- Opowiadanie: The Pessimist - Ziemia niczyja

Ziemia niczyja

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ziemia niczyja

Południe w naszych czasach wygląda tak jak niegdyś późny wieczór, wieczór wygląda jak niegdyś noc, a z kolei noc to czas absolutnego mroku. Jedynym źródłem światła jest słońce, które kryje się gdzieś za stropem gęstych, czarnych chmur, który przepuszcza zaledwie ułamek promieni tego dawno zdetronizowanego przez ludzkość boga. Wiatr kołysze drzewami pozbawionymi liści, co jakiś czas silniejszym podmuchem zmuszając siedzące na każdej gałęzi kruki i wrony do ucieczki, aby te za chwilę znów powróciły. Wygląda to tak jakby drzewa broniły się w beznadziejnej walce przed atakującymi je szkodnikami, co raz godząc się z porażką, by później podjąć jeszcze jedną próbę uwolnienia się od swoich czarnych oprawców. Chór kruków i wron śpiewa swoją niekończącą się pieśń o nędzy.

W szarych blokach żyją nieliczni ludzie, którzy nigdy nie patrzą w okna swoich mieszkań. Wiedzą jaki świat zobaczyliby przez brudne szkło. Ta wiedza jest dla nich wystarczającym powodem, by nie patrzeć na rzeczywistość. W swoich ciasnych brudnych mieszkaniach czekają, nie wiedząc na co. Czasami jakiś kształt poruszy się w oknie, lecz niknie po chwili.

Na placu zabaw wśród zardzewiałych karuzel oraz huśtawek, w wypełnionej mokrym, śmierdzącym piaskiem piaskownicy siedziało dwoje ludzkich dzieci, niewiele mniejszych ode mnie. Odrażające z nich istoty, choć tylko one przebywają poza swoimi betonowymi pudłami.

Wsłuchałem się w ich rozmowę.

- Inne dzieci mówią, że zakopałeś tutaj żywą wronę – odezwała się dziewczynka w zielonej sukience.

- To nieprawda. Nie wierz im. Nie lubią mnie. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego – po policzku chłopca spłynęła łza.

- Dlaczego cię nie lubią.

- Wszystko dlatego, że ich rodzice nie lubią moich. Mówią swoim dzieciom, żeby nie zadawały się ze mną.

- Moi rodzice tak nie mówią. Ale oni tylko śpią albo oglądają ściany. W ogóle prawie się nie odzywają. Nie chcą ze mną rozmawiać ani się bawić.

Chłopiec rozejrzał się dokoła jakby w obawie, że ktoś podsłuchuje ich rozmowę, po czym zapytał:

- Czy chcesz być moją koleżanką?

- Tak, ale boję się co inne dzieci będą o mnie mówić.

- Ja naprawdę nie zakopałem tej wrony! – chłopiec był już naprawdę zapłakany. – Czy… czy… – nie mógł wykrztusić z siebie słowa.

Gdy w końcu uspokoił się, otarł łzy brudnym rękawem i spytał:

- Czy jeśli pokażę Ci tę wronę, to mi uwierzysz?

- Tak.

Chłopiec podszedł do rogu piaskownicy.

- Jest tu.

Zaczął kopać rękami w brudnym, szarym piasku. Dół był coraz głębszy aż małe ręce w końcu dosięgły jakiegoś obiektu.

- Leży pod tą czaszką.

Wyjął ludzką czaszkę i położył ją obok dołka. Dziewczynka była niewzruszona widokiem. Obserwowała w skupieniu, jak chłopiec powoli wyciąga martwą wronę z ziemi. Położył ją obok czaszki. Wstał, wytarł ręce o ubranie i spytał:

- Czy teraz mi wierzysz?

- Tak.

Nagle zerwał się bardzo silny wiatr, zmuszając mnie do opuszczenia mojego miejsca na gałęzi. Wzniosłem się wysoko ponad szare bloki i pozbawione liści drzewa. Dokoła mnie roiło się od innych. Przez chwilę unosiłem się jeszcze, obserwując okolicę, po czym znów osiadłem na gałęzi tego samego drzewa. Skierowałem wzrok w stronę placu zabaw, na piaskownicę. Dzieci już nie było. Czy porwał je wiatr? Został tylko dołek, czaszka i zwłoki wykopanej wrony.

Poleciałem w tamto miejsce. Dziobem wepchnąłem wronę z powrotem do dołu, przysypałem ziemią. Niech tam pozostanie.

Wzbiłem się do lotu. Nadszedł czas, by poszukać nowego miejsca, innego życia, ponieważ tutaj nie ma nic dobrego.

 

Świat pode mną zdawał mi się być ciągle taki sam. To, co ludzie nazywają miastem, przypominało raczej to, co zwą cmentarzem. Szare budynki pokryte plamami różnych substancji i osadami pyłów o nieznanym mi pochodzeniu. Jedynym życiem jakie tu widziałem jesteśmy my, tamte apatyczne cienie ludzi i ta dwójka ludzkich dzieci, o ile widziałem je naprawdę. Może gdzieś daleko stąd znajdę inne istoty. Może jest miejsce na tym świecie, które wygląda inaczej, lepiej. Gdzieś daleko stąd może ujrzę słońce.

Zobaczyłem rzekę. Postanowiłem lecieć wzdłuż niej. Była słabo widoczna, ponieważ pokrywała ją warstwa substancji o odcieniu podobnym do pozbawionej trawy ziemi, ale z góry widziałem ją, mimo to.

Poza miastem także nie widziałem jeszcze ludzi ani zwierząt innych niż ptaki, których również dostrzegłem niewiele.

 

Po pewnym czasie rzeka zaczęła zanikać. Im dalej, tym ciemniejsza była pokrywająca ją warstwa. Ostatecznie widziałem już tylko wysepki tej substancji, pozostałe na suchym dnie koryta rzeki.

Potem nie widziałem już prawie nic. Nadszedł wieczór. Osiadłem wysoko na samotnym drzewie i tam zaczekałem do czarnej nocy, po czym w absolutnej ciszy zasnąłem.

Rano wygrzebałem z ziemi trochę pokarmu i wyruszyłem w dalszą podróż. Leciałem długo. Gdy nastał półmrok dnia, w oddali zobaczyłem prawie niedostrzegalny na tle szarego nieba dym. Skierowałem się w jego stronę. Ktoś rozpalił ogień, a jedyną istotą zdolną do tego, są ludzie.

Zbliżałem się. Dym był coraz bardziej widoczny i wyczuwalny w powietrzu. Wiedziałem, że moja podróż w poszukiwaniu życia nie skończy się w tamtym miejscu, ale miałem przynajmniej pewność, że są jeszcze ludzie, którzy żyją inaczej niż pozbawione energii istoty kryjące się w budynkach miasta.

Na polu, gdzie nie rosło ani jedno źdźbło trawy, stał namiot. Ognisko dogasało, gdy dotarłem w to miejsce. Z namiotu nie dobiegał żaden dźwięk. Aby sprawdzić, czy ktoś w nim jest wsunąłem głowę do środka. Wewnątrz na rozłożonej kurtce spał czarny pies z łapą owiniętą w zakrwawiony materiał. Usłyszałem nagle sapanie zbliżającego się człowieka. Wysunąwszy głowę z namiotu uciekłem ku górze. Brodaty mężczyzna w brudnych, łachmanach trzymał w rękach siekierę. Obok niego leżały upuszczone gałęzie drzewa. Z jego twarzy wyczytałem jednocześnie gniew i strach. Odleciałem na dalsze poszukiwania.

 

Kolejny dzień przyniósł kolejny znak człowieka. Usłyszałem dobiegającą z daleka melodię. Niedługo potem, lecąc dalej wzdłuż koryta rzeki, zdałem sobie sprawę, że dobiega z pobliskiej wsi, a dokładniej z wielkiego budynku znajdującego się w jej centrum. Była to mała wieś. Część budynków była zburzona lub spalona.

Tutaj także były kruki i wrony. Zawsze jest nas najwięcej w siedliskach ludzi. Kiedyś zostawiali dużo pożywienia. Teraz już nie, lecz my nadal jesteśmy tam gdzie oni.

Podążając za teraz już dobrze słyszalną muzyką wleciałem przez otwarte wrota do budynku. Zobaczyłem w nim obraz spustoszenia jakiego tylko ludzie mogli dokonać. Wizerunki ludzi na ścianach zamazane, wszędzie potłuczone, kolorowe szkło. Sterta spalonego drewna wskazuje, że ktoś ułożył ławki na środku, a potem spalił.

Ubrany na czarno człowiek o szarej skórze i nędznie wyglądającej twarzy szeptał coś leżąc na podłodze. Nie zauważył mnie? Wysoko ponad nami ktoś inny grał melodię śpiewając pieśń, której słowa – zagłuszone przez instrument – nie były rozpoznawalne, o ile w ogóle były to słowa, a nie rozpaczliwe wycie.

Nagle we wrotach ujrzałem jeszcze jednego człowieka. Był to wysoki mężczyzna w podartych ubraniach. Stał tam, przyglądając się mi, a ja czujnie obserwowałem jego, spodziewając się złych zamiarów – słusznie – ponieważ po chwili rzucił się na mnie z krzykiem. Nie zdążył jednak mnie dopaść. Przeleciałem nad nim i poprzez wrota uciekłem, by dalej poznawać nasz świat.

 

Lot mój nad polami i lasami bardzo się dłużył. Zacząłem powoli tracić nadzieję na odnalezienie życia. Im bardziej oddalałem się od miasta, tym mniej jego śladów spotykałem. Coraz mniej ptaków na drzewach i w powietrzu, wsie zdawały się być jakby bardziej opustoszałe, a w końcu całkowicie wymarłe, w ziemi nie było już prawie robaków.

Postanowiłem zrobić coś, czego nigdy wcześniej bym nie uczynił. Jeśli za dnia nie spotykam życia, to pora wyjść na spotkanie stworzeniom nocy. Gdy zapadnie noc, nadal będę lecieć wysoko, aż dźwięk lub światło doprowadzą mnie do innych istot. Zdecydowałem o tym, gdyż moje oczy nie ujrzały nic dobrego za dnia. Noc jest jedyną, ostatnią nadzieją, ponieważ ciemność włada światem w naszych czasach.

I gdy ona nastała, ja leciałem jakby pozbawiony zmysłów wzroku i słuchu. Moje skrzydła przecinały zimne powietrze. Wznosiłem się wysoko, by z niczym się nie zderzyć, choć tak naprawdę nie widziałem tego co znajdowało się pode mną. Szósty zmysł kierował moim lotem jakby narodzony z utraty wzroku i słuchu.

Noc budziła we mnie strach. Co raz walczyłem z myślą, by wylądować i pogrążyć się we śnie do rana, by nie musieć znosić tego przerażającego stanu pozbawienia części istnienia. Nie widzieć i nie słyszeć to tak jakby częściowo być martwym. W takich momentach ratowałem się myślą, że tak naprawdę widzę i słyszę. Widzę absolutny, nieprzenikniony mrok i słyszę głuchą ciszę.

Zdało mi się przez chwilę, że w oddali zobaczyłem jasny punkt, jakby płomień pośród gęstego lasu. W końcu usłyszałem pierwszy od tak dawna dźwięk. Były to głosy ludzi. Poczułem rozczarowanie, bowiem znam już dobrze ludzi. Czy już zawsze będę spotykał tylko ich?

Mimo to kierowałem się tym dźwiękiem. Również płomień jawił się między drzewami coraz częściej i wyraźniej. Ludzkie głosy układały się w jakąś rytmiczną pieśń krzyczaną raczej niż śpiewaną przez wiele osób. Im bliżej byłem, tym bardziej niepokojąca zdawała mi się ta prymitywna, gardłowa pieśń. Była w niej dzikość, plugawość i euforia.

Dotarły do mnie jej przerażające wersy.

 

Połamać skrzydła

Obciąć dzioby

Wyrwać pióra

Ukręcić głowy

 

Podłym ptakom

Plugawiącym ziemię

Niech kto żyw

Zada cierpienie

 

Słysząc te słowa ryczane co najmniej kilkunastoma głosami, zacząłem się bać, ale wiedziałem, że jeśli nie zbliżę się na tyle, by światło ognia padło na mnie, noc będzie stanowiła moją osłonę. Musiałem zobaczyć co się tam dzieje.

Osiadłem na jednym z drzew w bezpiecznej odległości. Skryty wśród mroku i bezlistnych gałęzi drzew obserwowałem grupę ludzi, ale takich, jakich nigdy dotąd nie widziałem. Wokół dużej płonącej sterty gałęzi stali oni: o wiele wyżsi niż zwykli ludzie, ich skóra była szara, choć widniały na niej brązowe plamy. Zauważyłem również inny kształt głów. Głowy ich bowiem bardziej były szerokie niż długie. W ich obliczach widoczny był dziki gniew.

Najbardziej szokujące było jednak to, co ujrzałem, a raczej zrozumiałem dopiero na końcu: nie mieli na sobie ubrań, ale obwieszeni byli martwymi wronami i krukami, które nosili niczym ornamenty zawieszone na drutach i sznurach.

 

Połamać skrzydła

Obciąć dzioby

Wyrwać pióra

Ukręcić głowy

 

Obserwowałem przerażony jak narasta euforia tych… ludzi? Czy aby na pewno są to ludzie? Wrzawa narastała. W końcu ujrzałem jak ktoś niesie coś w stronę ognia. Gdy zbliżyli się na tyle, by światło stosu uczyniło to widocznym, zobaczyłem, że tym, co zamierzają spalić jest wielki błękitny ptak z wbitą w szyję strzałą.

Tam jest jeszcze jeden! – usłyszałem nagle i od razu zerwałem się do lotu, a już po chwili strzały z łuków leciały w moim kierunku. Szczęśliwie uniknąłem śmierci, która spotkała błękitnego ptaka.

Teraz już mój lot nie był poszukiwaniem, a ucieczką. Wzbiłem się wysoko w powietrze i pozwoliłem nieść się skrzydłom obojętnie dokąd mnie poniosą. Myślałem już tylko o tym, co tam zobaczyłem.

 

Dalszy mój lot trwał kilka dni, a ziemia, którą widziałem pod sobą, była już tylko pustkowiem, na którym nie stanąłem od momentu ucieczki, mimo że dręczyły mnie głód i pragnienie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że wokół mnie jest jaśniej niż wcześniej. Nigdy nie widziałem ziemi tak jasno oświetlonej. Ujrzałem strumień wody płynący nieopodal szarego lasu. Po raz pierwszy od dawna stanąłem na Ziemi. Po raz pierwszy piłem tak czystą wodę. Spojrzałem w górę, chcąc wzbić się do dalszego lotu w nieznane, gdy ujrzałem jaśniejszy obszar w stropie czarnych chmur. To stamtąd padało to światło.

Nagle chmury w tamtym miejscu rozstąpiły się i zobaczyłem jasne, błękitne niebo. Wzleciałem ku niemu, bo czułem, że tam znajduje się upragniony kres mojej tułaczki. Tę podróż zacząłem, by szukać innego życia, którego nie znałem. Gdy je znalazłem, ujrzałem je niesionym na spalenie. Szukałem dobra, a znalazłem tylko marność ludzkiej egzystencji i wrogość.

Teraz, gdy myślę o mojej podróży, widzę, że jedynym jej jasnym punktem był człowiek, który opiekował się swoim rannym psem. Ostatni raz spojrzałem na tę ziemię, tym razem w jaśniejszym świetle, i zrozumiałem, że ostatecznie nie ma tu nic dobrego.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie przemówiło do mnie. Pewnie to miała być jakaś wzniosła metafora, a ja cały czas się zastanawiałam, czy w Twoim świecie jeszcze zachodzi fotosynteza.

Tą podróż zacząłem,

Tę podróż.

Babska logika rządzi!

Nic mi nie wiadomo na temat wzniosłej metaforyki tego utworu. Dobrze, jeśli ktoś interpretuje po swojemu, bo właśnie taki miał to być tekst: żeby każdy rozumiał jak chce (albo nie chce). 

A co do fotosyntezy, to może gdzieś, 1000 km dalej, za górami, lasami itd, świat wygląda inaczej. Może tam rosną drzewa i kwitną kwiaty, ale w miejscu akcji nie.

 

Dziękuję za opinię i wskazanie błędu. :)

Masz problem z przecinkami. Momentami Twój styl bywa toporny, troszkę niewyrobiony, tekst sprawia czasami wrażenie przegadanego. 

Zaczęło się fajnie, czytałam z zainteresowaniem, chociaż pod koniec nie uniknąłeś dłużyzn – możnaby ciachnąć trochę opisy podróży bohatera, żeby opowiadanie zyskało na dynamice. Podoba mi się natomiast perspektywa, którą obrałeś – ale tu można z kolei zarzucić zbytnie uczłowieczenie narratora. Finał rozczarowuje – niczego nie wyjaśnia, rzucasz tylko truizmem w stylu “Ludzie są niedobrzy” i finito. A szkoda, bo klimat wykreowałeś niezły, opowiadanie ma kilka intrygujących momentów, mogłoby z niego wyjść coś fajnego. Nie dziwię się Finkli, że odczytała tekst jako jakąś metaforę, mi też trochę tym zalatuje.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

No, niezupełnie odczytałam jako metaforę. Doszłam do wniosku, że jako metafora miałby sens. ;-)

Babska logika rządzi!

Cóż, Gravel, masz rację. I dziękuję wam, bo czegoś takiego oczekiwałem – konstruktywnej i sensownej krytyki, opinii.

Owszem, toporny język sam dostrzegam. Tekst jest w dużej mierze opisowy, ale taki był mój zamiar. Może gdybym pisał w bardziej wyszukany sposób (jestem miłośnikiem długich opisów), byłoby to lepsze. Narrator jest bardzo uczłowieczony, co było zamierzone i nie znaczy to bynajmniej, że skoro taki miałem zamiar, to wszystkim ma się podobać. Rozumiem podejście. ;) Zakończenie jest na tle całości nawet optymistyczne. Nie jest to przesłanie typu: zabij się, nic nie ma sensu.

 

Wrócę jeszcze do metafor zawartych w tym opowiadaniu. Jest w nim wiele znaków zapytania. Cieszy mnie, że całość brzmi jak metafora, bo wiele elementów zachowuje się jak symbole, ale jakkolwiek się je odczyta, nie będzie to błędem. Nie ustaliłem jednego klucza typu “to opowiadanie mówi, że ludzie są źli“. Nie wpajam poglądów ani filozofii. Piszę może w klimacie dekadenckim, ale właśnie to lubię. ;) To moje pierwsze opowiadanie i postaram się, by następne były lepsze, choć wciąż dalekie od metafor i alegorii.

Nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć, przedstawiając jałowy świat, w którym ostali się tylko ludzie, ptaki i jeden pies. I choć zachęcasz, by każdy jak zechce zinterpretował sobie to, co widział ptak, chyba nie pokuszę się o żadną interpretację.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia – szczególnie przeszkadzały mi powtórzenia, nadmiar zaimków i nie najlepsza interpunkcja.

 

- Inne dzie­ci mówią, że za­ko­pa­łeś tutaj żywą wronę… – Dialog powinna rozpoczynać półpauza, nie dywiz. Ten błąd powtarza się wielokrotnie.

 

- To nie­praw­da. Nie wierz im. Nie lubią mnie. Nigdy nie zro­bił­bym cze­goś ta­kie­go – po po­licz­ku chłop­ca spły­nę­ła łza. To nie­praw­da. Nie wierz im. Nie lubią mnie. Nigdy nie zro­bił­bym cze­goś ta­kie­go.Po po­licz­ku chłop­ca spły­nę­ła łza.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

- Czy jeśli po­ka­żę Ci tę wronę, to mi uwie­rzysz? Czy jeśli po­ka­żę ci tę wronę, to mi uwie­rzysz?

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

zmu­sza­jąc mnie do opusz­cze­nia mo­je­go miej­sca na ga­łę­zi. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

ich skóra była szara, choć wid­nia­ły na niej brą­zo­we plamy. Za­uwa­ży­łem rów­nież inny kształt głów. Głowy ich bo­wiem bar­dziej były sze­ro­kie niż dłu­gie. W ich ob­li­czach wi­docz­ny był dziki gniew. Naj­bar­dziej szo­ku­ją­ce było jed­nak to… – Objaw byłozy.

 

Tam jest jesz­cze jeden! – usły­sza­łem nagle… – Brak półpauzy rozpoczynającej wypowiedź.

 

Po raz pierw­szy od dawna sta­ną­łem na Ziemi.Po raz pierw­szy od dawna sta­ną­łem na ziemi.

Ptak chyba nie przyleciał z inne planety?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całe szczęście, że Gravel się już wypowiedziała, bo właściwie musiałbym napisać to samo. Intrygująco się zaczęło, zaczęło szarpać w środku (powtórzenia, zdania mało płynne, niektóre niepotrzebne – np. “zacząłem się bać”, kulejąca interpunkcja), a zakończenie niewiele wniosło i rozczarowało. Tak krótki tekst powinien składać się z samego mięcha (pomysłu), na opisy w tego typu scenach miejsca nie ma. Ja tak co prawda się ograniczać nie umiem, ale widziałem u innych ;)

Podsumowując – średnio. Jako znany brutal dam 3.5. Albo może 3.55 – za “zdetronizowanego przez ludzkość boga“.

edit: Określenia “średnio” zawsze używam w znaczeniu dosłownym, to nie jest eufemizm.

Według mnie wcale nie jest źle. Podoba mi się sposób, w jaki budujesz zdania – starasz się, żeby były długie i urozmaicone. Potrafisz też stworzyć całkiem niezły klimat, co jest sporym osiągnięciem i nie każdemu się to udaje. Troszkę gorzej jest z pomysłem, bo tak naprawdę opowiadanie się kończy i pozostawia wrażenie pustki, nie ma jakiejś puenty, zaskoczenia, czegoś, co zmuszałoby do refleksji. To znaczy starasz się, żeby tak było, ale nie jest ;)

Zwróć uwagę na powtórzenia i zbędne zaimki. Ćwicz – potencjał jest, warto go wykorzystać :)

Początek intryguje, jest klimat, ale potem tekst zaczyna nieco nużyć. Nie kupiłem narratora, poza tym, że jest ptakiem niewiele można o nim  powiedzieć.

Nowa Fantastyka