Lekki frachtowiec Gawron popylał, jak zły, z szaloną prędkością czterech warpów. Iwa nadal milczała. Załoga była niespokojna. Jajecznica była taka sobie.
– Kac prawdziwy, a jajecznica oczywiście syntetyczna – narzekał Malogan.
– Było tyle nie chlać – burknęła Eiko. Najemnik spojrzał na nią spode łba.
– I kto to mówi, księżniczko?
– Musiałam odreagować, pierwszy raz zabiłam człowieka, czy tam broga, nie wiem. Zabiłam wszystko, co mi, kuźwa, podeszło pod lufę. Ratując ciebie, przypominam.
– Prawidłowo. Podczas akcji działasz instynktownie. Jeśli zaczniesz zadawać sobie pytania, to następne będzie brzmiało – co to jest ten jasny, świetlisty tunel? – Malogan spojrzał, nie bez aprobaty, na przeciągającą się Eiko.
– Mógłbyś się tak nie gapić, wystarczy, że Nils biega za mną z wywieszonym jęzorem.
– Czego się spodziewasz, jesteśmy zdrowymi mężczyznami, w sile wieku, a co do naszego pilota… No cóż, niektórzy nasłuchali się, że chodzi o to, by gonić króliczka.
– Ach tak, a ty?
– Ja tylko co jakiś czas sprawdzam, czy coś złapało się w sidła. – Nagle do mesy wpadł Nils.
– Słuchajcie, drony złapały coś w ładowni – i popędził dalej.
– Ciekawe co? – zastanawiał się Malogan. – Tak tam pizga, że najpewniej katar.
W kącie ładowni, za skrzyniami wypełnionymi brylantami, wartymi całe planety, unosił się półokrąg dronów. Wpatrywało się w nie dwoje wielkich oczu, osadzonych w kudłatej głowie, zwieńczonej licznymi, ostrymi kolcami, czy może rogami. Posiadacz głowy, szczycił się nie mniej kudłatym ciałem i ogonem. Pomijając łeb, stwór przywodził na myśl brązowego psa, wielkości pokaźnego cielaka.
– Kici, kici – cyborg ostrożnie wychylał się zza dronów.
– Nie podchodź Benn. To coś dostało się do zamkniętej ładowni, na statku ekranowanym przed teleportacją. Nie wiesz, co jeszcze potrafi – ostrzegła Kaila. Kudłacz przekrzywił lekko głowę i wydał kilka trzasków i pomruków. Następnie najeżył się i zaczął jarzyć srebrno-niebieską poświatą. W kolejnej sekundzie był już w innym rogu ładowni. Drony po prostu przeleciały tam i otoczyły go ponownie.
– To tyle na temat naszych ekranów – stwierdził Malogan.
– Nie, systemy są w porządku. Odczyty są niesamowite. Nie wiem, co to coś robi, ale to nie jest teleportacja “wytnij – wklej” – Kaila była zafascynowana.
– Nie ma innej teleportacji – przypomniała Eiko.
– Żadna, znana, inteligentna rasa taką nie dysponuje, ale powiedz mi w takim razie, co przed chwilą widzieliśmy? Wyczułaś coś na poziomie psionicznym?
– Tylko tyle, że zwierzak wyobraził sobie siebie w tamtym kącie.
– Dobra, możemy już wyrzucić go przez śluzę, zanim zasika podłogę? – prychnął Nils. Eiko i Benn rzucili mu mordercze spojrzenia.
– Czemu chcesz zabić to unikatowe stworzenie? – zapytał cyborg.
– Jak to zabić? Jeśli jest kumaty, zrozumie wtedy, że nie jest tu mile widziany i teleportuje się gdzieś, w cholerę.
Kilka sarkastycznych uwag i ciętych ripost później stanęło na tym, że zirytowany Nils zostawił wszystkich z ksenozoologiczną zagadką i poszedł wyłączyć się w komorze kriogenicznej.
Obudził się ze standardowym poczuciem ogólnego rozbicia, bezsensu istnienia i niepewności, co do ilości posiadanych kończyn. Mapa wskazywała, że Gawron znajdował się na niskiej orbicie Yone, planety uciech i rozrywek. Doszedłszy jako tako do siebie, Nils rozprostował kości i udał się na mostek. Z logów wynikało, że załoga zapakowała się do lądownika i wybrała na dół. Nils przejrzał jeszcze monitoring. Tak jak można było się obawiać, podczas tygodniowego lotu zwierzak zajmował się głównie fajdaniem ładowni i wkładaniem minimum wysiłku w czynności, dające Eiko cień nadziei, że uda się go oswoić. Psioniczka, skupiona na swojej nowej zabawce, dała sobie na razie spokój z dekorowaniem statku w hipisowskie motywy. Jak tylko Gawron dotarł na Yone, kudłacz teleportował się w nieokreślone miejsce, ale logiczna wydawała się powierzchnia planety. Eiko, nadal nieszczęśliwie zakochana, natychmiast zainicjowała misję poszukiwawczą, a reszta zabrała się z nią, w takich czy innych celach. Nilsa to nie dziwiło, bo po co sterczeć na statku, skoro można wreszcie użyć hazardu, rozpusty i wyluzować się w VR, nie bacząc na stan konta. Nie dziwiło go też, że frachtowiec nadal znajdował się na orbicie, ale skoro as pilotażu już się obudził… Usiadł za sterami i rozpoczął podejście do lądowania.
W porcie, pozostawił statek pod opieką uzbrojonych po zęby dronów i nanobotów, a sam pojechał ścigaczem do dzielnicy knajp. Whisky Zediego była niezła, ale yoneński bimber ze światła był znany w całej galaktyce. Nils znalazł przyzwoity lokal, zamówił szklaneczkę i sącząc powoli trunek zastanawiał się, co dalej. Spróbował wywołać Kailę.
– No cześć. Właśnie tapiruję sobie loki, ale mów – odpowiedziała rozbawiona.
– Nie wiem co komputerowe świadomości mają wspólnego z tapirami, ale, skoro już jesteśmy przy wymarłych zwierzętach, co się dzieje z tym śmierdziuchem i grupą pościgową?
– Grupa pościgowa składa się z Eiko i Benna, który nie zdążył zbadać mechanizmu niestandardowej teleportacji. Włóczą się po planecie na ścigaczach, bez większych sukcesów. Malogan przegląda oferty banków, ale przede wszystkim powinieneś zainteresować się Zedim.
– Ryszard? A co on takiego nabroił?
Odwieczna zasada wszechświata głosi, że kiedy grupa wesołych kompanów rusza w tango, zawsze znajdzie się jeden, który zanadto się wyluzuje. Tym razem padło na Margitianina. Z pomocą Kaili, Nilsowi udało się go w końcu odnaleźć. Kosmita szedł właśnie zygzakiem przez Klukosieki, dzielnicę slumsów, zamieszkaną głównie przez biednych imigrantów z planety Helsinki. W dłoni trzymał świecącą butelkę, wartości kilku tutejszych lokali mieszkalnych i śpiewał na całe gardło obraźliwe piosenki o kibicach RTS Kluko. W ciemnych zaułkach nietrudno było dostrzec grupki wściekłych Postfinów. Nils podejrzewał, że nie rzucili się jeszcze na kosmitę tylko z powodu technicznego problemu, sprowadzającego się do pytania – jak dać w zęby komuś, kto najwyraźniej wcale ich nie posiada. Pilot postanowił zastosować fortel, wypróbowany już z dobrym skutkiem wcześniej. Wyciągnął z zanadrza sfatygowaną odznakę.
– Stołeczny Departament Policji, Sekcja Prewencji Chorób Wenerycznych Przenoszonych Przez Dotyk! – krzyknął. – Nie ruszaj się czarnuchu, rzuć bimber, ręce za głowę! Udaj się z nami dobrowolnie, to nikomu nie stanie się krzywda. – Podbiegł szybko do Zediego, zerkając na boki.
– Jak mnie nazwałeś? – zesztywniał Margitianin, mający, jak wszyscy jego ziomkowie, rzeczywiście, zdecydowanie śniadą karnację.
– To ja, Rysiu – syknął cicho Nils. – Spływajmy stąd, zanim zrobi się naprawdę gorąco.
– Jak mnie nazwałeś?! – ryknął Zedi. Cholera, wspominał coś o szale bojowym, myślał pilot Gawrona, podczas długiego, wymuszonego lotu, zakończonego bliskim spotkaniem ze ścianą.
– Właśnie, jak go nazwałeś? – powtórzył jakiś blady, wąsaty oprych.
– Tacy, jak ty, nie są tu mile widziani, glino – dodał drugi tubylec.
– Wyjebać ci? – zadał odwieczne, egzystencjalne pytanie, trzeci.
W tym samym czasie, Malogan, po raz kolejny, zaczynał się nieco irytować. Zamierzał tylko wziąć parę ulotek i dowiedzieć się kilku rzeczy, tymczasem scenariusz spotkania z bankomatem wyraźnie wymykał mu się spod kontroli.
– Ile razy mam powtarzać, że nie chcę wnioskować o żadne przeklęte pięćset minus, i że mam w dupie wysokość przyszłej emerytury?! – krzyknął, straciwszy cierpliwość. Ta zakuta puszka miała chyba najtańsze oprogramowanie. Najemnik wyszedł z banku, tym bardziej wściekły, że nie udało mu się trzasnąć automatycznymi drzwiami.
– Potrzebujesz pomocy? – usłyszał przymilny głos Kaili.
– Prawdziwy mężczyzna nigdy nie potrzebuje pomocy – odburknął.
– Tak jak na asteroidzie? Skoro już ustaliliśmy wynik na skali maczowatości, to może jednak zainteresuje cię krótka i zwięzła oferta kilku najlepszych banków na Yone? – głos Kaili ociekał słodyczą.
– Jeszcze dwie minuty i sam bym sobie wtedy poradził.
– Okej, nie traktuj tego jako pomoc, tylko wykorzystanie nadarzającej się okazji, w celu zaoszczędzenia czasu. Możesz to przejrzeć później, a teraz proponuję, żebyś dołączył do rozróby Nilsa i Zediego. Podreperujesz nadwątlone ego, a przy okazji może któryś z nich przeżyje.
– Rozróba, mówisz? – na twarz łowcy nagród wypełzł wredny uśmiech. – Poproszę dwie.
Malogan patrzył przez chwilę z dachu wysokiego budynku na trwającą w Klukosiekach awanturę. Zedi najwyraźniej oprzytomniał, bo sprawiał wrażenie bycia po tej samej stronie, co Nils. Tak czy inaczej, kiedy atakuje cię pół kwartału rozjuszonych potomków hakapelitów, sprawy potrafią przybrać nieprzyjemny obrót. Dwójka naszych bohaterów dysponowała, na szczęście, tanią, przenośną tarczą siłową, która była już u kresu wytrzymałości.
– Wreszcie robota dla mnie. Osłaniaj mnie, mała – mruknął najemnik, kończąc rozstawiać automatyczną wieżyczkę snajperską.
Zanim Kaila zdążyła wymyślić, w jaki sposób mogłaby go osłaniać, Malogan wyciągnął dwa ciężkie blastery i skoczył w dół. W chwilę potem SI przypomniała sobie, że myśli i działa w ciągu pikosekund, więc wyłączyła oświetlenie w całej dzielnicy, usmażyła napastnikom wszystkie elektroniczne wszczepy i puściła z okolicznych głośników przemówienie Fidela Castro, na cały regulator. Nie było czego zbierać, ale zanim Malogan zdążył, swoim zwyczajem, zirytować się, że odebrano mu cukierka, do dzielnicy wkroczyło wojsko. Klukosieki mogły być strefą no-go, ale na każdej planecie znajdzie się paru twardogłowych majorów, którzy nie przepuszczą okazji, żeby wypróbować nowe zabawki. Nilsa interesowało już wprawdzie tylko to, czy jest jakaś szansa, że nadal ma całe bębenki, a Zedi postanowił nonszalancko stanąć na głowie, ale najemnik rozstrzelał radośnie pół kompanii space marines, zanim całą rezolutną czeredę oddano pod opiekę żandarmerii.
Kaila kontynuowała swoją odyseję i wkrótce udało jej się zlokalizować pozostałych członków załogi.
– Prowadziłeś może kiedyś negocjacje w sprawie uwolnienia zakładników? – spytała Benna, który, wraz z psioniczką, miał właśnie przerwę w szalonych poszukiwaniach egzofauny.
– Nie, ale Eiko ma doświadczenie w akcjach ich odbijania, więc podaj tylko współrzędne – odparł zmęczony cyborg.
– Nie tym razem, blaszaku. Wystarczy, że metropolitalni chcą ich skazać na śmierć, niech włączą się jeszcze do tego galaktyczni, to nasze zwariowane szczęście wreszcie się skończy.
– To co proponujesz?
Nadprezydent planety Yone patrzył na depeszę od głównego dowódcy sił zbrojnych. Dwadzieścia ton brylantów za osmalenie jednej dzielnicy i głowy kilkudziesięciu space marines. Ten interes wydawał się zdecydowanie zbyt dobry, żeby mógł być prawdziwy. Prezydent musnął holograficzny symbol.
– Girda, połącz mnie z Perezem na Rakatanie.
Gawron startował z ogłuszającym rykiem silników. Załoga była w komplecie. Właściwie w nadkomplecie, bo kudłaty teleporter, przybrawszy łobuzerski wyraz pyska, siedział z powrotem w ładowni, jakby nigdy nigdzie się nie wybierał. Eiko szalała z radości, Nils z zazdrości. Siedział właśnie w kokpicie i usilnie próbował uspokoić gonitwę myśli i skupić się na obowiązkach pilota. Wydawało mu się, że władze Yone trochę zbyt łatwo łyknęły te brylanty, ale nie zamierzał zadręczać tym teraz swojej, cudem uratowanej, głowy. Dał całą naprzód na silnikach konwencjonalnych i zapadł się w wygodny fotel, próbując zrelaksować. Frachtowiec oddalał się od niegościnnej planety uciech, strasząc stada gwiezdnych nietoperzy i chlapiąc antymaterią na niczego niespodziewających się autostopowiczów. Za statkiem, w odległości pół miliona kilometrów, leciała mała, ale wredna sonda stealth.