
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Po żmudnych i burzliwych negocjacjach w składzie ekspedycji znaleźli się: Joe, Lynn, Avram, Noah i jeden z Indian o imieniu Szumkhen. Wybrano go z prostego powodu: oddelegowali go sami Indianie. Niektórzy domagali się jeszcze obecności kogoś spośród Aborygenów, ale ci odrzucili ofertę. Okazało się, że większość życia spędzili w Sydney – z tłumaczeniem tej kwestii akurat nie było większego kłopotu – i w warunkach naturalnych sobie nie poradzą. Od pokoleń żyli w zurbanizowanym środowisku i zatracili dawną więź z naturą.
Gdy ekspedycja była gotowa do wymarszu, z grupy obserwujących ostatnie przygotowania wystąpił niewysoki i szczupły brunet. Zachowywał się nieśmiało, choć postawa i ruchy zdradzały wewnętrzną dyscyplinę. Dotąd trzymał się na uboczu, przy skupisku azjatyckim, i o niczym, podobnie jak większość, nie wiedział. Teraz jednak, kiedy przedsięwzięcie wyszło na jaw, postanowił interweniować. Przywitał się uniesieniem prawej dłoni i zwrócił uwagę wszystkich na coś, co do tej pory umknęło podczas gorączkowych przygotowań.
– Wiecie, że obóz jest odizolowany od otoczenia?
Wszyscy umilkli wpatrując się weń pytająco. Siatkę owszem, każdy widział, ale wydała się zbędnym szczegółem, więc nikt nie podjął się analizy tego faktu. Zapewne każdemu choć raz w życiu zdarzyło się przeskoczyć jakiś płot.
– Obszedłem go dookoła i mówię wam, że jesteśmy szczelnie odgrodzeni od tego, co jest tam – wskazał ręką gdzieś ponad głowami zgromadzonych na odległe wzgórza.
– Kim jesteś? – zapytała Lynn. – Widziałam cię kilka razy, ale nie zdążyliśmy porozmawiać.
– Mam na imię Dragan i pochodzę z Serbii. – odparł z dumą w głosie.
– Dragan, czyli… smok? – pytanie Lynn przypadkowo zabrzmiało jak drwina.
Na szczęście Dragan puścił je mimo uszu.
– Przeżyłem wojnę na Bałkanach a potem byłem w Afganistanie – ciągnął – jestem zawodowym żołnierzem i dlatego uznałem za stosowne zrobić rozpoznanie taktyczne. Nasze położenie przypomina mi pustynne bazy w Afganistanie. Jesteśmy odgrodzeni od świata zewnętrznego i uważam, że jest tak nie bez przyczyny.
– Uważasz, że tu jesteśmy najbezpieczniejsi? – Lynn i pozostali zainteresowali się tym, co mówił Dragan.
– Powiem więcej, uważam, że pas ziemi dookoła osady może być zabezpieczony a nawet zaminowany! Komuś zależy na tym, abyśmy się stąd nie wydostali!
Wśród zebranych zapadła martwa cisza.
Po chwili wstał Dymitr, którego nikt nie chciał puścić na wyprawę, ponieważ tylko on potrafił wytwarzać cieszący się coraz większą popularnością samogon.
– Wychodzi mi z tego, że ten Serb – tu skinął głową z szacunkiem na przedmówcę – dał nam kilka nowych i niezwykle cennych informacji odnośnie naszego położenia! Skoro jesteśmy odgrodzeni a teren dookoła zaminowany, to zapewne dla naszego bezpieczeństwa i nie powinniśmy stąd nigdzie się ruszać! Mamy wodę – wskazał na hydrant – spore zapasy pożywienia i nocleg. Nie wiemy tylko, po co ktoś zadał sobie tyle trudu, aby to zorganizować! Komuś na tym zależało, ale równie dobrze można zapytać, czy to nie obrona nas przed kimś?
– Zaraz… – do dyskusji wtrąciła się filigranowa murzynka – skąd mamy mieć pewność, że teren jest zaminowany?
– Ktoś wyrównał szeroki pas ziemi dookoła – wyjaśnił Dragan – dalej są naturalne nierówności, a tu mamy idealnie i nienaturalnie płaską powierzchnię. Tak minowali pola w Afganistanie żołnierze radzieccy. Jednemu z naszych urwało na takim polu nogę.
– Nie przekonamy się, dopóki nie sprawdzimy – skwitowała murzynka.
– Ty jesteś Martha? – zagadnęła Lynn.
– Tak – odparła zwięźle – byłam policjantką w Chicago.
Dopiero teraz Avram zwrócił uwagę na dwie sprawy: niektórzy, mówiąc o swojej przeszłości, używali czasu przeszłego. Byli też tacy, choć naprawdę nieliczni, którzy posługiwali się czasem teraźniejszym. Przypadek? Postanowił jednak poczekać z odpowiedzią, chociaż, jak podejrzewał, było to związane z przyjętym za życia – o zgrozo, co za ujęcie tematu – światopoglądem.
Gdy Joe, który dowodził ekipą, dał znak do wymarszu, cała ekspedycja udała się jedną z szerokich, wybetonowanych ulic – asfaltu ze względu na wysokie temperatury nie użyto – w kierunku granicy obozu. Postanowiono zabrać Dragana, który okazał się chętny do współpracy. Za ekspedycją podążała w milczeniu reszta mieszkańców. Gdy dotarli do ogrodzenia, pojawił się kolejny problem.
– Faktycznie, dookoła siatka – orzekł beznamiętnie Noah. – Ma ktoś nożyce do cięcia?
Avram zaklął. Dopiero teraz doszło doń, że na zorganizowanie skutecznej i bezpiecznej wyprawy nie ma żadnych szans. Co innego gra… można wybierać w wielu opcjach menu! Ale tu nie było mowy o graniu. Żadnego menu! Rzeczywistość zaczynała stawiać im opór wtedy, kiedy tylko zaczynali działać! Nawet Dragan rozłożył bezradnie ręce. Podszedł do siatki i zaczął się jej uważnie przyglądać. Po chwili odwrócił się i w milczeniu odszedł w kierunku obozu.
– Co robimy? – Lynn spojrzała wymownie na Avrama. Stwierdził, że zaczynała tracić pokładane weń zaufanie, a do tego za wszelką cenę nie chciał dopuścić. Już miał ruszyć w kierunku ogrodzenia kiedy ubiegł go wielki murzyn.
– Idziemy! – Joe najwyraźniej postanowił przejąć inicjatywę. Podszedł do siatki, wczepił się w nią swymi silnymi rękoma i… padł martwy rażony konwulsjami.
W tym samym momencie przez tłum zgromadzonych przedarł się Polak. Na widok martwego Joe zatrzymał się jak wryty i przyklęknął skrywając twarz w dłoniach.
Brawa za małą ilośc błędów! Wyłapałem tylko dwa. W dialogu "[...]tu skinął głową z szacunkiem na przedmówcę " powinna na końcu być kropka (czepiam się, ale masz szancę poprawić ;)). I wydaje mi się, że "skinął głową w stronę przedmówcy" zamiast "na przedmówcę" lepiej by brzmiało, ale to tylko moje odczucia. Błąd numer dwa to "dookoła" - pisze się to oddzielnie. Co zaś do samego opowiadania, to napisane jest porządnie, ale to jakby urywek większej całości, i na dodatek urywek nie najlepszy, bo pomysł zamknięcia różnych ludzi w jednym obozie wbrew ich woli można było lepiej wykorzystać. Tak czy inaczej: 4.0
Pozdrawiam
Z tym: "dookoła" to bym się jednak kłócił...
Ja też się kłóciłem, jak mi nauczycielka z polaka mówiła ;)