Wspomnienia przypominają witraże. Kruszą się o zęby czasu, a my łapiemy ich odłamki, chociaż ranią nam palce. Próbujemy ułożyć rozbite kawałeczki w piękną całość, a jedyne, co zyskujemy, to otwarte, stare rany.
*
Cztery lata temu światem wstrząsnęło podwójne samobójstwo. Mężczyzna i kobieta wyskoczyli przez okno, dopiero co kupionego domu. Ich plecy były poharatane i tkwiły w nich odłamki czerwonego szkła.
Nikt nie miał pojęcia, dlaczego to zrobili. Byli młodym, szczęśliwym małżeństwem z trzyletnią córeczką.
Ludzie snuli najróżniejsze teorie. Media huczały od przypuszczeń i domysłów. Jednak nie trwało to dłużej niż dwa dni. Wieść rozpłynęła się w powietrzu równie szybko, jak rozniosła. Światu nie było dane długo roztrząsać tej sprawy. Nie wiadomo, czy to z powodu dziwnego zapomnienia, które wdarło się w umysły wszystkich zainteresowanych, czy sprawnego zatarcia śladów przez policję.
W każdym razie jedyny dowód, że żadna obłąkańcza imaginacja nie miała miejsca, zjawił się nazajutrz. Trzyletnia dziewczynka czekała pod drzwiami sierocińca.
Niczego nie pamiętała.
*
– Co robisz? – zapytała piskliwym głosikiem drobna dziewczynka. Chciała zwrócić uwagę opiekunki, która zakładała witraż w oknie. Maleńką dłonią chwyciła za spódnicę. Odniosła sukces, bo już po chwili kobieta odwróciła się z rozmachem. Zaraz za nią zafalowała suknia. Fałdy materiału wzbiły tumany kurzu. Pył zawirował w smugach światła. Mała istotka zapiszczała na ten widok i puściła ubranie, żeby zaklaskać. Odsłoniła śnieżnobiałe perełki w szczerbatym uśmiechu i zmarszczyła zabawnie nosek. Podskakiwała jak króliczek, kiedy promienie słońca łaskotały jej policzki. Oczy migotały i odbitym, i wewnętrznym blaskiem, kiedy śmiała się w głos.
Podziwiała prawdziwe, niezmącane piękno. Przypominało poranki, kiedy budziła się i nie pamiętała niczego. Mogła śnić na jawie, nie nękana koszmarami przeszłości.
Nagle radosne iskry w jej oczach zastygły. Zamiast nich zapłonął ogień. Jaskrawoczerwone języki były odbiciem czerwieni, która zalała pokój. Słońce, które świeciło za oknem, przekreśliło niebo krwawą smugą. Tarcza skąpała się w kłębach szkarłatnego dymu.
Nienawidziła. Nienawidziła, kiedy witraże przysłaniały biel światła. Niby artefakty przeszłości niszczyły harmonię teraźniejszości, która, przecież, miała wciąż się zaczynać i trwać nieustannie, bez bolesnych wspomnień i jutrzejszych trosk.
Wszystko zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Dziewczynka nie zdążyła nawet wykrzywić usteczek w grymasie niezadowolenia. Pokój na powrót wypełnił się białym światłem. Wiatr hulał po wnętrzu. Podmuchy wpadały i wypadały przez pustą ramę okienną. Po barwionym szkle zostały tylko gęste okruchy, które niczym krople krwi kapały u stóp dziewczynki. Nie minęło wiele czasu, a zapomniała, skąd się tam wzięły.
*
Policjanci stali po obu stronach drzwi. Nienachalnie rozglądali się po pomieszczeniu. Stwarzali wrażenie niezainteresowanych, żeby zapewnić maksymalny komfort dziecku. Mieli nadzieję, że wyjawi jak najwięcej, bo w innym wypadku, szef będzie im suszył głowy.
– Powiedz nam – schludna brunetka w ciasnym kostiumie posłała dziewczynce kolejne cierpliwe spojrzenie. – Co tam się naprawdę stało?
W gabinecie zapadła cisza. Wypełniała wszystkie kąty. Białe światło sączyło się leniwie. Jasne refleksy przelewały się przez ażurowe firanki i rozlewały na miękkim dywanie. Czyste i nieskażone, wydały się dziewczynce bardzo piękne. Odwróciła się bokiem, żeby mieć lepszy widok na całość. Kobieta w garsonce zrozumiała, że nie przykuje już uwagi dziecka. Opadła ciężko na krzesło i pochyliła głowę z rezygnacją.
Była poślednim psychologiem z opieki społecznej. Dotychczas zajmowała się, co najwyżej, zbuntowanymi nastolatkami i zamkniętymi w sobie dziećmi.
Tydzień temu, jak zwykle, weszła do swojego biura, balansując naręczem zeszytów i kubkiem kawy w zgięciu łokcia. Na biurku zastała szczupłą teczkę. Podeszła, żeby sprawdzić, co jest w środku, a raczej, czego tam nie ma. Na grzbiecie, wytłuszczonymi literami, widniało: Damnatio memoriae. Serce zakołatało jej szybciej w piersi. Musiała mieć zwidy z przemęczenia. Przetarła oczy.
Na szczęście, czarne znaki ułożyły się w imię i nazwisko mieszkanki pobliskiego sierocińca. Odetchnęła z ulgą. Miała dosyć bezsennych nocy i zawalonych robotą papierkową dni. Musiała pomyśleć o jakimś urlopie. Co najmniej tygodniowym.
Wsunęła teczkę pod pachę i klapnęła na narożną kanapę. Zapozna się z treścią, a potem, może, zdrzemnie na pół godziny.
Historia, którą zaczęła czytać, szybko wybiła jej z głowy myśl o przerwie w pracy.
Każde zdanie analizowała z coraz większą grozą.
Młoda, zdrowa kobieta wypadła z okna. Była w pełni sił, ale cóż, nieszczęśliwe wypadki się zdarzają. Normalne, nie ma się czego doszukiwać. Więc po co psycholog? Ano, świadkiem zdarzenia miała być mała dziewczynka. Żywiła nadzieję, że dziecko niczego nie zobaczyło, albo chociaż wyparło wszystko z pamięci, bo nie miała ochoty szarpać się z kilkuletnim pacjentem z PTSD.
A widok mógł być przyczynkiem choroby psychicznej. Z łopatek, niby makabryczne skrzydła, sterczały kawałki czerwonego szkła. Spływały krwią, plamiąc ziemię dookoła.
Kobieta uważała, że to pic na wodę, fotomontaż. Według niej maczał w tym palce jakiś policjant fantasta, fan tanich kryminałów. Jeszcze chwilę pomyśli i znajdzie rozsądną odpowiedź na wybujałą wyobraźnię domorosłego znawcy krwawych jatek.
Było sporo po dwunastej, kiedy oderwała się od papierów. Nie zdołała przetrawić tego wszystkiego na raz. Otarła ręką spocone czoło. Ostatnią kroplę kawy wypiła dwie godziny temu, więc dosłownie słaniała się na nogach. Stwierdziła, że nie ma sensu wracać w takim stanie do domu. Rano jeszcze raz przejrzy arkusze, na pewno znajdzie jakieś wyjaśnienie. Było po prostu zbyt oczywiste, żeby dać się zauważyć tak od razu.
Z takim nastawieniem z powrotem zwinęła się na kanapie i odpłynęła do krainy nieśmiałych dzieci, nierozumianej młodzieży i rozwiązanych morderstw.
O ósmej dalej nie mogła dać wiary temu wszystkiemu. Z upływem czasu sprawa nie stała się ani o jotę jaśniejsza. Przez tydzień zachodziła w głowę, o co tak naprawdę chodziło w raporcie. Litry kawy i bezsenne noce nie pomogły w rozwikłaniu.
Odpowiedź pojawiła się siedem dni później. Stanęła w drzwiach gabinetu domu dziecka, a zapytana o wszystko, podziwiała tylko grę świateł.
*
Psycholożka wreszcie wypuściła pacjentkę, bo co innego, mogła zrobić?
Mała dziewczynka bez słowa wyszła na korytarz i skierowała kroki do konkretnego pokoju. Nieśmiało przestąpiła próg. Z pełnego prześwitów holu przeniosła się do ciemnego pomieszczenia.
W oczy uderzyła ją plugawość tego miejsca. Czerwień niegodnie przysłoniła biel. Na ścianach tańczyły brunatne cienie. Rdzawe pasma kładły się na podłodze.
Dziewczynka nie chciała tego oglądać. Nie chciała pamiętać tego, o co pytała pani psycholog. Podbiegła do okna. Przyłożyła dłoń do kolorowej szyby. Szkło wydawało się zapadać pod jej dotykiem. Chrzęst wdarł się do uszu.
Podłogę pokryły czerwone okruchy. Szkiełka ścieliły się, niby czerwona wykładzina. Tuż przed zachodem, kiedy słońce zamigotało w ostatnich podrygach, odłamki zaskrzyły się.
Dziewczynka zacisnęła dłonie w piąstki, by uśmierzyć pieczenie. Była zadowolona z tego, co zrobiła. Wychyliła się, żeby poczuć na skórze ostatnie muśnięcia letniego powietrza. Ciepłe i delikatne – przypominały pocałunki opiekunki. Zmrużyła oczy, aby przywołać w pamięci twarz piastunki. To było silniejsze od niej. Nawet gdyby nie chciała, odłamki witrażu krystalizowałyby obrazy w głowie.
Naraz wydało jej się, że zobaczyła panią na dole. Wyciągnęła szyję, żeby uważniej się przyjrzeć. Wątłe rączki przesunęła nieco do przodu, by zapewnić sobie lepszy widok. Poruszała się ostrożnie, ale drżące mięśnie i tak ją zdradziły. Osunęła się do przodu.
Wylądowała na rękach w stosie czerwonych odłamków. Powiodła wzrokiem po otoczeniu. Przeczesywała obszar, żeby dostrzec opiekunkę. W miejscu, gdzie myślała, że ją zauważyła, leżała poczerniała, zabrudzona płyta.
Dziewczynka spróbowała się podnieść, żeby tam podejść. Jednak nie powiodło się. Jeszcze bardziej się zapadła. Ponowiła próbę, ale i tym razem niczego nie ugrała. Zwałowisko powiększyło się nieznacznie. Zaczęła chwytać kawałeczki i odrzucać je na bok. Ze zniknięciem jednego odłamka, pojawiały się kolejne. Zaczęła w nich tonąć. Haustami połykała powietrze, które mieszało się z brudem osiadłym na odpryskach. Nowe ranki otworzyły się na gołym ciele, a stare zaczęły piec z większą siłą. Szkło zmieszane z brudnym piachem piętrzyło się nad ramionami. Drobne ukłucia znaczyły jej lico. Kropelki krwi pokryły policzki siateczką, którą rozsmarowały po całej buzi słone łzy. Ostatkiem sił złapała dwa kawałki i ścisnęła je mocno. Zaspa przestała się powiększać.
Dziewczynka zaczęła dokładać kolejne elementy do dziwacznej układanki. Okruchów wokół niej ubywało. Jak w transie wyłapywała odpowiednie skrawki i dopasowywała do siebie.
Kiedy skończyła, słońce wychylało się zza malowniczych wzgórz na widnokręgu. Świat był skąpany w gęstej mgle. Uniosła oczy i przywidziało jej się, że młoda kobieta kołysze się przy oknie, z którego wypadła. Suknia kręciła się w ślad za właścicielką. Coś czerwonego przysłoniło tę sielankę na moment. Kobieta przechyliła się niebezpiecznie. Odsłoniła tajemnicę pokoju za swoimi plecami i zachwiała się ostatni raz. Ciało roztrzaskało się o ziemię z głuchym łoskotem. Dziewczynka wrzasnęła. Spuściła wzrok. W rękach trzymała witraż skąpany we krwi. Szkarłatne litery układały się na nim w napis: Damnatio memoriae.