Lampa uliczna zamigotała niemrawo próbując rozświetlić zaułek, do którego właśnie wstępowałem. Niestety, jedna słaba żarówka nie była w stanie wykonać tego zadania. Dalsza część uliczki niknęła w mroku. Księżyc, schowany za chmurami, również nie pomagał dostrzec żadnych szczegółów otoczenia. Poprawiłem lekko kołnierz płaszcza, ochraniając się od chłodnych podmuchów październikowego powietrza i bez wahania wkroczyłem w ciemność. Stąpałem ostrożnie, by nie potknąć się i nie narobić hałasu. Ostatnią rzeczą, jaką bym teraz chciał, to strata elementu zaskoczenia. Wzrok szybko przyzwyczaił się do otaczającego mroku. Potrafiłem już dostrzec niewyraźne zarysy przedmiotów stojących w zaułku. Do moich uszu doszedł cichy jęk. Oznaczało to, że nie pozostało mi zbyt wiele czasu. Przyspieszyłem kroku i o mało nie potknąłem się o kubeł wody, cicho przeklinając pod nosem ruszyłem dalej alejką. Jęk powtórzył się ponownie, a zaraz po nim głośny łomot ciała uderzającego o ziemię. Przeczuwając najgorsze, zacząłem biec już nie zwracając na hałas, jaki mogę spowodować. Dotarcie do zakrętu zajęło mi kilka sekund.
– Zostaw ją! – krzyknąłem, wyłaniając się z mroku zaułka.
W świetle księżyca, który postanowił wyłonić się zza obłoków, dostrzegłem jednak widok dość niecodzienny. Nad ciałem mężczyzny pochylała się kobieta, która miała być jego ofiarą, i którą starałem się uratować. Prawdopodobnie była równie zaskoczona, co ja. Zdradzały ją szeroko otwarte oczy patrzące wprost na mnie. W ręku kobiety dostrzegłem drewniany kołek skierowany w pierś nieprzytomnego, a na ziemi obok leżała linka z uchwytami po obu końcach. Prze kilka sekund milczeliśmy. Ciszę postanowiła przerwać kobieta. Szybko sprawdziła czy mężczyzna jest dalej nieprzytomny, wyprostowała się i stanęła przede mną. Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się jej dokładniej. Długie brązowe włosy opadały lokami na ramiona. Oczy, również brązowe, skierowane były wprost na mnie. Domyśliłem się, że analizuje czy jestem dla niej zagrożeniem. Lekko zadarty nos i pełne usta dopełniały dość przeciętną twarz. Nie była brzydka, ale również nie wyróżniała się niczym szczególnym od innych dwudziesto kilku letnich kobiet, które można spotkać o tej porze w nocnych klubach.
– Czego chcesz? – zapytała melodyjnym głosem.
Dyszała lekko, prawdopodobnie zmęczona szamotaniną. Dostrzegłem, że obserwuje mnie bardzo uważnie, czekając na jakikolwiek ruch z mojej strony. Widząc, że powoli sięga za pazuchę płaszcza, nie chciałem dać jej pretekstu do użycia broni zapewne tam spoczywającej. Rany zadane ludzką bronią, choć nie mogły mnie zabić, potrafiły cholernie boleć i długo się goić. Postanowiłem zdradzić jak najmniej.
– Widziałem jak ten typ wszedł za tobą do tej alejki. – Wskazałem na w dalszym ciągu nieprzytomnego mężczyznę lezącego na chodniku. – Wydawało mi się to podejrzane, więc ruszyłem za nim.
– To bardzo miło z twojej strony – powiedziała uprzejmie, choć wiedziałem, że nie kupiła ani jednego słowa, jakie wypowiedziałem.
Jej dłoń w końcu odnalazła broń schowaną pod płaszczem. Bez zawahania wyprostowała rękę, w której spoczywał pistolet. Płynnym i szybkim gestem odbezpieczyła broń i z palcem na spuście skierowała lufę wprost w moją pierś. Starałem się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Powoli podniosłem dłonie pokazując, że nie jestem uzbrojony. Kobieta stojąca przede mną musiała być łowcą, nie było innego wyjaśnienia. Zastanowiłem się jak zareagować na to, co się przed chwilą wydarzyło. Wyjawienie całej prawdy nie wchodziło w grę. Wielu łowców, niezbyt mnie lubiło. Było to raczej zrozumiałe, odbierałem im zlecenia, przez co tracili dużą ilość pieniędzy, do tego dochodzili ich przełożeni. Jeśli kobieta należała do tej grupy, to mogłoby się to skończyć kulką prosto w serce i wysłanie mnie na przynajmniej tygodniowy przymusowy urlop. Postanowiłem, wiec nie wyjawiać wszystkiego. Mówiąc, że jestem łowcą nie mijałem się przecież z prawdą.
– Widzę, że raczej nie uwierzyłaś w moje intencje by uratować cię przed śledzącym cię mężczyzną – zacząłem ostrożnie, nie spuszczając wzroku z lufy pistoletu. – Wiedz, że nie stanowię dla ciebie zagrożenia, też otrzymałem zlecenie na tego osobnika.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, starając się wyglądać jak najmniej groźnie, choć moja twarz nie należała do rzeczy, które łatwo zapomnieć. Wielokrotnie słyszałem, że jest w moim spojrzeniu coś, co nie pozwala odprężyć się nawet największym twardzielom. Uważano mnie za nawet przystojnego, przynajmniej w ludzkiej postaci, ale ludzie i tak często na mój widok drżeli ze strachu. Może spowodowane było to tym, że mam prawie dwa metry wzrostu, a może tym, że wyczuwali we mnie coś pochodzącego nie z tego świata. Tak jak się spodziewałem, moje wyjaśnienia nie do końca przekonały celującą do mnie kobietę.
– Powiedzmy, że ci wierzę – powiedziała z lekkim wahaniem. – Ale jeśli naprawdę jesteś łowcą to pokaż list gończy – dodała i z wyrazem oczekiwania na twarzy poprawiła uchwyt na pistolecie.
Odetchnąłem w duchu z ulgi. Chyba nie będzie najgorzej. Ucieszyłem się, że moja słaba pamięć do twarzy najwyraźniej pierwszy raz okaże się pomocna. Powoli, by nie sprowokować kobiety do naciśnięcia spustu, sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem pomiętą kartkę papieru. Rozwinąłem ją powoli ukazując zawartość. Przedstawiała zdjęcie twarzy czarnowłosego mężczyzny uśmiechającego się lekko. Poniżej znajdował się napis głoszący, że poszukiwany jest Thomas Ramsey, wampir, który jest odpowiedzialny za przynajmniej osiem zabójstw. Oznaczono go, jako zagrożenie klasy średniej i płacono dziesięć tysięcy dolarów za jego głowę. Kobieta pokiwała lekko głową. Chyba w końcu zaczęła mi wierzyć. Z lekkim wahaniem opuściła broń.
– Myślałam, że też jesteś wampirem, ale oficjalny list gończy nie mógł trafić w ręce potwora. Swoją drogą nieźle najadłam się strachu twoim nagłym pojawieniem – powiedziała wyraźnie odprężając się. – Jestem Victoria – dodała i wyciągnęła w moją stronę dłoń.
Wiedziałem, że jest to kolejny test. Łowca z odpowiednim amuletem mógł poprzez dotyk odkryć czy potwór ukrywa się pod postacią człowieka. Bez wahania uścisnąłem jej dłoń. Według moich informacji nie istniał żaden artefakt potrafiący wykryć moje prawdziwe oblicze. Tym razem wyraźnie dostrzegłem jak napięte mięśnie Victorii rozluźniają się.
– Możesz mi mówić Al. Widzisz, ja naprawdę jestem łowcą, może lekko spóźnionym w akcji, ale jednak łowcą.
– Oczywiście nagroda idzie na moje konto, ty poza zaskoczeniem mnie, nic nie zrobiłeś.
– Oczywiście – odparłem lekko rozbawiony jej słowami. – Mi wystarczy, gdy zobaczę, jak ten wampir znika z tego świata.
Przekręciłem głowę, by zobaczyć ciało leżące za plecami Victorii. Ku mojej zgrozie, po mężczyźnie nie było śladu. Spojrzałem w mrok zaułka i ledwo dostrzegłem uciekającą postać. Bez zastanowienia ruszyłem za wampirem. Nie mogłem pozwolić mu uciec. Właśnie dowiedział się, że poszukiwany jest listem gończym. Mogę założyć się o swoją nieśmiertelną duszę, że zaszyje się gdzieś i wytropienie jego wampirzej dupy będzie praktycznie niemożliwe. Victoria widząc moją reakcję, bez słowa puściła się w pogoń moim śladem. W ostatniej chwili dostrzegłem, jak mężczyzna wbiegł w bramę kamienicy. Sekundę później wpadłem tam za nim. Podwórko spowijał mrok. Księżyc zniknął za chmurami, a jedyna lampa stojąca w kącie była rozbita. Słyszałem jedynie Victorię właśnie wbiegającą za mną na plac. Do moich uszu nie dochodził żaden inny dźwięk. Byłem pewny, że wampir musiał znajdować się gdzieś w tym mroku. Co gorsze, najprawdopodobniej właśnie w tym momencie przybierał swoją prawdziwą postać. Nie bałem się o siebie, lecz o kobietę za moimi plecami, która właśnie wyjmowała latarkę z kieszeni. Śmierć kolejnej osoby z rąk tego potwora uznałbym za osobista porażkę. Mrok rozproszyła słaba wiązka światła wydobywająca się z urządzenia spoczywającego w ręku Victorii. Do naszych uszu doszło oślizgłe mlaśnięcie, a zaraz potem chrapliwy śmiech.
– Prawie wam się udało – zawarczał wampir. – Możecie mi zaufać, że następnym razem będę ostrożniejszy.
Światło latarki oświetliło oślizgłą sylwetkę stojącą w kącie podwórka. Potwór był podobny do człowieka, lecz kończyny miał wydłużone i zakończone długimi i ostrymi pazurami. Jednak to, co naprawdę przerażało w postaci wampira to błyszcząca, przypominająca żabią skóra oraz twarz z wystającymi kłami i wielkimi oczami. Pod stopami bestii leżało w strzępach ubranie. Ponad dwumetrowe ciało nie miało prawa zmieścić się w wąskich spodniach i płaszczu. Wielokrotnie widziałem w pełni przemienionego wampira, ale za każdym razem nie potrafiłem wyjść z podziwu jak obrzydliwym jest stworem. W swojej prawdziwej postaci, także nie należałem do najpiękniejszych istot, ale jednak były jakieś granice. Victoria nie czekając na ruch potwora posłała w jego stronę serię z pistoletu. Pierwszy pocisk trafił wampira w bark, lecz kolejne chybiły celu tylko dlatego, że nie było go już w tym miejscu. W pełni przemieniony wampir, choć wyglądał pokracznie potrafił poruszać się nadzwyczaj szybko. Kątem oka dostrzegłem ruch z mojej lewej strony, a w następnej chwili zauważyłem bezwładne ciało kobiety lecące na spotkanie ściany. Musiałem zacząć działać.
– Tutaj poczwaro – krzyknąłem, by odwrócić uwagę wampira od nieprzytomnej Victorii.
Usłyszałem świszczący śmiech i poczułem podmuch powietrza na policzku. Instynktownie uchyliłem się przed prawie dziesięciocentymetrowymi pazurami potwora. Zahaczył mnie nieznacznie, ale to wystarczyło by rozorać mi brak. Płaszcz, który miałem na sobie zaczął powoli nasiąkać krwią. Nie było czasu do stracenia. Odetchnąłem głęboko i przywołałem ukrytą głęboko we mnie energię. Moje oczy zaszły mgłą jak u niewidomego. Dzięki temu mogłem dostrzec pokraczną sylwetkę ukrytą w mroku i szykującą się do kolejnego ataku. Nie musiałem w pełni się przeobrażać. Wampir nie należał do słabych przeciwników, ale także nie wykraczał ponad przeciętną. Kolejny atak uniknąłem bez trudu. Zwiększona szybkość, jaką otrzymałem przy przemianie w zupełności wystarczała. Po kolejnym chybionym ciosie potwór przystanął kilka metrów ode mnie wyczuwając, że coś jest nie tak.
– Kim jesteś? – wychrypiał z lekką obawą w głosie. Najprawdopodobniej pierwszy raz trafił na osobę, która z taką łatwością potrafi uskoczyć przed jego atakami.
– Kimś, kto skończy z tobą raz na zawsze – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Wyczułem, że moje słowa spowodowały, że wampir zaczął się wahać. Wykorzystałem tę chwilę do przyzwania broni. Czerwone światło zamigotało wokół mojej lewej dłoni. Ułamek sekundy później dzierżyłem długi na ponad metr miecz. Poza tym, że otaczała go lekka szkarłatna poświata, nie różnił się od zwyczajnego ostrza, jakie można zobaczyć w muzeum. Wampir widząc, co przed chwilą się wydarzyło cofnął się o kilka kroków. Zmrużył lekko oczy jakby poświata bijąca z broni oślepiała go.
– Jesteś Mścicielem? – zasyczał cicho. W głosie można było wychwycić niepohamowany strach. – Nie, to niemożliwe, jesteś tylko legendą wymyśloną by odstraszać takich jak ja od tego świata.
– Muszę cię rozczarować, większość opowieści, jakie o mnie słyszałeś to prawda. Mogę zdradzić ci pewną tajemnicę, wyjdziesz stąd żywy, ale w naszym świecie czeka ciebie mały komitet powitalny. Sam jednak pewnie wiesz, przesłuchania, tortury, a potem ścięcie, oczywiście jeśli będziesz współpracował. Chyba dostatecznie sobie porozmawialiśmy. Po tych słowach ruszyłem w stronę potwora. Pierwszy cios wyprowadziłem niezbyt szybko, tylko po to by sprowokować wampira do ruchu. Ten tak jak się spodziewałem uskoczył przestraszony niespodziewanym atakiem. Kolejny, tym razem przynajmniej dwukrotnie szybszy, poszybował prosto w bok bestii. Wampir odruchowo podniósł rękę by osłonić się przed ciosem. Był to jednak błąd. Dłoń obdarzona w długie pazury upadła z głośnym plaśnięciem na ziemię. Powietrze przeciął skowyt bólu rannej bestii. Gorąca krew trysnęła prosto na moją twarz. Wolną ręką wytarłem posokę, która dostała mi się do oczu. W ostatniej sekundzie zauważyłem rozwścieczonego wampira skaczącego prosto na mnie. Każdy myśliwy wie, że ranne zwierzę staje się nieobliczalne. W przypadku potworów ta zasada także się sprawdzała. Instynkt przejął kontrolę nad moim ciałem. Uchyliłem się lekko i wykonałem piruet. Szpony wampira minęły o milimetry moje czoło. Desperacki atak nie powiódł się i potwór z impetem wyrżnął głową o kamienny śmietnik stojący obok. Lekko oszołomiony wstał i zamachał się w miejsce gdzie stałem jeszcze przed chwilą. Miecz opadł we świstem odcinając drugą kończynę. Kolejny krzyk odbił się echem od ścian kamienicy. Wampir zabulgotał cicho. Krew wypływała z jego ust. Musiał przegryźć język z bólu. Upływ posoki dostatecznie osłabił potwora, który opadł na kolana z wycieczenia.
– Trzeba było poddać się na początku. Oszczędziłbyś sobie cierpienia – powiedziałem odsyłając miecz. Wampir pozbawiony pazurów, nie mógł mi już zagrozić. – Przynajmniej do czasu przesłuchań w naszym świecie. – dodałem lekko się uśmiechając.
Podszedłem do ledwie przytomnego potwora i uniosłem jego głowę. Drugą ręką wyjąłem amulet spoczywający w kieszeni płaszcza i przycisnąłem go do czoła wampira.
– Pozdrów ode mnie Raguela. – wyszeptałem wprost do jego ucha. Wampir słysząc to imię drgnął lekko. – Jak go znam to przygotował specjalnie dla ciebie jakieś nowe zabawki do przetestowania.
Po tych słowach otworzyłem medalion, z którego zaczęło wydobywać się jasne światło. Chwilę później ciało wampira, jak i krew, którą pozostawił po sobie, zniknęła z tego świata. Odetchnąłem lekko i wróciłem do postaci człowieka. Pomasowałem ramię, które zostało zranione. Czułem lekkie mrowienie, które dawało do zrozumienia, że rana już się zasklepiła i za parę godzin zagoi się na dobre. Z kieszeni wyciągnąłem kolejny amulet. Tym razem jednak po jego otwarciu przełożyłem go do ust.
– Tak? – Usłyszałem głos wydobywający się z wisiora.
– Zadanie wykonane, nie obyło się bez małych problemów, ale nie wydarzyło się nic, czym musiałbyś się martwić – zameldowałem.
Do moich uszu doszedł pomruk aprobaty i odgłos przewracanej strony w książce.
– Bardzo dobrze, jeśli znajdziesz czas to kolejne zadanie czeka. Szczegóły dostaniesz tam gdzie zawsze.
– Przecież dobrze mnie znasz Lucyferze, nigdy nie odmówię dobrej zabawie.
– Tak, aż za dobrze. No to nie rozpraszam cie już dalej. Do usłyszenia za mam nadzieję kilka dni z kolejnymi dobrymi wiadomościami. Powodzenia.
Medalion zamknął się, a głos wydobywający się z niego umilkł. Schowałem amulet do kieszeni. O Victorii przypomniałem sobie dopiero, gdy usłyszałem cichy szelest ubrania. Spojrzałem w kierunku gdzie wcześniej leżała kobieta. Była już zupełnie przytomna, a po wyrazie jej twarzy wiedziałem, że widziała prawie wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie kilka minut.
– A wiec ty jesteś Alastorem? – bardziej stwierdziła fakt niż zapytała.
Milczałem przez chwilę. Niezbyt wiedziałem, co mam teraz powiedzieć.
– Tak to ja – oznajmiłem w końcu – Alastor, Mściciel, demon na usługach Lucyfera, możesz mnie nazywać jak chcesz.
– Chyba zostanę przy Alu. – Uśmiechnęła się i wstała lekko się jeszcze chwiejąc. – Niby uratowałeś mi teraz życie, ale nie zapominajmy, że to przez ciebie wampir uciekł. Poza tym straciłam przez ciebie dziesięć kawałków.
– Niby masz rację, ale teraz dzięki mnie, Raguel dowie się, jaką drogą wampir przedostał się do tego świata oraz kto mu pomagał.
– Spokojnie tylko żartowałam. Nie robię tego dla pieniędzy, tylko po to by pozbyć się tego robactwa z tego świata. – Wypowiadając te słowa na ustach Victorii zagościł szeroki uśmiech.
Bardzo mało łowców reagowało na moje prawdziwe pochodzenie w taki sposób jak ona. Ba, jeśli pamięć mnie nie myliła to dopiero ósmy raz nie zostałem zaatakowany przez łowcę, który poznał moje imię. Dla ich przełożonych znajdujących się w Watykanie, byłem równie obrzydliwy, co wampir, strzyga czy upiór. Byłem plugawym demonem, zrodzonym w otchłani piekła. Choć walczyłem z potworami przedostającymi się do tego świata, to i tak w ich oczach samo moje pochodzenie i niezbyt chwalebna przeszłość wystarczało. Oficjalnie nie mogli na mnie wydać listu gończego, ale nieoficjalnie istniało przyzwolenie odesłania mnie do piekła, choćby na krótko. Tylko dzięki wstawiennictwie Lucyfera nie było gorzej.
– Cóż to miło z twojej strony – zacząłem, wyrywając się z rozmyślań. – Masz jednak rację cała ta sprawa, to moja wina. Jedyne, co mogę zrobić to dać ci ten amulet, jako zadośćuczynienie – powiedziałem wyciągając medalion, który posłużył mi do kontaktu z piekłem. Przekręciłem małe pokrętło znajdujące się z boku i wyciągnąłem dłoń w kierunku Victorii. – Oczywiście jeśli będziesz chciała – dodałem po chwili widząc wahanie w jej oczach.
– Do czego on służy? – zapytała wskazując na urządzenie leżące na mojej dłoni.
– To prosty amulet kontaktowy, gdy go otworzysz połączysz się bezpośrednio ze mną. Możesz go wykorzystać, gdy będziesz potrzebowała pomocy przy jakimś potworze. Postaram przybyć na miejsce jak najszybciej.
Dziewczyna podeszła i wzięła ode minie medalion. Zwarzyła go w ręce, po czym schowała do kieszeni.
– Dzięki, może się przydasz, jeśli będę polowała na coś trudniejszego niż dzisiaj. – Ponownie obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
Do tej pory nie wiem, czemu podarowałem jej ten amulet. Może, dlatego, że potraktowała nie inaczej od innych łowców. Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
– Jest tylko jeden problem – ponownie odezwała się Victoria. Na jej twarzy malowało się zatroskanie.
– Jaki?
– Nie wiem, co powiem w kwaterze. Nie ma ciała, nie ma potwierdzenia wykonania zadania.
– Powiesz po prostu, że zjawił się Alastor i sprzątnął ci wampira sprzed nosa. Mojej reputacji wśród łowców nie da się zepsuć jeszcze bardziej.
– No to chyba na mnie już czas – powiedziała patrząc na zegarek i przerywając niezręczną ciszę.
– Masz rację fajnie się rozmawiało, ale obowiązki wzywają. Poza tym narobiliśmy tu trochę hałasu. Nie zdziwiłbym się, jeśli któryś z mieszkańców zadzwonił po policję. – Jakby na moje zawołanie w oddali rozkrzyczała się syrena radiowozu.
Szybkim krokiem ruszyliśmy zaułkiem, którym biegliśmy za wampirem. Po dotarciu do końca uliczki bez słowa uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyliśmy w przeciwne strony drogi. Gdy policja dotarła na miejsce już dawno zniknęliśmy za wysokimi budynkami okolicznych kamienic.