I. Stergold
– …No i na koniec dwie piątki i czwórka! Razem dwadzieścia jeden oczek!
Stergold patrzył z niedowierzaniem, jak jego przyjaciel Dalko rzuca jedną kartę za drugą na stół i z uśmiechem na ustach zgarnia całą zebraną pulę. Dwóch pozostałych współgraczy przy stole także wyglądało na zaskoczonych.
– Cały siedmiodniowy żołd – westchnął ze złością jeden z nich.
Tymczasem zwycięzcy nie schodził z twarzy uśmiech.
– Zamierzacie grać dalej, aż pozbawię was całej wypłaty za to studium wojskowe, czy odpuszczacie? –zapytał Dalko zawadiacko.
Ich współgracze wstali, i bez słowa odeszli do swoich prycz. Co za buce – pomyślał Stergold.
Wyjrzał przez okno, gdzie hulał zimny wicher. Jednak w środku baraku panowało przyjemne ciepło. Piec elektryczny grzał pełną mocą, a każdy z uczestników studium otrzymał na początku koce i ocieplaną odzież. Nie było więc powodu narzekać na temperaturę.
– To co teraz? – spytał Stergold przyjaciela. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Jeśli masz jakiś pomysł, to wal śmiało. – powiedział Dalko, pociągając łyk wody ze stojącej na stole szklanki.
Chłopak zamyślił się. Można by znowu próbować się przekraść do baraków dziewczyn. Ale jeśli tym razem złapią nas instruktorzy, to nie skończy się na kilkugodzinnym wycisku. Stergold wzdrygnął się na wspomnienie o karnym treningu fizycznym, po którym do teraz czuł zakwasy.
– Jeszcze nie. Ale na pewno nie będę znów przekradać się z tobą przez cały obóz do baraku Mergold.
Dalko prychnął, omal nie wypluwając wody z ust. Bliźniacza siostra Stergolda była smukłą blondynką o niebieskich oczach i stanowiła obiekt westchnień wszystkich jego kolegów w klasie.
Nagle usłyszeli odgłos eksplozji. Chwilę potem doszedł ich wstrząs od kolejnej, która dodatkowo sprawiła, że z okien wyleciały szyby. Zimny wiatr wdarł się do środka baraku. Budynek trząsł się od kolejnych wybuchów, ale nikt z zastygłych w szoku uczniów nawet nie drgnął. W końcu nieprzyjaciel musiał trafić w transformator pobliskiej bazy lotniczej, bo wszędzie zgasło światło.
Stergoldowi serce biło jak oszalałe. Nie mogę tak siedzieć przy stole. Jestem jednym z zastępowych. Rusz się chłopaku, rusz!
– Wstawać! – krzyknął, zebrawszy całą odwagę, jaką miał. – To nie są ćwiczenia! Musimy działać!
Początkowo nikt ze zgromadzonych się nie ruszył. Musiał podejść i wykrzyczeć ponownie rozkaz do jednego z chłopaków, by ten w końcu zaczął się przebierać w strój terenowy. Podobnie zrobił z stojącym niedaleko Dalko. Dopiero wtedy reszta otrząsnęła się z szoku i zaczęła wypełniać polecenia.
Wybiegli z baraku prosto na znajdujący się przed nim teren placu ćwiczebnego. Z trzech pozostałych budynków wychodziły w pośpiechu kolejne grupy młodzieży. Wszyscy zebrali się dookoła równie zaskoczonych jak oni instruktorów.
– Stergold! – krzyknął ktoś z tłumu.
Obrócił się do krzyczącej osoby. Była to Mergold. Kiedy podeszła bliżej, widać było na jej twarzy przerażenie.
– Nic ci nie jest? – spytał.
– Nie – odpowiedziała.
Spojrzał w kierunku instruktorów, próbujących zapewne skierować wszystkich w stronę schronu. Nie mógł jednak ich usłyszeć przez panujący harmider.
– Czy ktoś słyszy, co mówią? – spytał stojącego przed nim studenta.
– Coś o ewakuacji – odpowiedział tamten.
– Mówię wam, że ten atak to dzieło Osterczyków. – Dodał stojący obok nich inny chłopak. – Dranie chcą wyrównać rachunki za ostatnią wojnę.
– Stul pysk z tą swoją polityką Kangel. – Uciszył go jeden z jego kompanów.
– Kiedy to na pewno oni! Mój ojciec zawsze mówił…
Stergold zignorował dalszą dyskusję, ale tym razem rozkazy instruktorów zagłuszył pędzący ku nim huk. Coś przeleciało nad nimi z wielką prędkością. Usłyszał jeszcze świst spadającej bomby nim oślepił go błysk, a fala uderzeniowa rzuciła jak szmacianą lalką.
II. Lidiana
Kiedy Lidiana już na początku odprawy usłyszała, że będzie to akcja odwetowa na planetarnych autochtonach, poczuła silną chęć uduszenia przedstawiciela Protektoratu Legionów odpowiedzialnego za negocjacje. W systemie nazwanym Gerhelom, od imienia jednego z ważniejszych bohaterów Czarnego Korpusu Legionistów, znajdowały się rzadkie minerały, których potrzebowało ich mocarstwo. Lokalni mieszkańcy skutego lodem świata byli gotowi je dać w zamian za protekcję. Ale nie, Ugran Lemer poczuł się urażony ich zachowaniem i koniecznie chce im pokazać, kto tu naprawdę rządzi. A inny idiota w korpusie mu na to pozwolił. Kolejna rzeź – nie, bardziej ubój bezbronnego bydła – ale tym razem nie dla zysków materialnych. Co za bezsens.
Ona sama po całym dwu i pół rocznym okresie służby na linii frontu Trzeciej Wojny, po niezliczonych walkach z cybernetycznymi żołnierzami Dominium miała już dosyć przemocy. Jako strunowiec specjalnej klasy „0-X” nie mogła liczyć na typowe procedury kasowania pamięci czy modyfikacji zachowań, gdyż mogło to zdolności bojowe w tej materii. Musiała przez resztę życia zmagać się z tym, co przeszła. Dzięki wstawiennictwu swojej psycholog, otrzymała oficjalną zgodę na zmianę jednostki. Lada dzień miała nadejść upragniona zmiana przydziału, a tu taki psikus! – pomyślała. Kiedy więc przedstawiciel Legionistów zaczął kwieciście opisywać powód, dla którego mieli zmasakrować kolejne ludzkie istnienia, zdecydowała się zająć czymś innym. Zastąpiła obraz odprawy transmitowanej bezpośrednio do swoich implantów neuronowych przechowywanym w pamięci zapisem wlotu do czarnej dziury. Szkolący ją w umiejętnościach strunowca Łapiduch, hiperprzestrzenny byt o niepojętym z jej punktu widzenia spojrzeniu na otaczającą rzeczywistość, dał go jej tuż przed rozpoczęciem pobytu na froncie. Widok kontrastu między światłem a mrokiem zarówno urzekał, jak i przerażał. Przede wszystkim zaś stanowił miłą odmianę od widzianej podczas walk przemocy.
Po chwili oglądania przełączyła się ponownie na transmisję. Ugran właśnie kończył swoją tyradę. Wisząc w zerowej grawitacji na środku pokoju odpraw, przy przyciemnionym świetle kojarzył się jej z gniewnym bożkiem, którego figurki widziała niedawno pośród prymitywnego ludu odległego systemu.
– Dlatego też ważną rzeczą jest podczas tej operacji, byście okazali jak największą bezwzględność. Pojedynczy ocaleni lub wręcz żadni zaniosą tym krnąbrnym autochtonom lepszą wiadomość niż nawet najpiękniejsze słowa. Krwią swych ludzi zapłacą za tę zniewagę! – Kiedy tylko skończył mówić, w polu widzenia pojawił się dowódca Osądu Ognia Luft Therme’Gali. Biologiczne ciało Ugrena mocno kontrastowało z metalowym blaskiem powłoki kapitana, na którą składały się nieprzeliczone nanoroboty. Podobnie twarz była jednolitą warstwą, bez oczu, ust, mimiki. A teraz przemówi bóg wojny. Tylko go już muszę wysłuchać.
– Plan operacyjny jest następujący. Kiedy tylko lotnictwo planetarne i wahadłowce skończą bombardować cele w bazach, wkraczamy z piechotą i lekkimi pojazdami. Szybki atak, zadajemy maksimum strat. Kiedy tylko padnie hasło do odwrotu, natychmiast opuszczamy pozycje. Jednostki Lidiany, Farghala, Trumphida oraz Glinda zajmą główne bazy strategicznych bombowców na północnej półkuli. Siły pancerne Zarnaha zaatakują dowództwo największego z państw autochtonów w południowej… – Luft szczegółowo omawiał plan.
Lidiana zaś mentalnie nastawiała się na rzeź nie mogących przeciwstawić się technologii Legionistów ludzi. Bardzo chciała być teraz gdzie indziej.
III. Stergold
Stergold podniósł się ze śniegu cały obolały. Budynki dookoła płonęły, a plac, gdzie przed momentem stało tylu jego znajomych i przyjaciół, był teraz pełen pociętych przez szrapnele trupów.
– Mergold! Dalko! – krzyczał co tchu. Błagam bogowie! Okażcie litość i ich nie zabierajcie do siebie!
– Ster… – Usłyszał głos obydwojga spod niedalekich zwłok.
Podbiegł i pomógł im wstać. Kiedy się im przyjrzał, okazało się, że Dalko nie za bardzo mógł chodzić, gdyż miał rozciętą odłamkiem nogę. Mergold była cała obryzgana krwią. Stergold odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie należała do niej. Następnie zdołali odnaleźć kilkudziesięciu kolejnych ludzi, którzy przeżyli nalot. Stan paru z ocalałych był beznadziejny, lecz mimo to postarali się ich opatrzeć najlepiej jak umieli.
Po dłuższej chwili czasu podjechał do dopalających się ruin samochód terenowy, na którym widać było dwóch oficerów z Sił Powietrznych. Stan umundurowania zdradzał, że niedaleka baza musiała również mocno oberwać podczas nalotu. Młodszy z nich miał na ramieniu swego przypalonego munduru oznaczenia służby medycznej.
– Kto tutaj dowodzi? – odezwał się starszy, wychodząc z pojazdu.
Stergold rozejrzał się dookoła. Nie widział wśród ocalałych żadnego instruktora ani innego zastępowego. Westchnął w duchu.
– Ja – odpowiedział pytającemu oficerowi.
– Potrzebujemy was na lotnisku. – powiedział bez ogródek jego rozmówca. Medyk w tym czasie raportował coś przez radio zamontowane w samochodzie, ale Stergold nie słyszał, co konkretnie. – Musimy przygotować obronę lotniska i każda para rąk się przyda.
Jako członkowie studium wojskowego, uczniowie byli przez czas szkolenia traktowani jak żołnierze. Stergold mógł więc jedynie pokiwać głową, by pokazać, że zrozumiał rozkaz. Sytuacja musi być bardzo zła, skoro nas nie ewakuują, ale wolą wykorzystać do walki.
– Kto nas zaatakował panie oficerze? – spytał jeden ze studentów.
– Na razie nie mamy kontaktu z dowództwem, więc nie wiemy. Z tego powodu też musimy przygotować się do odparcia możliwego ataku spadochroniarzy lub kolejnego nalotu. – W głosie odpowiadającego żołnierza słychać było stanowczy ton. Nikt nie zadał już kolejnych pytań.
Z samochodu terenowego wysiadł medyk i podszedł do nich. Bardzo starał się panować nad mimiką twarzy, ale w oczach widać było smutek.
– Ciężarówka już tu jedzie. Przygotujcie się do transportu, weźcie wszystkie przydatne rzeczy. Osoby, które nie mogą być transportowane, zostawcie tutaj. Zajmę się transportem medycznym dla nich.
Wszyscy zaczęli przygotowywać się do wyjazdu. Młodszy oficer uważnie przyjrzał się każdemu beznadziejnemu przypadkowi. Kiedy podjechała ciężarówka, studenci byli już zwarci i gotowi. Wsiedli na osłonięty płachtą tył. Stergold zajął ostatnie miejsce, kątem oka dostrzegając, jak oficer wyciąga pistolet. Chwilę po tym, jak ruszyli, doszły go stłumione odgłosy strzału. Rozejrzał się dookoła, ale nikt inny nie dawał po sobie poznać, że coś słyszał. Jedynie Mergold spojrzała na niego smutno.
IV. Lidiana
Ponieważ plan uwzględniał wycofanie się, zapadła decyzja o nie używaniu orbitalnych kapsuł desantowych, które po wszystkim i tak trzeba by było przewieźć osobnym statkiem transportowym. Grupa uderzeniowa pod jej dowództwem zajęła miejsca w wahadłowcu szturmowym – górny pokład mającego kształt prostopadłościanu pojazdu należał do piechoty, na dole zaś znajdowały się lekkie pojazdy wsparcia terenowe oraz ciężkie maszyny kroczące. Lidiana ubrana była w zgrabny i lekki pancerz wspomagany, a za broń wybrała tylko karabin z lufą wykonaną z metalu o negatywnej masie, nadającego pociskom ich prędkość wylotową. Oprócz tego wzięła kilka granatów w różnych odmianach i bagnet z generatorem warstwy antymaterii. Wielu jej podwładnych miało znacznie więcej sprzętu, ale, jak w przypadku każdego strunowca, ona sama była bronią.
Wsiadając do środka, cała kompania śpiewała głośno „Marsz Legionu”, jedną z tych piosenek o dzielnych żołnierzach, którzy bohatersko chronili mniej zaawansowane światy oddające się im w protekcję. Ze wszystkich tekstów musieli wybrać akurat ten, który brzmi w tej sytuacji najbardziej ironicznie. Lidiana nie chciała brać w tym udziału, ale jako oficer powinna dawać przykład. Nuciła więc melodię cicho, jakby z przymusu. Po chwili wszyscy zajęli swoje miejsca i wahadłowiec zaczął kołować do śluzy startowej. Nie dalej jak za godzinę mieli być na miejscu. Chciała ponownie przywołać film od Łapiducha, ale otrzymała prośbę o połączenie na kanale prywatnym od jej podoficera w stopniu gurdgana, Gurvhana Sheleni.
– Tak?
– Pani oficer, chciałbym pomówić o jednej rzeczy.
– Słucham. – Domyślała się, co będzie tematem rozmowy. Nie ma się co złościć, to jego zadanie jako podoficera, by mieć na mnie baczenie. – uspokajała się.
– Wiem, że ma pani za sobą około dwa i pół roku służby na polach bitew z Dominium. Wiem, jak bardzo działa to na psychikę, zwłaszcza osób nie poddanych cybernetyzacji i jej metodom radzenia sobie z problemami mentalnymi. Podejrzewam, że jest to też powód pani prośby o inny przydział. Proszę wybaczyć mi butność, ale pewnie nie nastawiała się też pani psychicznie na jeszcze jedną bojową misję, zwłaszcza taką. Niestety daje się to odczuć. Chcę przypomnieć tylko, że to od pani decyzji będzie zależało przeżycie i sukces misji. Nawet jeśli wrogami są ludzie nie posiadający nic bardziej zaawansowanego od broni prochowej, tylko pani skupienie może zagwarantować, że wszyscy wrócimy z tego cało. – Mimo oficjalnego tonu wypowiedzi, dało się z niej wyczytać pewną troskę. Lidiana wciągnęła cicho powietrze i wypuściła je powoli.
– Rozumiem. Dziękuję za przypomnienie gurdhanie.
– Zawsze do usług pani oficer. – Gurvhan rozłączył się.
Lidiana oparła głowę o podgłówek siedzenia. Ma niestety rację, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za nas wszystkich – pomyślała. Czuła się wypalona, na co w ostatnim czasie nie pomagały nawet rozmowy z monitorującym jej zdrowie mentalne psychologiem. Powstrzymała chęć dalszego oglądania filmu z czarnej dziury i z całych sił skupiła się na nadchodzącym zadaniu.
V. Stergold
– W porządku? – spytał Stergold swojego przyjaciela, którego usadowili na stanowisku ogniowym. Dalko miał obsługiwać ckm, a do pomocy otrzymał innego ucznia.
Dalko pokiwał głową, ale nic nie powiedział. W bazie opatrzyli mu nogę, ale personel medyczny nie miał już nic przeciwbólowego. Jego przyjaciel musiał więc wytrzymać okropny ból i najlepiej jak najmniej ruszać zranioną nogą. Posadzili go więc przy karabinie i dodatkowo przykryli kocami, żeby za bardzo nie przemarzł.
Na znajdującym się obok pasie startowym leżały resztki samolotów myśliwskich i strategicznych bombowców. Od czasu pierwszego nalotu nie było kolejnych ataków. Dawało to Stergoldowi upragnioną nadzieję na przeżycie. Może to już koniec? Zaraz jednak spochmurniał. Nadal odmawiano im informacji, kim był wróg. Nie wiedzieć czemu, oficerowie milczą jak zaklęci. Czyżby bali się, że spanikujemy i odmówimy wykonania rozkazów? Odgonił te myśli i podszedł do znajdującego się niedaleko stanowiska z działkiem przeciwlotniczym. Mergold ładowała właśnie pociski do wielkiego magazynka.
– Pomóc ci? – spytał.
– Nie trzeba.
Włożenie kilku ostatnich zajęło jej moment, po czym umieściła pełen magazynek w działku. Stergold patrzał przez ten czas w milczeniu ku północy, gdzie daleko od tego miejsca miał siedzibę ich klan.
– Myślisz, że mama z tatą już wiedzą? – zapytała Mergold, gdy tylko wytarła ręce o pobliską szmatę.
– Oby nie. Wystarczająco najedzą się strachu, gdy po powrocie Jernield wypyta nas o każdą chwilę. – Wspomnienie ich młodszego brata na moment pozwoliło mu zapomnieć o złej sytuacji.
– Pewnie tak. Będzie co opowiadać członkom klanu, jak się uda to przeżyć. – Chwyciła termos z ciepłym naparem z ziół i wlała do dwóch kubków. Jeden wzięła dla siebie, a drugi podała bratu. Stali tak przez moment, patrząc w północnym kierunku. Jeśli bogowie gdzieś istnieją, to wyjdziemy z tego cało. Chłopak nigdy nie był zbyt wierzący, ale po raz pierwszy pojął znaczenie słów z książki o ostatniej Wielkiej Wojnie o tym, że podczas walk nikt nie jest ateistą.
– Lecą! – krzyknął nagle jeden z uczniów, a jego głos zlał się z hukiem mknącego pojazdu powietrznego wroga.
Tym razem zrzucili bomby zapalające. Biały, gęsty dym okolicę, a z bazy obiegły ich wrzaski ofiar nalotu. Ukryty za fortyfikacjami Stergold mógł tylko patrzeć na płonące ludzkie kształty, próbujące ugasić ogień tarzając się we śniegu. Kiedy tylko wrogie bombowce odleciały, dało się słyszeć inny, bardziej basowy dźwięk.
– Szykować się! – krzyknął ktoś z drugiego stanowiska przeciwlotniczego.
Stergold zajął pozycję strzelecką za betonowym murem. Za nim jego siostra ładowała kolejny z magazynków, a kilku innych uczniów wraz z przydzielonym do nich zawodowym żołnierzem zajmowali pozycje jako operatorzy działka. Dźwięk cały czas się zbliżał. Po chwili zobaczył, z czego się wydobywał.
– Bogowie, miejcie litość. – Wymknęło mu się szeptem. Dosłownie znikąd wyłonił się pojazd w kształcie prostopadłościanu, posiadający z boku dwa plujące ogniem silniki. Na samej konstrukcji obracało się kilka kopuł, które zapewne były wieżyczkami. W przeciwieństwie do lokalnych samolotów, cały wydawał się wykonany z metalu. Co to za wehikuł? Jak on się porusza? Zdumiony obrócił się do operatorów działka, ale ci byli nie mniej osłupiali od niego.
W końcu ktoś w sąsiednim stanowisku przemógł szok i zaczął strzelać. Zaraz za nim otworzyli ogień pozostali obrońcy. Jednak kule nawet nie dotykały metalowej powierzchni, zamiast tego odbijane były z bardzo głośnym „klaśnięciem” w sporej odległości od niej. W pewnym momencie z wieżyczek wystrzeliły granaty, zasnuwając ich stanowiska ogniowe gryzącym w gardło i oczy dymem. A zaraz potem słuchać było dźwięk przywodzący na myśl uruchomiony podnośnik pneumatyczny.
VI. Lidiana
Oddział Lidiany wybiegł z transportowca pod osłoną dymu z granatów łzawiących. Zaraz za nimi wyjechały lekkie wozy bojowe i pojazdy kroczące. Mimo braku widoczności, przeciwnik dalej prowadził ogień w ich kierunku, choć jego celność pozostawiała wiele do życzenia.
– Nawet nie idzie się spocić – zażartował jeden z jej podkomendnych. – Czy oni mają cokolwiek, by spenetrować bariery przeciwkinetyczne?
– Wątpię – odpowiedział Gurvhan. – Bombowce planetarne zniszczyły pewnie cały ciężki sprzęt wroga.
Lidiana wywołała mapę taktyczną w hełmie. Według danych z czujników, które zamontowane były na krążących nad polem bitwy dronach, obrońcy posiadali kilkadziesiąt fortyfikacji dookoła bazy oraz obsadzili część zrujnowanych budowli.
– Drużyna Altra, przejdźcie na drugą stronę pasa startowego i zlikwidujcie znajdujące się tam stanowiska. Drużyna Garmi, idźcie dalej tą stroną i zlikwidujcie cały opór między nasza pozycją a bazą. Gul Jeden, Gul Dwa i Gul Trzy – wywołała pojazdy naziemne wspierające jej ludzi – podążajcie do środka bazy i zwiążcie tamtejszych żołnierzy walką. Wesprze was drużyna Lukr, gdy tylko zlikwiduje wroga przy wschodniej bramie.
Usłyszała przypominające klaskanie dźwięki odbicia przez jej barierę przeciwkinetyczną pocisków. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła pobliskie stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego. Pobliscy podkomendni zajmowali się innymi miejscami oporu, toteż musiała się z nim uporać sama. Nie chcąc tracić czasu, przymocowała karabin do magnetycznego uchwytu na swoim pasie i skupiła swoją wolę na przeciwnikach. Zdolności strunowca pozwalały jej zmieniać jeden rodzaj energii w drugi lub przemieścić ją w przestrzeni. Zdecydowała się na płonący niedaleko wrak samolotu, którego ogień w jednej chwili ogarnął załogę ckma. Podpaleni tym sposobem wrogowie krzyczeli w agonii, wybiegając zza ufortyfikowanej pozycji ku żołnierzom Legionu. Ci pozwalali im dalej płonąć, najwyraźniej nie chcąc marnować amunicji. Sam operator ciężkiego karabinu maszynowego nie wstał ze swego miejsca, dalej próbując prowadzić ogień. Oto szalona odwaga i zarazem bezsensowne poświęcenie – pomyślała. Kiedyś podziwiała takie zachowanie, ale dzisiaj wywoływało ono w niej tylko litość. Tymczasem z sąsiedniego stanowiska ogniowego rozpoczęło ostrzał działko przeciwlotnicze.
VII. Stergold
Stergold mógł przysiąc, że usłyszał krzyk Dalko. Nic jednak nie widział przez gryzący jego oczy dym. Mergold zasłoniła twarz jakąś znalezioną szmatą, ale niewiele to pomagało. Operatorzy strzelali w każdy, nawet najbardziej niewyraźny kształt.
Kanonadę zatrzymał dopiero brak amunicji w magazynku. Obsługa działka zaczęła je przeładowywać, gdy głowa i tułów jednego z nich oderwały się od reszty ciała po trafieniu kilkoma pociskami. Świst lecących kul nie przypominał żadnej broni, z jakiej Stergold do tej pory strzelał.
Stergold padł na ziemię, ciągnąc za sobą siostrę. Dookoła niego kolejni członkowie załogi broni padali, rozerwani na strzępy. Kiedy tylko obstrzał ustał, przycupnął za osłoną i sam zaczął prowadzić ogień. Podobnie uczyniła Mergold. Niewidoczny wróg nie odpowiedział ogniem. Chłopak z całych sił modlił się do znanych sobie bogów o cud.
VIII. Lidiana
Uszkodzenie negatywnej szyny. Wymień część i wciśnij przycisk resetu – Lidiana zaklęła, gdy hełm wyświetlił komunikat awaryjny. Niestety ten model karabinu miał niską trwałość szyny prowadzącej wzdłuż lufy. Miała przy sobie zapasową, ale potrzebowała kilku minut na jej podmianę. A przede mną jest dwoje wrogów. Muszę się nimi najpierw zająć. Wyciągnęła nóż i aktywowała warstwę antymaterii. Nie śpiesząc się, poszła w kierunku fortyfikacji.
Najpierw zajęła się kobietą. Chwyciła ją za gardło i podniosła do góry. Przykucnięty za zasłoną mężczyzna, sądząc po reakcji związany z dziewczyną w jakiś sposób emocjonalnie, natychmiast rzucił się na nią. Chciał wyrwać swoją towarzyszkę z uścisku, ale nie miał szans z siłą, jaką dawał pancerz wspomagany. Lidiana odepchnęła go, po czym szybkim ruchem podcięła gardło swojej ofierze. Krew chlusnęła na okoliczny śnieg. Odrzuciła konającą i zwróciła się w kierunku drugiego przeciwnika.
Tamtego jednak opuściła wola walki. Myślała, że chce na nią zaszarżować, ale zamiast tego wyminął ją i podbiegł do dogorywającej kobiety. Zaczął coś krzyczeć i łkać w swoim języku, którego Lidiana nie rozumiała. Poczuła, jak wola walki ją opuszcza. Nie mogła zdobyć się na dobicie ostatniego żołnierza. Kolejne życie przerwane w imię dumy Legionów. Bo jakaś leniwa łajza poczuła się urażona czyimiś obcymi zwyczajami. Co za bezsens. Stała tak przez dłuższy moment, patrząc na tę dwójkę.
– Pani oficer? – Komunikat od nadchodzącego Gurvhana wyrwał ją z zamyślenia.
– Wszystko w porządku – odparła. – Mój karabin miał awarię szyny i musiałam przejść do bardziej bezpośrednich środków.
– Rozumiem. – Przez moment patrzał to na nią, to na znajdującą się niedaleko niej dwójkę osób. W końcu podoficer wskazał na mężczyznę nadal łkającego nad ciałem. – Rozwiązać ten problem?
Czuła, że powinna to zrobić sama. Nie potrafiła jednak dalej zmusić się do działania. Widząc jej wahanie, Gurvhan wycelował swój laser w chłopaka i nacisnął spust. Trup legł obok ciała kobiety. Podoficer podszedł bliżej i położył rękę na jej ramieniu.
– Proszę się nie przejmować pani oficer.
W końcu udało jej wyrwać z tego stanu. Obydwoje ruszyli w stronę centrum bazy, gdzie nie słychać już było strzałów.
– Co z punktami oporu?
– Zdobyliśmy całe lotnisko. Nikt z wrogów nie uciekł.
– Dobrze. Rozdysponuj ludzi do zabezpieczenia granicy bazy. Potem czekamy na sygnał do odwrotu. Oby ta masakra zadowoliła przedstawiciela Ugrana.
– Zadowoli pani oficer. Jestem pewien, że tak będzie.
Odwróciła się i spojrzała w kierunku, gdzie leżały ciała tamtej dwójki. Kochankowie? Rodzeństwo? Zresztą nie ma to już znaczenia. Kimkolwiek byli, ich młode życie skończyło się tutaj. Patrząc na całą otaczającą ją scenę zniszczenia, czuła, że ma ochotę się zacząć się śmiać.
– Gurdganie?
– Tak, pani oficer?
– Czy szczerze uważasz, że był sens tak działać? Że ta obraza „majestatu” przedstawiciela Protektoratu wymuszała takie rozwiązanie?
Gurvhan zamyślił się głęboko. Dookoła nich dopalały się szczątki maszyn i ludzkich trupów.
– Powiem szczerze, że nie wiem. Przedstawiciel Ugran pochodzi ze światów Tempusa. Tam na serio traktuje się czas i każde jego marnotrawstwo, zapewne z powodu ich domyślnie krótkiego życia. Gdybym więc i ja z nich pochodzi, kto wie, czy także nie uznałbym tego kilkuminutowego spóźnienia za poważną obrazę, prawda?