- Opowiadanie: Aurinko - Z wyrazami niebieskimi

Z wyrazami niebieskimi

Część za­zna­czo­na kur­sy­wą po­win­na być za­pi­sa­na czcion­ką ma­szy­no­wą, czego edy­tor na stro­nie nie prze­wi­du­je. Trud­no, trze­ba sobie ina­czej ra­dzić.

Miłej lek­tu­ry, cze­kam na wasze opi­nie :>

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Z wyrazami niebieskimi

Sza­now­na Pani,

z przy­kro­ścią in­for­mu­je­my, że pani Anioł Stróż, z przy­czyn od nas nie­za­leż­nych, tym­cza­so­wo nie jest w sta­nie peł­nić swo­ich co­dzien­nych obo­wiąz­ków wobec Pani. Od dnia dzi­siej­sze­go przez czas nie­okre­ślo­ny, jest Pani zo­bo­wią­za­na sama trosz­czyć się o swoje bez­pie­czeń­stwo. Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, aby wspo­mnia­ny AS jak naj­szyb­ciej wró­cił do swo­jej nor­mal­nej roli.

Pro­si­my o ostroż­ność, po­nie­waż pewne siły mogą pod­jąć próby prze­ję­cia pani duszy. Niech Pani uważa na kolor gra­na­to­wy i ogór­ki.

Ży­czy­my po­wo­dze­nia i prze­pra­sza­my za nie­do­god­no­ści

Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku

Niż­szy Urząd Chóru Prin­ci­pa­tus

 

***

 

Był chłod­ny stycz­nio­wy po­ra­nek. Ledwo wy­szłam z klat­ki scho­do­wej, po­śli­zgnę­łam się na lo­dzie i upa­dłam tak, że póź­niej przez cały dzień lewe bio­dro pul­so­wa­ło tępym bólem. A co jesz­cze gor­sze, nie­sa­mo­wi­cie chcia­ło mi się spa, mimo, że do śnia­da­nia wy­pi­łam wy­jąt­ko­wo mocną kawę. Czas, w któ­rym teo­re­tycz­nie po­win­nam pra­co­wać, upły­nął mi na po­wstrzy­my­wa­niu się od za­śnię­cia, ukrad­ko­wym przy­my­ka­niu oczu, roz­cie­ra­niu stłu­czo­nej czę­ści ciała i śle­dze­niu upar­cie wol­nych wska­zó­wek ze­ga­ra.

W dro­dze po­wrot­nej do domu pra­wie prze­je­cha­ła­bym mój przy­sta­nek i mało bra­ko­wa­ło, a znów prze­wró­ci­ła­bym się w tym samym miej­scu, co rano. Wspi­na­jąc się po scho­dach na naj­wyż­sze pię­tro ni­skie­go bloku, za­bra­łam pocz­tę ze skrzyn­ki. Trzy ulot­ki, które wy­rzu­ci­łam bez czy­ta­nia, jedna kart­ka z Bremy, za­adre­so­wa­na do mojej współ­lo­ka­tor­ki i ele­ganc­ka ko­per­ta. Do mnie. O, cie­ka­we! Sen­ność na chwi­lę od­pu­ści­ła, gdy za­in­try­go­wa­na za­czę­łam ostroż­nie roz­ry­wać pa­pier. Nigdy nie do­sta­wa­łam li­stów. Cza­sem tylko pisma urzę­do­we albo ja­kieś re­kla­mo­we ga­zet­ki dla sta­łych klien­tów tego czy tam­te­go skle­pu.

Wy­cią­gnę­łam z ko­per­ty białą, mi­go­czą­cą kart­kę. Szyb­ko prze­bie­głam wzro­kiem pi­sa­ny od­ręcz­nie tekst i… cóż, to zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej oso­bli­wa rzecz, jaką kie­dy­kol­wiek prze­czy­ta­łam. Może wy­łą­cza­jąc co po­nie­któ­re książ­ki, ale nie ma co po­rów­ny­wać al­ter­na­tyw­nych rze­czy­wi­sto­ści Neila Ga­ima­na do listu, który do­sta­łam. Anioł stróż na urlo­pie? Niż­szy Urząd Chóru Prin­ci­pa­tus? W sen­sie, że co? Nie za­po­mi­naj­my też o ko­lo­rze gra­na­to­wym i ogór­kach.

Do­kład­nie obej­rza­łam ko­per­tę. Ten sam ro­dzaj błysz­czą­cej pa­pe­te­rii, co w środ­ku, ani śladu znacz­ka, ad­re­su nadaw­cy ani… od­bior­cy. Pod świa­tło było widać od­ci­śnię­tą pie­częć z lilią. Obok wy­ka­li­gra­fo­wa­ne ‘Janna’ i tyle. Ktoś mu­siał wrzu­cić to pro­sto do skrzyn­ki… Tylko że w sta­rych skrzyn­kach w blo­kach nie da się tak zro­bić. Zre­zy­gno­wa­na odło­ży­łam ko­per­tę z li­stem na stół i zro­bi­łam to, o czym ma­rzy­łam przez cały dzień – po­szłam spać. Może we śnie oświe­ci mnie czym jest ten cały urząd.

 

 

 

No to… Nie mam już anio­ła stró­ża. Po­dob­no tym­cza­so­wo. Cie­ka­we co ta­kie­go się z nim stało? Czy anio­ły mogą cho­ro­wać? Albo do­stał kogoś jesz­cze do opie­ko­wa­nia się i teraz musi dzie­lić czas mię­dzy dwie osoby? Albo za­wsze to robił, tylko teraz ten drugi ktoś z ja­kie­goś po­wo­du wy­ma­ga wię­cej uwagi niż ja? Może to jakiś pre­zy­dent albo czło­nek ro­dzi­ny kró­lew­skiej, więc anioł uznał, że ja je­stem mniej ważna. Nie brzmi to zbyt uczci­wie, jak dla mnie…

Z dru­giej stro­ny, nie każdy do­sta­je listy z nieba, chyba po­win­nam czuć się wy­róż­nio­na. Nawet jeśli to tylko ja­kieś po­wia­do­mie­nie z niż­sze­go urzę­du cze­goś tam. Oczy­wi­ście, trze­ba pa­trzeć na jasne stro­ny sy­tu­acji!

Będę miała oka­zję się spraw­dzić. Zo­ba­czę o ile ina­czej świat wy­glą­da bez tej ze­wnętrz­nej opie­ki; do tej pory nawet nie wie­dzia­łam, że ją mam, a teraz już muszę sobie ra­dzić bez niej. Ale, szcze­rze mó­wiąc, nie widzę żad­nej róż­ni­cy.

Ro­zej­rza­łam się. Tak dla pew­no­ści. I zo­ba­czy­łam, że się zgu­bi­łam. Zgu­bi­łam się idąc z domu na przy­sta­nek. I au­ten­tycz­nie nie wie­dzia­łam, gdzie się zna­la­złam, cho­ciaż miesz­kam w tej oko­li­cy od lat.

Aha, więc to tak…

 

Po kilku in­cy­den­tach po­dob­nych do po­ran­ne­go za­błą­dze­nia stwier­dzi­łam, że oby­cie się bez opie­ki anio­ła stró­ża, to po pro­stu kwe­stia od­po­wied­niej kon­cen­tra­cji przy co­dzien­nych czyn­no­ściach. Tro­chę uwagi i nie cze­ka­ła­bym dzie­sięć minut aż włą­czy się kom­pu­ter, któ­re­go w ogóle nie uru­cho­mi­łam, nie po­my­li­ła­bym go­dzi­ny prze­rwy i może nawet nie wy­la­ła­bym go­rą­cej kawy na błysz­czą­ce buty ja­kie­goś dy­rek­to­ra w mar­ko­wym gar­ni­tu­rze – ha, do­brze, że to były buty, a nie ten gar­ni­tur wła­śnie…

Ale nie­ustan­ne sku­pia­nie się na wszyst­kim nie jest takie pro­ste. A z dnia na dzień było tylko trud­niej. Trud­niej­sze było też kon­tro­lo­wa­nie zmę­cze­nia. Wra­ca­łam z pracy, cza­sem coś ja­dłam i szłam spać. Rano z tru­dem wsta­wa­łam, a przez cały dzień ma­rzy­łam o po­ło­że­niu się z po­wro­tem do łóżka, przez co nie zwra­ca­łam dość uwagi na to co robię i wy­sy­łam urwa­ne w po­ło­wie maile albo pró­bo­wa­łam wła­mać się do ja­kie­goś po­ko­ju, po­my­liw­szy go z moim.

Tylko w week­en­dy było w miarę nor­mal­nie: po pro­stu nie wsta­wa­łam z łóżka. Aż któ­re­goś dnia, gdy za­dzwo­nił bu­dzik, oznaj­mia­jąc mi, że czas za­czy­nać dzień, zwy­czaj­nie go wy­łą­czy­łam i le­ża­łam dalej. Byłam zmę­czo­na. Sie­dze­nie w pracy i tak nie miało sensu. Bałam się, że w końcu za­po­mnę się ro­zej­rzeć przy prze­cho­dze­niu przez ulicę i coś mnie po­trą­ci.

Lu­dzie już za­uwa­ży­li, że coś było nie w po­rząd­ku. Kilka osób py­ta­ło co się ze mną dzie­je. Co im mia­łam po­wie­dzieć? Że to przez anio­ła? Uda­wać, że ostat­nio w sta­cji krwio­daw­stwa przy­pad­ko­wo wy­pom­po­wa­li ze mnie dwa razy wię­cej krwi, czego efek­tem jest dłu­go­trwa­łe przy­mu­le­nie? Tak, to z pew­no­ścią wła­śnie w taki spo­sób dzia­ła.

Na­stęp­ne­go dnia na­praw­dę chcia­łam wstać i nor­mal­nie wyjść z miesz­ka­nia. Po­sta­no­wi­łam, że będę żyć jak gdyby nigdy nic, że nie będę się nad sobą roz­czu­lać i za­ła­my­wać nad nie wia­do­mo czym; ale znowu nie po­szłam do pracy, nawet nie ru­szy­łam się z łóżka. Trze­cie­go dnia moje po­sta­no­wie­nie było sil­niej­sze, ale roz­pły­nę­ło się po tym, gdy po­śli­zgnę­łam się na scho­dach.

Póź­niej stwier­dzi­łam, że i tak nikt mnie nie po­trze­bu­je w tej wiel­kiej kor­po-ma­szy­nie. W ciągu dwóch dni znaj­dą kogoś na moje miej­sce, a ja w spo­ko­ju po­cze­kam aż mój anioł wróci. Nie sta­wi­łam się nawet na roz­mo­wę z prze­ło­żo­nym.

Całe dnie spę­dza­łam w łóżku. Czy­ta­łam cza­sem książ­ki albo blogi, oglą­da­łam filmy i se­ria­le. Ja­dłam bar­dzo mało albo w ogóle nic, aby nie spo­wo­do­wać ka­ta­stro­fy pró­bu­jąc coś przy­go­to­wać. Cier­pli­wie cze­ka­łam aż anioł znowu się po­ja­wi. Mijał ty­dzień za ty­go­dniem. Od czasu do czasu przy­cho­dzi­ła mi do głowy myśl, że muszę coś w końcu zro­bić – z nie­bie­ską opie­ką lub bez niej, że nie mogę tak dłu­żej we­ge­to­wać i li­czyć na cud. Oczy­wi­ście mo­głam. Cza­sem po­sta­na­wia­łam od jutra za­cząć szu­kać nowej pracy. Raz otwo­rzy­łam stro­nę in­ter­ne­to­wą i przej­rza­łam ogło­sze­nia.

Czu­łam się źle. Za­mknę­łam prze­glą­dar­kę z myślą, że to i tak nic nie zmie­ni, że od sie­dze­nia w ja­kimś biu­rze nie bę­dzie mi ani tro­chę le­piej. Tutaj czy tam, mój wkład w roz­wój na­szej cy­wi­li­za­cji jest tak śmiesz­nie mały, że aż żaden. Nie wy­chy­la­jąc się z mo­je­go po­ko­ju mo­głam przy­naj­mniej na chwi­lę o tym za­po­mnieć. Za­głę­bia­łam się w dra­ma­ty fik­cyj­nych po­sta­ci i jeśli wczu­wa­łam się w nie wy­star­cza­ją­co mocno, to wciąż ro­sną­ca pust­ka zda­wa­ła się nie ist­nieć.

W moje uro­dzi­ny nie­spo­dzie­wa­nie do miesz­ka­nia wpa­dła ha­ła­śli­wa, świę­tu­ją­ca kom­pa­nia. Nawet nie pa­mię­ta­łam, że mam uro­dzi­ny, więc tym bar­dziej nie ro­zu­mia­łam co się dzie­je, kiedy obu­dzi­li mnie wcze­śnie rano – byli tam wszy­scy, cała pacz­ka, z którą jesz­cze nie­daw­no spę­dza­łam czas. Stali w moim po­ko­ju, śpie­wa­li, wy­ma­chi­wa­li grze­chot­ka­mi i tam­bu­ry­nem, ogól­nie ba­wi­li się cu­dow­nie. Do­sta­li się do mnie z całym uro­dzi­no­wym ar­se­na­łem – mieli pa­pie­ro­we cza­pecz­ki, ser­pen­ty­ny po­obwie­sza­ne do­oko­ła szyi i oczy­wi­ście tort ze świecz­ka­mi; obu­dzi­li mnie, wpra­wia­jąc tym w głę­bo­ką kon­ster­na­cję, do­kład­nie tak jak się spo­dzie­wa­li, ha! Jak za­baw­nie!

– Je­stem chora – po­in­for­mo­wa­łam w pierw­szym mo­men­cie, w któ­rym do­pu­ści­li mnie do głosu.

Nie ak­cep­to­wa­li tego, ka­za­li mi wstać, zro­bić wszyst­kim kawy, zjemy tort! Do­mo­wa pro­duk­cja Tomka i Asi, cze­ko­la­do­wo-ma­li­no­wy, ósmy cud świa­ta! A póź­niej wy­cho­dzi­my, bez dys­ku­sji, bo wy­my­śli­li dla mnie coś super.

– Nie mogę, na­praw­dę. Od kilku dni w ogóle nie ru­szam się z łóżka. Nie je­stem w sta­nie ni­g­dzie wyjść.

Po­dzię­ko­wa­łam za sta­ra­nia, uda­łam wiel­ki atak kasz­lu i w końcu udało mi się wy­pro­sić całą uro­dzi­no­wą gro­ma­dę. Zo­sta­wi­li po sobie con­fet­ti po­roz­rzu­ca­ne po dy­wa­nie i tort. Nie chcie­li sły­szeć o za­bie­ra­niu go – a co ja sama mia­łam z nim zro­bić?

Zre­zy­gno­wa­na po­pra­wi­łam po­dusz­kę. Mo­głam wra­cać do spa­nia. Po chwi­li uświa­do­mi­łam sobie, że wła­śnie zmar­no­wa­łam oka­zję, aby speł­nić obiet­ni­cę dnia po­przed­nie­go i wró­cić do nor­mal­ne­go życia. Teraz znowu zo­sta­ło mi tylko cze­kać na po­wrót anio­ła i ewen­tu­al­nie oszu­ki­wać się, że jutro wezmę spra­wy w swoje ręce. Eh, nie, le­piej nie ry­zy­ko­wać.

Usły­sza­łam dzwo­nek. Zbli­ża­ją­ce się kroki… Do mo­je­go po­ko­ju zaj­rza­ła Milka, która zo­sta­ła zmu­szo­na do opusz­cze­nia go kilka minut wcze­śniej.

– Janna – za­czę­ła – co się z tobą dzie­je?

– Jakaś pa­skud­na grypa – od­par­łam.

– Nie o to mi cho­dzi. Prze­cież widzę, że coś tu jest bar­dzo nie na miej­scu i to nie jest twoje zdro­wie.

Zro­bi­łam zdzi­wio­ną minę.

– Prze­stań uda­wać – po­wie­dzia­ła Milka, po czym za­czę­ła cho­dzić po po­ko­ju i po­ka­zy­wać co jej nie pa­su­je. Tu po­roz­rzu­ca­ne pu­deł­ka po pizzy i chińsz­czyź­nie – Od kiedy tak uwiel­biasz za­ma­wiać je­dze­nie? – tutaj, że okna chyba przez mie­siąc nie otwie­ra­łam, że wy­glą­dam jak­bym nawet nie wy­cho­dzi­ła z łóżka, aby się umyć (cóż, nie mogę za­prze­czyć…), ale katar tylko udaję, żad­nych chu­s­te­czek ni­g­dzie nie widać, a na stole gruba war­stwa kurzu. – O, Janna, co to jest? Co to jest Chór Prin­ci­pa­tus?

Milka wzię­ła do ręki list, który leżał na stole – tak, na tym za­ku­rzo­nym stole.

– Janna?

Nie od­po­wie­dzia­łam. Co mia­ła­bym jej po­wie­dzieć?

– Wy­tłu­ma­czysz mi, co się tu dzie­je?

– Na­praw­dę się o cie­bie mar­twię – do­da­ła po chwi­li. – Prze­sta­łaś się od­zy­wać, wy­cho­dzić, a teraz… – Mach­nę­ła ręką – To wszyst­ko. Cho­dzi o ten list? Janna, po­wiedz mi.

Po­wie­dzia­łam jej. Na po­cząt­ku nie­chęt­nie i nie­zręcz­nie, a póź­niej jakoś po­szło. Opo­wie­dzia­łam jak pró­bo­wa­łam sobie ra­dzić i jak funk­cjo­nu­ję od czasu kiedy prze­sta­łam pró­bo­wać.

– A nie po­my­śla­łaś, że to może być tylko głupi żart?

– Nie jest. Ja to po pro­stu wiem, to się czuje.

Milka po­sta­no­wi­ła, że tak dłu­żej być nie może.

 

Sza­now­ni człon­ko­wie Niż­sze­go Urzę­du Chóru Prin­ci­pa­tus,

w związ­ku z wia­do­mo­ścią, którą od Was do­sta­łam, zwra­cam się do Was z na­stę­pu­ją­cą proś­bą: pro­szę o przy­sła­nie do mnie za­stęp­cze­go anio­ła stró­ża.

Brak anio­ła przy­spa­rza mi wielu kło­po­tów i utrud­nia nor­mal­ne funk­cjo­no­wa­nie. Po­nie­waż nie zo­sta­łam po­in­for­mo­wa­na kiedy mój anioł wróci, ani dla­cze­go od­szedł, uwa­żam, że re­kom­pen­sa­ta jest uza­sad­nio­na. Myślę, że przy­sła­nie mi za­stęp­czej ochro­ny roz­wią­za­ło­by pro­blem.

Pro­szę o po­zy­tyw­ne roz­pa­trze­nie ni­niej­szej proś­by i od­po­wiedź in­for­mu­ją­cą o de­cy­zji.

Z po­wa­ża­niem

Janna

 

 

***

 

Na­pi­sa­łam list do urzę­du Chóru Prin­ci­pa­tus, czym­kol­wiek on jest, na od­wro­cie pisma, które do­sta­łam od nich wcze­śniej. Wło­ży­łam go z po­wro­tem do tej samej ko­per­ty, prze­kre­śli­łam swoje imię, a obok niego na­pi­sa­łam nazwę in­sty­tu­cji do­ce­lo­wej.

Milka mi ka­za­ła. Ka­za­ła coś zro­bić i za­ak­cep­to­wa­ła wy­sła­nie listu jako ak­tyw­ność mo­gą­cą coś zmie­nić. Póź­niej zmu­si­ła mnie – pra­wie siłą – do wyj­ścia z łóżka i przej­ścia do końca ulicy. Udało jej się tylko dla­te­go, że wie­dzia­łam, że przy­ja­ciół­ka bę­dzie mi to­wa­rzy­szyć w tej krót­kiej, ale względ­nie nie­bez­piecz­nej wy­pra­wie i w razie czego nie po­zwo­li mi wpaść pod sa­mo­chód.

– No i co, było się czego bać? – za­py­ta­ła, kiedy try­um­fal­nie wrzu­ci­łam ko­per­tę do skrzyn­ki.

– Jesz­cze muszę tra­fić z po­wro­tem do mo­je­go po­ko­ju.

– Do­brze, nie hi­ste­ry­zuj. Teraz pój­dzie­my na mały, uro­dzi­no­wy spa­cer. Tylko do bloku z mu­ra­lem i wra­ca­my.

Nie mia­łam siły się o to kłó­cić. Po­szły­śmy. Zda­łam sobie przy tym spra­wę od jak dawna nie za­pusz­cza­łam się ni­g­dzie dalej niż do naj­bliż­sze­go skle­pu spo­żyw­cze­go. Nie czu­łam, że coś stra­ci­łam, ale uświa­do­mie­nie sobie tego było dość nie­po­ko­ją­ce.

Na dwo­rze wszę­dzie le­ża­ła śnież­na chla­pa, chod­ni­ki były śli­skie i mokre, a niebo wy­glą­da­ło jak wy­słu­żo­na, ścier­ka ku­chen­na za­wie­szo­na nad mia­stem o po­dob­nym od­cie­niu sza­ro­ści. Świat ze­wnętrz­ny pre­zen­to­wał się jed­nak nieco le­piej z cie­płe­go, przy­tul­ne­go miesz­ka­nia, oto­czo­ny ko­lo­ro­wy­mi za­słon­ka­mi. Za­słon­ki za­wsze można było za­cią­gnąć.

Milka nie we­szła ze mną z po­wro­tem na górę, ale na­ka­za­ła mi na­tych­miast in­for­mo­wać ją o wszel­kich zmia­nach w spra­wie anio­ła stró­ża. I po­ra­dzi­ła cho­dzić na spa­ce­ry i nie leżeć ca­ły­mi dnia­mi w łóżku. Łatwo mówić.

W dro­dze na ostat­nie pię­tro za­trzy­ma­łam się i wy­cią­gnę­łam ze skrzyn­ki jasną ko­per­tę z moim imie­niem i od­ci­śnię­tą lilią w miej­scu znacz­ka. Mają tempo w tym urzę­dzie, no ład­nie, ład­nie.

Szyb­ko prze­bie­głam wzro­kiem po sta­ran­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­nym tek­ście, a na­stęp­nie prze­czy­ta­łam go po­wo­li w ca­ło­ści. Rzu­ci­łam pismo na stół, tam, gdzie jesz­cze nie­daw­no le­ża­ło to mó­wią­ce o znik­nię­ciu mo­je­go stró­ża. Szcze­rze mó­wiąc, wcale nie spo­dzie­wa­łam się, że kogoś mi przy­ślą. Gdyby nie Milka nawet nie pi­sa­ła­bym tego listu.

Miło, że w ogóle po­fa­ty­go­wa­li się i od­pi­sa­li tak szyb­ko.

 

Sza­now­na Pani,

Z przy­kro­ścią in­for­mu­je­my, że nie je­ste­śmy w sta­nie speł­nić Pani proś­by o przy­dzie­le­nie za­stęp­cze­go AS-a.

Powód nie­obec­no­ści Pani AS-a jest in­for­ma­cją z ka­te­go­rii ta­jem­nic nie­biań­skich, nie­udo­stęp­nia­nym bytom do­cze­snym. Zda­je­my sobie spra­wę z tego w jak nie­kom­for­to­wej sy­tu­acji się Pani zna­la­zła i razem z Pani AS-em ro­bi­my wszyst­ko, co w na­szej Mocy, aby jak naj­szyb­ciej przy­wró­cić ją do wła­ści­we­go stanu.

Cie­szy­my się, że ma się Pani do­brze i z suk­ce­sa­mi unika Pani kon­tak­tu z pew­ny­mi nie­przy­ja­zny­mi pod­mio­ta­mi.

Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku,

Niż­szy Urząd Chóru Prin­ci­pa­tus

 

 

***

 

Janna: urząd mi od­pi­sał

Milka: i co? i co?

Janna: jedno wiel­kie ‘nie bo nie’

Milka: jak to?! :((

Milka: ale co kon­kret­nie na­pi­sa­li?

Janna: że nie mogą, że ta­jem­ni­ca, tylko bar­dzo mą­drze brzmią­cy­mi sło­wa­mi

Janna: i do­brze, że nie za­prze­da­łam duszy dia­błu, je­że­li do­brze zro­zu­mia­łam

Milka: o ja. a po­wie­dzie­li ci kiedy wróci twój anioł?

Janna: niee. tylko to, że robią co mogą.

Milka: aha

Milka: to za­py­taj o to jesz­cze raz

Janna: znowu mi po­wie­dzą, że ta­jem­ni­ca

Milka: no to po­wie­dzą. ale po­ka­żesz, że ci za­le­ży i w końcu za­ła­twią spra­wę, byleś tylko prze­sta­ła pisać

Milka: co masz do stra­ce­nia? nawet nie mu­sisz znacz­ka ku­po­wać!

Milka: wpad­nę do cie­bie jutro z wie­czo­ra, zer­k­nąć na ten list, ok?

Janna: wła­ści­wie to chcia­łam na­pi­sać do Piotr­ka i spró­bo­wać się z nim jakoś umó­wić. wiesz, tak w ra­mach re­so­cja­li­za­cji, którą mi za­le­ci­łaś ;)

Milka: jasne! pisz do niego, ja się już nie od­zy­wam

Milka: po­wo­dze­nia!!!

 

 

Nie mia­łam naj­mniej­sze­go za­mia­ru pisać do ni­ko­go, a już na pewno nie do Piotr­ka. Za żadne skar­by. A spo­tka­nie z nim teraz skoń­czy­ło­by się… tra­gicz­nie. Jak nic zro­bi­ła­bym coś wy­bit­nie głu­pie­go. Nie ma innej opcji, skoro nawet z aniel­ską opie­ką mi się to zda­rza­ło. Za­ska­ku­ją­co czę­sto w obec­no­ści Piotr­ka wła­śnie.

Po pro­stu wie­dzia­łam, że taka wy­mów­ka jak żadna inna znie­chę­ci Milkę do ko­lej­nych od­wie­dzin. Cho­ciaż jutro i tak będę mu­sia­ła wstać i znowu wy­brać się na ko­niec ulicy do skrzyn­ki na listy.

 

Sza­now­ni człon­ko­wie Niż­sze­go Urzę­du Chóru Prin­ci­pa­tus,

Dzię­ku­ję za od­po­wiedź i za Wasze dzia­ła­nia w mojej spra­wie.

Czy mo­gła­bym do­wie­dzieć się, kiedy w przy­bli­że­niu mogę spo­dzie­wać się po­wro­tu mo­je­go AS-a?

Z po­wa­ża­niem

Janna

 

 

***

 

Sza­now­na Pani,

do­kła­da­my wszel­kich sta­rań, aby Pani AS wró­cił do wy­peł­nia­nia swo­ich obo­wiąz­ków. Nie­ste­ty nie je­ste­śmy w sta­nie okre­ślić, kiedy to się sta­nie. Pro­si­my o cier­pli­wość.

Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku

Niż­szy Urząd Chóru Prin­ci­pa­tus

 

 

***

 

Po­dob­nie jak po­przed­nio od­po­wiedź ode­bra­łam już w dro­dze po­wrot­nej do miesz­ka­nia. Tak samo jak wcze­śniej wy­ję­łam ze skrzyn­ki jasną, mi­go­czą­cą ko­per­tą z od­ci­śnię­tą lilią. Tę samą ko­per­tę. Co praw­da była cała, bez żad­nych roz­darć ani po­wtór­nych za­kle­jeń taśmą, ale w miej­scu ad­re­su widać było krzy­wo prze­kre­ślo­ne ‘Janna’ i po­wy­żej nazwa dziw­ne­go za­rzą­du na­kre­ślo­na moim okrą­głym pi­smem, jak zwy­kle z krzy­wym dużym ‘N’. To znowu było prze­kre­ślo­ne ide­al­nie równą linią, a obok jesz­cze raz stało wy­ka­li­gra­fo­wa­ne moje imię. Wy­glą­da­ło to wręcz ko­micz­nie. Już wi­dzia­łam re­ak­cje ja­kie­goś sze­re­go­we­go li­sto­no­sza, który do­stał taką prze­sył­kę do do­rę­cze­nia.

Od­po­wiedź od urzę­du była wci­śnię­ta na tej samej stro­nie, co moje py­ta­nie. Czyż­by ktoś tam do­wie­dział się o pla­nie Milki? Gdyby ta wia­do­mość mnie nie znie­chę­ci­ła to i tak nie mia­ła­bym spo­so­bu aby za­sy­pać Prin­ci­pa­tu­sów li­sta­mi bez ich ma­gicz­nej pa­pe­te­rii.

Z resz­tą, ja wcale nie mia­łam za­mia­ru pisał ko­lej­nych epi­stoł, ale skoro tak sta­wia­ją spra­wę… Wo­la­ła­bym wró­cić do łóżka i po­cze­kać – tylko, że nie mogę cze­kać w nie­skoń­czo­ność. Będę sobie ra­dzić sama. Do­brze, nie sama, Milka mi po­mo­że. Aha i wy­szu­ki­war­ka in­ter­ne­to­wa też.

 

Wy­ni­ki moich po­szu­ki­wań w sieci (na które skła­da­ło się około dwu­na­stu haseł uży­wa­ją­cych róż­nych słów, wpi­sy­wa­nych w okien­ko Go­ogle’a po kolei w trzech ję­zy­kach) przed­sta­wia­ły się na­stę­pu­ją­co: dużo mrocz­nej po­ezji i jesz­cze mrocz­niej­szych ob­raz­ków od zdo­ło­wa­nych na­sto­lat­ków dla zdo­ło­wa­nych na­sto­lat­ków; rów­nie dużo stron do­ty­czą­cych okul­ty­zmu, w tym jedna wróż­ka ofe­ru­ją­ca prze­po­wied­nie z aniel­skie­go ta­ro­ta, nad czym przez mo­ment nawet się za­sta­na­wia­łam, zanim nie do­czy­ta­łam, że to po pro­stu karty z ob­raz­ka­mi anio­łów; tro­chę mniej, cho­ciaż wciąż sporo roz­ma­itych, za­zwy­czaj mocno per­wer­syj­nych fa­nar­tów do­ty­czą­cych cze­goś, czego zde­cy­do­wa­nie nie chcę ro­zu­mieć; kilka skle­pów z au­tor­ską odzie­żą/bi­żu­te­rią/pocz­tów­ka­mi/świecz­ka­mi, jesz­cze tro­chę fa­nar­tów, tym razem z Do­cto­ra Who; parę opra­co­wań sztu­ki śre­dnio­wiecz­nej, de­wo­cjo­na­lia na każdą oka­zję – dwa lub trzy razy, i w końcu pewna ilość por­ta­li re­li­gij­nych, z czego nie­któ­re były ra­czej od­rzu­ca­ją­ce, a na in­nych lu­dzie wgłę­bia­li się w coś ta­kie­go jak an­ge­lo­lo­gia.

Nigdy bym nie po­my­śla­ła, że ist­nie­je taka dziw­na nauka. Jed­nak bar­dzo się cie­szę, że ktoś się nią zaj­mu­je, bo eks­per­ci w tej dzie­dzi­nie roz­ja­śni­li mi kilka kwe­stii – cho­ciaż­by ten „Chór Prin­ci­pa­tus”. We­dług an­ge­lo­lo­gów prin­ci­pa­tus to ina­czej księ­stwa lub zwierzch­no­ści i jest to coś w ro­dza­ju klasy anio­łów, które zaj­mu­ją się or­ga­ni­za­cją świa­ta ma­te­rial­ne­go i in­spi­ro­wa­niem. Co­kol­wiek to do­kład­nie zna­czy.

Tra­fi­łam też na in­for­ma­cję o anio­łach stró­żach sa­mych w sobie – po­dob­no to w ogóle nie jest moż­li­we, aby stróż opu­ścił czło­wie­ka, któ­rym miał się opie­ko­wać, bo „życia nie wy­my­śli­ła Do­ro­ta Te­ra­kow­ska”. I jesz­cze kilka ar­gu­men­tów, tym razem sen­sow­niej­szych. Nawet da­ła­bym się prze­ko­nać, gdyby nie to, że aku­rat zda­rzy­ło mi się stra­cić mo­je­go anio­ła. Może po­win­nam po­ka­zać któ­re­muś z tych mą­drych ludzi mój list z nieba?

Dzię­ki wiel­kiej wę­drów­ce po In­ter­ne­cie udało mi się tro­chę do­edu­ko­wać, mimo że ko­niec koń­ców nie zna­la­złam tego, czego szu­ka­łam. Z dru­giej stro­ny: czego ja się spo­dzie­wa­łam? Chyba wpisu na ja­kimś głu­pim forum z ty­tu­łem „po­mo­cy! Stra­ci­łam anio­ła stró­ża! Co robić?!?!?!” A pod spodem by­ła­by rada od innej osoby ma­ją­cej już do­świad­cze­nia na tym polu albo link do stro­ny agen­cji zaj­mu­ją­cej się wy­naj­mem za­stęp­czych anio­łów, któ­rych to urząd prze­cież nie może przy­znać.

Ja­reth speł­nia ży­cze­nia rów­nież w twoim mie­ście!

Na ekra­nie moją uwagę zwró­cił ciem­ny pro­sto­kąt wci­śnię­ty mię­dzy stro­ny, które po­lu­bi­li moi zna­jo­mi, któ­rych nie wi­dzia­łam od sied­miu lat, a grupy moich zna­jo­mych, któ­rych spo­tka­łam góra dwa razy w życiu.

Usłu­gi wsze­la­kie na­tu­ry nie­praw­do­po­dob­nej i nad­przy­ro­dzo­nej: cuda na za­mó­wie­nie, od­wra­ca­nie złego i do­bre­go losu i wiele in­nych! Za­pra­sza­my! – gło­sił opis pod ty­tu­łem za­pi­sa­nym więk­szy­mi li­te­ra­mi.

Wiele razy się prze­ko­na­łam, że prze­glą­dar­ki nas śle­dzą, ale tego się nie spo­dzie­wa­łam. Klik­nę­łam w od­no­śnik. Gra­ni­ce dziw­no­ści już i tak dziś prze­kro­czy­łam gra­su­jąc po por­ta­lach z twór­czo­ścią fa­now­ską.

Uka­za­ła mi się mi­ni­ma­li­stycz­na stro­na o pro­fe­sjo­nal­nym wy­glą­dzie. Jasny sza­blon, ciem­na czcion­ka i logo firmy – bo nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że to firma, a nie ja­kieś in­ter­ne­to­we dzi­wac­two – w na­głów­ku. Sym­bol przed­sta­wiał fi­ku­śną li­te­rę J na tle czar­nej, pię­cio­ra­mien­nej gwiaz­dy.

 

Cen­trum Ma­rzeń Nie­moż­li­wych „Ja­reth” ofe­ru­je usłu­gi je­dy­ne w swoim ro­dza­ju.

Speł­nia­my wszyst­kie ży­cze­nia klien­tów ma­ją­ce – lub nie – zwią­zek z si­ła­mi nad­przy­ro­dzo­ny­mi, do­bry­mi i złymi mo­ca­mi, zda­rze­nia­mi pa­ra­nor­mal­ny­mi, or­ła­mi w snach i wszyst­kim innym, z czym za­in­te­re­so­wa­ni nie mają do kogo się zwró­cić.

 

– czy­ta­łam w za­kład­ce „O nas”.

 

Dzia­ła­my na rynku od lat. Za­ło­że­nie firmy po­prze­dza wie­ko­wa tra­dy­cja, która jest żywa po dzień dzi­siej­szy i do­sko­na­le uzu­peł­nia się ze sto­so­wa­ny­mi przez nas no­wo­cze­sny­mi tech­no­lo­gia­mi.

 

Dalej jesz­cze długo chwa­li­li się swoim do­świad­cze­niem, nie­za­wod­no­ścią, za­do­wo­lo­ny­mi klien­ta­mi i ogól­ną wszech­mo­cą. Im­po­nu­ją­ce, praw­da, ale mało kon­kret­ne, po­dob­nie jak cen­nik. Była w nim tylko in­for­ma­cja, że „usłu­gi wy­ce­nia­ją in­dy­wi­du­al­nie, uwzględ­nia­jąc szcze­gól­ne wy­ma­ga­nia i in­dy­wi­du­al­ną sy­tu­ację klien­ta”.

Na tej samej pod­stro­nie za­pra­sza­li do jed­ne­go z punk­tów ob­słu­gi na roz­mo­wę o moich po­trze­bach. Wpi­sa­łam w okien­ko kod pocz­to­wy, aby wy­szu­kać naj­bliż­szą pla­ców­kę Ja­re­tha. Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu po­zy­cja na mapce wska­zy­wa­ła adres w samym cen­trum mia­sta, na jed­nej z ulic, którą cho­dzę pra­wie co­dzien­nie. Czy ra­czej cho­dzi­łam pra­wie co­dzien­nie, zanim po­sta­no­wi­łam sie­dzieć w łóżku za­miast wy­cho­dzić. Rzecz w tym, że nie przy­po­mi­na­łam sobie tam żad­ne­go Ja­re­tha. Ani tam ani ni­g­dzie in­dziej.

Na po­cząt­ku ulicy był pusty bu­dy­nek sta­rej bi­blio­te­ki, a za nim od­no­wio­ne ka­mie­ni­ce z po­cząt­ku po­przed­nie­go wieku, po dru­giej stro­nie ulicy szare, be­to­no­we kloce. Jedne i dru­gie od po­zio­mu ulicy miały wej­ścia do księ­gar­ni, ban­ków, pie­kar­ni czy skle­pów z ory­gi­nal­ny­mi pre­zen­ta­mi. Był też jeden an­ty­kwa­riat, ogrom­ny lum­peks i komis z pły­ta­mi. Były bramy, a w nich ko­lej­ne miej­sce, gdzie można wydać pie­nią­dze: ulu­bio­ny pub Asi albo ta tania księ­gar­nia skąd po­tra­fi­łam wy­no­sić całe siat­ki ksią­żek… Do­sko­na­le zna­łam tę oko­li­cę, ale tego punk­tu ob­słu­gi klien­ta nie po­tra­fi­łam ni­g­dzie umiej­sco­wić. Sym­bo­lu z czar­ną gwiaz­dą nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam. Coś, co szum­nie ty­tu­łu­je się Cen­trum Ma­rzeń, chyba nie może się cho­wać na za­ple­czu skle­pu ezo­te­rycz­ne­go? A jeśli nawet – ra­czej nie mia­łam in­ne­go wy­bo­ru, niż tylko iść i do­wie­dzieć się czy mogą tam spro­wa­dzić mi mo­je­go anio­ła. Skoro są ta­ki­mi bez­kon­ku­ren­cyj­ny­mi eks­per­ta­mi…

 

 

No to je­stem. Do­tar­łam na do­ce­lo­wą ulicę pra­wie bez kom­pli­ka­cji i po­zo­sta­je mi tylko zna­leźć od­po­wied­ni numer. Nigdy nie zwra­ca­łam tu uwagi na nu­me­ra­cję, ja po pro­stu wiem gdzie co tu jest. Poza ta­jem­ni­czym Cen­trum Ma­rzeń Nie­moż­li­wych.

Tra­fie­nie do niego za­bra­ło mi wię­cej czasu niż się spo­dzie­wa­łam, a to dla­te­go, że znaj­do­wał się w miej­scu, któ­re­go w ogóle nie bra­łam pod uwagę – na tym samym po­dwór­ku co moja ulu­bio­na księ­gar­nia. Nieee… wcze­śniej tego tu nie było. Mam na myśli nie tyle ga­bi­net sam w sobie, co fakt, że nic nie znaj­do­wa­ło się po­mię­dzy punk­tem opra­wy ob­ra­zów, a scho­da­mi do skle­pu z książ­ka­mi. Po­wie­dzia­ła­bym, że to co naj­mniej po­dej­rza­ne, ale czego in­ne­go mo­gła­bym się spo­dzie­wać po spe­cja­li­stach od rze­czy nie­moż­li­wych?

We­szłam do środ­ka. Zna­la­złam się w ja­snym, mo­der­ni­stycz­nym wnę­trzu, które chyba było re­cep­cją. Nie­spo­dzie­wa­ny widok jak na coś, czego drzwi są o po­ło­wę węż­sze od nor­mal­nych i pro­wa­dzą na ob­skur­ne po­dwór­ko.

Zza wy­po­le­ro­wa­ne­go blatu w kor­po­ra­cyj­nym stylu spo­glą­da­ła na mnie ko­bie­ta o apa­ry­cji kor­po­ra­cyj­nej se­kre­tar­ki.

– W czym mogę pomóc? – za­py­ta­ła.

– Hm, ja… – za­czę­łam, nie­pew­na jak wy­ło­żyć moją spra­wę.

– Czy chcia­ła­by pani spo­tkać się z na­szym kon­sul­tan­tem w celu prze­dys­ku­to­wa­nia pani pro­ble­mu i wy­bra­nia naj­do­god­niej­szej formy roz­wią­za­nia go? – me­cha­nicz­nie wy­rzu­ci­ła z sie­bie for­muł­kę i uśmiech­nę­ła się na za­koń­cze­nie. – Kon­sul­ta­cje są cał­ko­wi­cie bez­płat­ne – do­da­ła.

– Ja… Tak, po­pro­szę.

– Pro­szę usiąść – se­kre­tar­ka wska­za­ła na be­żo­we fo­te­le sto­ją­ce pod ścia­ną. Sama opu­ści­ła sta­no­wi­sko i znik­nę­ła w ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym w głąb lo­ka­lu. Przez chwi­lę sły­sza­łam stu­kot ob­ca­sów.

Nie bar­dzo wie­dzia­łam co o tym my­śleć. Wy­gląd po­miesz­cze­nia nie­po­ko­ją­co kłó­cił się z tym, co po­dob­no po­tra­fi­li zro­bić w tej fir­mie. Wnę­trze było jasne, schlud­ne, urzą­dzo­ne ze sma­kiem, ale bez zbęd­nych ozdob­ni­ków. Chcia­ło­by się po­wie­dzieć, że to naj­nor­mal­niej­sze miej­sce na świe­cie, przy­naj­mniej tak długo jak nie za­uwa­ża­ło się trzech ob­ra­zów na ścia­nie, które cał­ko­wi­cie bu­rzy­ły to wy­obra­że­nie. Ze wszyst­kich spo­glą­dał męż­czy­zna z co naj­mniej eks­cen­trycz­nym ma­ki­ja­żem i dłu­gi­mi, na­stro­szo­ny­mi wło­sa­mi. Raz po­mię­dzy ku­kieł­ko­wy­mi stwo­ra­mi rodem ze sta­rych fil­mów fan­ta­sy, to znowu trzy­ma­jąc w ob­ję­ciach dziew­czy­nę wy­stro­jo­ną w suk­nię ba­lo­wą albo w oto­cze­niu scho­dów bie­gną­cych we wszyst­kich kie­run­kach.

Sie­dzia­łam tak przez kilka minut, wpa­try­wa­łam się w ścia­nę i za­sta­na­wia­łam o co w tym wszyst­kim cho­dzi – aż wró­ci­ła se­kre­tar­ka.

– Kon­sul­tant­ka Morko ocze­ku­je na panią w po­ko­ju numer 15 – po­wie­dzia­ła.

Po­dzię­ko­wa­łam i skie­ro­wa­łam się w stro­nę ko­ry­ta­rza. Wska­za­ne po­miesz­cze­nie znaj­do­wa­ło się w jego po­ło­wie. Na uchy­lo­nych drzwiach wid­nia­ła ta­blicz­ka z nu­me­rem biura z imie­niem i na­zwi­skiem kon­sul­tant­ki. Mał­go­rza­ta Morko.

Kon­sul­tant­ka oka­za­ła się szczu­płą ko­bie­tą z za­pad­nię­ty­mi po­licz­ka­mi. Miała czar­ne włosy upię­te z tyłu i cała była ubra­na w ciem­ną zie­leń. Na mój widok wy­krzy­wi­ła usta w wy­uczo­nym uśmie­chu za­re­zer­wo­wa­nym dla klien­tów.

– Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła. – Pro­szę usiąść. Na­pi­je się pani cze­goś? Kawy, her­ba­ty, soku?

Po­dzię­ko­wa­łam. Od­cze­ka­ła chwi­lę i znowu się ode­zwa­ła:

– Z jaką spra­wą pani do nas przy­cho­dzi?

– Chcia­ła­bym od­zy­skać mo­je­go anio­ła stró­ża – od­po­wie­dzia­łam. – Znik­nął na po­cząt­ku stycz­nia.

– Pro­szę mi do­kład­nie opo­wie­dzieć o tej sy­tu­acji.

Opi­sa­łam jej listy, które do­sta­łam i to, co się dzia­ło od kiedy zo­sta­łam bez aniel­skiej opie­ki. Ko­bie­ta od czasu do czasu do­py­ty­wa­ła o jakiś szcze­gół. Poza tym słu­cha­ła uważ­nie i wy­da­je się, że była nawet prze­ję­ta.

– Oczy­wi­ście mo­że­my do­wie­dzieć się dla pani, co stało się z pani anio­łem i, w za­leż­no­ści od przy­czy­ny jego nie­obec­no­ści ścią­gnąć go z po­wro­tem lub nie – po­wie­dzia­ła kon­sul­tant­ka po wy­słu­cha­niu mojej hi­sto­rii i wy­no­to­wa­niu jej ele­men­tów w no­te­sie z zie­lo­ny­mi kart­ka­mi. – Jed­nak ko­rzyst­niej­sze bę­dzie dla pani wy­bra­nie tym­cza­so­we­go opie­ku­na. Mo­że­my zwią­zać panią z innym anio­łem, który bę­dzie pełni obo­wiąz­ki stró­ża do po­wro­tu pani wła­sne­go. Chyba, że zde­cy­du­je pani ina­czej. Nasz anioł może rów­nież cał­ko­wi­cie prze­jąć rolę pani opie­ku­na. Wy­bie­ra­jąc za­stęp­cze­go anio­ła ma pani za­gwa­ran­to­wa­ną na­tych­mia­sto­wą opie­kę bez po­dej­mo­wa­nia ry­zy­ka, że coś się sta­nie, zanim zdą­ży­my spro­wa­dzić pani stró­ża. Naj­praw­do­po­dob­niej bę­dzie­my w sta­nie to zro­bić, ale to za­zwy­czaj wy­ma­ga czasu.

Po­ki­wa­łam głową. Wy­glą­da­ło na to, że na­praw­dę mieli do­świad­cze­nie w ta­kich spra­wach. I że nie mnie pierw­szej się to przy­tra­fi­ło.

– A jakie są kosz­ty? Tego tym­cza­so­we­go anio­ła, zna­czy się.

– Na po­czą­tek mo­że­my pani za­pro­po­no­wać bez­płat­ny, trzy­dzie­sto­dnio­wy okres prób­ny. Nie musi pani nic pod­pi­sy­wać – wy­star­czy jedno słowo i spro­wa­dzi­my dla pani opie­ku­na, a po mie­sią­cu może pani wy­brać czy  de­cy­du­je się pani na dal­sze ko­rzy­sta­nie z usłu­gi. A muszę przy­znać, że jesz­cze nie zda­rzy­ło się, aby ktoś z niej zre­zy­gno­wał.

– A póź­niej? Ile to bę­dzie kosz­to­wać?

– Cena jest in­dy­wi­du­al­nie usta­la­na przy spi­sy­wa­niu umowy. Bie­rze­my pod uwagę moż­li­wo­ści klien­ta. Koszt jest sym­bo­licz­ny.

– Do­brze… – Brak kon­kret­nej od­po­wie­dzi mnie nieco nie­po­ko­ił. Ale może w cza­sie tego mie­sią­ca mój anioł zdąży wró­cić i nie będę mu­sia­ła tu wcale wra­cać. – To wezmę na razie ten okres prób­ny.

– Prze­pro­wa­dzę jesz­cze krót­ki test oso­bo­wo­ści, aby­śmy mogli jak naj­le­piej do­brać dla pani opie­ku­na.

Test po­le­gał na tym, że ko­bie­ta czy­ta­ła słowa, a ja mia­łam po­da­wać do nich sko­ja­rze­nia, które ona wpro­wa­dza­ła do kom­pu­te­ra. Trwa­ło to kilka minut. Za­uwa­ży­łam w tym cza­sie, że nawet opraw­ki jej oku­la­rów i cała bi­żu­te­ria mają ten sam od­cień ciem­nej, bu­tel­ko­wej zie­le­ni.

Chwi­la kle­pa­nia w kla­wia­tu­rę, klik, klik, klik, enter, wię­cej kla­wia­tu­ry i jedno zde­cy­do­wa­ne ude­rze­nie.

– Go­to­we – po­wie­dzia­ła kon­sul­tant­ka. – Pani okres prób­ny wła­śnie się roz­po­czął.

 

 

W pierw­szej chwi­li nie czu­łam żad­nej róż­ni­cy – anioł jest, anio­ła nie ma, anioł się po­ja­wia, nie­bio­sa się nie otwie­ra­ją, zie­mia nie drży, żadne cza­ry-ma­ry, nawet fan­fa­ry nie za­gra­ją, i skąd ja mam wie­dzieć, że on fak­tycz­nie do mnie przy­szedł? Tak po pro­stu, na za­wo­ła­nie zie­lo­nej ko­bie­ty z dziw­nej kor­po­ra­cji? A nawet nie tyle na za­wo­ła­nie, co na klik­nię­cie.

Nie mi­nę­ło jed­nak dzie­sięć minut, gdy zna­la­złam dowód na to, że mimo wszyst­ko coś się zmie­ni­ło. Dzień wcze­śniej, gdy­bym po­sta­no­wi­ła się przejść w oko­li­cy bu­dyn­ków z ja­ki­mi­kol­wiek spa­dzi­sty­mi ele­men­ta­mi ar­chi­tek­to­nicz­ny­mi, to po­kry­wa­ją­cy je śnieg nie­chyb­nie zje­chał­by z nich aku­rat na moją głowę. Tym razem zimna masa po­sta­no­wi­ła pod­dać się dzia­ła­niu gra­wi­ta­cji kilka se­kund szyb­ciej, tak że ude­rzy­ła o zie­mię tuż przede mną. Po­pa­trzy­łam na białą górkę u moich stóp i za­czę­łam się śmiać.

Na przy­sta­nek tra­fi­łam cał­ko­wi­cie bez­wy­pad­ko­wo, bez nawet naj­mniej­sze­go po­tknię­cia. A póź­niej, pod­czas jazdy au­to­bu­sem, spoj­rza­ły na mnie naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­te oczy, jakie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Wy­glą­da­ły znad na pół za­pa­ro­wa­nych szkie­łek oku­la­rów, sze­ro­ko otwar­te, z wy­ra­zem fa­scy­na­cji i zdu­mie­nia, jakie na ogół wi­du­je się wy­łącz­nie u dzie­ci. Ciem­no­brą­zo­we, a jed­nak ja­śnie­ją­ce naj­praw­dziw­szym świa­tłem, jakby ten czło­wiek był nie czło­wie­kiem, a jakąś nie­sa­mo­wi­tą la­tar­nią – tak samo, je­stem prze­ko­na­na, wi­docz­ny byłby z od­da­li, cho­ciaż­by jego syl­wet­ka je­dy­nie ma­ja­czy­ła gdzieś na ho­ry­zon­cie, tak prze­szy­wa­ją­ce i inne od wszyst­kie­go do­oko­ła wy­da­wa­ły się te oczy – w tej chwi­li utkwio­ne we mnie.

Gdy nasze spoj­rze­nia się prze­cię­ły, oczy ucie­kły. Sie­dzą­cy kilka me­trów dalej chło­pak prze­niósł je na swoje za­ci­śnię­te na kra­wę­dzi płasz­cza dło­nie i wpa­try­wał się w nie, jakby spo­dzie­wał się od­czy­tać z nich wszyst­kie se­kre­ty ludz­ko­ści. Po paru przy­stan­kach ze­rwał się z miej­sca i wy­siadł z au­to­bu­su, nie dając mi już szan­sy na zła­pa­nie cho­ciaż pro­my­ka z tego ma­gne­ty­zu­ją­ce­go bla­sku.

Ta prze­lot­na wy­mia­na spoj­rzeń zro­bi­ła na mnie takie wra­że­nie, że o mało co prze­je­cha­ła­bym moją ulicę i po­je­cha­ła­bym aż do za­jezd­ni – jed­nak tym razem nowy stróż mnie pil­no­wał i w porę wy­sko­czy­łam na ze­wnątrz. Nie wiem co do­kład­nie stało się chwi­lę wcze­śniej, co kryło się za tym wzro­kiem, za tymi roz­świe­tlo­ny­mi ocza­mi, ale jakoś utwier­dzi­ło mnie to w prze­ko­na­niu, że nie muszę już być tą prze­ra­żo­ną, przy­cią­ga­ją­cą nie­szczę­ścia Janną.

Spo­dzie­wa­łam się, że wszyst­ko po pro­stu z cza­sem wróci do normy. Nie mia­łam racji: było dużo le­piej niż w nor­mie. Ukła­da­ło mi się wręcz nie­na­tu­ral­nie do­brze. Nie żebym na­rze­ka­ła, nad­szedł czas na od­mia­nę!

Na po­cząt­ku za­dzwo­ni­li do mnie z pracy. Bra­ku­je im mnie, czy nie chcia­ła­bym wró­cić? Na wyż­sze sta­no­wi­sko, ma się ro­zu­mieć, bo naj­wy­raź­niej po­przed­nie mi nie od­po­wia­da­ło, skoro ode­szłam. To cał­kiem prze­ko­nu­ją­cy dowód, że miały tu udział ja­kieś siły wyż­sze – takie rze­czy się po pro­stu nie zda­rza­ją.

Za­le­d­wie kilka dni póź­niej mój uko­cha­ny ze­spół ogło­sił trasę kon­cer­to­wą po Eu­ro­pie i, jako jego część, wy­stęp w moim mie­ście, cho­ciaż mało która grupa o świa­to­wej sła­wie tu za­glą­da. Jakoś wtedy do­sta­łam rów­nież za­pro­sze­nie na im­pre­zę od An­dże­li­ki, która naj­wy­raź­niej za­po­mnia­ła, że przy na­szym ostat­nim spo­tka­niu per­fid­nie za­trza­snę­łam jej drzwi przed nosem i ogól­nie nie re­ago­wa­łam na żadne próby na­wią­za­nia kon­tak­tu przez dłuż­szy czas. Dla­cze­go o tym wspo­mi­nam? Bo u An­dże­li­ki wła­śnie po raz ko­lej­ny zo­ba­czy­łam wła­ści­cie­la roz­świe­tlo­nej pary oczu. Oka­za­ło się, że jest ku­zy­nem pew­ne­go jej do­bre­go zna­jo­me­go, któ­re­go ko­ja­rzy­łam z opo­wie­ści przy­ja­ciół­ki.

Wie­dzia­łam, że mnie roz­po­znał, gdy tylko się tam po­ja­wi­łam. Tym razem nie pró­bo­wał ucie­kać, cze­kał aż wi­ta­jąc się ze wszyst­ki­mi po kolei, po­dej­dę rów­nież do niego. Wtedy się uśmiech­nął, jego oczy aż strze­li­ły iskra­mi, i się przed­sta­wił – Rafał. Oboje pa­mię­ta­li­śmy, ale żadne z nas nie wspo­mnia­ło o sy­tu­acji w au­to­bu­sie.

– Prze­ra­zi­ło mnie to, że tak mocno za­re­ago­wa­łem na kom­plet­nie obcą osobę – po­wie­dział mi dużo póź­niej. – Bar­dzo chcia­łem COŚ zro­bić, jakby jakaś siła mnie do tego pcha­ła, ale jed­no­cze­śnie nie wie­dzia­łem co. I zwy­czaj­nie bałem się, że fak­tycz­nie COŚ zro­bię i bę­dzie to wy­jąt­ko­wo głu­pie COŚ, czego będę póź­niej ża­ło­wał. Mia­łem po­czu­cie, że mógł­bym z miej­sca ci się oświad­czyć, nie­zna­jo­mej dziew­czy­nie w au­to­bu­sie. Dla­te­go po pro­stu wy­sia­dłem. I ża­ło­wa­łem.

To, że póź­niej na sie­bie tra­fi­li­śmy, tam, u An­dże­li­ki, było praw­dzi­wym cudem. A ja wie­dzia­łam jak to się stało, że ten cud się przy­da­rzył. Wie­dzia­łam też, że w jed­nej chwi­li mogę stra­cić wszyst­ko, co się dla mnie li­czy­ło. Trzy­dzie­ści dni już pra­wie mi­nę­ło. Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że gdy ko­lej­ny anioł ode mnie odej­dzie, to w jakiś spo­sób za­bie­rze ze sobą Ra­fa­ła z jego świe­tli­stym spoj­rze­niem i całą tą pa­ra­dą szczę­ścia, w któ­rej żyłam przez naj­krót­szy mie­siąc mo­je­go życia.

Zna­la­złam więc wi­zy­tów­kę, którą do­sta­łam po­przed­nio od Mał­go­rza­ty Morko.

Tak, spo­dzie­wa­ła się, że za­dzwo­nię. Umowa dla mnie już była go­to­wa. Naj­wy­raź­niej pra­cow­ni­kom nie mie­ści­ło się w gło­wie, że klient mógł­by zre­zy­gno­wać po okre­sie prób­nym i nie pod­pi­sać umowy – ale to cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­łe, je­że­li wszyst­ko co ro­bi­li dzia­ła­ło tak do­brze jak w moim przy­pad­ku.

W Cen­trum kon­sul­tant­ka Morko po­sta­wi­ła przede mną ka­ła­marz z za­nu­rzo­nym pió­rem.

– To stara fir­mo­wa tra­dy­cja – wy­ja­śni­ła. Tym razem też była ubra­na od stóp do głów w zie­leń. – Tak to bywa w or­ga­ni­za­cjach z długą hi­sto­rią – cza­sem przy­wią­zu­je­my wagę do po­zor­nie nie­istot­nych szcze­gó­łów, a bywa nawet, że sami nie wiemy dla­cze­go!

Poza tym, że w umo­wie za­miast mo­je­go peł­ne­go imie­nia i na­zwi­ska stało tylko skró­to­we „Janna”, for­mu­larz wy­glą­dał bar­dzo zwy­czaj­nie. Plik za­pi­sa­nych drob­nym drucz­kiem kar­tek, który na­su­wał ra­czej sko­ja­rze­nia z otwie­ra­niem konta w banku niż z ja­ką­kol­wiek du­cho­wo­ścią i anio­ła­mi. Dla mnie był prze­pust­ką do szczę­ścia. Mu­sia­łam zadać jesz­cze tylko jedno py­ta­nie. Nie mo­głam tego nie zro­bić.

– A jak z ceną?

– W tej kwe­stii też mamy pewne sta­ro­mod­ne zwy­cza­je – po­wie­dzia­ła kon­sul­tant­ka. – Nie chce­my od pani pie­nię­dzy.

Ode­tchnę­łam. To była dobra wia­do­mość. Gdyby chcie­li, to pew­nie bez sprze­da­ży nerki by się nie obyło. Nad­przy­ro­dzo­ne usłu­gi nie mogą być tanie.

– Kon­trakt prze­wi­du­je, że bę­dzie pani winna Cen­trum Ma­rzeń Nie­moż­li­wych „Ja­reth” przy­słu­gę – kon­ty­nu­owa­ła zie­lo­na ko­bie­ta. – Nic wiel­kie­go, firma za­wsze prosi tylko o coś, co jest w za­się­gu da­ne­go klien­ta i nie sta­no­wi dla niego kło­po­tu. A na wy­pa­dek ewen­tu­al­nych obiek­cji, jest jesz­cze moż­li­wość ne­go­cja­cji.

Sy­tu­acja nie przed­sta­wia­ła się wcale źle. Oba­wia­łam się gor­szych wa­run­ków – a nie zdo­by­ła­bym się na od­mo­wę, cze­go­kol­wiek by ode mnie za­żą­da­li. Oddam pier­wo­rod­ne­go, zor­ga­ni­zu­ję bal dla Sza­ta­na, co­kol­wiek, tylko nie za­bie­raj­cie mi Ra­fa­ła! Nie, układ z przy­słu­gą brzmiał cał­kiem przy­jem­nie.

Prze­rzu­ci­łam druk na ostat­nią stro­nę i pod­pi­sa­łam. Dla Ra­fa­ła. Piór­ko skrzy­pia­ło. I jesz­cze drugi eg­zem­plarz. Kon­sul­tant­ka Morko też po­sta­wi­ła po pa­raf­ce na obu kart­kach uży­wa­jąc po­dob­nie ha­ła­su­ją­ce­go pióra umo­czo­ne­go w po­dob­nym czer­wo­na­wym atra­men­cie. Obok przy­sta­wi­ła pie­cząt­ki z lo­giem w kształ­cie czar­nej gwiaz­dy, a na ko­niec scho­wa­ła jedną kopię do tecz­ki i po­da­ła mi ją z uśmie­chem na twa­rzy.

– Życzę mi­łe­go dnia i za­pra­szam po­now­nie, cze­go­kol­wiek bę­dzie pani po­trze­bo­wa­ła.

Opu­ści­łam Cen­trum Ma­rzeń Nie­moż­li­wych. Teraz może ten stary anioł sobie w ogóle nie wra­cać. Ja już sobie po­ra­dzę.

 

Na za­ku­rzo­nym stole le­ża­ła mała, szkla­na kulka. Wy­glą­da­ła zu­peł­nie zwy­czaj­nie i na pewno nikt, kto nie wie czym jest ta kulka nie zwró­cił­by na nią uwagi, gdyby nie za­czę­ła to­czyć się po bla­cie, jakby pcha­na wła­sną mocą. Do­tar­ła do kra­wę­dzi mebla i prze­su­nę­ła się jesz­cze trosz­kę dalej. Ude­rza­jąc o nie­my­te nigdy pa­ne­le, roz­trza­ska­ła się na ka­wa­łecz­ki. W ciem­nym do­tych­czas po­ko­ju na uła­mek se­kun­dy mi­gnę­ło ośle­pia­ją­ce świa­tło.

Nie wia­do­mo jakim spo­so­bem ludz­ki okul­ty­sta zdo­łał za­trzy­mać o wiele po­tęż­niej­szą od sie­bie isto­tę, taką jak anioł, w jed­nym miej­scu i cza­sie wbrew jej woli. Praw­do­po­dob­nie sam nie wie­dział co robi. Jego cel mógł być zu­peł­nie inny, a przez po­mył­kę w jego sidła wpadł anioł. Trud­no po­wie­dzieć co sa­mo­zwań­czy cza­row­nik chciał zro­bić ze swoją zdo­by­czą i czy w ogóle miał po­ję­cie czym ona była – ale na pewno już nie zre­ali­zu­je swo­ich za­mia­rów.

Wię­zień ucie­ka.

 

Anan­tie­lo jest przy Ludz­kiej Isto­cie, którą ma się opie­ko­wać. Ale jest przy niej coś wię­cej, jest coś ciem­ne­go i zło­śli­we­go, nie może jej pomóc, pil­nu­je jej Upa­dłe Anie­lę Lu­cy­fe­ra – a Małej Du­szycz­ce Jan­nie się to po­do­ba, nawet jesz­cze jest mało. Bez­bron­na, taka na­iw­na, taka za­ko­cha­na, nawet nie myśli, pod­pi­su­je kon­trakt na samą sie­bie w za­mian za wąt­pli­wą ochro­nę wy­słan­ni­ka Wład­cy Po­tę­pio­nych, nie wie co robi, dla­cze­go nie czyta umowy, jak może dać się tak zwieść, czy nikt jej nie ostrzegł, ktoś po­wi­nien ją ostrzec, dla­cze­go nikt jej nie ostrzegł?

Tak, prze­cież otrzy­ma­ła list, wia­do­mość z prze­stro­gą, do­sta­ła wska­zów­kę od Chóru Prin­ci­pa­tus, Oni jej nap…

Niech pani uważa na kolor gra­na­to­wy i ogór­ki.

Tak. Nie. Kru­che­mu Czło­wie­ko­wi taka wia­do­mość nie może pomóc, Prin­ci­pa­tus nie ro­zu­mie­ją ludz­kich Zmy­słów, Prin­ci­pa­tus nie znają Świa­ta, ich rady nie są ra­da­mi dla ludzi, są nie do od­czy­ta­nia, Czło­wiek nie za­trzy­ma się przed Drzwia­mi bo są gra­na­to­we, Czło­wie­ko­wi nigdy inny Czło­wiek nie sko­ja­rzy się z ogór­kiem, Czło­wiek za­po­mni o prze­stro­gach w mgnie­niu oka, uzna, że są ab­sur­dal­ne, głu­pie. Nikt nie okła­mał Janny, Nie­świa­do­mej Dusz­ki zo­sta­wio­nej samej sobie, po pro­stu nikt jej nie po­in­for­mo­wał, że obie­ca­na przy­słu­ga jest już usta­lo­na, że nawet mając moż­li­wość ne­go­cja­cji, nic nie wy­ne­go­cju­je, że nawet nie dowie się o po­wro­cie jej stró­ża, że skła­da­jąc pod­pis ska­zu­je się na Wiecz­ne Męki, zga­dza się na przej­ście na Służ­bę u Lu­cy­fe­ra, ni­czym w Opo­wie­ściach dużo star­szych od sie­bie, od­da­je Dia­błu Duszę.

Upa­dłe Anioł po­cząt­ko­wo speł­nia każde Jawne i Ukry­te Pra­gnie­nie Czło­wie­ka, ale prze­sta­je się trosz­czyć, gdy zo­sta­je zwią­za­ne z nim Kon­trak­tem, nie po­ma­ga, nie daje Rad, po pro­stu jest, a Kru­chy Czło­wiek jest znowu jakby sam. Przy Jan­nie jest także po­przed­nie, jej Praw­dzi­we Anie­lę, Anan­tie­lo. Anan­tie­lo nie ma nad nią żad­nej Mocy, ale nie od­cho­dzi, kocha Małą Du­szycz­kę i trwa bez wzglę­du na tą drugą siłę, z którą się sama zwią­za­ła.

Szczę­śli­wie i za­ska­ku­ją­co, gdy Złe Anie­lę już nie in­te­re­su­je się Na­iw­nym Czło­wie­kiem, Janną, jej zwią­zek z Ra­fa­łem wciąż trwa. Z każ­dym dniem coraz bar­dziej za­ko­cha­ni, za­miesz­ka­li razem. Jest tam też jesz­cze jedno Anie­lę, stróż Ra­fa­ła. Anan­tie­lo pod­szep­tu­je, aby pod­szep­nąć coś czło­wie­ko­wi – kot. Kot jest roz­wią­za­niem. Tylko tym­cza­so­wym, ale lep­szym niż brak roz­wią­za­nia w ogóle. Bo koty… Koty są nie­zwy­kłe. Cho­ciaż aniel­skie za­da­nie to opie­ka nad Czło­wie­kiem, do kota jest anie­lę­ciu bli­żej.

I tak, nie­dłu­go po prze­pro­wadz­ce w nowym domu po­ja­wia się trze­ci Miesz­ka­niec, Kot Ko­niec. Anan­tie­lo wie jak znów wpły­nąć na Bez­bron­ną Jannę, być może nawet ura­to­wać Lek­ko­myśl­ną Du­szycz­kę.

Anie­lę się nie za­sta­na­wia, wie co jest dobre, co jest aniel­skim obo­wiąz­kiem i cho­ciaż już Kru­chy Czło­wiek wie­rzy ślepo Lu­cy­fe­ro­wej Mocy, za­da­nie Anan­tie­la musi być wy­peł­nio­ne jak naj­le­piej, kon­se­kwen­cje się nie liczą. Anie­lę nawet nie może umrzeć, ist­nie­jąc poza Cza­sem lub nie ist­nie­je w ogóle, bo nie po­sia­da Ciała, które mo­gło­by uschnąć, Duszy zdol­nej do odłą­cze­nia się od po­wło­ki. Śmierć nie do­ty­czy Istot Wiecz­nych, one mogą je­dy­nie prze­stać Być.

Anan­tie­lo zre­ali­zo­wał aniel­skie po­wo­ła­nie, w tro­sce o Du­szycz­kę Jannę, z Isto­ty Wiecz­nej prze­mie­nia się w hy­bry­dę, prze­ni­ka przez Ciało Kota Końca, za­trzy­mu­je się w nim. Nagle do­świad­cza Czasu, Prze­mi­ja­nia, do­świad­cza Do­świad­cza­nia sa­me­go w sobie. To są Zmy­sły: Anan­kon­tiec­lo widzi orien­tal­ne wzory na dy­wa­nie, sły­szy kroki w są­sied­nim miesz­ka­niu, czuje de­li­kat­ny za­pach ro­śli­ny sto­ją­cej na szaf­ce i cie­pło pro­mie­ni sło­necz­nych roz­le­wa­ją­cych się po pu­szy­stym grzbie­cie. Kot Stróż jest go­to­wy, aby bro­nić swo­je­go Czło­wie­ka przez złem na Świe­cie.

Pew­ne­go dnia kocie Ciało umrze, a sca­lo­ne z nim Aniel­skie Pier­wiast­ki się roz­pad­ną i znik­ną. Ale przy­naj­mniej do tego czasu Kru­chy Czło­wiek, Nie­roz­waż­na Dusza Janna, bę­dzie bez­piecz­na.

 

 

***

 

 

Był pięk­ny dzień. Janna po­sta­no­wi­ła wró­cić do domu pie­szo. Szła przez park przy Are­nie w roz­pię­tej kurt­ce z sza­lem tylko prze­wie­szo­nym przez szyję.

Świe­ci­ło słoń­ce. Wy­da­wa­ło się, że cały świat odżył i wy­pięk­niał. Czy w oko­li­cy na­praw­dę cały czas było tyle dzie­ci?

Jakaś dziew­czyn­ka z pi­skiem krę­ci­ła się wokół wła­snej osi, pró­bu­jąc zła­pać jak naj­wię­cej ba­niek my­dla­nych. Czę­ści z nich uda­wa­ło się wy­mknąć poza za­sięg ma­łych rą­czek aby uciec ku niebu ra­do­śnie mi­go­cząc. Pew­nie nawet śmia­ły się tam w górze, że udało im się prze­chy­trzyć tę, która na nie po­lo­wa­ła.

Janna przy­sta­nę­ła, aby po­pa­trzeć na szy­bu­ją­ce ko­lo­ry. Nawet sama zbiła jedną za­błą­ka­ną kulę, gdy wi­dzia­ła, że dziew­czyn­ka już nie da rady jej do­się­gnąć. Uśmiech­nę­ła się do samej sie­bie. A bańki tak ład­nie błysz­czą…

Otwo­rzy­ła drzwi do miesz­ka­nia.

– Cześć, Ko­niec – przy­wi­ta­ła się z kotem, cze­ka­ją­cym przy wej­ściu. Nie za­uwa­ży­ła nawet, kiedy sama za­czę­ła uży­wać głu­pie­go imie­nia, które nadał zwie­rza­ko­wi Rafał. – Jak minął dzień?

W tym mo­men­cie Janna po­my­śla­ła, że latem po­win­ni z Ra­fa­łem do­kądś po­je­chać. Do Szko­cji. Dla­cze­go tak nie­wie­lu ludzi jeź­dzi do Szko­cji? Szko­cja brzmi fa­scy­nu­ją­co. Szko­cja brzmi jakby tam miało przy­tra­fić się coś do­bre­go.

Koniec

Komentarze

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło i wcią­gnę­ło od pierw­sze­go zda­nia :) Przez więk­szość czasu czy­ta­łam płyn­nie i jed­nym tchem, choć to nie moje kli­ma­ty. Na­to­miast od po­wro­tu Anio­ła za­czy­na się tro­chę gor­szy frag­ment, pełen li­te­ró­wek, po­wtó­rzeń i nie do końca zro­zu­mia­łych zdań. Nie­ste­ty jest też bar­dzo ło­pa­to­lo­gicz­ny – wo­la­ła­bym ja­kieś nie­do­mó­wie­nie niż do­kład­ne wy­tłu­ma­cze­nie; nie trud­no się z resz­tą do­my­ślić, że Janna pod­pi­sa­ła cy­ro­graf. Nie do końca za­do­wa­la mnie też za­koń­cze­nie, bra­ku­je w nim ja­kiejś pu­en­ty, jest zbyt otwar­te, jak na mój gust.

Ale poza tym, aż do tej sła­biej na­pi­sa­nej czę­ści (z resz­tą je­stem pewna, że po­pra­wie­nie tego frag­men­tu nie sta­no­wi dla cie­bie pro­ble­mu), opo­wia­da­nie jest na­praw­dę na po­zio­mie i za­pad­nie mi w pa­mięć. 

A co jesz­cze gor­sze, nie­sa­mo­wi­cie chcia­ło mi się spać. Bar­dzo dziw­ne, bo po­przed­nie­go wie­czo­ru po­ło­ży­łam się spać ja­kieś dwie go­dzi­ny wcze­śniej. – nie­ład­ne po­wtó­rze­nie

 

Tro­chę uwagi i nie cze­ka­ła­bym 10 minut aż włą­czy się kom­pu­ter, – li­czeb­ni­ki ra­czej słow­nie, a w takim kon­tek­ście zde­cy­do­wa­nie słow­nie

 

Dla­cze­go za­miast kro­pek na koń­cach zdań uży­wasz śred­ni­ków? 

 

Upadłe Anioł po­cząt­ko­wo speł­nia każde Jawne i Ukry­te Pra­gnie­nie Czło­wie­ka, ale prze­sta­je się trosz­czyć, gdy zo­sta­je zwią­zane z nim Kon­trak­tem, nie po­ma­ga, nie daje Rad, po pro­stu jest, a Kru­chy Czło­wiek jest znowu jakby sam. Przy Jan­nie jest także po­przed­nie, jej Praw­dziwe Anioł, Anan­tie­lo. Anan­tie­lo nie ma nad nią żad­nej Mocy, ale nie od­cho­dzi, kocha Małą Du­szycz­kę i trwa bez wzglę­du na to dru­gie anioł. – co to za li­te­rów­ki? Wy­glą­da, jak­byś pi­sa­ła szyb­ko i nawet nie zer­k­nę­ła, w jakie kla­wi­sze tra­fia­ją palce i co z tego wy­cho­dzi. Mniej wię­cej od tego przez coś ta­kie­go pra­wie nie da się dalej czy­tać.  

Ge­ne­ral­nie od tego miej­sca resz­ta wy­glą­da jak szkic, a nie treść opo­wia­da­nia. Je­steś pewna, że ukoń­czy­łaś je przed opu­bli­ko­wa­niem? Bo ja mam bar­dzo duże wąt­pli­wo­ści. 

 

Cięż­ko mi jest wy­po­wie­dzieć się o tre­ści, bo ewi­dent­nie tekst nie jest do­koń­czo­ny. Poza tym zde­cy­do­wa­nie nie je­stem do­brym tar­ge­tem dla tego typu opo­wia­stek, bo od razu uzna­ję bo­ha­ter­kę za idiot­kę, przy jej po­dej­ściu do życia i spra­wy. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ciem­no­brą­zo­we, a jed­nak ja­śnie­ją­ce naj­praw­dziw­szym świa­tłem, jakby ten czło­wiek był nie czło­wie­kiem, a jakąś nie­sa­mo­wi­tą la­tar­nią – tak samo, je­stem prze­ko­na­na, by­ło­by go widać z od­da­li, cho­ciaż­by byłby tylko ma­ja­czą­cą syl­wet­ką, tak prze­szy­wa­ją­ce i inne od wszyst­kie­go do­oko­ła były te oczy – w tej chwi­li utkwio­ne we mnie.

Od tego frag­men­tu tekst wy­da­je się być mniej do­pra­co­wa­ny, cho­ciaż i tak ca­łość czy­ta­ło się w miarę płyn­nie. Bo­ha­ter­ka mo­gła­by też mieć w sobie wię­cej głębi, cha­rak­te­ru.

Nie­mniej jed­nak po­mysł i prze­sła­nie bar­dzo się spodo­ba­ły. 

Przy­kro mi to pisać, ale Z wy­ra­za­mi nie­bie­ski­mi prze­czy­ta­łam z naj­więk­szym tru­dem. Cały czas mia­łam wra­że­nie, że słu­cham zwie­rzeń dość nie­zrów­no­wa­żo­nej osób­ki, szcze­bio­czą­cej coś o utra­cie po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, bo opu­ścił ją anioł stróż. Gdy­byż jesz­cze bo­ha­ter­ką opo­wia­da­nia była na­iw­na gim­na­zja­list­ka, pew­nie by­ła­bym bar­dziej wy­ro­zu­mia­ła dla Two­je­go po­my­słu. Nie­ste­ty, Au­rin­ko, nar­ra­tor­ką opo­wie­ści uczy­ni­łaś do­ro­słą, pra­cu­ją­cą ko­bie­tę, a to, we­dług mnie, kłóci się ze zdro­wym roz­sąd­kiem.

Wy­ko­na­nie, de­li­kat­nie mó­wiąc, po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia. Mnó­stwo tu fa­tal­nie skon­stru­owa­nych zdań, po­wtó­rzeń, li­te­ró­wek i in­nych uste­rek, że o nie naj­lep­szej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę.

Do­my­ślam się, że oso­bli­we za­koń­cze­nie, wy­jąt­ko­wo nie­chluj­nie na­pi­sa­ne i za­wie­ra­ją­ce tak wiele błę­dów, że nie wska­zu­ję żad­ne­go, nie jest za­koń­cze­niem wła­ści­wym i zo­sta­ło za­miesz­czo­ne przez przy­pa­dek.

 

z przy­kro­ścią in­for­mu­je­my, że pani Anioł Stróż… i …pewne siły mogą pod­jąć próby prze­ję­cia pani duszy. – …z przy­kro­ścią in­for­mu­je­my, że Pani Anioł Stróż… i …pewne siły mogą pod­jąć próby prze­ję­cia Pani duszy.

To jest list, a w li­stach zwro­ty grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą. Kon­se­kwent­nie, nie wy­biór­czo.

 

i prze­pra­sza­my za nie­do­god­no­ści – Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

W chłod­ny stycz­nio­wy po­ra­nek po­śli­zgnę­łam się na lo­dzie, ledwo co wy­szłam z klat­ki scho­do­wej. – Czy mam ro­zu­mieć, że nar­ra­tor­ka po­śli­zgnął się na lo­dzie, po czym ledwo wy­szła z klat­ki scho­do­wej?

Pro­po­nu­ję: W chłod­ny stycz­nio­wy po­ra­nek, ledwo wy­szłam z klat­ki scho­do­wej, po­śli­zgnę­łam się na lo­dzie.

 

Bar­dzo dziw­ne, bo po­przed­nie­go wie­czo­ru po­ło­ży­łam się spać ja­kieś dwie go­dzi­ny wcze­śniej. – Skoro nie wiem, o któ­rej bo­ha­ter­ka kła­dła się za­zwy­czaj, nic mi nie mówi, że po­ło­ży­ła się dwie go­dzi­ny wcze­śniej. Nie wiem też jak długo spała, bo nie po­wie­dzia­ła o któ­rej się obu­dzi­ła.

 

Czas, w któ­rym teo­re­tycz­nie po­win­nam pra­co­wać… – Na czym po­le­ga­ła teo­re­tycz­na praca bo­ha­ter­ki?

 

W dro­dze po­wrot­nej do domu pra­wie za­snę­łam w au­to­bu­sie i mało bra­ko­wa­ło, a znów prze­wró­ci­ła­bym się w tym samym miej­scu, co rano. – Nie było mowy o tym, że rano bo­ha­ter­ka prze­wró­ci­ła się w au­to­bu­sie.

 

Wspi­na­jąc się po scho­dach na naj­wyż­sze pię­tro ni­skie­go bloku, wy­ję­łam ze skrzyn­ki pocz­to­wej trzy ulot­ki, które wy­rzu­ci­łam bez czy­ta­nia… –W jaki spo­sób, wspi­na­jąc się, można opróż­nić skrzyn­kę?

Wy­rzu­ci­ła ulot­ki na scho­dach??? A fuj!

 

Wy­cią­gnę­łam z ko­per­ty białą , mi­go­czą­cą kart­kę. – Zbęd­na spa­cja przed prze­cin­kiem.

 

cóż, to zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej oso­bli­wa rzecz, jaką kie­dy­kol­wiek prze­czy­ta­łam. – Można czy­tać rze­czy?

 

Ktoś mu­siał wrzu­cić to pro­sto do skrzyn­ki… Tylko że w sta­rych skrzyn­kach w blo­kach nie da się tak zro­bić. Zre­zy­gno­wa­na rzu­ci­łam ko­per­tę… – Po­wtó­rze­nie.

 

Albo do­stał kogoś jesz­cze do opie­ko­wa­nia się i teraz musi dzie­lić czas mię­dzy dwie osoby? Albo za­wsze to robił, tylko teraz tamta druga osoba z ja­kie­goś po­wo­du wy­ma­ga wię­cej uwagi niż ja? Ta druga osoba to jakiś pre­zy­dent albo czło­nek ro­dzi­ny kró­lew­skiej, więc opie­ka nad nim jest waż­niej­sza. – Po­wtó­rze­nia.

 

Tro­chę uwagi i nie cze­ka­ła­bym 10 minut… – Tro­chę uwagi i nie cze­ka­ła­bym dzie­sięć minut

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

Trze­cie­go dnia z moje po­sta­no­wie­nie było sil­niej­sze… – Li­te­rów­ka.

 

do­kład­nie tak jak się spo­dzie­wa­li, ha!, jak za­baw­nie! – Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia­my prze­cin­ka.

 

– Prze­sta­łaś się od­zy­wać, wy­cho­dzić, a teraz… – mach­nę­ła ręką – to wszyst­ko.– Prze­sta­łaś się od­zy­wać, wy­cho­dzić, a teraz… – Mach­nę­ła ręką.To wszyst­ko.

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Może przy­da się ten watek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

aby Pani AS wró­cił do wy­peł­nia­nia pełni swo­ich obo­wiąz­ków. – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

zna­jo­mi, któ­rych nie wi­dzia­łam od 7 lat… – …zna­jo­mi, któ­rych nie wi­dzia­łam od sied­miu lat

 

Sym­bol przed­sta­wiał sty­li­zo­wa­ną na styl go­tyc­ki… – Brzmi to fa­tal­nie.

 

na roz­mo­wę o moich po­trze­bach. Wpi­sa­łam w okien­ko mój kod pocz­to­wy, aby wy­szu­kać naj­bliż­szą pla­ców­kę Dok­to­ra Fau­sta. Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu… – Czy wszyst­kie za­im­ki są nie­zbęd­ne?

 

któ­re­go w ogóle nie bra­łam pod uwagę, – na tym… – Przed pół­pau­zą nie sta­wia­my prze­cin­ka.

 

ale już cał­kiem na miej­scu w kor­po­ra­cji. Czy Dok­tor Faust był kor­po­ra­cją? Tro­chę to tak wy­glą­da­ło…

Zza wy­po­le­ro­wa­ne­go blatu w kor­po­ra­cyj­nym stylu spo­glą­da­ła na mnie ko­bie­ta o apa­ry­cji kor­po­ra­cyj­nej se­kre­tar­ki. – Czy te wszyst­kie kor­po­ra­cje są nie­zbęd­ne?

 

I że nie mi pierw­szej się to przy­tra­fi­ło.I że nie mnie pierw­szej się to przy­tra­fi­ło.

 

mo­że­my pani za­pro­po­no­wać bez­płat­ny mie­siąc okre­su prób­ne­go. – Mie­siąc i okres zna­czą tu to sam – pe­wien czas.

Pro­po­nu­ję: …mo­że­my pani za­pro­po­no­wać bez­płat­ny mie­siąc prób­ny/ okres prób­ny.

 

-Cena jest in­dy­wi­du­al­nie usta­la­na przy spi­sy­wa­niu umowy. – Brak spa­cji po dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za.

 

ude­rzy­ła o zie­mię zaraz przede mną. – …ude­rzy­ła o zie­mię tuż przede mną.

 

cho­ciaż­by byłby tylko ma­ja­czą­cą syl­wet­ką… – …cho­ciaż­by był tylko ma­ja­czą­cą syl­wet­ką…Lub: …cho­ć­by był tylko ma­ja­czą­cą syl­wet­ką

 

Gdy nasze spoj­rze­nia się prze­cię­ły, oczy ucie­kły. – Wiem, że spoj­rze­nia mogą się spo­tkać, ale nie wiem, jak mogą się prze­ciąć.

 

i po­je­cha­ła­bym aż do za­jezd­ni– jed­nak… – Brak spa­cji przed pół­pau­zą.

 

Na po­cząt­ku za­dzwo­ni­li do mnie z pracy; Bra­ku­je im mnie… – Za­miast śred­ni­ka po­win­na być krop­ka. Po śred­ni­ku nie za­czy­na­my wiel­ka li­te­rą.

 

W po­dob­nym cza­sie An­dże­li­ka za­pro­si­ła mnie na im­pre­zę… – W cza­sie po­dob­nym do czego?

 

Wie­dzia­łam, że mnie po­znał, gdy tylko zo­ba­czył jak wcho­dzę. – Czy bo­ha­ter­ka wcho­dzi­ła w jakiś cha­rak­te­ry­stycz­ny, szcze­gól­ny i tylko sobie wła­ści­wy spo­sób?

 

30 dni już pra­wie mi­nę­ło.Trzy­dzie­ści dni już pra­wie mi­nę­ło.

 

Obok przy­sta­wi­ła pie­cząt­ki z lo­giem firmy w kształ­cie czar­nej gwiaz­dy… – Czy do­brze ro­zu­miem, że firma była w kształ­cie czar­nej gwiaz­dy?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Wiel­kie dzię­ki za wszyst­kie miłe i nie­mi­łe słowa.

W kwe­stii tego strasz­ne­go za­koń­cze­nia… Cóż, jest w tym wszyst­kim pe­wien za­mysł. Po­wtó­rze­nia, szki­co­wość i dzi­wo­lą­gi typu “to dru­gie anioł” miały być w ten spo­sób i nawet już się z kimś wy­kłó­ca­łam, że nie zmie­nię. Ale naj­wy­raź­niej jed­nak muszę nad tym jesz­cze po­pra­co­wać, bo nie może być tak, że bez do­dat­ko­we­go ko­men­ta­rza wszy­scy widzą tylko masę li­te­ró­wek. 

 

re­gu­la­to­rzy – nigdy w życiu bym nie po­my­śla­ła, że w czę­ści z tych zdań, które mi wy­pi­sa­łaś są ja­kieś błędy. Z pa­ro­ma się nie zgo­dzę – przy­kła­do­wo, nie sądzę, aby opi­sy­wa­nie o któ­rej bo­ha­ter­ka kła­dła się spać w kon­kret­nym dniu, wno­si­ło coś do ca­ło­ści. Ale poza tym zwró­ci­łaś mi uwagę na kilka cie­ka­wych rze­czy, któ­rych już na pewno będę sta­ra­ła się pil­no­wać.

…nie sądzę, aby opi­sy­wa­nie o któ­rej bo­ha­ter­ka kła­dła się spać w kon­kret­nym dniu, wno­si­ło coś do ca­ło­ści.

Skoro nie wnosi, to po co w ogóle wspo­mi­nać, że po­win­na być wy­spa­na?

Poza tym to, że po­ło­ży­ła się dwie go­dzi­ny wcze­śniej, nie jest rów­no­znacz­ne z tym, że spała dwie go­dzi­ny dłu­żej, bo po­ło­żyw­szy się, mogła dwie go­dzi­ny prze­wra­cać się z boku na bok, nie mogąc za­snąć. ;-)

 

Jeśli inne uwagi oka­za­ły się przy­dat­ne, cie­szę się. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mnie się za­sad­ni­czo po­do­ba­ło. Na po­cząt­ku czy­ta­ło się cał­kiem sym­pa­tycz­nie, ko­re­spon­den­cja z Chó­rem cie­ka­wa – to fajny po­mysł. Tak, bo­ha­ter­ka za­cho­wu­je się skraj­nie nie­fra­so­bli­wie. Po­dob­no ku­pu­je sporo ksią­żek i “Faust” nic jej nie po­wie­dział? Ale ostat­nio życie ją prze­czoł­ga­ło, więc może słabo jarzy. Cho­ciaż taki prze­kaz mi nie leży – wolę wie­rzyć w wolną wolę. :-) No i po mie­sią­cu luk­su­su po­win­na wró­cić do pionu. Żeby tak pod­pi­sać umowę bez czy­ta­nia… No, idiot­ka. Może to z za­ko­cha­nia.

Potem po­wieść skrę­ca w stro­nę ro­man­su i to mnie na­stro­szy­ło, ale oka­za­ło się, że ma on ja­kieś uza­sad­nie­nie, więc niech bę­dzie. Koń­co­wa część – mam wra­że­nie, że cho­dzi­ło o pod­kre­śle­nie bez­pł­cio­wo­ści anio­łów, stąd owo “dru­gie” itp. Może być, ale dało się to zro­bić zgrab­niej, na przy­kład uży­wa­jąc ni­ja­kie­go ro­dza­jo­wo “anie­lę” za­miast mę­skie­go “anio­ła”.

Za to za­koń­cze­nie mnie roz­cza­ro­wa­ło – zbyt otwar­te. Czym takim wy­róż­nia się Szko­cja? Niech­by cho­ciaż Wa­ty­kan, albo oko­li­ce Lo­ur­des czy inne Me­dju­gor­je…

Ale ogól­nie na plus – za ten sym­pa­tycz­ny po­czą­tek.

Milka: D:

To miała być emo­ti­kon­ka?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

re­gu­la­ro­rzy – idąc takim tro­pem każde opo­wia­da­nie i każda książ­ka nagle dwu­krot­nie zwięk­szy­ły ob­ję­tość, bo wszę­dzie na­le­ża­ło by pre­cy­zo­wać, że cho­ciaż­by, kiedy ktoś wy­cho­dzi do skle­pu, to rze­czy­wi­ście tam do­tarł. Prze­cież po dro­dze mógł wpaść pod sa­mo­chód. Rzecz jasna, uwagę o wy­sy­pia­niu się można zu­peł­nie po­mi­nąć, bo jest naj­wy­żej na­rze­ka­niem bo­ha­ter­ki, która jed­nak wo­la­ła­by być wy­spa­na. Tak pod­cho­dząc do spra­wy, znowu na­le­ża­ło­by po­ło­wę tek­stu wy­kre­ślić. W za­sa­dzie chyba zro­bię kie­dyś taki eks­pe­ry­ment.

 

Fin­kla – wszyst­ko dzia­ła mniej wię­cej tak, jak to uję­łaś. I, jej, “anie­lę” to fak­tycz­nie może być roz­wią­za­nie tego pro­ble­mu ni­ja­ko­ści! Dzię­ki!

Dla­cze­go Szko­cja? Chyba głów­nie dla­te­go, że od dłuż­sze­go czasu marzy mi się wy­ciecz­ka po Szko­cji. Nie jest to oczy­wi­sty wybór, coś, co po pro­stu przy­cho­dzi lu­dziom do głowy, kiedy myślą, że chcie­li­by po­je­chać na ja­kieś wa­ka­cje. I też ra­czej Janna tak sama na to nie wpa­dła.

Tak, ten frag­ment to czat, a “ D: ” to emot­ka. Czy uwa­żasz, że jest nie­tra­fio­na?

No, ta­kiej nie znam. Taką: :D to już bar­dziej.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­cząt­ko­wo czy­ta­łam to opo­wia­da­nie z pewną nie­uf­no­ścią, jed­nak z każ­dym ko­lej­nym zda­niem byłam coraz bar­dziej za­in­te­re­so­wa­na. Uwa­żam, że jest tutaj duży po­ten­cjał. Za­mysł jest re­we­la­cyj­ny, w szcze­gól­no­ści po­do­ba mi się po­mysł “Niż­sze­go Urzę­du Chóru Prin­ci­pa­tus” oraz ko­re­spon­den­cji z nim. Jest to ra­czej dość ory­gi­nal­ny po­mysł.

Oczy­wi­ście, jest też sporo do po­pra­wie­nia. Li­te­rów­ki, po­wtó­rze­nia i in­ter­punk­cja – jed­nak wy­da­je mi się, że pra­wie wszyst­ko zo­sta­ło wy­mie­nio­ne we wcze­śniej­szych ko­men­ta­rzach. Rów­nież nie po­do­ba mi się uży­cie “ D: “ – może być to nie­zro­zu­mia­łe przez nie­któ­rych czy­tel­ni­ków.

Opo­wia­da­nie oce­ni­ła­bym jako bar­dzo dobre, gdyby nie za­koń­cze­nie. Teraz widzę, że to jest to ce­lo­wy za­bieg sty­li­stycz­ny, ale nadal on do mnie nie prze­ma­wia.

Au­tor­ka nie po­pra­wia błę­dów, a zatem ła­pan­ki ode mnie nie bę­dzie. Albo ina­czej – pra­wie nie bę­dzie, bo na kilka spraw zwró­cę uwagę.

Przede wszyst­kim zda­nie, któ­re­go bro­nisz:

Bar­dzo dziw­ne, bo po­przed­nie­go wie­czo­ru po­ło­ży­łam się spać ja­kieś dwie go­dzi­ny wcze­śniej.

Masz na­tu­ral­nie rację, że pi­sa­nie o któ­rej za­zwy­czaj bo­ha­ter­ka cho­dzi spać sta­no­wi­ło­by zwy­kłą szcze­gó­ło­wość i jest nie­po­trzeb­ne, jed­nak słowo “wcze­śniej” za­wie­ra w sobie pewne od­nie­sie­nie. Więc albo pi­szesz “wcze­śniej niż zwy­kle”, albo zmie­niasz zda­nie na inne. W tej for­mie może bu­dzić wąt­pli­wo­ści.

Po­sta­no­wi­łam, że będę żyć jak gdyby nigdy nic, że nie będę się nad sobą roz­czu­lać i za­ła­my­wać nad nie wia­do­mo czym; Ale znowu nie po­szłam do pracy, nawet nie ru­szy­łam się z łóżka.

Chyba dwa razy za­uwa­ży­łem coś ta­kie­go. Dla­cze­go po śred­ni­ku za­czy­nasz wiel­ką li­te­rą? Po­win­na być mała.

Nie ak­cep­to­wa­li tego, ka­za­li mi wstać, zro­bić wszyst­kim kawy, zjemy tort! – do­mo­wa pro­duk­cja Tomka i Asi, cze­ko­la­do­wo-ma­li­no­wy, ósmy cud świa­ta! a póź­niej wy­cho­dzi­my, bo wy­my­śli­li dla mnie coś super.

ale katar tylko udaję, żad­nych chu­s­te­czek ni­g­dzie nie widać, a na stole gruba war­stwa kurzu, o, Janna, co to jest? Co to jest Chór Prin­ci­pa­tus?

Sta­rasz się kre­ować swój wła­sny, in­te­re­su­ją­cy styl, jed­nak po­mie­sza­nie nar­ra­cji z rze­czy­wi­stą myślą bo­ha­te­ra czę­sto ku­le­je. W pierw­szym przy­pad­ku po­wsta­wia­łaś pół­pau­zy w dziw­nych miej­scach i jest to nie­czy­tel­ne. W dru­gim – po­łą­czy­łaś w zda­niu jedno i dru­gie…

Za­mysł jest ok, tylko przed­staw to jesz­cze we wła­ści­wy spo­sób ;)

 

Jeśli cho­dzi o uwagi warsz­ta­to­we, na tym skoń­czę.

Opo­wia­da­nie cał­kiem nie­złe, choć po­czą­tek nieco nuży – przy­da­ło­by się szyb­ciej wpro­wa­dzić Ga­bi­net Fau­sta i roz­wi­nąć nieco tę część, gdy dziew­czy­na miała już szczę­ście. W tej chwi­li tempo opo­wie­ści jest nieco za­bu­rzo­ne – po­czą­tek le­ni­wy, koń­ców­ka po łeb­kach z prze­rwą na wy­ja­śnie­nie in­try­gi.

Mnie rów­nież prze­szka­dza­ła nieco na­iw­ność bo­ha­ter­ki, choć po cza­sie za­ak­cep­to­wa­łem to – lu­dzie są prze­cież różni, nie każdy jed­na­ko­wo lotni ;)

Sama idea paktu z dia­błem, na­tu­ral­nie, mocno wtór­na, jed­nak przed­sta­wio­na cał­kiem zgrab­nie, a ko­re­spon­den­cja z nie­bio­sa­mi – zaj­mu­ją­ca. Zresz­tą, uroz­ma­ice­nie tek­stu li­sta­mi i roz­mo­wą na cza­cie uzna­ję za za­le­tę. Ach, i ta nie­szczę­sna emo­ti­ko­na… Pew­nie by­ło­by w po­rząd­ku, gdyby była na­pi­sa­na we wła­ści­wy spo­sób, takie “D:” wy­glą­da po pro­stu dziw­nie.

 

Na ko­niec py­ta­nie – czy­ta­łaś “Kłam­cę”? Fajna książ­ka, a Ćwiek od­po­wia­da na po­sta­wio­ne w tek­ście py­ta­nia – te, od­no­szą­ce się do anio­łów opie­kuń­czych ;)

 

Tyle ode mnie, po­wo­dze­nia w dal­szych wo­ja­żach.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Co­unt­Pri­ma­gen – po­pra­wiam błędy, bo padło dużo cen­nych spo­strze­żeń. Nie­któ­re rze­czy za­czę­łam nieco bar­dziej mo­dy­fi­ko­wać i ra­czej mam za­miar po­zwo­lić tek­sto­wi znowu od­le­żeć po prze­rób­kach i ewen­tu­al­nie wtedy znowu wsta­wić. Nie wiem tylko czy to się nie kłóci jakoś z fo­ru­mo­wym sa­vo­ir-vi­vrem, aby dwa razy to samo po­ka­zy­wać, cho­ciaż­by po prze­rób­kach.

“Kłam­cy” nie czy­ta­łam, ale widzę, że to nor­dyc­kie kli­ma­ty są, więc do­pi­szę sobie do listy :)

IMO – kłóci. Nie lubię czy­tać dwa razy tego sa­me­go, drugi raz na bi­blio­te­kę nie klik­nę. Le­piej po­pra­wiaj ten tekst.

Ale sta­now­cze­go za­ka­zu nie ma.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka