- Opowiadanie: worekkosci - Przychód okoliczności

Przychód okoliczności

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przychód okoliczności

Ludzie. Siedzimy przy stole, ja-my-oni, ale bardziej ja jednak lub bardziej oni tylko, a jak oni, to niechętni, podejrzliwi, że ich stwarzam na bieżąco w obserwacji, w załamaniu funkcji falowej. Ale był tam też profesor i każdy wie, że gdy profesor przy stole a ludzie wokół, to pewnie dyskusja i konkurs na najlepszy wynik. No i faktycznie, dyskusja i konkurs na najlepszy wynik, więc – the game is on – chłopak przede mną rzuca wysłużonymi kośćmi, które toczą się po stole podskakując niezgrabnie i radośnie, a nikomu nie jest teraz do śmiechu.

– Cztery, pięć i trzy… – czyta nadruk na martwych sześcianach, gdy prawdopodobieństwo krzepnie z superpozycji do zaktualizowanego konkretu. – W sumie dwanaście. Dwanaście na osiemnaście – mówi niepewnie. 

Znad wyniku pierwszej próby – bo co to znaczy i co z tym zrobić – spoglądamy na profesora, gdy z zatroskaną miną otwiera nabrzmiałą kopertę, a skąd brał te koperty, przecież nie powiem, że z ministerstwa; prędzej z wydziału fizyki lub teologii lub ech, wszystko jedno. A to zawsze był mój ulubiony moment, ta chwila, gdy zawartość koperty w kontekście przedustawnym namaszczała arbitralnych bohaterów lub gasiła, ad hoc, nadzieję.

– W zeszłym tygodniu było czternaście – stwierdza profesor wytrząsając zawartość przesyłki, interpretacje w zalążkach reguł, które podrywają się ze stołu jak pracowite, włochate pająki, snując między nami sieć nowych relacji, oplatając nasze wielkie mózgi i nieprzeczytane książki.

Profesor upewnia się jeszcze:

– Czternaście, tak? 

Kiwamy głowami w bijącym od profesora huraganie możliwości, wśród szurania pajęczych odnóży.

– A dzisiaj dwanaście…

Dziewczyna po lewej drga nagle i dość głośno, triumfalnie, zachłystując się powietrzem, ale też z nieokreśloną pretensją, panicznie, rozgarniając pajęczyny: 

– Owszem, czternaście, ma pan profesor całkowitą rację, że tydzień temu było czternaście, a miesiąc temu, i przepraszam, ale muszę to powiedzieć, miesiąc temu wypadło piętnaście!

– Piętnaście? – dziwi się profesor, mieszając palcem atmosferę, mieszając także dziewczynę, próbując zamieszać nas wszystkich.

– Czternaście, a wcześniej piętnaście i dzisiaj dwanaście? Bo to nie jest wszystko jedno!

Wtedy ktoś inny, cicho, tak cicho, że niemal wcale w tym zamieszaniu profesorskim i w tych sieciach pajęczych, wyściubiając zaledwie koniuszek nosa:

– Jedenaście…

Nic z tego, pająki nie próżnują a powietrze drży.

Czekamy. Czekamy na krzesłach, podczas gdy w górze, nad nami, sufit. I mgła.

Profesor podnosi rękę.

– Dwanaście – mówi wreszcie.

– Dwanaście – powtarza ręka.

– Dwanaście na osiemnaście – uzupełnia tamten, pierwszy, z nadzieją w głosie, z nienawiścią do wszystkiego, co czternaste lub piętnaste, ale z miłością nieufną do dwunastu, z miłością już szczerą do tych niezmiennych osiemnastek.

– Niech będzie – zgadza się profesor. – Ale co wy na to?

No i się zaczyna. Zaczyna od tego, że dwanaście, ale mogłoby być trzynaście (wcale nie), dwanaście na osiemnaście (siedem z dziewięciu!), ale nie na osiemdziesiąt, bo to żart! Wszyscy się śmieją, niektórzy głośniej od innych. Oczywiście, że żart, a nie dyskryminacja, więc osiemnaście. Ale co to znaczy? Że coś, że nic, że trochę tak-jakby, ale koniec końców doświadczenie, życie zweryfikuje, a wybór, decyzja, może być tak albo tak. Albo nie. Dyskusja unosi się nad stołem, fizycznie unosi, w oparach reguł, w siatce pojęć i liczb, intuicji i stochastyki. I pająków, skąd pająki, nie wiem, nie cierpię pająków, o Boże, pająki są okropne a to jest realne, bo nie tylko dźwięki i drżenie powietrza, lecz także grawitacja, wzajemne przyciąganie i promieniowanie tła. Bez sensu, prawda? A jednak. Nie biorę w tym udziału sprawiając wrażenie znudzonego, że dajcie spokój, ile można, no ile, te wszystkie liczby lub lata, koncepcje i prawdopodobieństwa. Ot, cały ja. Tam dyskusja, a tu cyklon nudy pustoszy mnie w zwolnionym tempie i pająki na lepkich odnóżach, robaki w dziwnych, powykręcanych słowach, bo tak naprawdę, w końcu to przyznam, to nie wiem, nic nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. O niczym. I to także ja. Ale nagle coś spada na mnie drgając niedojrzale w przedśmiertnych konwulsjach i już wiem, i ulga, i czekam na moment, gdy ogłoszę publicznie, że tylko szkoda było wcześniej mojego wysiłku. Bo cała sztuka polega na tym i każdy zna kogoś, kto tę nudę nieszczerą nieumiejętnie rozpyla cmokając pod nosem ustami w dzióbek, z oburzeniem bezpłodnym, zaciskając pięści i krzyżując ramiona. Bo to widać. Ten strach podszyty nudą i arogancją. Widać to bardzo wyraźnie. 

Zgłaszam się. 

Cisza. 

Teraz ja.

– Pewien mędrzec powiedział był kiedyś – erudycyjnie zamiatam– że jeśli czujesz się źle, to przestań czuć się źle i zacznij czuć się świetnie. Zacznij czuć się świetnie zamiast tego. 

– To bardzo ciekawe – przyznaje profesor i pająki rozbiegają się na wszystkie strony chowając za książkami i za św. Tomaszem. – Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. 

– Nie?

– Nie.

– Hm.

Później rozchodzimy się do domów, a następnego dnia świat jest nieco starszy. 

Dzień później zresztą też.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Taka długa dyskusja o jednym rzucie kostkami?

I gdzie tu fantastyka?

dwanaście na osiemnaście (siedem z dziewięciu!)

A dlaczego siedem?

Babska logika rządzi!

Hmmm, a ta dwunastka, cicha i nienawistna jedenastka, i święty Tomasz to bardzo ważne elementy w interpretacji tego tekstu ? :)

Kolejny potok myśli pozbawionych fantastyki spłynął strumieniem z klawiatury na ekran. No trudno, widać Autor musi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To może wyglądać tak, jakbym niepotrzebnie wszystko udziwniał – i pewnie do pewnego stopnia to słuszny zarzut – ale te krótkie opowiadanka, które tak uparcie tutaj wrzucam, to moja (grafomańska) próba eksperymentowania z formą. No, nie wiem; może w końcu się wstrzelę z czymś sensownym.

Jak dla mnie poziom udziwnienia jest zbyt wysoki. Jednak jest też w tym tekście coś intrygującego. Pisać umiesz z pewnością, ale wolałabym jakąś mniejszą abstrakcję.

Czyta się przyzwoicie, więc jestem przekonany, że jeszcze się wstrzelisz :) Pewnie z tym uczuciem sprzedania się za garść fasolek, ale i z pewną satysfakcją.

Natomiast ten tekst, mam wrażenie, napisany został głównie dla Autora i to on tylko wie, którą cząstkę jego umysłu każde ze słów odzwierciedla. Ja nie wiem, nie rozumiem, interpretować mi się nie chce, niemniej przykrości lektura mi nie sprawiła.

Moim jednak skromnym zdaniem pisanie z sensem jest o ten jeden poziom trudniejsze niż eksperymenty z formą. Ale co kto lubi.

Nie rozumiem :(

Nowa Fantastyka