- Opowiadanie: Ajzan - Chłopiec od Mimbli

Chłopiec od Mimbli

Mój stary fanfik do “Muminków” Tove Jansson po niedawnych przeróbkach.

Za betę dziękuję Skullowi.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Chłopiec od Mimbli

Daleko od Doliny Muminków stał otoczony przez las przytułek. Wyglądał jak zwykły dom mieszkalny, ale we wszystkich sypialniach znajdowało się po kilka łóżek, poza jedną.

Należała do młodej Paszczakówny, która nie była tak porządna i wymagającą jak inne Paszczaki, w związku z tym na meblach często zalegał kurz, a naczynia ze śniadania i obiadu myto dopiero po kolacji. Mimo tych i jeszcze innych uchybień, jej podopieczni chodzili najedzeni i zadowoleni.

Pewnego wieczora, jakiś czas po wydarzeniach, które Tatuś Muminka opisał w pamiętnikach, ciemne, deszczowe chmury przesłoniły zachodzące słońce. Paszczakówna kończyła myć wszystkie naczynia z tamtego dnia, natomiast dzieci harcowały w swoich pokojach zanim nadeszła pora na sen.

Ponieważ dzień minął tak jak wszystkie poprzednie, dyrektorka nie spodziewała się żadnych niespodzianek, z czego była bardzo zadowolona.

I właśnie wtedy, kiedy sądziła, że nic nadzwyczajnego jej dzisiaj nie spotka, stało się dokładnie coś takiego: od strony głównego wejścia dobiegły odgłosy pukania.

– Idę! – krzyknęła, wycierając ręce w fartuch.

Kto o takiej porze i w taki deszcz myśli składać wizyty? ­– zastanawiała się podczas szybkiego marszu w stronę drzwi. Ten, kto pukał, nie ustawał, pomimo kilku głośnych zapewnień dyrektorki, że już, już, za chwilę otworzy.

W progu ujrzała Mimblę w płaszczu przeciwdeszczowym. W rękach trzymała zniszczone, zielone palto oraz kapelusz w tym samym kolorze i stanie.

Nim Paszczakówna zdążyła powiedzieć cokolwiek, nieznajoma wręczyła jej te rzeczy.

– Niech się pani nim zaopiekuje. Ja nie mogę – rzekła Mimbla, po czym uciekła do lasu.

Każdy na pewno byłby zdziwiony, gdyby ktoś obcy przyniósł mu stare ubrania, kazał się nimi zaopiekować, a następnie ruszył w siną dal bez słowa pożegnania. Dyrektorka nie była pod tym względem wyjątkiem. Stała przez chwilę i wpatrywała w las, zastanawiając się, czy naprawdę widziała Mimblę, czy tylko miała omamy. Ostatecznie, co do prawdziwości tego zdarzenia przekonał ją niecodzienny prezent.

– Dziwaczka – mruknęła, po czym wróciła do środka.

Kiedy Paszczakówna zamknęła drzwi, coś lśniącego wypadło z brzdękiem z płaszcza uderzyło o posadzkę. Była to ustna harmonijka.

– A to ci dopiero! – krzyknęła dyrektorka, podnosząc instrument. – Zostawia płaszcz, na dodatek z jakimiś rupieciami!

Wtem palto zaczęło… płakać! Paszczakówna zrobiła wielkie oczy. Ostrożnie położyła ubranie na stołku i rozpięła guziki. Jej oczom ukazało się niemowlę, całe czerwone od płaczu.

– A niech mnie!

Przez chwilę Paszczakówna patrzyła skonsternowana na oseska. Później dotarło do niej, że musi się nim zająć. Wzięła go na ręce.

– Cicho, cicho – powtarzała, ale nie przyniosło to rezultatu, więc pomachała mu przed noskiem harmonijką.

Dziecko natychmiast się uspokoiło, wyciągnęło malutkie rączki. Dyrektorka dała mu instrument, domyślając się, że to może być jego ulubiona zabawka.

Miała rację. Osesek początkowo obracał harmonijkę, poczym włożył sobie do ust jak smoczek. Był to tak uroczy i zabawny widok, że Paszczakówna aż zachichotała.

Wtedy też zauważyła podopiecznych zwabionych przez hałasy.

– Kto to? – spytało jedno z dzieci.

– To nowy członek naszej wielkiej rodziny – odpowiedziała dyrektorka. – Niech któreś zejdzie do piwnicy i wyciągnie stamtąd kołyskę.

 

Po tamtym dniu Mimbla ani razu nie zjawiła się w przytułku, a jej synek, bo był to chłopiec, rósł na wielkiego indywidualistę.

Bunt zaczął okazywać po paru latach spędzonych u Paszczakówny. Odrzucił nadane mu imię i nie chciał żadnego innego, które mu proponowano. Twierdził, że wszystkie są brzydkie. „Be!" – mówił, kręcąc główką, więc ostatecznie dyrektorka wybrała za niego nowe. Jednak chłopcu nie spodobało się także to imię. Nie reagował, kiedy go wołano, jakby to nie o niego chodziło.

W końcu Paszczakówna dała za wygraną.

– Dobra, mały! Jesteś bezimienny! Podoba ci się? – zapytała, ale zanim uzyskała odpowiedź, przybiegło dwóch innych wychowanków z prośbą o pomoc. Podczas zabawy w chowanego ich kolega zaklinował się pod łóżkiem i trzeba było go wyciągnąć. Paszczakówna pędem pobiegła do sypialni.

To było tyle w sprawie imienia dla chłopca. Później wołano na niego różnie, zazwyczaj „mały" bądź po prostu „chłopiec od Mimbli".

Przez kolejne lata dyrektorka z zaniepokojeniem obserwowała, jak coraz bardziej stroni od kolegów i zasad, których i tak nie było zbyt wiele w przytułku. Gdy jego rówieśnicy bawili się w salonie, on siedział na stołku w rogu. Wyglądał wtedy jak niechlujnie rzucony płaszcz z kapeluszem, bowiem uparcie nosił to, w czym przyniosła go Mimbla.

Paszczakówna starała się go wyprowadzić na ludzi, ale jej kazania zupełnie do niego nie docierały. Po setce nieudanych prób dała sobie w końcu spokój. Stwierdziła, że skoro nie broi jak inne dzieci, to nie ma się co martwić i powinna zająć się innymi.

I tak minęły kolejne lata. Paszczakówna opiekowała się dziećmi, a o chłopcu od Mimbli zdarzało się jej zupełnie zapomnieć. A on w tym czasie robił, co chciał, czyli spał, gdzie mu się podobało, oglądał widoki za oknem albo grał na harmonijce.

Być może ciągnęłoby się to, dopóki chłopiec od Mimbli nie urósłby na tyle, by opuścić przytułek, gdyby nie pewne wydarzenia.

 

Pewnego letniego dnia Paszczakówna dostała list od dawno niewidzianej ciotki ze strony mamy. Napisała, że chce odnowić kontakt i obejrzeć jej przytułek. Miała przyjechać tydzień po wysłaniu wiadomości, ale daty nie podała.

Dyrektorka przeraziła się nie na żarty. Poczta w pobliskim mieście nie działała zbyt sprawnie i listy przychodziły z dużym opóźnieniem, toteż ciotka mogła przyjechać choćby dzisiaj. Poza tym pamiętała tą konkretną ciotkę, jako bardzo surową i przywiązaną do zasad i porządku, więc natychmiast zagoniła dzieci do sprzątania. Pracowali wszyscy, oprócz chłopca od Mmibli, który znowu gdzieś zniknął.

Obawy Paszczakówny ziściły się. Pół godziny od rozpoczęcia porządków ktoś zapukał do drzwi. Dyrektorka otworzyła drżącą z przejęcia ręką, zapomniawszy odłożyć ściereczkę do kurzu. W progu stanęła jej ciotka, ubrana w piękną, wielkomiejską suknię.

– Witam, ciociu – powiedziała dyrektorka, próbując ukryć strach pod uśmiechem.

– Dzień dobry – odpowiedziała ciotka oschle, obdarzając siostrzenicę surowym spojrzeniem. – Jak zwykle nieporządna, ale czego innego mogłabym się spodziewać, znając męża mojej siostry. – Po tych słowach weszła do środka, gdzie przyjrzała się dzieciom zastygłym tam, gdzie stały z miotłami, ścierkami i wiadrami wody. – A wy co?! Stanąć mi tu zaraz w równym rzędzie!

Przestraszone dzieci, niektóre pokryte pyłem, inne mokre, ustawiły się jak nakazano, ale pozy, jakie przyjęły, pozostawiały wiele do życzenia.

– Baczność! – rozkazała ciotka Paszczakówny.

Podopieczni jej siostrzenicy spojrzeli pytająco. Nigdy nie słyszały tego słowa.

– Ustawcie się prosto! – krzyknęła dyrektorka.

Dzieci wyprostowały się, bo tę komendę znały. Ciotka dyrektorki prychnęła z pogardą.

– Niewychowane i niechlujne – skomentowała krótko i oschle.

– Wybacz, ciociu. List przyszedł dopiero dzisiaj. To wina poczty – wyjaśniła Paszczakówna.

– Nie sądzę, by to poczta była odpowiedzialna za to, jak zachowują się TWOI podopieczni, moja droga… Ech. Mam nadzieję, że niczego gorszego mnie tutaj nie spotka.

Nadzieje ciotki Paszczakówny okazały się złudne. Niemal od razu znalazła przekrzywiony obraz i spore kłęby kurzu wystające spod kanapy. Nic nie mówiła – sam wyraz jej twarzy wyrażał rosnącą z każdym kolejnym znalezionym uchybieniem dezaprobatę.

Po obejrzeniu salonu zwróciła się do dyrektorki głosem zimnym jak dotyk Buki:

– Chciałabym z tobą porozmawiać na osobności. Zaprowadź mnie do biura.

Paszczakówna nie zaglądała do gabinetu od ponad roku. Przerażeniem napawała ją już sama wizja pokoju pokrytego równą warstwą pyłu. Nie chciała dolewać oliwy do ognia, ale ciotka nie znosiła sprzeciwu, więc musiała ją tam zaprowadzić.

Po drodze zajrzały do jednego z pokoi dzieci. Zastały tam pobojowisko po porannej bitwie na poduszki. Podczas gorączkowych porządków dzieci zdążyły zmieść prawie całe pierze w kąt pokoju. Tak jak wcześniej, ciotka nic nie powiedziała.

W końcu znalazły się przed drzwiami do biura. Paszczakównę zdziwiło, że drzwi nie były zamknięte na klucz, ale nie miała czasu na przypominanie sobie czegokolwiek. Wpuściła ciotkę jako pierwszą, samej nie zaglądając jeszcze do środka. Za chwilę rozległ się pełen oburzenia krzyk:

– To już szczyt wszystkiego! Cóż za bałagan!

Paszczakówna weszła do pokoju. Dech jej zaparło od zatęchłej duchoty. Wszystko pokrywał szary puch – wyglądało to nawet gorzej, niż sobie wyobrażała.

– Dawno nikt nie przychodził w sprawie adopcji – wymamrotała.

Ciotka przeszyła ją wzrokiem.

– To nie jest żadne usprawiedliwienie, moja droga!

Dyrektorka spuściła ze wstydu głowę.

– P-przykro mi – wyjąkała.

– Zamiast się dąsać, należało posprzątać! Gdyby twoja matka to zobaczyła… – urwała.

Odwróciła głowę w stronę okna. Paszczakówna też tam spojrzała. W mgnieniu oka rozpoznała zielony płaszcz oraz kapelusz na pozór niedbale rzucone na fotel naprzeciw biurka. Od progu do mebla ciągnął się ślad, jakby ktoś przejechał tamtędy miotłą, po czym załamał się pod ciężarem ogromu pracy i zrezygnował z dalszego zamiatania.

– I jeszcze to! – krzyknęła ciotka, której nos zrobił się cały czerwony z gniewu. – Nawet tu walają się śmieci!

Doskoczyła do fotela. Zanim jej siostrzenica zdążyła powiedzieć cokolwiek, chwyciła kapelusz i już miała go podnieść, ale stało się coś, czego się nie spodziewała. Rękawy płaszcza ożyły i przytrzymały mocno nakrycie głowy.

– Co to za dziwy?! – zapytała ciotka Paszczakówny, teraz bardziej zdziwiona niż rozgniewana.

Spod kapelusza wyłoniła się dopiero co rozbudzona, dziecięca główka o niemiłym spojrzeniu.

– Nie budzi się śpiącego – powiedziała karcącym tonem.

Ciotka zwróciła się do dyrektorki.

– Jak mniemam, to jeden z twoich podopiecznych? Jak ma na imię? – zapytała.

– To chłopiec od Mimbli – odpowiedziała Paszczakówna.

– Chłopiec od Mimbli? Nie ma on normalnego imienia?

– Nie chciałem ich. Wszystkie są brzydkie – wtrąciło się dziecko.

Ciotka posłała mu piorunujące spojrzenie.

– Nie można wtrącać się do cudzych rozmów, zwłaszcza dorosłych – rzekła.

Chłopiec przyjrzał się jej.

– Wygląda mi pani na autorytet – stwierdził.

– Jestem autorytetem dla takich sierot jak ty, młody człowieku.

– Czyli niczyim, bo ja nie lubię autorytetów – odparł chłopiec od Mimbli.

Dyrektorka i jej ciotka stały oniemiałe bezczelnością chłopca, co on wykorzystał na opuszczenie biura, zamiatając przy tym podłogę swoim o wiele za dużym płaszczem.

Gdy trzasnęły za nim drzwi, Paszczakówna spojrzała z lękiem na ciotkę, której twarz z czerwonej stała się fioletowa.

– Tu potrzebna jest dyscyplina – wysyczała. – Jeszcze nigdy nie widziałam takiego nieporządku, zaniedbania, bezczelności.

Reszta wizyty upłynęła ciotce na ganieniu Paszczakówny, która każdą uwagę i przytyk przyjmowała ze spuszczoną głową, mamrocząc przeprosiny. Na koniec zapowiedziała siostrzenicy, że jeszcze tu wróci, po czym opuściła przytułek.

 

Następnego dnia Paszczakówna urządziła wielkie porządki, które trwały prawie tydzień. Tym razem skończyli w samą porę, gdyż ciotka ponownie zawitała w progu domu, zgodnie z obietnicą. Tym razem miała ze sobą torbę podróżną i walizkę.

– Cóż za miła niespodzianka! – powiedziała wesoło dyrektorka. – Właśnie skończyliśmy sprzątać.

Ciotka rozejrzała się po salonie. Zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta, ale nie patrzyła tak surowo, jak poprzednio.

– Wygląda lepiej, przyznaję, ale nie jest perfekcyjnie. Już ja się tym zajmę – oznajmiła.

– Co ciocia ma na myśli?

– Twoja kuzynka ze strony ojca poważnie zachorowała i nie ma kto jej pomagać. Bardzo chciała, abyś u niej została na czas dłuższy. Przyniosłam ci tę wiadomość osobiście, gdyż poczta tutaj nadal źle funkcjonuje, jak mniemam.

Oszołomiona Paszczakówna przez moment stała oszołomiona.

– Ojej – jęknęła. – Ale ktoś musi się zająć dziećmi.

– Jak powiedziałam, ja się nimi zajmę.

 

Ten i następne dwa dni były bardzo smutne dla Paszczakówny. Nawet nie śmiała protestować i zasugerować ciotce, żeby to ona pojechała zamiast niej, gdyż za dobrze znała jej stosunek do męża siostry oraz jego rodziny.

Wkrótce była dyrektorka pakowała się wśród płaczu podopiecznych, do których dotarła smutna wiadomość. Na nic zdały się słowa pocieszenia i zapewnienia, że postara się wrócić, jak tylko będzie mogła. Ciotka pomagała jej przy formalnościach.

Niedzielnego poranka Paszczakówna stanęła przed furtką, otoczona przez dzieci. Kilkoro z nich kurczowo trzymało ją za spódnicę. Zjawili się wszyscy, oprócz chłopca od Mimbli. Od czasu pierwszej wizyty ciotki rzadko kiedy przypominał o swojej obecności.

Paszczakówna uściskała każde z dzieci tak mocno, jakby chciała im w ten sposób bezsłownie przekazać, że bardzo je kocha, wielce żałuje, iż musi wyjechać, a robi to jedynie, gdyż nie ma innego wyjścia i bardzo, ale to bardzo, będzie za nimi tęsknić. Nawet za chłopcem od Mimbli.

Gdy Paszczakówna odeszła w kierunku dworca, żegnana przez las machających na pożegnanie rąk, jej ciotka zwróciła się do zebranych przed domem maluchów tymi słowy:

– Teraz ja będę się wami opiekować. Skończyła się swawola, moi drodzy. Pora na dyscyplinę. Już ja dopilnuję, byście wyrośli na porządnych ludzi.

Wtedy do dzieci dotarło, że nic już nie będzie takie same, o czym rychło się przekonały. Ciotka Paszczakówny jako nowa dyrektorka wprowadziła rygorystyczne zasady. Od teraz trzeba było kłaść się i wstawać wcześnie, nie biegać, nie krzyczeć, nie bić się i nie robić innych, ciekawych rzeczy. Nie było także zbyt wiele wolnego czasu, gdyż wprowadzono lekcje dobrego wychowania i apele.

Dzieciom bardzo się to nie podobało, ale cóż mogły zrobić? Żadne z nich nie miało siły na otwarty bunt wobec kobiety strasznej jak sama Buka. Żadne, poza jednym.

 

Chłopiec od Mimbli już na początku zdenerwował nową dyrektorkę, nie zjawiając się na pierwszym apelu. Zamiast tego poszedł na strych i zdrzemnął się. Kiedy doprowadziła go w końcu do dzieci, za nic nie chciał stanąć w rzędzie.

– Słuchaj, mały – warknęła ciotka Paszczakówny. – Nie bałagan, nie troska o inne dzieci, tylko właśnie ty jesteś przyczyną dla której postanowiłam zamieszkać tutaj. Po mojej ostatniej wizycie przysięgłam sobie, że wyprowadzę ciebie na ludzi, bo moja siostrzenica nie dała rady, więc uważaj. Skończyło się łażenie, gdzie się podoba, rozumiesz? Od teraz będziesz robił to, co ja będę chciała.

Słuchające tego dzieci zadrżały, ale ten, do którego były skierowane  słowa, nie okazał strachu. Zamiast tego prychnął.

– Nie uda się to pani – powiedział wyzywająco.

Nowa dyrektorka zbliżyła się do niego. Teraz ich oczy dzieliła odległość równa długości jej nosa.

– Zobaczymy, smarkaczu – warknęła.

W dalszej części apelu co jakiś czas musiała przywoływać go do porządku, gdyż był zajęty oglądaniem widoków za oknem. Po zbiórce ciotka Paszczakówny zaparzyła sobie ziółka uspokajające. Z czasem zaczęła wypijać ich coraz więcej, bo chłopiec od Mimbli stawał się coraz gorszy. Nie tylko nie zjawiał się na apelach, Nie wstawał o wyznaczonej porze, zaś na lekcjach jedyne, co robił, to marzył. Najgorsze jednak były jego wycieczki i chowanie w różnych zakamarkach domu, najczęściej na drzemkę lub cichy koncert na harmonijce. Wielokrotnie próbowała odebrać mu zarówno instrument jak i o wiele za duże łachmany, lecz zawsze wykradał je ze schowka.

Zachowanie chłopca od Mimbli odbiło się mocno na innych dzieciach, bowiem dyrektorka chodziła prawie cały czas zła na wszystko i w gniewie wymyślała coraz to bardziej rygorystyczne kary za nieposłuszeństwo. A wszystko to z powodu ich kolegi, który za żadne skarby świata nie chciał jej słuchać. Wcześniej był dla nich obojętny, ale z czasem go znienawidziły. Okazywali to w różny sposób. Najczęściej przydeptywały jego płaszcz i strącały kapelusz z głowy, zabierały i próbowały zniszczyć harmonijkę. Zdarzyło się nawet, że włożyli mu kamienie pod materac. Chłopiec od Mimbli jednak nic sobie z tego nie robił i dalej czynił wszystko po swojemu.

W końcu jednak miarka się przebrała.

 

Stało się to zimą, którą dyrektorka nakazała dzieciom przespać. Zagoniła do snu wszystkich, nawet chłopca od Mimbli, choć z wielkim trudem. Sama jednak nie udała się na spoczynek. Każdego dnia sprawdzała czy wszyscy znajdują się w łóżkach.

Zdziwiło ją, a nawet zadowoliło to, że za każdym razem, kiedy zaglądała do pokoju chłopca od Mimbli, ten spał grzecznie. Po tym, co z nim miała przez ostatnie miesiące, spodziewała się niemałych kłopotów.

Później jednak zaczęło ją to niepokoić. W czasie snu wszystkie dzieci przewracały się z jednego boku na drugi, ale tylko on pozostawał w tej samej, szczelnie owinięty kołdrą.

Pod koniec grudnia postanowiła sprawdzić co z nim. Zsunęła kołdrę. To co zobaczyła, prawie przyprawiło ją o atak serca. W miejscu, gdzie powinien leżeć chłopiec od Mimbli, spoczywał zwinięty koc.

Na początku ciotka Paszczakówny była bardzo zła na niepokornego urwisa. Przeszukała cały dom bardzo dokładnie, łącznie ze wszystkimi znanymi jej kryjówkami, ale nie znalazła ani nicponia, ani kilku słoików zimowych zapasów ze spiżarni. W tedy zdała sobie sprawę, że uciekł. Gniew natychmiast przeszedł z powrotem w lęk, nie tyle o wychowanka. Jeśli ludzie dowiedzieliby się, że nie potrafiła ona upilnować dziecka, jej reputacja ległaby w gruzach.

Przez następne dni szukała go poza domem, ale bezskutecznie. W końcu dała za wygraną, gdy pewnego dnia zobaczyła w oddali wędrującą Bukę. Wyglądała na bardzo zadowoloną, jakby zjadła przed chwilą coś bardzo dobrego. Dyrektorka pomyślała, iż tym czymś mógł być chłopiec od Mimbli.

Wróciła zrezygnowana do sierocińca. Przez resztę zimy borykała się z myślami. Coś przecież trzeba było powiedzieć dzieciom.

Może użyję tego jako przestrogi dla innych nicponi? – myślała.

 

Pierwszego dnia wiosny obudziła się z potwornym bólem głowy. Nie chciało się jej wstawać, ale coś zmusiło ją do opuszczenia ciepłej pierzyny. Był to dźwięk harmonijki. Znajoma melodyjka dobiegała z zewnątrz.

Zdumiona dyrektorka wyjrzała przez okno. Pod budynkiem stał nie kto inny, tylko chłopiec od Mimbli, cały i zdrowy w swoim palcie i kapeluszu.

Ciotka Paszczakówny, nie bacząc na to, że łamie własne zasady, zbiegła schodami w podskokach i wypadła na podwórze. Chwyciła chłopca za rękaw i zaciągnęła do biura, gdzie nakrzyczała na niego jak nigdy dotąd, następnie sprawiła takie lanie, że nie mógł siedzieć. Ponadto kazała mu jeszcze za karę napisać dwieście razy „Nie będę opuszczał domu bez pozwolenia opiekuna". Zostawiła go z tym zadaniem w zamkniętym na klucz gabinecie, by zająć się pozostałymi dziećmi.

Ponieważ pierwszego dnia wiosny było tak wiele do zrobienia, Wróciła do biura popołudniu, ale zastała tam otwarte na oścież okno oraz linę z pozrywanych z karniszy zasłon.

Ponadto na jednej z kartek przeznaczonych do napisania karnych linijek zapisano krótką wiadomość:

 

„W czasie zimy widziałem kawałek świata i chciałbym zobaczyć resztę.

Żegnam na zawsze."

 

– Ech – westchnęła wyczerpana dyrektorka, padając na fotel. – Za stara jestem na tak trudne dzieci. – Spojrzała na szufladę biurka, w której trzymała listy od Paszczakówny. – Moja siostrzenica miała jednak rację, rezygnując z prób wychowania go. Niech sobie ucieka, jeśli chce zobaczyć świat. Jak go zje Buka, to będzie miał.

Koniec

Komentarze

Poprawiłam. :-)

Fajna opowieść, niestety, jak na historię w stylu "origins" dosyć mdła. Dowiadujemy się jedynie, że

 

Uwaga spojler, o ile rzeczywiście coś spojleruję,

 

Włóczykij wychował się w sierocińcu i zawsze był nieprzystosowany. I zwiewał na zimę. Zdecydowanie ciekawsza byłaby historia samej Mimblii, jej związku z Joką i dlaczego Włóczykij trafił do przytułku…

Mimo, że lektura nie sprawiła mi przykrości, spowodowała jeno wzruszenie ramion. A szkoda, bo potencjał był. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Witaj!

Jak mniemam przedstawiłaś dzieciństwo włóczykija. Fajny pomysł. Choć opowiadanie nie szczególnie mi się apodobało. Narracja powiała nudą, część zdań przydługich, niefortunnie zbudowanych i z przecinkami (czasem ich brakiem), które utrudniły lekko czytanie. Pojedyńcze literówki. To wszystko trochę zmęczyło.

Za to na plus pomysł i fajna historia, pasująca do klimatu Muminków. Tylko mogła by być żywsza, z większą dozą akcji. Spodobała mi się też postać dziecka od Mimbli i przerysowana (i trochę irytująca) ciotka.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ech, nigdy nie lubiłam Muminków…

Mimo to bohatera rozpoznałam. Fajny pomysł, żeby umieścić akcję w przytułku, to rzadkie na portalu zjawisko. Tylko sama fabuła wypadła jakoś mało frapująco. Nie wiem, co by można z tym fantem zrobić. Może zamiast opowieści kilka scenek z życia dzieciaków?

Początek wydaje mi się jeszcze niedopieszczony interpunkcyjnie i literówkowo.

Babska logika rządzi!

Pomysł może i był, ale opowiadanie okazało się niezbyt interesujące. Chwilami wręcz nudne. Nie podoba mi się ani ciotka-terrorystka, ani Paszczakówna, na rozkaz ciotki opuszczająca dzieci. Wychowankowie są w zasadzie niewidoczni, nawet nie mogę powiedzieć, że stanowią tło dla Chłopca od Mimbli.

 

ob­ra­cał har­mo­nij­kę, po­czym wło­żył sobie do ust… – …ob­ra­cał har­mo­nij­kę, po­ czym wło­żył sobie do ust

 

Poza tym pa­mię­ta­ła kon­kret­ną ciot­kę… – Poza tym pa­mię­ta­ła kon­kret­ną ciot­kę

 

Mam na­dzie­ję, że ni­cze­go gor­sze­go mnie tutaj nie spo­tka.Mam na­dzie­ję, że ni­c gor­sze­go mnie tutaj nie spo­tka.

 

W cza­sie snu wszyst­kie dzie­ci prze­wra­ca­ły się z jed­ne­go boku na drugi, ale tylko on po­zo­sta­wał w tej samej, szczel­nie owi­nię­ty koł­drą. – Pewnie miało być: …ale tylko on po­zo­sta­wał w tej samej pozycji, szczel­nie owi­nię­ty koł­drą.

 

Po­nie­waż pierw­szego dnia wio­sny było tak wiele do zro­bie­nia, Wró­ci­ła do biura po­po­łu­dniu… – …wró­ci­ła do biura po ­po­łu­dniu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech, Włóczykij zasługuje na to, żeby poświęcić mu więcej miejsca i uwagi ;) Przeczytałam bez przykrości, ale i bez zachwytu. Gdyby nie spory sentyment do Muminków, prawdopodobnie odpuściłabym, bo opowiadanie jest bardzo statyczne i mało oryginalne. Postać ciotki zupełnie mnie nie przekonuje – jest sztampowa i nudna. Wychowanków przytułka rzeczywiście ciężko nazwać choćby tłem. Cała historia jest spisana trochę po łebkach; był pomysł, ale siadł na poziomie wykonania i przedstawienia opowieści tak, żeby zaciekawić czytelnika. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Zgadzam się z przedpiścami – ​pomysł doskonały, ale wykonanie mdłe i, przede wszystkim, dużo, dużo za długie. Czytałam z zainteresowaniem do mniej więcej 1/4-1/3 tekstu, a potem to już tylko z poczucia obowiązku. Przydałoby się 2-3 dodatkowe wątki aby ożywić fabułę.

Hmm... Dlaczego?

Nowa Fantastyka