- Opowiadanie: tom.wolf - PRZYPADEK LAWISCHA

PRZYPADEK LAWISCHA

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

PRZYPADEK LAWISCHA

Przyszłość skrywa się za nieprzenikalną kurtyną. Naturalny bieg rzeczy może nagle przybrać nieoczekiwany obrót. Istnieją ponadto sytuacje niezbadane. Ktoś, kto przełamuje barierę niezdecydowania, czyniąc krok w nieznane, czuje się tak, jak gdyby stał na granicy rozświetlonej słonecznym blaskiem przestrzeni i mroku, przez który jego oczy przebić się nie mogą. A co jest tam, gdzie ni wzrok, ni wyobraźnia nie sięga? Dopóki się tego nie zbada – wielka niewiadoma. Pomimo to, nieprzemożona ciekawość zwycięża i człowiek przestępuje ów próg, za którym czekać go może wszystko.

Taki przypadek się zdarzył. Mogę zaręczyć. Bo wszystko pamiętam dokładnie i o wszystkim opowiem.

W opowieści, którą zaraz rozpocznę, nie ma ani krzty wymysłu. Moje słowa są bowiem prawdą, tak, jak prawdziwa jest postać Honoriusza Lawischa.

Mój ojciec – Albert, moja matka – Klementyna, mój dziad i pradziad – wszyscy Lawischowie, jak sięgam pamięcią, byli lekarzami. Niechaj przeklęty będzie dzień, w którym jeden z moich przodków podjął decyzję o obraniu sobie takiej drogi życiowej, obarczając mnie predyspozycjami genetycznymi oraz rodzinną tradycją. Ale człowiek nie uniknie tego, co jest mu przeznaczone…

Tak więc mając lat siedem oznajmiłem ojcu, że chciałbym poświęcić się leczeniu. Twój wybór, synu, skazuje cię na ciężkie życie – rzekł ojciec nie ukrywając satysfakcji z mojego wyboru. – Lekarz to nie tylko zawód, to powołanie. Przed tobą trudna i wyboista droga. I nie jest powiedziane, że w jej trakcie będziesz miał z tego wyłącznie satysfakcję…

Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prorocze były jego słowa.

Mocą wyrzeczeń i ciężkiej pracy ukończyłem medycynę z wyróżnieniem. Rektor, gratulując mi, rzekł: „Nie przyniesiesz wstydu naszej uczelni!” Placówki medyczne potrzebowały takich jak ja: uzdolnionych zapaleńców z solidnym wykształceniem. Otrzymałem więc stypendium naukowe i eksperymentowałem.

Pracując w zapamiętaniu nie spostrzegłem, jak minęło pięć, później dziesięć lat. Miałem trzydzieści cztery lata, liczne osiągnięcia naukowe na swoim koncie i na gwałt zacząłem potrzebować rodziny. Z moim doświadczeniem z kobietami i w moim wieku – stuknęło mi wkrótce trzydzieści pięć, potem trzydzieści sześć lat – nie jest jednak o to tak łatwo. Niepowodzenia w stworzeniu gniazda rodzinnego spowodowały, że rzuciłem się w wir pracy z jeszcze większą energią i łatwo wytłumaczalnym zapamiętaniem. Wkrótce zatraciłem rozeznanie, co jest zapamiętaniem, a co autentycznym entuzjazmem…

Nastawał właśnie przełomowy okres w naszych doświadczeniach. Wspólnie z moim asystentem, doktorem Weichem – miałem już wówczas profesurę – opracowaliśmy preparat, który w połączeniu z hibernacyjnymi metodami spowalniania procesów życiowych powstrzymywał starzenie się organizmu. Już pierwsze doświadczenia przyniosły nadspodziewane efekty – to był krok ku nieśmiertelności.

Zaangażowaliśmy się w pracę tak, że gotowi byliśmy całkowicie się dla niej poświęcić. Pamiętam, jak gdyby to było wczoraj. W laboratorium – tylko my dwaj: ja i doktor Weich. Weich: młodszy ode mnie o blisko dziesięć lat wysportowany mężczyzna z żoną i dwójką dzieci, ja: przygarbiony, siwiejący ekscentryk-samotnik. Staliśmy obok siebie pochylając się nad mikroskopem, a zielonkawe światło lamp u sufitu padało na podłogę równomiernym strumieniem.

Przyglądałem się kątem oka kruczoczarnym, nie przyprószonym jeszcze siwizną, włosom Weicha i nagle zdecydowałem się. To nawet nie była decyzja, lecz nieprzemyślane zupełnie słowa, które padły z moich ust, wbrew zdrowemu rozsądkowi.

– Przeprowadzę doświadczenie na sobie – powiedziałem i nie mogłem się już z tego wycofać.

Weich odwrócił się powoli i patrzył na mnie, jak gdyby nie rozumiał, o czym mówię. Dopiero gdy jego myśli powróciły z poziomów wyższej abstrakcji, zmarszczył czoło i przyjrzał mi się uważniej.

– Nie robiliśmy przecież jeszcze prób na ludzkim organizmie…

Moja decyzja była jednak nieodwołalna. To był ostatni dzień, w którym pracowałem jako eksperymentator.

Następnego dnia leżałem na stole jako „doświadczalny królik”. Prześcieradło, na którym byłem ułożony, powoli ogrzewało się od mojego ciała, a biała narzuta, którą mnie przykryto, zupełnie nie chroniła od chłodu. Ale cóż to był za chłód…? Czyż można porównać go z chłodem bezwzględnym…?

Wtedy, na stole, zimno było całkiem znośne. Później – lodowate liźnięcie watki nasączonej spirytusem i igła, której lodowatego chłodu nie czuć, gdyż rozrywając tkanki wydaje się gorąca, niczym z ognia wyjęta. Sylwetki pochylone nad moim ciałem były ostatnią rzeczą, którą zarejestrowały moje źrenice.

Nieprzebrane są zagadki wszechświata, niezgłębiony jest fenomen życia.

Nikt do końca nie wie, co się stanie, zanim tego nie zbada. Nie wiedziałem też ja, gdy zapadałem w bezdenną otchłań hibernacyjnego snu.

Trudno określić, jak długo trwało moje uśpienie. Jeśli uznać sen hibernacyjny za formę przeżywania naszej rzeczywistości, to żyłem w tym czasie – śniąc. Lecz sny mogą być różne. Zwykle zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, iż śnimy. Czasem jednak jesteśmy na poły we śnie, na poły na jawie. Ale niekiedy mamy w trakcie snu jak gdyby częściową świadomość. Śniąc zdajemy sobie z tego sprawę. Te sny są najdziwniejsze. Bo to przecież jakaś namiastka naszej jaźni. W przypadku, gdy przychodzi przebudzenie, uśmiechamy się na myśl o nierealności poprzedniego stanu. A gdy przebudzenie nie nadchodzi, ponieważ jest to długi, nieprzerwany letarg, nie kończąca się mara senna, spowodowana hibernacyjnym uśpieniem? Mara, z której powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, która przekształca się w świadomość, gdyż powoli uzmysławiamy sobie, iż śpimy i posuwamy się dalej – staramy się dojść, co się z nami dzieje. Powoli przychodzą wspomnienia, które układają się chronologiczny porządek zdarzeń. Od pierwszych, pamiętanych jak przez mgłę, faktów, do ostatnich, poprzedzających „sen”:

…Mała dziewczynka, z chudymi jak patyki nogami, zrywająca maliny…

…Przestronny, jasny pokój, wysoka postać z wąsami, która wyciąga ręce w geście przygarnięcia do piersi…

…Grubas wiecznie zajadający kanapki, który – aby je zdobyć i zaspokoić nieokiełznany apetyt – posuwa się do przemocy…

…Młoda nauczycielka, budząca pożądanie oraz lęk i wstyd tym pożądaniem wywołany…

…Rejs żaglówką z ojcem i z kimś, kto w pamięci na zawsze utkwił z serdecznym uśmiechem na twarzy, a później smutek i powrót do domu, gdzie czekają zwykłe domowe czynności…

…Matura i egzamin na Akademię Medyczną. Siwiejący, z kozią bródką profesor o srogim spojrzeniu. Otwiera usta… zaraz, co mówi? „A… asymilacja… Co to jest asymilacja?” – pyta i pot spływa po karkach młodych adeptów lekarskiego fachu…

…Ten sam profesor, ale ze znacznie bardziej siwymi włosami i trochę bardziej przygięty do ziemi. – Doskonale, doskonale – mówi. – Wasze wyniki są zaskakujące, a publikacje wywołują istną burzę – kiwa głową, a doktor… doktor… Weich – młody, kruczoczarne włosy, sportowa sylwetka – stoi z uśmiechem na twarzy…

…Doktor Weich. Siedzi zakłopotany w miękkim fotelu i słucha słów całkiem już siwego profesora. – To wielkie ryzyko, profesorze Lawisch. Ja nie mogę dać na to przyzwolenia. W jakiej sytuacji stawia pan swojego współpracownika, doktora Weicha. To on będzie musiał prowadzić to doświadczenie. Czy w przypadku gdyby coś się stało, sumienie da mu spokój? W imię czego pan to robi, profesorze, jeśli w imię nauki, to czy nie jest to nazbyt duże poświęcenie? Ryzykuje pan własnym życiem… – Doktor Weich siedzi ze spuszczoną głową, siwy profesor przytacza argumenty, które jednak nie skutkują. – Skoro się pan tak przy tym upiera, to nic na to nie mogę poradzić. To w końcu pana doświadczenia i sprawa pomiędzy panem i doktorem Weichem…

…Pielęgniarka ma miły uśmiech, ale jest to jeden z tych uśmiechów przeznaczonych dla pacjenta. Doktor Weich wychodzi z laboratorium. Podchodzi do wózka popychanego przez uśmiechającą się siostrę. Milczy zakłopotany. – Dlaczego to robisz? Gdybym cię nie znał, snułbym domysły o jakimś uczuciowym czy życiowym niepowodzeniu. Ale ty – ze swoim unormalizowanym życiem… Nie rozumiem…

…Narzuta jest chłodna. Lekarze, którym przewodzi doktor Weich, starannie dobierają dawkę. Tak dużej nigdy jeszcze nie stosowano. Nie wiadomo, jak zareaguje na nią ludzki organizm. Doktor Weich patrzy pod światło na strzykawkę, po czym nachyla się i powoli wbija igłę. Twarze rozmywają się, zatracając rysy. Twarz doktora Weicha staje się barwną plamą, po czym stapia się powoli z otoczeniem, by po pewnym czasie wtopić się w nie całkowicie. Ciężkie powieki opadają wolno niczym kurtyna, przesłaniająca zewnętrzny świat. Świat jawy, poza którym jest świat snu, gdzie uzyskawszy najpierw szczątkową świadomość swojego stanu, powoli się dopełniającą, pozyskałem pełne poczucie własnej osobowości, wraz z pamięcią chwil minionych i możliwością przeżywania obecnych.

Nie, powiecie, coś takiego nie mogło się wydarzyć. Powiadam więc – wydarzyło się. Cóż możecie o tym wiedzieć, skoro tego nie zbadaliście?

Nie mogę was przekonać, bo jestem tu, w moim śnie, a wy tam, w waszej jawie. Mój nie starzejący się organizm daje mi nieśmiertelność. A każda wasza chwila może być dla mnie wiecznością. Wasz czas – to przemiany materii. Materia nie jest obecnie moim atrybutem. Mój czas wyznaczają myśli, a te mogą biec szybko, wlec się leniwie lub prawie się nie zmieniać. Gdy sekunda dla was to rozpad atomowego jądra, sekunda dla mnie – to przejście z jednej sekwencji myślowej w drugą. Szybkość upływu sekwensu myślowego jest więc szybkością upływu mojego subiektywnego czasu.

Wasza sekunda może być dla mnie wiecznym trwaniem!

Nie do zniesienia jest perspektywa przeżywania miliona sekundowych wieczności!

Wasz czas nie ma dla mnie znaczenia. Liczy się tylko mój i muszę go jakoś wypełnić. By nie męczyć się całą wieczność. Opowiadam więc moją historię. Nie po to, by ktoś ją poznał, lecz po to, by nie być tu nieśmiertelnym…

Koniec

Komentarze

Przeczytałam, a ponieważ nie bardzo wiedziałam, o co tu chodzi, przejrzałam tekst raz jeszcze. Przykro mi to pisać, Autorze, ale powtórna lektura w niczym nie pomogła. :(

 

W la­bo­ra­to­rium – tylko my dwaj: ja i dok­tor Wiech. Wiech: młod­szy ode mnie…– Literówki.

 

– Nie ro­bi­li­śmy prze­cież jesz­cze prób na ludz­kim or­ga­niź­mie… – …na ludz­kim or­ga­niz­mie

 

wspo­mnie­nia, które ukła­da­ją się chro­no­lo­gicz­ny po­rzą­dek rze­czy. – Czegoś tu zabrakło.

 

Otwie­ra usta…zaraz, co mówi? – Brak spacji po wielokropku. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

pot spły­wa po kar­kach mło­dych adep­tów na le­ka­rzy – …pot spły­wa po kar­kach mło­dych adep­tów medycyny…/ sztuki lekarskiej

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Mam wrażenie, że cały tekst tylko przygotowuje grunt dla garści filozoficznych rozważań na końcu. Ot, takie CV ze wzniosłą puentą.

Jeśli operacja sprowadzała się do zastrzyku, to po co usypiać pacjenta?

Ale napisane całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Dzięki za recenzję.

Hibernacja pozwala na trwanie ciała w niezmienionym stanie przez dziesiątki lat, pomnożona przez “przeżywanie miliona sekundowych wieczności” daje przerażającą bohatera perspektywę nieśmiertelności we śnie.

Cześć.

Odpadłem szybko, ale to u mnie typowe; nie ma tu co rozważać.

A czemu odpadłem? Ano temu:

“Przyszłość skrywa się za nieprzenikalną kurtyną. Naturalny bieg rzeczy może nagle przybrać nieoczekiwany obrót. Istnieją ponadto sytuacje niezbadane. Ktoś, kto przełamuje barierę niezdecydowania, czyniąc krok w nieznane, czuje się tak, jak gdyby stał na granicy rozświetlonej słonecznym blaskiem przestrzeni i mroku, przez który jego oczy przebić się nie mogą. A co jest tam, gdzie ni wzrok, ni wyobraźnia nie sięga? Dopóki się tego nie zbada – wielka niewiadoma. Pomimo to, nieprzemożona ciekawość zwycięża i człowiek przestępuje ów próg, za którym czekać go może wszystko.“

 

Daruj: gdy widzę taki “filozoficzny bełkot”, to kwiczę. A oczy mi płoną chęcią wymazania tego tekstu jak znicze.

Lubię filozofię i filozofowanie. Ale wówczas, gdy trzyma pewien choćby minimalnie oczekiwany poziom.

A tu?

“Przyszłość skrywa się za nieprzenikalną kurtyną“ – o, kurde! No miazga! Zdanie tak mądre, że… No, nieważne. Za chwilę będzie już super. A co się stało?

Walnąłeś na początku frazesem, który zupełnie nie ima się jakiegokolwiek następnego zdania.

 

“Nic nie istnieje”. “Nie da się zrobić niemożliwego”. I inne takie truizmy stoją na tym samym poziomie. Tylko po co taki komunał na początku Twojego dzieła?

Nie ma dalej żadnego “a przynajmniej tak mi się wydawało do dzisiejszego podwieczorku”.

Usiadłeś, podumałeś nad zdaniem takim fajnym, że się powieki szerzej otworzą i wydumałeś. Tylko że wyszło trochę marnie. Zdanie jest niepotrzebne, a przez patos w nim zawarty po prostu Ci przeszkadza.

Nie rób tak.

Komuś fajnie wyszło dać na początek “Dawno, dawno temu w odległej galaktyce”, a komuś innemu “Twój telewizor działa prawidłowo. Nie próbuj go regulować”. Bo czasami się udaje.

A czasami nie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Napisane starannie, choć treść nie porywa. Przeszkadzał mi trochę charakter reportażu – w ten sposób odebrałeś opowiadaniu napięcie, pozbawiłeś go emocji. Jest rzeczowy i suchy.

Poszukiwanie nieśmiertelności – wiadomo, pomysł nienowy. Ta hibernacja o tyle mnie nie przekonuje, że zamrożenie ludzkich komórek doprowadziłoby do rozerwania ich (lód ma większą objętość niż woda), a zatem – po rozmrożeniu kaszana ;(

Pozostaje też problem z przekaźnictwem neuronalnym – skoro profesor nadal myślał/śnił…

No ale fantastyka zobowiązuje, powiedzmy zatem, że jest tu pewnym wyjaśnieniem.

 

Z pozytywów – widać, że umiejętności posiadasz. Teraz pozostaje przekuć je na dobry, wciągający tekst. I tego życzę Ci na przyszłość, Autorze. Witaj na portalu.

 

Tyle ode mnie, a na koniec…

Twój wybór, synu, skazuje cię na ciężkie życie – rzekł ojciec nie ukrywając satysfakcji z mojego wyboru.

Powtórzenie

– Nie robiliśmy przecież jeszcze prób na ludzkim organizmie

Nie lepiej: “na zwierzętach”? Taka jest kolejność jeśli chodzi o badania, jakby zaś na ludzkim organizmie środek był już testowany, reakcja doktora mogła by być nieco inna… Do przemyślenia.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mocno trąci fascynacją Mistrzem Edgarem Allanem. Skojarzyło mi się z “Prawdziwym opisem wypadku z panem Waldemarem” – dlatego nie odbieram tego filozofowania na poważnie, tylko traktuję jako świadomą stylizację. Gdyby tekst byłby dłuższy, stałby się nużący, ale jako wprawka stylistyczna – całkiem udane.

Oczekiwałam opowieści, początek wydał mi się obiecujący, a w końcu dostałam przemyślenia, które niezbyt mnie przekonują i w ogóle nie ekscytują. Po przeczytaniu tekstu uznałam, że ich nie rozumiem, a po przeczytaniu wyjaśnień Autora okazało się że – owszem – rozumiem, ale nie znajduję w nich nic odkrywczego i specjalnie interesującego. 

Natomiast, jak już napisali poprzednicy, nieźle napisane.

Mnie rozdrażnił początek. Garść banałów opakowana w metafory. Potem lepiej. Przeczytałam bez zbytniej przykrości.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Nie potrafiłem odnaleźć myśli przewodniej, a same wynurzenia quasi filozoficzne to trochę mało. Nie porwało, ale technicznie nic mnie nie odtrąciło, toteż przeczytałem do końca bez problemów ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ponieważ tekst napisany jest porządnie, to czytałam gładko, czekając na jakiś przełom, na konkret po przegadanym początku. I w sumie to się zawiodłam, bo i dalej otrzymałam beznamiętną relację i przemyślenia, które są jak dla mnie za bardzo rozmyte. Ale ja tak mam, że za filozofowaniem nie przepadam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zawieszenie w czasie, wieczność zawarta w jednej sekundzie skojarzyło mi się z opowiadaniem Kinga o jauntingu;)

Mi filozoficzne teksty podchodzą, byle nie były nudne albo zbyt natarczywe, na siłę. Kilka razy zdarzyło Ci się  z takim zdaniem wyjść,  ale ogólnie rozważania nie były jakieś złe:)

Szkoda, że napisałeś wszystko, Autorze, w suchej, zrelacjonowanej formie. Gdybyś poczynił z tego opowiadanie z żywą akcja mogłoby być ciekawiej. Tymczasem dostajemy tylko historię opowiedzianą przez głównego bohatera, a ja np za taką perspektywą nie przepadam. 

 

Nowa Fantastyka