- Opowiadanie: FoloinStephanus - Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

 

Chłod­ny po­dmuch roz­wiał płowe włosy, wpla­ta­jąc w nie pa­ję­cze nici. Mu­snął blady po­li­czek, za­plą­tał się nieco w brud­nym ka­fta­nie. Na ko­niec prze­cze­sał siwe futro kota le­żą­ce­go na ko­la­nach chłop­ca. Póź­niej wiatr, usły­szaw­szy, co chciał, po­niósł hen w góry ciche słowa pio­sen­ki:

Nalej mi dusz­ków w łódki,

Iskier­ko ma.

Żeby nie mę­czyć dusz­ki

w lesie, gdzie Gniew­ny trwa.

A żad­nej mi nie zgub, a

Iskier­ko ma.

Bo bę­dzie trup i będę zła.

Przy­trzy­mu­jąc moc­niej ster, chło­pak po­na­glił ciem­no­wło­są ko­bie­tę:

– Wio­słuj, wio­słuj!

– Dokąd mnie wie­ziesz? – spy­ta­ła zmę­czo­na.

– W bar­dzo, bar­dzo złe miej­sce – za­żar­to­wał ster­nik, marsz­cząc przy tym brwi i ob­na­ża­jąc zęby. Pa­sa­żer­ka prze­stra­szo­na odło­ży­ła wio­sła i po­pa­trzy­ła wo­ko­ło. Czar­ne je­zio­ro wbi­ja­ło się kli­nem w po­sęp­ny las, tylko gdzie­nie­gdzie z wody wy­ła­nia­ły się skraw­ki plaż.

– Ja nie chcę. Ja chcę wró­cić! – Wsta­ła, a łódź nie­bez­piecz­nie prze­chy­li­ła się na lewo.

– Sia­daj i wio­słuj dalej! – roz­ka­zał chło­pak. Było jed­nak za późno. Ko­bie­ta nie­wie­le my­śląc, wsko­czy­ła do smo­li­stej cie­czy.

 

* * *

 

Za­brzyc­ki trzy­mał w ręku ko­lej­ny ry­su­nek. Znowu było na nim czar­ne je­zio­ro, zie­lo­na łódź… Wcze­śniej tylko parę razy zda­rza­ło się chłop­cu na­ma­lo­wać coś rów­nie dziw­ne­go. Za­le­d­wie kilka ob­raz­ków – pro­stych, po­zor­nie dzie­cin­nych – lecz do­sad­nie od­zwier­cie­dla­ją­cych prze­ra­ża­ją­ce pięt­no cho­ro­by.

Niby nie było na nich nic wy­jąt­ko­we­go: a to czer­wo­ny dom, a to rzeka. Lecz w prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych ry­sun­ków, tych z ja­sno­zie­lo­ny­mi drze­wa­mi, ko­lo­ro­wy­mi kwia­ta­mi, te bu­dzi­ły w le­ka­rzu lęk. Ka­za­ły spusz­czać wzrok i igno­ro­wać bi­ją­cą z nich grozę. I teraz Za­brzyc­ki, pa­trząc na za­ma­lo­wa­ną kart­kę, po­czuł głę­bo­ki, ir­ra­cjo­nal­ny strach. Le­karz, który do­tych­czas kie­ro­wał się w swo­jej pracy prag­ma­ty­zmem, lę­ka­jąc się ry­sun­ko­we­go mroku, od­wró­cił głowę.

Dok­tor prze­mógł się jed­nak i po­now­nie spoj­rzał na ob­ra­zek. Łódź na czar­nym je­zio­rze. Na wcze­śniej­szych ry­sun­kach ktoś w niej był. Za­brzyc­ki są­dził, że to jego mały pa­cjent i dla­te­go ona, i znaj­du­ją­ce się w niej dziec­ko, sta­no­wi­li głów­ny punkt te­ra­pii. Lecz tym razem łu­pi­na była pusta. Gdzie po­dział się ma­luch? Zdzi­wio­ny le­karz usiadł przy sto­li­ku.

– Jacku, po­wiedz mi, gdzie jest chłop­czyk?

Sied­mio­la­tek po­pa­trzył na dok­to­ra, potem na kart­kę i po­ka­zał na­ry­so­wa­ny ciem­no­zie­lo­ną kred­ką las.

– Wy­szedł.

Za­brzyc­ki za­my­ślił się. Po chwi­li spy­tał:

– Po­wiesz mi, dokąd po­szedł?

Jacek po­krę­cił głową, ale po chwi­li szep­nął:

– Jest z ma­mu­sią.

 

* * *

 

– No i w pizdu! Co za de­bil­ka! Co za kur­wa­jej­pier­do­lo­na­mać de­bil­ka! – Iskier­ka rzu­cał wście­kle czym po­pad­nie w czar­ną taflę je­zio­ra. Woda, jak na złość, spo­koj­nie przyj­mo­wa­ła coraz to dziw­niej­sze przed­mio­ty, nie two­rząc na swo­jej po­wierzch­ni naj­mniej­sze­go kręgu, nie wy­pusz­cza­jąc z ra­mion choć­by kro­pel­ki.

– Ja pier­do­lę! – Ci­snął wiąz­ką su­chej trzci­ny. – Ile razy mam mówić?! Ile razy tłu… – dźwi­gnął spo­rych roz­mia­rów ka­mień. – …ma­czyć?!

Na sze­ro­ko roz­sta­wio­nych no­gach, z cię­ża­rem na wy­so­ko­ści kolan pod­szedł do linii wody.

– Uwa­żaj – szep­nął le­żą­cy pod roz­ło­ży­stym dębem kot. Zwie­rzę wes­tchnę­ło cięż­ko, gdy kawał za­sty­głej magmy wy­lą­do­wał z gło­śnym plu­skiem w cie­czy. Tego dla je­zio­ra było już za wiele. Po­je­dyn­cze, smo­ło­wa­te kro­ple spa­dły na nogę Iskier­ki i na­tych­miast za­mie­ni­ły się w ro­bac­two wier­cą­ce w ciele otwo­ry.

– Ała! Kurwa wasza…! – Chło­pak w pa­ni­ce po­trzą­sał łydką, a gdy to nie po­mo­gło, zna­le­zio­nym pa­ty­kiem pod­wa­żył zę­bi­ska je­zior­nych pę­dra­ków. Kot prych­nął, prze­cią­gnął się i pod­szedł do to­wa­rzy­sza. Nie zwra­ca­jąc na niego uwagi, chwy­cił pa­zu­ra­mi wi­ją­ce­go się na pia­chu ro­ba­ka. Ten za­sy­czał i w jed­nej chwi­li po­wró­cił do cie­kłej po­sta­ci.

– Ile razy można tłu­ma­czyć, co? – Iskier­ka, sku­biąc przy­dłu­gie rę­ka­wy ka­fta­na, po­pa­trzył zre­zy­gno­wa­ny na to­wa­rzy­sza. – Co oni myślą, że co znaj­dą w tym lesie? Grzy­by?

– Nie wiem, może po pro­stu nie po­wi­nie­neś z nich tak okrut­nie żar­to­wać. Do­brze wiesz, że się boją… – Kot od­wró­cił łeb w stro­nę ciem­ne­go lasu. Chło­pak po­dą­żył spoj­rze­niem za jego wzro­kiem. Mię­dzy drze­wa­mi doj­rze­li wy­so­ką, białą isto­tę. – Nie wiem… ale po­win­ni­śmy już iść.

Iskier­ka ze­rwał się na równe nogi. Bły­ska­wicz­nie wy­cią­gnął z ka­fta­na nie­wiel­ką kulę i rzu­cił ją w kie­run­ku Bia­łe­go. Ła­du­nek na­tych­miast wy­buch­nął i w tej samej chwi­li nie­bie­ski ogień za­czął tra­wić ubra­nie i włosy stwo­ra. Na­stęp­nie chło­pak wy­grze­bał z kie­sze­ni szczyp­tę soli, po­sy­pał nią głowę swoją i kota, cały czas kątem oka ob­ser­wu­jąc pło­ną­cą po­stać.

– O, ta­kie­go faka! – Dzie­ciak wy­sta­wił Bia­łe­mu środ­ko­wy palec, po czym po­stą­pił ku linii wody. Ta za­dy­go­ta­ła w prze­stra­chu i w jed­nej chwi­li roz­stą­pi­ła się. W na­stęp­nej se­kun­dzie Iskier­ka biegł już mu­li­stym dnem.

Biały, gdy w końcu udało mu się zga­sić ogień, na­prę­żył łuk… W tym cza­sie Iskier­ka zdą­żył już do­paść dru­gie­go brze­gu. Od­wró­cił się i zo­ba­czył, jak szu­mią­ca z sa­tys­fak­cją woda za­le­wa bła­gal­ne spoj­rze­nie ko­na­ją­ce­go kota.

 

* * *

 

– Wrócę dzi­siaj tro­chę póź­niej… Nie, Ma­dziu, muszę zo­stać dłu­żej w pracy… Szy­ku­je­my się do prze­ję­cia tych Cze­chów i wiesz… Wrócę na ko­la­cję… Na pewno… Nie, nie trze­ba. Do­brze. Na razie.

An­drzej prze­tarł oczy, wes­tchnął i wyj­rzał przez okno. Na dwo­rze było jesz­cze jasno, ale po­czer­wie­nia­łe pro­mie­nie po­chła­nia­ły już dachy ka­mie­nic. Przez krót­ki czas męż­czy­znę gnę­bi­ły wy­rzu­ty su­mie­nia. Nie lubił okła­my­wać żony.

Około szes­na­stej po­że­gnał się z se­kre­tar­ką i wy­szedł z biura. Pół go­dzi­ny póź­niej pod­je­chał pod dzie­więt­na­sto­wiecz­ny bu­dy­nek szpi­ta­la. Za­par­ko­wał tuż przy nim, nie dba­jąc o parę zdzi­wio­nych oczu wy­glą­da­ją­cych z okna ka­mie­ni­cy, o cie­kaw­skie spoj­rze­nia prze­chod­niów.

– Nie­waż­ne – wes­tchnął, przy­tło­czo­ny co­ty­go­dnio­wym kłam­stwem. Szcze­gól­nie w chwi­lach sa­mot­no­ści do­ku­cza­ły mu wy­rzu­ty su­mie­nia. Magda bała się cho­ro­by. Bała się, że przej­dzie na nią lub, że obec­ność jego syna obu­dzi w An­drze­ju ro­dzin­ną klą­twę. Nie chciał, by lę­ka­ła się bar­dziej, by znie­na­wi­dzi­ła chłop­ca, choć i tak go nie od­wie­dza­ła. Nie mu­sia­ła prze­cież, nie była jego matką. Do­pó­ki więc An­drzej nie mówił o nim, była bez­piecz­na.

Uśmiech­nął się sze­ro­ko i wyjął z ne­se­se­ra kart­ki. Scho­wał je w kie­sze­ni ma­ry­nar­ki, po czym wy­siadł.

W środ­ku przy­wi­tał się z pie­lę­gniar­ka­mi, za­mie­nił z nimi kilka ba­nal­nych słów o po­go­dzie. Pręd­ko jed­nak za­koń­czył wy­mu­szo­ną roz­mo­wę i już chciał iść dalej, już, już pra­wie do­ty­kał klam­ki, gdy tu­bal­ny głos Za­brzyc­kie­go po­niósł się po pu­stym ko­ry­ta­rzu. An­drzej wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny.

– Dzień dobry, panie Sa­dec­ki!

Męż­czyź­ni przy­wi­ta­li się uści­skiem dłoni.

– Mogę? – spy­tał An­drzej jak za­wsze nie­pew­nie, pro­szą­co, by­le­by tylko jak naj­szyb­ciej zna­leźć się przy synu.

– Tak, czeka na pana. – Le­karz uśmiech­nął się cie­pło. Obaj we­szli do nie­wiel­kie­go po­ko­ju. Na­prze­ciw drzwi, przy stole, sie­dział chłop­czyk ry­su­ją­cy coś za­wzię­cie. An­drzej przy­siadł się do niego i chwi­lę przy­glą­dał za­ma­lo­wa­nej kart­ce. Tym razem nic, po­my­ślał, może to i le­piej.

– Mam dla pana dobrą wia­do­mość. – Za­brzyc­ki wy­cią­gnął z kie­sze­ni naj­śwież­szy ry­su­nek ma­łe­go pa­cjen­ta. Oj­ciec chłop­ca wziął go do ręki i jakby od nie­chce­nia spoj­rzał.

– Sądzę, że te nowe leki…

– Prze­pra­szam, ale może pan nas zo­sta­wić sa­mych? – po­pro­sił ła­god­nie An­drzej, ledwo opa­no­wu­jąc drże­nie głosu.

– Oczy­wi­ście. Prze­pra­szam. – Le­karz uśmiech­nął się ser­decz­nie. – Jacek ostat­nio robi duże po­stę­py, ale po­roz­ma­wia­my o tym, jak bę­dzie pan wy­cho­dzić. – Przy­sta­nął w drzwiach. – Jest na do­brej dro­dze do wy­zdro­wie­nia.

Męż­czy­zna po­ki­wał głową, siląc się na uśmiech. Wie­dział, że Jacek nie wy­zdro­wie­je, że nie ma naj­mniej­szych szans. Tak jak brat An­drze­ja, jak jego dzia­dek. Nie, ta cho­ro­ba… ta za­ra­za nie da­wa­ła szans na prze­ży­cie. Ła­ska­wie ofia­ro­wy­wa­ła chwi­le wy­rwa­ne śmier­ci. Po­wo­li, bez­bo­le­śnie po­grą­ża­ła w czar­nych my­ślach i od­bie­ra­ła sens ist­nie­nia. Uśmier­ca­ła za życia.

Gdy le­karz wy­szedł, An­drzej wyjął zza pa­zu­chy wcze­śniej­sze ry­sun­ki syna. Przyj­rzał się jesz­cze raz naj­now­sze­mu, po­zor­nie dzie­cin­ne­mu ma­lun­ko­wi: woda na­kre­ślo­na moc­ny­mi, czar­ny­mi po­cią­gnię­cia­mi. Męż­czy­zna przy­su­nął kart­kę do twa­rzy. Maź za­bul­go­ta­ła. Szkli­ste ro­bac­two kłę­bi­ło się, li­cząc na smacz­ny kąsek, było nie­spo­koj­ne, jakby coś je zde­ner­wo­wa­ło. Na­to­miast łódź… była pusta. Sły­szał już tyle hi­sto­rii o czar­nym je­zio­rze, o tym, co się dzia­ło wokół niego. Opo­wia­dał je jego dzia­dek. Brat nie prze­bi­jał się z tam­te­go świa­ta, ale dzia­dek… Chry­ste, do dzi­siaj An­drze­ja prze­cho­dzą ciar­ki. Męż­czy­zna, prze­ra­żo­ny, pod­niósł wzrok na chłop­ca.

– Gdzie je­steś, Ja­cu­siu?

Jacek po­pa­trzył na ojca, ten zaś mo­dlił się w my­ślach, by od­po­wiedź była inna niż przy­pusz­czał. Aż za­drżał, gdy usły­szał:

– Wy­sze­dłem z łodzi, tato…

 

* * *

 

– Kici, kici, kici! – Iskier­ka, z ocza­mi przy­sło­nię­ty­mi dło­nią, pa­trzył w górę rzeki. Słoń­ce po­now­nie wspię­ło się wy­so­ko nad nie­osią­gal­ny ho­ry­zont i roz­świe­tla­ło we­so­ło plu­ska­ją­cą by­strzy­cę. – Lucek! Nie gnie­waj się! Co mo­głem zro­bić?! Chono, mam tu na prze­pro­si­ny rybkę dla cie­bie!

– Ty mną nie han­dluj, bucu jeden! – Płot­ka na­dę­ła się, szarp­nę­ła raz i drugi, wy­śli­zgu­jąc się z pal­ców, po czym znik­nę­ła w sre­brzą­cym się nur­cie.

– Chuj ci…! – Chło­pak mach­nął ręką na rybę. – Lucek! Wiem, że tam je­steś! Wyłaź!

Po dru­giej stro­nie rzeki po­ru­szy­ły się za­ro­śla, a uszu chło­pa­ka do­bie­gło ciche po­miau­ki­wa­nie. Iskier­ka prze­krzy­wił głowę z za­cie­ka­wie­niem. Z za­ro­śnię­te­go, acz ja­sne­go lasu wy­ło­nił się męż­czy­zna koło czter­dziest­ki, trzy­ma­ją­cy na rę­kach si­we­go kota. Zwie­rzę ga­pi­ło się na Iskier­kę z wyż­szo­ścią wy­mie­sza­ną z po­gar­dą. Wi­dząc jak nie­zna­jo­my głasz­cze kota i jak fu­trzak z ocho­tą daje się dra­pać za uchem, aż za­wrzał.

– Jeśli my­ślisz, że się przej­mę, to się, kurwa, my­lisz!

Fu­trzak po­li­zał dłoń męż­czy­zny, po­ła­sił się do niego i miauk­nął z za­do­wo­le­niem.

– Nic nie wi­dzia­łem! – Iskier­ka splótł ręce na pier­si, kątem oka spo­glą­da­jąc na Lucka. Zwie­rzę ze­sko­czy­ło na zie­mię, prze­wró­ci­ło się na plecy i po­zwo­li­ło ob­ce­mu mi­ziać brzuch.

– O ty, kurwa, twoja…! Zo­staw tego kota! – Chło­pak nie wy­trzy­mał. W po­śpie­chu ścią­gnął buty i pod­wi­nął spodnie, a zwie­rzak w tym cza­sie ze spo­ko­jem ocie­rał się o nogi przy­by­sza. Po­zwa­lał gła­skać się, tar­mo­sić, a nawet chwy­cić za ogon. W końcu Iskier­ka sta­nął przed nimi wście­kły, wów­czas obcy wziął Lucka z po­wro­tem na ręce i oznaj­mił:

– Wy­ło­wi­łem go z rzeki.

Dzie­ciak spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.

– No, wy­ło­wił, a co, za­zdro­sny? – spy­tał kot, ku zdzi­wie­niu męż­czy­zny, ludz­kim gło­sem i po­pa­trzył na chło­pa­ka, mru­żąc oczy.

– Bierz go sobie teraz! – Iskier­ka nadął po­licz­ki, od­wró­cił się na pię­cie i ci­ska­jąc obe­lga­mi na wszyst­kie stro­ny, wró­cił na drugi brzeg. Lucek z nie­do­wie­rza­niem po­krę­cił łeb­kiem. Tyle upo­ko­rzeń mu­siał znieść. Te wszyst­kie gła­ska­nia, mi­zia­nia, a ten tak po pro­stu sobie po­szedł. Kot wes­tchnął cięż­ko, po czym za­wo­łał:

– Wra­caj, idio­to! Ro­bo­tę ci zna­la­złem!

 

* * *

 

An­drzej roz­ło­żył na pod­ło­dze przy­nie­sio­ne przez sie­bie ksera ry­sun­ków. Było ich sześć. Każdy przed­sta­wiał jakąś cząst­kę, ury­wek ze świa­ta, w któ­rym tkwił jego syn. Na jed­nym, bar­dzo wcze­snym, było za­le­d­wie parę kre­sek, ale jakże wy­mow­nych – pa­tycz­ko­wa­ty czło­wiek z dłu­gi­mi wło­sa­mi, z twa­rzą za­ma­lo­wa­ną na szaro, dzier­żył łuk i ce­lo­wał w in­ne­go pa­tycz­ko­wa­te­go czło­wie­ka, sto­ją­ce­go wśród drzew. Tego z łu­kiem Jacek na­zy­wał Bia­łym.

Na innym ry­sun­ku znaj­do­wał się dom z czer­wo­nej cegły, oto­czo­ny dzie­siąt­ka­mi oczu. An­drzej nie ro­zu­miał, co mógł on ozna­czać, wie­dział je­dy­nie, że jest tam coś waż­ne­go. Na trzech ry­sun­kach znaj­do­wał się chło­piec. Dziec­ko naj­pierw szło przez mia­sto, póź­niej stało nad czar­nym je­zio­rem, a ry­su­nek z ostat­niej sesji przed­sta­wiał je w łodzi. Teraz go w niej nie było i An­drzej wie­dział, że nie jest do­brze, bo w lesie czają się Biali.

Męż­czy­zna po­pa­trzył bez­rad­nie na syna. Od mie­się­cy sta­rał się mu pomóc, wy­rwać go stam­tąd. Nie wie­dział jed­nak jak, w do­dat­ku Jacka tam coś trzy­ma­ło i to bar­dzo mocno. Może gdyby umiał się tam do­stać, wy­rwał­by syna z cho­ro­by…

Nagle An­drzej usły­szał do­cho­dzą­cy z ko­ry­ta­rza głos si­lą­ce­go się na szept Ze­brzyc­kie­go:

– Jesz­cze nie wy­szedł? Ja się tym zajmę.

An­drzej szyb­ko po­zbie­rał ry­sun­ki, scho­wał je pod ma­ry­nar­kę. W tej samej chwi­li drzwi się otwo­rzy­ły.

– Panie Sa­dec­ki, musi pan…

– Wiem, prze­pra­szam. Za­sie­dzia­łem się.

An­drzej po­że­gnał się z synem. Po dro­dze do wyj­ścia wy­słu­chał cier­pli­wie le­ka­rza i w końcu opu­ścił szpi­tal. Zmie­rza­jąc do domu, my­ślał już tylko o jed­nym: jak do­stać się nad czar­ne je­zio­ro i od­na­leźć dziec­ko.

Ocze­ku­jąc na zie­lo­ne świa­tło, jesz­cze raz przej­rzał ry­sun­ki. Za­trzy­mał się na dłu­żej przy jed­nym – tro­chę po­mię­tym, nie­pa­su­ją­cym do resz­ty. Odło­żył go jed­nak na sie­dze­nie obok, i po­na­gla­ny przez za­blo­ko­wa­nych przez niego kie­row­ców, wje­chał na most.

Nagle sta­nął, zga­sił sil­nik. Gdy ko­bie­ta ja­dą­ca za nim za­trą­bi­ła, An­drzej włą­czył świa­tła awa­ryj­ne. Jesz­cze jeden sy­gnał, tro­chę prze­kleństw i sa­mo­cho­dy za­czę­ły wy­mi­jać audi.

Dla­cze­go wcze­śniej na to nie wpadł? Dla­cze­go wcze­śniej nie po­my­ślał o rzece jak o przej­ściu na tam­ten świat? Może za bar­dzo się bał, ale czy teraz coś się zmie­ni­ło? Nie chciał umie­rać… Wy­star­czy­ło jed­nak wspo­mnie­nie pu­stej łodzi… i An­drzej wy­siadł z sa­mo­cho­du. Ze stra­chem spoj­rzał do góry – na wy­so­ki, kil­ku­na­sto­me­tro­wy pylon. W to­wa­rzy­stwie wielu cie­kaw­skich spoj­rzeń prze­chod­niów, próśb, gróźb i we­zwań, wdra­pał się po cię­gnie i po­zwo­lił, by wy­so­kość za­ła­twi­ła za niego resz­tę.

Nie­zno­śny wiatr, wi­dząc jak czło­wiek bez­wład­nie opada, wy­rwał mu ry­su­nek z ręki. Moc­ny­mi po­dmu­cha­mi po­słał kart­kę na me­ta­lo­we wie­sza­ki, na brud­ną ulicę, aż w końcu kazał za­trzy­mać się na chod­ni­ku. Tam bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał wy­drzeć ją spod siwej łapy. Zły na zwie­rzę po­tar­gał wy­li­za­ne przed chwi­lą fu­ter­ko.

– Ach, ty nie­do­bry – fuk­nął kot, otrzą­sa­jąc się z lep­kich pa­lu­chów cie­płe­go wia­tru.

Zwie­rzę ze sto­ic­kim spo­ko­jem przyj­rza­ło się ry­sun­ko­wi: dwóm czar­nym li­niom, po­mię­dzy któ­ry­mi prze­strzeń chłop­czyk wy­peł­nił czer­wo­ną kred­ką. Kot nie dał się zwieść dzie­cię­cej kre­sce i spoj­rzał w bul­go­czą­cą maź, usły­szał do­bie­ga­ją­ce z niej prze­raź­li­we krzy­ki. A może to oj­ciec Ja­cu­sia tak krzy­czał?

 

* * *

 

– Spa­da­my! Spa­da­my! – krzy­czał Iskier­ka, wy­bie­ga­jąc na mo­ment z lasu. Chło­pak chwy­cił moc­niej kota, ten zaś wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny:

– Dam sobie radę sam…

– Nie na­rze­kaj, sier­ściu­chu! Nie zo­sta­wię cię tym razem. – Obej­rzał się przez ramię. – Gdzie on jest?

– Tutaj – wy­dy­szał An­drzej, wiel­ki­mi kro­ka­mi wy­ła­żąc z za­ro­śli. Wnet obok niego świ­snę­ła strza­ła.

– Kurwa, ko­lej­ny – jęk­nął Iskier­ka. – W nogi!

Dzie­ciak pu­ścił się w prawo na roz­wi­dle­niu, by po chwi­li znik­nąć za za­krę­tem. Naraz zie­mia za­trzę­sła się, a tuż po tym roz­legł się roz­dzie­ra­ją­cy bę­ben­ki pisk. Iskier­ka za­wró­cił.

An­drzej sta­nął na środ­ku drogi i przy­glą­dał się nie­bie­skim pło­mie­niom po­że­ra­ją­cym ciała Bia­łych. Opo­wie­ści syna nie od­da­wa­ły bla­sku tych strasz­nych po­sta­ci. Nawet tra­wie­ni przez ogień za­chwy­ca­li, a jed­no­cze­śnie bu­dzi­li grozę.

– Oł, je! – Iskier­ka sta­nął koło An­drze­ja i za­do­wo­lo­ny z sie­bie pod­niósł kota na wy­so­kość głowy, uśmiech­nął się do niego sze­ro­ko, po czym cmok­nął w nos. – Mó­wi­łem, że pu­łap­ka za­dzia­ła.

– Je­steś ob­le­śny. – Luc­kiem aż wstrzą­snę­ło.

– Dla­cze­go nas go­ni­li? Nic prze­cież nie zro­bi­li­śmy? – An­drzej za­my­ślił się.

– Ra­czej nie czas na takie py­ta­nia – po­wie­dziaw­szy to, młody klep­nął go po ra­mie­niu i wska­zał sto­ją­ce po­śród drzew dwie po­zba­wio­ne twa­rzy isto­ty. Stwo­ry cze­ka­ły, aż ogień wy­ga­śnie.

– Po­spiesz­my się. 

Ru­szy­li w dal­szą drogę.

– Tak w ogóle, to Iskier­ka je­stem. – Podał mu dłoń.

– An­drzej. – Od­wza­jem­nił gest, nie mogąc ode­rwać oczu od nik­ną­cych w nie­bie­sko­ści ciał. Co chwi­lę oglą­dał się przez ramię, by choć na mo­ment móc spoj­rzeć na dzie­ło Iskier­ki. – Pięk­ni…

– Lucek, sły­sza­łeś? Co za głu­pek. – Kot zi­gno­ro­wał go, więc Iskier­ka zwró­cił się do męż­czy­zny: – Ty się ciesz, że cię nie ra­ni­li, zgre­dzie. Ich strza­ły są za­tru­te. A jak już cię tra­fią, to ani tu, ani do swo­ich nie wró­cisz. Tylko od po­cząt­ku…

 

* * *

 

Po krót­kim mar­szu wy­ło­żo­ną ko­ść­mi drogą, sta­nę­li przed chatą na ku­rzej łapce. Są­czą­ca się z koń­czy­ny krew bar­wi­ła na czer­wo­no po­zszy­wa­ne ka­wał­ki mięsa. Maź nie do­cho­dzi­ła je­dy­nie do ży­la­ste­go dachu, z któ­re­go wy­sta­wał ko­ścia­ny komin. An­drzej może by się nie zdzi­wił tym wi­do­kiem, gdyby nie Iskier­ka. Ten wspiął się po stro­mych scho­dach z wnętrz­no­ści, przy­siadł na ganku i ode­rwał ka­wa­łek fra­mu­gi, a do­kład­nie ob­dar­ty ze skóry palec.

– Ba­bi­na mu­sia­ła zmie­niać wy­strój. – Prze­łknął ze sma­kiem. – Chce­cie ka­wa­łek?!

An­drzej z obrzy­dze­niem po­krę­cił głową i pod­szedł do ku­rzej łapki. Po­kry­ta ka­wał­ka­mi cien­kiej skóry śmier­dzia­ła. Gdy pod­szedł już cał­kiem bli­sko, za­kry­wa­jąc nos i usta rę­ka­wem, do­strzegł, że na nie­któ­rych frag­men­tach wid­nie­ją ta­tu­aże. Chciał ich do­tknąć, ale od­sko­czył prze­stra­szo­ny, gdy noga ru­szy­ła pa­zu­rem. Szpon wbił się w le­żą­ce na ziemi, przy­kry­te do tej pory li­ść­mi, ciało mło­dej ko­bie­ty. To drgnę­ło i przez chwi­lę An­drze­jo­wi zda­wa­ło się, że nie­wia­sta żyje. Po­stą­pił ku niej, ale kurza koń­czy­na za­gar­nę­ła ciało pod sie­bie. Cof­nął się, gdy stru­mień krwi omal nie do­tknął jego butów.

– Ty smar­ku! Złaź stam­tąd! – Z głębi lasu do­biegł star­czy skrzek. – Ty ło­bu­zie jeden!

– O, cho­le­ra! – Iskier­ka wy­tarł ręce w spodnie i po­słusz­nie zszedł ze scho­dów. Sta­nął obok An­drze­ja, przyj­rzał mu się uważ­nie i, wy­gła­dza­jąc pod­ko­szu­lek dłoń­mi, rzekł: – Weź ty się, kurwa, jakoś ogar­nij.

Męż­czy­zna po­śpiesz­nie za­ło­żył jesz­cze mokrą kurt­kę oraz przy­gła­dził włosy.

– Kim ona wła­ści­wie jest? – spy­tał szep­tem.

– Tro­chę za późno na takie py­ta­nie. Chcia­łeś, par­don, bła­ga­łeś, żebym ci po­mógł? To masz. Teraz nie jęcz.

– Pu­łap­ka za­dzia­ła­ła? – Przed nimi sta­nę­ła sta­rusz­ka, nieco zgar­bio­na, z ko­szy­kiem peł­nym świe­żych ziół. Iskier­ka spoj­rzał na nią i ener­gicz­nie przy­tak­nął. Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się za­wa­diac­ko, ale zaraz wzię­ła do ręki parę ba­dy­li i zdzie­li­ła nimi chło­pa­ka.

– Ty ło­bu­zie! Łap­ser­da­ku! Zbóju ty! To za kota mo­je­go! Tak go zo­sta­wić!

Zwie­rzę w tym cza­sie prze­la­zło przez otwór w drzwiach i wię­cej nie wy­ściu­bia­ło nosa na ze­wnątrz.

 

* * *

 

Lucek przyj­rzał się po­sła­niu kry­tycz­nie. Ktoś w nim grze­bał, ktoś je wy­be­be­szył, wy­czy­ścił i po­zba­wił wszyst­kie­go co kocie. Zwie­rzę fuk­nę­ło, złe na nie­wi­dzial­ne ręce, które ode­bra­ły mu całą przy­jem­ność po­wro­tu do domu. Wy­grze­bał z bar­ło­gu czer­wo­ny koc, ubił go łap­ka­mi, za­krę­cił się dwa razy i w końcu po­ło­żył. Cze­ka­jąc na po­si­łek, niby spał, niby słu­chał.

– Jak to nie po­mo­żesz? Dla­cze­go? On mówił co in­ne­go. – Wska­zał na sie­dzą­ce­go przy stole chło­pa­ka.

– Mó­wi­łem, mó­wi­łem, ale, kurwa, nie obie­cy­wa­łem. – Iskier­ka obu­rzył się, wra­ca­jąc do za­ba­wy klam­ra­mi ka­fta­na.

– Pro­szę, po­móż­cie mi go zna­leźć. Roz­po­znam miej­sce, w któ­rym wy­szedł z łodzi. Stał tam wiel­ki, roz­ło­ży­sty dąb, oto­czo­ny…

– Wy­szedł z łodzi? – Prze­rwał mu Iskier­ka. – To nie­moż­li­we, nie wio­złem ostat­nio żad­ne­go dziec­ka. – Po­pa­trzył na sta­ro­win­kę, ze stra­chem w oczach.

Ba­bi­na po­de­szła do An­drze­ja, chcąc przyj­rzeć mu się uważ­niej.

– To praw­da, nie wiózł. Chyba, że malec wszedł do łodzi sam, a to zna­czy, że twój syn żyje – rze­kła, jakby to wcale nie było takie oczy­wi­ste. – Jeśli z niej wy­szedł… to moż­li­we, że jest teraz ze Śmier­cią, a to nie­spo­koj­ny duch. Nie od­pu­ści, jeśli kogoś za­uwa­ży. Bę­dzie się bawić, do­pó­ki się nie znu­dzi i sama nie prze­nie­sie go na drugą stro­nę.

Ko­bie­ta roz­pa­li­ła ogień w ko­min­ku, wrzu­ci­ła do niego wro­ty­czu, a na haku za­wie­si­ła ko­cioł.

– Ba­bi­no, a Biali? Mogą go prze­cież zabić albo już to zro­bi­li.

– Wie­dzia­ła­bym. Przy­nie­śli­by ciało – skar­ci­ła go. – Jeśli jest z nią, krzyw­dy mu nie wy­rzą­dzą. Nie po­zwo­li im.

Męż­czy­zna nie ro­zu­miał, o czym mówią. Jego syn nigdy nie wspo­mi­nał o nikim, prócz Bia­łych i An­drzej są­dził dotąd, że je­dy­nie ich po­wi­nien się bać. Co praw­da sły­szał od dziad­ka o Śmier­ci, ale on za­wsze mówił o niej do­brze. Ani dzia­dek, ani syn nie wspo­mi­na­li o Iskier­ce, o sta­rusz­ce… An­drzej scho­wał twarz w dło­niach. W końcu nie wy­trzy­mał i rzekł bła­gal­nym tonem:

– Po­móż­cie mi od­na­leźć syna, zanim go odda, zanim go za­bi­je.

Ba­bi­na spoj­rza­ła na niego, mie­sza­jąc za­war­tość kotła.

– Tu Śmier­ciu­chy nie znaj­dziesz tak pro­sto – od­par­ła po chwi­li. – Ona ma swoje kra­iny, swoje czasy. Nie znaj­dziesz tak od razu i nie ubła­gasz sło­wa­mi. – Usia­dła za sto­łem. – Trze­ba po­szu­kać u niej, a nie masz pew­no­ści, że ją tam znaj­dziesz. Rów­nie do­brze może być da­le­ko.

– Bła­gam, po­móż­cie mi! – An­drzej uklęk­nął przed wiedź­mą, zaś ta po­pa­trzy­ła na niego z góry. Lucek prze­cią­gnął się le­ni­wie i spoj­rzał na swoją panią. W świe­tle ognia uro­sła, a po­zba­wio­na cie­nia, wy­da­wa­ła się kotu dużo, dużo młod­sza…

– Iskier­ko, wiesz, kogo pytać o drogę – szep­nę­ła gło­sem po­zba­wio­nym star­czej chry­py. – Lucek ci po­mo­że.

Zwie­rzę, sły­sząc swoje imię, prze­cią­gnę­ło się i po­de­szło do An­drze­ja, przyj­rza­ło mu się wład­czo, aż w końcu rze­kło:

– Bę­dzie cię to drogo kosz­to­wać.

– Za­pła­cę każdą cenę – od­parł sta­now­czo męż­czy­zna.

Kot wsko­czył mu na ko­la­na, oparł się ła­pa­mi o pierś. Wtedy padł pierw­szy cios i An­drze­ja ogłu­szył tępy ból w po­ty­li­cy. Po­trzą­snął głową, od­ru­cho­wo się­ga­jąc do szyi. Pod pal­ca­mi wy­ma­cał cie­płą, gęstą maź… Zwie­rzę zaś syk­nę­ło i twarz za­sko­czo­ne­go męż­czy­zny roz­ora­ły ostre jak brzy­twa pa­zu­ry.

 

* * *

 

– Jedz, jedz dzie­cin­ko, a zo­staw ba­bi­nie tro­chę flacz­ków, tro­chę nóżki… – Sły­szał, jak szep­ce nad nim, jak głasz­cze go po gło­wie. Czuł jak coś wwier­ca mu się w brzuch, jak wy­szar­pu­je gar­dło. Chciał unieść głowę, spoj­rzeć na roz­be­be­szo­ne trze­wia, lecz kot wy­jadł mu ścię­gna, wy­jadł oczy. Wszyst­ko się roz­my­ło, wtedy też się obu­dził.

Leżał na szpi­tal­nym łóżku, pod­łą­czo­ny do spe­cja­li­stycz­nej apa­ra­tu­ry. W sali było prze­ra­ża­ją­co jasno, jakby ze­wsząd wpa­da­ło słoń­ce. Na bia­łym tle od­zna­cza­ła się je­dy­nie czar­na, drob­na syl­wet­ka.

– Magda? – wy­char­czał. – Ko­cha­nie…?

– Kurwa, pe­do­fil mi się jakiś tra­fił. – An­drzej usły­szał zna­jo­my głos Iskier­ki. Chło­pak zbli­żył się do łóżka, po­chy­lił nad pa­cjen­tem i krzyk­nął: – Wsta­waj, leniu! No już!

Zdarł koc, po­wy­cią­gał z żył we­lflo­ny.

– Ładna pi­żam­ka – stwier­dził na ko­niec i po­cze­kał, aż męż­czy­zna za­ło­ży rzu­co­ne na krze­sło rze­czy.

– Jakim cudem…? – An­drzej wska­zał pal­cem Iskier­kę i kota. Chciał do­koń­czyć, ale za­wro­ty głowy okra­dły go ze słów.

– Mam ci teraz tłu­ma­czyć jak się dzie­ci robi? Idzie­my. Tylko od razu, bra­chu, mówię. Nie je­ste­śmy ani u cie­bie, ani u mnie, więc bez szarż ka­wa­le­rii. Na­szym je­dy­nym celem jest twój syn. Nic nie jesz, nie pi­jesz i… – zmie­rzył męż­czy­znę po­gar­dli­wym spoj­rze­niem – sta­rasz się biec, ile sił w no­gach.

Wy­szli na ko­ry­tarz.

– Gdzie my je­ste­śmy? – spy­tał An­drzej.

Od po­ko­ju do po­ko­ju błą­ka­ły się szare po­sta­ci przy­po­mi­na­ją­ce pa­cjen­tów w szla­fro­kach. Nie pod­no­si­ły głów, ale An­drzej wi­dział jak z ich twa­rzy ska­pu­je czar­na sub­stan­cja. Wy­sta­wił rękę, by zła­pać kilka kro­pel, ale Iskier­ka po­wstrzy­mał go:

– Nie rób tego. Je­ste­śmy w kra­inie Chuj­wieg­dzie i tutaj obo­wią­zu­ją inne prawa. – An­drzej po­kor­nie kiw­nął głową.

– Po­mię­dzy – oznaj­mi­ło zwie­rzę, wy­chy­la­jąc łepek spod bluzy Iskier­ki. – Na prze­bi­ciu, po­mię­dzy na­szym, a twoim świa­tem. Te cie­nie to ludz­kie dusze, śmierć przy­cho­dzi tu je za­bie­rać. Póź­niej każe im przejść wę­drów­kę z Ży­ciem, a na końcu mu­si­my je prze­wo­zić. Lecz cza­sa­mi się zda­rza, że dusza sza­rze­je za życia, że znaj­du­je drogę poza wy­zna­czo­ną trasą…

– Dobra, ko­niec tego na­uko­we­go beł­ko­tu, Lucek. Po­słu­chaj, zgre­dzie! – We­pchnął zwie­rzę pod ubra­nie i z po­wa­gą nie pa­su­ją­cą do niego zwró­cił się do An­drze­ja: – Skoń­czy­ły się żarty. Tu jest w chuj Bia­łych, a i gor­sze rze­czy mogą się tra­fić. Pil­nuj się, bo jak się zgu­bisz, to ci nawet bozia nie po­mo­że. Au! – Chło­pak pod­sko­czył. – Twoja, je­ba­na…!

Pod bluzą chło­pa­ka za­ko­tło­wa­ło się. Iskier­ka po­trzą­snął ubra­niem i Lucek wy­padł na pod­ło­gę. Kot prze­biegł kilka me­trów, po­zwa­la­jąc gonić się Iskier­ce. Po­iry­to­wa­ny An­drzej rzu­cił wście­kle:

– Mo­że­cie prze­stać?! Tu cho­dzi o mo­je­go syna. Nie pytam o nic, nie chcę wie­dzieć, jakim cudem się tu zna­la­złem, czy żyję czy nie. Cho­dzi mi tylko o syna, więc pro­szę…

– No już do­brze, do­brze. – Iskier­ka przyj­rzał się za­dra­pa­niom na brzu­chu. – Sam tego chcia­łeś.

 

* * *

 

Sta­nę­li przy oszklo­nych drzwiach, przez które swo­bod­nie prze­ni­ka­ły szare syl­wet­ki. Iskier­ka spo­glą­dał przez szyby na se­pio­we bu­dyn­ki, dachy. Kot w tym cza­sie, jak gdyby nigdy nic, czy­ścił futro. An­drzej od­ru­cho­wo po­pa­trzył tam gdzie chło­pak. Za­peł­nio­ne cie­nia­mi ulice, czar­ne okna blo­ków, z któ­rych… Mu­siał się le­piej przyj­rzeć… wy­le­wa­ła się czar­na maź. Bul­go­ta­ła, cią­gnę­ła się ni­czym roz­grza­na smoła, z od­ra­ża­ją­cym pla­śnię­ciem spa­da­jąc na zie­mię.

Iskier­ka uchy­lił drzwi, po czym spoj­rzał na An­drze­ja.

– Choć­by nie wiem co, nie za­trzy­muj się. Bie­gnie­my do bu­dyn­ku na końcu drogi.

Nie skoń­czył jesz­cze, gdy otwo­rzył na oścież drzwi i ru­szy­li. Iskier­ka przo­dem, kot za nim. An­drzej ledwo dawał radę, ale się nie za­trzy­my­wał. Biegł, ile sił w no­gach, lecz w pew­nym mo­men­cie za­czę­ło bra­ko­wać mu od­de­chu. Zwol­nił i wtedy po­pa­trzył po blo­kach. Czar­na maź – setki, ty­sią­ce gałek ocznych, wier­cą­cych się w smo­li­stej po­wie­ce – nagle spoj­rza­ło na niego.

– Bie­gnij! – Usły­szał wo­ła­nie Iskier­ki. Świ­snę­ła pierw­sza strza­ła. Druga, trze­cia. An­drzej od­wró­cił się. Ewi­dent­nie nie były prze­zna­czo­ne dla niego.

– Bie­gnij, kurwa, bie­gnij!

Lepka sub­stan­cja, potok oczu wy­stą­pił z blo­ko­wisk, roz­le­wa­jąc się u stóp męż­czy­zny. An­drzej chciał omi­nąć smo­li­ste bagno, biec dalej, ale tuż przed nim wy­rósł Biały. W bez­ust­nej twa­rzy po­ja­wi­ło się gład­kie roz­cię­cie, z któ­re­go wy­do­by­ło się ciche acz sta­now­cze:

– Mu­si­cie wró­cić. – Stwór na­piął cię­ci­wę i wy­ce­lo­wał w An­drze­ja. Ten nie prze­stra­szył się, wręcz prze­ciw­nie, po­czuł, że mógł­by iść z Bia­łym wszę­dzie, by­le­by za­brał go z tego strasz­ne­go miej­sca. Nie li­czy­ło się nic.

– A, chuja ci! – Głowę Bia­łe­go prze­bił me­ta­lo­wy pręt. Ciel­sko opa­dło w czar­ną ciecz, która na­tych­miast za­czę­ła je tra­wić. Iskier­ka prze­lazł nad tru­pem i po­sy­pał głowę An­drze­ja solą. Smo­li­ste po­wie­ki za­mknę­ły się i po­cho­wa­ły.

 

* * *

 

Ce­gla­ny dom, po­zba­wio­ny ścian dziel­nych i mebli, zda­wał się być je­dy­nie sko­ru­pą. W środ­ku pa­no­wał chłód, nie było też sza­rych mar. Wbie­gli do niego w ostat­niej chwi­li – strza­ły już za­sła­nia­ły niebo.

Iskier­ka usiadł przy drzwiach, dy­sząc.

– Dla­cze­go nas gonił? Dla­cze­go kazał nam wra­cać? – An­drzej ze zmę­cze­nia opadł na ko­la­na. – Dokąd?

– Biali… – za­czął chło­pak, a kot do­koń­czył:

– …To straż­ni­cy. Za­bi­ja­ją tych, któ­rzy zbłą­dzi­li, czy to ży­wych, czy mar­twych. Dbają…

– We­dług nich – wtrą­cił Iskier­ka.

– Dbają o po­rzą­dek – po­no­wił ze­źlo­ny Lucek. – Nie ob­cho­dzi ich, czy ktoś umarł, czy żyje. Za­wra­ca­ją z drogi i każą ją przejść od nowa, tę samą lub gor­szą. Ty zbłą­dzi­łeś, tak jak zro­bił to twój syn. Nie wiem czemu, ale za­miast strzał Bia­łych, za­miast nas, spo­tka­ła go Śmierć i nie chce oddać, choć wie, że po­win­na, a to się za­wsze źle koń­czy… Dla ży­wych.

– Dla­cze­go? – Spa­ni­ko­wa­ny An­drzej przy­klęk­nął przy kocie.

Kot spoj­rzał na sufit, po­pa­trzył po ścia­nach, a An­drzej o nic wię­cej nie pytał. Już wie­dział. Prze­cież znał ten dom.

 

* * *

 

Zmierz­cha­ło. Sza­rzy lu­dzie po­cho­wa­li się do blo­ków, smo­li­ste ba­jor­ka po­zni­ka­ły w ka­na­łach. An­drzej wie­dział, że tu nie za­pa­da noc, a mimo to wy­cze­ki­wał jej, pa­trząc jak rosną cie­nie bu­dyn­ków.

– Znasz ja­kieś bajki? – spy­tał za­spa­ny Iskier­ka, ukła­da­jąc głowę na zło­żo­nym w kost­kę ka­fta­nie. Pod jego ręką po­ło­żył się kot.

– Znam. A co? – An­drzej spoj­rzał na niego i do­pie­ro teraz za­uwa­żył jak młody jest jego to­wa­rzysz. Chło­pak mógł mieć za­le­d­wie je­de­na­ście lat, był jesz­cze dziec­kiem. Męż­czy­zna wes­tchnął, uśmie­cha­jąc się cie­pło. – Opo­wie­dzieć ci jakąś?

Iskier­ka mruk­nął, moc­niej przy­tu­la­jąc Lucka.

– W od­da­lo­nej od mórz i oce­anów kra­inie żył stary król. Ni­ko­go nie miał na tym pa­do­le. Ani żony, ani syna. Pew­ne­go dnia uprzy­krzy­ło mu się bycie sa­me­mu, a wie­dział, że w są­sied­niej kra­inie znaj­du­je się stud­nia ży­czeń. Udał się więc ze swoją świtą do nie­wiel­kiej wsi, gdzie dawno temu ktoś wy­ko­pał tę stud­nię. Po­chy­lił się nad wodą i po­pro­sił o dziec­ko…

An­drzej po chwi­li usły­szał chra­pa­nie, zdjął kurt­kę, po czym na­krył nią chłop­ca i wtu­lo­ne w niego zwie­rzę. Będąc na gra­ni­cy jawy i snu, usły­szał cichy głos swo­jej żony:

– Obudź się bła­gam, nie zo­sta­wiaj mnie samej.

Na chwi­lę po­ja­wi­ły się wy­rzu­ty su­mie­nia, ale gdy tylko spoj­rzał na Iskier­kę, udało mu się je od­su­nąć. Nie mógł prze­cież wró­cić bez syna. Przy­mknął oczy i po­wę­dro­wał w od­le­głe wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, w szczę­śli­we chwi­le spę­dzo­ne z dziad­kiem.

Prze­bu­dził się, drżąc z zimna. Gdy pod­niósł po­wie­ki, ośle­pi­ła go ja­skra­wa biel roz­sia­na po ziemi. Nie było domu ani mia­sta. Ze­wsząd ota­czał go śnieg.

– Wsta­waj, dur­niu! – Usły­szał nad sobą. Pod­niósł głowę i doj­rzał dy­go­czą­ce­go Iskier­kę. Chło­pak się uśmie­chał. – Prze­bi­li­śmy się!

 

* * *

 

Śnież­na burza przy­bie­ra­ła na sile z każdą mi­nu­tą. Od kilku go­dzin brnę­li przez zaspy nie wia­do­mo w jakim kie­run­ku i chyba je­dy­nie idący przo­dem Iskier­ka wie­dział po co. Biały puch wdzie­rał się w noz­drza oraz w gar­dła, mro­żąc wnę­trza, po­zba­wia­jąc czuj­no­ści. Nagle przy­sta­nę­li. An­drzej zbli­żył się do chłop­ca i krzyk­nął:

– Coś się stało?!

– Co?! – Iskier­ka otrzą­snął twarz ze śnie­gu i po­pa­trzył na wy­sta­ją­cy spod kurt­ki męż­czy­zny łebek. – Nie, nic. Tylko, kurwa, chyba zgu­bi­łem drogę!

– Ra­czej to ona zgu­bi­ła cie­bie, głup­ku – stwier­dził oschle Lucek i ze­sko­czył z gra­cją na biały puch. Zwie­rzę spoj­rza­ło na An­drze­ja i wtedy się stało. W jed­nej chwi­li usły­sze­li gło­śny trzask i Iskier­ka znik­nął im z oczu. W miej­scu, w któ­rym wcze­śniej znaj­do­wał się chło­pak, ziała ogrom­na wyrwa. An­drzej oszo­ło­mio­ny stał chwi­lę, po czym z całym im­pe­tem sko­czył do kra­wę­dzi. Leżąc na brzu­chu, naj­pierw spoj­rzał w czar­ną roz­pa­dli­nę, na dnie któ­rej ża­rzył się nie­wiel­ki, nie­bie­ski ognik, póź­niej do­strzegł Iskier­kę. Chło­pak wi­siał ucze­pio­ny wy­sta­ją­cej skały. Z dru­gie­go, bez­wład­ne­go ra­mie­nia lała się krew.

– Bła­gam, nie zo­sta­wiaj mnie – po­wie­dział bez­gło­śnie Iskier­ka. An­drzej spró­bo­wał go do­się­gnąć, ale za­le­d­wie mu­snął pal­ca­mi jego dłoń. Wy­su­nął się bar­dziej, nie­mal całym tu­ło­wiem wy­chy­la­jąc się nad prze­paść. Iskier­ka słabł. W ostat­niej chwi­li dało się zła­pać chło­pa­ka i wcią­gnąć.

An­drzej szyb­ko oce­nił stan ra­mie­nia. Nie było do­brze. Z rany nie­prze­rwa­nie są­czy­ła się krew, a Iskier­ka po­wo­li tra­cił przy­tom­ność. Nie­wie­le my­śląc, męż­czy­zna zdjął kurt­kę i ko­szu­lę. Tę drugą przy­ci­snął do rany i pro­wi­zo­rycz­nie ob­wią­zał pa­skiem od spodni. Na końcu okrył chło­pa­ka kurt­ką i wziął go na ręce.

– Pro­wadź, Lucek! – krzyk­nął.

 

* * *

 

W bia­łej ścia­nie za­ma­ja­czy­ły czar­ne, smu­kłe syl­wet­ki drzew. Jed­no­li­ta masa upstro­ka­ci­ła się róż­no­ko­lo­ro­wy­mi li­ść­mi. Z cza­sem wiatr ze­lżał i już tylko de­li­kat­nie po­ru­szał ga­łę­zia­mi.

Wy­czer­pa­ny An­drzej przy­siadł na skra­ju za­gaj­ni­ka, przy roz­ło­ży­stym dębie. Dy­go­cząc, roz­pacz­li­wie pró­bo­wał roz­grzać zmar­z­nię­te ciało chłop­ca.

– Ura­tu­jesz go, praw­da? – spy­tał Lucek, pró­bu­jąc małym, kocim ciał­kiem do­po­móc An­drze­jo­wi. Męż­czy­zna po­pa­trzył na zwie­rzę ocza­mi peł­ny­mi łez.

– Nie zna­cie tu żad­nych cza­rów, magii? – spy­tał zroz­pa­czo­ny. – Prze­cież nie może… to jesz­cze dziec­ko. Boże ko­cha­ny…

Kot po­krę­cił smut­no głową.

Nagle w głębi lasu za­sze­le­ści­ły li­ście. An­drzej na­tych­miast otarł łzy i z prze­ra­że­niem spoj­rzał na idą­ce­go w ich stro­nę Bia­łe­go. Nie mu­siał się ni­g­dzie śpie­szyć, po­wo­li na­piął cię­ci­wę i wy­ce­lo­wał w Iskier­kę. Lucek na­stro­szył się, syk­nął i do­sko­czył do strzel­ca. W mgnie­niu oka siwy kot zmie­nił kształt i naraz za­czął przy­po­mi­nać ubru­dzo­ną bło­tem wer­sję swo­je­go prze­ciw­ni­ka. An­drzej pa­trzył zdu­mio­ny na całe zaj­ście.

– Odejdź, to je­dy­ne, o co cię pro­szę, Ra­fa­le – ode­zwał się zmien­no­kształt­ny. Biały nie ode­zwał się i nie zwra­ca­jąc uwagi na proś­bę Lucka, wy­pu­ścił strza­łę.

 

* * *

 

An­drzej wło­żył w wy­ko­pa­ny rę­ko­ma dół ciało Lucka. Szep­nął w pust­kę „dzię­ku­ję” i spoj­rzał na ze­włok Bia­łe­go. Nie miał czasu ani sił, żeby go po­cho­wać, czy cho­ciaż przy­kryć ka­mie­nia­mi. Po chwi­li zro­zu­miał, że wcale nie mu­siał tego robić. Ko­rze­nie drzew owi­nę­ły trupa, po­ła­ma­ły kości, ob­le­kły zgni­li­zną i po­chło­nę­ły w ciągu kilku se­kund. Męż­czy­zna z prze­stra­chem spoj­rzał na Iskier­kę. Chło­pak nie żył, ale był. Leżał cały czas pod dębem, ist­niał.

Pod­szedł do niego i wziął go na ręce.

– Nie zo­sta­wię cię tutaj – po­wie­dział ła­mią­cym się gło­sem. – Choć­by nie wiem co, nie zo­sta­wię.

Prze­szedł kilka kro­ków, lecz po­zba­wio­ny czu­cia w no­gach, padł na zie­mię.

 

* * *

 

Czuł na sobie ła­god­ne cie­pło, lekki wiatr bu­dził go z trwa­ją­ce­go wiecz­ność snu. An­drzej otwo­rzył oczy i uj­rzał przej­rzy­ste niebo w ko­lo­rze wiśni. Nie było w tym wi­do­ku nic groź­ne­go czy wy­czer­pu­ją­ce­go. Wręcz prze­ciw­nie. Czer­wień ła­go­dzi­ła zmę­cze­nie, po­zwa­la­ła od­pły­nąć jesz­cze na chwi­lę w sferę snów… An­drzej za­mru­gał szyb­ko i mimo bólu pod­parł się na łok­ciach, by się ro­zej­rzeć. Gó­ro­wa­ły nad nim nie­bie­skie drze­wa z po­ma­rań­czo­wy­mi li­ść­mi, a pod nim ście­lił się dywan z żół­te­go mchu. Naraz przy­po­mniał sobie o Iskier­ce. Po­wiódł spa­ni­ko­wa­nym wzro­kiem wo­ko­ło. Leżał, tuż obok – od­ta­ja­ły, blady. Mar­twy.

Męż­czy­zna z tru­dem usiadł obok chło­pa­ka. Po­gła­dził go po gło­wie i, pła­cząc, wziął na ręce.

– Prze­pra­szam, ale nie dam rady cię nieść… – Słone kro­ple spa­da­ły jedna po dru­giej na twarz dziec­ka. Ciało drgnę­ło raz, drugi. Rana na ra­mie­niu za­go­iła się, a Iskier­ka otwo­rzył oczy. W pierw­szej chwi­li spoj­rze­li na sie­bie za­sko­cze­ni. Zaraz jed­nak chło­pak od­kaszl­nął, wy­pluł reszt­ki krwi i szep­nął:

– Dzię­ki. – Po­zwo­lił od­sta­wić się na zie­mię.

– My­śla­łem, że… Jak to do­brze, że ży­jesz! – An­drzej przy­tu­lił go mocno, a Iskier­ka o dziwo od­wza­jem­nił gest. Gdy jed­nak chło­pak uznał, że wy­star­czy mu wzru­szeń, ode­pchnął An­drze­ja i spoj­rzał mu ze­źlo­ny w oczy.

– Gdzie Lucek?

– Zabił go Biały – od­parł An­drzej, ale zaraz sobie przy­po­mniał, co miało miej­sce nad rzeką. – Nie od­ro­dzi się, tak jak po­przed­nio?

– Kurwa! – syk­nął Iskier­ka i po­pa­trzył do góry, w ko­ro­ny drzew. – Bę­dzie­my mu­sie­li po­ra­dzić sobie… – Zmarsz­czył brwi. – Coś za cicho tu jest.

– To zna…? – An­drzej nie zdą­żył do­koń­czyć. Tym razem li­ście nie po­ru­szy­ły się pod wpły­wem wia­tru. Tuman po­ma­rań­czo­wych pta­ków z prze­raź­li­wym skrze­kiem wzle­ciał w niebo, po czym opadł na nich.

– Nie ru­szaj się! – krzyk­nął Iskier­ka. Ptaki ocie­ra­ły się o niego skrzy­dła­mi, nie wy­rzą­dza­jąc jed­nak krzyw­dy. Gdy jed­nak An­drzej spró­bo­wał wy­sta­wić rękę w stro­nę chłop­ca, po­tęż­ne dzio­by ra­ni­ły głę­bo­ko dłoń. Po chwi­li ptaki po­now­nie wzle­cia­ły w ko­ro­ny drzew i ob­sia­dły ga­łę­zie. Iskier­ka pod­niósł się po­wo­li.

– Każdy z nich to zwie­rzę­ce życie – szep­nął chło­pak. – Nie­na­żar­te i za­chłan­ne, nie wolno nam ich za­bie­rać ze sobą na łódź, bo Śmierć tego nie lubi. Tylko ona od­pra­wia ptaki. Chodź­my. Mu­si­my dojść do chaty.

Szli długo, aż zo­ba­czy­li prze­świt, a w nim roz­wa­la­ją­cą się cha­tyn­kę. Wokół skle­co­nej ze spróch­nia­łych desek bu­dow­li rosły róż­ne­go ro­dza­ju kwia­ty. Ską­pa­ne w czer­wo­nej rosie skrzy­ły się kwit­ną­ce krze­wy i drze­wa. An­drzej w życiu nie wi­dział pięk­niej­sze­go ogro­du. Nie prze­szka­dza­ło mu nawet to, że wszyst­kie ro­śli­ny wy­ra­sta­ły z rdza­wej, prze­siąk­nię­tej krwią ziemi.

Po­dą­ży­li wy­ło­żo­ną czasz­ka­mi dróż­ką. Byli już cał­kiem bli­sko chaty, gdy drzwi otwo­rzy­ły się, a w progu sta­nął pięk­ny, ja­sno­wło­sy mło­dzie­niec w nie­bie­skiej po­włó­czy­stej sza­cie, bosy i, jak za­uwa­żył An­drzej, smut­ny.

– Dzień dobry – za­gad­nął Iskier­ka. Ukło­nił się w pas, nie mając śmia­ło­ści spoj­rzeć na go­spo­da­rza.

– Witaj, Iskier­ko, kogóż ze sobą pro­wa­dzisz? – Spoj­rzał na An­drze­ja i przy­wo­łał go ge­stem. – Chodź tu do mnie.

Męż­czy­zna za­wa­hał się, ale pod­szedł i na­śla­du­jąc chło­pa­ka, ukło­nił się nisko. An­drzej, choć nie pod­no­sił wzro­ku, wie­dział, że mło­dzie­niec wpa­tru­je się w niego. Czuł na sobie świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie, ale nie czło­wie­ka, a kogoś mo­gą­ce­go do­strzec wię­cej niż ciało. Jakby pa­trzył na niego bóg. Do­pie­ro po chwi­li przy­pra­wia­ją­ce o ciar­ki wra­że­nie znik­nę­ło.

– Wejdź­cie – za­pro­po­no­wał mło­dzie­niec.

– Szary panie, wy­bacz śmia­łość, ale od­mó­wię. Je­dy­nie chcę spy­tać o córkę pana, o Śmierć. Gdzie ona się po­dzie­wa? – Iskier­ka nawet nie drgnął, cały czas trwa­jąc w ukło­nie.

– Córka moja, Śmierć, opu­ści­ła swoje kra­iny i ule­cia­ła nad La­ment, w lasy Teu­to­bur­skie, do­glą­dać mojej Ge­hen­ny. A cze­góż od niej chcesz?

– Naj­po­tęż­niej­szy panie trwo­gi i gwał­tu, ten oto czło­wiek chce z nią roz­ma­wiać.

An­drzej usły­szał me­lo­dyj­ny śmiech, który ła­go­dził zmę­cze­nie, który był pięk­niej­szy niż śpiew sło­wi­ka. Który kusił, by pod­nieść wzrok na jego źró­dło. Męż­czy­zna nie zro­bił jed­nak tego, bo w jed­nej chwi­li zro­zu­miał, z kim ma do czy­nie­nia. Oto przed nim stał Gniew.

– Panie mój, po­zwól nam udać się nad je­zio­ro two­imi dro­ga­mi. Pil­nu­jąc przy tym, byśmy nie zbo­czy­li ze szla­ków z two­jej li­to­ści – po­pro­sił Iskier­ka.

– Dla­cze­go? Czy lu­dzie nie po­win­ni pły­nąć ło­dzią? Za­osz­czę­dzi­cie sobie bólu i stra­chu. Nie zmę­czy­cie się i szczę­śli­wi osią­dzie­cie w domu Pana.

Iskier­ka zro­zu­miaw­szy, że nic wię­cej nie wskó­ra, za­czął się wy­co­fy­wać. Wtedy nie­spo­dzie­wa­nie ode­zwał się An­drzej.

– Gnie­wie naj­więk­szy. Wy­słu­chaj mnie.

– Siedź cicho! – syk­nął prze­stra­szo­ny Iskier­ka, ale to nie po­mo­gło. Mło­dzie­niec zbli­żył się do męż­czy­zny, ujął go za brodę i zmu­sił, by po­pa­trzył na niego. Gniew uśmiech­nął się ła­god­nie, po­ka­zu­jąc dwa rzędy za­ostrzo­nych zębów. An­drzej po­czuł jak na­ra­sta w nim pier­wot­na złość wy­wo­łu­ją­ca wszel­kie kon­flik­ty, ale nie dał się po­nieść emo­cji. Za­ci­snął zęby i hardo spoj­rzał w oczy zło­wro­gie­mu bó­stwu.

– Panie – za­czął wy­stra­szo­ny. – Po­zwól mi iść o wła­snych si­łach, choć­by to miało mi przy­nieść naj­więk­sze cier­pie­nia. Twoja córka ma mo­je­go syna.

– Syna po­wia­dasz? I co z tego? Miała prawo za­brać go z mia­sta bytu, za­brać od Życia.

– Mój syn żyje – od­parł na­tych­miast An­drzej.

– Żyje? Och, moja córka ma różne za­chcian­ki, co znaj­dzie, za­bie­ra dla sie­bie. Nie odda ci go, a ja nie po­wiem, któ­rę­dy droga do niej.

– Bła­gam! – Zroz­pa­czo­ny męż­czy­zna rzu­cił się na ko­la­na.

Iskier­ka wie­dział, co się zaraz sta­nie. Wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał na Gniew wy­cze­ku­ją­co. Już nie­je­den pro­wo­ko­wał mło­dzień­ca, li­cząc, że ten nie wy­rzą­dzi mu żad­nej krzyw­dy. Chło­pak zre­zy­gno­wa­ny po­ki­wał głową.

– Chyba że… – rzekł w końcu bożek, wy­sta­wia­jąc do An­drze­ja rękę. – Zdra­dzę moje dziec­ko, a będę mu­siał, nie­ste­ty, za to za­pła­cić. Moja córka lubi bły­skot­ki. Twoje szkli­ste perły, dwa piwne dia­men­ty, twoje oczy uła­go­dzą jej gniew.

An­drzej pod­niósł wzrok na wy­cią­gnię­tą ku niemu dłoń. Le­ża­ły na niej za­krwa­wio­ne no­ży­ce do kwia­tów.

 

* * *

 

Po­sa­dził go na wy­cią­gnię­tej na brzeg łodzi. Za­sło­nił mu puste oczo­do­ły szmat­ką, otarł ręce z krwi. Nie był pewny, czy An­drzej da radę iść dalej. Zgar­bio­ny męż­czy­zna wydał mu się teraz bar­dzo stary.

– Jeśli chcesz, prze­pra­wię cię na drugą stro­nę – za­pro­po­no­wał nie­śmia­ło. – Nie bę­dzie ci tam źle. Bę­dziesz mógł po­cze­kać na syna, nawet na brze­gu…

– Co mnie tam czeka? – An­drzej spy­tał, za­ła­ma­ny.

– Nie wiem – od­parł smut­no chło­pak. – Ja tylko prze­wo­żę…

Śle­piec przy­po­mniał sobie, co prze­szedł i po­my­ślał chwi­lę nad tym, co go jesz­cze czeka. Zre­zy­gno­wa­ny po­szu­kał ręki chłop­ca.

– Chodź­my.

 

* * *

 

Nad je­zio­rem gó­ro­wa­ły ośnie­żo­ne szczy­ty. Ciem­ny las wił się po nich, scho­dząc kli­na­mi w nie­zmą­co­ną ni­czym wodę. Zda­wa­ło się, że czar­ne cie­nie drzew nie do­ty­ka­ją tafli, pnąc się ponad nią. Je­zio­ro nie chcia­ło przy­jąć nie­ma­te­rial­nych bytów, za to chęt­nie po­żar­ło­by dwa świe­że ciała wę­dru­ją­ce gro­blą od­dzie­la­ją­cą La­ment od rzeki pły­ną­cej w górę.

– Co tak śmier­dzi? – spy­tał An­drzej, gdy rękaw kurt­ki prze­stał chro­nić noz­drza przed smro­dem.

– Ciii… To ciała po­le­głych le­gio­ni­stów – szep­nął chło­pak, ale było już za późno. Roz­legł się prze­cią­gły, ago­nal­ny jęk, prze­ry­wa­ny szczę­kiem broni. Iskier­ka przy­sta­nął, wy­cią­gnął z kie­sze­ni sól, po czym po­sy­pał głowę męż­czy­zny.

– Nie zro­bią nam krzyw­dy… Precz, do kurwy! – Kop­nął prze­gni­łe ciel­sko Rzy­mia­ni­na, po czym w po­śpie­chu ob­sy­pał się bia­ły­mi krysz­tał­ka­mi.

Przy wtó­rze na­ra­sta­ją­cych krzy­ków, wy­zwisk i skarg wy­szli na po­la­nę. Stam­tąd do­szło ich wo­ła­nie:

– Ta­tu­siu!

 

* * *

 

Wy­so­ka ni­czym drze­wa po­stać trzy­ma­ła na rę­kach ma­łe­go chłop­ca. Grała z nim w pa­lusz­ki, po­ka­zy­wa­ła mu cie­nie zwie­rząt. Śmierć po­ko­cha­ła malca, gdy go tylko zna­la­zła. Tę za­gu­bio­ną dusz­kę w drew­nia­nej łódce. Po­win­na go od­pro­wa­dzić do mia­sta, lub ze­rwać kwiat jego życia, ale nie mogła. Był taki mały. Nie pa­so­wa­ła do niego ludz­ka sza­rość.

– Będę twoją mamą – po­wta­rza­ła mu, a on wtedy chi­cho­tał uro­czo, kla­skał. – Mój anio­łecz­ku.

Śmia­ła się, tuląc go do pier­si, ko­ści­stą dło­nią od­gar­nia­jąc zło­ci­ste loki z czoła.

– Mój ty sy­necz­ku. Mój ty ma­lu­teń­ki. Kru­szyn­ko – prze­ma­wia­ła do niego czule, a chło­piec, który nigdy nie miał mamy, wie­rzył, że Śmierć go nie po­rzu­ci.

Chwi­le, które spę­dza­ła z nim, były szczę­śli­we. Lecz pew­ne­go dnia jej anio­łek za­czął się smu­cić.

– Co ci jest ko­cha­nie? Cze­muś smut­ny? – spy­ta­ła, gdy ten pła­kał jej w ramię.

– Mój tatuś już do mnie nie przy­cho­dzi – od­parł, za­no­sząc się łka­niem.

– Masz mnie – po­wie­dzia­ła zdzi­wio­na, ale nie zro­zu­mia­ła tę­sk­no­ty. Mimo mi­ło­ści, do­bro­ci, smu­tek nie od­stę­po­wał jej ko­cha­ne­go dziec­ka. Ucie­szy­ła się więc, gdy chło­piec na widok pro­wa­dzo­ne­go przez Iskier­kę oka­le­czo­ne­go męż­czy­zny, otarł oczy i się uśmiech­nął.

 

* * *

 

– Ta­tu­siu! – krzyk­nął Jacuś, chcąc zejść na zie­mię, ale Śmierć go przy­trzy­ma­ła.

– Jacku! – An­drzej wy­sta­wił ręce w stro­nę głosu. – Jacku! Bła­gam, Śmier­ci, oddaj mi go!

Ko­stu­cha po­chy­li­ła się, przyj­rza­ła mu się uważ­nie. Pa­licz­ka­mi do­tknę­ła jego twa­rzy i ścią­gnę­ła z oczu szmat­kę.

– To ty mnie szu­ka­łeś. – Się­gnę­ła do kie­sze­ni, po czym wło­ży­ła w dło­nie An­drze­ja po­da­rek. – Pro­szę, mój oj­ciec przy­słał je mi, są­dząc, że się roz­gnie­wam za zdra­dę. Wy­star­czy, że je zjesz, a znów będą dla cie­bie wi­dzieć.

Męż­czy­zna bez wa­ha­nia wło­żył oczy do ust, po­gryzł je, a gdy pod­niósł po­wie­ki, na po­wrót przej­rzał. Nad nim po­chy­lał się ko­ścio­trup, ob­le­czo­ny w reszt­ki skóry i mięsa. Siwe, dłu­gie włosy za­sła­nia­ły puste oczo­do­ły. Pier­si i łono za­kry­wa­ła czar­na, długa szata, zaś na jej ra­mie­niu sie­dział sied­mio­let­ni chło­piec.

– Bła­gam cię, Śmier­ci, po­zwól mi za­brać stąd syna. – Padł przed nią na ko­la­na. – Po­zwól mu nor­mal­nie żyć. Za­bierz mnie, ale jemu po­zwól żyć.

Prze­gni­łe usta uśmiech­nę­ły się smut­no.

– Iskier­ka może go prze­pra­wić na drugą stro­nę, do kra­iny Pana. Mogę też oddać go Bia­łym. Nic wię­cej jed­nak uczy­nić nie mogę. Nie w mojej ge­stii jest przy­wra­ca­nie do życia… ży­wych. Nie mnie po­wi­nie­neś pro­sić. – An­drzej chciał jej prze­rwać, spy­tać, do kogo po­wi­nien się zwró­cić, ale Śmierć nie po­zwo­li­ła mu dojść do głosu. – Ode­ślę go lub przy­wo­łam Bia­łych, ale czy na pewno tego chcesz? – spy­ta­ła i po­pa­trzy­ła na Iskier­kę, ukrad­kiem ocie­ra­ją­ce­go łzy. Po­sta­wi­ła Jacka na ziemi, wy­pro­sto­wa­ła się, ko­ły­sząc na ko­ści­stych no­gach.

An­drzej zro­zu­miał, że los jest już prze­są­dzo­ny, lecz mimo to za­wa­hał się. Chciał prze­cież naj­le­piej dla syna. Po­zwo­lić mu umrzeć, czy na nowo kazać prze­ży­wać cho­ro­bę? Nie by­ło­by już go przy nim… Z bólem do­ko­nał wy­bo­ru, a Śmierć po­ki­wa­ła głową w za­do­wo­le­niu.

An­drzej wy­cią­gnął w stro­nę malca roz­trzę­sio­ne ręce. Nie ocie­rał już pły­ną­cych po po­licz­kach łez roz­pa­czy, nie tłu­mił szlo­chu.

– Ja­cu­siu – głos mu drżał nie­zno­śnie. – Ja­cu­siu, zo­sta­niesz tu ze mną?

– Tak, ta­tu­siu! – Chłop­czyk wpadł w ra­mio­na ojca. Ten zaś spoj­rzał na za­my­ślo­ną Śmierć.

 

* * *

 

– Pani Sa­dec­ka?

Ko­bie­ta kiw­nę­ła głową.

– Przy­kro mi to mówić, ale ro­ko­wa­nia nie są dobre.

Spoj­rza­ła na le­ka­rza i ze łzami w oczach po­wie­dzia­ła:

– On się kie­dyś obu­dzi. Dla syna.

 

 

Osoba, która po­ma­ga­ła mi przy tek­ście stwier­dzi­ła, że matka zrobi wszyst­ko dla swo­je­go dziec­ka. Z tego po­wo­du uwa­ża­ła, że Magda nie może być matką Jacka – bo ta bała się cho­ro­by. Nie chcia­łem się sprze­czać.

Moja matka mnie zo­sta­wi­ła tuż po uro­dze­niu i choć pró­bo­wa­łem z nią na­wią­zać kon­takt, za­wsze od­ma­wia­ła.

Gdy oj­ciec do­wie­dział się o tym, że mnie po­rzu­ci­ła, wró­cił do Pol­ski. Choć wła­dze mu na to nie po­zwa­la­ły, choć młode mał­żeń­stwo wła­śnie pod­pi­sy­wa­ło do­ku­men­ty ad­op­cyj­ne za­brał mnie z domu dziec­ka i nigdy nie opu­ścił.

W tek­ście nie ma tro­skli­wej matki. Jest oj­ciec. Mój oj­ciec.

Koniec

Komentarze

Pięk­ny, prze­czy­ta­łam na raz, a wy­zna­nie na końcu…

Jak za jakiś czas ochło­nę, to może będę w sta­nie na­pi­sać jakąś kon­struk­tyw­ną opi­nię :)

Hmmm. Tekst bar­dzo mocno gra­ją­cy na emo­cjach. A ja tro­chę przy­głu­cha na ten ro­dzaj mu­zy­ki je­stem. Ale do­ce­niam wy­si­łek.

Iry­to­wa­ło mnie, że nie mo­głam zro­zu­mieć lo­gi­ki Two­je­go świa­ta. Bo­ha­te­ro­wie co chwi­la się bu­dzi­li i oka­zy­wa­ło się, że ktoś po­zmie­niał sce­ne­rię. A to szpi­tal, a to zima…

Wy­zna­nie na końcu mocne.

Choć tu do mnie.

Sprawdź w słow­ni­ku róż­ni­cę mię­dzy “chodź” i “choć”.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No mi się w emo­cje wstrze­li­łeś, zwłasz­cza, że czy­ta­łam z wła­snym syn­kiem, śpią­cym mi na ko­la­nach ;p Bar­dzo pla­stycz­ne wizje i fak­tycz­nie, nie­po­ko­ją­ce. Czy ‘Biali’ to le­ka­rze?

Gdzie minie wie­ziesz

Dokąd brzmia­ło­by le­piej.

gdzie­nie­gdzie z wody wy­ła­nia­ły się skraw­ki plaży

plaż?

Niby nie było na nich nic wy­jąt­ko­we­go: a to czer­wo­ny dom, a to rzeka lub czar­ne je­zio­ro. Lecz w prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych ry­sun­ków, tych z ja­sno­zie­lo­ny­mi drze­wa­mi, ko­lo­ro­wy­mi kwia­ta­mi, te bu­dzi­ły w le­ka­rzu lęk. Ka­za­ły spusz­czać wzrok i igno­ro­wać bi­ją­cą z nich grozę. I tym razem Za­brzyc­ki, pa­trząc na za­ma­lo­wa­ną kart­kę, po­czuł głę­bo­ki, ir­ra­cjo­nal­ny strach. Le­karz, który do­tych­czas kie­ro­wał się w swo­jej pracy prag­ma­ty­zmem, lę­ka­jąc się ry­sun­ko­we­go mroku, od­wró­cił głowę.

Za­im­ko­za. Chcia­łem też na­pi­sać, że nie prze­ko­na­ła mnie ta scena, strasz­nie mi pró­bu­je wmó­wić, że coś się wy­da­rza, ale trud­no mi w to uwie­rzyć. Potem było jed­nak ta­kich wię­cej…

Na wcze­śniej­szych ry­sun­kach ktoś niej był.

Li­te­ró­wek jest sporo.

znaj­du­ją­ce się w niej dziec­ko sta­no­wi­li głów­ny punkt te­ra­pii. Lecz tym razem łu­pi­na była pusta. Gdzie po­dzia­ło się dziec­ko

szep­nął, le­żą­cy pod roz­ło­ży­stym dębem kot

Zbęd­ny prze­ci­nek. In­ter­punk­cję wi­dzia­łem gor­szą, moja była nie­wie­le lep­sza, gdy za­czy­na­łem pisać. Ale jest co po­pra­wiać.

zna­le­zio­nym pa­ty­kiem, pod­wa­żył zę­bi­ska je­zior­nych pę­dra­ków

Zbęd­ny prze­ci­nek.

Ła­du­nek na­tych­miast wy­buch­nął i w tej samej chwi­li nie­bie­ski ogień za­czął tra­wić ubra­nie i włosy stwo­ra

W za­sa­dzie po­praw­nie, ale czę­ściej spo­ty­ka­na forma w tym kon­tek­ście to wy­buchł. Dla­te­go pew­nie rzu­ci­ło mi się w oczy. Po­nad­to “Biały” nagle, bez uprze­dze­nia, staje się w tym miej­scu stwo­rem. Być może w Two­jej wy­obraź­ni był nim od po­cząt­ku, ale czy­tel­nik może się tu po­tknąć. Opisy Bia­łych w ogóle ce­chu­je jakaś nie­spój­ność.

wście­kły na­prę­żył łuk

Wście­kły na­prę­żył łuk i roz­gnie­wa­ną wy­pu­ścił strza­łę? In­ter­punk­cja po­ma­ga w ta­kich wy­pad­kach.

szu­mią­ca z sa­tys­fak­cją woda, za­le­wa bła­gal­ne spoj­rze­nie ko­na­ją­ce­go kota

Zbęd­ny prze­ci­nek.

 

Tu ko­niec wy­pi­sy­wa­nia uste­rek, bo zu­peł­nie nie mo­głem się sku­pić na fa­bu­le. Poza tym strasz­nie późno już (wy­bacz więc pewną nie­skład­ność, to po­śpiech).

Mam na­dzie­ję, że to Twoja wcze­sna twór­czość, jest bo­wiem nie­ste­ty odro­bi­nę na­iw­na, jakby nie­obe­zna­na z tym, co dobre, w do­dat­ku fa­bu­ła zbu­do­wa­na jest z luźno po­skle­ja­nych scen, któ­rym bra­ku­je przy­czy­no­wo-skut­ko­we­go uza­sad­nie­nia. Na­to­miast wi­dzia­łem fa­bu­ły znacz­nie gor­sze. Z tej hi­sto­rii, a przede wszyst­kich z po­my­słów, które Twoja nie­za­prze­czal­na wy­obraź­nia pro­du­ku­je, można bę­dzie kie­dyś jesz­cze zbu­do­wać coś im­po­nu­ją­ce­go. Gdy zro­zu­miesz, jak ope­ro­wać atrak­cyj­ny­mi niu­an­sa­mi, jak skła­dać prze­ko­nu­ją­ce dia­lo­gi, jak wyjść ze sche­ma­tów (ale, jak to ktoś na­pi­sał, aby od­rzu­cić sche­ma­ty, trze­ba naj­pierw je po­znać).

Bę­dzie do­brze. Teraz jesz­cze nie jest.

Epi­log robi wra­że­nie.

lenah – dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Cie­szę się.

Fin­klo – tym bar­dziej dzię­ku­ję za klika :)

Bell – cie­szę się, że za­gra­ło; je­że­li cho­dzi o Bia­łych to z jed­nej stro­ny le­ka­rze, z dru­giej… a niech bę­dzie, że ja­kieś anio­ły czy cóś :-) Dzię­ki za bi­blio­te­kę

vargu – dzię­ki za trud i za szcze­rą opi­nię, bar­dzo ją sobie cenię; nie, to nie jest moje wcze­sne opo­wia­da­nie i nie moje pierw­sze; znam wiele tek­stów po­zor­nie na­iw­nych/star­tych/ utar­tych i to chyba na nich się wzo­ro­wa­łem. Cza­sa­mi czło­wiek musi… Tech­nicz­nie wiem, że jest źle, ale fa­bu­lar­nie… każdy ma prawo do wła­sne­go zda­nia i ro­zu­miem, że tekst Ci nie pod­pa­so­wał – z czego pa­ra­dok­sal­nie się cie­szę, bo dzię­ki temu wy­tkną­łeś mi słabe punk­ty, nad któ­ry­mi muszę pra­co­wać.

 

Dzię­ku­ję wszyst­kim :-)

F.S

Oso­bli­wa, ale bar­dzo zacna baśń.

Bar­dzo po­do­ba mi się prze­ple­ce­nie praw­dzi­wych zda­rzeń z nie­zwy­kle ta­jem­ni­czy­mi, wręcz ma­gicz­ny­mi do­świad­cze­nia­mi An­drze­ja, usi­łu­ją­ce­go do­trzeć do Jacka. Istot­nie, oj­ciec z taką de­ter­mi­na­cją dą­żą­cy do od­na­le­zie­nia syna nie jest czę­stym bo­ha­te­rem po­dob­nych hi­sto­rii. Pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć sobie, czy znam jakąś opo­wieść z po­dob­ną po­sta­cią i oka­za­ło się, że nie po­tra­fię wska­zać żad­nej.

In­try­gu­je mnie Iskier­ka, a naj­bar­dziej jego wiek i bar­dzo szcze­gól­ny spo­sób wy­sła­wia­nia się.

Au­to­rze, zu­peł­nie nie ro­zu­miem, dla­cze­go tak po­rząd­ne opo­wia­da­nie opu­bli­ko­wa­łeś ano­ni­mo­wo. Czy wiesz, że ano­ni­mo­we­go opo­wia­da­nia nie można no­mi­no­wać do piór­ka?

 

Gdzie po­dzia­ło się ma­luch? – Li­te­rów­ka.

 

Scho­wał je pod ma­ry­nar­kę, po czym wy­siadł. – Ra­czej: Scho­wał je w kie­sze­ni ma­ry­nar­ki, po czym wy­siadł.

Kart­ki wło­żo­ne pod ma­ry­nar­kę, pew­nie zaraz by wy­pa­dły.

 

Sły­szał już tyle opo­wie­ści o czar­nym je­zio­rze, o tym, co się dzia­ło wokół niego. Opo­wia­dał je jego dzia­dek. – Po­wtó­rze­nie.

Może w pierw­szym zda­niu: Sły­szał już tyle hi­sto­rii

 

– Po­móż­cie mi od­na­leźć syna zna­leźć, zanim go odda, zanim go za­bi­je. – Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

Zwie­rzę zaś syk­nę­ło i za­sko­czo­ną twarz męż­czy­zny roz­ora­ły ostre jak brzy­twa pa­zu­ry. – Ra­czej: Zwie­rzę zaś syk­nę­ło i twarz za­sko­czo­ne­go męż­czy­zny roz­ora­ły ostre jak brzy­twa pa­zu­ry.

Za­sko­czo­ny był męż­czy­zna, nie twarz, choć za­sko­cze­nie pew­nie ma­lo­wa­ło się na twa­rzy.

 

Iskier­ka uchy­lił drzwi, po czym spoj­rzał na An­drze­ja.

Choć­by nie wiem co, nie za­trzy­muj się. Bie­gnie­my do bu­dyn­ku na końcu drogi.

– Nie skoń­czył jesz­cze… – Źle za­pi­sa­ny dia­log. Pew­nie miał być:

Iskier­ka uchy­lił drzwi, po czym spoj­rzał na An­drze­ja.

– Choć­by nie wiem co, nie za­trzy­muj się. Bie­gnie­my do bu­dyn­ku na końcu drogi. – Nie skoń­czył jesz­cze

 

Ciel­sko opa­dło w czar­ną cieć, która na­tych­miast za­czę­ła je tra­wić.Ciel­sko opa­dło w czar­ną ciecz, która na­tych­miast za­czę­ła je tra­wić.

 

ukła­da­jąc głowę na zło­żoym w kost­kę ka­fta­nie. – Li­te­rów­ka.

 

– Kot po­ki­wał smut­no głową. – Zbęd­na pół­pau­za, to nie jest wy­po­wiedź.

 

Tylko ona ma prawo od­pra­wiać ptaki. – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Szli długo, aż zo­ba­czy­li prze­świt, a na nim roz­wa­la­ją­cą się cha­tyn­kę.Szli długo, aż zo­ba­czy­li prze­świt, a w nim roz­wa­la­ją­cą się cha­tyn­kę.

 

Już nie jeden pro­wo­ko­wał mło­dzień­ca… – Już nie­je­den pro­wo­ko­wał mło­dzień­ca

 

-Co mnie tam czeka? – An­drzej spy­tał za­ła­ma­ny. – Brak spa­cji po dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za.

 

 Jacku! – An­drzej wy­sta­wił ręce w stro­nę głosu. – Jacku! Bła­gam, Śmier­ci, oddaj mi go! – Brak pół­pau­zy na po­cząt­ku wy­po­wie­dzi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mnie to­tal­nie urze­kło. Wię­cej na­pi­szę jutro bo teraz już bar­dzo muszę iść spać. 

Może spre­cy­zu­ję, co mia­łem na myśli, pi­sząc o na­iw­no­ści fa­bu­ły – wy­glą­da na to, że mnie to ra­zi­ło naj­bar­dziej, ale za­wsze bę­dziesz miał opi­nię tego jed­ne­go, spe­cy­ficz­ne­go czy­tel­ni­ka, dla któ­re­go fa­bu­ła ponad wszyst­ko. W ogóle o dobre fa­bu­ły tu trud­no, pew­nie dla­te­go, że spój­ność wy­ma­ga wiel­kich po­świę­ceń (w krót­kich for­mach) i rzad­ko się sprze­da­je. SPO­ILE­RY

Pi­sa­łem już o le­ka­rzu, który bał się ob­raz­ka. Jest to opi­sa­ne tak, że trze­ba uwie­rzyć i już. Nie wia­do­mo, co ta­kie­go jest w “ry­sun­ko­wym mroku”, że aż trze­ba się go lękać. Wy­da­je mi się to bar­dzo fil­mo­we, ale o ile tam masz w od­wo­dzie (poza ob­ra­zem) bu­du­ją­cą na­strój mu­zy­kę (ła­twi­zna) i grę ak­tor­ską, to tu nie ma nic, co by uza­sad­nia­ło te re­ak­cje. Tak na­praw­dę fa­bu­ła wy­da­je mi się bar­dzo ko­mik­so­wa. Są to jakby opisy ko­lej­nych sce­nek. Naj­pierw dzie­je się to. Potem to. Potem tamto, już w innym miej­scu. W jed­nej sce­nie kot kona, w dru­giej się wy­mą­drza. Bo­ha­ter mówi to i to, a teraz wi­dzi­my in­ne­go bo­ha­te­ra, który upada – tu­dzież wpada do szcze­li­ny czy cze­goś tam. A teraz to. Nie wiem dla­cze­go w ko­mik­sach to dzia­ła (ja myślę, że to jed­nak siła su­ge­styw­ne­go ry­sun­ku), ale w li­te­ra­tu­rze, przy­naj­mniej w moim wy­pad­ku, już nie. Przy­kła­dy:

Dla­cze­go wcze­śniej na to nie wpadł? Dla­cze­go wcze­śniej nie po­my­ślał o rzece jak o przej­ściu na tam­ten świat? Może za bar­dzo się bał, ale czy teraz coś się zmie­ni­ło? Nie chciał umie­rać… Wy­star­czy­ło jed­nak wspo­mnie­nie pu­stej łodzi… i An­drzej wy­siadł z sa­mo­cho­du. Ze stra­chem spoj­rzał do góry – na wy­so­ki, kil­ku­na­sto­me­tro­wy pylon. W to­wa­rzy­stwie wielu cie­kaw­skich spoj­rzeń prze­chod­niów, próśb, gróźb i we­zwań, wdra­pał się po cię­gnie i po­zwo­lił, by wy­so­kość za­ła­twi­ła za niego resz­tę.

Dla­cze­go w ogóle wpadł? Dla­cze­go tak nagle zro­bił, co zro­bił. Zwa­rio­wał? Mamy współ­czuć sy­no­wi głu­pie­go ojca? Na­praw­dę wy­star­czy­ło mu ja­kieś wspo­mnie­nie łodzi?

– Oł, je! – Iskier­ka sta­nął koło An­drze­ja i za­do­wo­lo­ny z sie­bie pod­niósł kota na wy­so­kość głowy, uśmiech­nął się do niego sze­ro­ko, po czym cmok­nął w nos. – Mó­wi­łem, że pu­łap­ka za­dzia­ła.

Ale po co im ta pu­łap­ka w ogóle? Co oni tam wła­ści­wie robią? Kon­fu­du­ją prze­chod­niów? Do­skwie­rał mi ten chaos (po­zor­ny? moje zmę­cze­nie? – tego już nie oce­nię, bo mu­siał­bym czy­tać jesz­cze raz). Mia­łem wra­że­nie, że lo­su­jesz ko­lej­ne wy­da­rze­nia z Wiel­kiej Księ­gi Ba­na­łu, zgrab­nie je jed­nak ob­le­pia­jąc pięk­ny­mi ob­raz­ka­mi. I to z tej ostat­niej przy­czy­ny wy­ra­zi­łem na­dzie­ję, że ura­czysz nas jesz­cze nieco bar­dziej doj­rza­łą czę­ścią twór­czo­ści. Bo to też rzad­kie.

No. To spre­cy­zo­wa­łem nieco swoje za­strze­że­nia. I, jak zwy­kle, mam na­dzie­ję, że jed­nak po­mo­głem.

My­śla­łem, że bi­blio­te­ka ob­na­ża au­to­ra, ale chyba coś po­my­li­łem… W każ­dym razie już wia­do­mo. Z ja­snych chyba wzglę­dów wrzu­ci­łem ano­ni­mo­wo. Jesz­cze jeden mój tekst (gor­szej ja­ko­ści) wisi pod spodem (kajam się i wiem, że się nie daje dwóch z rzędu – mea culpa)

 

Reg – mi­strzy­ni! Dzię­ku­ję za po­praw­ki – zajmę się nimi wie­czo­rem, bo nie­ste­ty cięż­ki dzień przede mną w pracy. Iskier­ka był in­spi­ro­wa­ny praw­dzi­wą po­sta­cią :D (strasz­ne, praw­da? :))

 

We­rwe­no – bar­dzo się cie­szę.

 

Vargu – po­mo­głeś i to bar­dzo. Z ko­mik­so­wo­ści zdaję sobie spra­wę i z ba­na­łu (tro­chę) też. Dzię­ki za szcze­rą opi­nię.

 

Dzię­ku­ję za bi­blio­te­kę! Wszyst­kim!

 

EDEK:

Po­pra­wi­łem – jed­nak zna­la­złem tro­chę czasu :)

F.S

Ja też, Fo­lo­inie, zna­la­złam tro­chę czasu i z ogrom­ną przy­jem­no­ścią od­wie­dzi­łam no­mi­no­wal­nię. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo dzię­ku­ję :)

Kła­niam się nisko

F.S

To ja ujaw­ni­łam Au­to­ra, tylko ko­men­tarz zo­sta­wi­łam sobie na póź­niej. I cie­szę się, że klik­nąć jesz­cze zdą­ży­łam, bo ostat­nio coś się spóź­niam. 

 

Ujął mnie ten tekst w pełni. Hi­sto­ria jest nie tylko ład­nie na­pi­sa­na, ale i po­ru­sza. Po­dróż An­drze­ja w po­szu­ki­wa­niu syna, fan­ta­stycz­nie prze­ra­ża­ją­cy świat, w któ­rym utknął Jacek, a wedle słów jego ojca także dzia­dek i wuj chłop­ca – to wszyst­ko ukła­da się w cu­dow­ną, ale i w pe­wien spo­sób tra­gicz­ną, cho­ciaż też pełną cie­pła, opo­wieść. 

 

W pew­nym mo­men­cie na myśl przy­szedł mi tekst Gru­chy Mię­dzy świę­tą ciszą a snem – też w spe­cy­ficz­ny, cie­pły spo­sób o oj­co­stwie, acz­kol­wiek z zu­peł­niej innej stro­ny. Może bym o tym nie wspo­mi­na­ła, ale robię to nie­ja­ko w od­po­wie­dzi na ko­men­tarz Reg. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Śnią­ca – dzię­ku­ję. Za­sta­na­wia­łem się wła­śnie kto klik­nął ostat­nie­go :) Bar­dzo się cie­szę, że się po­do­ba­ło.

F.S

Istot­nie, Śnią­ca. Gru­cha de­biu­to­wał opo­wie­ścią o ta­tu­siu i có­recz­ce. :)

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przy­szłam na­pi­sać wię­cej o tym, co mnie urze­kło :) Od po­cząt­ku przy­cią­gnął mnie kli­mat. Od wia­tru już czu­łam, że bę­dzie do­brze, a pio­sen­ka już cał­kiem mnie w tym upew­ni­ła. Nie prze­szka­dza­ła mi “ob­raz­ko­wość”, bo do­brze to pa­su­je do oni­rycz­ne­go kli­ma­tu. Strasz­nie spodo­bał mi się duet Iskier­ki i Lucka – jak dla mnie bar­dzo żywy, cha­rak­te­ry­stycz­ny, taki wła­śnie z iskrą :) Świet­ne sce­ne­rie, po­je­cha­ne, ba­śnio­we po­my­sły, in­try­gu­ją­ca kra­ina – za­świat, czy jak to zwać. No i pięk­na, na­praw­dę pięk­na hi­sto­ria. Nawet jeśli nie od­kryw­cza, to co z tego, skoro i tak po­ru­sza, do­ty­ka tego, co ważne.

 

Żeby nie było, za­strze­że­nia tez mam. Na przy­kład nie do końca sku­ma­łam tych Bia­łych. Wi­dzia­łam ich – przy­naj­mniej od pew­ne­go mo­men­tu – jako anio­ły, zro­zu­mia­łam, że pil­nu­ją po­rząd­ku, żeby nikt nie szwen­dał się po nie­wła­ści­wym świe­cie, ale dla­cze­go w takim razie wal­czą z Iskier­ka i Luc­kiem? Prze­cież oni w kra­inie z je­zio­rem są na swoim miej­scu…

 

Zgrzy­ta­ły mi tez mo­men­ty, w któ­rych bu­du­jesz na­pię­cie, jest moc emo­cji, nie wia­do­mo co bę­dzie dalej… a potem po­da­jesz roz­wią­za­nie w jed­nym, pro­stym zda­niu. Cos mi z tym nie grało, emo­cje nie mogły w pełni wy­brzmieć. Nie wiem, czy jasno to piszę, podam przy­kład:

 

– Bła­gam, nie zo­sta­wiaj mnie – po­wie­dział bez­gło­śnie Iskier­ka. An­drzej spró­bo­wał go do­się­gnąć, ale za­le­d­wie mu­snął pal­ca­mi jego dłoń. Wy­su­nął się bar­dziej, nie­mal całym tu­ło­wiem wy­chy­la­jąc się nad prze­paść. Iskier­ka słabł. W ostat­niej chwi­li dało się zła­pać chło­pa­ka i wcią­gnąć.

 

Tyle dra­ma­ty­zmu, a potem wcią­gnął i juz, po kło­po­cie… może gdyby cho­ciaż to zda­nie do­sta­ło swój aka­pi­cik, jakoś by­ło­by udat­niej.

Teraz trud­no mi od­szu­kać, ale w któ­rymś miej­scu było po­dob­nie.

 

Mia­łam tez po­dob­ne od­czu­cia, o któ­rych pisał varg czy­ta­jąc ten frag­ment o ry­sun­ku/ry­sun­kach. Że niby coś mrocz­ne­go, ale nie wiem co. Strasz­nie jest tez tam dla mnie nie­ja­sne czy w końcu te ry­sun­ki są dziw­ne czy nie dziw­ne, bo naj­pierw czy­tam, że coś dziw­ne­go, a zaraz że niby nic wy­jąt­ko­we­go. Takie to i za­gma­twa­ne i nie­wie­le wy­ja­śnia­ją­ce, i trud­no sobie te ob­raz­ki wy­obra­zić, a w sumie ważne są, więc warto by­ło­by może ten frag­ment do­pra­co­wać.

 

Ale w ogól­nej ogól­no­ści – mio­dzio :))

 

 

We­rwe­no – dzię­ku­ję za ob­szer­ny ko­men­tarz i głos.

Wła­śnie, Biali… pier­wot­nie opo­wia­da­nie miało inne za­koń­cze­nie i było bar­dziej ło­pa­to­lo­gicz­ne – w osta­tecz­no­ści od­wie­dzio­no minie od niego. Na­to­miast po­przed­nia koń­ców­ka wiele wy­ja­śnia­ła w przy­pad­ku Bia­łych. I tak się za­sta­na­wia­łem, czy bez tej koń­ców­ki bę­dzie jasne kim jest Iskier­ka i kim są Biali, ale Bell mnie tro­chę uspo­ko­iła. Biali to, oprócz straż­ni­ków-anio­łów, le­ka­rze.

Co do resz­ty za­rzu­tów – przy­zna­ję, że trud­no jest mi się nie zgo­dzić z nimi. Z ob­raz­ko­wo­ści zdaję sobie w 100% spra­wę. Z na­stro­jem mnie tro­chę za­sko­czy­ło – przy­da się w przy­szło­ści :)

Jesz­cze raz dzię­ku­ję.

Kła­niam się

F.S

Cie­ka­wy i do­brze na­pi­sa­ny tekst. Chyba jed­nak jest nieco za dużo przy­miot­ni­ków… Sta­ran­na kom­po­zy­cja uła­twia czy­ta­nie, a prze­sko­ki nar­ra­cji za­cie­ka­wia­ją.  Mo i mamy za­jaw­ki ko­lej­nych ta­jem­nic.. Do­brze wy­kre­owa­ny kli­mat.

Dobra ro­bo­ta.

Po­zdrów­ka. 

Dzię­ku­ję Ro­ge­rze za ko­men­tarz i cie­szę się, że się… :)

 

F.S

A ja się cie­szę, że mo­głam po­ma­gać przy two­rze­niu ta­kie­go do­bre­go tek­stu. Jakoś mam farta do chło­pa­ków, któ­rzy zgła­sza­ją się do be­to­wa­nia do mnie – tek­sty cie­ka­we, miło się pra­cu­je. A że sppo­ro w nich emo­cji – tym le­piej, bo ja takie lubię.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Bemik! Dzię­ku­ję! Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie.

:D

F.S

No­mi­no­wa­łem tekst do “piór­ka”, bo opo­wia­da­nie na “piór­ko” za­słu­gu­je. Tro­chę ża­łu­ję, że nie na­pi­sa­łem szer­sze­go ko­men­ta­rza, ale trud­no teraz coś zmie­niać. Cie­ka­we, jakiż bę­dzie efekt no­mi­na­cji.

Po­zdrów­ka.

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję Ro­ge­rze za no­mi­na­cję, ja też je­stem cie­ka­wy efek­tów. Cze­kam z nie­cier­pli­wo­ścią :)

F.S

Po­zo­sta­je Wam, Pa­no­wie, za­cho­wać sto­ic­ki spo­kój i… cze­kać. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

W mię­dzy­cza­sie chyba na­le­ża­ło­by wy­ko­nać pro­stą edy­cję tek­stu, czyli wy­po­środ­ko­wać gwiazd­ki  i wpro­wa­dzić pod gwiazd­ka­mi in­ter­li­nie, bo tam ich nie ma. Kie­dyś o to wnio­sko­wa­li­śmy, a brajt wpro­wa­dził takie moż­li­wo­ści – i wiele in­nych – do edy­to­ra. Szko­da ich nie wy­ko­rzy­sty­wać = tekst wy­glą­da wtedy książ­ko­wo, a nie por­ta­lo­wo.

Po­zdrów­ka.

Ro­ge­rze, wy­edy­to­wa­łem. Dzię­ki.

F.S

No i od razu tekst znacz­nie le­piej pre­zen­tu­je się – i le­piej go się czyta. Z moż­li­wo­ści edy­to­ra trze­ba ko­rzy­stać.

Przy­da­ła­by się jesz­cze cie­ka­wa ilu­stra­cja, ale zna­le­zie­nie ilu­stra­cji, kon­we­niu­ją­cej z opo­wia­da­niem, a jed­no­cze­śnie za­cie­ka­wia­ją­cej, wcale nie jest pro­ste. Wkle­je­nie – tak.

Po­zdrów­ka.

Ro­ge­rze, na ry­su­nek nie­ste­ty brak czasu, a po­mysł jest. Może więk­szą chwi­lę wy­szarp­nę przez week­end.

F.S

Robi wra­że­nie, no i pa­su­je, ale do­cho­dzi kwe­stia praw au­tor­skich.

F.S

A ta chyba jest lep­sza…  Jasne, prawa au­tor­skie są bar­dzo ważne.

 

Ta rów­nie dobra :P Nawet bar­dzo, bar­dzo ważne :D

F.S

Hmm… na pewno nie­źle na­pi­sa­ny tekst. Do­ce­niam ogrom pracy przy two­rze­niu ko­lej­nych scen, które two­rzą pewną luźną fa­bu­łę. Z pew­no­ścią ro­zu­miesz, że nie wszyst­kim może się po­do­bać opo­wia­da­nie, a to głów­nie prze różne ocze­ki­wa­nia czy­tel­ni­ków. Mnie nie spe­cjal­nie się tekst po­do­bał, przez to że mamy tu mnó­stwo szyb­kich scen. Tekst zy­skał­by sporo, na mój gust, gdyby wy­ciąć kilka scen, a wejść kli­ma­tem, emo­cja­mi i lo­gi­ką o jeden sto­pień głę­biej. Teraz wy­da­je mi się to opo­wia­da­nie za szyb­kie i zbyt po­wierz­chow­ne. No, ale to takie wra­że­nie, ale i czy­tel­nik nie musi mieć prze­cież racji. ;)

Po­wo­dze­nia przy ko­lej­nych opo­wia­da­niach.

Za szyb­kie po­wia­dasz i zbyt po­wierz­chow­ne? No dobra :) Z pierw­szym za­rzu­tem mogę się zgo­dzić bez zbęd­nych ale, bo rze­czy­wi­ście tempo szyb­kie. Drugi to kwe­stia in­ter­pre­ta­cji i tu sza­nu­ję Twoje zda­nie.

Dzię­ki za opi­nię – każda jest cenna :)

F.S

No nie upie­ram się przy dru­gim, bo pierw­sze mogło zna­czą­co wpły­nąć na to dru­gie. Stąd może takie wra­że­nie i za­tar­cie pew­nych zna­czeń. Co nie zmie­nia faktu, że taki od­biór. :)

 

edit: za­po­mnia­łem dodać, że po­mysł mi się spodo­bał – ry­sun­ki i że ukry­wa się za nimi świat, w któ­rym bo­ha­ter szuka syna.

 

edit: a tak ogól­nie, to czę­sto się dzie­je tak, że opo­wia­da­nie na pa­pie­rze mi się nie po­do­ba, co może świad­czyć, że mam dziw­ny gust, więc weź po­praw­kę na mnie. ;-)

Nie wiem, na­praw­dę nie wiem…

Nie po­tra­fię oce­nić opo­wia­da­nia, które jak su­ge­ru­jesz ma tak oso­bi­sty cha­rak­ter. Skoro jed­nak opu­bli­ko­wa­łeś je tutaj, chyba ocze­ku­jesz tej oceny.

W war­stwie tech­nicz­nej dużo do po­pra­wie­nia: in­ter­punk­cja, nie­zgrab­no­ści fra­ze­olo­gicz­ne (np. do­sad­nie od­bi­ja­ją­cych prze­ra­ża­ją­ce pięt­no cho­ro­by), błędy w za­pi­sie dia­lo­gów (wpi­sy­wa­nie w cha­rak­te­rze di­da­ska­liów frag­men­tów do­ty­czą­cych in­nych osób), po­my­lo­ne pod­mio­ty do­myśl­ne, zbęd­ne za­im­ki, po­wtó­rze­nia. Na­praw­dę sporo tego.

Sam tekst robi wra­że­nie cha­otycz­ne­go, ale ja lubię taką prze­wa­gę kli­ma­tu nad lo­gi­ką wy­da­rzeń. Tro­chę draż­nią po­wtó­rze­nia lo­ka­cji (cha­tyn­ki, drogi z kości lub z cza­szek). Świet­ne wra­że­nie za to robią te zu­peł­nie od­je­cha­ne frag­men­ty (kot rzu­ca­ją­cy się na An­drze­ja, po­stać Gnie­wu).

W trak­cie czy­ta­nia mia­łem dużo za­strze­żeń, ale osta­tecz­nie lek­tu­ra po­zo­sta­wi­ła dwie nie­spo­dzie­wa­ne re­flek­sje. Po pierw­sze wcią­gnę­ła na tyle, że jak rzad­ko kiedy ki­bi­co­wa­łem głów­ne­mu bo­ha­te­ro­wi. Po dru­gie: coś mi mówi, że za­pa­mię­tam ten tekst na dłu­żej.

 

P.S. Go­rą­co po­le­cam Ci Fo­lo­inie (i wszyst­kim, któ­rym spodo­ba­ło się ten tekst) opo­wia­da­nie M. Hu­be­ra­tha “Trze­ba przejść gro­blą” – po­dob­ne kli­ma­ty, tylko tam syn ra­tu­je ojca.

Black­bur­nie – w po­rząd­ku, wezmę po­praw­kę :) Cie­szę się, że choć tro­chę się… :)

Co­bol­dzie – cie­szę się, że w osta­tecz­no­ści Ci się spodo­ba­ło; o do za­rzu­tów:

in­ter­punk­cja – wiem, ro­zu­miem, zaś nie bar­dzo ro­zu­miem, co jest nie tak z do­sad­nie od­bi­ja­ją­cych prze­ra­ża­ją­ce pięt­no cho­ro­by – ło­pa­tą takie rze­czy mi tłu­ma­czyć :D wpi­sy­wa­nie w cha­rak­te­rze di­da­ska­liów frag­men­tów dot. in­nych osób nie jest błę­dem – trze­ba to umieć, a ja wiem, że nie za­wsze mi to wy­cho­dzi; resz­ty do­my­ślam się…

 

Dzię­ku­ję panom za wi­zy­ty i ko­men­ta­rze

F.S

od­bi­ja­ją­cych (…) pięt­no

– to ra­czej pięt­no się na czymś od­ci­ska, niż jest przez coś od­bi­ja­ne (je­że­li już to od­zwier­cie­dla­ne, una­ocz­nia­ne).

 

Rzuca się też w oczy (bo wsta­wio­ne jako za­jaw­ka): Męż­czy­zna prze­ra­żo­ny pod­niósł wzrok na chłop­ca -czy męż­czy­zna jest prze­ra­żo­ny, czy jego wzrok?

 

Ale mia­łem rację: tekst nadal cho­dzi po gło­wie…

 

EDIT: co do tych di­da­ska­liów – np. tutaj:

Sied­mio­la­tek po­pa­trzył na dok­to­ra, potem na kart­kę i po­ka­zał na­ry­so­wa­ny ciem­no­zie­lo­ną kred­ką las.

– Wy­szedł. – Za­brzyc­ki za­my­ślił się. Po chwi­li spy­tał:

To słowo chlop­ca (Wy­szedł) jest jed­nym z naj­moc­niej­szych mo­men­tów opo­wia­da­nia. Po­win­no wy­brzmieć sa­mot­nie, a po­ja­wie­nie się w tej samej li­nij­ce ojca wpro­wa­dza za­mie­sza­nie i psuje efekt.

Dobra, teraz ro­zu­miem i nawet zaraz po­pra­wię :)

Cie­szę się, że nadal…

 

Edek:

Wi­dzisz, za­zwy­czaj zwra­cam na to uwagę, ale tekst tyle razy był prze­ze mnie po­pra­wia­ny, że tym razem tak wy­szło…

F.S

To moja oso­bi­sta opi­nia. “Prze­czy­ta­łem”, więc szko­da by­ło­by cze­goś nie na­pi­sać.

Roz­je­chał mnie ten emo­cjo­nal­ny walec, że gdzieś w ¾ od­pu­ści­łem sobie. Już wolę twoje opo­wie­ści o po­wo­jen­nym Wro­cła­wiu. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Nie każ­de­mu musi przy­paść do gustu taki ła­du­nek emo­cjo­nal­ny – zdaję sobie spra­wę. Mimo to dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz.

Może już wkrót­ce coś o Wro­cła­wiu bę­dzie :) ← będę pa­mię­tał

F.S

Pierw­szy kon­takt z tek­stem mia­łem wie­czo­rem, kiedy go wrzu­ci­łeś, prze­czy­ta­łem seg­men­cik do pierw­szych gwiaz­dek i… za­chwy­ci­łem się. Pio­sen­ka nie­sa­mo­wi­ta, a kli­ma­cik, który za­czy­na­łeś snuć, bar­dzo mi od­po­wia­dał. Nie­ste­ty z braku czasu do­koń­czyć było mi dane do­pie­ro teraz i…

Z żalem muszę po­wie­dzieć, że choć w wielu mo­men­tach bar­dzo mi się po­do­ba­ło (lubię tego typu tek­sty) to ko­niec koń­ców je­stem za­wie­dzio­ny.

Motyw śpiącz­ki i prze­cho­dze­nia do “in­ne­go świa­ta” dość tani, prze­ka­zy­wa­nie go przy po­mo­cy ry­sun­ków nie­raz już było. Plus za opis re­la­cji oj­ciec-syn, jesz­cze więk­szy plus za bo­ha­te­rów i kre­ację tego świa­ta “obok”. Nóżka kur­cza­ka – wo­ooho­oo! ;D

Wy­zna­nie na końcu, choć do­brze pod­su­mo­wu­je tekst, mnie oso­bi­ście wku­rzy­ło – tani chwyt, by za­grać czy­tel­ni­ko­wi na emo­cjach. By za­czął od­czy­ty­wać opo­wia­da­nie przez pry­zmat Au­to­ra, a tego bar­dzo, bar­dzo nie lubię…

Warsz­ta­to­wo – nie­źle, choć in­ter­punk­cja słaba. Coś tam za­zna­czy­łem, zaj­rzyj i ewen­tu­al­nie po­praw, coby Loża na­bra­ła lep­sze­go “rytmu” czy­ta­nia niż ja ;)

Re­asu­mu­jąc – ob­co­wa­nie z tek­stem uwa­żam za przy­jem­ne, po­sta­wił­bym stem­pel ja­ko­ści, cho­ciaż do “pełni szczę­ścia” za­bra­kło jed­nak dość dużo :/

 

Tyle ode mnie, na ko­niec obie­ca­ne su­ge­stie:

Za­brzyc­ki są­dził, że to jego mały pa­cjent i dla­te­go ona[+,] i znaj­du­ją­ce się w niej dziec­ko[+,] sta­no­wi­li głów­ny punkt te­ra­pii.

To jest wtrą­ce­nie, choć tak na­praw­dę… zmie­nił­bym to zda­nie, bo 2x “i” czyta się śred­nio

Chło­pak w pa­ni­ce po­trzą­sał łydką, a gdy to nie po­mo­gło, zna­le­zio­nym pa­ty­kiem[-,] pod­wa­żył zę­bi­ska je­zior­nych pę­dra­ków.

Iskier­ka ze­rwał się na równe nogi. Bły­ska­wicz­nie wy­cią­gnął z ka­fta­na nie­wiel­ką kulę i rzu­cił ją pod nogi Bia­łe­go.

Po­wtó­rze­nie

wes­tchnął[+,] przy­tło­czo­ny co­ty­go­dnio­wym kłam­stwem.

Bała się, że się nią za­ra­zi lub

Za dużo “się”, to za­wsze źle wy­glą­da :/

Na­prze­ciw drzwi, przy stole[+,] sie­dział chłop­czyk ry­su­ją­cy coś za­wzię­cie.

Męż­czy­zna[+,] prze­ra­żo­ny[+,] pod­niósł wzrok na chłop­ca.

Iskier­ka[+,] z ocza­mi przy­sło­nię­ty­mi dło­nią, pa­trzył w górę rzeki.

Cho no, mam tu na prze­pro­si­ny rybkę dla cie­bie!

Wbrew po­zo­rom pi­sze­my razem – “chono” ;)

Iskier­ka splótł ręce na pier­si, kątem oka spo­glą­da­jąc na Lucka. Zwie­rzę ze­sko­czy­ło z rąk, prze­wró­ci­ło się na plecy i po­zwo­li­ło ob­ce­mu mi­ziać brzuch.

Po­wtó­rze­nie

– No, wy­ło­wił, a co[+,] za­zdro­sny?

Tyle prze­cin­ków, a i tak o jeden za mało ;P

Na innym ry­sun­ku znaj­do­wał się dom z czer­wo­nej cegły[+,] oto­czo­ny dzie­siąt­ka­mi oczu.

Po dro­dze do wyj­ścia wy­słu­chał cier­pli­wie le­ka­rza i w końcu wy­szedł ze szpi­ta­la.

Po­wtó­rze­nie

Sto­jąc na świa­tłach, jesz­cze raz przej­rzał ry­sun­ki.

Ko­lo­kwia­lizm, zmie­nił­bym to. “Ocze­ku­jąc zie­lo­ne­go świa­tła” albo coś w tym stylu…

Odło­żył go jed­nak na sie­dze­nie obok i[+,] po­na­gla­ny przez za­blo­ko­wa­nych przez niego kie­row­ców[+,] wje­chał na most.

Zwie­rzę ze sto­ic­kim spo­ko­jem przyj­rza­ło się ry­sun­ko­wi: dwóm czar­nym li­niom, po­mię­dzy któ­ry­mi prze­strzeń chłop­czyk wy­peł­nił czer­wo­ną kred­ką.

Tutaj za­trzy­ma­łem się, dość za­wi­le to za­pi­sa­łeś. Zbit­ka “prze­strzeń chłop­czyk” de­kon­cen­tru­je, wy­bi­ja z rytmu czy­ta­nia.

ot nie dał się zwieść dzie­cię­cej kre­sce i doj­rzał w bul­go­czą­cą maź, usły­szał do­bie­ga­ją­ce zeń prze­raź­li­we krzy­ki.

“spoj­rzał”?

“zeń” to fajne słowo, ale zna­czy “z niego”, a maź jest żeń­ska ;P

po­wie­dziaw­szy to[+,] młody[-,] klep­nął go po ra­mie­niu i wska­zał sto­ją­ce po­śród drzew dwie po­zba­wio­ne twa­rzy isto­ty.

– Tak w ogóle[+,] to Iskier­ka je­stem.

Są­czą­ca się z koń­czy­ny krew bar­wi­ła na czer­wo­no[-,] po­zszy­wa­ne ka­wał­ki mięsa.

Po­kry­ta po­łą­czo­ny­mi dru­tem ka­wał­ka­mi cien­kiej skóry śmier­dzia­ła.

Mętne, nie­zro­zu­mia­łe bez ana­li­zy…

Sta­nął obok An­drze­ja, przyj­rzał mu się uważ­nie i[+,] wy­gła­dza­jąc pod­ko­szu­lek dłoń­mi, rzekł:

Wtrą­ce­nie ;)

Przed nimi sta­nę­ła sta­rusz­ka, nieco zgar­bio­na[+,] z ko­szy­kiem peł­nym świe­żych ziół.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się za­wa­diac­ko, ale zaraz wzię­ła do ręki parę ba­dy­li i zdzie­li­ła nim chło­pa­ka.

Li­te­rów­ka

Chciał do­koń­czyć, ale za­wro­ty głowy okra­dły go z słów.

“ze”

Tylko od razu[+,] bra­chu[+,] mówię.

Kot wsko­czył mu na ko­la­na, oparł ła­pa­mi o pierś.

“oparł się”

jak wy­szar­pu­je gar­dło. Chciał unieść głowę, spoj­rzeć na roz­be­be­szo­ne trze­wia, lecz kot wy­szar­pał mu ścię­gna,

Po­wtó­rze­nie

– Wsta­waj[+,] dur­niu! – Usły­szał nad sobą.

Co?! – Iskier­ka otrzą­snął twarz ze śnie­gu i po­pa­trzył na wy­sta­ją­cy spod kurt­ki męż­czy­zny łepek.

Wcze­śniej też mia­łeś to słowo tak za­pi­sa­ne, ale… ra­czej “łebek”. Zresz­tą, po­czy­taj sobie o tym, w sumie cie­ka­we :)

Nie­wie­le my­śląc[+,] męż­czy­zna zdjął kurt­kę i ko­szu­lę.

Po­gła­dził go po gło­wie i[+,] pła­cząc[+,] wziął na ręce.

– Co mnie tam czeka? – An­drzej spy­tał[+,] za­ła­ma­ny.

Mimo jej mi­ło­ści, do­bro­ci[+,] smu­tek nie od­stę­po­wał jej ko­cha­ne­go dziec­ka.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Sto­jąc na świa­tłach[-,] jesz­cze raz przej­rzał ry­sun­ki.

Nie no, tu jest prze­ci­nek obo­wiąz­ko­wy. Nie na­ma­wiaj do wy­wa­le­nia.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A cze­kaj, przy­pad­kiem mi wsko­czył :P

Mia­łem na myśli tylko to “sta­nie na świa­tłach”. Tro­chę się kłóci z nar­ra­cją za­sto­so­wa­ną w realu ;)

 

Nie­mniej, plu­sik za czuj­ność, Fin­klo!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Świa­teł już się nie cze­piam. Może to i ko­lo­kwia­lizm.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję Ci bar­dzo Co­unt­Pri­ma­gen. Bar­dzo się cie­szę, że Ci się po­do­ba­ło.

Motyw śpiącz­ki i prze­cho­dze­nia do “in­ne­go świa­ta” dość tani, prze­ka­zy­wa­nie go przy po­mo­cy ry­sun­ków nie­raz już było.

A ry­sun­ki i prze­cho­dze­nie aku­rat z życia wzię­te, więc mogą być okle­pa­ne (życie pisze naj­lep­sze sce­na­riu­sze). Co do śpiącz­ki – zga­dzam się :)

 

Wy­zna­nie na końcu, choć do­brze pod­su­mo­wu­je tekst, mnie oso­bi­ście wku­rzy­ło – tani chwyt, by za­grać czy­tel­ni­ko­wi na emo­cjach. By za­czął od­czy­ty­wać opo­wia­da­nie przez pry­zmat Au­to­ra, a tego bar­dzo, bar­dzo nie lubię…

Na emo­cjach miało grać, ale na uspra­wie­dli­wie­nie dodam, że 99% moich tek­sów jest oso­bi­stych lub bra­nych z bli­skich mi do­świad­czeń – chyba tylko tek­sty na gra­fo­ma­nię nie były, aż tak bar­dzo oso­bi­ste :) (cho­ciaż…). Liczę się z tym, że nie wszyst­kim to gra, ale ina­czej nie po­tra­fię.

 

Warsz­ta­to­wo – nie­źle, choć in­ter­punk­cja słaba. Coś tam za­zna­czy­łem, zaj­rzyj i ewen­tu­al­nie po­praw, coby Loża na­bra­ła lep­sze­go “rytmu” czy­ta­nia niż ja ;)

Zro­bio­ne.

 

Re­asu­mu­jąc – ob­co­wa­nie z tek­stem uwa­żam za przy­jem­ne, po­sta­wił­bym stem­pel ja­ko­ści, cho­ciaż do “pełni szczę­ścia” za­bra­kło jed­nak dość dużo :/

Mam na­dzie­ję, że stem­pel po­sta­wisz :)

F.S

Po­mysł na opo­wia­da­nie może nie­zbyt świe­ży, za to wy­ko­na­nie bar­dzo chwy­ci­ło mnie za serce.

Bar­dzo umie­jęt­nie przed­sta­wi­łeś temat nie­ugię­tej, w pełni zde­ter­mi­no­wa­nej mi­ło­ści oj­cow­skiej; zro­bi­łeś to bar­dzo po­ru­sza­ją­co i spra­wi­łeś, że tekst ma duszę. Nie­ustan­nie pod­krę­ca­łeś tym wąt­kiem at­mos­fe­rę, np. kiedy oka­za­ło się, że oj­ciec chce do­słow­nie wy­rwać syna z objęć śmier­ci.

Myślę, że wul­gar­ny język Iskier­ki do­brze pod­kre­śla dra­ma­tyzm sy­tu­acji.

Cza­sem mu­sia­łem się wy­si­lić i po­głów­ko­wać o co cho­dzi w nie­któ­rych zda­niach po­przez szyki prze­staw­ne i błęd­ną in­ter­punk­cję. Widzę jed­nak, że su­mien­nie wpro­wa­dzasz po­praw­ki tych, któ­rzy po­chy­li­li się nad Twoim tek­stem.

 (…) chło­piec, który nigdy nie miał mamy, wie­rzył, że Śmierć go nie po­rzu­ci.

– roz­bro­iłeś mnie tym frag­men­tem i pa­ro­ma in­ny­mi.

 

Opi­nie bę­dziesz do­sta­wał różne; myślę, że to jeden z tych tek­stów, które mocno po­la­ry­zu­ją czy­tel­ni­ków. We­dług mnie to udane, wcią­ga­ją­ce, mocno oso­bi­ste, pełne fan­ta­zji i po­ru­sza­ją­ce opo­wia­da­nie.

Dzię­ki Tobie do­wie­dzia­łem się też co to jest „wro­tycz” oraz co nieco o bi­twie w lesie Teu­bor­skim ;)

Nim­ro­dzie, dzię­ku­ję Ci za opi­nię i słowa otu­chy. Cie­szę się, że tekst przy­padł do gustu i, że dzię­ki niemu do­wie­dzia­łeś się paru rze­czy.

I, kur­czę… a co tam, raz się żyje :D Jeśli Ci się tekst spodo­bał na tyle, żeby na niego za­gło­so­wać, to tu jest wątek:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17644

Jeśli nie, to nie ma spra­wy :D

Po­zdro­wie­nia

F.S

Łódź na czar­nym je­zio­rze. Na wcze­śniej­szych ry­sun­kach ktoś w niej był. Za­brzyc­ki są­dził, że to jego mały pa­cjent i dla­te­go ona, i znaj­du­ją­ce się w niej dziec­ko, sta­no­wi­li głów­ny punkt te­ra­pii.

Może się cze­piam, ale… Za­brzyc­ki to “ona”? Czy może mały pa­cjent?

 

Be­dy­tuj­ły­ska­wicz­nie

? :v

 

Za­par­ko­wał tuż przy nim, nie dba­jąc o parę zdzi­wio­nych oczu wy­glą­da­ją­cych z okien ka­mie­nic

To brzmi tak, jakby jedna osoba swoją parą oczu zer­ka­ła z okien róż­nych ka­mie­nic jed­no­cze­śnie. Co jest, oczy­wi­ście, bez sensu. Zmie­nił­bym parę na coś in­ne­go.

 

Bała się, że przej­dzie na nią lub [+że] obec­ność jego syna obu­dzi w An­drze­ju ro­dzin­ną klą­twę.

To “że” jest tutaj ko­niecz­ne, ina­czej do­sta­je­my “bała się, że cho­ro­ba przej­dzie na nią lub obec­ność jego syna”, czyli bzdu­rę.

 

ta za­ra­za nie da­wa­ła szans na prze­ży­cie. Ła­ska­wie ofia­ro­wy­wa­ła chwi­le wy­rwa­ne śmier­ci.

Bra­ku­je mi tu komu ofia­ro­wy­wa­ła te chwi­le.

 

– No, wy­ło­wił, a co, za­zdro­sny? – spy­tał kot, ku zdzi­wie­niu męż­czy­zny, ludz­kim gło­sem i po­pa­trzył na chło­pa­ka, mru­żąc oczy.

– Bierz go sobie teraz! – Chło­pak nadął po­licz­ki

– Lucek, sły­sza­łeś go? Co za głu­pek. – Kot zi­gno­ro­wał go,

Po krót­kim mar­szu wy­ło­żo­ną ko­ść­mi drogą, sta­nę­li przed drew­nia­ną chatą na ku­rzej łapce. Są­czą­ca się z koń­czy­ny krew bar­wi­ła na czer­wo­no po­zszy­wa­ne ka­wał­ki mięsa. Maź nie do­cho­dzi­ła je­dy­nie do ży­la­ste­go dachu, z któ­re­go wy­sta­wał ko­ścia­ny komin. An­drzej może by się nie zdzi­wił tym wi­do­kiem, gdyby nie Iskier­ka. Ten wspiął się po stro­mych scho­dach z wnętrz­no­ści, przy­siadł na ganku i ode­rwał ka­wa­łek fra­mu­gi, a do­kład­nie ob­dar­ty ze skóry palec.

– Ba­bi­na mu­sia­ła zmie­niać wy­strój. – Prze­łknął ze sma­kiem. – Chce­cie ka­wa­łek?!

Mó­wisz, że chata była drew­nia­na, a potem je­dy­nie z kon­tek­stu oka­zu­je się, że (chyba) jest jed­nak zbu­do­wa­na z mięsa i frag­men­tów ciał. Tak miało być?

 

Po­kry­ta ka­wał­ka­mi cien­kiej skóry[+,] śmier­dzia­ła.Gdy pod­szedł już cał­kiem bli­sko, za­kry­wa­jąc nos i usta rę­ka­wem, do­strzegł, że na nie­któ­rych frag­men­tach skóry wid­nie­ją ta­tu­aże.

po­wy­cią­gał z żył igły.

W ży­łach nie trzy­ma się igieł, tylko, na przy­kład, we­nflo­ny. ;)

 

Od kilku go­dzin brnę­li przez zaspy[+,] nie wia­do­mo w jakim kie­run­ku[-,] i chyba je­dy­nie idący przo­dem Iskier­ka wie­dział po co.

Trze­ba mieć dobry powód, żeby sta­wiać prze­ci­nek przed “i”, ale Ty ta­kie­go nie masz. :D

 

Biały puch wdzie­rał się w noz­drza oraz w gar­dła,

Czy An­drzej szedł z otwar­ty­mi usta­mi pod­czas śnie­ży­cy? W prze­ciw­nym razie trud­no mi to sobie wy­obra­zić, prze­cież wy­star­czy się lekko po­chy­lić i nie ma opcji, żeby śnieg wpa­dał do nosa.

 

– Nie zna­cie tu żad­nych cza­rów, magii? – spy­tał zroz­pa­czo­ny. – Prze­cież nie może… to jesz­cze dziec­ko. Boże ko­cha­ny…

Kot po­ki­wał smut­no głową.

Chyba: po­krę­cił? Skoro po­ki­wał, to zna­czy, że się zgo­dził, to zna­czy, że mają magię.

 

Który kusił, by pod­nieś wzrok na jego źró­dło.

An­drzej po­czuł jak na­ra­sta w nim pier­wot­na złość wy­wo­łu­ją­ca wszel­kie kon­flik­ty, ale nie dał się po­nieść emo­cji. Za­ci­snął szczę­ki i hardo spoj­rzał w oczy zło­wro­gie­mu bó­stwu.

Za­ci­snął zęby. Szczę­ka nie jest sy­no­ni­mem zębów, to kość, w któ­rej umo­co­wa­ny jest ich górny rząd. Każdy czło­wiek ma ją tylko jedną.

 

Po­sta­wi­ła Jacka na zie­mię

Na ziemi.

 

Mam mie­sza­ne od­czu­cia, bo tekst mi się spodo­bał i nie spodo­bał za­ra­zem. Skoń­czyw­szy czy­tać, skła­nia­łem się bar­dziej do bycia roz­cza­ro­wa­nym, ale ostat­ni frag­ment jest bar­dzo po­tęż­ny i oso­bi­sty w swoim wy­ra­zie. Zde­cy­do­wa­nie uj­mu­ją­cy, tylko czy to nie tro­chę droga na skró­ty, aby po­ru­szyć czy­tel­ni­ka?

Bo cho­ciaż świat wy­kre­owa­łeś cu­dow­nie mrocz­ny i nie­bez­piecz­ny, a nad Iskier­ką i Luc­kiem cią­gle się za­chwy­cam, to po­stać An­drze­ja od­bie­ram jako bar­dzo ni­ja­ką, nie­wia­ry­god­ną. Mimo, że był głów­nym bo­ha­te­rem, to sta­no­wił tło dla dwóch po­przed­nich po­sta­ci, które błysz­cza­ły. Błysz­cza­ły nawet po­sta­ci trze­cio­pla­no­we jaka Ba­bin­ka czy Gniew. Błysz­cza­ła wresz­cie sce­no­gra­fia. Ale An­drzej? Zde­cy­do­wa­nie nie.

Po obie­cu­ją­cym wiele po­cząt­ku i nie­po­ko­ją­cej sce­nie w szpi­ta­lu, gdzie pada obłęd­ne “Gdzie je­steś, Ja­cu­siu?”, do­sta­łem coś na wzór kre­sków­ki “Pora na przy­go­dę” w wer­sji dla do­ro­słych. Po­sta­ci sobie cho­dzą po dziw­nej kra­inie i prze­ży­wa­ją owe przy­go­dy. Tro­chę mnie to roz­cza­ro­wa­ło, bo w ogóle nie czu­łem tej oj­cow­skiej mi­ło­ści, więzi z synem, któ­ry­mi nie­któ­rzy wyżej się tak za­chwy­ca­ją, z tego co wi­dzia­łem. Nawet po­mi­mo, że An­drzej co jakiś czas z upo­rem ma­nia­ka wspo­mi­na, że musi od­szu­kać Jacka, to nie wy­war­ło to na mnie więk­sze­go wra­że­nia, bo nie pod­pie­rasz tego na przy­kład żad­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Mó­wisz coś o bra­cie i dziad­ku, ale to ja­kieś zdaw­ko­we in­for­ma­cje. Mó­wisz, że to wirus, który trapi ro­dzi­nę, ale na tym po­prze­sta­jesz, mimo, że to sza­le­nie cie­ka­wy wątek. Szko­da.

Fa­bu­lar­nie cał­kiem faj­nie, ale zgrzyt­nę­ło mi parę miejsc. Na przy­kład Iskier­ka wpada do prze­pa­ści, An­drzej pró­bu­je go do­się­gnąć i… po pro­stu do­się­ga. Póź­niej pła­cze nad chłop­cem, a ten cu­dow­nie ożywa (bo kot już wtedy nie żył, a An­drzej po­trze­bo­wał prze­wod­ni­ka po mrocz­nej kra­inie – tak było naj­pro­ściej?). Dalej Śmierć – tak się za­ko­cha­ła w Jacku, że na­gię­ła dla niego od­wiecz­ne za­sa­dy, a gdy An­drzej po­pro­sił ją o od­da­nie syna, ta się po pro­stu zgo­dzi­ła?

Krót­ko mó­wiąc, to dobry tekst, ale kłują mnie rze­czy, które można było zro­bić le­piej.

Po­zdra­wiam!

MrBri­ght­si­de, dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ob­szer­ny ko­men­tarz. Po­praw­ki za­sto­so­wa­łem.

 

czy to nie tro­chę droga na skró­ty, aby po­ru­szyć czy­tel­ni­ka?

Tekst po­wstał w kon­kret­nym celu, te słowa bez wzglę­du na wszyst­ko i tak by się tam zna­la­zły.

 

 po­stać An­drze­ja od­bie­ram jako bar­dzo ni­ja­ką, nie­wia­ry­god­ną

Głów­na po­stać nie miała być bar­dzo skom­pli­ko­wa­na, bo mój oj­ciec jest sto­sun­ko­wo pro­sty w ob­słu­dze. Spe­cjal­nie nie od­no­si­łem się zbyt­nio do prze­szło­ści – wy­szedł­by jesz­cze więk­szy banał niż jest :)

 

 do­sta­łem coś na wzór kre­sków­ki “Pora na przy­go­dę” w wer­sji dla do­ro­słych. Po­sta­ci sobie cho­dzą po dziw­nej kra­inie i prze­ży­wa­ją owe przy­go­dy.

Te dziw­ne kra­iny… nie będę tłu­ma­czył. Mu­siał­bym sporo na­pi­sać.

Skoro Ci się nie spodo­ba­ły – w po­rząd­ku. Sprze­czać się nie będę.  

 

Na przy­kład Iskier­ka wpada do prze­pa­ści, An­drzej pró­bu­je go do­się­gnąć i… po pro­stu do­się­ga.

Tak, po pro­stu do­się­ga. Więk­sza doza dra­ma­ty­zmu wy­da­ła mi się nie­po­trzeb­na ;)

 

Póź­niej pła­cze nad chłop­cem, a ten cu­dow­nie ożywa (bo kot już wtedy nie żył, a An­drzej po­trze­bo­wał prze­wod­ni­ka po mrocz­nej kra­inie – tak było naj­pro­ściej?).

Nie, nie było. Raz: kot wcze­śniej już oży­wał. Iskier­ka za bar­dzo nie prze­jął się zgo­nem zwie­rzę­cia, choć to gi­nę­ło dwa razy (po pro­stu wie­dział, że kot żyje).

Dwa: rów­nie do­brze An­drzej mógł nie wy­cią­gać Iskier­ki, bo prze­cież miał kota za prze­wod­ni­ka.

Trzy: może, naj­zwy­czaj­niej w świe­cie, nie cho­dzi o brak prze­wod­ni­ka? Bo w sumie po co tar­gać ze sobą mar­twe­go chłop­ca, skoro wi­dzia­ło się w nim tylko kogoś kto zna drogę?

 

Dalej Śmierć – tak się za­ko­cha­ła w Jacku, że na­gię­ła dla niego od­wiecz­ne za­sa­dy, a gdy An­drzej po­pro­sił ją o od­da­nie syna, ta się po pro­stu zgo­dzi­ła?

Ej, nie na­gię­ła. Ona je usta­la­ła i nie mu­sia­ła nic na­gi­nać :P I czy na pewno od­da­ła, skoro obaj mu­sie­li zo­stać w jej świe­cie, by być szczę­śli­wi?

 

F.S

Kra­ina bar­dzo mi się spodo­ba­ła, Fo­lo­inie. Nie­ste­ty, fa­bu­łę, którą w niej osa­dzi­łeś, ode­bra­łem jako taką sto­ją­cą okra­kiem mię­dzy grozą a gro­te­ską i to mi nie do końca po­de­szło.

Ale może zwy­czaj­nie je­stem wy­bred­ny. :p

W po­rząd­ku :)

Dla mnie liczy się każda opi­nia.

Grunt, że cho­ciaż tro­chę się spodo­ba­ło :)

Jesz­cze raz dzię­ki.

F.S

Za­uro­czy­ła mnie ta kra­ina! Przy­jem­nie się czyta. Cała hi­sto­ria jest wzru­sza­ją­ca, a wy­zna­nie na końcu po­wa­la. U mnie sy­tu­acja jest wręcz od­wrot­na, mama uro­dzi­ła mnie w mło­dym wieku, a wy­cho­wu­je sa­mot­nie. Ojca na oczy nie wi­dzia­łem ani razu, ale mimo to je­stem szczę­śli­wy. W pod­sta­wów­ce na­uczy­cie­le my­śle­li, że moje życie jest trud­ne, dla­te­go że wy­cho­wu­ję się bez ojca. Nie wie­dzie­li co my­śle­li, ja byłem szczę­śli­wy, mo­men­ta­mi szczę­śliw­szy niż nie­je­den dzie­ciak z oboj­giem ro­dzi­ców. Pew­ne­go dnia mama roz­po­zna­ła na ulicy mo­je­go ojca, po chwi­li mi o tym po­wie­dzia­ła. Za­py­ta­ła czy chcę go zo­ba­czyć. Od­mó­wi­łem, po­szli­śmy dalej i je­stem za­do­wo­lo­ny z de­cy­zji.

Mi­ni­ma­lizm i skur­wy­syń­stwo za­cho­dzi wtedy, gdy do­sta­jesz zupę w pła­skim ta­le­rzu.

Wilku, dzię­ki za bar­dzo szcze­ry i po­ru­sza­ją­cy ko­men­tarz. Naj­waż­niej­sze, że je­steś szczę­śli­wy. Ja też je­stem.

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie.

F.S

Ogól­nie rzecz bio­rąc, po­do­ba­ło mi się. Cie­ka­wie od­da­łeś miej­sce akcji, do gustu przy­padł mi duet “Iskier­ka-Lu­cek”, po­sta­ci takie jak Śmierć czy Gniew bu­dzi­ły sko­ja­rze­nia z uni­wer­sum Sand­ma­na i wy­szły cał­kiem cał­kiem. Wy­zna­nie na końcu też do­da­ło tek­sto­wi war­to­ści, wy­pa­dło bar­dzo na­tu­ral­nie. 

Oczy­wi­ście są i nie­do­cią­gnię­cia – lek­tu­ra ko­men­ta­rzy in­nych użyt­kow­ni­ków po­mo­gła mi ze­brać wła­sne myśli. Fak­tycz­nie An­drzej jest tro­chę mało wy­ra­zi­sty. Biali tro­chę nie­do­okre­śle­ni. Scena z Iskier­ką w prze­pa­ści nie­zbyt udana. A już tak zu­peł­nie su­biek­tyw­nie, to tytuł nie bar­dzo przy­padł mi do gustu. Brzmiał­by le­piej choć­by bez “przez”. 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Cie­szę się, że się po­do­ba­ło.

F.S

Ech, te no­mi­na­cje w tym mie­sią­cu to tak bar­dzo nie moje kli­ma­ty, jak się tylko da ;) Ja ba­śnie bar­dzo nie bar­dzo… I nie­ste­ty, choć z po­cząt­ku mnie za­cie­ka­wi­łeś, to na dłuż­szą metę tekst mnie znu­żył. Gdzieś od po­ło­wy wszyst­ko wy­da­wa­ło się w miarę jasne – zna­czy wia­do­mo było, dokąd tekst zmie­rza – i wła­ści­wie nie wiem, czemu po­trzeb­ne było dru­gie tyle zna­ków. Sceny nie słu­ży­ły ni­cze­mu poza ład­ny­mi opi­sa­mi, ale nie na tyle ład­ny­mi, by mnie cią­gnę­ło. Finał wy­szedł w moim od­czu­ciu ni­ja­ko. I przy­znam szcze­rze, wy­zna­nie na końcu bar­dziej po­ru­szy­ło mnie niż cała resz­ta.

Czuję się nie­czu­ła :P

Żeby nie było, że tylko ma­ru­dzę – fajne opisy śmier­ci/anio­łów/etc… Nie takie to­tal­nie ty­po­we, żad­ne­go Kos­sa­kow­ska 2.0, a to bar­dzo na plus :)

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Cóż, Ten­szo, do­brze, że choć tro­chę…

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz.

F.S

Ład­nie opo­wie­dzia­na hi­sto­ria, po­mysł i pla­stycz­ność scen na duży plus. Minus? Tro­chę zgrzy­ta­ło mi rzu­ca­nie “kur­wa­mi”, jakoś nie pa­su­je mi to do tego tek­stu.

Dzię­ki, Zyg­fry­dzie, za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz – Cie­szę się że się, a blu­zgi… cóż, mogę je­dy­nie prze­pro­sić.

F.S

Cięż­ko mi coś na­pi­sać. Za­cznę od tech­nicz­nych spraw.

 

wy­so­ką(+,) białą isto­tę.

 

Zwie­rzę fuk­nę­ło(+,) złe na nie­wi­dzial­ne ręce

 

błą­ka­ły się szare po­sta­ci przy­po­mi­na­ją­ce pa­cjen­tów w szla­fro­kach, pie­lę­gniar­ki. ← jakoś mi to nie brzmi. Te same błą­ka­ją­ce się, szare po­sta­cie mogą przy­po­mi­nać i pa­cjen­tów, i pie­lę­gniar­ki? Pie­lę­gniar­ki się błą­ka­ją?

 

Bul­go­ta­ła, cią­gnę­ła się ni­czym roz­grza­na smoła, z ło­sko­tem spa­da­jąc na zie­mię. ← maź spada z ło­sko­tem?

 

Ce­gla­ny dom(+,) po­zba­wio­ny ścian dziel­nych i mebli(+,) zda­wał się

 

czy to ży­wych(+,) czy mar­twych.

 

To kur­wo­wa­nie Iskier­ki na po­cząt­ku mnie bar­dzo iry­to­wa­ło, potem stra­ci­ło na sile i zy­ska­ło cha­rak­ter. Cza­sem zda­nia są dziw­nie skon­stru­owa­ne, ale nie na tyle, żebym je wy­pi­sy­wa­ła i się ich cze­pia­ła. Tro­chę się gu­bi­łam, ale od­nio­słam wra­że­nie, że tak miało być – bo hi­sto­ria nie jest spój­na, tylko ete­rycz­na, oni­rycz­na, pełna wizji, ab­sur­dów i baj­ko­wo­ści. Po­do­ba­ło mi się. A to, że mi się po­do­ba­ło, bar­dzo mi się nie po­do­ba. Bo opo­wia­da­nie jest smut­ne, oso­bi­ste, mgli­ste, czar­no­ma­gicz­ne, psy­cho­de­licz­ne. A na mnie zły wpływ ma czy­ta­nie ta­kich rze­czy ;) Twoja wy­obraź­nia jest obie­cu­ją­ca, jesz­cze bę­dziesz tek­sta­mi łamał lu­dziom życie ;< Chyba że wyj­dziesz z mroku ;D

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Przy­kro mi czy­tać, że mój tekst ma zły wpływ na Cie­bie ;) Cie­szy mnie za to, że się po­do­ba­ło i dzię­ku­ję za tyle wspa­nia­łych przy­miot­ni­ków :) Za wróż­bę rów­nież dzię­ku­ję :D

Prze­ci­nio­ry i uster­ki po­pra­wio­ne.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję.

Kła­niam się.

F.S

Mimo spo­rych nie­do­cią­gnięć do mnie ten tekst prze­mó­wił. Rze­czy­wi­ście, jest tro­chę nie­do­ró­bek – scena z Iskier­ką w prze­pa­ści (nie będę po­wta­rzać po przed­pi­ś­cach, ale rów­nież mnie coś tu zgrzyt­nę­ło), roz­bu­do­wa­ny świat, któ­re­go za­sa­dy są nie­ja­sne i spra­wia­ją wra­że­nie nie do końca prze­my­śla­nych, sporo luź­nych scen, które są głów­nie ład­ny­mi ob­raz­ka­mi. Nie wiem, czy do­brze zro­bi­łeś, wpro­wa­dza­jąc wątek dzie­dzi­cze­nia – mnie to roz­pra­sza­ło, pró­bo­wa­łam skle­ić tę dzie­dzicz­ną cho­ro­bę, którą miał też np. dzia­dek z wąt­kiem Śmier­ci, która za­ję­ła się za­gu­bio­nym dziec­kiem. A po­win­nam kon­cen­tro­wać się na czymś innym.

 

Zo­sta­wi­łeś tu jed­nak spory ła­du­nek uczu­cio­wy – mo­men­ta­mi tro­chę za bar­dzo czu­łam, że ktoś mi tu pró­bu­je per­fid­nie grać na emo­cjach, ale mimo to dałam się im po­nieść. Tekst jest wzru­sza­ją­cy, na plus dzia­ła też ba­śnio­wo-mrocz­na wy­obraź­nia. Ja lubię taki kli­mat, choć nieco bar­dziej pla­stycz­ne opisy mo­gły­by robić jesz­cze lep­sze wra­że­nie. Po­do­ba mi się roz­mach tej hi­sto­rii i jej słod­ko-gorz­kie za­koń­cze­nie. Jakby nie pa­trzeć – ku­pi­łeś mnie mimo nie­do­cią­gnięć.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Mi­ra­bell, bar­dzo Ci dzię­ku­ję za ko­men­tarz i cie­szę się, że się po­do­ba­ło mimo wszyst­kich uste­rek i nie­do­cią­gnięć. Cho­ro­ba, dla mnie, jest waż­nym wąt­kiem – moja sio­stra nigdy nie zdo­ła­ła się prze­bić ze swo­je­go świa­ta do na­sze­go – choć może rze­czy­wi­ście wątek dzie­dzi­cze­nia nie­po­trzeb­nie wplo­tłem.

Jesz­cze raz dzię­ki.

Kła­niam się

F.S

Wła­ści­wie nie wiem, co my­śleć o tym tek­ście. Mam wra­że­nie, że stoi w roz­kro­ku po­mię­dzy lekko psy­cho­de­licz­ną bajką (z ro­dza­ju tych, które piorą dzie­cia­kom mózgi na resz­tę życia) a dość bru­tal­ną ba­śnią dla do­ro­słych i sam nie może się zde­cy­do­wać, w którą stro­nę idzie. Dla mnie to taki zbiór ład­nych ob­raz­ków, które łączą się w nie do końca jasną ca­łość; bo jest parę faj­nych mo­ty­wów, ko­ja­rzą­cych się mocno z Sand­ma­nem na przy­kład, ale są też dłu­ży­zny i po­wra­ca­ją­ce cią­gle py­ta­nie o to, czym wła­ści­wie pró­bu­je być ta hi­sto­ria. Ro­zu­miem jed­nak, że dla Cie­bie ma ona wy­dźwięk oso­bi­sty, a w takim przy­pad­ku naj­waż­niej­szy jest chyba pro­ces pi­sa­nia, prze­le­wa­nia myśli na pa­pier, a nie czy­ta­nia ko­men­ta­rzy. 

Na­pi­sa­ne ład­nie, cho­ciaż  parę razy po­ja­wi­ły się dziw­nie skon­stru­owa­ne zda­nia. 

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

gra­vel, ko­men­ta­rze są bar­dzo ważne, bo prze­cież po to opu­bli­ko­wa­łem tutaj ten tekst – choć przy­zna­ję prio­ry­te­ty w przy­pad­ku tego opo­wia­da­nia są nieco inne. Ba­śnie i bajki, które znam w więk­szo­ści są bru­tal­ne i w więk­szo­ści tłu­ma­czą pewne zja­wi­ska w nie do końca pro­sty spo­sób, choć prze­zna­czo­ne są dla dzie­ci.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

Kła­niam się

F.S

Sorry, Win­ne­tou, ale byłam na NIE.

Jak dla mnie – zbyt ostro je­dziesz po emo­cjach. No i do tego ten wy­eks­plo­ato­wa­ny motyw krzyw­dy dziec­ka (coś mnie ostat­nio prze­śla­du­je, pełno ta­kich tek­stów widzę. Moda jakaś czy co?).

Emo­cje same w sobie jesz­cze by mi nie prze­szka­dza­ły tak bar­dzo, gdyby oprócz nich był jakiś ory­gi­nal­ny po­mysł, a tu wszyst­ko ra­czej było… Jeden oj­ciec rzad­ko spo­ty­ka­ny, czę­ściej bie­rze się matkę do ta­kiej roli.

W za­nu­rze­niu się w Twoim świe­cie prze­szka­dza­ła mi cha­otycz­ność prze­sko­ków akcji. Pró­bo­wa­łam zro­zu­mieć re­gu­ły, ogar­nąć swoim ana­li­tycz­nym umy­słem, ale nie szło. Nie wiem nawet, czy te re­gu­ły ist­nie­ją (oprócz tej – ra­czej ży­cze­nio­wej – że mają po­py­chać fa­bu­łę we wła­ści­wym kie­run­ku).

Ale re­la­cja ojca z synem cie­ka­wa.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, zo­sta­je mi po­dzię­ko­wać za prze­czy­ta­nie.

Kła­niam się

F.S

Ża­łu­ję, że tak późno zaj­rza­łam do Two­je­go tek­stu. Wspa­nia­ła hi­sto­ria mi­ło­ści ojca do syna, która jest w sta­nie prze­no­sić góry. Hi­sto­ria bar­dzo emo­cjo­nal­na, a i świat, który wy­kre­owa­łeś był nie­zwy­kle cie­ka­wy.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Mor­gia­no, le­piej późno niż wcale :) Cie­szę się, że przy­szłaś, prze­czy­ta­łaś i że na do­da­tek je­steś za­do­wo­lo­na :)

Dzię­ku­ję

Kła­niam się

F.S

Po­sta­ram się za­glą­dać czę­ściej do Two­ich tek­stów. ;)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Wpierw je muszę na­pi­sać :)

Dzię­ki!

F.S

Wła­śnie na to liczę. Więc nie ma na co cze­kać. Pisz! ;)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Dziw­na spra­wa, bo mi się spodo­ba­ło, choć przy­cze­pić mógł­bym się nie­mal wszyst­kie­go.

Nawet po kilku dłu­gich ła­pan­kach w tek­ście wciąż jest sporo nie­do­cią­gnięć: a to brak prze­cin­ków, a to słabe kon­struk­cje zdań. Warsz­ta­to­wo jesz­cze tro­chę pracy przed Tobą. Tro­chę też dzi­wię się, że wrzu­ca­łeś ten mocny tekst, będąc jed­no­cze­śnie świa­dom jego tech­nicz­nej ułom­no­ści. Ła­pan­ki robił nie będę, ale dam przy­kład, który wy­jąt­ko­wo ude­rzył mnie po oczach:

– Ra­czej nie czas na takie py­ta­nia – po­wie­dziaw­szy to, młody klep­nął go po ra­mie­niu i wska­zał sto­ją­ce po­śród drzew dwie po­zba­wio­ne twa­rzy isto­ty. 

“Po­wie­dziaw­szy to” jest zbęd­ne i wręcz razi. Ogól­nie w wielu miej­scach przy­da­ło­by się wci­snąć mię­dzy zda­nia­mi enter. Chaos w di­da­ska­liach:

Iskier­ka po­wstrzy­mał go:

– Nie rób tego. Je­ste­śmy w kra­inie Chuj­wieg­dzie i tutaj obo­wią­zu­ją inne prawa. – An­drzej po­kor­nie kiw­nął głową.

Po wy­po­wie­dzi Iskier­ki w di­da­ska­liach nie po­win­no się ra­czej dawać in­for­ma­cji o innym bo­ha­te­rze.

 

Teraz grub­sze spra­wy. Czyta się gład­ko i z za­in­te­re­so­wa­niem. Nie­któ­re po­my­sły robią wra­że­nie. Jed­nak w pew­nym mo­men­cie za­sta­no­wi­łem się chwi­lę nad tym całym po­szu­ki­wa­niem syna i dziw­ny­mi wi­zja­mi (świa­ta­mi?), no i za­bra­kło mi nawet nie tyle wy­ja­śnień, co ja­kiejś spój­no­ści, po­rząd­ku. Spodo­bał mi się po­czą­tek, kiedy faj­nie prze­no­si­łeś akcję ze świa­ta re­al­ne­go do na­ry­so­wa­ne­go. Wej­ście do fan­ta­stycz­nej kra­iny odro­bi­nę mnie roz­cza­ro­wa­ło, ale tylko na mo­ment, bo potem za­ser­wo­wa­łeś te im­po­nu­ją­ce mo­ty­wy, jak np. mię­sna chat­ka. Nie­źle wy­szło roz­dzie­le­nie prze­wod­ni­ka na dwie po­sta­ci: Iskier­kę i kota (bo można by sobie wy­obra­zić, że An­drze­ja pro­wa­dzi tylko jedna osoba). Sko­ja­rzy­li mi się oni z Ti­mo­nem i Pumbą… ;) Prze­kleń­stwa osta­tecz­nie się spodo­ba­ły. 

Na ko­niec naj­grub­sza spra­wa. Ogól­ny wy­dźwięk opo­wia­da­nia ode­bra­łem jako glo­ry­fi­ka­cję mi­ło­ści ojca do syna, po­świę­ce­nia, które jest on w sta­nie pod­jąć. Pro­blem w tym, że znacz­na część oka­za­nia tej mi­ło­ści roz­gry­wa się w fan­ta­stycz­nym świe­cie i trud­no mi to od­nieść do rze­czy­wi­sto­ści. Tam­ten świat można po­trak­to­wać jako sen, wizję. A bo­ha­ter­skie czyny nie robią ta­kie­go wra­że­nia, kiedy są wy­obra­żo­ne, a nie re­al­ne. W cza­sie lek­tu­ry cały czas mia­łem wra­że­nie, że tam­ten świat jest próbą dla głów­ne­go bo­ha­te­ra, więc nie czu­łem za­gro­że­nia, nie czu­łem, o co toczy się cała “gra”. 

Ro­zu­miem, że opo­wia­da­nie ma dla Cie­bie oso­bi­ste zna­cze­nie, więc mam na­dzie­ję, że ni­czym Cię nie ura­zi­łem – a jeśli tak, to prze­pra­szam. Wrzu­ci­łeś je tutaj, a moim celem było je­dy­nie na­pi­sa­nie ja­kiejś opi­nii, z któ­rej mo­żesz coś na przy­szłość wy­cią­gnąć. Mimo wszyst­kich za­rzu­tów opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło. To tekst, w któ­rym serce wzię­ło górę nad si­ła­mi umy­słu. I dało radę – o czym świad­czy piór­ko, któ­re­go Ci gra­tu­lu­ję :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun, nie ura­zi­łeś mnie ani tro­chę, ale uwagi wezmę do sie­bie:) Nie ukry­wam, że prio­ry­te­ty przy tym opo­wia­da­niu były i nadal są inne – chcia­łem pomóc ojcu po­go­dzić się ze śmier­cią mojej sio­stry. Wiem, że tekst jest pełen uste­rek, mo­men­ta­mi nie­spój­ny i nie­lo­gicz­ny, tro­chę prze­ry­so­wa­ny i zbyt emo­cjo­nal­ny, ale mo­je­mu ojcu po­mógł i to na jego proś­bę go tu osta­tecz­nie wrzu­ci­łem. Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go piór­ko­we­go od­dźwię­ku, zwłasz­cza, że tekst leżał jakiś czas w biur­ku, we­ge­to­wał. Po kilu mie­sią­cach my­śla­łem, że spo­tkam się je­dy­nie z gło­sa­mi zwąt­pie­nia.

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i cie­szę się, że się spodo­ba­ło.

Rów­nież gra­tu­lu­ję Ci piór­ka. Two­je­go tek­stu nie czy­ta­łem, ale daję słowo – nad­ro­bię! W so­bo­tę, bo ledwo dyżur nad­ra­biam.

F.S

No.

Prze­czy­ta­łam.

Z przy­jem­no­ścią.

Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Kli­ma­tycz­ne, po­wie­dzia­ła­bym. Wcią­ga­ją­ce. Po­do­ba­ło mi się :)

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet, bar­dzo dzię­ku­ję. Cie­szę się, że się :)

F.S

Eeee… dobry wie­czór?

 

Naj­pierw, ty­tu­łem uspra­wie­dli­wie­nia, chcia­łem oświad­czyć, że nie mam żad­ne­go uspra­wie­dli­wie­nia. Sko­men­to­wa­łem wszyst­kie piór­ko­we tek­sty ze stycz­nia, a Twoje zo­sta­wi­łem sobie na póź­niej, bo już byłem zmę­czo­ny i… teraz jest to “póź­niej”. A że to takie “DUŻO póź­niej”, to mogę już tylko prze­pro­sić. I – rzecz jasna – nad­ro­bić za­le­głość.

Pa­mię­tam, że z po­cząt­ku byłem na NIE. Wy­ko­na­nie szwan­ko­wa­ło (nawet teraz, gdy lecę po tek­ście w ra­mach od­świe­że­nia, widzę uster­ki), a sama hi­sto­ria, mimo, że na­pi­sa­na bar­dzo przy­jem­nie, wy­da­wa­ła mi się cho­ler­nie pro­sta i na­cią­ga­na, a przy tym tro­chę bez sensu, tro­chę ży­cze­nio­wa, nie­lo­gicz­na, nie­da­ją­ca się po­skła­dać za­do­wa­la­ją­cą ca­łość… Ale utknę­ła mi w gło­wie mocno, a su­mie­nie nie da­wa­ło spo­ko­ju, więc w końcu zmie­ni­łem zda­nie. I nie ża­łu­ję.

Hi­sto­ria ze świa­ta Iskier­ki (oraz świa­ta chuj­wieg­dzie;) wciąż wy­da­je mi się zdecz­ka prze­kom­bi­no­wa­na i po­plą­ta­na, a przy tym nie do końca kla­row­na. Ale że za­wsze od do­brej hi­sto­rii wo­la­łem do­brze opo­wie­dzia­ną hi­sto­rię, to osta­tecz­nie ze­szło to na drugi, może nawet trze­ci plan. Co praw­da nie pa­mię­tam już do­kład­nie, co mnie tak draż­ni­ło w fa­bu­le, ale cho­dzi ogól­nie o takie stric­te ba­śnio­we roz­wią­za­nia, jak choć­by oży­wie­nie Iskier­ki łzami czy prze­nie­sie­nie się ojca do tego in­ne­go świa­ta w przy­pły­wie prze­bły­sku, który dla mnie był zu­peł­nie nie­lo­gicz­ny, a przez to – iry­tu­ją­cy. Inne prze­sko­ki, takie ze scen­ki w scen­kę, też mi się nie po­do­ba­ły. Strasz­ny chaos w tym wszyst­kim po pro­stu. No i Gniew jako oj­ciec Śmier­ci… Szu­kam w ta­kich ko­li­ga­cjach ja­kie­go­kol­wiek sensu i nie znaj­du­ję. Co wię­cej, jest to po­mysł na tyle ir­ra­cjo­nal­ny, że aż draż­ni. W ogóle wiele z tego, co jest tutaj po­ka­za­ne, moim zda­niem spo­koj­nie można by po­mi­nąć, a opo­wieść nic by na tym nie stra­ci­ła.

Nie­mniej fak­tem po­zo­sta­je, że wciąż jest to nie­zwy­kle emo­cjo­nal­ny, za­sy­sa­ją­cy tekst z bar­dzo do­brze na­kre­ślo­ny­mi bo­ha­te­ra­mi. Wy­ją­tek może sta­no­wi tutaj zde­cy­do­wa­nie prze­ry­so­wa­ny ze swo­imi ma­nie­ra­mi Iskier­ka, ale jak dla mnie – a pew­nie nie tylko dla mnie – jest to chyba naj­faj­niej­sza po­stać. Ale bo­ha­te­ro­wie ko­micz­ni już tak mają, że czę­sto wy­bi­ja­ją się na pierw­szy plan, zo­sta­wia­jąc głów­ne fi­gu­ry opo­wie­ści da­le­ko w tyle. Tutaj wła­śnie Iskier­ka, razem z Luc­kiem, sta­no­wi­li wła­śnie taką parę przo­dow­ni­ków, i to w dużej mie­rze przez wzgląd na nich tak do­brze się czy­ta­ło.

Osta­tecz­nie jed­nak to chyba wła­śnie emo­cje i pięk­ny prze­kaz – na­le­ży­cie wzmoc­nio­ny ostat­nim aka­pi­tem (co było tro­chę nie­uczci­we, ale sku­tecz­ne;) – za­de­cy­do­wa­ły o tym, że tekst, mimo wszyst­ko, zy­skał moją apro­ba­tę.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dobry wie­czór :)

Dzię­ki, Cie­niu, za ob­szer­ny, szcze­ry ko­men­tarz. Zdaję sobie spra­wę, że opo­wia­da­niu jesz­cze da­le­ko do ide­ału, sam raz jesz­cze prze­le­cia­łem po tek­ście i do­pa­trzy­łem się paru uste­rek tech­nicz­nych. Bar­dzo się cie­szę,że w osta­tecz­no­ści spodo­ba­ło się i byłeś na tak. Bar­dzo dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas.

F.S

Ja już dawno obie­ca­łam, że na­pi­sze jakiś ko­men­tarz i do­tych­czas nic nie na­pi­sa­łam :< Ta­kie­go pięk­ne­go jak Cień ko­men­ta­rza to na pewno nie stwo­rzę, ale trud­no, przy­naj­mniej po­le­gnę przy sta­ra­niach :)

 

Może i można by się tutaj do kilku rze­czy przy­cze­pić, ale opo­wia­da­nia pełne emo­cji mają to do sie­bie, że fun­du­ją czło­wie­ko­wi nie­sa­mo­wi­tą dawkę uczuć, która jest czymś bar­dzo cen­nym. A już zwłasz­cza w świe­cie, w któ­rym nawet matka może opu­ścić swoje dziec­ko :<

 

Twoje opo­wia­da­nie, cho­ciaż jest to pew­nie w dużej mie­rze za­słu­ga koń­co­we­go wy­zna­nia, jak już za­uwa­żył Cień, jest nie­sa­mo­wi­cie wzru­sza­ją­cą rze­czą. Ale myślę, że nawet bez tego fi­ni­szu można by je do ta­kie­go za­li­czyć. Bo prze­cież sam ko­niec, jak­kol­wiek świet­ny by nie był, nie spra­wi, że opo­wia­da­nie utkwi w pa­mię­ci na taki długi czas (Tak, tak – od stycz­nia ;)).

 

Bar­dzo spodo­ba­li mi się bo­ha­te­ro­wie. Zwłasz­cza ci do­brzy i życz­li­wi, ale nie w taki sztucz­ny spo­sób, ale ba­śnio­wy, który po pro­stu uwiel­biam :)

 

Gra­tu­lu­ję piór­ka i, oczy­wi­ście, uda­ne­go opo­wia­da­nia! :)

Lenah, jak to mówią: le­piej późno niż wcale :)

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i miłe słowa. Cie­szę się, że opo­wia­da­nie na tak długo utkwi­ło w pa­mię­ci.

Kła­niam się

F.S

Tekst fak­tycz­nie mocno emo­cjo­nal­ny. Część za­grań do mnie tra­fi­ła, część prze­szła bo­kiem – to pew­nie za­le­ży od czy­ta­ją­ce­go. Go­rzej, że gu­bi­łem się w sce­ne­riach, cią­gle zmie­nia­ją­cych się jak w ka­lej­do­sko­pie. A to szpi­tal, a to je­zio­ro, a to potem wy­ska­ku­je chat­ka na ku­rzej nodze. Im dalej w las, tym tro­chę wię­cej sensu świat na­bie­ra, a mocna koń­ców­ka dla mnie tłu­ma­czy wiele rze­czy snem czy wy­obra­że­niem. Co tro­chę osła­bia wy­dźwięk tre­ści.

Pod­su­mo­wu­jąc: emo­cjo­nal­ny kon­cert fa­jer­wer­ków, cza­sem tra­fio­ny, cza­sem nie. Z lekka cha­otycz­ny w od­bio­rze. Ale czy­ta­ło mi się de­fi­ni­tyw­nie przy­zwo­icie.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Cie­szę się, że osta­tecz­nie przy­zwo­icie. Wiel­kie dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

F.S

Od­wie­dza­łam to opo­wia­da­nie wiele razy, ale za­wsze od­bi­ja­łam się od ry­mo­wan­ki (po czę­ści słusz­nie, bo ład­nie wpro­wa­dzi­ła w kli­mat opo­wia­da­nia).

Mam mie­sza­ne uczu­cia co do tego tek­stu. Z jed­nej stro­ny, iry­to­wał mnie na­tłok wy­da­rzeń, które nie były szcze­gól­nie istot­ne i czę­sto nie wno­si­ły wiele do akcji, np. scena wy­cią­ga­nia Iskier­ka z prze­pa­ści. Być może to skrzy­wie­nie, bo nie prze­pa­dam za tek­sta­mi, w któ­rych po­ło­wę aka­pi­tów można wy­rzu­cić bez szko­dy dla fa­bu­ły.

Z dru­giej jed­nak stro­ny – wy­da­rze­nia były cha­otycz­ne, ab­sur­dal­ne, nie­lo­gicz­ne. Nie wie­dzia­łam, czego się spo­dzie­wać, byłam więc cią­gle za­ska­ki­wa­na. Bar­dzo kre­atyw­nie zro­bio­ny świat/świa­ty. Chwi­la­mi ko­ja­rzy­ło mi się z In­cep­cją, może dla­te­go, bo nie­daw­no oglą­da­łam.

Braki warsz­ta­to­we (no, by­wa­ło drę­two) nad­ra­bia­ła war­stwa uczu­cio­wa. Zdaje się, że bar­dziej za­awan­so­wa­ni pi­sa­rze, sku­pie­ni na po­praw­no­ści ję­zy­ko­wej i fan­ta­zyj­nych zda­niach, czę­sto za­po­mi­na­ją o tym, jak ważne jest wy­wo­ła­nie w czy­tel­ni­ku emo­cji. To ci wy­szło pierw­szo­rzęd­nie. 

Bar­dzo je­stem cie­ka­wa, jak długo to opo­wia­da­nie zo­sta­nie w mojej pa­mię­ci.

 

Opo­wie­ści syna nie od­da­wa­ły bla­sku tych strasz­nych po­sta­ci. Nawet tra­wie­ni przez ogień za­chwy­ca­li, a jed­no­cze­śnie bu­dzi­li grozę.

Po­pro­szę wię­cej show, don’t tell na­stęp­nym razem :)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Kam, dzię­ki za od­wie­dzi­ny. Bar­dzo się cie­szę że Ci się, mimo bra­ków w tek­ście, po­do­ba­ło. Mnie cie­szą każde Twoje od­wie­dzi­ny :)

F.S

Nowa Fantastyka