- Opowiadanie: Realuc - Dziedzic

Dziedzic

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dziedzic

 Jej mło­dzień­cze pier­si o bar­wie świe­że­go mchu po­ra­sta­ją­ce­go dzi­kie pusz­cze wiszą tuż nad moimi ocza­mi. Sutki i bro­daw­ki na­brzmia­ły, mógł­bym przez to nawet po­my­śleć, że ją pod­nie­ci­łem. A prze­cież to nie­moż­li­we.

Jaką ko­bie­tę roz­ocho­cił­by ka­le­ka?

Może i jest Tu­me­rian­ką, ale to nic nie zmie­nia. Mimo in­ne­go niż u ludzi ko­lo­ru skóry czy śred­nio atrak­cyj­nej, po­dłuż­nej twa­rzy o orlim nosie, ko­bie­ty z tej rasy przo­du­ją w nie­wol­nic­twie. Za­rów­no w tym zwią­za­nym ze spra­wia­niem cie­le­snej przy­jem­no­ści, jak i w in­nych dzie­dzi­nach. Są bo­wiem nie­zwy­kle od­por­ne na ból, przez co mogą z po­wo­dze­niem wy­ko­ny­wać cięż­kie prace z po­zo­ru prze­zna­czo­ne dla umię­śnio­nych męż­czyzn. Tak czy siak, pew­nie jest jej po pro­stu zimno.

Skoro już leżę nagi na tym prze­klę­tym łożu, gdzie siłą za­cią­gnę­li mnie bra­cia, abym do­wie­dział się, czy rze­czy­wi­ście wszyst­ko od pasa w dół mam drę­twe jak kołek, to cze­muż nie spró­bo­wać? Ręce mam spraw­ne, więc robię, co mogę. Głasz­czę jej pierś, potem drugą, na­stęp­nie wsa­dzam sutek do ust i przy­gry­zam lekko.

Za­pisz­cza­ła, niech mi bo­go­wie świad­ka­mi będą, z roz­ko­szy?

Obej­mu­ję dłoń­mi krą­głe po­ślad­ki, nie wy­pusz­czam sutka z ust ni­czym nie­mow­lę przy­ssa­ne do pier­si swej matki. Sie­dzi na mnie okra­kiem. Za­sła­nia moje spa­ra­li­żo­wa­ne, po­wy­krę­ca­ne ku­la­sy, dzię­ki czemu widzę tylko swój spraw­ny, umię­śnio­ny tors dwu­dzie­sto­let­nie­go męż­czy­zny.

Przez mo­ment nawet udało mi się za­po­mnieć o tym, co jest niżej.

Tu­me­rian­ka szyb­ko przy­wra­ca mnie do przy­krej rze­czy­wi­sto­ści. Opusz­cza głowę za­sła­nia­jąc moje przy­ro­dze­nie burzą pur­pu­ro­wych loków. Bie­rze go do ust. Chyba. Chyba, bo nic, kurwa, nie czuję.

Nic nie czuję.

Pod­no­si głowę. Widzę w jej oczach roz­cza­ro­wa­nie. Nie mu­sisz uda­wać, zie­lo­na suko! Siada na moim człon­ku, de­li­kat­nie pró­bu­je wło­żyć go do swego skarb­ca. Nadal nic nie od­czu­wam, biorę się więc na od­wa­gę, żeby raz tam spoj­rzeć.

Ża­łu­ję.

Jest mały i gięt­ki. Nawet tam nie wej­dzie. Nawet tam, kurwa, nie wej­dzie.

Wszedł.

Nie­wol­ni­ca się stara, nie po­wiem. Robi to na różne spo­so­by. Szyb­ko, wolno, cały czas uroz­ma­ica­jąc ruchy swo­ich bio­der. W końcu od­pusz­cza, wy­cho­dzi z łoża i staje nade mną. Już do­brze znam ten wzrok, któ­rym na mnie pa­trzy. Mówi: Nie przej­muj się, to nie twoja wina, że je­steś upo­śle­dzo­ny, po­krzyw­dzo­ny przez bogów i gor­szy od in­nych.

– Przy­kro mi, panie.

Mówi, po czym opusz­cza moją kom­na­tę. Chwy­tam dzban z winem i ci­skam nim o ścia­nę. Mam gdzieś, że czer­wo­ny tru­nek po­pla­mił moją szatę na ju­trzej­szą au­dien­cję. Za­ci­skam dło­nie na ob­ra­mo­wa­niach łoża i krzy­czę. Wy­peł­nio­ny nie­opi­sa­nym gnie­wem wrzesz­czę z ca­łych sił.

Kiedy prze­ry­wam, aby zła­pać dech, jakaś nie­chcia­na, ku­rew­ska łza, świad­czą­ca o sła­bo­ści, spły­wa po moim po­licz­ku.

 

 

*

 

 

Budzę się w środ­ku nocy.

Sły­szę w gło­wie śmie­chy i drwi­ny swych braci. Mam ocho­tę ich zabić. Ich i mo­je­go prze­klę­te­go ojca, króla. Je­stem naj­star­szym synem, pierw­szym do dzie­dzi­cze­nia po nim wła­dzy. Ten sta­rzec za­wsze jed­nak po­wta­rza, że jego kró­le­stwem nie bę­dzie rzą­dził ka­le­ka. Może ma rację? Cóż byłby ze mnie za po­ży­tek?

Arkan i Weran mają, co praw­da, do­pie­ro pięt­na­ście i szes­na­ście lat, jed­nak do­brze po­słu­gu­ją się mie­czem, wy­gry­wa­ją tur­nie­je, przo­du­ją w po­lo­wa­niach i nawet brali udział w jed­nej woj­nie. A ja sie­dzę w tym cho­ler­nym zamku, słu­cham da­rem­nych i sztucz­nych po­cie­szeń matki i służ­by, trwa­jąc w pu­st­ce.

– To ty mnie spło­dzi­łeś.

Po­wie­dzia­łem kie­dyś ojcu, kiedy wy­zwał mnie od prze­klę­te­go na­sie­nia. Zbił mnie wtedy, jak ja­kie­goś nie­wol­ni­ka, przy wszyst­kich, a ja znie­na­wi­dzi­łem go wtedy bar­dziej niż swoje nie­ru­cho­me nogi. Nie zli­czę, ile razy chcia­łem po­peł­znąć do jego kom­na­ty, wspiąć się na łoże i udu­sić skur­wie­la. Pa­trzeć z sa­tys­fak­cją, jak z tej su­ro­wej twa­rzy ucho­dzi życie.

Z tym ob­ra­zem przed ocza­mi za­pa­dam w sen. Nie jest przy­jem­ny. Rzad­ko takie mie­wam.

 

 

*

 

 

Oj­ciec sie­dzi na pięk­nie wy­rzeź­bio­nym tro­nie. Siwe, dłu­gie włosy opina mu mie­dzia­na ko­ro­na. Szkar­łat­ną tu­ni­kę przy­kry­wa krwi­sty, gruby płaszcz. Po jego bo­kach sie­dzą Arkan i Weran. Mają na sobie skó­rza­ne pan­ce­rze, a przy pa­sach krót­kie mie­cze. Lubią ob­no­sić się z tym, że są do­bry­mi wo­jow­ni­ka­mi. Ja z kolei sie­dzę obok matki, na skra­ju pod­wyż­sze­nia sali au­dien­cyj­nej. Czar­ną, uro­czy­stą szatę, którą na­ka­za­ła mi wło­żyć matka, przy­kry­łem lisim fu­trem, aby za­ma­sko­wa­ło czer­wo­ne plamy po winie. Po obu stro­nach dłu­giej sali stoją lu­dzie. Naj­bli­żej króla, człon­ko­wie Rady Dwu­na­stu. W więk­szo­ści star­cy. Łapię na mo­ment utkwio­ne we mnie spoj­rze­nie Rad­gy­ra, naj­wyż­sze­go w ra­dzie rangą. Uśmie­cha się po­nu­ro pod nosem. Jego łysa głowa błysz­czy w świe­tle dzie­sią­tek świec ni­czym wy­po­le­ro­wa­na stal. Z ja­kie­goś po­wo­du czę­sto mam wra­że­nie, że ten czło­wiek darzy mnie czymś wię­cej niż tylko współ­czu­ciem. Dalej stoją gwar­dzi­ści, za­pa­ko­wa­ni w kol­czu­gi na tor­sie i psie pyski na gło­wie, pod­pie­ra­ją się ha­la­bar­da­mi. Za nimi czeka cała resz­ta ga­wie­dzi.

Drzwi otwie­ra­ją się i do środ­ka wcho­dzi dwóch ry­ce­rzy, pro­wa­dzą śnia­de­go bru­ne­ta w dłu­giej sza­cie. Ko­ja­rzę go. To skarb­nik.

Pod­cho­dzi pod pod­wyż­sze­nie, klęka na jedno ko­la­no po­chy­la­jąc głowę, wsta­je i prze­ma­wia:

– Królu De­ra­nie.

Oj­ciec pa­trzy na przy­by­łe­go z tą samą co na każ­de­go obo­jęt­no­ścią. Z wy­jąt­kiem mnie, oczy­wi­ście. Ja do­sta­ję od niego do­dat­ko­wo wyraz obrzy­dze­nia i po­gar­dy.

– Mów – rze­cze król, po­na­gla­jąc skarb­ni­ka ru­chem ręki.

– Wasza Wy­so­kość pro­wa­dzi wojnę z Hi­vi­kiem, wład­cą Do­li­ny Czer­wo­nej Rzeki i z Abo­ru­stem, rząd­cą Świę­to­la­su. Do­dat­ko­wo mamy w pla­nach dwa tur­nie­je, ślub twej ku­zyn­ki na Wy­brze­żu Włócz­ni i ucztę, na którą przy­by­wa­ją wszy­scy ważni, za­przy­się­że­ni możni Kró­le­stwa. Nie wspo­mnę już o pro­ble­mach w samym mie­ście, czyli…

Oj­ciec wali pię­ścią o po­zła­ca­ny pod­ło­kiet­nik. Jego twarz się nie zmie­nia. Za­wsze jest taka sama. Jed­nak mimo, że tego nie oka­zu­je, bar­dzo czę­sto po­pa­da w gniew. Za­zwy­czaj nie nie­sie to ze sobą nic do­bre­go.

– My­ślisz, że jak je­stem w po­de­szłym wieku, to mam pro­ble­my z pa­mię­cią i trze­ba mi przy­po­mi­nać o spra­wach, które sam za­czą­łem?

– Ależ nie. Chcia­łem tylko uświa­do­mić Wa­szej Wy­so­ko­ści… to zna­czy prze­ka­zać, że… na­ło­ży­ło się na sie­bie wiele kosz­tow­nych przed­się­wzięć, a nasz skar­biec, no, nie jest w naj­lep­szej kon­dy­cji.

Król wska­zu­je pal­cem na człon­ków rady.

– Zło­ży­łem już pro­po­zy­cje, aby zwięk­szyć dzie­się­ci­nę i cła. Mam też za­miar su­ro­wo wy­eg­ze­kwo­wać za­le­głe pańsz­czy­zny pie­nięż­ne z gra­nicz­nych wsi, które za­le­ga­ją ze swo­imi po­win­no­ścia­mi. Poza tym, to ty, zdaje się, je­steś skarb­ni­kiem, czyż nie? Znaj­dziesz bra­ku­ją­ce mo­ne­ty, albo zrobi to ktoś inny, jeśli się nie spraw­dzisz.

– Panie, lu­dzie już teraz bun­tu­ją się otwar­cie prze­ciw zwięk­sza­ją­cym się cią­gle… – za­czął skarb­nik, jed­nak oj­ciec prze­ry­wa mu sta­now­czo:

– Lu­dzie zro­bią, co im każę, bo jakie mają wyj­ście? Na twoim miej­scu bar­dziej tra­pił­bym się o sie­bie. Odejdź i wy­ko­naj, co do cie­bie na­le­ży. Wpro­wa­dzić na­stęp­ne­go.

Skarb­nik po­chy­la lekko głowę i udaje się w stro­nę wyj­ścia. Nie po­wi­nie­nem się od­zy­wać. Jak za­wsze.

– Ojcze, wy­bacz mą śmia­łość, jed­nak skar­biec można za­peł­nić na wiele spo­so­bów, nie tylko po­przez po­dat­ki i silną rękę ścią­ga­ją­cą da­ni­ny. Można cho­ciaż­by…

– Za­milcz. Na­stęp­ny, po­wie­dzia­łem!

Krzy­czy w stro­nę gwar­dzi­stów sto­ją­cych przy drzwiach. Rad­gyr wy­su­wa się przed in­nych człon­ków rady.

– Niech powie, Wasza Wy­so­kość. Myran nie jeden raz wy­ka­zał się otwar­tą głową i war­to­ścio­wy­mi po­my­sła­mi.

Oj­ciec wzdy­cha, macha od nie­chce­nia ręką. Do­koń­czam:

– Można wpro­wa­dzić opła­tę tur­nie­jo­wą. Nikt nie lubi pła­cić, kiedy musi. Jed­nak więk­szość uwiel­bia roz­ryw­kę i z wła­snej woli na pewno odda parę mie­dzia­ków, żeby umi­lić sobie dzień. Nic ani nikt na tym nie ucier­pi, a można cho­ciaż spra­wić, żeby tur­nie­je opła­ci­ły się same. Za­bra­nie siłą na­leż­no­ści gra­nicz­nych wio­sek też nie­wie­le da, po­nie­waż naj­zwy­czaj­niej tam­tej­szym lu­dziom bra­ku­je pie­nię­dzy, aby spła­cić dług. Osku­bu­jąc ich z tego, co jesz­cze im zo­sta­ło, tylko na chwi­lę po­pra­wisz sy­tu­ację. Będą po­pa­da­li w coraz więk­sze za­le­gło­ści, a ty bę­dziesz coraz wię­cej wy­ma­gał. To bez sensu. Tam­tej­szy rejon jest ubogi. Le­piej po­dą­żyć w drugą stro­nę. Ob­ni­żyć ich pańsz­czy­znę, niech wyjdą na pro­stą. Do­sta­niesz mniej, ale czę­ściej i bez pro­ble­mów. Moim zda­niem brzmi to roz­sąd­niej. Ko­lej­na rzecz…

– Wy­star­czy. – mówi król, prze­kie­ro­wu­jąc całą swą uwagę na ko­lej­ne­go wcho­dzą­ce­go do sali męż­czy­znę.

 Pro­wa­dzo­ny przez ry­ce­rzy czło­wiek jest przy­gar­bio­ny oraz stary, cią­gle kasz­le i się dławi. Rad­gyr kiwa do mnie głową, to­wa­rzy­szy mu ten jego ta­jem­ni­czy uśmiech. Sta­wia parę kro­ków do tyłu i po­now­nie wta­pia się w resz­tę rady. Spusz­czam wzrok, pa­trzę na swoje stopy scho­wa­ne w wy­so­kich bu­tach. Do­pó­ki nie ze­chciał­bym wstać, mógł­bym czuć się jak inni.

Nie czuję się taki.

Pół­świa­do­mie słu­cham mo­no­lo­gu przy­gar­bio­ne­go star­ca:

– …I ten podły roz­bój­nik ukradł mi moją część pola! Gada, żem już stary i mi nie trza tyle do­byt­ku, że się mar­nu­je! Wiel­ki panie, od za­wsze su­mien­nie płacę co trze­ba, je­stem do­brym, pro­stym chło­pem. Pro­szę, ukaż jakoś tego zu­chwal­ca.

– Skoro nie po­tra­fisz obro­nić wła­sne­go do­byt­ku, to może rację miał ten, kto mówił, że już nie­do­ma­gasz, star­cze? – rzuca Weran. Arkan, śmie­jąc się, do­da­je:

– Tak, ten cały roz­bój­nik po­wi­nien chyba prze­jąć wszyst­ko, a nie część. Zrobi z tego więk­szy po­ży­tek, czyż nie, sta­rusz­ku?

Chi­cho­czą obaj.

– Ależ, na wszyst­kich bogów, ma ze sobą brud­nych na­jem­ni­ków, a ja tylko paru pa­rob­ków. Zresz­tą, nie chcę z nikim wo­ja­czek czy­nić, pra­gnę spra­wie­dli­we­go wy­ro­ku.

Oj­ciec ziewa prze­cią­gle.

– A ja chcę złoty tron i amu­let nie­śmier­tel­no­ści. Moi sy­no­wie mają rację, jeśli nie po­tra­fisz za­dbać o wła­sny do­by­tek, na nie­wie­le się już na­da­jesz. Ale wiedz, że spra­wie­dli­wym kró­lem je­stem. Nie mógł­bym po­zba­wić cie­bie i two­jej ro­dzi­ny domu. Zo­sta­niesz więc tam, gdzie je­steś i bę­dziesz pra­co­wał dla no­we­go wła­ści­cie­la two­ich wło­ści. Wy­bacz, już nie two­ich. Na­stęp­ny.

Je­stem głupi, ale nie mogę się po­wstrzy­mać, wi­dząc na twa­rzy swo­ich braci wyraz pu­ste­go trium­fu. Ten sam, który to­wa­rzy­szył im, kiedy tylko służ­ba wnio­sła mnie ran­kiem do sali. Wtedy za­pew­ne wszyst­ko już wie­dzie­li. Z całą pew­no­ścią ka­za­li po­wie­dzieć nie­wol­ni­cy, jak ich star­szy brat spi­sał się w łożu. Od­zy­wam się nie­spo­dzie­wa­nie:

– Jeśli prawo i za­sa­dy będą usta­na­wiać sil­niej­si, nic do­bre­go nam z tego nie przyj­dzie. Ten czło­wiek po­wi­nien otrzy­mać pomoc, a nie karę.

Król pa­trzy na mnie. Rzad­ko to robi, jed­nak jeśli już ma to miej­sce, sta­ram się uni­kać jego wzro­ku. Tym razem nie ucie­kam przed nim. Rani mnie coraz mniej. A może już wcale.

– Za­milk­niesz już dzi­siaj, albo opu­ścisz tę salę i pręd­ko tu nie wró­cisz. To zna­czy, chcia­łem po­wie­dzieć, że cię stąd wy­nio­są, bo prze­cież nawet tego sam nie zro­bisz.

Wiem, że nie skoń­czy się to do­brze, ale mam to w dupie.

Matka pró­bu­je mnie po­wstrzy­mać, od­trą­cam jej rękę i zwa­lam się na zie­mię. Upa­dek z wy­so­kie­go po­de­stu za­bo­lał. Czoł­gam się. Środ­kiem sali, mię­dzy dzie­siąt­ka­mi ludzi, któ­rzy pa­trzą na mnie ze współ­czu­ciem. Nie­któ­rzy śmie­ją się i wcale nie usi­łu­ją tego kryć.

Czoł­gam się.

Droga, którą muszę prze­być, wy­da­je się bez­kre­sna. Pa­trzę w zie­mię, pró­bu­jąc sobie wy­obra­zić, że je­stem w pu­stym ko­ry­ta­rzu i peł­zam sobie nie­win­nie do wy­chod­ka. Śmie­chy, szep­ty, ko­men­ta­rze. I krzyk ojca, któ­re­go zna­cze­nie nie do­cie­ra do mnie. Nie do­cie­ra, bo prze­cież ni­ko­go tu nie ma. Je­stem sam, nikt nie widzi jak nie­zdar­nie za­mia­tam wy­kwint­ny­mi sza­ta­mi  brud­ną po­sadz­kę.

Do­peł­zam do drzwi. Ktoś je otwie­ra. Jasny blask świa­tła ośle­pia mnie. Dyszę i sapię, po­rząd­nie się spo­ci­łem. Ale, co z tego.

Nikt mnie prze­cież nie widzi.

 

 

*

 

 

Sala Stu Sto­łów, którą na­zwał tak mój dumny oj­ciec, pęka w szwach. Nigdy nie chcia­ło mi się li­czyć, żeby spraw­dzić czy nazwa ma od­zwier­cie­dle­nie w rze­czy­wi­sto­ści, pewne było jed­nak to, że sala jest ogrom­na.

Na sto­łach, które cią­gną się rzę­da­mi wzdłuż ca­łe­go po­miesz­cze­nia, pełno jest mich z wsze­la­kim je­dze­niem oraz dzba­nów z róż­no­rod­ny­mi trun­ka­mi. Za­pach pie­czo­ne­go dzika ob­ło­żo­ne­go jabł­ka­mi, głów­ne danie, które prze­no­si wła­śnie obok mnie służ­ba, ła­sko­cze pod­nie­bie­nie. Zu­peł­nie nie mam jed­nak ape­ty­tu. Wcale nie chcę tutaj być. Pa­trzeć na tych wszyst­kich ludzi, któ­rzy tak do­brze się bawią. Jeśli ktoś ze­chce za­brać sobie ka­wa­łek pasz­te­tu z gęsi, który leży po dru­giej stro­nie stołu, wsta­je i go bie­rze. Nie musi o wszyst­ko pro­sić, tak jak ja. Może po­dejść do wy­bra­nej dziew­ki i po­pro­sić ją, żeby z nim za­tań­czy­ła. Może pójść się wy­srać, kiedy za­szko­dzi mu groch z ka­pu­stą, i nikt nie zwró­ci uwagi. Bo nikt nie bę­dzie go niósł, ani nie bę­dzie się czoł­gał jak po­kra­ka.

– Dolać ci wina, panie?

Staje nade mną prysz­cza­ty chło­piec ze służ­by.

– Mam ręce, głup­cze!

Nie­na­wi­dzę, kiedy ktoś trak­tu­je mnie w spe­cjal­ny spo­sób. Ledwo się po­wstrzy­mu­ję, żeby nie rzu­cić w chło­pa­ka twar­dą grusz­ką, którą ob­ra­cam ner­wo­wo w pal­cach. Min­stre­le grają na lut­niach, a cza­ro­bła­zny po­pi­su­ją się  swo­imi głu­pi­mi cza­ra­mi. Gonią od stołu do stołu w śmiesz­nych czap­kach i wy­wi­ja­ją rę­ka­mi. Z ich pal­ców strze­la­ją ko­lo­ro­we stru­gi świa­tła, które two­rzą różne ob­ra­zy, ma­ją­ce być za­baw­ne. Przed moimi ocza­mi po­ja­wia się jeden z ta­ko­wych. Tę­czo­wy chłop z cy­ca­mi. Boki zry­wać.

Przy jed­nym stole widzę człon­ków rady z Rad­gy­rem na czele. Przy innym sie­dzą zaś wszy­scy naj­waż­niej­si możni, któ­rzy zje­cha­li do zamku mego ojca. Sporo z nich po­zna­ję. Tłu­ste­go hra­bie­go Ga­le­ta i jego do­rów­nu­ją­cą mu po­stu­rą żonę, hra­bie­go Przej­ścia Trzy Wieże, zwie się chyba Carik, ko­ści­ste­go i po­nu­re­go Ze­rhy­ra, księ­cia Sta­ro­gó­ry…

Nagle przy­sia­da­ją się do mnie bra­cia. Arkan siada po mojej pra­wej, Weran po lewej. Mają na sobie oczy­wi­ście swoje skó­rza­ne zbro­je. Je­dy­ne co zmie­ni­li, to ucze­sa­nie. Młod­szy o rok Arkan, swoje złote, się­ga­ją­ce do karku włosy za­plótł w war­kocz. A ra­czej zro­bi­ła to jakaś dziew­ka. Weran z kolei ma na gło­wie nie­złą szopę, jakby do­pie­ro co wstał z łoża. Ja na szczę­ście nie mam ta­kich pro­ble­mów. Golę się do samej czasz­ki. Dłu­gie włosy by­wa­ją kło­po­tli­we dla ka­le­ki.

– Co tam, bra­cie? Wy­glą­dasz na trzeź­we­go, a już po­ło­wa uczty za nami. Tak się nie godzi. Je­steś na­szym bra­tem i mu­sisz do­trzy­my­wać nam kroku.

Weran chwy­ta srebr­ny kie­lich, na­peł­nia go winem i wy­cią­ga rękę w moją stro­nę.

– Nie tym razem, dzię­ki. Jutro chcę je­chać na po­lo­wa­nie. A do­brze wie­cie, że mam słabą głowę.

Pa­trzą po sobie i widzę, jak tłu­mią śmiech. Niech już pójdą.

– Na po­lo­wa­nie? Ty? Nie wiem, jak chciał­byś do­siąść konia. Ale jak chcesz, mo­że­my cię do niego przy­wią­zać.

Prze­sta­li tłu­mić śmiech.

– To już moje zmar­twie­nie – od­po­wia­dam.

Weran wy­pi­ja jed­nym prze­chy­le­niem prze­zna­czo­ne dla mnie wino, wsta­je, po­pra­wia pas, przy któ­rym dynda krót­ki miecz i mówi:

– Poza tym, oj­ciec w życiu się nie zgo­dzi. Tym bar­dziej, że w ju­trzej­szym po­lo­wa­niu biorą udział wszyst­kie ważne oso­bi­sto­ści, które tutaj dziś wi­dzisz. Za­po­mnij, bra­cisz­ku.

Arkan też się pod­no­si, kła­dzie dłoń na moim karku i szep­cze:

– Pierw­sze może po­ćwicz po­lo­wa­nie na zwie­rzy­ne, zwaną ko­bie­ta­mi.

Re­cho­cząc od­da­la­ją się. Do­pie­ro teraz spo­strze­gam, że z grusz­ki w mojej dłoni po­zo­sta­ła tylko mia­zga.

– Mogę się na chwi­lę do­siąść, My­ra­nie?

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, Rad­gyr siada przy moim pra­wym ra­mie­niu. Za­sta­na­wia mnie, jak to robi, że nawet na ta­kiej uczcie jego śnież­no­bia­ła szata nadal jest nie­ska­la­na żadną plamą po winie czy z tłusz­czu. Ja za­wsze się czymś po­bru­dzę.

– Wi­dzisz tych wszyst­kich wiel­kich panów? Roz­ma­wia­ją ze sobą, śmie­ją się, kle­pią po ple­cach… – za­czął łysy przed­sta­wi­ciel Rady Dwu­na­stu – ale nie kie­ru­je nimi życz­li­wość czy przy­jaźń. Lu­dzie są naj­więk­szym żar­tem bogów, bo choć po­tra­fią ko­chać bar­dziej niż ja­ka­kol­wiek inna isto­ta, to są mi­strza­mi w kłam­stwie, ob­łu­dzie, nie­na­wi­ści i ego­izmie. Gdy­by­śmy nie dzie­li­li się na rasy, kra­iny, cho­rą­gwie i rody, my­śle­li jak jeden ga­tu­nek, jak jedno stado, wszyst­ko by­ło­by prost­sze.

Bie­rze w dłoń mały kor­dzik do kro­je­nia mięsa i mówi dalej:

– So­ju­szy nie za­wie­ra się z przy­jaź­ni, lecz z ko­rzy­ści, które dla obu stron płyną. To samo tyczy się mał­żeństw, wojen, wszyst­kie­go. Za­spo­ka­ja­nie po­trzeb i żądz, wokół tego wszyst­ko się ob­ra­ca. Ty też masz swoje cele i pra­gnie­nia, praw­da My­ra­nie?

Py­ta­nie wy­da­je się oczy­wi­ste, jed­nak… czego ja tak na­praw­dę chcę? Być jak inni? Nie, być lep­szy od in­nych. A może zwy­czaj­nie prze­stać ist­nieć. Od­po­wia­dam wy­mi­ja­ją­co:

– Jak każdy. Ale nie są to ja­kieś wiel­kie plany, bo w końcu co może zdzia­łać taki od­mie­niec jak ja.

Na twa­rzy Rad­gy­ra znowu po­ja­wia się ten jego ta­jem­ni­czy uśmiech.

– Wszyst­ko. Albo nic. Za­le­ży od tego, jak bar­dzo pra­gniesz. Tylko tyle.

– Pie­prze­nie.

Mówię nie­grzecz­nie i za­czy­nam sku­bać pur­pu­ro­we owoce wi­no­gro­na.

– A co, jeśli po­wie­dział­bym ci, że jest spo­sób na to, abyś za­czął cho­dzić?

– Nie draż­nij się ze mną Rad­gy­rze, bo sie­dzisz bli­sko i nie będę po­trze­bo­wał nóg aby do cie­bie się­gnąć!

Prze­żu­wam cierp­ką kulkę, po­ły­kam i do­da­ję zmie­sza­ny:

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łem…

– My­ra­nie…

Rad­gyr po­chy­la się nade mną.

– Sły­sza­łeś o dru­idach z Wierz­bi­la­su? To je­dy­ni lu­dzie, któ­rzy rze­czy­wi­ście wła­da­ją magią. Tak przy­naj­mniej myślę. Zo­sta­ło ich już bar­dzo nie­wie­lu, kto wie, jak długo jesz­cze świat bę­dzie mógł ko­rzy­stać z ich zdol­no­ści.

Pa­trzę w oczy sta­rusz­ka.

– I co? Taki druid miał­by niby ja­kimś za­klę­ciem spra­wić, że stanę się nor­mal­ny? Nie wie­rzę w taką magię…

– Ty mo­żesz opie­rać się je­dy­nie na wie­rze, ja zaś mam wie­dzę. Wi­dzia­łem na wła­sne oczy ry­tu­ały, które łą­czy­ły od­cię­te po bi­twach koń­czy­ny z cia­łem. I za­rę­czam, że te ręce i nogi były póź­niej spraw­ne jak przed urżnię­ciem.

– To nie może być takie pro­ste…

Cza­ro­bła­zen wcho­dzi na po­bli­ski stół i pod­ska­ku­je, pod­cią­ga­jąc ko­la­na do klat­ki pier­sio­wej. Strze­la ko­lo­ro­wy­mi świa­tła­mi ze swych pal­ców. Tym razem w po­wie­trzu wi­ru­je ko­lo­ro­wy kró­lik chę­do­żą­cy kota. Rad­gyr ob­ra­ca w pal­cach nóż i od­po­wia­da:

– I nie jest. Dru­idzi są dzi­siaj na wagę złota, po­żą­da­ni przez sa­mych kró­lów, toteż nie­źle się cenią. No i trud­no uchwy­cić ja­kie­goś do­bre­go, który byłby aku­rat wolny. Ale tak się skła­da, że znam oso­bi­ście jed­ne­go.

– Mó­wi­łeś, że do­brze się cenią…

– To już zo­staw mnie.

Hra­bia Galet za­ta­cza się i upada. Nie tylko on jest już mocno pod­chmie­lo­ny.

– Dla­cze­go miał­byś zro­bić dla mnie coś ta­kie­go?

– Bo mam na wzglę­dzie psy­chicz­ne zdro­wie na­sze­go przy­szłe­go wład­cy. Szko­da by było, żeby tak mądra głowa zmar­no­wa­ła swój po­ten­cjał.

Przy­naj­mniej jest szcze­ry.

– Był­bym ci do­zgon­nie wdzięcz­ny, Rad­gy­rze.

Mówię, lecz w głębi i tak nie wie­rzę, że jest to moż­li­we. W jakiś spo­sób już dawno po­go­dzi­łem się ze swoim losem. Chyba.

– Zo­ba­czę co da się uczy­nić. A tym­cza­sem, uda­nej uczty, My­ra­nie. A, jesz­cze jedno. Jak bar­dzo ko­chasz swego ojca?

Po co mnie o to py­tasz. Do­brze prze­cież wiesz.

– Mi­łość do niego wy­ga­sła już w dniu, któ­re­go nawet do­brze nie pa­mię­tam. Nie jest mi bliż­szy niż jeden z tych głu­pich bła­znów. Nie, jest o wiele dalej od nich.

– Choć to bar­dzo przy­kre, mia­łem na­dzie­ję, że usły­szę taką od­po­wiedź. Moje su­mie­nie bę­dzie nieco czyst­sze.

Nie zdą­żam za­py­tać go już, co ma na myśli. Rad­gyr wsta­je, wbija kor­dzik w le­żą­cą na stole sa­mot­ną grusz­kę i od­cho­dzi. Wraca do stołu, przy któ­rym sie­dzi resz­ta człon­ków rady. A my­śla­łem, że to bę­dzie ko­lej­na nudna uczta. Co praw­da nie cie­szę się z tego, co usły­sza­łem, gdyż wszel­kie na­dzie­je za­wsze trak­tu­ję z ogrom­nym dy­stan­sem. Jed­nak czuję się le­piej. Może sam fakt, że ktoś chce mi pomóc jest dla mnie pod­bu­do­wu­ją­cy… ale nie, zaraz. Prze­cież nie robi tego dla mnie, jak sam stwier­dził. Pie­przyć go i tych ca­łych dru­idów! Nie wiem, co pla­nu­je, ale nie wie­rze w te bajki. Za­wsze będę już taki, jaki je­stem. Za­wsze.

Król ude­rza pu­cha­rem o stół i wsta­je.

– Czas na tra­dy­cyj­ne zwień­cze­nie wie­czo­ru. Za­gad­ka!

Mam wra­że­nie, że nawet lekko się uśmie­cha. Jakoś mu to nie pa­su­je. Choć jeśli bym go nie znał, mógł­by wy­da­wać się teraz sym­pa­tycz­nym, star­szym kró­lem.

Do sali wbie­ga skrza­to­róg. Jest niski jak ludz­ki ka­rzeł, ma skórę ko­lo­ru ciem­ne­go morza i dwa małe rogi ster­czą­ce z czoła. Choć u tego osob­ni­ka aku­rat rogów nie widać, gdyż przy­kry­wa je śmiesz­na zie­lo­na pe­ru­ka, któ­rej sztucz­ne włosy się­ga­ją stwor­ko­wi pra­wie do pasa. Skrza­to­róg staje na środ­ku sali i mówi skrze­czą­cym gło­sem:

– Za­gad­kę na dzi­siaj mam dla was taką.

Marsz­czy pełną bruzd twarz, sta­ra­jąc się udać po­wa­gę.

– Mam coś rzad­kie­go. Przez nie­któ­rych po­żą­da­ne­go, a przez in­nych wy­ma­ga­ne­go. Jest twier­dzą, któ­rej bramy so­lid­nie za­mknąć mogę, a mogę na oścież je otwo­rzyć. Być też tak może, że ktoś nie­chcia­ny na­pad­nie na mój zamek i sam owe wrota wy­wa­ży. Pójdę w ba­ta­lię wnet. I ból po­czu­ję, jak to na bi­twie, gdzie cię ktoś mie­czem dra­śnie, ale też speł­nie­nie i sa­tys­fak­cję, gdy się wroga ubije. Co ja mam, co ja mam?

Pi­ja­ny Hra­bia Carik wy­ry­wa się jako pierw­szy:

– Kufer ze… hep… zło­tem!

Skrza­to­róg kręci prze­czą­co głową.

– Pięk­ną księż­nicz­kę – za­czy­na za­ta­cza­ją­cy się na boki hra­bia Galet – Jak ktoś na nas na­pad­nie i nam ko­bie­tę ukrad­nie, to po­czu­je­my ból po jej stra­cie, ale też szczę­ście, że się baby po­zby­li­śmy. W końcu nie ma ta­kiej, co by męż­czyź­nie za skórę nie za­cho­dzi­ła.

Gru­bas do­sta­je otwar­tą dło­nią w twarz od swo­jej to­wa­rzysz­ki, a ni­ziut­ki stwo­rek dalej czeka na pra­wi­dło­wą od­po­wiedź.

Oni są aż tak głupi czy aż tak pi­ja­ni?

– Dzie­wic­two.

Mówię na głos.

 

 

*

 

 

Nie prze­ją­łem się śmier­cią ojca. Nie dra­snę­ły mną nawet żadne uczu­cia. Nic.

Zmarł pierw­sze­go dnia zimy, w przed­dzień wy­pra­wy wo­jen­nej do Świę­to­la­su. Nagle i bez wcze­śniej­szych prze­sła­nek. Z racji, że był już w sę­dzi­wym wieku, nie­trud­no było prze­ko­nać ludzi, co do jego na­tu­ral­ne­go zgonu. Ja jed­nak znam praw­dę. Był krzep­ki i silny, jak na swoje lata, a ja do­brze pa­mię­tam słowa Rad­gy­ra, które wy­po­wie­dział na nie­daw­nej uczcie. W za­sa­dzie już wtedy to wie­dzia­łem.

Nie my­śla­łem o tym, żeby nie za­pe­szyć. Cza­sa­mi czu­łem się strasz­nie, że mia­łem takie myśli. Że ra­do­wa­ła mnie wizja śmier­ci mego ojca. Ale tylko cza­sa­mi.

Sie­dzę wraz z brać­mi w sali obrad. Są też wszy­scy człon­ko­wie rady oraz kil­ku­na­stu urzęd­ni­ków i skry­bów. Kie­dyś oba­wia­łem się tego dnia. Za­le­ża­ło mi, żeby zo­stać na­stęp­cą ojca, czuć się waż­nym. Po ja­kimś cza­sie stało mi się to obo­jęt­ne. A teraz…

– Ar­ka­nie, We­ra­nie i My­ra­nie. Wie­cie, dla­cze­go się tutaj spo­ty­ka­my.

Rad­gyr cho­dzi po sali, mie­rząc nas wzro­kiem.

– Wiemy, więc przejdź do sedna. W za­sa­dzie to prze­cież tylko for­mal­ność – od­zy­wa się Weran.

– Czyż­by? – rzuca któ­ryś z człon­ków rady.

– Oczy­wi­ście. Jak wszyst­kim wia­do­mo, nasz oj­ciec gło­śno ma­wiał o tym, że Myran nie zo­sta­nie jego na­stęp­cą. Ja je­stem ko­lej­ny, więc wszyst­ko jasne, czyż nie?

– Nie­zu­peł­nie.

Pur­pu­ro­we pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca wle­wa­ją się do sali przez wą­skie okna. Rad­gyr za­trzy­mu­je się, jego białą szatę i łysą głowę oświe­tla jedna ze smug świa­tła.

– Wi­dzisz, młody We­ra­nie, nasz świę­tej pa­mię­ci król mógł mówić co ze­chce, jed­nak nie zdą­żył spi­sać swych słów. Chyba był zbyt pewny swej do­brej kon­dy­cji. A bo­go­wie lubią nas za­ska­ki­wać.

– Co to za ga­da­nie!? Wy­raź­nie mówił… – za­czy­na Arkan, jed­nak przed­sta­wi­ciel rady szyb­ko mu prze­ry­wa:

– W świe­tle prawa i tra­dy­cji, to naj­star­szy męski po­to­mek jest pierw­szym dzie­dzi­cem. Tylko te­sta­ment mógł­by za­giąć tę za­sa­dę, ale ta­ko­we­go, no cóż, nie ma. Jed­nak rada za­wsze li­czy­ła się ze sło­wa­mi króla oraz ma na wzglę­dzie wasze rosz­cze­nia. Prze­my­śle­li­śmy więc wszyst­ko.

Bra­cia kipią ze zło­ści. Ostat­ni raz wi­dzia­łem ich w takim gnie­wie, kiedy przez przy­pa­dek tra­fi­łem z łuku w sam śro­dek tar­czy, pod­czas gdy ich strza­ły ledwo mu­snę­ły cel. Weran wsta­je wście­kły:

– No i cóż wy­my­śli­li­ście, mądre głowy?

Rad­gyr za­wie­sza na mnie wzrok, a ja już wiem, co po­sta­no­wi­li. Nie zro­bią tego dla­te­go, że mnie cenią, choć mam skry­tą na­dzie­ję, że cho­ciaż po tro­chu też. Bra­cia są tacy jak oj­ciec. A rad­nym nie po­ma­ga­ją w in­te­re­sach nie­po­trzeb­ne wojny i głu­pie de­cy­zje. W końcu skar­biec kró­le­stwa jest też ich miesz­kiem ze zło­tem. Sta­rzec prze­ma­wia:

– Kró­lem zo­sta­nie pra­wo­wi­ty na­stęp­ca, Myran. Jutro od­bę­dzie się ko­ro­na­cja, a wy macie god­nie to­wa­rzy­szyć swemu bratu.

– Kpiny! Gdyby oj­ciec o tym… jak ka­le­ka może wła­dać kró­le­stwem!?

Mam wra­że­nie, że Weran zaraz wy­cią­gnie swój miecz i utnie mi łeb. Mógł­bym się tego po nim spo­dzie­wać. Rad­gyr od­po­wia­da mu z peł­nym spo­ko­jem:

– Do wła­da­nia kró­le­stwem nie są po­trzeb­ne spraw­ne nogi, a głowa. Za­pa­mię­taj­cie to obaj, bo może się wam jesz­cze kie­dyś przy­dać. A tym­cza­sem, My­ra­nie…

Pod­cho­dzi do mnie, szcze­rząc żółte zęby.

– Tak się wspa­nia­le skła­da, że dziś przy­był do mia­sta druid z Wierz­bi­la­su. Zwie się Myteh. Prze­był kawał drogi, ale zgo­dził się prze­pro­wa­dzić ry­tu­ał nawet dzi­siaj. Jeśli bo­go­wie będą ła­ska­wi, a jego magia sku­tecz­na, być może doj­dziesz jutro do tronu na wła­snych no­gach.

Uśmie­cham się. Ale nie dla­te­go, że jak mo­gło­by się wy­da­wać, speł­nia się moje ma­rze­nie. Ra­du­ję się, bo coś do mnie do­tar­ło. Nie bolą mnie już sły­sza­ne w gło­wie słowa ojca: Nigdy nie bę­dziesz taki jak inni. Ow­szem, nie będę. Stanę się lep­szy. Swoje sła­bo­ści prze­ku­ję raz na za­wsze w siłę. Wszyst­ko zmie­ni­ło się po jed­nym wy­da­rze­niu. Dzień po uczcie, służ­ba za­nio­sła mnie do jed­ne­go z nie­licz­nych przy­ja­ciół, który jest sta­jen­nym. Miał za­pro­jek­to­wać i stwo­rzyć dla mnie spe­cjal­ne sio­dło. Kiedy do niego tra­fi­łem, ten po­wie­dział wprost:

– Nie mam dla cie­bie tego, o co pro­si­łeś.

Czy na ni­ko­go nie mogę już li­czyć? – po­my­śla­łem wtedy. Zaraz potem po­wie­dział:

– Po­sta­no­wi­łem dać ci coś wię­cej. Dobrą radę. Taką samą, którą prze­ka­za­łem swemu sy­no­wi, który od uro­dze­nia jest ślep­cem.

– Przy­sze­dłem po sio­dło, nie po słowa – od­po­wie­dzia­łem za­wie­dzio­ny. Sta­jen­ny od­parł:

– Bądź sobą, po­wie­dzia­łem sy­no­wi. Nie­za­leż­nie od wszyst­kie­go, bądź sobą, a znaj­dziesz wtedy war­to­ści, któ­rych nikt nie ma. Choć nie wi­dział ota­cza­ją­ce­go go świa­ta, za­wsze miał pięk­ny głos. I wiesz co? Teraz jest zna­nym i ce­nio­nym min­stre­lem, gra­ją­cym na naj­lep­szych dwo­rach.

Wtedy my­śla­łem, że tylko głu­pio mnie po­cie­sza, jak wszy­scy. Jed­nak kiedy w pełni do­tar­ły do mnie jego słowa, po­czu­łem, jak nisz­czy się jakaś ba­rie­ra. Nie wiem, czy rze­czy­wi­ście to, co po­wie­dział, miało taką moc, czy było tylko wi­sien­ką na tor­cie wszyst­kich prze­żyć. Może gdy­bym miał spraw­ne ciało i był nor­mal­ny, jak moi bra­cia, to był­bym po­dob­ny do nich. Pod­czas dni ćwi­czył­bym walkę mie­czem a no­ca­mi chę­do­żył dziew­ki, nie tra­cąc czasu na roz­my­śla­nia i czy­ta­nie róż­nych ksiąg, któ­ry­mi ka­le­ka za­bi­ja czas. Jed­nak roz­my­śla­łem, czy­ta­łem i wiele prze­ży­łem. To wszyst­ko spra­wi­ło, że je­stem jaki je­stem.

I taki zo­sta­nę.

– Niech wraca, skąd przy­szedł. Tylko po­da­ruj mu obie­ca­ne złoto, prze­był w końcu kawał drogi.

Rad­gyr otwie­ra sze­ro­ko oczy i dra­pie się po łysej czasz­ce.

– Ależ panie. Taka oka­zja może się wię­cej nie po­wtó­rzyć…

– To nic – mówię za­rów­no do niego, jak i do sie­bie – To zu­peł­nie nic.

Koniec

Komentarze

Znowu ładna bajka, a wła­ści­wie taka przy­po­wieść z dużym sen­sem. I cie­ka­wie na­pi­sa­na, choć nie ustrze­głeś się błę­dów.

Wszyst­kie  “Panie” w tek­ście po­win­ny być na­pi­sa­ne małą li­te­rą.  In­nych rze­czy nie wy­pi­sa­łam, bo nie chcia­łam prze­ry­wać sobie lek­tu­ry. 

Za­sto­so­wa­łeś też nieco dziw­ny zapis dia­lo­gów, za­sta­na­wiam się, czy to spe­cjal­nie?

– Przy­sze­dłem po sio­dło, nie po słowa.

Od­po­wie­dzia­łem za­wie­dzio­ny.

za­miast 

– Przy­sze­dłem po sio­dło, nie po słowa -od­po­wie­dzia­łem za­wie­dzio­ny.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Za­po­mnia­łam o or­to­gra­fie, na­pi­sa­łeś za­plutł, a po­win­no być za­plótł. World Ci nie pod­kre­śla? 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Po­do­ba­ło mi się. Głów­ny bo­ha­ter prze­ko­nu­ją­co pro­wa­dzi swoją hi­sto­rię. Po­zo­sta­łe po­sta­cie dość ste­reo­ty­po­we, ale do­brze wpi­su­ją się w stwo­rzo­ny świat. Faj­nie, że po­ja­wia­ją się też inne rasy, ale bez roz­wle­kłych opi­sów na ich temat. Za­koń­cze­nie rze­czy­wi­ście mocno baj­ko­we, ale ład­nie za­my­ka opo­wieść.

Co do uwag tech­nicz­nych, oprócz tych wy­mie­nio­nych przez Bemik, in­ter­punk­cja ku­le­je – im dalej w tekst, tym moc­niej – szcze­gól­nie rzuca się to w oczy, gdy prze­cin­ków bra­ku­je przed co, jaki itp., wtrą­ce­nia, np. kurwa, też wy­dzie­la się prze­cin­ka­mi. Do­dat­ko­wo czę­sto za­miast ę w koń­ców­kach wy­ra­zów masz e, głów­nie w cza­sow­ni­kach w pierw­szej oso­bie l.poj, ale też w kilku in­nych sy­tu­acjach, np. nie­mow­le, racje w l. poj. za­miast rację (ten błąd po­ja­wił się chyba nawet dwu– czy trzy­krot­nie); jest tro­chę nie­zręcz­nych sfor­mu­ło­wań; ja­kieś błędy od­no­śnie pi­sow­ni łącz­nej i roz­dziel­nej.

It's ok not to.

Cie­szę się, że się po­do­ba. Tym bar­dziej, że mia­łem małą prze­rwę w pi­sa­niu. Na szyb­ko już coś po­pra­wi­łem, jak tylko będę miał wię­cej czasu siądę na dłu­żej do tych nie­szczę­snych, prze­śla­du­ją­cych mnie  cią­gle in­ter­punk­cji oraz koń­có­wek :p 

In­ter­punk­cja to jedno, ale jest tro­chę li­te­ró­wek, w tym “bąki zry­wać”, na któ­rych za­trzy­ma­łam się na dłu­żej. 

Ładna opo­wieść, po­stać My­ra­na cie­ka­wa i ory­gi­nal­na. Bałam się przez chwi­lę, że da się uzdro­wić, ale za­koń­cze­nie na szczę­ście jest inne. Bar­dzo dobre.

 

Jak po­pra­wisz, to chęt­nie klik­nę.  

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki śnią­ca. Prze­śle­dzi­łem, oczy bolą, wina nieco ubyło i chyba wię­cej już sam nie wy­po­cę :P Po­pra­wi­łem wszyst­ko co do­strze­głem, może jesz­cze zro­bię jedno po­sie­dze­nie, ale mam na­dzie­ję, że znaj­dzie się jesz­cze jakiś dobry człek i na­pi­sze co wy­chwy­cił. 

Mnie też się spodo­ba­ło.

Ładna opo­wieść, z nie­ty­po­wym za­koń­cze­niem. Fajny kon­trast mię­dzy pier­wo­rod­nym a brać­mi, cho­ciaż może tro­chę prze­ja­skra­wio­ny.

Min­stre­le za­wo­dzą na lut­niach,

Hmm. Wy­da­je mi się, że “za­wo­dzić” to słabo śpie­wać, a na lut­niach się gra.

– Nie zu­peł­nie.

Nie­zu­peł­nie tak to się pisze.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć.

Fajny kli­mat.

Faj­nie na­pi­sa­ne.

Tak, są licz­ne błędy in­ter­punk­cyj­ne, są też flek­syj­ne.

Ko­niec roz­cza­ro­wu­je mnie. Do tego stop­nia, że resz­ta tek­stu prze­sta­je mieć zna­cze­nie. Rów­nie do­brze mo­gła­by mieć 20 wier­szy i trak­to­wać o chłop­cu do bicia czy ko­smicz­nym straż­ni­ku.

Ot, skła­niał się przez pół tek­stu do pew­nej de­cy­zji, aby na końcu zmie­nić zda­nie.

Gdy wy­my­ślę sy­gna­tur­kę, to się tu po­ja­wi.

Piotr, dzię­ki za opi­nię, ale póki co tylko Tobie nie spa­so­wa­ło za­koń­cze­nie, choć na pewno znaj­dzie się i wię­cej ludzi z po­dob­nym zda­niem. Ale wiesz co? Wy­da­ję mi się, że to jest wła­śnie fajne. W po­przed­nim moim tek­ście za­miesz­czo­nym tutaj też byli go­rą­cy prze­ciw­ni­cy jak i zwo­len­ni­cy za­koń­cze­nia. Myślę, że jest to lep­sze, niż gdyby czy­tel­nik od po­cząt­ku do­my­ślał się co się wy­da­rzy i nie za­sko­czy­ła go de­cy­zja bo­ha­te­ra. Tym bar­dziej, że cho­ciaż­by w przy­pad­ku tego tek­stu nie jest ona wy­ję­ta z… tylko ma uza­sad­nie­nie, sens i nie­sie prze­sła­nie. Tak czy siak, jesz­cze raz dzię­ki za opi­nię ;)

Re­aluc, no jasne, że tak!

To jest naj­dłuż­szy tekst (nie li­cząc jed­nej nie­szczę­snej bety), jaki tu prze­czy­ta­łem, bo było pewne, że jest on tego wart (poza tym jed­nym wy­jąt­kiem czy­tu­ję tylko krót­kie tek­sty, bo pra­wie za­wsze są tu dzie­ła ni­skiej ja­ko­ści, więc szko­da mi czasu).

 

Faj­nie na­pi­sa­ne. Mi się nie po­do­ba­ło (dla mnie ważne), ale czy­tel­ni­ków jest wielu i ma się po­do­bać jak naj­więk­sze­mu gronu (ważne dla Cie­bie).

Powód nie spa­so­wa­nia po­da­łem (przy tak do­brych opi­sach i po­otwie­ra­nych wielu wąt­kach finał typu “zmie­ni­łem zda­nie, bo mogę i dam radę” jest jak morał z bajki wkle­jo­ny do ostat­nie­go od­cin­ka “Gry o tron”; jak kwin­te­sen­cja licz­nych i skraj­nie ża­ło­snych wy­znań ludzi gru­bych, któ­rzy piszą “lubię sie­bie i do­brze mi z tym”, pod­czas gdy na­strój całej wy­po­wie­dzi jest ża­ło­snym bła­ga­niem o ak­cep­ta­cję; nawet je­że­li de­cy­zja była za­ska­ku­ją­ca [a nie była, bo po śmier­ci ojca można było za­ło­żyć, że za­klę­cie rzu­co­ne, a ksią­żę je ukry­wa, bądź że bę­dzie rzu­co­ne nie­ba­wem], to nie była atrak­cyj­na [nie było “wow! Mia­zga!”, nie było “no, kurde, tego się nie spo­dzie­wa­łem”, nie było “fak, nie wiem, co po­wie­dzieć”). Po­dob­nie jak kilka dni temu na­pi­sa­łem, dla­cze­go bar­dzo po­do­ba­ło mi się za­koń­cze­nie pew­ne­go tek­stu w duchu pana Lo­ve­cra­fta. Po pro­stu inne do­świad­cze­nia i inne ocze­ki­wa­nia.

 

Bar­dzo sobie cenię to, że mogę czy­tać Twoje prace, aku­rat Twoje, gdyż dla mnie je­steś w 3-oso­bo­wym gro­nie “pew­nia­ków”, któ­rych ko­lej­ny utwór na pewno do­star­czy wra­żeń in­nych niż nuda. I choć­by roz­cza­ro­wa­ło mnie dwa­dzie­ścia ko­lej­nych za­koń­czeń, to będę Cię czy­tać.

 

Dy­gre­sja: czy­ta­łem pew­nie kil­ka­dzie­siąt ksią­żek tak świet­nych, że po­chła­nia­ły moją uwagę nie­mal­że bez resz­ty (np. opo­wia­da­nia o Ca­inie pana Wa­gne­ra, szcze­gól­nie “Wi­chry Nocy”, ale rów­nież kom­plet­nie ge­nial­na “Zbrod­nia i kara” pana Do­sto­jew­skie­go), ale tylko jedna książ­ka wgnio­tła mnie w łóżko (czy­ta­łem przed spa­niem) i po­zwo­li­ła ock­nąć się po koło 20 mi­nu­tach (tak, wiem, że brzmi nie­do­rzecz­nie, też się dzi­wię, ale tak było): “Pro­ces” pana Kafki. Też nie było fa­jer­wer­ków. Ale to za­koń­cze­nie ro­dzi­ło wszel­kie moż­li­we “faki” i “łały”.

Gdy wy­my­ślę sy­gna­tur­kę, to się tu po­ja­wi.

Po­do­ba­ło mi się, szcze­gól­nie po­mysł na głów­ne­go bo­ha­te­ra i pierw­sza część tek­stu. Pro­ta­go­ni­sta ko­ja­rzy mi się tro­chę z Ty­rio­nem z Gry o Tron (jedna z moich ulu­bio­nych po­sta­ci), w prze­ko­nu­ją­cy spo­sób opi­su­jesz jego fru­stra­cję i złość na to, jaki się uro­dził. No, da się ten jego dra­mat po­czuć, za to duży plus. 

Na­pi­sa­ne też spraw­nie, gład­ko się czy­ta­ło. Tro­chę prze­szka­dza­ły mi nieco zbyt prze­ry­so­wa­ne po­sta­ci ojca i braci – takie sche­ma­tycz­ne, nudne su­kin­sy­ny w sumie. 

Poza tym opo­wia­da­niu za­sad­ni­czo bra­ku­je fa­bu­ły, zwro­tów akcji, na­pię­cia. Śle­dzi­my ład­nie na­pi­sa­ną, emo­cjo­nal­ną hi­sto­rię bo­ha­te­ra, ale nie czuć w tym na­pię­cia. A teraz uwaga, SPO­ILER: od mo­men­tu, w któ­rym Rad­gyr pro­po­nu­je My­ra­no­wi pomoc wy­da­rze­nia toczą się gład­ko jak po sznur­ku. Bo­ha­ter w nich ge­ne­ral­nie nie uczest­ni­czy, wszyst­ko za­ła­twia­ją za niego; oj­ciec-ty­ran znika, wred­ni bra­cia zo­sta­ją od­su­nię­ci na bok. No i za­koń­cze­nie też mi nie­spe­cjal­nie sia­dło – ja­kieś takie zbyt mo­ra­li­za­tor­skie jak na mój gust. Poza tym taki mądry chłop jak Myran po­wi­nien był po­my­śleć per­spek­ty­wicz­nie, że dla kró­le­stwa lep­szy dobry i by­stry król ze spraw­ny­mi no­ga­mi, niż dobry i by­stry król ka­le­ka ;)

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Gra­vel, w więk­szo­ści zga­dzam się z Two­imi za­rzu­ta­mi i wiem z czego to wy­ni­ka. Po­sta­wi­łem sobie za cel głów­ny na­pi­sać coś, co wy­wo­ła emo­cje i po­zwo­li po­czuć dra­mat bo­ha­te­ra. Jak widać w Twoim przy­pad­ku udało mi się to, cho­ciaż przez to rze­czy­wi­ście za­nie­dba­łem tro­chę in­nych rze­czy. Dzię­ki za punk­cik ;) O rany, jesz­cze jeden i miał­bym de­biut w bi­blio­te­ce :o

Myślę, że opo­wia­da­nie jest na tyle dobre, że spo­koj­nie się do­cze­kasz pią­te­go klika ;)

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Wy­cze­ki­wa­łeś człe­ka, Re­alu­cu, a przy­szłam ja i wy­pi­sa­łam, co wy­chwy­ci­łam. ;-)

Opo­wia­da­nie, mimo licz­nych po­tknięć, czy­ta­ło się nie­źle, ale roz­cza­ro­wał mnie nieco roz­wój wy­pad­ków w koń­co­wej czę­ści. Może dla­te­go, że za­ło­ży­łam, iż Myran jed­na­ko­woż sta­nie o wła­snych si­łach. Nie przy­pusz­cza­łam, że spra­wy po­to­czą się tak bły­ska­wicz­nie i po­dej­rze­wa­łam, że bo­ha­ter uda się do dru­idów, ci na­pra­wia go i ksią­żę za­cho­wa uzdro­wie­nie w ta­jem­ni­cy, a w naj­mniej spo­dzie­wa­nej chwi­li ob­ja­wi peł­nię władz fi­zycz­nych, bo­wiem zalet umy­sło­wych do­wiódł już wcze­śniej.

Za­kła­dam, że nie za­wie­dziesz i po­pra­wisz uster­ki, bo już klik­nę­łam Bi­blio­te­kę. ;-)

 

Głasz­cze jej pierś, potem drugą… – Li­te­rów­ka.

 

Chwy­tam za po­bli­ski dzban z winem i ci­skam nim o ścia­nę. – Ra­czej: Chwy­tam dzban z winem i ci­skam nim o ścia­nę.

Dzban mu­siał być bli­sko, bo sto­ją­ce­go dalej nie zdo­łał­by się­gnąć.

 

Sły­szę w gło­wie śmie­chy i drwi­ny z ust dwój­ki swych braci. – Co było nie tak z usta­mi braci, że śmia­no się z nich i drwio­no? ;-)

 

prze­klę­te­go ojca, który jest kró­lem. Je­stem naj­star­szym synem… – Nie brzmi to zbyt do­brze.

Może: …prze­klę­te­go ojca, kró­la. Je­stem naj­star­szym synem

 

słu­cham da­rem­nych i sztucz­nych po­cie­szeń od matki i służ­by… – …słu­cham da­rem­nych i sztucz­nych po­cie­szeń matki i służ­by

Słu­cha­my kogoś, nie od kogoś.

 

znie­na­wi­dzi­łem go wtedy bar­dziej niż swoje nie­ru­cho­me nogi. Nie zli­czę, ile razy chcia­łem po­peł­zać do jego kom­na­ty, wspiąć się na jego łoże i udu­sić skur­wie­la. Pa­trzeć z sa­tys­fak­cją, jak z jego su­ro­wej twa­rzy ucho­dzi życie. – Przy­kład nad­mia­ru za­im­ków. Za­miast po­peł­zać, wo­la­ła­bym po­peł­znąć.

 

Siwe, dłu­gie włosy opina mu mie­dzia­na ko­ro­na. – Wy­da­je mi się, że ko­ro­na może opi­nać głowę, bo dłu­gie włosy za­pew­ne spły­wa­ją niżej, na ra­mio­na.

 

Czar­ną szatę wyj­ścio­wą, którą na­ka­za­ła mi wło­żyć matka… – Wy­da­je mi się, że ro­dzi­na kró­lew­ska za­wsze jest ubra­na wy­twor­nie, ale chyba nie po­wie­dzia­ła­bym, że wyj­ścio­wo.

Pro­po­nu­ję: Czar­ną, uro­czy­stą szatę, którą na­ka­za­ła mi wło­żyć matka

 

przy­by­wa­ją wszy­scy ważni, zaprzy­się­że­ni mo­nar­cho­wie Kró­le­stwa. – Kró­le­stwo ma jed­ne­go mo­nar­chę. Jest nim król.

 

a nasz skar­biec, no, nie jest w naj­lep­szej dys­po­zy­cji. – Pew­nie miało być: …a nasz skar­biec, no, nie jest w naj­lep­szej kon­dy­cji.

 

Będą po­pa­da­li w coraz więk­sze za­le­gło­ści, a ty bę­dziesz coraz wię­cej wy­ma­gał. – Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

– Wy­star­czy.

Mówi król, prze­kie­ro­wu­jąc całą swą uwagę na ko­lej­ne­go wpro­wa­dzo­ne­go do sali męż­czy­znę. Pro­wa­dzo­ny przez ry­ce­rzy czło­wiek… – Po­wtó­rze­nie. Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Winno być:

– Wy­star­czy – mówi król, prze­kie­ro­wu­jąc całą swą uwagę na ko­lej­ne­go wcho­dzą­ce­go do sali męż­czy­znę.

Pro­wa­dzo­ny przez ry­ce­rzy czło­wiek

Może przy­da się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

pa­trzę na swoje stopy scho­wa­ne pod wy­so­ki­mi bu­ta­mi. – …pa­trzę na swoje stopy scho­wa­ne w wy­so­kich bu­tach.

Bo chyba buty nie były po­ło­żo­ne na sto­pach. ;-)

 

Pół świa­do­mie słu­cham mo­no­lo­gu przy­gar­bio­ne­go star­ca… – Półświa­do­mie słu­cham mo­no­lo­gu przy­gar­bio­ne­go star­ca…

 

może rację miał ten, kto mówił, że już nie do­ma­gasz… – …może rację miał ten, kto mówił, że już niedo­ma­gasz

 

ma ze sobą brud­nych na­jem­ni­ków, a ja tylko paru far­me­rów. – Oba­wiam się, że far­me­rzy zu­peł­nie nie pa­su­ją do tego opo­wia­da­nia.

Pro­po­nu­ję: …a ja tylko paru pa­rob­ków/ chło­pów.

 

i bę­dziesz pra­co­wał dla no­we­go wła­ści­cie­la two­jej farmy. – Jak wyżej.

Pro­po­nu­ję: …i bę­dziesz pra­co­wał dla no­we­go wła­ści­cie­la two­ich dóbr/ wło­ści.

 

sta­ram uni­kać się jego wzro­ku. – …sta­ram się uni­kać jego wzro­ku.

 

za­mia­tam wy­kwint­ny­mi sza­ta­mi o brud­ną po­sadz­kę. – …za­mia­tam wy­kwint­ny­mi sza­ta­mi brud­ną po­sadz­kę.

Za­mia­ta­my coś, nie o coś.

 

twar­dą grusz­ką, którą prze­wra­cam ner­wo­wo w pal­cach. – Ra­czej: …twar­dą grusz­ką, którą obra­cam ner­wo­wo w pal­cach.

 

a cza­ro­bła­zny dają po­pi­sy tymi swo­imi głu­pi­mi cza­ra­mi. – …a cza­ro­bła­zny po­pi­su­ją się swo­imi głu­pi­mi cza­ra­mi.

 

Przy innym sie­dzą zaś wszy­scy naj­waż­niej­si mo­nar­cho­wie, któ­rzy zje­cha­li do zamku mego ojca. – Jeśli do zamku nie przy­by­li wład­cy in­nych kró­lestw, a tylko możni pod­da­ni króla, to nie byli mo­nar­cha­mi.

 

Tłu­ste­go hra­bie­go Ga­le­ta i jego do­rów­nu­ją­cą mu w po­stu­rze żonę… – Tłu­ste­go hra­bie­go Ga­le­ta i jego do­rów­nu­ją­cą mu po­stu­rą żonę

 

złote, się­ga­ją­ce do karku włosy za­plótł w war­kocz. – Z wło­sów się­ga­ją­cych karku nie za­ple­cie się war­ko­cza. ;-)

 

Golę się nie­mal do samej czasz­ki. – Jeśli się goli, to do samej czasz­ki/ skóry, na łyso. Jeśli nie do gołej skóry, jeśli ma kró­ciut­kie włosy, to zna­czy, że jest strzy­żo­ny.

 

Dłu­gie włosy nie sprzy­ja­ją ka­le­ce. – W jaki spo­sób włosy mogą komuś sprzy­jać lub nie?

 

Cza­ro­bła­zen wska­ku­je na po­bli­ski stół i pod­ska­ku­je pod­cią­ga­jąc ko­la­na… – Po­wtó­rze­nie.

 

No i cięż­ko uchwy­cić ja­kie­goś do­bre­go… – No i trud­no uchwy­cić ja­kie­goś do­bre­go

 

Hra­bia Galet za­ta­cza się i upada, re­cho­cze przy tym jak świ­nia. – Świ­nie re­cho­czą??? ;-)

 

i sam ów wrota wy­wa­ży. – …i sam owe wrota wy­wa­ży.

 

nie trud­no było prze­ko­nać ludzi… – …nietrud­no było prze­ko­nać ludzi

 

być może doj­dziesz jutro do tronu o wła­snych no­gach. – …być może doj­dziesz jutro do tronu na wła­snych no­gach. Lub: …być może doj­dziesz jutro do tronu o wła­snych si­łach.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy, nie za­wio­dłem i bły­ska­wicz­nie na­nio­słem po­praw­ki ;) Dzię­ku­ję za pracę nad moim tek­stem, wszyst­kie uwagi i wy­pi­sa­ne błędy. Jedno za­strze­że­nie:

Sam mam włosy się­ga­ją­ce karku i ow­szem, da się z nich za­pleść war­kocz :P

To jesz­cze zde­fi­niuj­cie kark: tył szyi czy góra ple­ców?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Heh, ra­czej to dru­gie. W moim przy­pad­ku przy­naj­mniej cho­dzi o tą wy­sta­ją­cą kość na końcu krę­go­słu­pa, ale nawet jakby miała być wer­sja szyj­na, to i tak da się za­pleść :P

Jeśli wer­sja szyj­na, to na upar­te­go się­gnie tam cen­ty­me­tro­wy jeżyk. A war­ko­cze z cze­goś ta­kie­go…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

We­dług mnie tył szyi. Z wło­sów tej dłu­go­ści można spleść co naj­wy­żej war­ko­czyk, ale chyba nie war­kocz.

Re­alu­cu, chwa­li Ci się, że nie za­wio­dłeś i spi­sa­łeś się dziel­nie i szyb­ko.

Cie­szę się, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fin­kla, wła­śnie się zo­rien­to­wa­łem, dla­cze­go mam cał­kiem inny obraz niż Twój. Mam wy­go­lo­ny tył oraz boki głowy, więc z wło­sów ro­sną­cych na jej górze, się­ga­ją­cych do szyi mogę zro­bić wiele. Hehe, od­da­ję rację, pa­trzy­łem przez pry­zmat swo­jej fry­zu­ry :P 

A, jeśli Ci o ose­łe­dec cho­dzi­ło, to insza in­szość. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A ja już sobie wy­obra­zi­łam kogoś z ży­ra­fią szyją, albo co naj­mniej ła­bę­dzią… ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

tra­pił bym ← tra­pił­bym 

 

Arkan(+,) śmie­jąc się(+,) do­da­je

 

Za­po­mnij(+,) bra­cisz­ku

 

zwie­rzy­nę, zwaną ko­bie­ta­mi.

 

Rad­gyr strasz­nie miał­ko fi­lo­zo­fu­je, gdy przy­sia­da się do ka­le­ki.

 

Cza­ro­bła­zen wcho­dzi  na po­bli­ski stół i pod­ska­ku­je(+,) pod­cią­ga­jąc ko­la­na do klat­ki pier­sio­wej. ← dwie spa­cje się wkra­dły

 

Co praw­da nie cie­szę się z tego, co usły­sza­łem, gdyż wszel­kie na­dzie­je za­wsze trak­tu­ję z ogrom­nym dy­stan­sem, to czuję się le­piej. ← coś tu jest nie tak

 

Przez nie­któ­rych po­żą­da­ne­go(+,) a przez in­nych

 

Rad­gyr cho­dzi po sali(+,) mie­rząc nas wzro­kiem.

 

Pod­cho­dzi do mnie(+,) szcze­rząc żółte zęby.

 

– Przy­sze­dłem po sio­dło, nie po słowa. – od­po­wie­dzia­łem za­wie­dzio­ny.

 

Było wię­cej prze­cin­ko­wych wpa­dek, ale nie chcia­ło mi się ich łu­skać, zwłasz­cza że mam po­psu­ty pad i ko­pio­wa­nie to tor­tu­ra. Opo­wia­da­nie ory­gi­nal­ne, po­now­nie opo­wie­dzia­łeś coś cie­ka­we­go. Za­koń­cze­nie jed­nak kom­plet­nie do mnie nie prze­ma­wia. To bez­sen­sow­ny he­ro­izm, moim zda­niem, w do­dat­ku po­zba­wił się moż­li­wo­ści po­sia­da­nia po­tom­ków, co su­ge­ru­je scena pierw­sza. To we­dług mnie nie jest de­cy­zja mą­drej głowy, tylko za­cie­trze­wio­ne­go w gnie­wie chło­pacz­ka, który chce wszyst­kim utrzeć nosa. No i co on za­ofe­ru­je kró­lo­wej, jak mu ją znaj­dą? Dzie­ci nie, seks nie, czyli bę­dzie mi­łość upra­wia­ła z kimś innym, naj­prę­dzej z któ­rymś z braci, żeby geny się zga­dza­ły. De­cy­zja rady o uczy­nie­niu ka­le­ki nie­mo­gą­cej pło­dzić kró­lem jest ab­sur­dal­na. Ale poza tym wra­że­niem sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca i wcią­ga­ją­ca lek­tu­ra.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

 Emo­cjo­nal­ne opo­wia­da­nie. Dałam się wcią­gnąć w hi­sto­rię bo­ha­te­ra, która zo­sta­ła bar­dzo wia­ry­god­nie na­kre­ślo­na :)

Żal i go­rycz nie przy­sło­ni­ły bo­ha­te­ro­wi świa­ta. Po­tra­fił obiek­tyw­nie oce­niać ota­cza­ją­cą go rze­czy­wi­stość, bez cy­ni­zmu albo nad­mier­ne­go he­ro­izmu. Ne­ga­tyw­ne na­sta­wie­nie do ojca i braci, za wszyst­kie do­cin­ki, czy­ni­ło z niego po­stać z krwi i kości, a nie sztam­po­we­go ide­ali­stę bez skazy. Inne po­sta­cie rów­nież prze­ko­ny­wu­ją­ce :)

Po­czą­tek zde­cy­do­wa­nie lep­szy, taki smut­ny i re­ali­stycz­ny. Nagła śmierć ojca nie wy­glą­da­ła naj­le­piej, ale spo­koj­nie dało się ją prze­łknąć. Jed­nak koń­ców­ka mnie roz­cza­ro­wa­ła. Z jed­nej stro­ny fakt, mamy prze­sła­nie, cał­kiem ważne i istot­ne, ale z dru­giej… Cięż­ko się po­go­dzić z de­cy­zją My­ra­na :(

Widzę, że stro­ny zwo­len­ni­ków jak i prze­ciw­ni­ków za­koń­cze­nia za­czy­na­ją być zbli­żo­ne, heh. Ale w pe­wien spo­sób mnie to ra­du­ję, kon­tro­wer­sje są po­trzeb­ne :) 

lenah, bar­dzo się cie­szę, że wcią­gnę­łaś się w lek­tu­rę i że było emo­cjo­nal­nie. O to mi wła­śnie cho­dzi­ło.

 c21h23no5.enazet, wiesz, że wcze­śniej nawet nie po­my­śla­łem o tak istot­nej spra­wie jak spło­dze­nie po­tom­ka? Bo Myran prze­ży­je jakoś bez seksu, bo w końcu nawet nie wie co traci, ale fak­tycz­nie brak po­tom­ka jest tro­chę kło­po­tli­wy… No ale, jak na­pi­sa­ła lenah, miało być ważne i istot­ne prze­sła­nie, więc tro­chę prze­ko­lor­wać mu­sia­łem… a tak jesz­cze od­no­śnie de­cy­zji rady… Zważ na fakt, że są to star­cy, któ­rzy już ra­czej nie do­ży­ją przy­szłe­go króla, a to co się dla nich liczy to ko­rzy­ści za ich życia, a nie dobro kró­le­stwa kie­dyś tam ;)

No jak to, panu na R (skom­pli­ko­wa­ne imię wy­my­śli­łeś :P) za­le­ży, by na­stał mądry król, tak? I nie myśli w ogóle o przy­szło­ści kró­le­stwa, o na­stęp­nych kró­lach? Nie ku­pu­ję tego. Ale ro­zu­miem, dla­cze­go tak za­koń­czy­łeś opo­wia­da­nie i o jakie prze­sła­nie ci cho­dzi­ło. Tak przy­cze­pi­łam się do prak­tycz­nej stro­ny “co by było dalej” ;) Samo prze­sła­nie jest fajne, cho­ciaż twoja uwaga, że Myran prze­ży­je bez seksu, bo go nie zna, też mnie nie ku­pu­je… Pa­mię­tam swą jakże od­le­głą mło­dość ( ;) ) i za­rów­no chłop­ców, jak i dziew­czyn­ki bar­dzo zaj­mo­wa­ła spra­wa ini­cja­cji, a nikt jesz­cze tego nie robił. My­ślisz, że ka­le­ka bę­dzie od­por­ny na na­tu­rę? Spójrz na ludzi (nie okre­ślaj­my grupy, żeby nikt się nie przy­cze­pił), któ­rym za­ka­zu­je się mał­żeństw – kon­ku­bi­ny, dzie­ci, pe­do­fi­lia… Jak to musi być u chło­pa­ka, który nawet nie może sam sobie ulżyć? To jak pod­go­to­wu­ją­cy się gra­nat bez za­wlecz­ki… “Tam” nic nie czuje, okej, ale głowę ma spraw­ną, nawet, po­dob­no, nad wyraz. No ale pew­nie znowu się cze­piam :P

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Hmm, a ja tak sobie myślę, że pan R naj­pierw ogło­sił po­par­cie Rady dla pana M a do­pie­ro póź­niej do­wie­dział się, że po­pie­ra­ny kan­dy­dat jed­nak nie za­mie­rza się le­czyć ;) Gdyby Rada wy­co­fa­ła swoje po­par­cie i kró­lem zo­stał­by któ­ryś z braci, to wąt­pię, aby był dla sta­rusz­ków ła­ska­wy :P Ja bym się ra­czej za­sta­na­wia­ła czy po­zo­sta­nie ka­le­ką nie na­ra­ża króla na ry­chłą śmierć. Choć tu w grę wcho­dzi spo­sób w jaki zgi­nął stary król. Skoro pan R mógł się go bez pro­ble­mu po­zbyć to może M nie oba­wiał się w związ­ku z tym braci? Co do braku po­tom­ka, też mi to przy­szło do głowy.

A z tym sek­sem to tro­chę nie jest tak, że jeśli M był cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wa­ny to mógł się mu popęd sek­su­al­ny nie wy­kształ­cić z braku te­sto­ste­ro­nu? Kur­czę, trze­ba by ja­kie­goś “hor­mo­no­lo­ga” za­py­tać :)

It's ok not to.

Za­wsze wład­cy zo­sta­je sub­li­ma­cja, pełne od­da­nie się kra­jo­wi, te rze­czy… A co do cią­gło­ści dy­na­stii… Może da­ło­by się ad­op­to­wać ja­kie­goś by­stre­go bra­tan­ka?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mamy le­ka­rza :P Tak, ry­chła śmierć też mi przy­szła na myśl. Koń­czę cze­pia­nie się, bo lubię po­my­sły sza­now­ne­go au­to­ra, a jak je koń­czy – jego spra­wa.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

do­gs­dum­pling, mó­wisz moimi usta­mi, a ra­czej pi­szesz moją ręką, wła­śnie o to cho­dzi­ło od­no­śnie Rady, pan R był za­sko­czo­ny de­cy­zją pana M :D A z tym sek­sem to rze­czy­wi­ście trud­no stwier­dzić, bo nie je­ste­śmy w sta­nie wy­obra­zić sobie nawet ta­kiej sy­tu­acji, a co do­pie­ro wie­dzieć co się wów­czas od­czu­wa. Ale nawet, gdyby pan M czuł wcze­śniej jakiś popęd, że tak po­wiem w gło­wie, bo gdzie in­dziej nie mógł, to po tej sy­tu­acji z pierw­szej sceny mógł mieć uraz na długo. Lub na za­wsze. Ach, lubię takie spe­ku­la­cje i teo­rie do tek­stu ;) 

He he, od­kry­łam, co autor miał na myśli :P

It's ok not to.

Hi­sto­ria mnie wcią­gła a za­koń­cze­nie roz­cza­ro­wa­ło ale tylko dla­te­go, że przy­szło tak szyb­ko.

Jako, żem góral ni­sko­pien­ny pod­su­mu­ję krót­ko:

Pik­nie Waść sma­ru­jesz!

 

Bo­ha­ter bar­dzo praw­dzi­wy, krwi­sty. Wszyst­ko opi­sa­ne/na­pi­sa­ne, tak że tekst wcią­ga, choć wiele akcji nie ma. Koń­ców­ka, tro­chę ło­pa­to­lo­gicz­na, ale w z prze­sła­niem. Z dru­giej stro­ny dziwi mnie za­cho­wa­nie nar­ra­to­ra – mógł się prze­cież roz­mó­wić bez­po­śred­nio tym dru­idem, udać, że mu nie po­mógł, a tak praw­do­po­dob­nie głów­ny bo­ha­ter tylko ko­lej­ne­go wroga sobie przy­spo­rzył.

F.S

Jej mło­dzień­cze pier­si o bar­wie świe­że­go mchu

Mnie mech się jed­no­znacz­nie ko­ja­rzy z ko­lo­rem zie­lo­nym, więc w ze­sta­wie­niu z pier­sia­mi (każ­dy­mi, nie tylko mło­dzień­czy­mi) nie brzmi za­chę­ca­ją­co. Już w po­rząd­ku, do­tar­łam do trze­cie­go aka­pi­tu ;)

 

Uśmie­cha się po­nu­ro pod nosem

Do­my­ślam się, że nie taki był Twój za­mysł, ale to zda­nie na­su­nę­ło mi py­ta­nie, czy można uśmiech­nąć się nad nosem.

 

Cie­ka­we opo­wia­da­nie, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Fo­lo­in­Ste­pha­nus, moż­li­wo­ści za­koń­cze­nia było wiele, ale jeśli czy­ta­łeś ko­men­ta­rze wyżej, to wiesz, że każ­de­mu do­go­dzić się nie da. A po­ro­zu­mie­nie z dru­idem bu­rzy­ło by nieco kon­cep­cję tej, jak ją na­zwa­łeś, ło­pa­to­lo­gicz­nej koń­ców­ki z prze­sła­niem ;)

Anet, Hmm… myślę, że nie jest moż­li­wym uśmiech­nąć się nad nosem. A nie, cze­kaj. Jed­nak się da:

 

:P:P

To Twoje opo­wia­da­nie, a mnie mimo wszyst­ko się po­do­ba­ło – żeby ne było.

F.S

Uśmie­cha się chyba pod wąsem. Pod nosem można bur­czeć, ewen­tu­al­nie prze­mknąć straż­ni­ko­wi. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie ku­pu­ję za­koń­cze­nia. Skoro Myran nie po­tra­fi wy­obra­zić sobie sie­bie w pełni spraw­ne­go, a jed­no­cze­śnie nadal za­in­te­re­so­wa­ne­go sa­mo­kształ­ce­niem, to zna­czy że jego zdol­no­ści in­te­lek­tu­al­ne są mocno prze­sa­dzo­ne. Poza tym Ra­dzie przy­dał­by się pew­nie wład­ca bar­dziej sa­mo­dziel­ny, po­tra­fią­cy np. sta­nąć na czele woj­ska albo spło­dzić po­tom­ka. Czy głów­ny bo­ha­ter o tym nie po­my­ślał?

 

PS W trak­cie pi­sa­nia zaj­rza­łem do ko­men­ta­rzy po­wy­żej i spo­strze­głem, że te spra­wy były już oma­wia­ne. :D

Myślę, że Rada po­ra­dzi sobie z do­wo­dze­niem woj­skiem (tym bar­dziej, że będą stra­li się żyć po­ko­jo­wo) a po­to­mek? Ma dwóch braci.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Na­pi­sa­ne barw­nie i z prze­sła­niem. Może tylko geo­gra­ficz­ne nazwy zbyt oczy­wi­ste i obaj bra­cia tro­chę prze­ja­skra­wie­ni. Jeden z nich mógł­by być bar­dziej ludz­ki.

De­fi­ni­tyw­nie my cup of tea:)

Nowa Fantastyka