- Opowiadanie: Mica92 - Smocza filozofia (DRAGONEZA)

Smocza filozofia (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smocza filozofia (DRAGONEZA)

Podobno człowiek potrafi wykorzystywać swój mózg jedynie w bardzo nieznacznym procencie. Wiecie kim by się stał, gdyby zaczął robić z niego użytek rzędu dziewięćdziesięciu pięciu procent?

Smokiem. Wielkim, czerwonym bydlakiem, okrytym przez karminowy płaszcz niezniszczalnych łusek. Jego oczy zamieniłyby się w wielkie, pożółkłe ślepia o czerwonych tęczówkach. Z pyska wyrosłyby mu kły wielkości lodówek. Trzewia okryłyby się ognioodporną substancją, wytrzymującą temperaturę płynnej magmy. Z niewykorzystywanej wcześniej kości ogonowej powstałby najprawdziwszy ogon z wypustkami – kolcami, zatemperowanymi do granic ostrości.

Umarłem. Czysto logicznie można powiedzieć, że to prawda. Stan faktyczny mojej śmierci wypływa z jasnych przyczyn: popełniłem samobójstwo. Odebrałem sobie życie, w konsekwencji czego, przestałem egzystować. Mam świadomość, że umarłem, bo pamiętam swoją śmierć. Żyję ze świadomością, że nie żyję. Nie powinienem istnieć, a istnieję.

Urodziłem się. Właściwie to urodziłem się dwa razy, bo po śmierci potrzebowałem narodzin, by móc dalej bytować. Nie było mnie. Byłem. Jestem. Będę. Do końca świata.

Tylko dlatego, że jestem najmądrzejszy.

Urodziłem się człowiekiem. Bardzo zwykłym, bardzo przeciętnym, o zwyczajnych rodzicach. Byłem normalny. Jak wszyscy. Później coś się zmieniło. Zapragnąłem stać się wiecznym. Prawdziwym. Ponadczasowym. Zacząłem więc czytać.

W książkach jednak nie było wystarczająco dużo mądrości. Począłem rozmawiać z ludźmi. Z Platonem, Arystotelesem, Bernardem z Clairvaux, Erazmem z Rotterdamu, Napoleonem, Św. Piotrem, Św. Franciszkiem z Asyżu. Od nich nauczyłem się trochę więcej. Konwersacje z nimi okazały się konieczne. Musiałem z nimi pogadać, jeśli chciałem zostać wszechwiedzącym. Tylko dzięki tym rozmowom, przeprowadzonym po ponownych narodzinach, mogłem pozwolić sobie na śmierć. Bowiem, gdybym wpierw nie przeprowadził owych dialogów i nie stał się mądrzejszym, oznaczałoby to, że niepotrzebnie umierałem i odzyskać życia nie miałbym już możliwości. Było podobnie jak z rozwiązywaniem równania matematycznego na opak. Musiałem poznać sumę, by następnie odgadnąć tworzące ją czynniki.

Pamiętam swoją śmierć. W głowie wciąż tkwią mi obrazy. Jak podsunąłem drewniane, chyboczące się krzesło pod nisko zawieszoną belkę – składowy element dachu mojego niegdysiejszego domu. Jak przerzuciłem przez tę belkę sznur. Jak ów sznur wokół szyi sobie zawiązałem. Jak zadyndałem, wierzgając bezradnie nogami.

Pamiętam swoją śmierć. Jak stanąwszy naprzeciw łazienkowego lustra, ostrzem przejechałem po gładkiej grdyce, rzeźbiąc szeroki uśmiech od ucha do ucha. I jak uśmiechnąłem się do siebie ustami, odpowiadając na ten grymas krwawy, któremu sok zaczął wyciekać z buzi. Mama zawsze powtarzała, żeby nie pić za dużo naraz.

Pamiętam swoją śmierć. Jak stanąłem pośrodku szosy. Jak patrzyłem na pędzącego tira. I jak ten tir przejechał po mnie, pozostawiając jedynie lepką papkę, którą później jakiś biedak ze straży musiał zeskrobywać łopatą.

Próbowałem niemal każdego rodzaju śmierci. Miało mi to pomóc w zdobyciu mądrości całkowitej. W końcu samobójstwo to rodzaj błędu, a na błędach własnych uczymy się najwięcej.

Zmartwychwstałem raz. Owo wydarzenie, w przeciwieństwie do śmierci, okazało się istnieć poza jakimkolwiek czasem. Nie mogłem przeżyć wskrzeszenia kilka razy, bo zaprzeczyłoby to idei zwycięstwa życia nad śmiercią. Idei, której nie mam prawa negować. Bowiem, gdy Życie spokojnie spaceruje sobie po osi czasu, Śmierć jedynie czyha na jego błąd. Gdy Życie pogwizduje pod nosem, zadowolone z siebie, Śmierć złorzeczy, że tak długo musi czekać, aż jemu rywalowi powinie się noga. W końcu gdy Śmierć dopada Życie, to ono śmieje mu się w twarz. Bo co to za życie tej Śmierci, czekającej przez tyle lat na jedną chwilę, chwilę, która trwa jedynie kilka sekund, chwilę, podczas której duch opuszcza ciało, by znów spotkać się z Życiem?

Trwałem w pozycji embrionalnej. Skulony. Zwinięty jak kabel drutu. Złożony jak szwajcarski scyzoryk. Otworzyłem oczy… Nie. Rozwarłem ślepia. Wokoło panowała ciemność; mrok smoliście czarny, nieprzenikniony i niezbadany. Z początku zdawało mi się, że znalazłem się na krańcu wszechświata i, że jak zerknę za siebie, ujrzę gwiazdy i odległe planety, gdy zaś spojrzę przed się i wytężę wzrok, napotkam pustkę ostateczną, białą kartę, na której kosmos kiedyś napisze nową historię.

Napiąłem młode ramionka, wygiąłem kręgosłup. Okazało się, że nie mogę się poruszyć. Coś mnie ograniczało. Niknące w mrokach okowy. Więzienie. Mroczna cela; bez wyjścia, bez okien, bez początku, bez końca. Próbowałem napierać dalej. Łebkiem, ogonkiem, brzuszkiem. W końcu świat nade mną rozwarł się. Przez tą zygzakowatą bliznę, rozdzielającą wszystko na dwoje, przesączyło się światło. Mocne, oślepiające, wręcz dech zabierające z piersi. Jeszcze raz, z nadludzkim wysiłkiem naparłem na ściany i uwolniłem się.

Wyklułem.

Nie pamiętam miejsca tych narodzin ponownych. Czasu nie mogę określić, bo wtedy go nie było. Nie mogę powiedzieć, że przestał istnieć na chwilę, bo „na chwilę" to także jego miernik.

Z początku nie mogłem przyzwyczaić się do ciała nowego; okrytego łuskami, ze skrzydłami z pleców wyrastających, z ogonem sterczącym, z pyskiem niekształtnym, z ogniem w trzewiach. Potrzeba mi było tygodni, by zaakceptować nową szatę, jaką przyoblekł mój duch. I mój rozum.

Stałem się smokiem. Z początku małym i słodkim, potwornym bobasem. Później wielkim bydlęciem, stworzeniem mitycznym. Jako że przez zmartwychwstanie – swoistą reinkarnację, podczas której zachowałem pamięć o życiu przeszłym – zdobyłem wiedzę o rzeczach pozaziemskich, czułem, że osiągnąłem najwyższy szczebel mądrości, półbogom dorównujący. Byłem i jestem najmądrzejszą istotą na Ziemi.

Gdy odkryli mnie ludzie… Pojawiło się wiele kontrowersji. Jedni poczęli protestować i żądać mojej śmierci. Widzieli we mnie zagładę tego świata, jedną z bestii zapowiedzianych w Apokalipsie. Inni chcieli mnie uwięzić i zamknąć w zoo. Od razu dałem im do zrozumienia, że się na to nie zgodzę.

W końcu zauważyli, że nie wyrządzę im żadnej krzywdy, jeśli oczywiście mnie nie sprowokują. Zebrali najmądrzejszych i najbardziej wpływowych ludzi na Ziemi, którzy przystąpili do rozmowy ze mną. Bardzo szybko zorientowali się, że posiadam ponadprzeciętną inteligencję i wiedzę, i że oni mogą na tym skorzystać. Dlatego wybudowali Smoczą Uczelnię. Wielki, dziewięciopiętrowy budynek, w którego centrum, znalazła się ogromna hala zwieńczona ozdobną kopułą. Zamieszkałem tam. Obficie karmiony, obdarzony szacunkiem wszystkich profesorów i doktorów uczelni, czułem się jak najprawdziwszy bóg, na którego zwrócone są oczy całego świata.

Codziennie przychodzili do mnie po rady, mądrości, wiedzę. Byłem niezmiernie szczęśliwy za każdym razem, gdy pytali o funkcjonowanie tego świata, o śmierć, o egzystencję, o jej sens, o Boga, o zmartwychwstanie, o zgodność i błędy w rozumowaniu przesławnych filozofów, naukowców, humanistów. Zdobyłem wszechmądrość. Dzielenie się nią i wpatrywanie w osłupiałych słuchaczy szybko stało się moim narkotykiem. Dzień musiał zaczynać się i kończyć wyłuszczaniem własnych przemyśleń i hipotez. Rzeczy wielkich, wzniosłych, boskich.

– wielki smoczy profesorze. – Tak do mnie zwykli się zwracać. – Jak stworzyć utopię na Ziemi?

– Nie lubię się powtarzać. Utopię opisywało już wielu przede mną. Biblia, Dziesięć Przykazań, sławne dzieło Thomasa More'a, przekonania pacyfistów to tylko niektóre ze źródeł, które powinny wam posłużyć. Musicie wyciągnąć z nich to, co najważniejsze i sklecić z tego Utopię. To chyba banał, prawda?

– Tak, wielki smoczy profesorze, ale jak wprowadzić to w życie?

Bucham parą z nozdrzy. Jak ludzie mogą być tak głupi?

– Czy twój przyjaciel przypadkiem nie jest alkoholikiem?

– Niestety tak, ale…

– Czy próbowałeś zrobić cokolwiek, by mu pomóc? By go wyleczyć?

– Próbowałem. Nie udało się niestety, wydaję mi się…

– Nie potrafiłeś mu pomóc, tak? Więc, jak chcesz pomóc całej ludzkości, jeśli nie potrafisz pomóc jednemu człowiekowi?

Zasępiony uczony spuszcza nos na kwintę, odchodzi zrezygnowany. Po nim przychodzi następny, potem jeszcze następny, a jeszcze później z odwiedzinami przybywa jakiś prezydent. Pytają o sprawy, o których nie mają pojęcia. Tłumaczę im. Oni i tak nie rozumieją. Ich małe mózgi wykorzystywane są w tak małym procencie… Gdyby wszyscy poszli za moim przykładem… Na Ziemi pewnie zapanowałaby smocza utopia. Chociaż… Nie, to nie możliwe. Każdy mądry potrzebuje stu głupich, by miał go kto słuchać. Gdyby na świecie nie było nikogo, kto potrafiłby słuchać…

– Chciałbym zostać smokiem, jak pan, wielki smoczy profesorze – oznajmia mi jeden z doktorów.

– Naprawdę? – Zdziwiony wypuszczam kłąb dymu z paszczy, jakbym przed chwilą zaciągnął się papierosem.

– Tak. Jak mam to zrobić, wasza smocza mądrości? – Kolejny tytuł. Tym razem jeszcze bardziej pochlebny. Używają go wtedy, gdy chcą wyciągnąć ze mnie coś, na czym bardzo im zależy.

– Przede wszystkim musisz chcieć stać się smokiem. Musisz otworzyć umysł, a następnie umrzeć i powrócić z zaświatów. Tak, w dużym skrócie oczywiście…

– Jak mam powrócić z zaświatów?

– Nie mogę ci powiedzieć. Śmierć i zaświaty to zbyt indywidualne sprawy, bym mógł powiedzieć cokolwiek przydatnego. Każdy ma swój własny, pośmiertny labirynt. Poza tym, nawet gdybym opowiedział ci coś o swoim, nic byś nie zrozumiał lub ja bym się wygłupił. Język ludzki jest bardzo ograniczony i nie wszystko da się nim wyrazić.

Kolejny uczony, który odchodzi ze wzrokiem utkwionym w posadzce. Zauważyłem, że najczęściej właśnie tak to się kończy. Przychodzą z wielkimi pytaniami, nadziejami, a odchodzą zawiedzeni, bo nie potrafią zrozumieć większości z tego, co do nich mówię. Słuchają, a mimo to pozostają głusi.

Jak już wspomniałem, długo nie mogłem przyzwyczaić się do swojego nowego ciała. Nie mogę powiedzieć, że wpadłem w kompleksy, bo to zbyt ludzkie określenie. Dużo czasu poświęciłem na przemyślenie tej sprawy. Doszedłem do wniosku, że wydaję się sobie niedoskonały, ponieważ dane mi było widzieć rzeczy znacznie bardziej perfekcyjne. Wielu ludzi widziało we mnie ideał cielesności. Pewnie dlatego, że pojmowanie piękna w ich przypadku w głównej mierze opiera się na chwaleniu rzeczy niespotykanych, niepowtarzalnych i nieogarnionych. Rzadko kiedy potrafią docenić widok z własnego okna. Muszą wyjechać na drugi koniec świata i tam spotkać się z czymś niesamowitym, jak wielkie góry, dzikie zwierzęta, niesamowite dzieła architektury, etc. Na podobnej zasadzie zachwalali moje piękno. Było świeże i nowe.

Zdałem sobie sprawę również z tego, że to ja sam wybrałem ciało smoka. Jako człowiek dużo o tym nie myślałem. Jednak w naszej podświadomości skryte są najgłębsze marzenia, przekonania i idee, o których sami czasem nie wiemy. W mojej zaszufladkowany był ten mityczny zwierz, jako ideał wszelkiej bytności ziemskiej. Osiągając doskonały rozum, mogłem osiągnąć to doskonałe wcielenie.

Leżę i odpoczywam w hali specjalnie na moją cześć wybudowanej. Z podkulonym ogonem, wzrokiem utkwionym w kopule, smoczymi freskami pokrytej; rozmyślam. Minęło już trochę czasu od ostatnich odwiedzin. Zaczynam się nudzić. Chętnie bym komuś coś wyjaśnił. Może czas przenieś się do Delf? Jako wyrocznia, miałbym więcej gości…

Wtem wielkie drzwi otwierają się ze skrzypnięciem. Wchodzi do hali młodzieniec. Niepewne kroczki drobiąc, okulary nerwowym gestem poprawiając, podchodzi bliżej. Włosy na bok zaczesuje, poprawia niesforny kosmyk. Przerażony moją obecnością, karminowym zalewa się cieniem, czerwieniejąc po samych uszu czubki. Stopą szura, chcąc animuszu dodać sobie; wzrok spuszcza i odzywa się głosem strachliwym.

– Ja… Tylko tak… W bardzo błahej sprawie, wielki smoczy profesorze… – Student milknie na chwilę. Po czym wybucha słowotokiem, wyrzucając z siebie wszystko naraz, niczym karabin maszynowy naboje śmiercionośne. – Taka jest sprawa, Wielki Smoczy Profesorze. Chcę zaprosić na randkę Marlenę. Bardzo ładna z niej dziewczyna, urodziwa, niewątpliwie. Studiuje tu razem ze mną, na tym samym kierunku. Nie odezwałem się do niej wcześniej, chciałbym zrobić ten pierwszy krok. Wydaję mi się, że mam szansę. Raz się tak na mnie spojrzała, że aż spąsowiałem od stóp po głowy czubek. Jestem chorobliwie nieśmiały, wielki smoczy profesorze, pewnie stąd moja dbałość o szczegóły. Jutro chcę do niej podejść. Z bukietem. I tu ma początek moja konfuzja, bo nie wiem, jakie kwiaty wybrać. Róże? Owszem, bardzo romantyczne, ale czy nie zbyt tradycyjne i przereklamowane? Polne kwiecie? Czy jest równie piękne? Może tulipany? Ale one mi się nie podobają. Najczęściej są takie… Zamknięte, a to zbyt przypomina mnie samego. Wątpliwości mam też, co do liczby kwiatów. Kupić jej jednego, czy cały bukiet? Och, błagam, proszę mi pomóc…

Patrzę na studenta, ślepia żółte zmrużywszy. W głowie powstaje mi istny mętlik. Na podorędziu setki egzystencjalnych odpowiedzi na pytania dużego kalibru, a żadnej na błahe rozterki młokosa.

– Poczekaj chwilę, muszę to przemyśleć. – Gram na zwłokę. Co się ze mną dzieje?

– Jak sobie wielki smoczy profesor życzy.

Przyglądam się mu z wyrazem skupienia. W trzewiach wałęsa się niespokojny ogień. Kwiaty? Nieśmiałość? Rozterki banalne? Czy to problemy światem wstrząsające? Wszechrzeczy nie dające spokoju?

Nie znajduję odpowiedzi na pytanie studenta. Jestem za mądry. Tyle czasu siedziałem wśród obłoków, że teraz nie sposób mi z nich zejść. Zwykle ludzie przychodzili do mnie z pytaniami o rzeczy, których nie potrafili zrozumieć. Ciekawiły ich sprawy boskie. Nikt nigdy nie zapytał mnie o coś przyziemnego. Ten młodzian jest pierwszy. On nadal trwa i chce trwać w swoich ziemskich rozterkach, z dala od pojęć i idei ze sfer wyższych. Nie przejmuje się kosmosem, lecz zwykłą kwestią zawiązania przyjaźni. Żyje chwilą, nie wybiegając wzrokiem daleko do przodu, do zaświatów, do…

Bucham bezradnie kłębem dymu. Wypuszczam z siebie porcję ognia. W hali gwałtownie podnosi się temperatura. Czernieje kopuła nade mną. Sprzątacze znów będą musieli załatwić te ekstrawagancko duże drabiny, by to wyczyścić.

Nagle na powrót zapragnąłem stać się głupim człowiekiem.

Koniec

Komentarze

Mam mieszane uczucia.

Spodobał mi się pomysł. Bohater-smok, jako człowiek, który posiadł wszechwiedzę. Dość oryginalne.
Poza tym chwilami opowiadanie jest naprawdę wciągające, zwłaszcza na początku.

Z drugiej strony, troszkę za dużo tej "filozofii", pewne mądrości są dość oczywiste.

Gdybym mogła wystawiać oceny, postawiłabym 4.

Taka mała uwaga-bez znaczenia dla mojej oceny, ale i tak warto poprawić: sprzątaniem krwawej papki zajmują się strażacy, a nie służby drogowe.

 

 

 

 

Dzięki za strażaka, już poprawione ;)

Filozofia była znienawidzonym przeze mnie przedmiotem na studiach, wszelkie teksty "filozoficzne" i "pseudofilozoficzne" lub o tzw. "filozofii życia" omijam szerokim łukiem. A Twój przeczytałam w całości. Zgadzam się jednak z Seleną, że taka "wszechwiedza" jest trochę zbyt oczywista, ale... może to właśnie o to chodzi? W końcu filozofia jest sztuką zadawania ciągle tych samych pytań, na które za każdym razem otrzymuje się inną odpowiedź. Gratuluję twórczego podejścia do DRAGONEZY - smoka-filozofa jeszcze nie było :) Za to nie bardzo rozumiem zamysłu "językowego"  - raz mamy inwersję i imiesłowy na końcu zdania, raz tradycyjną narrację. Nie wiem tylko, czy taki był Twój cel, czy też nie do końca panujesz nad językiem.

Pozdrawiam, nad oceną jeszcze się zastanowię :)

Nigdy nie komentowałem żadnych tekstów, jednak nie mogę pozostać głuchym na treść zawartą w Twym opowiadaniu.

Pomysł na samo opowiadanie całkiem ciekawy jednak w moim odczuciu ugryziony z złej strony.

Pierwsze co najbardziej kole mnie w oczy to "filozofia", którą tu próbujesz propagować. Przedstawiasz głównego bohatera jako wszystkowiedzący absolut, jednak od razu po tym popadasz w sprzeczność: "Próbowałem niemal każdego rodzaju śmierci. Miało mi to pomóc w zdobyciu mądrości całkowitej. W końcu samobójstwo to rodzaj błędu, a na błędach własnych uczymy się najwięcej" - skąd smok wie, że po śmierci uzyska "mądrość całkowitą"? Kto mu dał tą wiedzę? Skąd wie, że samobójstwo to rodzaj błędu? Jest to przecież problem etyczny, który pozostaje nierozstrzygnięty do dziś, gdyż wielu myślicieli uważa, że samobójstwo to jedyna droga do potwierdzenia własnej wolności - negacja determinizmu.

Moje drugie zastrzeżenie tyczy się tego, jakim cudem ktoś, kto chodzi po Ziemi (i nie jest Chrystusem!) może mieć wiedzę absolutną? Żeby mieć wiedzę absolutną trzeba być bogiem – potwierdzają to ostatnie dwa tysiąclecia przemyśleń filozoficznych. Ktoś, kto zna nawet wszystkie dzieła literackie i wszystkie przemyślenia, jakie wypuścił w świat ludzki umysł, nie będzie mógł mówić o absolucie, gdyż pozostaje brak wiedzy z zakresu metafizyki, która jest tylko domniemaniem ludzkiego intelektu.

Kolejna rzecz to stwierdzenie, że życie góruje nad śmiercią: „ Nie mogłem przeżyć wskrzeszenia kilka razy, bo zaprzeczyłoby to idei zwycięstwa życia nad śmiercią. Idei, której nie mam prawa negować”- to nam (ludziom) wydaje się, że życie jest cenniejsze od śmierci a myślimy tak tylko dlatego, że nie wiemy co się stanie w chwili gdy wyciągniemy kopyta. Pozostaniemy w pustce? Trafimy do raju? To tylko domniemania nasze - nic pewnego. Dlatego tak kurczowo trzymamy się życia, i wydaje nam się, iż jest bardziej wartościowe od śmierci.

Pozwolę sobie jeszcze raz zacytować owe sformułowanie: „ bo zaprzeczałoby to idei zwyciężania życia nad śmiercią”. Nie jest to do końca prawda, gdyż obiektywnie to śmierć „trwa” dłużej. Sokrates żył bodajże siedemdziesiąt lat, zaś nie żyje od ponad dwóch tysięcy czterystu. Wydawałoby się wiec, ze to śmierć w jego przypadku góruje nad życiem

Moja krytyka jest czysto subiektywna i ma na celu zwrócić uwagę na szczegóły, gdyż wydaje mi się, że chciałeś poruszyć problem „całościowy” a drobiazgi gdzieś cichaczem Ci umknęły. Jednak nie przejmuj się, każdy popełnia błędy, nawet filozofowie

Teraz czas na zsumowanie wszystkich plusów^^

Wybrałeś ciężką drogę, gdyż chciałeś połączyć fantastykę z przemyśleniami filozoficznymi co zasługuje na pochwałę. Widać, że w treści opowiadania przemycasz cząstkę siebie, a to nadaje mu odpowiedniego charakteru. Jeśli nie będziesz tak uogólniać problemu absolutnej wiedzy i go bardziej uściślisz, to trudniej będzie się do czegoś przyczepić a czytanie stanie się czysta przyjemnością Chcę przez to powiedzieć, że język którym operujesz jest przyswajalny i nie męczy a to duży sukces

Mam nadzieje, że nie zrazisz się do pisania ambitnych opowiadań. Jestem przekonany, że każde następne będzie tylko lepsze^^ Powiem więcej – będę na nie czekać :)

Niech wena Cię nigdy nie opuszcza!

Powodzenia:)

Powiem szczerze: pierwszy raz napisałem opowiadanie, w którym tak dosadnie wypowiadałem się o niektórych sprawach, moich przemyśleniach etc. Nigdy nie miałem nic wspólnego z filozofią :) Dlatego podjecie tego tematu było dla mnie trudne, ale i tym samym pociągające. Spodziewałem się, że ktoś w końcu przyczepi się do niektórych wypowiedzi głównego bohatera, bo po prostu ja sam... Nie jestem wszechwiedzący, w dodatku zdaję sobie sprawę z mojego dość młodego wieku i... skończyło się na tym, że postawiłem na totalną improwizację w tematach dotyczących właśnie np.: śmierci. Może nauczka na przyszłość, by przestudiować więcej dzieł ludzi, którzy znali się lepiej na temacie i to na nich się wzorować.

Co do inwersji, to używałem jej jedynie, gdy przechodziłem na czas teraźniejszy, by zwiększyć... hmm... dynamikę, akcję, płynność etc. Spokojnie panuję nad językiem ;p

Co do wiedzy "banalnej" poruszanej w dialogach, np.: utopii, to zdaję sobie sprawę, że nie było to nic ambitnego. Jednak nie wolałem ryzykować czymś naprawdę wielkim, by nie popełnić błędu i po prostu się nie ośmieszyć.

Dzięki wszystkim za komentarze, wiele można się z nich nauczyć

pozdro :)

Niezłe. Naprawdę. Tylko wykonanie lekko kuleje, to tu, to tam. Wstrzymuję się od oceny, bo nie mogłabym postawić tak uczciwej piątki, jak bym chciała.

W końcu jakieś opowiadanie o smokach, w którym żmij nie lata nad wioskami, nie zżera owieczek i innych dziewic oraz nie potyka się z mężnymi zakutymi pałami. Tym bardziej cenne podejście, że smoki w literaturze i filmie to jednak często bardzo inteligentne bestie, o czym często się zapomina. Twój smok jest jeszcze bardziej interesujący, bo kiedyś był człowiekiem i zmartwychwstał jako smok, co jest ciekawą wariacją na temat smoków, które - jak wieść gminna niesie - potrafią przybierać ludzką postać i chodzić po świecie wśród zwykłych śmiertelników.

Dostałbyś ode mnie zasłużoną piątkę. Widzę spore szanse na wyróżnienie w konkursie. Jak na razie - najlepsze opowiadanie.

Co do pierwszego akapitu i tzw. "Mitu Dziesięciu Procent" ("ludzie używają tylko 10% swojego mózgu") - to kompletna bzdura. Ten mit zapoczątkował William James (amerykański psycholog i filozof) na początku XX wieku i użył tego w CZYSTO METAFORYCZNYM znaczeniu. Prawdą jest, że mała część neuronów jest aktywna JEDNOCZEŚNIE, jednak te nieaktywne są też bardzo ważne (przy czym nie są to ciągle te same egzemplarze...). [http://www.snopes.com/science/stats/10percent.asp][http://www.csicop.org/si/show/the_ten-percent_myth/]

A samo opowiadanie - nuda. Jak chcesz przelewać swoje filozoficzne rozważania "na papier", to może załóż bloga, zamiast wymyślać do tego na siłę jakąś fabułę? Powiedziałbym "chcę z powrotem moje pięć minut", ale nie pisałeś "ktury" i "fshót słońca", więc ostatecznie dało się to czytać (mimo niemożliwie pompatycznego tonu). Co nie zmienia faktu, że bardziej interesujące bywają zajawki fabuły na tylnych okładkach niszowych powieści fantasy.

Słyszałem Diogenesa z Synopy?
@Mica92
„Zwinięty jak kabel drutu."
nawet jeśli jest coś takiego jak kabel drutu, to brzmi dziwnie
„którą później jakiś biedak ze straży musiał zeskrobywać łopatą."
no dobrze, ktoś podpowiedział, że ma być strażak, a nie ktoś ze straży (miejskiej/pożarnej/wodnej/przemysłowej/kolejowej)
„Napiąłem młode ramionka" „Łebkiem, ogonem, brzuszkiem."
jeśli miał się pojawić efekt komiczny, to tymi ramionkami go wydobyłeś, ale bądźmy konsekwentni, jakim ‘ogonem'? chyba ‘ogonkiem' ;P
„Żyję z świadomością"
ze świadomością, a nie ‘z'
„Wyklułem."
raczej ‘wyklułem się', chyba że jak wyżej - generujesz komizm
Jest niekonsekwencja w stwierdzeniu, że zmartwychwstał tylko raz. Jeśli piszesz, że tylko zmartwychwstanie daje pamięć poprzednich wcieleń, nie możesz twierdzić, że smok pamiętał wcielenia z czasów, kiedy dusza przechodziła proces śmierci (samobójczych) i narodzin. Bo po narodzinach następowało ‘wykasowanie' pamięci. Więc albo zaznacz, że pamiętał też jakimś sposobem inne wcielenia, albo wyrzuć stwierdzenie, że tylko po zmartwychwstaniu pamiętał poprzedni żywot. Uff.
„Wybuchło wiele kontrowersji."
‘pojawiło się wiele kontrowersji' albo ‘rozpoczęło się wiele dyskusji', a ‘wybuchło wiele konfliktów'
„Zebrali najmądrzejszych i najsławniejszych ludzi na Ziemi,"
czyli inaczej najmądrzejszych i najgłupszych...? taka moja subiektywna opinia
„znalazła się ogromnej hala"
‘ogromna hala'
„Sowicie karmiony"
‘sowicie nagradzany' albo ‘obficie karmiony'
„czułem się jak najprawdziwszy bóg, na którego zwrócone są oczy całego świata"
ale... kto na oczy widział kiedy boga?
„gdy pytali się o funkcjonowanie"
‘pytali się' to zwrot potoczny; zwyczajnie ‘pytali', chyba że miał być efekt komizmu
„wytłuszczaniem własnych przemyśleń i hipotez"
‘wyłuszczaniem'... ‘wytłuszczanie' znaczy coś innego (psikus Worda? wyłącz autokorektę)
„Wielki Smoczy Profesorze"
zwracali się w mowie? Więc po co wielkimi literkami?
„by miał go, kto słuchać"
bez przecinka
„rozumowanie piękna w ich przypadku"
‘rozumienie' albo ‘pojmowanie', a nie ‘rozumowanie'
„architektoniki"
do słowa ‘dzieła' lepiej pasuje zwykłe słowo ‘architektury' (tak się przyjęło) ;P
„Wtem wielkie drzwi otwierają się z piskiem"
‘z piskiem', jeśli to był alarm, ‘ze skrzypnięciem', jeśli to nienaoliwione zawiasy
Cały fragment z młodzieńcem (ten na końcu) jest - zgodnie z Twoim tłumaczeniem - świadomie napisany w takiej manierze. Ale nie zastanowiło cię, że ktoś zamiast smoka może zobaczyć tam... Yodę, mistrza Jedi? Jeśli tak musi być, to student nie ma prawa mówić w tej samej manierze. Zwyczajnie mu tego prawa odmawiam.
„Polne kwiecie? Czy jest równie piękne jak to hodowlane?"
tak... jak to brzmi: ‘rośliny hodowlane', ‘zwierzęta uprawne'? ;P
„zwykłą kwestią zawiązania znajomości"
‘zawiązania przyjaźni' a ‘nawiązania znajomości'
„Bucham bezradnie kłębem płomieni."
‘kłębem pary', płomienie robią coś innego, nie mam siły myśleć, co właściwie...
I za chwilę napiszę też, co myśle o tekście ;)

@Mica92 Nie wiem, co bym postawił Tobie jako autorowi (jaką ocenę, jaki alkohol). Ale wiem, co można postawić tekstowi. I czasem lepiej, żeby autor się o swoich utworach nie wypowiadał i ich nie bronił (sam popełniam często ten błąd). W tym komentarzu nie znajdziesz ani słowa o błędach językowych.
Powiem kilka słów o tekście abstrahując od tego, co zbędne i nieistotne: Twój tekst to wspaniała satyra na rodzaj ludzki. Opowiada o tym, jak człowiek nabiera przekonania o tym, że posiadł już pewną wiedzę. Staje się próżny, przemądrzały. Chętnie udziela innym rad. Nie zauważa momentu, kiedy przekracza granicę śmieszności. Smok jest w nas samych. To piękny stwór, chociaż groźny. Od nas zależy, czy wyhodujemy smoka-pyszałka, smoka-chama czy smoka-idiotę. Ot tyle, tylko tyle albo aż tyle znalazłem w tym opowiadaniu. Daję 5 (chociaż zasłużyłeś na sześć). Albo dam 6. Szkoda, bo taki fajny tekst o smoku napisałem, a przegram ;(

"Co do inwersji, to używałem jej jedynie, gdy przechodziłem na czas teraźniejszy, by zwiększyć... hmm... dynamikę, akcję, płynność etc. Spokojnie panuję nad językiem ;p" - Inwersja zwiększa dynamikę i akcję? Serio? Mi się to wydaje niepotrzebnym utrudnieniem, który miał nadać wyniosłości i stylu. Dla mnie wyszło patetycznie i niestrawnie. Kilka fajnych przemyśleń utopionych w metafizycznym bełkocie. Chyba poprostu wolę lżejsze rzeczy. 

@Erreth: "Słyszałem Diogenesa z Synopy?"

A skąd! Zenona z Klozetu. Wrzucaj ten swój tekst o smoku, na pewno nie będzie gorszy od tego.

@Rigante Ale ten tekst jest lekki. Nie zwracaj uwagi na papkę filozoficzną. Nie bój się tytułu tekstu. Olej wszystkie echy, achy i izmy, a zauważysz to, co - w sposób zamierzony albo i nie - wyszło spod pióra autora ;P Szczegóły są ważne, ale nie psują odbioru całości. Nie warto być małostkowym.

Może i prawda. Końcówka ten patos jakby wyśmiewa i są w opowiadaniu rzeczy warte uwagi, ale żeby do nich dojść trzeba się przez te wszystkie głębokie wielokropki przebić.

Do Erreth: dzięki za wskazanie błędów, nie omieszkałem poprawić większości z nich ;)

Ambitne opowiadanie. Co prawda jest wiele błędów, jak np. stosowanie czasu przeszłego i teraźniejszego tworzących mozaikę, która niestety szkodzi tekstowi lub niczym nieuzasadnionego szyku przestawnego. Nie będę się jednak na tym koncentrować, bo poprzednicy napisali już wszystko. Ja natomiast chciałam docenić Twoje przemyślenia, których wynikiem jest to opowiadanie. Gdzieś napisałeś, że jesteś młody wiekiem (domyślam się, że liczba obok Twojego nicka jest rokiem urodzenia), tym bardziej gratuluję dojrzałości i życzę powodzenia w dalszej twórczości. Cenię sobie ludzi, którzy próbują przekazać coś więcej :)

OK, do konkursu. :)

Poruszyło mnie zakończenie. Pojawił się student ze swoim pytaniem, ludzkim, emocjonalnym, bardziej do przyjaciela, niż do filozofa i - skończył spalony, bo doskonały smoczy profesor nie poradził sobie z własnymi emocjami.

Nowa Fantastyka