- Opowiadanie: zrywoslaw - Casus NB-12X3

Casus NB-12X3

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Reinee, c21h23no5.enazet

Oceny

Casus NB-12X3

Pęcz­nie­ją­cy w próż­ni bąbel za­ła­mu­ją­ce­go się ho­ry­zon­tu zda­rzeń wy­pluł ma­leń­kie ziar­no. We­wnątrz nagłe szarp­nię­cie zwia­sto­wa­ło wyj­ście stat­ku z nad­prze­strze­ni. Na­le­żą­cy do Mię­dzy­pla­ne­tar­nej Służ­by Kry­mi­nal­nej ko­smicz­ny ra­dio­wóz, ma­new­ru­jąc po­mię­dzy dwoma na­tu­ral­ny­mi sa­te­li­ta­mi, wszedł na or­bi­tę. Skla­sy­fi­ko­wa­na w astro­no­micz­nych atla­sach pod nu­me­rem NB-12X3, sza­ro­bu­ra pla­ne­ta, na pierw­szy rzut oka nie wy­róż­nia­ła się ni­czym szcze­gól­nym.

– Piach, dupa i ka­mie­ni kupa – prych­nął pry­wat­ny de­tek­tyw O’Brian, spo­glą­da­jąc przez pa­no­ra­micz­ną przed­nią szybę kok­pi­tu. Po chwi­li kon­tem­pla­cji nad brzy­do­tą ska­li­ste­go globu zer­k­nął tę­sk­nie na opróż­nio­ną do po­ło­wy szklan­kę z whi­sky i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. Umowa z mi­ni­ster­stwem prze­wi­dy­wa­ła speł­nia­nie kilku jego ży­cio­wych po­trzeb i przez cały, trwa­ją­cy dwa­na­ście go­dzin lot, skwa­pli­wie z tego ko­rzy­stał.

– Oszczę­dził­by mi pan słu­cha­nia tych nie­to­le­ran­cyj­nych uwag – burk­nę­ła na pa­sa­że­ra in­spek­tor Te­re­sa Sklo­do­vsky. Nie­bie­ska­wy od­cień skóry su­ge­ro­wał pły­ną­cą w jej ży­łach do­miesz­kę an­du­riań­skiej krwi. Prze­łą­czyw­szy ste­ro­wa­nie na ob­słu­gę ma­nu­al­ną, chwy­ci­ła mocno ma­net­ki i za­ci­ska­jąc wą­skie usta, aby nie wy­rwa­ła się z nich żadna sek­si­stow­ska uwaga, roz­po­czę­ła pro­ce­du­rę wej­ścia w rzad­ką at­mos­fe­rę.

W końcu na­stał ten przy­kry mo­ment, w któ­rym męż­czy­zna mu­siał po­łknąć pa­styl­kę re­du­ku­ją­ca po­ziom al­ko­ho­lu we krwii. Aby umi­lić sobie ten nie­przy­jem­ny obo­wią­zek popił ją reszt­ką drin­ka. Po chwi­li zre­flek­to­wał się i spo­żył jesz­cze trzy takie ta­blet­ki. Na­stęp­nie się­gnął po kap­suł­ki ener­ge­tycz­ne i elek­tro­li­ty. Aby uła­twić ich przy­swo­je­nie nalał sobie zwy­kłej wody. Jej ni­ja­ki smak spo­wo­do­wał u niego od­ruch wy­miot­ny, po któ­rym w ustach po­zo­stał cierp­ki po­smak soków żo­łąd­ko­wych.

– Teraz już ro­zu­miem dla­cze­go pla­ne­ta zo­sta­ła tak szyb­ko włą­czo­na do Unii Mię­dzy­pla­ne­tar­nej – kon­ty­nu­ował swoje wy­wo­dy O’Brian. – Śla­dów cy­wi­li­za­cji brak, ale ko­pal­nia ro­śnie tu na ko­pal­ni. Kogo tu nie ma, same znane marki. Cie­ka­we jaki pro­cent zy­sków tra­fia do tu­byl­ców?

– Przy­po­mi­nam panu, że Unia kie­ru­je się wy­łącz­nie do­brem swo­ich oby­wa­te­li, a jedną z głów­nych pre­ro­ga­tyw jest so­li­dar­na re­dy­stry­bu­cja za­so­bów – wy­re­cy­to­wa­ła in­spek­tor.

– Ależ pani mózg wy­pra­li w tej aka­de­mii. Po­ży­je pani jesz­cze tro­chę na tym świe­cie, to pozna re­alia w nim pa­nu­ją­ce.

Po­li­cjant­ka zbyła przy­tyk drwią­cym sark­nię­ciem. Jej uwaga sku­pi­ła się na po­praw­nym za­do­ko­wa­niu do sta­lo­wej wieży am­ba­sa­dy.

Śluza otwar­ła się z sy­kiem wy­rów­ny­wa­ne­go ci­śnie­nia. Ko­ry­tarz po dru­giej stro­nie za­le­wa­ło mlecz­no­bia­łe świa­tło, wy­do­by­wa­ją­ce się z całej jego po­wierzch­ni. De­tek­tyw mi­mo­wol­nie zmru­żył oczy. Obron­ną re­ak­cję or­ga­ni­zmu na blask ży­cze­nio­wo zrzu­cił na karb zmę­cze­nia po­dró­żą. W od­le­gło­ści kilku me­trów za­ma­ja­czy­ła tycz­ko­wa­ta syl­wet­ka unij­ne­go am­ba­sa­do­ra. Wspie­ra­jąc się o lasce kuś­ty­kał w stro­nę przy­by­szy.

– Teo­dor Szulc – przy­wi­tał się sta­ru­szek. – Witam na Rkha­nie!

– Na czym? – zdzi­wił się O’Brian.

– To miej­sco­wa nazwa pla­ne­ty – od­po­wie­dział Szulc. – Za­pra­szam za mną do mo­je­go biura.

– Gdzie są po­zo­sta­li pra­cow­ni­cy pla­ców­ki? – za­py­ta­ła in­spek­tor, zdzi­wio­na pa­nu­ją­cą w mi­ja­nych ko­ry­ta­rzach pust­ką.

– Od wy­lo­tu ekipy et­no­gra­fów je­stem tu zu­peł­nie sam. Wie pani, cię­cia bu­dże­to­we. Sta­cja jest jed­nak w zu­peł­no­ści zme­cha­ni­zo­wa­na i sa­mo­wy­star­czal­na, więc nie ma pro­ble­mu – wy­ja­śnił go­spo­darz.

– Nie nudzi się tu pan? – spy­tał O’Brian ze szcze­rą tro­ską w gło­sie.

– W moim wieku naj­bar­dziej po­żą­da­ną roz­ryw­ką jest szklan­ka szkoc­kiej i czę­ste drzem­ki.

We­szli do nie­wiel­kie­go przy­ciem­nio­ne­go po­miesz­cze­nia, które wy­glą­dem przy­po­mi­na­ło sta­ro­świec­ką bi­blio­te­kę. Jed­nak za­miast praw­dzi­wych re­ga­łów i spo­czy­wa­ją­cych na nich ksią­żek, na ścia­nach wy­świe­tla­ne były tylko ich ob­ra­zy.

– Prze­cho­dząc do rze­czy. – Szulc usiadł za biur­kiem i za­czął prze­su­wać pal­ca­mi po bla­cie, który oka­zał się peł­nić role do­ty­ko­we­go pul­pi­tu ste­ru­ją­ce­go. – Ty­dzień temu, na­le­żą­cy do jed­nej z gór­ni­czych kor­po­ra­cji, robot geo­lo­gicz­ny, w trak­cie ru­ty­no­we­go re­ko­ne­san­su, na­tknął się na zwło­ki. Na­le­ża­ły do au­to­chto­na. – Am­ba­sa­dor zna­lazł wresz­cie od­po­wied­ni plik i uru­cho­mił pro­jek­tor, który zwi­zu­ali­zo­wał prze­strzen­ny obraz.

– Prze­cież to jest jakiś robal – sko­men­to­wał O'Brian.

– Nie za­po­znał się pan z prze­sła­ny­mi prze­ze mnie ak­ta­mi? – fuk­nę­ła na de­tek­ty­wa Sklo­do­vski.

– Jakoś nie było oka­zji – od­po­wie­dział nie­spe­szo­ny nie­wie­dzą.

– Szczyt aro­gan­cji. Gdyby nie pana za­wo­do­wa re­no­ma w śro­do­wi­sku, Mi­ni­ster­stwo Rów­no­ści Płci nigdy by pana nie za­trud­ni­ło.

– To może przy­bli­żę szcze­gó­ły spra­wy – wtrą­cił się Szulc, chcąc za­ła­go­dzić ro­sną­ce na­pię­cie. Lata spę­dzo­ne w sa­mot­no­ści od­zwy­cza­iły go od gwał­tow­nych dys­ku­sji, do któ­rych za­czął żywić nie­chęć. Je­dy­nym dźwię­kiem, który nie po­wo­do­wał u niego aler­gicz­nej re­ak­cji, był apa­tycz­ny tembr jego wła­sne­go głosu. – Za­miesz­ku­ją­ca tę pla­ne­tę rasa Rkha­nów, by­naj­mniej nie na­le­ży do ga­tun­ków hu­ma­no­idal­nych. Naj­bli­żej im do ziem­skich sta­wo­no­gów. Do­ko­na­ne przy oka­zji prób­nych od­wier­tów, ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne wy­ka­za­ły, że od setek ty­siąc­le­ci znaj­du­ją się na tym samym eta­pie roz­wo­ju. We­dług skali Kar­da­sze­wa otrzy­ma­li trzy dzie­sią­te punk­tu.

– Nie­wie­le – za­uwa­ży­ła in­spek­tor. – Nigdy nie sły­sza­łam o sy­tu­acji, w któ­rej do Unii zo­sta­ła przy­ję­ta cy­wi­li­za­cja o war­to­ści mniej­szej niż jeden. Prze­cież to jest sprzecz­ne z trak­ta­ta­mi mię­dzy­pla­ne­tar­ny­mi – do­da­ła.

– Cóż, po­li­ty­ka i biz­nes. – Szulc bez­rad­nie roz­ło­żył ręce.

– A nie mó­wi­łem?! – krzyk­nął trium­fal­nie O'Brian kle­piąc się po ko­la­nach i spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na part­ner­kę.

In­spek­tor, ku swo­je­mu zdu­mie­niu, mu­sia­ła przy­znać mu w duchu rację. Mimo to­por­nej po­wierz­chow­no­ści, de­tek­tyw oka­zał się być osobą nad wyraz prze­ni­kli­wą. Nie miała jed­nak za­mia­ru uze­wnętrz­niać wła­snych od­czuć i tym samym ka­pi­tu­lo­wać przed tym za­pi­ja­czo­nym, im­per­ty­nenc­kim cha­mem.

– A prze­kła­da­jąc tę miarę roz­wo­ju na zro­zu­mia­ły język? – do­py­ty­wał O'Brian.

– Są na po­zio­mie ziem­skie­go śre­dnio­wie­cza – wy­rę­cza­jąc Szul­ca, od­po­wie­dzia­ła Sklo­do­vsky.

– Isto­ty te po­sia­da­ją jed­nak kilka cech, które wy­róż­nia­ją je na tle po­zo­sta­łych ras Unii – pod­kre­ślił Szulc. – Wszyst­kie osob­ni­ki z jed­ne­go kopca, mimo, że po­sia­da­ją au­to­no­mię, po­łą­czo­ne są ze sobą czymś w ro­dza­ju wspól­ne­go umy­słu, któ­re­go cen­trum dys­po­zy­cyj­nym jest lo­kal­na Kró­lo­wa. To ona te­le­pa­tycz­nie wy­da­je roz­ka­zy i bez­po­śred­nio za­rzą­dza ko­lo­nią.

– Teraz już wiem dla­cze­go nasi wło­da­rze do tej pory nie za­im­ple­men­to­wa­li tutaj swo­je­go głów­ne­go to­wa­ru eks­por­to­we­go! – O’Bria­na nie opusz­czał dobry humor.

– O co panu znowu cho­dzi? – Sklo­do­vsky zmarsz­czy­ła swoje wy­so­kie czoło.

– Nikt nie po­fa­ty­go­wał się o wpro­wa­dze­nie tu stan­dar­dów de­mo­kra­tycz­nych, bo Ja­śnie Panie mia­ły­by wy­gra­ną w kie­sze­ni! – za­drwił O'Brian.

Sklo­do­vsky do­słow­nie spur­pu­ro­wia­ła na twa­rzy, ale zbyła uwagę mil­cze­niem. Nie miała już ocho­ty wcho­dzić z de­tek­ty­wem w żadne po­le­mi­ki. Po­sta­no­wi­ła cze­kać na swoją szan­sę.

– Ze wzglę­du na ogra­ni­czo­ne fun­du­sze, ba­da­nia nad tu­tej­szą kul­tu­rą były dość po­wierz­chow­ne – kon­ty­nu­ował Szulc. – Po­dej­rze­wa­li­śmy, że cała po­pu­la­cja skła­da się tylko z osob­ni­ków płci żeń­skiej.

– I co w tym dziw­ne­go? We­nus-2 też za­miesz­ku­ją tylko ko­bie­ty. Od setek lat żyją w po­ko­ju, bez szko­dli­wych mę­skich wzor­ców prze­mo­cy – oznaj­mi­ła z cał­ko­wi­tą po­wa­gą Sklo­do­vsky, świę­cie prze­ko­na­na w gło­szo­ne przez sie­bie tezy.

– We­nu­sja­nie stali się mo­no­sek­su­lal­ni z po­wo­dów czy­sto me­dycz­nych. Po­waż­na mu­ta­cja w ko­dzie ge­ne­tycz­nym do­pro­wa­dzi­ła do nie­od­wra­cal­nej de­ge­ne­ra­cji mę­skich osob­ni­ków – uści­ślił am­ba­sa­dor. – A co do Rkha­nek. Zdzi­wi­ła­by się pani jak za­ja­dłe i krwa­we wojny pro­wa­dzi­ły ze sobą po­szcze­gól­ne gniaz­da zanim zo­sta­ły zo­bo­wią­za­ne do za­war­cia wie­czy­ste­go po­ko­ju – wy­ja­śnił Szulc, czym po­now­nie wzbu­dził nie­ukry­wa­ną ra­dość O'Bria­na.

– A jakie ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją dla tu­byl­ców z człon­ko­stwa w Unii? – za­in­te­re­so­wał się de­tek­tyw, pod­cho­dząc do dys­try­bu­to­ra i na­peł­nia­jąc sto­ją­ca obok ko­nia­ków­kę.

– Ogra­ni­czo­ny do­stęp do na­szej tech­no­lo­gii. Dzię­ki temu w nie­któ­rych dzie­dzi­nach na­stą­pi­ła zna­czą­ca po­pra­wa ich życia.

– Czyli świe­ci­deł­ka w za­mian za cenne ko­pa­li­ny? Cóż, lep­sze to niż eks­ter­mi­na­cja. – De­tek­tyw wzniósł toast, na który jed­nak nie od­po­wie­dział żaden z jego roz­mów­ców. – To jak one się roz­mna­ża­ją, skoro wszyst­kie to babki? In vitro nie jest tutaj chyba po­pu­lar­ną me­to­dą? – Prze­łknąw­szy łyk po­śled­nie­go trun­ku, O'Brian prze­rwał chwi­lę ciszy.

– I w tym jest wła­śnie pro­blem – oży­wił się am­ba­sa­dor. – Au­top­sja wy­ka­za­ła, że zna­le­zio­ne zwło­ki na­le­ża­ły do przed­sta­wi­cie­la płci mę­skiej. Przy­czy­ną zgonu były licz­ne ob­ra­że­nia. Wy­sła­ne do Kró­lo­wej za­py­ta­nie nie do­cze­ka­ło się od­po­wie­dzi i to jest wła­śnie powód wa­szej wi­zy­ty.

– Cie­ka­we czy ten pe­cho­wiec był świa­do­my swo­jej nowej przy­na­leż­no­ści i wy­ni­ka­ją­cych z niej po­śmiert­nie praw? – za­kpił po­now­nie O'Brian.

 

Przed po­dej­ściem do lą­do­wa­nia ra­dio­wóz za­to­czył kilka krę­gów nad przy­po­mi­na­ją­cym górę i wzno­szą­cym się kil­ka­set me­trów nad po­zio­mem grun­tu kop­cem. Jedno z jego zbo­czy upstrzo­ne było lasem wia­tra­ków, bez wąt­pie­nia sta­no­wią­cych kom­po­nent unij­ne­go Pro­gra­mu Ener­gii Od­na­wial­nej.

Po dru­giej stro­nie ma­sy­wu de­tek­tyw do­strzegł cią­gną­cą się przez kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów ka­ra­wa­nę. Każda z tra­ga­rek tasz­czy­ła na ple­cach wiel­ki pa­ku­nek. Z po­wo­du ubo­giej fauny pla­ne­ty, nie wy­stę­po­wa­ły tu stwo­rze­nia mo­gą­ce peł­nić rolę zwie­rząt jucz­nych. Zna­mien­ny był fakt, że nikt nie nad­zo­ro­wał pra­cow­nic, które po­dą­ża­ły kar­nie, wy­dep­ta­ną przez lata ścież­ką.

Sil­ni­ki ma­new­ro­we wzbi­ły tuman kurzu, po czym po­sta­wi­ły sta­tek na szczy­cie pła­skie­go wierz­choł­ka. Roz­rze­dzo­ne po­wie­trze pla­ne­ty było nie­zdat­ne do od­dy­cha­nia dla Zie­mian, toteż para śled­czych wy­szła na ze­wnątrz w ma­skach tle­no­wych.

Gości po­wi­ta­ła, jak sama się przed­sta­wi­ła, Wiel­ka Kanc­lerz. Jej widok przy­wiódł O'Bria­no­wi na myśl wi­dzia­ne w zoo bez­krę­gow­ce, zwane mrów­ka­mi, które przed wie­ka­mi licz­nie za­miesz­ki­wa­ły jego oj­czy­stą pla­ne­tę. Sto­ją­ca przed nim per­so­na, była jed­nak nie­po­rów­ny­wal­nie więk­sza od ziem­skich owa­dów i po­ru­sza­ła się w po­zy­cji wy­pro­sto­wa­nej na dwóch od­nó­żach. Wzro­stem prze­wyż­sza­ła nawet, nie na­le­żą­ce­go do ułom­ków, de­tek­ty­wa. Dwie pary gór­nych koń­czyn zdo­bi­ły złote bran­so­le­ty. Z cen­ne­go krusz­cu wy­ko­na­ny był rów­nież gruby na­szyj­nik i peł­nią­ce rolę kol­czy­ków, wkłu­te w czuł­ki ob­rę­cze.

– Witam sza­now­nych gości – ode­zwał się trans­la­tor, tłu­ma­cząc kle­kot żu­wa­czek go­spo­dy­ni, która wy­ko­na­ła głę­bo­ki ukłon. Zmie­sza­ni ce­re­mo­nia­łem lu­dzie od­wza­jem­ni­li gest, lecz ich ruchy, po­zba­wio­ne gra­cji i płyn­no­ści Wiel­kiej Kanc­lerz, wy­da­ły się gro­te­sko­we. – Au­dien­cja u Kró­lo­wej tro­chę się opóź­ni, więc do tego czasu nasz wspa­nia­ły ko­piec stoi przed wami otwo­rem. Z racji peł­nio­nych obo­wiąz­ków, nie­ste­ty nie będę w sta­nie wam to­wa­rzy­szyć. Przy­dzie­lam więc wam prze­wod­ni­ka, który opro­wa­dzi was po na­szej spek­ta­ku­lar­nej sie­dzi­bie. – Wiel­ka Kanc­lerz ob­ró­ci­ła się i wraz z eskor­tu­ją­cym ją or­sza­kiem znik­nę­ła w jed­nej z jam.

Tunel oświe­tla­ło mdła­we świa­tło ja­rze­nió­wek, ko­lej­ne­go po­dar­ku w ra­mach obo­pól­nej wy­mia­ny han­dlo­wej. Ko­ry­tarz cią­gnął się w nie­skoń­czo­ność, to opa­dał w dół, to wzno­sił się i od czasu do czasu prze­ci­nał z innym mu po­dob­nym. Kilka razy mu­sie­li przy­sta­nąć, aby prze­pu­ścić sznu­ry cią­gną­cych w różne stro­ny ka­ra­wan z za­opa­trze­niem. Na każ­dym skrzy­żo­wa­niu wartę peł­ni­ły uzbro­jo­ne w mie­cze i włócz­nie straż­nicz­ki.

– Broni pla­zmo­wej to im po­ża­ło­wa­li – szep­nął O'Brian do pani in­spek­tor. Ko­bie­ta skwi­to­wa­ła jed­nak jego uwagę wzru­sze­niem ra­mio­na­mi.

W cza­sie wę­drów­ki O'Brian nie próż­no­wał. Każdą mi­ja­ną isto­tę ska­no­wał nie­zau­wa­że­nie pod kątem płci. Tak jak się spo­dzie­wał, wszyst­kie spraw­dzo­ne osob­ni­ki były sa­mi­ca­mi i to w do­dat­ku bez­płod­ny­mi. De­tek­tyw ska­li­bro­wał więc de­tek­tor pod kątem po­szu­ki­wa­nia śla­dów od­po­wied­nich hor­mo­nów. Nie zna­lazł ich ani w wiel­kich, za­sta­wio­nych wy­so­ki­mi re­ga­ła­mi, ma­ga­zy­nach, ani w do­rmi­to­riach, gdzie, zwi­sa­jąc gło­wa­mi w dół, Rkhan­ki wpa­da­ły w głę­bo­ki, wie­lo­dnio­wy le­targ.

W końcu prze­wod­nicz­ka mu­sia­ła ode­brać men­tal­ny prze­kaz, bo zo­sta­li po­pro­wa­dze­ni do sali tro­no­wej, w któ­rej przy­ję­ła ich na au­dien­cji Kró­lo­wa. Wiel­ka pie­cza­ra spo­wi­ta była w pół­cie­niu. Elek­try­fi­ka­cja nie do­tar­ła do tak głę­bo­kich po­zio­mów, toteż je­dy­nym źró­dłem świa­tła było kilka mocno kop­cą­cych po­chod­ni.

Przy­by­sze na widok wład­czy­ni po­czu­li się lekko onie­śmie­le­ni. Nie na taki widok li­czy­li. Sklo­dow­sky zro­bi­ła nawet dwa kroki w tył, gdy sta­nę­ła przed mon­stru­al­nych roz­mia­rów skrzy­żo­wa­niem mrów­ki i larwy. Le­pią­cy się od śluzu tłu­sty od­włok, z któ­re­go boków ster­cza­ły dwa rzędy kar­ło­wa­tych, ale ru­chli­wych od­nó­ży, spo­czy­wał na wy­ście­ła­nym ko­lo­ro­wy­mi po­du­cha­mi leżu.

O’Brian za­cho­wał więk­szą przy­tom­ność umy­słu. Pa­mię­ta­jąc o pa­nu­ją­cym w mro­wi­sku ce­re­mo­nia­le, ukło­nił się głę­bo­ko. W stro­nę gości wy­prę­ży­ła się para po­tęż­nych szczy­piec, po­mię­dzy któ­ry­mi znaj­do­wa­ła się mała, w sto­sun­ku do roz­mia­rów ciała, głowa.

– Nie ro­zu­miem po­wo­du wa­szej wi­zy­ty – za­kle­ko­ta­ła Kró­lo­wa, prze­cho­dząc od razu do me­ri­tum. Wszel­kie kon­we­nan­se miała naj­wy­raź­niej w głę­bo­kim po­wa­ża­niu.

– Przy­by­li­śmy wy­ja­śnić śmierć jed­ne­go z pod­da­nych Wa­szej Kró­lew­skiej Mości – od­po­wie­dział pew­nie de­tek­tyw. W kie­sze­ni jego kom­bi­ne­zo­nu za­wi­bro­wał ska­ner, in­for­mu­jąc o wy­kry­ciu śla­do­wych ilo­ści mę­skich fe­ro­mo­nów.

– Zgod­nie z pra­wem Unii Mię­dzy­pla­ne­tar­nej, każdy nie­wy­ja­śnio­ny zgon oby­wa­te­la wy­ma­ga wsz­czę­cia śledz­twa – oży­wi­ła się Sklo­do­vsky.

– Każde ist­nie­nie ma swój cel. Ży­je­my i umie­ra­my, tylko po to, aby po nas mogli przyjść na­stęp­ni. To jest praw­da od wie­ków znana. Czyż­by isto­ty ży­ją­ce nad chmu­ra­mi tego nie ro­zu­mia­ły? – Kró­lo­wa po­ru­szy­ła się ner­wo­wo w swym le­go­wi­sku. Jej klesz­cze trza­snę­ły z ło­sko­tem. – Wy­bacz­cie, ale obo­wiąz­ki wzy­wa­ją.

– Oczy­wi­ście, o Naj­po­tęż­niej­sza z Rha­nek. – O’Brian schy­lił się jesz­cze głę­biej niż przy po­wi­ta­niu. – Nie bę­dzie­my wię­cej nie­po­ko­ić Wa­szej Wspa­nia­ło­ści. – Cof­nął się w stro­nę wyj­ścia po­cią­ga­jąc za sobą zdez­o­rien­to­wa­ną Sklo­do­vsky.

– Co pan wy­pra­wia? – wark­nę­ła in­spek­tor, gdy tylko zna­leź­li się już w jed­nym z ko­ry­ta­rzy. De­tek­tyw ner­wo­wo ro­zej­rzał się w obie stro­ny.

– Szyb­ko, tutaj. – O’Brian znów szarp­nął sko­ło­wa­ną po­li­cjant­kę i wcią­gnął ją do jed­ne­go z ciem­nych bocz­nych tu­ne­li.

– Co się dzie­je? – po­no­wi­ła py­ta­nie. Tym razem jed­nak już z mniej­szą dozą sta­now­czo­ści w gło­sie, po­nie­waż chod­nik zwę­ził się na tyle, że mu­sie­li po­ru­szać się na czwo­ra­kach. – Nie idę z tobą, do­pó­ki nie wy­tłu­ma­czysz mi o co cho­dzi!

– De­tek­tor wy­krył w sali tro­no­wej męski pier­wia­stek – O’Brian także przy­sta­nął i pró­bo­wał ob­ró­cić głowę, ale w cia­snym przej­ściu i z maską na twa­rzy za­kra­wa­ło to wręcz na jo­gizm.

– I co z tego? Może Kró­lo­wa jest her­ma­fro­dy­tą? To nor­mal­ne zja­wi­sko w kos…

– To wy­klu­czo­ne – prze­rwał jej w pół słowa. – Kró­lo­wa to stu­pro­cen­to­wa sa­mi­ca. A co naj­waż­niej­sze, w od­róż­nie­niu od swo­ich pod­da­nych, jest płod­na i wła­śnie znaj­du­je się w okre­sie rui.

– I to wszyst­ko wy­czy­tał pan z tego urzą­dze­nia? – Sklo­do­vski pró­bo­wa­ła od­zy­skać rezon.

– To i o wiele wię­cej. Gdyby od po­cząt­ku nie za­cho­wy­wa­ła się pani jak ofi­cer po­li­tycz­ny, to nasza współ­pra­ca prze­bie­ga­ła­by o wiele spraw­niej. – O’Brian nagle się za­trzy­mał. – Je­ste­śmy już bli­sko. Za ścia­ną po lewej wszyst­ko po­win­no się wy­ja­śnić.

– Nie mamy ze sobą trans­mi­te­ra. Zresz­tą, nawet gdy­by­śmy mieli, to na or­bi­cie nie za­in­sta­lo­wa­no jesz­cze od­po­wied­nich sa­te­li­tów.

– Ścia­na jest bar­dzo sypka. Prze­ko­pie­my się. – De­tek­tyw zgniótł w dłoni ode­rwa­ny ka­wa­łek mięk­kie­go pia­skow­ca.

O’Brian dość szyb­ko wy­skro­bał w cien­kim prze­pie­rze­niu otwór wy­star­cza­ją­cej śred­ni­cy, aby móc się przez niego prze­ci­snąć na drugą stro­nę. Zna­lazł się w kom­na­cie, z wy­glą­du po­dob­nej do kilku już od­wie­dzo­nych. Je­dy­ną do­strze­gal­ną róż­ni­cą była jesz­cze mniej­sza ilość świa­tła.

– Gdzie je­ste­śmy? – spy­ta­ła brud­na i spo­co­na Sklo­do­vsky, która wy­szła w ślad za nim.

– Zaraz się do­wie­my. – O’Brian za­czął skra­dać się w kie­run­ku mi­go­cą­cej na dru­gim końcu po­miesz­cze­nia po­świa­ty.

Po krót­kich pod­cho­dach oboje przy­war­li do jed­ne­go z wielu wy­ra­sta­ją­cych z pod­ło­ża wiel­kich sta­lag­mi­tów. Ta­jem­ni­czy blask stał się na tyle nie­od­le­gły, że w jego świe­tle mogli do­strzec szcze­gó­ły roz­gry­wa­ją­cej się przed nimi sceny.

Kró­lo­wa, która przed chwi­lą udzie­li­ła im po­słu­cha­nia, le­ża­ła na ster­cie pu­stych chi­ty­no­wych pan­ce­rzy. Do tyl­nej czę­ści jej ciel­ska pod­cho­dzi­ły ko­lej­no osob­ni­ki jej ga­tun­ku. Wzro­stem sta­now­czo ustę­po­wa­ły spo­tka­nym do­tych­czas Rkhan­kom. Z sa­me­go końca od­wło­ku Kró­lo­wej, co kilka minut wy­su­wa­ło się białe, uma­za­ne śli­ską wy­dzie­li­na jajo.

– Te kur­du­ple to samce. Ska­ner aż wa­riu­je, gdy kie­ru­ję jego wiąz­kę w ich stro­nę. Są jak gej­ze­ry mę­skich fe­ro­mo­nów – wy­szep­tał O’Brian.

Sklo­do­vsky wy­da­wa­ła się go nie słu­chać. Z wy­ba­łu­szo­ny­mi oczy­ma ob­ser­wo­wa­ła jak po za­płod­nie­niu jaja samce, bez krzty sprze­ci­wu z ich stro­ny, zo­sta­wa­ły chwy­ta­ne szczyp­ca­mi i roz­ry­wa­ne. Na­stęp­nie frag­men­ty ciał słu­ży­ły jako po­si­łek dla Wszech­mat­ki.

– Trze­ba po­wstrzy­mać tę rzeź! – jęk­nę­ła in­spek­tor.

– Zwa­rio­wa­łaś? Prze­cież skoń­czysz jak ci nie­szczę­śni­cy. – De­tek­tyw chwy­cił Sklo­do­vsky za ramię. – Wszyst­ko już wia­do­mo, wra­caj­my. – Po­cią­gnął za sobą wzbu­rzo­ną ko­bie­tę.

W dro­dze po­wrot­nej mi­nę­li lichą kon­struk­cję przy­po­mi­na­ją­cą pry­mi­tyw­ną za­gro­dę, w któ­rej prze­by­wa­ło kilku mę­skich osob­ni­ków. Nie­bie­sko­skó­ra po­li­cjant­ka uru­cho­mi­ła tłu­macz.

Rkha­nie! Przy­by­li­śmy wam na ra­tu­nek – wy­traj­ko­ta­ła ma­szyn­ka.

– Ra­tu­nek? My nie po­trze­bu­je­my ra­tun­ku. – Usły­sze­li w od­po­wie­dzi.

– Chodź już! To nic nie da! – O’Brien po­cią­gnął za sobą to­wa­rzysz­kę.

Gdy wró­ci­li już do ko­ry­ta­rza, na­tknę­li się na szpa­ler wy­ce­lo­wa­nych w nich włócz­ni. O’Brian nie na­my­ślał się długo. Ni­czym re­wol­we­ro­wiec z dzi­kie­go za­cho­du, w mgnie­niu oka wy­cią­gnął z kie­sze­ni ogłu­szacz i wy­strze­lił w straż­nicz­ki stru­mień neu­tro­nów. Spa­ra­li­żo­wa­ne do­zor­czy­nie padły ni­czym ku­kieł­ki, któ­rym ktoś prze­ciął sznur­ki.

– Co ro­bisz?! – wrza­snął O'Brian, wi­dząc jak Sklo­do­vsky ma­ni­pu­lu­je przy ko­mu­ni­ka­to­rze.

– Wy­sy­łam ra­port! Praw­da musi wyjść na jaw! Po to prze­cież tutaj przy­le­cie­li­śmy!

– Ska­żesz ich na za­gła­dę! – De­tek­tyw do­sko­czył do ko­bie­ty i chwy­cił mocno jej nad­gar­stek.

– Zwa­rio­wa­łeś?! Puść mnie! – jęk­nę­ła in­spek­tor, pró­bu­jąc wy­rwać rękę ze sta­lo­we­go uści­sku. Nie spo­dzie­wa­ła się, że ten stary pijak dys­po­nu­je taką krze­pą.

– Po­słu­chaj mnie! – Męż­czy­zna po­trzą­snął ko­bie­tą, która prze­sta­ła się szar­pać. – Za kilka mie­się­cy wy­lą­du­je tu de­sant ma­ri­nes. Wejdą do każ­de­go kopca, żeby aresz­to­wać kró­lo­we. Póź­niej wy­wio­zą je z pla­ne­ty i za­pew­ne skażą na do­ży­wo­cie. Bez nich tu­tej­sza po­pu­la­cja wy­mrze w ciągu jed­ne­go po­ko­le­nia, bo nie bę­dzie ni­ko­go, kto może skła­dać jaja. I to jest opty­mi­stycz­na wizja. Wąt­pię, aby pod­da­ne bier­nie przy­glą­da­ły się jak obcy za­bie­ra­ją ich matki. Całą rasę czeka na­tych­mia­sto­wa eks­ter­mi­na­cja! Tego chcesz?

– Ale to, co tu się dzie­je, kwa­li­fi­ku­je się jako se­ryj­ne mor­der­stwo! Na­szym obo­wiąz­kiem jest…

– Na­szym mo­ral­nym obo­wiąz­kiem jest nie do­pu­ścić do wy­gi­nię­cia nie­win­nych!

– Jak nie­win­nych? Prze­cież sam wi­dzia­łeś…

 – To jest na­tu­ral­ny etap ich cyklu ży­cio­we­go. Choć z na­szej per­spek­ty­wy wy­glą­da to strasz­li­wie i bar­ba­rzyń­sko, dla nich jest ko­niecz­ne do prze­trwa­nia ga­tun­ku. Kró­lo­wa upra­wia ka­ni­ba­lizm, bo nie jest przy­sto­so­wa­na do spo­ży­wa­nia ni­cze­go in­ne­go. Zro­zum! Nie mo­że­my tego oce­niać naszą miarą! Dzie­li nas za duża prze­paść kul­tu­ro­wa i bio­lo­gicz­na. Gdyby nie pa­zer­ność kon­cer­nów ener­ge­tycz­nych, ta rasa nie zo­sta­ła­by w ogóle przy­ję­ta do Unii.

– Nie! – Sklo­do­vsky z ca­łych sił kop­nę­ła opraw­cę w goleń. O'Bria­na roz­luź­nił chwyt. Ko­bie­ta pró­bo­wa­ła od­sko­czyć, ale po­tknę­ła się i upa­dła obok nie­przy­tom­nych straż­ni­czek. De­tek­tyw rzu­cił się na nią, wy­cią­ga­jąc ręce po ko­mu­ni­ka­tor. Ko­bie­ta chwy­ci­ła le­żą­cą obok włócz­nię i ob­ró­ci­ła się na plecy. Od­ru­cho­wo unio­sła za­koń­czo­ny ostrym gro­tem dzi­ryt, na który na­dział się O’Brian. Impet był tak duży, że okrwa­wio­na głow­nia wy­szła mu z ple­ców. Męż­czy­zna klęk­nął, opie­ra­jąc cię­żar ciała na drzew­cu. Jego wzrok stał się nie­obec­ny, a z ką­ci­ka ust po­cie­kła szkar­łat­na struż­ka.

In­spek­tor w pa­ni­ce wy­czoł­ga­ła się spod trupa i po­bie­gła ko­ry­ta­rzem przed sie­bie. Skrę­ci­ła w pierw­szą od­no­gę, jak się oka­za­ło, śle­pe­go i ciem­ne­go tu­ne­lu. Na jego końcu, zdy­sza­na opar­ła się ple­ca­mi o szorst­ki, ale chłod­ny ka­mień. Uru­cho­mi­ła ekran ko­mu­ni­ka­to­ra, który oświe­tlił jej twarz zim­nym bla­skiem. Ko­tłu­ją­ce się do tej pory w gło­wie myśli za­czy­na­ły na po­wrót wra­cać na utar­te ścież­ki. Sklo­do­vsky pró­bo­wa­ła po­łą­czyć się z sa­te­li­tą ko­mu­ni­ka­cyj­nym, ale znaj­du­ją­ce się nad jej głową mi­lio­ny ton skał i żwiru, blo­ko­wa­ły sy­gnał. W końcu na­wią­za­ła łącz­ność.

Wy­star­czy­ło tylko po­twier­dzić wy­sył­kę. Jej palec za­trzy­mał się cen­ty­metr przed ekra­nem. W ostat­niej chwi­li do­pa­dło ją zwąt­pie­nie. Po­czu­ła się jak sko­czek spa­do­chro­no­wy, sta­ją­cy na kra­wę­dzi gra­wi­to­lo­tu. Oszo­ło­mio­ny wy­so­ko­ścią i bez­kre­sem prze­strze­ni, w którą ma się zaraz rzu­cić, me­cha­nicz­nie robi krok w tył.

Sku­piw­szy całą uwagę na urzą­dze­niu, Sklo­do­vsky nie usły­sza­ła od­gło­sów zbli­ża­ją­cych się kro­ków. Z za­my­śle­nia wy­rwał ją do­pie­ro do­brze znany kle­kot żu­wa­czek.

Casus NB-12X3

 

Pęcz­nie­ją­cy w próż­ni bąbel za­ła­mu­ją­ce­go się ho­ry­zon­tu zda­rzeń wy­pluł ma­leń­kie ziar­no. We­wnątrz nagłe szarp­nię­cie zwia­sto­wa­ło wyj­ście stat­ku z nad­prze­strze­ni. Na­le­żą­cy do Mię­dzy­pla­ne­tar­nej Służ­by Kry­mi­nal­nej ko­smicz­ny ra­dio­wóz, ma­new­ru­jąc po­mię­dzy dwoma na­tu­ral­ny­mi sa­te­li­ta­mi, wszedł na or­bi­tę. Skla­sy­fi­ko­wa­na w astro­no­micz­nych atla­sach pod nu­me­rem NB-12X3, sza­ro­bu­ra pla­ne­ta, na pierw­szy rzut oka nie wy­róż­nia­ła się ni­czym szcze­gól­nym.

– Piach, dupa i ka­mie­ni kupa – prych­nął pry­wat­ny de­tek­tyw O’Brian, spo­glą­da­jąc przez pa­no­ra­micz­ną przed­nią szybę kok­pi­tu. Po chwi­li kon­tem­pla­cji nad brzy­do­tą ska­li­ste­go globu zer­k­nął tę­sk­nie na opróż­nio­ną do po­ło­wy szklan­kę z whi­sky i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. Umowa z mi­ni­ster­stwem prze­wi­dy­wa­ła speł­nia­nie kilku jego ży­cio­wych po­trzeb i przez cały, trwa­ją­cy dwa­na­ście go­dzin lot, skwa­pli­wie z tego ko­rzy­stał.

– Oszczę­dził­by mi pan słu­cha­nia tych nie­to­le­ran­cyj­nych uwag – burk­nę­ła na pa­sa­że­ra in­spek­tor Te­re­sa Sklo­do­vsky. Nie­bie­ska­wy od­cień skóry su­ge­ro­wał pły­ną­cą w jej ży­łach do­miesz­kę an­du­riań­skiej krwi. Prze­łą­czyw­szy ste­ro­wa­nie na ob­słu­gę ma­nu­al­ną, chwy­ci­ła mocno ma­net­ki i za­ci­ska­jąc wą­skie usta, aby nie wy­rwa­ła się z nich żadna sek­si­stow­ska uwaga, roz­po­czę­ła pro­ce­du­rę wej­ścia w rzad­ką at­mos­fe­rę.

W końcu na­stał ten przy­kry mo­ment, w któ­rym męż­czy­zna mu­siał po­łknąć pa­styl­kę re­du­ku­ją­ca po­ziom al­ko­ho­lu we krwii. Aby umi­lić sobie ten nie­przy­jem­ny obo­wią­zek popił ją reszt­ką drin­ka. Po chwi­li zre­flek­to­wał się i spo­żył jesz­cze trzy takie ta­blet­ki. Na­stęp­nie się­gnął po kap­suł­ki ener­ge­tycz­ne i elek­tro­li­ty. Aby uła­twić ich przy­swo­je­nie nalał sobie zwy­kłej wody. Jej ni­ja­ki smak spo­wo­do­wał u niego od­ruch wy­miot­ny, po któ­rym w ustach po­zo­stał cierp­ki po­smak soków żo­łąd­ko­wych.

– Teraz już ro­zu­miem dla­cze­go pla­ne­ta zo­sta­ła tak szyb­ko włą­czo­na do Unii Mię­dzy­pla­ne­tar­nej – kon­ty­nu­ował swoje wy­wo­dy O’Brian. – Śla­dów cy­wi­li­za­cji brak, ale ko­pal­nia ro­śnie tu na ko­pal­ni. Kogo tu nie ma, same znane marki. Cie­ka­we jaki pro­cent zy­sków tra­fia do tu­byl­ców?

– Przy­po­mi­nam panu, że Unia kie­ru­je się wy­łącz­nie do­brem swo­ich oby­wa­te­li, a jedną z głów­nych pre­ro­ga­tyw jest so­li­dar­na re­dy­stry­bu­cja za­so­bów – wy­re­cy­to­wa­ła in­spek­tor.

– Ależ pani mózg wy­pra­li w tej aka­de­mii. Po­ży­je pani jesz­cze tro­chę na tym świe­cie, to pozna re­alia w nim pa­nu­ją­ce.

Po­li­cjant­ka zbyła przy­tyk drwią­cym sark­nię­ciem. Jej uwaga sku­pi­ła się na po­praw­nym za­do­ko­wa­niu do sta­lo­wej wieży am­ba­sa­dy.

Śluza otwar­ła się z sy­kiem wy­rów­ny­wa­ne­go ci­śnie­nia. Ko­ry­tarz po dru­giej stro­nie za­le­wa­ło mlecz­no­bia­łe świa­tło, wy­do­by­wa­ją­ce się z całej jego po­wierzch­ni. De­tek­tyw mi­mo­wol­nie zmru­żył oczy. Obron­ną re­ak­cję or­ga­ni­zmu na blask ży­cze­nio­wo zrzu­cił na karb zmę­cze­nia po­dró­żą. W od­le­gło­ści kilku me­trów za­ma­ja­czy­ła tycz­ko­wa­ta syl­wet­ka unij­ne­go am­ba­sa­do­ra. Wspie­ra­jąc się o lasce kuś­ty­kał w stro­nę przy­by­szy.

– Teo­dor Szulc – przy­wi­tał się sta­ru­szek. – Witam na Rkha­nie!

– Na czym? – zdzi­wił się O’Brian.

– To miej­sco­wa nazwa pla­ne­ty – od­po­wie­dział Szulc. – Za­pra­szam za mną do mo­je­go biura.

– Gdzie są po­zo­sta­li pra­cow­ni­cy pla­ców­ki? – za­py­ta­ła in­spek­tor, zdzi­wio­na pa­nu­ją­cą w mi­ja­nych ko­ry­ta­rzach pust­ką.

– Od wy­lo­tu ekipy et­no­gra­fów je­stem tu zu­peł­nie sam. Wie pani, cię­cia bu­dże­to­we. Sta­cja jest jed­nak w zu­peł­no­ści zme­cha­ni­zo­wa­na i sa­mo­wy­star­czal­na, więc nie ma pro­ble­mu – wy­ja­śnił go­spo­darz.

– Nie nudzi się tu pan? – spy­tał O’Brian ze szcze­rą tro­ską w gło­sie.

– W moim wieku naj­bar­dziej po­żą­da­ną roz­ryw­ką jest szklan­ka szkoc­kiej i czę­ste drzem­ki.

We­szli do nie­wiel­kie­go przy­ciem­nio­ne­go po­miesz­cze­nia, które wy­glą­dem przy­po­mi­na­ło sta­ro­świec­ką bi­blio­te­kę. Jed­nak za­miast praw­dzi­wych re­ga­łów i spo­czy­wa­ją­cych na nich ksią­żek, na ścia­nach wy­świe­tla­ne były tylko ich ob­ra­zy.

– Prze­cho­dząc do rze­czy. – Szulc usiadł za biur­kiem i za­czął prze­su­wać pal­ca­mi po bla­cie, który oka­zał się peł­nić role do­ty­ko­we­go pul­pi­tu ste­ru­ją­ce­go. – Ty­dzień temu, na­le­żą­cy do jed­nej z gór­ni­czych kor­po­ra­cji, robot geo­lo­gicz­ny, w trak­cie ru­ty­no­we­go re­ko­ne­san­su, na­tknął się na zwło­ki. Na­le­ża­ły do au­to­chto­na. – Am­ba­sa­dor zna­lazł wresz­cie od­po­wied­ni plik i uru­cho­mił pro­jek­tor, który zwi­zu­ali­zo­wał prze­strzen­ny obraz.

– Prze­cież to jest jakiś robal – sko­men­to­wał O'Brian.

– Nie za­po­znał się pan z prze­sła­ny­mi prze­ze mnie ak­ta­mi? – fuk­nę­ła na de­tek­ty­wa Sklo­do­vski.

– Jakoś nie było oka­zji – od­po­wie­dział nie­spe­szo­ny nie­wie­dzą.

– Szczyt aro­gan­cji. Gdyby nie pana za­wo­do­wa re­no­ma w śro­do­wi­sku, Mi­ni­ster­stwo Rów­no­ści Płci nigdy by pana nie za­trud­ni­ło.

– To może przy­bli­żę szcze­gó­ły spra­wy – wtrą­cił się Szulc, chcąc za­ła­go­dzić ro­sną­ce na­pię­cie. Lata spę­dzo­ne w sa­mot­no­ści od­zwy­cza­iły go od gwał­tow­nych dys­ku­sji, do któ­rych za­czął żywić nie­chęć. Je­dy­nym dźwię­kiem, który nie po­wo­do­wał u niego aler­gicz­nej re­ak­cji, był apa­tycz­ny tembr jego wła­sne­go głosu. – Za­miesz­ku­ją­ca tę pla­ne­tę rasa Rkha­nów, by­naj­mniej nie na­le­ży do ga­tun­ków hu­ma­no­idal­nych. Naj­bli­żej im do ziem­skich sta­wo­no­gów. Do­ko­na­ne przy oka­zji prób­nych od­wier­tów, ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne wy­ka­za­ły, że od setek ty­siąc­le­ci znaj­du­ją się na tym samym eta­pie roz­wo­ju. We­dług skali Kar­da­sze­wa otrzy­ma­li trzy dzie­sią­te punk­tu.

– Nie­wie­le – za­uwa­ży­ła in­spek­tor. – Nigdy nie sły­sza­łam o sy­tu­acji, w któ­rej do Unii zo­sta­ła przy­ję­ta cy­wi­li­za­cja o war­to­ści mniej­szej niż jeden. Prze­cież to jest sprzecz­ne z trak­ta­ta­mi mię­dzy­pla­ne­tar­ny­mi – do­da­ła.

– Cóż, po­li­ty­ka i biz­nes. – Szulc bez­rad­nie roz­ło­żył ręce.

– A nie mó­wi­łem?! – krzyk­nął trium­fal­nie O'Brian kle­piąc się po ko­la­nach i spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na part­ner­kę.

In­spek­tor, ku swo­je­mu zdu­mie­niu, mu­sia­ła przy­znać mu w duchu rację. Mimo to­por­nej po­wierz­chow­no­ści, de­tek­tyw oka­zał się być osobą nad wyraz prze­ni­kli­wą. Nie miała jed­nak za­mia­ru uze­wnętrz­niać wła­snych od­czuć i tym samym ka­pi­tu­lo­wać przed tym za­pi­ja­czo­nym, im­per­ty­nenc­kim cha­mem.

– A prze­kła­da­jąc tę miarę roz­wo­ju na zro­zu­mia­ły język? – do­py­ty­wał O'Brian.

– Są na po­zio­mie ziem­skie­go śre­dnio­wie­cza – wy­rę­cza­jąc Szul­ca, od­po­wie­dzia­ła Sklo­do­vsky.

– Isto­ty te po­sia­da­ją jed­nak kilka cech, które wy­róż­nia­ją je na tle po­zo­sta­łych ras Unii – pod­kre­ślił Szulc. – Wszyst­kie osob­ni­ki z jed­ne­go kopca, mimo, że po­sia­da­ją au­to­no­mię, po­łą­czo­ne są ze sobą czymś w ro­dza­ju wspól­ne­go umy­słu, któ­re­go cen­trum dys­po­zy­cyj­nym jest lo­kal­na Kró­lo­wa. To ona te­le­pa­tycz­nie wy­da­je roz­ka­zy i bez­po­śred­nio za­rzą­dza ko­lo­nią.

– Teraz już wiem dla­cze­go nasi wło­da­rze do tej pory nie za­im­ple­men­to­wa­li tutaj swo­je­go głów­ne­go to­wa­ru eks­por­to­we­go! – O’Bria­na nie opusz­czał dobry humor.

– O co panu znowu cho­dzi? – Sklo­do­vsky zmarsz­czy­ła swoje wy­so­kie czoło.

– Nikt nie po­fa­ty­go­wał się o wpro­wa­dze­nie tu stan­dar­dów de­mo­kra­tycz­nych, bo Ja­śnie Panie mia­ły­by wy­gra­ną w kie­sze­ni! – za­drwił O'Brian.

Sklo­do­vsky do­słow­nie spur­pu­ro­wia­ła na twa­rzy, ale zbyła uwagę mil­cze­niem. Nie miała już ocho­ty wcho­dzić z de­tek­ty­wem w żadne po­le­mi­ki. Po­sta­no­wi­ła cze­kać na swoją szan­sę.

– Ze wzglę­du na ogra­ni­czo­ne fun­du­sze, ba­da­nia nad tu­tej­szą kul­tu­rą były dość po­wierz­chow­ne – kon­ty­nu­ował Szulc. – Po­dej­rze­wa­li­śmy, że cała po­pu­la­cja skła­da się tylko z osob­ni­ków płci żeń­skiej.

– I co w tym dziw­ne­go? We­nus-2 też za­miesz­ku­ją tylko ko­bie­ty. Od setek lat żyją w po­ko­ju, bez szko­dli­wych mę­skich wzor­ców prze­mo­cy – oznaj­mi­ła z cał­ko­wi­tą po­wa­gą Sklo­do­vsky, świę­cie prze­ko­na­na w gło­szo­ne przez sie­bie tezy.

– We­nu­sja­nie stali się mo­no­sek­su­lal­ni z po­wo­dów czy­sto me­dycz­nych. Po­waż­na mu­ta­cja w ko­dzie ge­ne­tycz­nym do­pro­wa­dzi­ła do nie­od­wra­cal­nej de­ge­ne­ra­cji mę­skich osob­ni­ków – uści­ślił am­ba­sa­dor. – A co do Rkha­nek. Zdzi­wi­ła­by się pani jak za­ja­dłe i krwa­we wojny pro­wa­dzi­ły ze sobą po­szcze­gól­ne gniaz­da zanim zo­sta­ły zo­bo­wią­za­ne do za­war­cia wie­czy­ste­go po­ko­ju – wy­ja­śnił Szulc, czym po­now­nie wzbu­dził nie­ukry­wa­ną ra­dość O'Bria­na.

– A jakie ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją dla tu­byl­ców z człon­ko­stwa w Unii? – za­in­te­re­so­wał się de­tek­tyw, pod­cho­dząc do dys­try­bu­to­ra i na­peł­nia­jąc sto­ją­ca obok ko­nia­ków­kę.

– Ogra­ni­czo­ny do­stęp do na­szej tech­no­lo­gii. Dzię­ki temu w nie­któ­rych dzie­dzi­nach na­stą­pi­ła zna­czą­ca po­pra­wa ich życia.

– Czyli świe­ci­deł­ka w za­mian za cenne ko­pa­li­ny? Cóż, lep­sze to niż eks­ter­mi­na­cja. – De­tek­tyw wzniósł toast, na który jed­nak nie od­po­wie­dział żaden z jego roz­mów­ców. – To jak one się roz­mna­ża­ją, skoro wszyst­kie to babki? In vitro nie jest tutaj chyba po­pu­lar­ną me­to­dą? – Prze­łknąw­szy łyk po­śled­nie­go trun­ku, O'Brian prze­rwał chwi­lę ciszy.

– I w tym jest wła­śnie pro­blem – oży­wił się am­ba­sa­dor. – Au­top­sja wy­ka­za­ła, że zna­le­zio­ne zwło­ki na­le­ża­ły do przed­sta­wi­cie­la płci mę­skiej. Przy­czy­ną zgonu były licz­ne ob­ra­że­nia. Wy­sła­ne do Kró­lo­wej za­py­ta­nie nie do­cze­ka­ło się od­po­wie­dzi i to jest wła­śnie powód wa­szej wi­zy­ty.

– Cie­ka­we czy ten pe­cho­wiec był świa­do­my swo­jej nowej przy­na­leż­no­ści i wy­ni­ka­ją­cych z niej po­śmiert­nie praw? – za­kpił po­now­nie O'Brian.

 

Przed po­dej­ściem do lą­do­wa­nia ra­dio­wóz za­to­czył kilka krę­gów nad przy­po­mi­na­ją­cym górę i wzno­szą­cym się kil­ka­set me­trów nad po­zio­mem grun­tu kop­cem. Jedno z jego zbo­czy upstrzo­ne było lasem wia­tra­ków, bez wąt­pie­nia sta­no­wią­cych kom­po­nent unij­ne­go Pro­gra­mu Ener­gii Od­na­wial­nej.

Po dru­giej stro­nie ma­sy­wu de­tek­tyw do­strzegł cią­gną­cą się przez kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów ka­ra­wa­nę. Każda z tra­ga­rek tasz­czy­ła na ple­cach wiel­ki pa­ku­nek. Z po­wo­du ubo­giej fauny pla­ne­ty, nie wy­stę­po­wa­ły tu stwo­rze­nia mo­gą­ce peł­nić rolę zwie­rząt jucz­nych. Zna­mien­ny był fakt, że nikt nie nad­zo­ro­wał pra­cow­nic, które po­dą­ża­ły kar­nie, wy­dep­ta­ną przez lata ścież­ką.

Sil­ni­ki ma­new­ro­we wzbi­ły tuman kurzu, po czym po­sta­wi­ły sta­tek na szczy­cie pła­skie­go wierz­choł­ka. Roz­rze­dzo­ne po­wie­trze pla­ne­ty było nie­zdat­ne do od­dy­cha­nia dla Zie­mian, toteż para śled­czych wy­szła na ze­wnątrz w ma­skach tle­no­wych.

Gości po­wi­ta­ła, jak sama się przed­sta­wi­ła, Wiel­ka Kanc­lerz. Jej widok przy­wiódł O'Bria­no­wi na myśl wi­dzia­ne w zoo bez­krę­gow­ce, zwane mrów­ka­mi, które przed wie­ka­mi licz­nie za­miesz­ki­wa­ły jego oj­czy­stą pla­ne­tę. Sto­ją­ca przed nim per­so­na, była jed­nak nie­po­rów­ny­wal­nie więk­sza od ziem­skich owa­dów i po­ru­sza­ła się w po­zy­cji wy­pro­sto­wa­nej na dwóch od­nó­żach. Wzro­stem prze­wyż­sza­ła nawet, nie na­le­żą­ce­go do ułom­ków, de­tek­ty­wa. Dwie pary gór­nych koń­czyn zdo­bi­ły złote bran­so­le­ty. Z cen­ne­go krusz­cu wy­ko­na­ny był rów­nież gruby na­szyj­nik i peł­nią­ce rolę kol­czy­ków, wkłu­te w czuł­ki ob­rę­cze.

– Witam sza­now­nych gości – ode­zwał się trans­la­tor, tłu­ma­cząc kle­kot żu­wa­czek go­spo­dy­ni, która wy­ko­na­ła głę­bo­ki ukłon. Zmie­sza­ni ce­re­mo­nia­łem lu­dzie od­wza­jem­ni­li gest, lecz ich ruchy, po­zba­wio­ne gra­cji i płyn­no­ści Wiel­kiej Kanc­lerz, wy­da­ły się gro­te­sko­we. – Au­dien­cja u Kró­lo­wej tro­chę się opóź­ni, więc do tego czasu nasz wspa­nia­ły ko­piec stoi przed wami otwo­rem. Z racji peł­nio­nych obo­wiąz­ków, nie­ste­ty nie będę w sta­nie wam to­wa­rzy­szyć. Przy­dzie­lam więc wam prze­wod­ni­ka, który opro­wa­dzi was po na­szej spek­ta­ku­lar­nej sie­dzi­bie. – Wiel­ka Kanc­lerz ob­ró­ci­ła się i wraz z eskor­tu­ją­cym ją or­sza­kiem znik­nę­ła w jed­nej z jam.

Tunel oświe­tla­ło mdła­we świa­tło ja­rze­nió­wek, ko­lej­ne­go po­dar­ku w ra­mach obo­pól­nej wy­mia­ny han­dlo­wej. Ko­ry­tarz cią­gnął się w nie­skoń­czo­ność, to opa­dał w dół, to wzno­sił się i od czasu do czasu prze­ci­nał z innym mu po­dob­nym. Kilka razy mu­sie­li przy­sta­nąć, aby prze­pu­ścić sznu­ry cią­gną­cych w różne stro­ny ka­ra­wan z za­opa­trze­niem. Na każ­dym skrzy­żo­wa­niu wartę peł­ni­ły uzbro­jo­ne w mie­cze i włócz­nie straż­nicz­ki.

– Broni pla­zmo­wej to im po­ża­ło­wa­li – szep­nął O'Brian do pani in­spek­tor. Ko­bie­ta skwi­to­wa­ła jed­nak jego uwagę wzru­sze­niem ra­mio­na­mi.

W cza­sie wę­drów­ki O'Brian nie próż­no­wał. Każdą mi­ja­ną isto­tę ska­no­wał nie­zau­wa­że­nie pod kątem płci. Tak jak się spo­dzie­wał, wszyst­kie spraw­dzo­ne osob­ni­ki były sa­mi­ca­mi i to w do­dat­ku bez­płod­ny­mi. De­tek­tyw ska­li­bro­wał więc de­tek­tor pod kątem po­szu­ki­wa­nia śla­dów od­po­wied­nich hor­mo­nów. Nie zna­lazł ich ani w wiel­kich, za­sta­wio­nych wy­so­ki­mi re­ga­ła­mi, ma­ga­zy­nach, ani w do­rmi­to­riach, gdzie, zwi­sa­jąc gło­wa­mi w dół, Rkhan­ki wpa­da­ły w głę­bo­ki, wie­lo­dnio­wy le­targ.

W końcu prze­wod­nicz­ka mu­sia­ła ode­brać men­tal­ny prze­kaz, bo zo­sta­li po­pro­wa­dze­ni do sali tro­no­wej, w któ­rej przy­ję­ła ich na au­dien­cji Kró­lo­wa. Wiel­ka pie­cza­ra spo­wi­ta była w pół­cie­niu. Elek­try­fi­ka­cja nie do­tar­ła do tak głę­bo­kich po­zio­mów, toteż je­dy­nym źró­dłem świa­tła było kilka mocno kop­cą­cych po­chod­ni.

Przy­by­sze na widok wład­czy­ni po­czu­li się lekko onie­śmie­le­ni. Nie na taki widok li­czy­li. Sklo­dow­sky zro­bi­ła nawet dwa kroki w tył, gdy sta­nę­ła przed mon­stru­al­nych roz­mia­rów skrzy­żo­wa­niem mrów­ki i larwy. Le­pią­cy się od śluzu tłu­sty od­włok, z któ­re­go boków ster­cza­ły dwa rzędy kar­ło­wa­tych, ale ru­chli­wych od­nó­ży, spo­czy­wał na wy­ście­ła­nym ko­lo­ro­wy­mi po­du­cha­mi leżu.

O’Brian za­cho­wał więk­szą przy­tom­ność umy­słu. Pa­mię­ta­jąc o pa­nu­ją­cym w mro­wi­sku ce­re­mo­nia­le, ukło­nił się głę­bo­ko. W stro­nę gości wy­prę­ży­ła się para po­tęż­nych szczy­piec, po­mię­dzy któ­ry­mi znaj­do­wa­ła się mała, w sto­sun­ku do roz­mia­rów ciała, głowa.

– Nie ro­zu­miem po­wo­du wa­szej wi­zy­ty – za­kle­ko­ta­ła Kró­lo­wa, prze­cho­dząc od razu do me­ri­tum. Wszel­kie kon­we­nan­se miała naj­wy­raź­niej w głę­bo­kim po­wa­ża­niu.

– Przy­by­li­śmy wy­ja­śnić śmierć jed­ne­go z pod­da­nych Wa­szej Kró­lew­skiej Mości – od­po­wie­dział pew­nie de­tek­tyw. W kie­sze­ni jego kom­bi­ne­zo­nu za­wi­bro­wał ska­ner, in­for­mu­jąc o wy­kry­ciu śla­do­wych ilo­ści mę­skich fe­ro­mo­nów.

– Zgod­nie z pra­wem Unii Mię­dzy­pla­ne­tar­nej, każdy nie­wy­ja­śnio­ny zgon oby­wa­te­la wy­ma­ga wsz­czę­cia śledz­twa – oży­wi­ła się Sklo­do­vsky.

– Każde ist­nie­nie ma swój cel. Ży­je­my i umie­ra­my, tylko po to, aby po nas mogli przyjść na­stęp­ni. To jest praw­da od wie­ków znana. Czyż­by isto­ty ży­ją­ce nad chmu­ra­mi tego nie ro­zu­mia­ły? – Kró­lo­wa po­ru­szy­ła się ner­wo­wo w swym le­go­wi­sku. Jej klesz­cze trza­snę­ły z ło­sko­tem. – Wy­bacz­cie, ale obo­wiąz­ki wzy­wa­ją.

– Oczy­wi­ście, o Naj­po­tęż­niej­sza z Rha­nek. – O’Brian schy­lił się jesz­cze głę­biej niż przy po­wi­ta­niu. – Nie bę­dzie­my wię­cej nie­po­ko­ić Wa­szej Wspa­nia­ło­ści. – Cof­nął się w stro­nę wyj­ścia po­cią­ga­jąc za sobą zdez­o­rien­to­wa­ną Sklo­do­vsky.

– Co pan wy­pra­wia? – wark­nę­ła in­spek­tor, gdy tylko zna­leź­li się już w jed­nym z ko­ry­ta­rzy. De­tek­tyw ner­wo­wo ro­zej­rzał się w obie stro­ny.

– Szyb­ko, tutaj. – O’Brian znów szarp­nął sko­ło­wa­ną po­li­cjant­kę i wcią­gnął ją do jed­ne­go z ciem­nych bocz­nych tu­ne­li.

– Co się dzie­je? – po­no­wi­ła py­ta­nie. Tym razem jed­nak już z mniej­szą dozą sta­now­czo­ści w gło­sie, po­nie­waż chod­nik zwę­ził się na tyle, że mu­sie­li po­ru­szać się na czwo­ra­kach. – Nie idę z tobą, do­pó­ki nie wy­tłu­ma­czysz mi o co cho­dzi!

– De­tek­tor wy­krył w sali tro­no­wej męski pier­wia­stek – O’Brian także przy­sta­nął i pró­bo­wał ob­ró­cić głowę, ale w cia­snym przej­ściu i z maską na twa­rzy za­kra­wa­ło to wręcz na jo­gizm.

– I co z tego? Może Kró­lo­wa jest her­ma­fro­dy­tą? To nor­mal­ne zja­wi­sko w kos…

– To wy­klu­czo­ne – prze­rwał jej w pół słowa. – Kró­lo­wa to stu­pro­cen­to­wa sa­mi­ca. A co naj­waż­niej­sze, w od­róż­nie­niu od swo­ich pod­da­nych, jest płod­na i wła­śnie znaj­du­je się w okre­sie rui.

– I to wszyst­ko wy­czy­tał pan z tego urzą­dze­nia? – Sklo­do­vski pró­bo­wa­ła od­zy­skać rezon.

– To i o wiele wię­cej. Gdyby od po­cząt­ku nie za­cho­wy­wa­ła się pani jak ofi­cer po­li­tycz­ny, to nasza współ­pra­ca prze­bie­ga­ła­by o wiele spraw­niej. – O’Brian nagle się za­trzy­mał. – Je­ste­śmy już bli­sko. Za ścia­ną po lewej wszyst­ko po­win­no się wy­ja­śnić.

– Nie mamy ze sobą trans­mi­te­ra. Zresz­tą, nawet gdy­by­śmy mieli, to na or­bi­cie nie za­in­sta­lo­wa­no jesz­cze od­po­wied­nich sa­te­li­tów.

– Ścia­na jest bar­dzo sypka. Prze­ko­pie­my się. – De­tek­tyw zgniótł w dłoni ode­rwa­ny ka­wa­łek mięk­kie­go pia­skow­ca.

O’Brian dość szyb­ko wy­skro­bał w cien­kim prze­pie­rze­niu otwór wy­star­cza­ją­cej śred­ni­cy, aby móc się przez niego prze­ci­snąć na drugą stro­nę. Zna­lazł się w kom­na­cie, z wy­glą­du po­dob­nej do kilku już od­wie­dzo­nych. Je­dy­ną do­strze­gal­ną róż­ni­cą była jesz­cze mniej­sza ilość świa­tła.

– Gdzie je­ste­śmy? – spy­ta­ła brud­na i spo­co­na Sklo­do­vsky, która wy­szła w ślad za nim.

– Zaraz się do­wie­my. – O’Brian za­czął skra­dać się w kie­run­ku mi­go­cą­cej na dru­gim końcu po­miesz­cze­nia po­świa­ty.

Po krót­kich pod­cho­dach oboje przy­war­li do jed­ne­go z wielu wy­ra­sta­ją­cych z pod­ło­ża wiel­kich sta­lag­mi­tów. Ta­jem­ni­czy blask stał się na tyle nie­od­le­gły, że w jego świe­tle mogli do­strzec szcze­gó­ły roz­gry­wa­ją­cej się przed nimi sceny.

Kró­lo­wa, która przed chwi­lą udzie­li­ła im po­słu­cha­nia, le­ża­ła na ster­cie pu­stych chi­ty­no­wych pan­ce­rzy. Do tyl­nej czę­ści jej ciel­ska pod­cho­dzi­ły ko­lej­no osob­ni­ki jej ga­tun­ku. Wzro­stem sta­now­czo ustę­po­wa­ły spo­tka­nym do­tych­czas Rkhan­kom. Z sa­me­go końca od­wło­ku Kró­lo­wej, co kilka minut wy­su­wa­ło się białe, uma­za­ne śli­ską wy­dzie­li­na jajo.

– Te kur­du­ple to samce. Ska­ner aż wa­riu­je, gdy kie­ru­ję jego wiąz­kę w ich stro­nę. Są jak gej­ze­ry mę­skich fe­ro­mo­nów – wy­szep­tał O’Brian.

Sklo­do­vsky wy­da­wa­ła się go nie słu­chać. Z wy­ba­łu­szo­ny­mi oczy­ma ob­ser­wo­wa­ła jak po za­płod­nie­niu jaja samce, bez krzty sprze­ci­wu z ich stro­ny, zo­sta­wa­ły chwy­ta­ne szczyp­ca­mi i roz­ry­wa­ne. Na­stęp­nie frag­men­ty ciał słu­ży­ły jako po­si­łek dla Wszech­mat­ki.

– Trze­ba po­wstrzy­mać tę rzeź! – jęk­nę­ła in­spek­tor.

– Zwa­rio­wa­łaś? Prze­cież skoń­czysz jak ci nie­szczę­śni­cy. – De­tek­tyw chwy­cił Sklo­do­vsky za ramię. – Wszyst­ko już wia­do­mo, wra­caj­my. – Po­cią­gnął za sobą wzbu­rzo­ną ko­bie­tę.

W dro­dze po­wrot­nej mi­nę­li lichą kon­struk­cję przy­po­mi­na­ją­cą pry­mi­tyw­ną za­gro­dę, w któ­rej prze­by­wa­ło kilku mę­skich osob­ni­ków. Nie­bie­sko­skó­ra po­li­cjant­ka uru­cho­mi­ła tłu­macz.

Rkha­nie! Przy­by­li­śmy wam na ra­tu­nek – wy­traj­ko­ta­ła ma­szyn­ka.

– Ra­tu­nek? My nie po­trze­bu­je­my ra­tun­ku. – Usły­sze­li w od­po­wie­dzi.

– Chodź już! To nic nie da! – O’Brien po­cią­gnął za sobą to­wa­rzysz­kę.

Gdy wró­ci­li już do ko­ry­ta­rza, na­tknę­li się na szpa­ler wy­ce­lo­wa­nych w nich włócz­ni. O’Brian nie na­my­ślał się długo. Ni­czym re­wol­we­ro­wiec z dzi­kie­go za­cho­du, w mgnie­niu oka wy­cią­gnął z kie­sze­ni ogłu­szacz i wy­strze­lił w straż­nicz­ki stru­mień neu­tro­nów. Spa­ra­li­żo­wa­ne do­zor­czy­nie padły ni­czym ku­kieł­ki, któ­rym ktoś prze­ciął sznur­ki.

– Co ro­bisz?! – wrza­snął O'Brian, wi­dząc jak Sklo­do­vsky ma­ni­pu­lu­je przy ko­mu­ni­ka­to­rze.

– Wy­sy­łam ra­port! Praw­da musi wyjść na jaw! Po to prze­cież tutaj przy­le­cie­li­śmy!

– Ska­żesz ich na za­gła­dę! – De­tek­tyw do­sko­czył do ko­bie­ty i chwy­cił mocno jej nad­gar­stek.

– Zwa­rio­wa­łeś?! Puść mnie! – jęk­nę­ła in­spek­tor, pró­bu­jąc wy­rwać rękę ze sta­lo­we­go uści­sku. Nie spo­dzie­wa­ła się, że ten stary pijak dys­po­nu­je taką krze­pą.

– Po­słu­chaj mnie! – Męż­czy­zna po­trzą­snął ko­bie­tą, która prze­sta­ła się szar­pać. – Za kilka mie­się­cy wy­lą­du­je tu de­sant ma­ri­nes. Wejdą do każ­de­go kopca, żeby aresz­to­wać kró­lo­we. Póź­niej wy­wio­zą je z pla­ne­ty i za­pew­ne skażą na do­ży­wo­cie. Bez nich tu­tej­sza po­pu­la­cja wy­mrze w ciągu jed­ne­go po­ko­le­nia, bo nie bę­dzie ni­ko­go, kto może skła­dać jaja. I to jest opty­mi­stycz­na wizja. Wąt­pię, aby pod­da­ne bier­nie przy­glą­da­ły się jak obcy za­bie­ra­ją ich matki. Całą rasę czeka na­tych­mia­sto­wa eks­ter­mi­na­cja! Tego chcesz?

– Ale to, co tu się dzie­je, kwa­li­fi­ku­je się jako se­ryj­ne mor­der­stwo! Na­szym obo­wiąz­kiem jest…

– Na­szym mo­ral­nym obo­wiąz­kiem jest nie do­pu­ścić do wy­gi­nię­cia nie­win­nych!

– Jak nie­win­nych? Prze­cież sam wi­dzia­łeś…

 – To jest na­tu­ral­ny etap ich cyklu ży­cio­we­go. Choć z na­szej per­spek­ty­wy wy­glą­da to strasz­li­wie i bar­ba­rzyń­sko, dla nich jest ko­niecz­ne do prze­trwa­nia ga­tun­ku. Kró­lo­wa upra­wia ka­ni­ba­lizm, bo nie jest przy­sto­so­wa­na do spo­ży­wa­nia ni­cze­go in­ne­go. Zro­zum! Nie mo­że­my tego oce­niać naszą miarą! Dzie­li nas za duża prze­paść kul­tu­ro­wa i bio­lo­gicz­na. Gdyby nie pa­zer­ność kon­cer­nów ener­ge­tycz­nych, ta rasa nie zo­sta­ła­by w ogóle przy­ję­ta do Unii.

– Nie! – Sklo­do­vsky z ca­łych sił kop­nę­ła opraw­cę w goleń. O'Bria­na roz­luź­nił chwyt. Ko­bie­ta pró­bo­wa­ła od­sko­czyć, ale po­tknę­ła się i upa­dła obok nie­przy­tom­nych straż­ni­czek. De­tek­tyw rzu­cił się na nią, wy­cią­ga­jąc ręce po ko­mu­ni­ka­tor. Ko­bie­ta chwy­ci­ła le­żą­cą obok włócz­nię i ob­ró­ci­ła się na plecy. Od­ru­cho­wo unio­sła za­koń­czo­ny ostrym gro­tem dzi­ryt, na który na­dział się O’Brian. Impet był tak duży, że okrwa­wio­na głow­nia wy­szła mu z ple­ców. Męż­czy­zna klęk­nął, opie­ra­jąc cię­żar ciała na drzew­cu. Jego wzrok stał się nie­obec­ny, a z ką­ci­ka ust po­cie­kła szkar­łat­na struż­ka.

In­spek­tor w pa­ni­ce wy­czoł­ga­ła się spod trupa i po­bie­gła ko­ry­ta­rzem przed sie­bie. Skrę­ci­ła w pierw­szą od­no­gę, jak się oka­za­ło, śle­pe­go i ciem­ne­go tu­ne­lu. Na jego końcu, zdy­sza­na opar­ła się ple­ca­mi o szorst­ki, ale chłod­ny ka­mień. Uru­cho­mi­ła ekran ko­mu­ni­ka­to­ra, który oświe­tlił jej twarz zim­nym bla­skiem. Ko­tłu­ją­ce się do tej pory w gło­wie myśli za­czy­na­ły na po­wrót wra­cać na utar­te ścież­ki. Sklo­do­vsky pró­bo­wa­ła po­łą­czyć się z sa­te­li­tą ko­mu­ni­ka­cyj­nym, ale znaj­du­ją­ce się nad jej głową mi­lio­ny ton skał i żwiru, blo­ko­wa­ły sy­gnał. W końcu na­wią­za­ła łącz­ność.

Wy­star­czy­ło tylko po­twier­dzić wy­sył­kę. Jej palec za­trzy­mał się cen­ty­metr przed ekra­nem. W ostat­niej chwi­li do­pa­dło ją zwąt­pie­nie. Po­czu­ła się jak sko­czek spa­do­chro­no­wy, sta­ją­cy na kra­wę­dzi gra­wi­to­lo­tu. Oszo­ło­mio­ny wy­so­ko­ścią i bez­kre­sem prze­strze­ni, w którą ma się zaraz rzu­cić, me­cha­nicz­nie robi krok w tył.

Sku­piw­szy całą uwagę na urzą­dze­niu, Sklo­do­vsky nie usły­sza­ła od­gło­sów zbli­ża­ją­cych się kro­ków. Z za­my­śle­nia wy­rwał ją do­pie­ro do­brze znany kle­kot żu­wa­czek.

Koniec

Komentarze

Widać, że wło­ży­łeś w to sporo pracy. Fa­bu­ła nie po­wa­li­ła mnie co praw­da na ko­la­na, ale ogól­ny efekt trzy­ma po­ziom, choć do do­sko­na­ło­ści jesz­cze tro­chę bra­ku­je, moim zda­niem. Temat cie­ka­wie za­ry­so­wa­ny, choć wy­glą­da tro­chę jak kom­pi­la­cja pierw­szej i dru­giej czę­ści “Gry En­de­ra”, ale faj­nie, że da się go in­ter­pre­to­wać rów­nież w od­nie­sie­niu do współ­cze­sno­ści. Myślę, że można by hi­sto­rię jesz­cze tro­chę pod­ra­so­wać. 

Co mi zgrzyt­nę­ło:

 

  1. Hiperpoprawność przecinków

De­tek­tyw mi­mo­wol­nie zmru­żył, nie­przy­zwy­cza­jo­ne do ta­kie­go bla­sku, oczy, co zrzu­cił ży­cze­nio­wo na karb zmę­cze­nia po­dró­żą

Bar­dzo dziw­nie wy­glą­da­ją te od­dzie­lo­ne prze­cin­ka­mi oczy, utrud­nia to czy­ta­nie tek­stu. U cie­bie jest wręcz nad­miar zna­ków in­ter­punk­cyj­nych. Za­uważ, że nie jest trud­ne zro­zu­mie­nie po­wyż­sze­go zda­nia i gład­kie go od­czy­ta­nie. Ja bym za­pi­sa­ła to tak “De­tek­tyw mi­mo­wol­nie zmru­żył nie­przy­zwy­cza­jo­ne do ta­kie­go bla­sku oczy, co zrzu­cił ży­cze­nio­wo na karb zmę­cze­nia po­dró­żą”. Druga część tego zda­nia zło­żo­ne­go brzmi dość dzi­wacz­nie, więc uwa­żaj na kon­struk­cję w przy­szło­ści. 

 

  1. Stosowanie niemalże wyłącznie zdań złożonych i wielokrotnie złożonych. Ciężko się to czyta po prostu, męczy się mózg i oko. Brakuje melodyjności, rytmu, który ułatwiałby odbiór i sprawiał, ze miło się czyta. Krótkie zdania pomogłyby także w budowaniu napięcia i przyspieszeniu akcji.
  1. Brak napięcia i “stateczność” akcji. W twoim opowiadaniu chyba dużo się dzieje, ale konstrukcja tekstu i budowa zdań jakoś tego nie potwierdzają. Czytając miałam wrażenie pewnej stateczności, powolności, nawet w dramatycznych przypadkach. Przez nie nie mogłam się wczuć, a cała historia brzmi dla mnie troszkę jak jej mniej porywające streszczenie. 
  1. Bohaterowie. Fajnie, że różnią się poglądami i pewnym sposobem bycia, ale to jest w zasadzie jedna lub dwie, dość powierzchowne, cechy. Nie widać na przykład różnicy w sposobie mówienia, zachowania w kryzysowej sytuacji ani nic. Dla mnie oni po prostu są. 
  1. Łopatologia. Czasem zbyt dokładnie tłumaczysz coś, czego czytelnik łatwo by się domyślił. Jak tu:

– I co w tym dziw­ne­go? We­nus-2 też za­miesz­ku­ją tylko ko­bie­ty. Od setek lat żyją w po­ko­ju, bez szko­dli­wych mę­skich wzor­ców prze­mo­cy – oznaj­mi­ła z cał­ko­wi­tą po­wa­gą Sklo­do­vsky. Była świę­cie prze­ko­na­na w gło­szo­ne przez sie­bie tezy.

Jak mó­wi­ła z “cał­ko­wi­tą po­wa­gą” to wia­do­mo, że “była świę­cie prze­ko­na­na”. A nawet gdyby nie było, to zdą­ży­li­śmy się już o tym prze­ko­nać z kon­tek­stu. To tro­chę iry­tu­je. 

 

Sklo­do­vsky zbyła tą uwagę mil­cze­niem. Nie miała już ocho­ty wcho­dzić z de­tek­ty­wem w żadne po­le­mi­ki. Po­sta­no­wi­ła cze­kać na swoją szan­sę.

Tu do­star­czasz czy­tel­ni­ko­wi in­for­ma­cję “In­spek­tor męczy już za­cho­wa­nie de­tek­ty­wa” aż trzy razy, po kolei. 

 

To naj­waż­niej­sze, co mi się rzu­ci­ło w oczy. Pisz dalej, myślę że może po­wstać z tego coś cał­kiem faj­ne­go :)

 

Dzię­ku­ję za cenne rady smiley Wła­śnie tego mi bra­ko­wa­ło – re­ak­cji czy­tel­ni­ków na moje wy­po­ci­ny. A że jest do­dat­ko­wo me­ry­to­rycz­na, to tym bar­dziej war­to­ścio­wa. ( Choć ta­ki­mi w stylu NIE, BO NIE lub TAK, BO TAK tez nie po­gar­dzę wink)

Pro­szę bar­dzo :) Mam na­dzie­ję, ze wrzu­cisz coś jesz­cze z kli­ma­tów socjo sf.

Kiedy w końcu ukaże się kon­kur­so­wa an­to­lo­gia na dzie­się­cio­le­cie Cre­atio Fan­ta­sti­ca bę­dzie można prze­czy­tać tam moje opo­wia­da­nie, które jest taką mie­szan­ką an­ty­uto­pii z ele­men­ta­mi socjo sf.

Cześć :) Czy­ta­ło mi się cał­kiem przy­jem­nie, opo­wia­da­nie aku­rat wpa­so­wa­ło się cza­so­wo w krót­ką po­dróż au­to­bu­sem ;) 

Zga­dzam się z uwagą Mer. Nie­któ­re mo­men­ty, rze­czy­wi­ście by­wa­ły dość ło­pa­to­lo­gicz­ne. O ile ma to ten plus, że w opo­wia­da­niu trud­no się zgu­bić, o tyle, oso­bi­ście lubię, kiedy po­ja­wia się odro­bi­na nie­do­po­wie­dze­nia i ta­jem­ni­cy, a także moż­li­wość do­my­śle­nia się na­stępstw po­szcze­gól­nych czyn­no­ści. Na­tu­ral­nie, to tylko moja pre­fe­ren­cja, ktoś inny może tego nie­na­wi­dzić, a jak wia­do­mo, nie da się ucie­szyć wszyst­kich.

Cho­ciaż nie na­le­żę do szcze­gól­nych wiel­bi­cie­lek sf, Twój tekst, jako ca­łość od­bie­ram zde­cy­do­wa­nie na plus. Fa­bu­ła jest in­te­re­su­ją­ca, jak pi­sa­łam wyżej, prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie  z przy­jem­no­ścią.

 

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Fajny po­mysł na obcą rasę, traf­ne opi­sa­nie sto­sun­ków mię­dzy wiel­ką or­ga­ni­za­cją a sła­biej roz­wi­nię­ty­mi cy­wi­li­za­cja­mi. Czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Spodo­ba­ło mi się skrzy­żo­wa­nie mró­wek z pa­ją­ka­mi/ mo­dlisz­ka­mi. Cie­ka­wi mnie, czy to oprócz ka­ni­ba­li­zmu rów­nież ka­zi­rodz­two. Nasze mrów­ki tak mają…

We­dług skali Kar­da­sze­wa, otrzy­ma­li 0,3 punk­tu.

Licz­by w be­le­try­sty­ce ra­czej słow­nie, a już w dia­lo­gach to obo­wiąz­ko­wo.

Sklo­do­vsky do­słow­nie spur­pu­ro­wia­ła, ale zbyła tą uwagę mil­cze­niem.

Tę uwagę.

Jego wzrok stał się nie­obec­ny, a z ką­ci­ka ust po­cie­kła szkar­łat­na stróż­ka.

Ojjj. Sprawdź w słow­ni­ku, co zna­czy stróż­ka. Mo­żesz się zdzi­wić.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bar­dzo się cie­szę, że tekst przy­padł czy­ta­ją­cym do gustu.

 

Nie chcę, aby to za­brzmia­ło jak tłu­ma­cze­nie się z błę­dów, ale opo­wia­da­nie było pi­sa­ne pod kon­kret­ny limit, stąd więk­szy na­cisk zo­stał po­ło­żo­ny na kon­kret­ne kwe­stie.

 

 

 

Ko­lej­na wa­ria­cja na ten sam temat: dziel­ny wy­znaw­ca tra­dy­cyj­nych war­to­ści – tutaj w po­sta­ci cha­mo­wa­te­go, lecz nawet na kacu in­te­li­gent­ne­go i od­waż­ne­go pry­wat­ne­go de­tek­ty­wa – kon­tra sztyw­na i za­hu­ka­na przed­sta­wi­ciel­ka po­praw­no­ścio­wo­po­li­tycz­nej (jest takie słowo?) biu­ro­kra­cji. Oczy­wi­ście, stron­nicz­ka wo­ju­ją­ce­go fe­mi­ni­zmu jak za­wsze wal­czy z pra­wa­mi na­tu­ry, po któ­rych stro­nie opo­wia­da się zwo­len­nik tra­dy­cji, nawet je­że­li te prawa do­ma­ga­ją się śmier­ci przed­sta­wi­cie­li jego wła­snej płci. (Tutaj autor uła­twił sobie jed­nak za­da­nie, wpro­wa­dza­jąc ro­ba­lo­kształt­nych ob­cych, z któ­ry­mi trud­no się nam iden­ty­fi­ko­wać. Gdyby dał im tro­chę wię­cej hu­ma­no­idal­nych wła­ści­wo­ści, prze­sła­nie opo­wia­da­nia za­brzmia­ło­by znacz­nie moc­niej).

 

Opo­wia­da­nie jest na­pi­sa­ne po­praw­nie, zmie­rza do sen­sow­ne­go a jed­no­cze­śnie za­ska­ku­ją­ce­go za­koń­cze­nia. Autor unik­nął też “pra­wi­co­wej in­ter­punk­cji” (co rzad­kie w tego typu utwo­rach). Naj­więk­szą jego wadę wi­dział­bym w zbyt­niej ła­two­ści, z jaką de­tek­tyw roz­wią­zu­je za­gad­kę. Na­praw­dę, można było jakoś bar­dziej “za­kom­bi­no­wać” akcję, wpro­wa­dzić wię­cej ele­men­tów za­sko­cze­nia. W tej po­sta­ci dzieł­ko jest zbyt pro­sto­li­nio­we.

 

Chciał­bym jesz­cze tylko zwró­cić uwagę na pe­wien pro­blem. Guru pra­wi­co­wych au­to­rów – Ma­ciej Pa­row­ski – opo­wie­dział w któ­rymś z wy­wia­dów, jak bar­dzo sprze­ci­wiał się pu­bli­ka­cji w “Fan­ta­sty­ce” (jesz­cze tej sta­rej) opo­wia­da­nia Ro­ber­ta Shec­kleya, które uka­zy­wa­ło sy­tu­ację dra­stycz­nie na­ru­sza­ją­cą za­sa­dy ludz­kiej mo­ral­no­ści. Cho­dzi­ło o to opo­wia­da­nie, w któ­rej przed­sta­wi­cie­le po­za­ziem­skie­go ga­tun­ku mieli w zwy­cza­ju przy byle oka­zji za­bi­jać swoje żony. Obroń­cy tek­stu zwra­ca­li uwagę, że nie różni się on od ty­po­wych dla scien­ce fic­tion opi­sów od­mien­nych od ludz­kich oby­cza­jów. Pa­row­ski jed­nak sta­now­czo utrzy­my­wał, że tego ro­dza­ju utwo­ry wręcz pro­mu­ją de­mo­ra­li­za­cję, a przy­naj­mniej czy­nią nas wobec niej obo­jęt­ny­mi. Otóż sądzę, że za­pre­zen­to­wa­ne nam opo­wia­da­nie Ma­ciej Pa­row­ski rów­nież by od­rzu­cił. I to nawet, gdyby zo­sta­ło bar­dziej do­pra­co­wa­ne pod wzglę­dem tech­nicz­nym.

Co to jest “pra­wi­co­wa in­ter­punk­cja”? Pierw­szy raz spo­ty­kam się z takim okre­śle­niem. 

Mogę się do­my­ślać zna­cze­nie tego okre­śle­nia.

Tekst miał mieć prze­sła­nie ra­czej an­ty­glo­ba­li­stycz­ne niż kon­kret­ną “le­wi­co­wą” czy “pra­wi­co­wą” wy­mo­wę.

W sumie cie­szę się, że wzbu­dza pewne kon­tro­wer­sje wink

 

Jak tak sobie myślę, to skąd de­tek­tyw znał skład mę­skich fe­ro­mo­nów tego ga­tun­ku? Skoro do­tych­czas o sam­cach w ogóle nie sły­sze­li. A po­dej­rze­wam, że mogą być dia­me­tral­nie różne. Nawet u nas chyba od­mien­ne ga­tun­ki uży­wa­ją róż­nych sub­stan­cji, żeby się wszyst­kie żucz­ki nie rzu­ca­ły na mo­ty­li­cę w rui…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Skoro po­sia­da­li tech­no­lo­gię po­zwa­la­ją­cą w kilka go­dzin do­stać się na inną pla­ne­tę, to ska­ner de­tek­ty­wa mógł skla­sy­fi­ko­wać nowo wy­kry­ty zwią­zek che­micz­ny jako męski fe­ro­mon wink

Tak bez żad­ne­go ma­te­ria­łu po­rów­naw­cze­go? To po­wi­nien być temat kilka mrów­czych dok­to­ra­tów, a nie ru­ty­no­wy skan. ;-) Dla po­rów­na­nia: jak przy samcu Homo sa­piens po­znać, co z na­stę­pu­ją­cej mie­szan­ki jest mę­skim fe­ro­mo­nem: opary piwa, te­sto­ste­ron, skła­do­we dymu z cy­ga­ra, woda ko­loń­ska?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

“Naj­bli­żej im do ziem­skich sta­wo­no­gów” – jakiś ma­te­riał po­rów­naw­czy był, skoro tu­byl­cy po­sia­da­li ja­kieś wspól­ne cechy z pa­ję­cza­ka­mi czy owa­da­mi wink

Oooo, po­do­bień­stwo ze­wnętrz­ne to jedna spra­wa, a me­ta­bo­lizm cał­kiem inna. Jeśli do­brze pa­mię­tam, lu­dzie na tej pla­ne­cie mu­sie­li cho­dzić w ma­skach.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tak, mu­sie­li – zbyt mała ilość tlenu. Po­wiedz­my, że wy­stą­pi­ła tu kon­wer­gen­cja cech Rkha­nów i ziem­skich owa­dów.

Socjo SF z kon­tak­tem ludzi ze słabo roz­wi­nię­tą cy­wi­li­za­cją – po­do­ba się. Po­mysł na ob­cych na duży plus: bo­ha­te­ro­wie wcho­dzą do, do­słow­nie, gi­gan­tycz­ne­go mro­wi­ska, prze­mó­wił do mnie ten motyw. Prze­czy­ta­łem jed­nym tchem, bo lek­kie SF, bez na­tło­ku fi­zycz­no-astro­no­micz­no-che­micz­no-co­kol­wiek wsta­wek to moja za­ka­za­na przy­jem­ność – ko­smi­ci, misja, bo­ha­ter pi­ją­cy łychę i pa­lą­cy szlu­gi w ko­smicz­nym ra­dio­wo­zi. Ko­smos łatwy do po­gry­zie­nia. Fakt, część zdań mo­gło­by brzmieć le­piej, bo­ha­te­ro­wie sztam­po­wi, lecz, za­mie­rze­nie, czy nie, język i treść po­łą­czy­ły się w spój­ną ca­łość. Pa­trząc na opo­wia­da­nie po­waż­niej też je­stem za­do­wo­lo­ny, tło po­li­tycz­ne daje do zro­zu­mie­nia w kwe­stii re­la­cji mię­dzy bo­ha­te­ra­mi. Za­bra­kło mi może nieco akcji, spra­wa roz­wią­zu­je się bar­dzo szyb­ko lecz ani na strze­la­nie la­se­ra­mi nie widzę tu zbyt wiele miej­sca, a pro­wa­dze­nie śledz­twa wśród mró­wek ra­czej nie wcho­dzi­ło w grę. Choć by­ło­by nie­sa­mo­wi­te :)

Po­czą­tek za­po­wia­dał za­gad­kę kry­mi­nal­ną, li­czy­łam więc na zaj­mu­ją­ce śledz­two, a tu nic z tego. Le­d­wie po­zna­łam miesz­kan­ki pla­ne­ty i nim coś za­czę­ło się dziać, spra­wa zo­sta­ła wy­ja­śnio­na i na­stą­pił ko­niec opo­wie­ści. Szko­da.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

zer­k­nął tę­sk­nie na opróż­nio­ną do po­ło­wy z whi­sky szklan­kę… – Szklan­kę można czymś na­peł­nić, ale czy szklan­kę opróż­nia się z cze­goś?

Może: …zer­k­nął tę­sk­nie na opróż­nio­ną do po­ło­wy szklan­kę z whi­sky

 

Nie­bie­ska­wy od­cień skóry su­ge­ro­wał pły­ną­ca w jej ży­łach do­miesz­kę an­du­riań­skiej krwi. – Li­te­rów­ka.

 

Prze­łą­czyw­szy ste­ro­wa­nie na ob­słu­gę ma­nu­al­ną, chwy­ci­ła mocno stery… – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

za­ci­ska­jąc wą­skie usta, aby nie wy­rwa­ła się z niej żadna sek­si­stow­ska uwaga… – Uwaga mo­gła­by wy­rwać się z ust, więc: …za­ci­ska­jąc wą­skie usta, aby nie wy­rwa­ła się z nich żadna sek­si­stow­ska uwaga

 

Ko­ry­tarz po dru­giej stro­nie za­le­wa­ło mlecz­no­bia­łe świa­tłem wy­do­by­wa­ją­ce się z całej jego po­wierzch­ni. – Pew­nie miało być: Ko­ry­tarz po dru­giej stro­nie za­le­wa­ło mlecz­no­bia­łe świa­tło, wy­do­by­wa­ją­ce się z całej jego po­wierzch­ni.

 

In­spek­tor, ku swo­je­mu zdu­mie­niu, mu­sia­ła przy­znać mu w duchu rację. Mimo swej po­wierz­chow­no­ści de­tek­tyw oka­zał się być osobą nad wyraz prze­ni­kli­wą. Nie miała jed­nak za­mia­ru uze­wnętrz­niać swo­ich od­czuć… – Po­wtó­rze­nia.

 

– A prze­kła­da­jąc miarę roz­wo­ju… – – A prze­kła­da­jąc miarę roz­wo­ju

 

Sklo­do­vsky zmru­ży­ła swoje wy­so­kie czoło. – W jaki spo­sób zmru­ży­ła czoło?

Pew­nie miało być: Sklo­do­vsky zmarsz­czy­ła wy­so­kie czoło.

Zbęd­ny za­imek. Czy mogła zmarsz­czyć cudze czoło?

Za SJP: zmru­żyć «pra­wie cał­ko­wi­cie przy­sło­nić oczy po­wie­ka­mi»

 

i na­peł­nia­jąc sto­ją­ca obok ko­nia­ków­kę. – Li­te­rów­ka.

 

De­tek­tyw wzniósł toast, na który jed­nak nie od­po­wie­dział żaden z jego roz­mów­ców. – Roz­mów­ca­mi de­tek­ty­wa są męż­czy­zna i ko­bie­ta, więc: De­tek­tyw wzniósł toast, na który jed­nak nie od­po­wie­działo żadne z jego roz­mów­ców.

 

nie żyły tu zwie­rzę­ta mo­gą­ce peł­nić rolę zwie­rząt jucz­nych. – Brzmi to fa­tal­nie.

 

Dwie pary gór­nych koń­czyn zdo­bi­ły na­rę­cza zło­tych bran­so­let. – Ra­czej: Dwie pary gór­nych koń­czyn zdo­bi­ły zło­te bran­so­lety.

Za SJP: na­rę­cze «tyle, ile da się unieść na rę­kach»

 

że mu­sie­li po­ru­szać się na czwo­ra­ka. – …że mu­sie­li po­ru­szać się na czwo­ra­kach.

 

nie za­in­sta­lo­wa­no jesz­cze od­po­wied­nich sa­te­lit. – …nie za­in­sta­lo­wa­no jesz­cze od­po­wied­nich sa­te­litów.

Sa­te­li­ta jest ro­dza­ju mę­skie­go.

 

za­gro­dę, w któ­rej prze­by­wa­ło kilka mę­skich osob­ni­ków. – …za­gro­dę, w któ­rej prze­by­wa­ło kilku mę­skich osob­ni­ków.

 

O'Bria­na uwol­nił chwyt. – Można uwol­nić kogoś, kogo się chwy­ci­ło, pu­ścić go, ale czy można uwol­nić chwyt?

 

Od­ru­cho­wo unio­sła w górę, za­koń­czo­ny ostrym gro­tem dzi­ryt… – Masło ma­śla­ne. Czy można unieść coś w dół?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Co zna­czy po­rząd­na ko­rek­ta laugh Dzię­ki re­gu­la­to­rzy!

Za­gad­ka kry­mi­nal­na miała być tylko pre­tek­stem, tak samo jak akcja, któ­rej pra­wie brak.

 

Cie­szę się, że mo­głam pomóc. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Rasa po­dob­na do ro­ba­li z ksią­żek OSC, nie­mniej jed­nak in­te­re­su­ją­ca i z po­rząd­nym za­koń­cze­niem:) Mogło być tro­chę wię­cej za­wi­ro­wań z roz­wią­za­niem za­gad­ki.

Jed­nak cięż­ko opo­wie­dzieć się po któ­rejś ze  stron. Moim zda­niem i męż­czy­zna, i ko­bie­ta nie mieli racji – wybór po­mię­dzy mniej­szym, a więk­szym złem. 

A gdyby ta rasa roz­mna­ża­ła się po­dob­nie do bo­nel­li zie­lo­nej? Do­pie­ro by­ła­by za­gwozd­ka… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

prych­nął pry­wat­ny de­tek­tyw O’Brian(+,) spo­glą­da­jąc przez pa­no­ra­micz­ną przed­nią szybę kok­pi­tu.

 

po­łknąć pa­styl­kę re­du­ku­ją­ca po­ziom al­ko­ho­lu we krwi. ← li­te­rów­ka

 

Jej ni­ja­ki smak spo­wo­do­wał u niego od­ruch wy­miot­ny ← co naj­mniej jeden za­imek można da­ro­wać

 

– Ależ pani mózg wy­pra­li w tej aka­de­mii. Po­ży­je pani jesz­cze tro­chę na tym świe­cie, to pozna re­alia w nim pa­nu­ją­ce. – Po­li­cjant­ka zbyła przy­tyk drwią­cym sark­nię­ciem. ← da­ła­bym Po­li­cjant­ka od no­we­go aka­pi­tu. 

 

De­tek­tyw mi­mo­wol­nie zmru­żył, nie­przy­zwy­cza­jo­ne do ta­kie­go bla­sku, oczy, co zrzu­cił ży­cze­nio­wo na karb zmę­cze­nia po­dró­żą ← bar­dzo prze­kom­bi­no­wa­ne zda­nie

 

Za­miast jed­nak praw­dzi­wych re­ga­łów ← jed­nak za­miast…

 

Za­miesz­ku­ją­ca tę pla­ne­tę rasa Rkha­nów, by­naj­mniej nie na­le­ży do ga­tun­ków hu­ma­no­idal­nych

 

Po­waż­na mu­ta­cja w ko­dzie ge­ne­tycz­nym, do­pro­wa­dzi­ła do nie­od­wra­cal­nej de­ge­ne­ra­cji mę­skich osob­ni­ków

 

– A jakie ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją dla tu­byl­ców z człon­ko­stwa w Unii ? – za­in­te­re­so­wał się de­tek­tyw(+,) pod­cho­dząc do dys­try­bu­to­ra i na­peł­nia­jąc sto­ją­ca obok ko­nia­ków­kę. ← nie­po­trzeb­na spa­cja

 

kil­ka­set me­trów nad po­zio­mem grun­tu, kop­cem

 

Z po­wo­du ubo­giej fauny pla­ne­ty, nie żyły tu zwie­rzę­ta mo­gą­ce peł­nić rolę zwie­rząt jucz­nych ← ku­la­we zda­nie

 

Broni pla­zmo­wej, to im po­ża­ło­wa­li

 

Ska­ner aż wa­riu­je(+,) gdy kie­ru­ję jego wiąz­kę w ich stro­nę.

 

– Ale to, co tu się dzie­je(+,) kwa­li­fi­ku­je się jako se­ryj­ne mor­der­stwo! Na­szym obo­wiąz­kiem jest…

 

Od­ru­cho­wo unio­sła, za­koń­czo­ny ostrym gro­tem dzi­ryt, na który na­dział się O’Brian.

 

Tro­szecz­kę zgo­dzę się z Mar­ci­nem Ro­ber­tem (z pierw­szym aka­pi­tem jego wy­po­wie­dzi, co do ostat­nie­go: Pa­row­ski tak po­wie­dział?!I był to za­rzut pra­wi­co­wy?! Na­praw­dę, można się po­gu­bić w tych teo­riach…). Ale jest tu pe­wien pier­wia­stek, uzna­wa­ny przez nie­któ­rych za rzad­ki np. w grach kom­pu­te­ro­wych. Mia­łam z tym stycz­ność, oglą­da­jąc fil­mik o The Last of Us. Gość zwró­cił uwagę, że pierw­szy raz widzi grę, gdzie ko­bie­ta nie ma tylko za­ba­wiać mę­skich gra­czy, a jest za­rów­no agre­syw­na, jak i zdol­na do po­świę­ce­nia. I tutaj też jest za­da­nie kłamu ste­reo­ty­po­wi, że co złego to facet (agre­syw­ność sam­ców), i pod­kre­śle­nie agre­syw­nych aspek­tów u żeń­skich osob­ni­ków. Nie­mniej po­stać pani in­spek­tor jest strasz­na :D Per­fek­cyj­na pseu­do­po­praw­na pseu­do­fe­mi­nist­ka.

Opo­wia­da­nie wy­da­je mi się nie­rów­ne. Za mało tu akcji, za dużo wy­kła­da­nia kawy na ławę w fi­nal­nym dia­lo­gu, za­miast po­ka­za­nia tego w akcji. Ale czy­ta­ło się do­brze i mia­łam sko­ja­rze­nie z Obcym, a to dobre sko­ja­rze­nie :)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Nie­mniej po­stać pani in­spek­tor jest strasz­na :D Per­fek­cyj­na pseu­do­po­praw­na pseu­do­fe­mi­nist­ka.

c21h23no5.enazet – I tak miało być wink

 A kto po­wie­dział, że tylko męż­czyź­ni mogą być agre­syw­ni?

 

Sto­krot­ne dzię­ki dla wszyst­kim za uwagi laugh Może jesz­cze roz­wi­nę ten tekst, kto wie?

Nowa Fantastyka