- Opowiadanie: wiking40 - Samotny

Samotny

Wielkie dzięki dla Realuc za pomoc i Twoje walentynkowe opowiadanie “Dzień kota”, które było inspiracją dla mnie.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Samotny

 

 

 Gramag siedział na dachu spoglądając na tłum przewijający się pod nim. Nocne życie miasta kwitło w pełni. Rzesze turystów czerpały pełnymi garściami z tego, co oferowała im ulica. Seks, alkohol, narkotyki, dopalacze, hazard i wszystko, czego tylko można zapragnąć. Już prawie nikt nie przyjeżdżał do tego historycznego miasta dla jego zabytków, czy też regionalnej kuchni. Anonimowość w tej ciżbie przyjezdnych była dla niego atutem. Miał już jednak dość tego miejsca. Dwa dni dochodził do siebie po tym ćpunie. Mógł go wprawdzie zostawić. I tak nikt by pewnie narkomanowi nie uwierzył, że widział jak ktoś wyssał kobietę, aż ta rozsypała się w proch. Był jednak pod takim wpływem adrenaliny i soków życia tej kobiety, że zareagował instynktownie. Nie z głodu. Po pięciu litrach był syty. Instynkt drapieżcy nie pozwolił mu na myślenie. Wyssał więc i tego narkomana. Z krwią do organizmu dostało się wszystko, co w niej było. Jego ciało radziło sobie z tym paskudztwem lepiej niż ciało człowieka, ale i tak nie był to przyjemny czas. Odczuwał teraz pewien rodzaj narkotykowego głodu i przytłumienie zmysłów.

– Muszę zachować większą czujność – myślał, patrząc z obrzydzeniem na ludzi – można zaaplikować sobie nie wiadomo jakie świństwo. Dawniej, z krwią można było pobrać co najwyżej trochę alkoholu, a teraz… ech… Bardziej niż niesmak w całym ciele, odczuwał brak… no właśnie, czego? Towarzystwa? Przyzwyczaił się przez wieki do samotności. Dawno już nie spotkał nikogo ze swojej rasy. Jednak z upływem lat coraz częściej myślał jakby to było, gdyby nie był sam. Z ludzką samicą to jednak niewykonalne.

– To bydło to tylko pożywienie. Myślą wyłącznie o tym, jak zapełnić swe brzuchy i dać upust swoim żądzom. Władza i pieniądze to ich pragnienia. Tak płytkie, jak płytkie ich krótkie, nędzne życie.

Zeskoczył z dachu i z zaułka wyszedł na popularny deptak. Idąc miedzy spacerującymi, po raz kolejny próbował zrozumieć sens tego, co robią. Patrzył na pijących alkohol. Upiją się, a jutro na kacu pójdą do swojej pracy, aby zarabiać po to, żeby znowu pić. Albo o, ci młodzieńcy. Wyczuwał ich chuć. Pójdą kopulować za pieniądze, ale nie będą mieć z tego potomstwa.

Rozważania nad bezsensownością ludzkich zachowań przerwało mu otarcie się o dziewczynę. Jego dłoń tylko musnęła jej rękę, gdy się mijali. Ten dotyk powiedział mu o niej jednak wystarczająco wiele. Nie była przesiąknięta smrodem tego miasta. Przybyła pewnie z prowincji, gdzie jeszcze niektórzy ludzie żyją blisko natury. Poczuł jak kły wysuwają mu się na samą myśl o jej życiodajnej energii. Zawrócił i szedł za nią. Miała najwyżej dziewiętnaście lat. Wysoka, zgrabna, pewna siebie i kipiąca szczęściem. Zdrowa i radosna ofiara to smaczne pożywienie.

Najwyższa pora zmyć ten ohydny smak ostatniego posiłku – pomyślał. Prawie czuł już smak jej soków. Trzymając się w bezpiecznej odległości obserwował swoją ofiarę. Była jak głaz w bystrym potoku. A właściwie jak płynący pod prąd pstrąg. Zupełnie inna. Wyjątkowa. Nie śpiesząc się, chłonęła nocne miasto. Oglądała, fotografowała. O dziwo, co jakiś czas zaczepiała nieznajomych i wdawała się w krótkie pogawędki. Gramag był bardziej zaintrygowany, niż głodny. Przyglądał się więc z zainteresowaniem dziewczynie. A ta kierowała swoje kroki w coraz bardziej odludne zaułki. 

– Sama przyśpiesza ten moment – podążał za nią bez problemu, bezszelestnie trzymając się najciemniejszych miejsc. Dziewczyna stanęła na pierwszym ze schodów, prowadzących do małego, zaniedbanego i najwidoczniej opuszczonego kościółka. Podniosła głowę, zatrzymała wzrok na spiczastym dachu zakończonym krzyżem. Po chwili bezruchu, ruszyła w górę i zniknęła w środku świątyni. 

On cię nie obroni – pomyślał Gramag, patrząc na krzyż. Pokonując po trzy stopnie naraz, stanął przed starymi drzwiami. Delikatnie pociągnął za klamkę i wsunął się do środka. Dziewczyna stała i mimo słabego światła, oglądała jedno z malowideł ściennych. Stanął bezszelestnie za nią, tak blisko, że mógłby ją dotknąć, gdyby chciał. Zaciągnął się głęboko jej zapachem. Spowodowało to coś, czego nie czuł od wieków. Poczuł ból w lędźwiach tak mocny, aż mimowolnie głośniej wypuścił powietrze i ofiara go usłyszała.

 – No, w końcu się odważyłeś – powiedziała obracając się i stając z nim twarzą w twarz.

Gramag po raz pierwszy zapomniał języka w gębie.

– Obserwujesz i łazisz za mną od dwóch godzin.

Jak, jak ona mogła się zorientować – myślał gorączkowo – nie tylko piękna, ale i wyjątkowo spostrzegawcza, jak na człowieka.

– Wiem, że mnie rozumiesz, więc może się przedstawisz. Jestem Bazylea.

– Gramag…

– Hmmm. Ciekawe imię. Nie słyszałam jeszcze takiego, a słyszałam w swoim życiu sporo imion.

Mówi, jakby przeżyła co najmniej tyle, co ja – pomyślał, a zapominając o tym, że rozmawia z kolacją, rzucił na głos: – Nie pochodzę z tych stron.

Zaśmiała się, jakby usłyszała zabawną rzecz, ukazując dwa rzędy idealnych, białych zębów:

– Najwidoczniej. Nie przejmuj się swoją nieporadnością. Wybrałam cię nie ze względu na twe maniery.

– Zaraz… zaraz. Ona mnie wybrała? – W głowie kotłowały mu myśli. Patrząc jej w oczy odpowiedział:  

– Nie rozumiem.

– Jesteś jak orzeł wśród wróbli. Jak wilk w stadzie owiec. Jak księżyc wśród świec. Jak masyw górski a wiosenny śnieg – mówiąc to, powoli zbliżała się w jego stronę, a on mimowolnie, pierwszy raz w życiu, cofał się przed ludzką istotą.  

Czy aby na pewno ludzką? – nie pojmował tego, co się dzieje. Patrzył na nią z ciekawością – ma wyjątkowo białą skórę, jakby nigdy nie wystawiała jej na działanie promieni słonecznych. Momentami biel przechodziła w szarość właściwą memu gatunkami. Jednak nie jest z mojej rasy, bo bym to wyczuł. Pachnie jak człowiek. Prawie jak człowiek. Coś w niej jest innego, nieznanego…

Rozważania przerwał mu fakt dotarcia do przeciwległej ściany. Opierając się plecami o deski, pozwolił, aby jej dłonie chwyciły jego twarz.

– Na tę chwilę czekałeś całe swoje życie. Od momentu, w którym pojawiłeś się na świecie, dążyłeś do tego miejsca.

Dotykając go zyskiwała całkowitą władzę nad nim. Ręka na jego kroczu spowodowała fale rozkoszy, tak dawno nie odczuwalnej. Nie spodziewał się, że istota nie z jego rasy jest w stanie dać mu taką przyjemność. Nie przestając go pieścić, delikatnie wgryzła się w jego szyję. Poczuł lekkie ukłucie i coś przedostało się do jego krwi. Nie był w stanie jednak zareagować. Był sparaliżowany. Patrzył na wprost, nie mogąc ruszyć nawet oczami. Dziewczyna odsunęła się od niego. Nadal z czarującym uśmiechem zaczerpnęła głęboko powietrza, a następnie wydmuchiwała coraz większą bańkę. Bańka ta, po zetknięciu z jego twarzą, nie pękła. Nadal rosnąc, objęła całe ciało sparaliżowanego. Dziewczyna przestała ją nadmuchiwać, a ona zaczęła żyć własnym życiem. Ruszała się i mieniła barwami tęczy. Gramag widział tylko jej fragment, na wprost swych oczu. Po chwili zobaczył jak pływają po jej wewnętrznej stronie stworzonka podobne do kijanek. Były ich dziesiątki, a w sumie w całej bańce pewnie setki.

Dziewczyna zbliżyła się ponownie do unieruchomionego:

– Patrzysz na moje dzieci. Dzieci, które potrzebują wyjątkowego nosiciela, aby były w stanie się przeobrazić. Na tej planecie tylko twoje ciało jest w stanie wytrwać tak długo. Postać mówiącej zaczęła się rozmywać. Znikła ludzka sylwetka. Stał przed nim stwór nie z tej planety. Szara, chropowata, parująca skóra pokrywała ciało jakby zapożyczone z kilku stworzeń. Oczy i czułki umieszczone w brzuchu. Ramiona przechodziły w ruchome macki z przyssawkami jak u ośmiornicy. Postać oddalała się na mocnych, kangurzych nogach. Odwróciła się ostatni raz, aby upewnić się, że jej potomstwu nic nie zagraża i wyszła.

Gramag mimo sparaliżowania nie stracił czucia w ciele. Jego przekleństwem było, przynajmniej w tym przypadku, że wszystkie zmysły miał wyostrzone. Ból zaczynał dostarczać coraz mocniejszych doznań. Na początku było to delikatne łaskotanie, gdy żyjątka wwiercały się w jego ciało. Czuł jak usadawiają się w pobliżu różnych wewnętrznych organów.

 

Apetyt lokatorów rósł z każdym dniem. Początkowo jego ciało radziło sobie z regeneracją utraconych tkanek. Nadszedł jednak dzień, w którym żarłoczność stworzeń przerosła możliwości nosiciela.

– A tak bałem się samotności po wsze czasy – oczy wytrzeszczone z bólu zaczęła pokrywać mgiełka nicości.

Koniec

Komentarze

Na początku jakby się zmierzchało, ale w końcówce wywracasz wszystko do góry nogami. Dobre i to.

Napisane nie najgorzej, ale interpunkcja kuleje.

Mógł go w prawdzie zostawić.

Wprawdzie. Chyba że szukasz czegoś w prawdzie albo innym szczęściu.

Czując jej rękę na swoim kroczu poczuł dreszcze rozkoszy, tak dawno nie odczuwanej.

Uch, poczuwasz się do popełnienia powtórzenia? ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki pikne, poprawione.

Opowiadanie mną nie wstrząsnęło, ale nic mnie też nie odpychało. Końcówka ładnie wywraca wszystko. Koniec końców dla mnie wyszło ok, ale bez rewelacji.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sexks, alkohol, narkotyki,

Pleeeeease :D

wszystko, co tylko można

“czego”

 

Tutaj odpuściłem punktowanie błędów, bo jest ich dosyć dużo. Polecam korzystać z betalisty!

 

a słyszałam w swoim życiu sporo imion.

Ta, ja też xD

niepodobny do niczego, co żyje na tej planecie.

Nie wierzę. Wszystko jest podobne do czegoś :| Szczególnie, że potem dajesz rozbudowany opis.

Co się z tą bańką stało?

 

Bohater niekonsekwentny w swoich przemyśleniach, nie rozumie pociągu do alkoholu, po czy przyznaje, że jak wyssie krew z alkoholem to jest całkiem spoko. Te monologi też do mnie nie przemówiły.

Nie porwało mnie niestety :/

No nieźle.

Dość zaskakujący zwrot w dość jasnej, zdawałoby się, sytuacji. Pomysł niezły, szkoda że wykonanie nieco gorsze.

 

Sex, al­ko­hol, nar­ko­ty­ki… – Seks, al­ko­hol, nar­ko­ty­ki

Używamy pisowni spolszczonej.

 

i wda­wa­ła się w krót­kie po­ga­dan­ki. – Raczej: …i wda­wa­ła się w krót­kie pogawędki.

 

-Gra­mag… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

-Za­raz… zaraz. – Jak wyżej.

 

W gło­wie mu ko­tło­wa­ło. – Co kotłowało mu w głowie?

 

Do­ty­ka­jąc go zy­ski­wa­ła cał­ko­wi­tą wła­dzę nad jego cia­łem. Ręka na jego kro­czu… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry twist na zakończenie :) trochę mieszałeś czas narracji teraźniejszej z przeszłą, albo tak mi się zdawało. Dobrze się czytało. Bez szału ale i bez przykrości. Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzięki za kolejne uwagi i opinie. Uff… są lepsze niż za pierwszym razem. Cieszy mnie, że pomysł się na ogół podoba a nad wykonaniem zawsze da się popracować.

Już poprawiam o ile bajtel sie za szybko nie obudzi :)

Skoneczny. Bańka objęła całe ciało wampira.

 

Czytało się gładko, ale nie powiem, żeby tekst mnie zachwycił. Ot, kolejna wariacja na temat wampirów i ich problemów egzystencjalnych.

Hmm... Dlaczego?

Dzięki. Nie pozostaje mi nic innego jak wymyślić nową rasę i problemy, których nikt jeszcze nie miał :)

Nowa Fantastyka