- Opowiadanie: I.M.Mortial - Prolog: Złowiona na pijawkę

Prolog: Złowiona na pijawkę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prolog: Złowiona na pijawkę

No więc… Jest to moje pierwsze opowiadanie na tym poratlu, a także pierwsze, jakie napisałam, które nie zostało oparte na żadnym istniejącym już komiksie/mandze/'powieści/filmie/itd. Nie proszę o wyrozumiałość – właściwie, to pod żadnym pozorem jej nie chcę, bo wyrozumiałość kłóci się ze szczerością – a o taką ocenę prosto z mostu, czy się to coś pod spodem do czegokolwiek nadaje. Byłabym wdzięczna.

 

– Zgiń, przepadnij maro nieczysta! Zaklinam cię, odejdź, albowiem taka jest ma wola, w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego!- Rozochocony klecha skropił mnie obficie wodą święconą, korzystając z faktu, że jestem związana srebrnym łańcuchem, zakneblowana i poważnie osłabiona, przez co nie mogę mu oddać. Tylko, że ja, oddając mu, raczej nie użyłabym wody święconej – generalnie staram się jej unikać. Prawdopodobnie posłużyłabym się czymś bardziej… romantycznym. Na przykład jego własną krwią.

Szarpnęłam się gwałtownie, gdy poświęcone kropelki spadły na moją skórę, ale na szczęście knebel stłumił jęk, przed którym nie zdołałam się powstrzymać. Nigdy nie byłam bohaterką, która wszystko zniosłaby z kamienna twarzą, cierpiąc wewnątrz, a pozostając wyniosłą i chłodną dla świata zewnętrznego. W pokera ograłby mnie byle dzieciak, a kiedy przychodziło co do czego i musiałam kłamać, wolałam najpierw postarać się o coś, co szczelnie zasłaniałoby mi twarz. Albo w ogóle zrezygnować.

– Nie pieprz się z tym tak!- warknął odrażający osobnik pachnący czosnkiem i wódką – ten paskudny łowca, który mnie złapał. Wyrwał kapłanowi naczynie z wodą święconą i z rozmachem wylał na mnie wszystko, co w nim pozostało.

Wrzasnęłam tak głośno, że nawet knebel w moich ustach nie zdołał tego wyciszyć. Krzyk pełen agonii przebił się przez zrolowaną chustę – drażniąco kolorową – i wypełnił nędzną norę, w której torturowali mnie moi oprawcy. Szarpnęłam się znowu, z całych sił napinając mięśnie, co sprawiło, że srebrny łańcuch jeszcze mocniej wpił mi się w skórę, parząc ją dotkliwie. Drewniane krzesło, do którego byłam przywiązana, zachybotało się niebezpiecznie.

Wiłam się w więzach i krzyczałam bez ustanku, nieprzytomnie zdając sobie sprawę, że na większości twarzy nie mam już skóry, po jednym z oczu zostało jedynie smętne wspomnienie, a moje włosy to stopione resztki, sterczące dziwnie gdzieś z boku, z tyłu i może odrobina grzywki. Reszta ciała była może w nieco lepszym stanie, chroniona tą częścią ubrania, która nie podarła się lub nie została spalona podczas Łowów.

– Przestań mi tu tańczyć, cholera!- Drugi łowca kopnął mnie w żebra, ale tak, że aż zadzwoniły mi zęby. Zawyłam, a potem jeszcze raz, gdy z impetem rąbnęłam o twardą ziemię – szopa, w której się aktualnie znajdowałam nie miała podłogi, była za to gęsto wyścielona igłami sosen, rosnącymi nieopodal. Zaryłam w nie moim pozbawionym skóry policzkiem…

Mój zamroczony bólem umysł wyłączył się na chwilę – chyba straciłam przytomność. Szybko jednak zmuszono mnie do jej odzyskania, stawiając z powrotem krzesło i serwując mi cios w żołądek. Cucenie metodą policzkowania nie sprawdziłoby się z prostego powodu – musieliby mnie bić po gołej niemal kości lub – ledwie – żywym mięsie. Prawdopodobnie nie stworzyłoby im to kłopotów z sumieniem – bo sumień nie posiadali na pewno – ale jednak nie mogli zdobyć się na bezpośrednie dotknięcie pulsującej, zakrwawionej i skrajnie obrzydliwej tkanki.

– Ależ… tak nie wolno… to nie po Bożemu… nie godzi się…– Gdzieś, zdaje się, z bardzo daleka dobiegł mnie bełkot kapłana. Pechowy klecha, który zgodził się pomóc w łowach, teraz chyba zaczął tego żałować. Najwyraźniej nie spodziewał się aż takiego okrucieństwa. Był młody i pełen zapału, chciał jak najlepiej służyć w walce przeciwko Ciemnościom. Za późno zorientował się, że to nie tylko nocne pogonie za pięknymi wampirzycami czy aresztowania młodych czarownic o łatwej cnocie, które akurat całkiem przypadkiem tańczyły nago na polanie, korzystając ze światła księżyca w pełni, ale i brudna robota w stylu torturowania więźniów, rozczłonkowywania ich i zakopywania w odpowiednio oddalonych od siebie miejscach, żeby nie zdołali złożyć się z powrotem.

Cóż, miał jeszcze całe życie na naukę. Co nie oznaczało zbyt długiego czasu, o ile tylko uda mi się wyjść z tego ambarasu w jednym kawałku. Nieuświadomiony czy nie, będzie płonąć. Żywcem.

Irytująco kolorowa chusta już dawno zakwitła szkarłatem, ale to nie dlatego czułam w ustach smak żelaza.

Do tej pory gniew trzymał się z boku. Pozwalał bólowi ogarnąć mój umysł i pohulać w nim trochę, podczas gdy on cierpliwie czekał na swoją kolej. Ale teraz, gdy już większość nerwów przestała mi działać, zgodnie twierdząc, że należy odebrać ten zaległy urlop, wysunął się na czoło i wyciągnął miecz.

– Głuhhkcy…– wycharczałam zza knebla. Napięłam mięśnie raz jeszcze, prowadzona nikłą nadzieją, że tym razem rozpadną się jakimś magicznym sposobem. Niestety, srebro trzymało się dobrze i równie mocno, co wcześniej, parzyło moją zmaltretowaną skórę.

– Zamknij się, bezbożna pijawko!- Któryś z łowców ponownie kopnął mnie w żebra, a drugi szybko poprawił z drugiej strony żebym się nie wywaliła. Najwyraźniej nie chciało im się dźwigać mnie z powrotem do pionu.

W moim rozpalonym wściekłością umyśle zagorzała oburzona myśl, krótka jednak, jakby zakłopotana, że w ogóle się tam znalazła. Pijawka?! Nie jestem żadną pijawką! Wrzasnęła krótko, po czym znikła, niemal niezauważona.

Odwiązali mnie od krzesła – była to dobra okazja, żeby zrobić cokolwiek, co mogłoby mi pomóc zwiać, ale był pewien problem. Nie byłam w stanie. Ręce miałam połamane, odkąd – nie mam pojęcia, jakim cudem – wpadłam do wilczego dołu, przy okazji przebijając sobie nogę o zaostrzone paliki, powbijane starannie wewnątrz. Nie mogłam nawet zakłapać groźnie zębami, bo przeważająca część moich mięśni twarzy była spalona wodą święconą.

Zanim zdołałam się zmobilizować do czegokolwiek, starannie związano mi nadgarstki, kostki, a potem jeszcze owinięto ściśle całe ciało. Nie byłoby problemu, gdyby użyli zwykłego sznura, ba, nawet łańcucha. Ale ten był ze srebra. Czystego, sądząc po bólu, a nie jakiegoś zanieczyszczonego gówna. Zmusiłam mózg do pracy. Co mogłam zrobić przeciwko srebru? Ach, tak. Unikać go.

Jeden z łowców zarzucił mnie sobie na ramię – zadziwiające, naprawdę, w końcu byłam bardzo ciężka – po czym zaniósł do drewnianego wozu. Nie ułożył mnie na nim delikatnie, oczywiście, tylko zwyczajnie zwalił na nie oheblowane deski. Strzelił bat, wóz szarpnął się do przodu, koła zaczęły cicho turkotać.

Podczas tej krótkiej podróży starałam się myśleć. Co robić? Zaraz pewnie wsadzą mnie do trumny, serce przebiją kołkiem, wsadzą ust czosnek lub cebulę, odetną głowę, po czym ułożą ją przy stopach. Ciało – ponownie obficie polane wodą święconą – włożą do trumny, celowo wykonanej z osiki i wymoszczonej pędami dzikiej róży, głogu i tarniny, zabezpieczą ją łańcuchem z solidną kłódką i zakopią wiekiem do dołu, żebym – jeśli nabiorę ochoty na jakąś wycieczkę – najpierw musiała się przekopać do… no, tego miejsca, które jest po drugiej stronie naszego świata. Wobec silnych wampirów, które nie były zbytnio podatne na tortury, stosowało się rozczłonkowywanie i zakopywanie w pięciu czy sześciu oddzielnych trumnach. Wtedy złożenie się jest dla nich dużo trudniejsze.

Zastanowiłam się, czy moja rasa też potrafi się regenerować tak dobrze, jak te żałosne kleszcze. Nigdy nie było przypadku, żeby jednego z nas potraktowano tak, jak wampira. Co oczywiście dowodzi naszej wyższości, i tak dalej.

Nie będą płonąć, postanowiłam. Zrobię im dokładnie to, co oni zrobili mnie. Tylko muszę znaleźć coś, co zadziała na nich, jak woda święcona. Choć z drugiej strony dziwię się, że na łowców nie działa. W końcu to diabły wcielone…

Poszło szybko. Nie zaryzykowali rozwiązania mnie, kołek wbili prosto w serce pomiędzy srebrne łańcuchy. Szarpnęłam się i zawyłam, starając się zrobić cokolwiek, byleby tylko przerwać ten ból, ten nieznośny, straszny, niewyobrażalny…

A potem wrzasnęłam jeszcze głośniej, gdy jednym, szybkim ruchem odcięto mi głowę. Mogłam krzyczeć do woli, bo wyjęto mi knebel, ale nie na długo – po chwili w moich ustach wylądowała główka czosnku, skutecznie zatykając mnie swoją wielkością, ale przede wszystkim smakiem i zapachem, których nienawidziłam. Były zdecydowanie za ostre dla moich wyczulonych zmysłów.

Wodę święconą zbyłam tylko agonalnymi jękami i nieartykułowanymi dźwiękami pełnymi nieskończonego bólu. Nie miałam już sił na nic więcej.

A potem zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidziałam. Kapłan stanął nad moją trumną i zaczął mamrotać coś w dziwnie brzmiącym języku, wykonując nieskoordynowane ruchy rękami tuż przy mojej spalonej twarzy, potem przy łańcuchowej kłódce. Nie, tylko nie to! Tylko nie klątwa!

Mój niedosłyszalny protest nie sprawił wrażenia na nikim w pobliżu. Klecha skończył inkantować zaklęcie, ułożył mi na piersi kawałek żelaza, po czym odsunął się z pozieleniałą twarzą. Usłyszałam, jak wymiotuje kawałek dalej.

– Słodkich snów, pijawko.– Łowca uśmiechnął się do mnie paskudnie, tak paskudnie, że znowu we mnie zawrzało pomimo męczarni, jaką przechodziłam. Zatrzasnął wieko – nastała ciemność. Zabrzęczał łańcuch, szczęknęła kłódka. Uniesiono mnie, obrócono twarzą w dół i spuszczono ostrożnie do głębokiego dołu – nie mogli pozwolić, żeby trumna roztrzaskała się, niwecząc całą ich ciężką pracę.

Usłyszałam jeszcze ziemię opadającą na drewno, a potem… cóż…

Naprawdę zasnęłam.

 

 

Koniec

Komentarze

Prozę pisaną przez kobiety rozpoznaję po pierwszym akapicie, nawet jak autorka się nie podpisała. I od tego momentu staram się nie tykać nawet kijem, z odległości trzech metrów i przez szmatę. Z Twojej przedmowy dało sie wywnioskować, że interesujesz się anime i mangą, które często mają fabułę zawiłą i wielowątkową. Zaryzykowałem, bo miałem nadzieję, że właśnie coś takiego przeczytam.

Zamiast tego dostałem to, co zwykle pisze kobieta - wywód na milion stron o uczuciach bohaterki. Ciągle jedna i ta sama scena i "och, co ja wtedy czułam, ależ to było straszne". Na oko widzę tu ze 3-4 strony maszynopisu (1800 znaków/stronę) i przez te 3-4 strony czytam jak to paskudnie się obchodzili łowcy demonów/egzorcyści/cholera wie kto/ z jakąś strzygą/wampirem/dhampirem/demonem/czymśtam. Zero akcji, fabuły, nic. Nuda. To wszystko zmieściłoby się na jednej stronie. Maxymalnie.

Ja nie przeczytałem z innego powodu. Jak tylko zorientowałem się, że znowu o jakieś cholerne wampiry chodzi, przeszedłem do komentarza. Moja rada jest taka - i to do wszystkich autorów czy autorek - skończcie z tym, bo takie tematy tylko na śmietnik.
Mortycjan - to jest prolog, więc ciężko o jakąś większą fabułę. Są przeprowadzane tortury, nie wiem co dalej. To wystarczy na wstępie.
Za dużo uczuć? A czemu nie? Często mi przeszkadza jak uczucia bohaterów są traktowane pobieżnie. Inaczej co to za bohater? Poza tym o ile nie trafia taki tekst do mężczyzn, to do kobiet prawdopodonie może przemówić. No ale nie wiem jak to jest. Ale znając romansidła o wampirach, to chyba jednak trafi.

"Mortycjan - to jest prolog"

Jak to jest prolog, to opowiadanie właściwie (powieść? nowela?) będzie pewnie miało piętnaście tomów i spis treści... Myślałem, że Prolog to taki tytuł cyklu - ludzie piszą "część 1, rozdział 1" etc. zazwyczaj dopiero PO tytule.

Mortycjan, dziękuję - właśnie o taką szczery komentarz mi chodziło. Wiem, że często za dużo opisuję uczucia, ale się już staram. I - tak na marginesie - to półtorej strony w Wordzie, pisane dziesiątką Arial'a. I tak, jak powiedział pyrek, to ledwie prolog, więc fabuła jest bardzo okrojona.

Pyrku, tobie także dziękuję, choć źle zaklasyfikowałeś to opowiadanie - bynajmniej nie jest o wampirze, ani o żadnych jego pokrewieństwach. Sama wręcz bohaterka stwierdza, że nim nie jest. Dziękuję też, że doceniasz moją przesadę uczuć :).

No cóż, ja przeczytałem do końca i nie żałuję. Z pewnością nie była to strata czasu. Oczywiście wypada mi się zgodzić z przedmówcami - nie było to zbyt oryginalne, ale za to napisane bardzo ładnym językiem i mnie ilość uczuć zawartych w tym tekście nie przeraziła. Miło się czytało...
Pozdrawiam serdecznie.

Czy ja wiem, czy na kobietę takie opowiadanie podziała inaczej? Na mnie podzialało tak sobie. Było dobre, podobało mi się, jednak z czystym sercem mogę powiedziec, że nie powaliło mnie na nogi. I dobrze, bo wtedy autorka musiałaby się postarac i dodac kolejne rozdziały w tempie ekspresowym :))
Co do samego opowiadania, jest naprawdę fajne i ja bym chciała czytac dalej. Zwłaszcza, że przy opisie zapodzianej gdzieś gałki ocznej, moje własne oko zaczęlo się buntowac. Opisy tortur to u mnie wielki, wielki plus.

W przeciwieństwie do przedpiśczyni wyrażam obawę przed nadmiarem tortur. Jeśli jest ich tyle w króciutkim prologu, to ile ich można upchnąć w kolejnych rozdziałach... Detaliczny opis darcia pasów (włączając krótki rys histeryczny --- tego, no, historyczny zabiegu...), analiza przeżyć łamanej kołem --- sześćset stron jak nic...
Przepraszam, ale nie lubię rzeźnictwa.
Uwaga "techniczna". Odcięta głowa nie wrzeszczy --- brak przepływu powietrza przez usta... Oraz nie steruje strunami głosowymi, zapewne i tak uszkodzonymi w trakcie dekapitowania --- brak łączności... No, chyba że wiedźmy i kosmitki mają inaczej.

Nowa Fantastyka