateczne zabezpieczenie, ale nie dla żołnierza, który w tym siedzi. Psiakrew niepotrzebnie się denerwuje. Wiadomo, podczas stresu oddycha się szybko, a co za tym idzie szybciej zużywa tlen. Przymykam oczy, wyrównuję oddech. Staram się zasnąć, albo choć przywołać wspomnienia słonecznego poranka, nadbużańskiej łąki, kwiatów cichego szmeru wody. Właśnie wtedy, gdy już mi się udawało, padło.
– Zaczynamy procedurę lądowania.
– Wycieczka, nie spać! – Zagłuszam strach kiepskim żartem.
– Panie wachmistrzu, bo to się da spać w tym ustrojstwie? – Narzeka Marcin.
– Jak nie śpicie to posprzątajcie butelki i papierki, wszystko ma lśnić, zanim wysiądziemy. – Znów staram się być dowcipny.
Pojazd powoli wykonuje jeden niepełny obrót. Układ napędowy, który dotąd nas pchał, teraz znalazł się przed nami i zmniejsza prędkość opadania. Od czasu do czasu mocno nami szarpie. Losowo zmieniamy kurs i prędkość, by utrudnić życie tym, którzy chcieliby nas zestrzelić. Wirtualna ślicznotka na holohudzie zajmuje się pudrowaniem noska, malowaniem rzęs i tego typu kobiecymi sprawami. Niech zgadnę, jakiś „geniusz” od psychologii uznał, że to nas uspokoi. Mniej więcej na wysokości dziesięciu kilometrów nad ziemią poprawia furażerkę i znów zaczyna mówić.
– Jednorazowy Obiekt Desantu Atmosferycznego wzór sześćdziesiąt dziewięć w trakcie lądowania aktywnie i pasywnie wspiera żołnierzy desantu. Zamieszczone w dziobie bojowe ładunki samosterujace podczas zniżania wyszukują i niszczą potencjalne stanowiska obrony przeciwlotniczej. Holoprojektory i elementy pojazdu zwiększają liczbę pozornych celów. Zapewniając maksymalne bezpieczeństwo desantu.
Jak na komendę odpada osłona dziobowa a pęd powietrza wyciąga ze środka sześć pięćdziesięciokilowych bomb. Przez chwilę wiszą one nade mną szukając celu. Wreszcie odpala się ich napęd i mkną w dół z większą niż my prędkością. Chwila ulgi. Żadna się nie pomyliła i w nas nie rąbnęła. JODA trzęsie się, wyrzucając na wszystkie strony kule holoprojektorów. Im bliżej ziemi, tym więcej fragmentów poszycia odpada od kadłuba, aż na wysokości jakichś trzech kilometrów odrywają się silniki, i pojazd rozlatuje się zupełnie. Wirtualna piękność z siatkówkowego holohudu salutuje życząc nam powodzenia. Pęd powietrza rwie worki kokonów. Opadamy w chmurze śmiecia. Olestra pozwalają uniknąć zderzeń z co większymi fragmentami naszego pojazdu. Z zamku Świętego Anioła lecą w naszą stronę pociski z broni szybkostrzelnej i rakiety. Na trzystu metrach wreszcie otwierają się spadochrony. Lądujemy w ogrodach Watykanu.
Rzut oka na lokalizator. Nasz cel jest w pałacu gubernatorskim. Po drodze natykamy się na zaledwie trzech fedainów. Dobra nasza. Wpadamy do środka. Jakiś korytarz, schody i oto jesteśmy w sali audiencyjnej, gdzie znajduje się papież Alfons Sykstus I w otoczeniu kilkunastu kardynałów. Nie ucieszyli się na nasz widok, nic a nic. No, może poza chorwackim kardynałem Dulca. To on wysyłał sygnał naprowadzający. Zgodnie z pierwszą częścią dyspozycji jakie nam wydano na odprawie, uruchomiłem transmisję danych. Przesyłałem do sztabu wszystko co widzę. Pozostaje teraz czekać na potwierdzenie drugiego pakietu rozkazów i popracować nad odpowiednia motywacją żołnierzy.
– Kim jesteście? – Elektroniczny tłumacz nie obsługuje intonacji głosu, ale wyraz twarzy Alfonsa Sykstusa wystarcza.
– Ochotnicy z państw należących do Konfederacji. – odpowiadam zgodnie z oficjalną wersją.
– Jak zwykle mieszacie się w sprawy, które was nie dotyczą. – To już nie irytacja a wściekłość.
– Jesteśmy na wezwanie włoskiego rządu.
– Watykan nie jest terytorium włoskim.
– Bojownikom proroka to nie przeszkadza, byli w twoich ogrodach i strzelali do nas.
– Tylko dlatego, że ich prowokujecie.
– My!?
– Oczywiście. Nosicie na pancerzach wizerunki świętej Magdaleny i tarcze z krzyżem. Każdy muzułmanin widząc je, czuje się jak spoliczkowany. Gdybyście czytali moje listy pasterskie, wiedzielibyście, iż należy być otwartym na inne poglądy i unikać publicznego noszenia kontrowersyjnych symboli.
– Ojcze. Oni tak jak ja pamiętają, słowa pana naszego Jezusa Chrystusa „Do każdego, kto przyzna się do mnie przed ludźmi, przyznam się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie.” – Rzekł Kardynał Dulca, stając wśród nas.
– Milcz idioto! Już za to, że wbrew moim instrukcjom ciągle nosisz na piersi pektorał powinienem cię ekskomunikować. – Faktycznie, Chorwat jako jedyny z dostojników miał na piersi łańcuszek z krzyżem. – Nie bawi mnie też twoja zabawa teologią.
– Dłużej klasztora niż przeora – Mruknął strofowany, a moi ludzie zaczęli się śmiać.
– A wam co tak wesoło? Czy nie wiecie, iż wszyscy którzy miecza dobywają od miecza giną? – Papież stara się nas postraszyć.
– Rzekł też „Kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz!”. Sięgaliśmy po broń ze świadomością, co to oznacza. Wolimy wolni umierać z karabinem w ręku, niż żyć jako niewolnicy lub ginąć od islamskiego bata! – Podnoszę głos. Inni lisowczycy kiwają głowami potwierdzając moje słowa.
– Górnolotne, patetyczne, bzdety! Niedobrze mi się robi, kiedy tego słucham. Brak wam elastyczności, zamykacie się w średniowiecznych poglądach i nie rozumiecie, zmieniającego się świata. Są różne drogi do poznania prawdy.
– Jezus powiedział „Ja jestem droga prawdą i życiem”.
– Żeby żyć, niekiedy trzeba nieco naginać jego zasady. Rozsądny człowiek mówi to czego oczekują od niego słuchacze. Zwłaszcza jeśli dzięki temu uniknie przelewu krwi.
– To ciekawe bo w Biblii napisano „Wasza mowa niech będzie: "Tak – tak, nie – nie" – Nasz kapelan włączył się do dyskusji.
– Kolejny nawiedzony. – rzucił jeden z kardynałów zgromadzonych wokół Alfonsa Sykstusa.
– A czytaliście, słowa „przekujcie miecze na lemiesze” i „Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” A wy co robicie? Prowokujecie, atakujecie, zabijacie.
– Oni i ja pamiętają zalecenie apostołów i słowa z ich listów. Jak to napisał Juda „Uważam za potrzebne napisać do was, aby zachęcić do walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym”. – Dulca wsparł naszego kapelana.
– No i co z tego. Czy do waszych pustych głów nie dociera, że Kalif nie prowokowany nikogo nie krzywdzi. Można poddać się jego woli i żyć w pokoju, zamiast rozpętywać wojnę. Ba, gdyby nie jego podejście do kwestii konwersji, można by przejść na islam i zakończyć wszelkie wojny.
– Nie pozwolimy rządzić sobą przez jakiegoś innowiercę.
– Grzeszysz synu, albowiem napisano. „Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga.” – W tej samej chwili otrzymałem autoryzację rozkazów, czas kończyć teologiczną dyskusję.
– Napisano też w Starym Testamencie. „Jeśli powstanie u ciebie prorok, a potem ci powie: „Chodźmy do bogów obcych” nie usłuchasz słów tego proroka. Gdyż Pan, Bóg twój, doświadcza cię, chcąc poznać, czy miłujesz Pana, Boga swego, z całego swego serca i z całej duszy. – Papież słysząc to wstał z fotela – Ów zaś prorok zaś musi umrzeć, bo chciał cię odwieść od drogi, jaką iść ci nakazał Pan, Bóg twój.” Tak więc na moją komendę! Ognia!
Serie z beryli szatkują ciała kardynałów. Moi żołnierze nie mają żadnych oporów przed wykonaniem tego rozkazu. Wszyscy znaliśmy cytaty z Biblii. Uczyliśmy się ich na pamięć, choć nikt tego nie wymagał. Nie mogliśmy być jednak gorsi od bojowników Kalifa, którzy Koran znają na wyrywki. Interpretacja pisma, na sposób Alfonsa w Konfederacji była uznawana za zdradę.
Papież próbuje uciekać czołgając się po trupach swoich dostojników. Zbliżyłam się do niego. Przez dziury w sutannie widać pancerz z tytanowych spieków. To tłumaczy czemu jeszcze żyje. Na dek spływają informacje o sytuacji taktycznej i kolejne rozkazy. Siły Kalifatu otrząsnęły się z zaskoczenia. Duże grupy fedainów i janczarów nadciągają z różnych kierunków w stronę Watykanu. Jest nas za mało byśmy utrzymali cały obszar. Zaczyna nam się spieszyć. Misje należy dokończyć. Sięgam po pistolet. Powstrzymuje mnie gestem nasz kapelan.
– Co jest?
– Żeby wypełniła się trzecia tajemnica fatimska, trzeba to zrobić jak należy. – Udziela rozgrzeszenia leżącemu, po czym strzela mu w głowę.
– Dopełniło się. – Stwierdził kardynał Dulca. – Pasterz, co z obojętnością patrzył na śmierć swoich owiec, gdy nadeszła jego godzina, próbował uciekać po trupach kardynałów. Nie dane mu to jednak było, albowiem chwast musi być ciśnięty w ogień.
– Bartek! Weź trzech ludzi i doprowadź kardynała do Bazyliki świętego Piotra! Reszta zająć pozycję i szykować się do odparcia ataku.
Teologia teologią, przepowiednia przepowiednią, ale trzeba zadbać o to, by z tej świętej misji wyjść cało.