- Opowiadanie: Soldier - "I wilk syty..."

"I wilk syty..."

Dobry wieczór!

 

Chcę zaprezentować Wam opowiadanie pod tytułem “I wilk syty”. Piszę regularnie od około dwóch lat, cały czas staram się poprawiać warsztat i chętnie słucham opinii innych ludzi na temat swojej twórczości. Jak wiadomo, nie można liczyć w pełni na znajomych, którzy wielokrotnie nie widzieli niczego złego w opowiadaniach wychodzących spod mojej klawiatury :)

 

Z góry dziękuję za wszystkie opinie. 

Pozdrawiam, Soldier. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

"I wilk syty..."

 „I wilk syty…”

 

– Kogo pan wysłał? – zapytał siedzący w przetartym fotelu jegomość w lenonkach. Wydawał się być pewny siebie. Z dumą ćmił papierosa schowanego w niemal zaciśniętej pięści. Prawdopodobnie stary nawyk z czasów, w których stróżował w jednym ze spożywczych dyskontów.

– Kartofla, Szajbę, Sinego, Grana i Ohma. Same młodziaki – odparł członek starszyzny dowodzącej niewielką kolonią na przedmieściach rozrastającego się niegdyś miasta.

Rozmówca zdjął okulary i odłożył na stolik. Pociągnął ostatni raz papierosa niemal przypalając sobie palce i umieścił resztki w słoiku do połowy zapełnionym wodą. Nie wydawał się szczęśliwy słysząc odpowiedź Malickiego.

– Dlaczego? Przecież prosiłem o najlepszych ludzi. Pan, panie Malicki zdaje się wie jak ważna jest ta przesyłka? – zapytał podnosząc się lekko. – Mogą sobie nie poradzić.

– Nowi? Nawet jeśli to co z tego? – Malicki uśmiechnął się pod nosem i z radością pociągnął ze szklanki z wapniackim bimbrem.

 

***

Lekki, zimny wiatr monotonnie szarpał stare, spróchniałe gałązki drzew. Większość z nich z delikatnym trzaskiem odłamywała się by bezszelestnie dotknąć ziemi i podzielić los swoich sióstr. Radioaktywna melodia spalonego do szczętu miasta rozbrzmiewała w nawet najgłębszych zakamarkach i wnękach budynków. Krople deszczu spadały ciężko na pokryty pyłem asfalt i zbijały proszek w niewielkie, błotniste kulki. Wystarczyło ledwie kilka minut by opad przybrał na sile i zamienił popękany chodnik w wielką, błotnistą kałużę skażonej brei.

Czas nie zapominał o Białymstoku i z uporem maniaka starał się zniszczyć wszystko co przypominało niegdyś o wielkości człowieka mieszkającego w każdym bloku z popękaną fasadą. Wiele domostw spłonęło i w ostateczności zapadło się, inne przywłaszczyły sobie nowych właścicieli. Może z zewnątrz wszystko wyglądało na wymarłe, jednak świat kręcił się dalej. Koło życia po raz kolejny zatrzymało się w tym samym punkcie.

Ciemne zakamarki osiedla znanego jako Piasta skrywały w swoich trzewiach wiernych następców człowieka. Bestie wyjęte ze starych książek ożyły nadając każdemu zaułkowi całkiem nowy ton dopełniający całości radioaktywnej melodii ponurej teraz i kiedyś dzielnicy wschodzącego miasta.

Na martwym konarze potężnego drzewa siedział Liszaj. Dawno temu nikt nie skojarzyłby tej nazwy z monstrum wyglądającym jak połączenie domowego kota i ślimaka. Oślizgłe, pokryte guzami ciało wyprężyło się, kiedy stwór ziewnął przeciągle. Wypatrywał zwierzyny już od kilkunastu godzin a tacy jak on nie mogli pozwolić sobie nawet na chwilę odpoczynku. Niespodziewanie, gdzieś na samym końcu ulicy dostrzegł ruch. Na jego nieszczęście zwierzyna była zbyt duża by zaatakować w pojedynkę. W dodatku zaczął padać deszcz. Jeśli będzie trzeba, poczeka na pobratymców. Co złego może się stać?

Błoto mlaskało pod solidnymi butami kompanii przytulonej do ściany dawnego oddziału banku. Pomimo osłony z góry, krople rozbijały się uderzając w ziemię by z zadowoleniem móc ugryźć kombinezony ostrożnych łowców. Jeden za drugim przesuwali się ocierając o odpadający tynk. Odsłonięte zęby cegieł szczerzyły się w niewyrażających niczego grymasach. Siny przewodzący oddziałowi zatrzymał się niespodziewanie podnosząc prawą rękę do góry. Zdjął z ramienia karabin wyborowy i dokładnie wycelował.

– Czysto – szepnął mu za plecami Ohm. Koniecznym było upewnienie się, czy polowanie nie odbywa się w dwie strony.

Padł strzał a przebity kulą korpus Liszaja spadł na błotnistą, klejącą się ziemię. Karabin z powrotem zawędrował na ramię strzelca.

– Na takie gówno kule marnować. Tego jeszcze nie grali – powiedział Ohm sam do siebie drapiąc się po obolałym od siedzenia zadku.

Mimo faktu, w którym Siny wszystko doskonale słyszał, nie odezwał się ani słowem. W jego kompanii każdy miał prawo do wyrażania własnego zdania niezależnie od poglądów. Ruszyli dalej ostrożnie wychodząc zza winkla. Kiedy tylko upewnili się, że droga na przełaj nie stanowi zagrożenia, postanowili dać sobie trochę luzu.

Mieli do wykonania ważną misję. Aż dziwne, że powierzono wykonanie takiego zadania zbieraninie ledwo doświadczonych żółtodziobów. Fakt, tworzyli już drużynę łowców a to wiązało się z określonymi przywilejami. Jednak dwie udane akcje bojowe nie sprawiały, że ktokolwiek szanował ich bardziej niż to było konieczne. Siny dobrał ludzi spośród Nowych – ludzi urodzonych już po wojnie nuklearnej i nie znających innego świata. Wiedział sam po sobie, że tacy jak on są lepiej przystosowani do życia na radioaktywnych pustkowiach opustoszałego miasta.

Nie bez powodu polecił niesienie przesyłki Kartoflowi. Człowiek ten był potężnie zbudowany i mimo faktu, w którym nie grzeszył inteligencją, był jednym z tych ludzi, na których Siny i reszta mogli bezgranicznie polegać. Zwłaszcza, kiedy zadanie dotyczyło przeniesienia dwudziestokilogramowego ładunku praktycznie na drugi koniec miasta. Po tej misji powinni stać się najbardziej rozpoznawalnymi ludźmi we wszystkich koloniach.

Przeszli przez niewielki skwerek mijając ciało martwego mutanta. Szajba oblizał się widząc w myślach dziesiątki sposobów przyrządzenia tego niewielkiego drapieżnika. Ten człowiek potrafił przygotować praktycznie każdą rzecz w taki sposób, aby nadawała się do zjedzenia ze smakiem.

Znajdowali się na ulicy Piastowskiej. Według planów zadaniowych miejsce na nocleg powinno być już niedaleko. W sumie to dobrze. Deszcz wzmagał się sprawiając, że ostatnim czego chcieli była dalsza podróż. Na ich szczęście do tej pory musieli się obawiać jedynie o suchość ubrań i bolące od marszu stopy.

Zatrzymali się na skrzyżowaniu z dawno powalonymi sygnalizatorami. Lewa odnoga prowadziła ich prosto na tyłu budynku, który miał być ich schronieniem tej nocy.

– Ohm, Szajba i Gran. Idziecie tylnym wejściem. Czekajcie na nas do momentu, w którym ktoś po was nie wyjdzie. Ja z Kartoflem pójdziemy przodem i wybadamy teren – zakomenderował Siny czując budzącego się w nim dowódcę z prawdziwego zdarzenia. Uśmiech pojawił się na tego całkowicie bezwłosej twarzy poplamionej kroplami przybierającego na sile deszczu. – Kompania, do roboty! – zakrzyknął klepiąc Kartofla po plecach. Ruszyli żwawo obserwując znikającą za gruzowiskiem trójkę towarzyszy.

Nie trwało to długo, kiedy dotarli do wielkich, zabitych blachami drzwi. Wielki łowca nie czekając na dalsze rozkazy szarpnął za klamkę od razu wchodząc do środka. Kiedy Siny zasunął zasuwę konieczne było odpalenie latarki. Nie spodziewał się tego, co zobaczył.

 

***

 

– Jak to „co z tego”? – zapytał elegancko ubrany ex ochroniarz. – To z tego, że zapłaciłem panu by przesyłka bezpiecznie dotarła do celu.

– I zapewniam pana, że tak się stanie – odparł Malicki z pewnością w głosie. – Za kogo pan mnie ma, panie Bauer? Nie jestem pierwszym lepszym obszczymurem, który ot tak założył sobie osadę. Dźwignąłem to miejsce z kolan i wyszkoliłem każdego najlepiej jak tylko mogłem. Jeśli mówię, że chłopaki sobie poradzą to tak właśnie będzie. A jeśli zginą, zrobią to bez bólu i żalu do ostatniej chwili mając nadzieję na wykonanie misji. Rozumie pan, o czym mówię?

– Rozumiem. – Bauer usiadł na powrót w fotelu i odpalił papierosa w czerwonej bibule. Zaciągnął się głęboko i z impetem wypuścił dym w kierunku niewielkiej, ledowej żarówki dyndającej pod sklepieniem pokoju.

 

***

 

Na podartej kanapie siedział człowiek uśmiechając się bezzębnie do przybyłych gości. Wytarty płaszcz i dziesiątki owiniętych szmat pozwalały stwierdzić, że był samotnikiem, na własną rękę usiłującym przetrwać w tych niegościnnych dla Starych ludzi czasach. Nie robił nic więcej. Nie wykonywał żadnych ruchów, nie odezwał się ani słowem. Siedział tam i wpatrywał się bystrymi oczyma prosto w skupione źrenice Sinego. Pierwszy odezwał się Kartofel.

– Coś za jeden, dziadu? – zapytał jednocześnie poprawiając uprząż plecaka.

Chwilę czekali na odpowiedź po czym człowiek wstał, podszedł do nich z obiema rękoma w górze i niespodziewanie wyciągnął jedną z nich w geście powitania.

– Szuler, do usług! Czekam tu na kompanów, mieli przyjść lada chwila przed zmrokiem. Ale o was nic nie wiem. Coście za jedni?

– Kompania Sinego, kolonia POM – odpowiedział dowodzący grupą. – To nasze miejsce noclegu. Chyba musisz znaleźć sobie inne schronienie. Nie mamy zamiaru go z nikim dzielić.

– Ale po co te nerwy? Mam tu trochę zapasów i jedzenia. Na pewno, kiedy przyjdą moi znajomi rozpalimy ognisko i w spokoju przeczekamy noc. Raźniej i lepiej, kiedy ktoś pilnuje tyłka, prawda to?

Siny miał mieszane odczucia. Krótkim gestem wysłał swojego towarzysza na zwiad po pokojach dawnej przychodzi rodzinnej. Niespodziewanie dla niego ktoś załomotał w blaszane drzwi. Zanim podejmie jakiekolwiek kroki musiał zwołać swoich ludzi. Zaświecił trzykrotnie latarką powtarzając sygnał co dwie sekundy. Już za chwilę przez tylne wejście powinni przejść Ohm, Szajba i Gran. Stało się tak, jak oczekiwał. Obdarty mieszkaniec wydawał się lekko zmieszany zaistniałą sytuacją. Domniemał, że brygadę łowców stanowi tylko dwoje ludzi.

– Czy mogę otworzyć drzwi? Mokną tam, biedaczyska. – zapytał Szuler przybierając minę zbitego psa.

– Zaraz, nie pali się. I tak są cali mokrzy. Kartofel! – zakrzyknął w głąb zaciemnionych korytarzy – Jak się sprawy mają?

– Czysto szefie – odpowiedział mu gruby, basowy głos wzmacniany przez tubalne echo. – Ma tu skład dla całej armii, ten dziadek.

– Po co ci tyle zapasów? Nie kłam tylko, bo odstrzelę łeb! – wrzasnął Siny zdejmując z ramienia karabin. Reszta kompanii poszła za jego przykładem. – Mów!

– Ale po co te nerwy? – Szuler cofał się krok za krokiem w kierunku blaszanego wyjścia z budynku. – Mówiłem, że na kumpli czekam, tak? I, że mają przyjść lada chwila. To wszystko nasze, – Ręka podążyła w kierunku zasuwy – i wasze, podzielimy się. – Złapał za rygiel i zanim ktokolwiek zdążył zareagować drzwi otworzyły się z hukiem.

Momentalnie ciemne pomieszczenie zostało wypełnione snopami iskier i gromami wystrzałów. Kilak latarek omiatało ściany by od czasu do czasu wyłapać snopem światła kogoś z kompanii Sinego. Oddział odpowiadał ogniem w każdy możliwy sposób. Dowódca uskoczył do najbliższego korytarza i puścił się pędem po schodach na górę. Wiedział, że jest tu niewielka galeria. Miał nadzieję, że chłopaki nie dadzą się zabić. Właśnie dawał o sobie znać brak wyszkolenia i chaotyczny dobór towarzyszy broni. Wbiegał po schodach przeskakując co drugi stopień. Z łoskotem otworzył barkiem drzwi i wybiegł na galerię przytulając się do wielkiej, betonowej donicy, w której kiedyś rosły kwiaty widziane na kartkach dawnych podręczników.

Pociski były wszędzie. Rykoszetowały odbijając się od ścian i stalowych obić pomieszczeń. Wszechobecny błysk kilku karabinów maszynowych dawał wyraz doskonałemu uzbrojeniu znajomych Szulera. Wychylił głowę zza betonowej doniczki chcąc rozeznać się w rozkładzie sił. Atakujący nadal byli skupieni przed wejściem i skutecznie utrzymywali kompanię Sinego za niewielkim blatem recepcji. Kartofel chował się w korytarzu naprzeciwko nawet nie myśląc o wystawieniu głowy. W dłoniach ściskał plecak z tajemniczym ładunkiem. Dwóch atakujących przerwało ogień i natychmiast ukryło się na zewnątrz by zmienić magazynki. Na taką chwilę czekał szef. Wstał i dokładnie wymierzył starając się obierać za cel nikłe figury postaci z trudem dostrzegalne w rozbłyskach światła. Szarpnął za cyngiel i puścił krótką serię, która przeorała korpus jednego z napastników. Drugi momentalnie wychwycił źródło strzału. Wyskoczył przed siebie i dał nura za stary stół z grubej, wiórowej płyty. Teraz, kiedy atakujący zbliżył się do korytarza z ukrytym masywnym łowcą, nie miał szans. Kartofel zdawał się być ostatnią spokojną osobą w tej części świata. Zrobił dwa krótkie kroki by choć trochę nabrać rozpędu i z całej siły kopnął kryjącego się za stołem prosto w kark. Cios przygwoździł głowę nieszczęśnika do ziemi a głośne chrupnięcie oznaczało, że nie odda już ani jednego strzału. Ohm, Szajba i Gran skierowali lufy w kierunku wyjścia z przychodni. Kiedy tylko zobaczyli sylwetki zbliżających się ludzi, władowali w nich cały magazynek nie szczędząc ani jednego naboju. Atak został odparty.

Siny nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Zbiegł po schodach wychodząc naprzeciw swoim ludziom.

– Wynosimy ciała do budynku na przeciwko. Jeśli zjawią się mutanty, nie chcę mieć ich tutaj, ale wolę wiedzieć gdzie je mogę spotkać.

Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. W ciągu kilku minut cztery trupy leżały spokojnie na schodach dawnego klubu muzycznego. W ułamku sekundy wszyscy zorientowali się, że zabrakło tego, który umyślnie czy nie, zastawił na nich pułapkę. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniami, za jakiś czas mogą spodziewać się ofensywy. Decyzję należało podjąć najszybciej jak tylko się dało.

– Szefie – zagaił Gran opierając się o ścianę. Jego ciemna karnacja sprawiała że był prawie niewidoczny. – Wynośmy się stąd. Znajdziemy inne miejsce na nocleg. Zaraz będzie tu cała chmara ludu.

– O ile w ogóle. – dodał Ohm. – Zauważ, że te obdartusy to jakaś banda samotników.

– Co ty pieprzysz? – Siny zacisnął pięści. Sam do końca nie wiedział jaką ma podjąć decyzję. Jedyną pewną rzeczą były rozkazy przełożonego. – Każdy z nich miał czerwoną opaskę na nadgarstku.

– Nie no, Bolszewicy? Przecież Wapno rozgromiło ich bodajże w dwunastym roku. Na ziemi leżał jeszcze metr śniegu. – skwitował Szajba grzebiąc w kieszeni. – Byłem jeszcze Wapniakiem jak poszliśmy na Nowe Miasto. Zapalniczkę zabrałem jednemu na pamiątkę. – Pokazał blaszaną obudowę z wyrytym gwoździem sierpem i młotem.

– Kto by to nie był, zostajemy tutaj. Rozkazy były jasne i miejsce noclegu też określone. – Zakończył Siny ruszając w kierunku korytarza prowadzącego do prowizorycznego składu. Na odchodne dodał:

– Zabezpieczcie drzwi jak tylko się da. Jeśli będziemy musieli się bronić, zrobimy to.

 

Mijał rzędy otwartych na wieczność drzwi. Większość aluminiowych klamek została dawno wyrwana. W POMie przetapiano je na przedmioty użytki codziennego takie jak sztućce, kubki czy talerze. Zgromadzone w takiej formie szybko mogły być przekształcone w coś bardziej pożytecznego. W ostatnim pokoju, na samym końcu korytarza bez wątpienia coś świeciło. Wyprostował się i wyciągnął niewielki pistolet typu Luger. Nawet jeśli Kartofel sprawdzał te pomieszczenia piętnaście minut temu, nikt nie mógł być pewien czy coś się do nich nie dostało. W takim świecie niczego nie można być pewnym.

Zatrzymał się przy framudze i ostrożnie przechylił głowę zaglądając do środka. Nie było tam nikogo. Cała zewnętrzna ściana budynku stała zastawiona bogactwem o jakim inni mogli tylko marzyć. Osiem przedwojennych skrzyń pełnych, jak mniemał, naboi do automatu kałasznikowa, kosze z Nuklinami – potomkami dawnych brzoskwiń z lekko fioletową skórką, dwa worki pieczywa i kilka sztuk starej, wysłużonej broni. Siny stał jak oniemiały kiedy z każdej strony bombardowała go myśl o skarbie, który właśnie odnalazł. Jedno było pewne: dzisiejszej nocy najedzą się do syta. Szajba będzie wniebowzięty.

 

***

 

– Widzi pan, ja jestem człowiekiem bardzo interesownym, Panie Bauer. Jeżeli na czymś mogę zarobić, zrobię to. A najwięcej otrzymam kiedy wypuszczę chłopaków do pana z misją dostarczenia przesyłki. – Pociągnął łyk bimbru i skrzywił się. Instynktownie sięgnął po kawałek suszonego mięsa i zagryzł smak alkoholu.

– Nie zapominajmy, że drugą część przyniosą panu pańscy chłopcy – dodał Bauer a kąciki ust uśmiechnęły się lekko. – O ile przyniosą.

 

***

 

Siedzieli na samym środku recepcji delektując się smakiem pieczonego na wolnym ogniu Żywomięsa. Wszystkie wyjścia z budynku zostały zastawione pozostałościami mebli i wyposażenia przychodni. Gran odnalazł gdzieś w szafach dwa kitle lekarskie i obiecał sobie, że przy najbliższej okazji przekaże je Lewemu– chirurgowi. Dym spokojnie ulatywał przez niewielkie szczeliny w dachu. O śnie nie mogło być mowy toteż pojedynczo udawali się na kilkudziesięciominutowe odpoczynki.

– A tak na dobrą sprawę, Siny, to co my niesiemy? – Szajba pogrzebał w niewielkim ognisku końcówką lufy automatu.

– Sam nie wiem. Malicki nie mówił. Kazał dostarczyć i zabrać złotówki. W sumie nie wiem, dlaczego okrążamy Ciołkowskiego. Przecież tamtędy prosta droga do Wapna – zastanowił się patrząc na wesoło podskakujące płomienie. – Basiek mówił, że Tarpany zaczęły tam żerować. Może dlatego?

– A ile to ubić Tarpana? – zakrzyknął poirytowany Kartofel. – Na pewno mniej roboty niż nadkładać pięć kilometrów. Pogadaj z nim, Siny, kiedy wrócimy.

Wezwany nie odpowiedział bo zaczął się zastanawiać nad tą dziwną sytuacją. Oto maszerują przez prawie pół Białego po to, by okrążyć stado Tarpanów. W dodatku w miejscu ich noclegu rezyduje duża grupa z całkiem sporymi zapasami. Wrogo nastawieni tubylcy usiłują ich zabić jak najeźdźców, chociaż nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy. Wszystko to pachniało jakoś dziwnie.

Niespodziewane chrupnięcie szkła otrząsnęło go z przemyśleń. Wydawało się, że dźwięk dochodzi gdzieś z góry. Zupełnie jakby na niewielkiej galerii ktoś się czaił. Spojrzał po swoich towarzyszach. Każdy czekał na potwierdzenie chęci rozmowy ze Starszym Malickim. Siny poklepał dwa razy swój karabin wyborowy i radosnym głosem oznajmił:

– Sprawdzamy broń i latarki panowie!

W mgnieniu oka poderwał się z miejsca, okręcił na pięcie odpalając czołówkę. Był to umówiony sygnał jego grupy. Znaczyło to tyle samo, co "Weźcie broń i celujcie w promień światła". Błysk niewielkich żarówek rozświetlił półmrok i skutecznie oślepił człowieka na galerii, celującego do nich ze strzelby.

Terkotanie automatów posłało szpiega w tył. Po sekundzie dało się słyszeć jak spada ze schodów. Na raz z wielu miejsc odezwała się broń wszelkiej maści. Operatorzy karabinów noszący czerwone bransolety wdzierali się do holu z kilku pomieszczeń na raz. Jak widać, dwoje drzwi nie było jedyną drogą wejściową do budynku. Kartofel zerwał się na równe nogi i przewrócił stojącą najbliżej szafę. Z bocznego korytarza wybiegł Gran wpadając pod kanonadę karabinów posyłającą go na ziemię. W ciągu sekundy podziurawili go jak sito.

– Nosz kurwa mać! – krzyknął Siny chowając się za prowizoryczną osłoną ze starej szafy. Obok niego towarzysze odpowiadali ogniem. Wyjrzał starając się pokazać wrogom jak najmniejszą część swojej głowy. Przez tą chwilę naliczył około dziesięciu strzelców kryjących się we wnękach holu. Otworzył boczną kieszeń przytroczoną do wojskowego pasa. Dwa granaty nareszcie do czegoś się przydadzą. Chwycił je w obie dłonie i palcami wskazującymi wyciągnął naprzemiennie zawleczki. Wstał, ocenił sytuację i posłał ładunki wybuchowe w dwa kąty wielkiego pomieszczenia.

– Padnij! – krzyknął zanim sam zasłonił głowę rękoma. Profilaktycznie otworzył szeroko usta choć wiedział, że ma niewielkie szanse by uniknąć uszkodzenia słuchu.

Pierwszy granat detonował się kilka sekund po rzucie. Mocny rozbłysk światła przebił się przez jego zamknięte powieki. A podmuch wiatru, bardziej odczuwany przez wyobraźnię niż w rzeczywistości, położył go na ziemię. Drugiego wybuchu ani nie widział, ani nie słyszał. Otworzył oczy. Obok niego leżała jego grupa wciąż zakrywając uszy rękoma. Przechylił się na bok wystawiając głowę zza osłony. Nie widział rozbłysków wyrzucanych z luf ładunków, wszystko zostało spowite pyłem i duszącym dymem. W głowie przeraźliwie piszczało. Oczy chciały się natychmiast zamknąć i zapaść w błogi, odprężający sen.

Ktoś szarpnął go za mundur stawiając na chwiejących się nogach. Dwa granaty wyrządziły zniszczenia większe niż mógł się tego po nich spodziewać. Ścianka działowa odgradzająca gabinet zabiegowy od holu nie istniała. Podobnie jak filar podtrzymujący sufit. Tylne drzwi zostały zasypane zwałami gruzu z pierwszego piętra.

Szajba klęczał przy Granie nerwowo sprawdzając każdą część jego ciała. Kałuża krwi, w której brodził kolanami wyraźnie pokazywała, że życie uleciało z niego bezpowrotnie.

Ohm zajął się przeczesywaniem zawaliska w poszukiwaniu broni i łatwego łupu. Bez przeszkód ściągał z trupów czerwone opaski, karabiny i ozdoby, którymi atakujący byli obwieszeni jak rury w Dzień Zagłady.

Kartofel krzyczał coś do niego, jednak Siny nie słyszał niczego oprócz przerażającego pisku. Niespodziewanie ten urwał się pozostawiając ciszy pole do popisu.

– Gran nie żyje, szefie! – krzyknął Szajba podnosząc się i próbując wytrzeć krew z kolan. – Dostał chyba z sześć kul.

– Trudno – odparł Siny wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. – Jak oni tu wleźli? Coś zostawiliście? – Nadal otumaniony oparł się mimochodem o chwiejącą się, gipsową ściankę.

– Nie wiem, kurwa. – Kartofel wytężył wszystkie swoje szare komórki by znaleźć logiczne wyjście. – A piwnica tu jest? Może tamtędy?

– Nawet jeśli była, to szef ją zasypał. Jedyne zejście pod ziemię było w tamtym kącie – powiedział Szajba wskazując przykryty gruzem kawałek pomieszczenia. – Trzeba się okopać bo skoro przyszło ich tylu, to przyjdzie jeszcze więcej.

– Ohm, idziesz na zwiad. Dojdziesz do końca ulicy i po swoich śladach z powrotem do mnie – zakomenderował Siny.

– Szefie, noc jest. Ja się dla mutantów całkiem w nocy wystawię.

– Bez dyskusji. Bierz karabin i idź. Wypuśćcie go i obserwujcie przez dziesięć pierwszych metrów.

Zaklęli wszyscy po kolei, z Ohmem na czele. Nikomu nie uśmiechało się przeczesywanie miasta w pojedynkę. Zwłaszcza w nocy, kiedy najgorsze kreatury tego świata wyruszały na żer. Siny powędrował na niewielką galerię mijając martwego agresora z dubeltówką w dłoni. Podszedł do wielkiej, betonowej ulicy i patrząc przez okno przyglądał się jak Ohm przebiega na drugą stronę pasa asfaltu. Przytulił się do dawnego klubu muzycznego, rozejrzał i ruszył przed siebie. Stawiał stopy ostrożnie a blask księżyca oświetlał jego drogę. Najgorszy był fakt, że drapieżnicy widzieli go dużo lepiej przy takim oświetleniu, niż w ciągu dnia.

Łowca wyraźnie bał się świata o tej porze. Stąpał niepewnie jakby mając pewność, że ten krok będzie jego ostatnim. Dodatkowo o tej porze roku temperatury w nocy potrafiły spadać poniżej zera. Jeśli wziąć pod uwagę opady deszczu to na asfalcie powinno powstać wcale nie małe lodowisko.

Niespodziewanie zimne, nocne powietrze przeciął huk wystrzału a zawracający Ohm padł na zimny, spękany asfalt.

 

***

 

– W takim razie dziękuję. – Bauer zgniótł niedopałek papierosa w palcach i wrzucił do niewielkiego słoika. Wstał i podszedł dwa kroki do pewnego siebie Malickiego, który nie spieszył się by pożegnać gościa. Mimochodem odstawił pustą szklankę i wstał. Uścisnął wyciągniętą dłoń Bauera i gestem odprowadził go do wyjścia.

Wrócił do swojego ulubionego fotela i ponownie napełnił szklankę złocistym napojem. Przyjrzał się mu uważnie mieszając w butelce. Drugą ręką wymacał interkom.

– Wprowadź Ósmego. – powiedział bez emocji.

Nie zdążył odstawić butelki kiedy najemnik zjawił się w jego gabinecie. Nie przywitał się, nie podał ręki ani nawet nie wysilił się na lekkie skinienie głową.

– Gdzie jest moja paczka Malicki? – zapytał nawet nie trudząc się żeby usiąść.

– Prawdopodobnie właśnie przechodzi w ręce twoich chłopaków – odparł zerkając na zegarek.

 

***

 

Ohm uderzył głową o asfalt, wyciągnął przed siebie ręce i niemal natychmiast wstał ślizgając się na zamarzniętej powłoce. Drugi strzał starał się dosięgnąć uciekającego w popłochu łowcę wyrywając odłamki asfaltu i zostawiając po sobie pióropusz iskier. Kartofel i Szajba otworzyli drzwi na oścież chcąc wpuścić do środka biegnącego towarzysza. Wtedy padł trzeci strzał, który strącił go z nóg prosto w objęcia usiłującego go złapać, barczystego łowcę. Od razu wciągnął go do pomieszczenia czując, że postrzelony nie próbuje złapać oparcia nogami.

Siny zbiegł po schodach czując jak narasta w nim bezradność. Skoro ktoś wychwycił Ohma, nie ma szans na to żeby się stąd wydostali. Co więcej, na pewno są obserwowani. Może rzeczywiście ukryty strzelec ma za zadanie uniemożliwić im ucieczkę a kolejna kompania przybędzie tu by ostatecznie zakończyć kwestię istnienia grupy. Jeśli tak było, wszyscy mają przesrane.

Wybiegł z korytarza świecąc latarką na ciało Ohma leżącego przy ognisku. Kartofel wielkimi jak bochenki chleba dłońmi robił mu masaż serca. Tuż pod żebrami postrzelonego wykwitała krew. Kawałki mięsa przechodziły przez porwany materiał. Czyli zostało ich tylko trzech.

Szajba bezradnie przyglądał się całej scenie. W końcu klnąc siarczyście zabrał się za powtórne zastawianie wejścia kawałkami rozbitych mebli.

Czyli zostało ich tylko trzech, myślał Siny. Nie zdołają obronić się przed napastnikami. Mają spory zapas amunicji ale nie sprostają sile ognia, która ma nadejść za jakiś czas. Nawet, jeżeli napastników będzie o połowę mniej niż ostatnim razem, nie odeprą ich bez strat. Stracił całą nadzieję. Wiedział, że może zastosować fortel i wpędzić atakujących w pułapkę. Ale czy był w tym jakiś sens? Co z tego, że zabije kilku nowych ludzi skoro na końcu ktoś wrzuci jego ciało w płomienie by tam sczezło i spaliło się na popiół. Dlaczego akurat oni? Może znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Czemu służyło to całe zamieszanie? Dlaczego musieli nadłożyć drogi i zatrzymać się akurat w tym, zamieszkałym miejscu? Stawiał sobie pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę z tego, że być może nigdy nie zdoła zapytać Malickiego o prawdziwy cel swojej podróży.

Kartofel przerwał resuscytację przykrywając Ohma jego własną kurtką. Złapał go za ręce i powlókł do najdalszego kąta pomieszczenia i położył go obok trupów napastników. Otrzepał dłonie i wrócił do ogniska. Rozsiadł się wygodnie i splatając dłonie pod brodą oddał się rozmyślaniom.

Wesoły trzask ogniska zdawał się być całkiem nie na miejscu biorąc pod uwagę ich aktualne położenie. Nic nie wskazywało na to, że sytuacja nagle obróci się na ich korzyść. Jakby na potwierdzenie tych słów coś uderzyło w blaszane drzwi frontowe i poturlało się po zamrożonym asfalcie. Siny nawet nie zdążył krzyknąć.

Wybuch wyrwał jedne skrzydło z zawiasów pozwalając mu osunąć się bezładnie. Rozrzucił poukładane na barykadzie meble i roztrzaskał drewnianą framugę. Szajba zwinął się w kłębek czując jak dziesiątki drewnianych drzazg wbijają się w jego skórę. Siny złapał go za poły kurtki i powlókł za najbliższą osłonę. Wręczył karabin i oczekiwał aż w drzwiach pojawi się pierwszy napastnik. Kartofel przebiegł obok nich usadawiając się wygodnie na galerii nad wejściem.

Czekali kilka chwil w narastającym napięciu. Zimny wiatr post atomowych pustkowi podsycał żar ogniska. Zrobiło się jaśniej i przyjemniej. Ciepło smagało plecy ukrytych za prowizoryczną osłoną łowców a lodowaty wiatr potęgował wrażenie. Po chwili czuli się tak, jakby ogień palił się na ich plecach.

Siny kątem oka wychwycił ruch za oknem. Niewyraźny cień przemykał bardzo blisko ściany budynku. Oddał pojedynczy strzał i z zaskoczeniem obserwował plamę krwi wykwitłą na szklanej, zbrojonej szybie. Niebawem rozbrzmiała kanonada karabinów krusząca szkło i przebijająca resztki blachy jaką były obite drzwi wejściowe. Kule świstały nad ich głowami kiedy oglądali pył zgromadzony na ziemi kuląc głowy przed ostrym ostrzałem.

– O nie, kurwa! – krzyknął Kartofel oddając kilka strzałów, które później przerodziły się w serię. Najwidoczniej miał nadzieję na wykorzystanie całego magazynku na raz. Wiedział, że chłopaki na dole osłonią go przy dobieraniu amunicji. Nawet nie wiedział jak się pomylił.

Automat zamilkł, nie odezwał się żaden inny. Dwóch uzbrojonych napastników w szarych płaszczach weszło do pomieszczenia głównego. Od razu skierowali lufy automatów do góry szybką serią przebijając cienki strop. Krzyk Kartofla poniósł się po pomieszczeniu. Raniony przechylił się przez barierkę i spadł na zakurzoną podłogę. Głuche chrupnięcie obwieściło jego koniec.

Szajba nie podnosił głowy, jednak Siny kątem oka dostrzegał jego ruchy. Wyciągnął z kabury niewielki pistolet prochowy domowej roboty. Przyjrzał mu się na tyle, na ile było to niezbędne i przyłożył sobie do podbródka.

– Nie! – krzyknął dowódca ale jego słowo utonęło w huku wystrzału. Na twarzy poczuł ciepłą, lepką substancję. Chwilę później usłyszał wystrzały, zobaczył jak w zwolnionym tempie pociski przebijają drewnianą osłonę. Ostatnim co poczuł było kilka niewinnych ukłuć. Osunął się w otchłań nicości.

 

***

 

– Mam nadzieję, że obejdzie się bez problemów? – zapytał Ósmy nie zmieniając ani tonu głosu, ani odległości dzielącej go od starszego. – Wysłałeś ich tam, gdzie prosiłem, mam nadzieję?

– Dokładnie tak. Jednak klient upierał się, żeby zamiast trzech osób posłać pięć. Ale bez nerwów! – dodał widząc grymas na twarzy najemnika – To patałachy. Dwie akcje bojowe, nic szczególnego.

– Mam nadzieję. Nie chciałbym stracić zbyt wielu ludzi. Nalej i dla mnie – powiedział i usadowił się w wygodnym fotelu. – Nie żebym się przejmował, ale nie lepiej było zrobić to inaczej?

– Jak inaczej? – zapytał podając rozmówcy szklankę. – Tutaj chciałeś wpaść ze swoimi chłopakami i robić rozpierduchę? Czy bezpośrednio od Wapniaków zabrać towar?

– Nie no. Inaczej. Żeby nie trzeba było dzieciaków kaleczyć.

– Te dzieciaki mają w głowie więcej niż nie jeden Stary, uwierz mi. Wydaje mi się, że aż za dużo. Kiedy się rodzili, nie wiedzieliśmy jak bardzo są przystosowani i pozwalaliśmy na ich swobodny rozwój. To są wybrakowane egzemplarze nowego człowieka Ósmy. Oni nie mogą chodzić po ziemi. Nie kaleczę dzieciaków. Ja eliminuję zagrożenie – odpowiedział przechylając kolejną szklankę. W ułamku sekundy znowu była pełna. – I zarabiam.

– I jak to wytłumaczysz Bauerowi? – zagaił najemnik nawet nie siląc się na spojrzenie Malickiemu w oczy.

– Jak jak? Normalnie. Nasi poszli, ale nie wrócili. Mieli nocować w przychodni ale ta została spalona. Dostała ich noc i przepadli. To nie jest ciężkie, bracie.

 

***

 

– Rozlewaj benzynę tak jak kazał szef. Znalazłeś ten plecak?

– No mam, lekko porwany. Zobaczymy co jest w środku?

– Mniej wiesz, dłużej pożyjesz. Lej.

Odgłos rozlewającej się po podłodze cieczy obudził Sinego z odrętwienia. Początkowo usiłował włożyć wszystkie siły w to by wstać, jednak ostatecznie ograniczył się do otwarcia oczu. Ognisko już prawie przygasało. Musiało minąć co najmniej kilka godzin od momentu, w którym dosięgły go kule. Cztery postacie chodziły w tę i z powrotem rozlewając cuchnącą ciecz po posadzce. Jak szybko pojął zimno, które odczuwał nie było spowodowane tyle utratą krwi co oblaniem go benzyną i wystawieniem na minusowe temperatury nocy.

Spróbował poruszyć ramieniem i ze zdziwieniem odkrył, że jest ono przygwożdżone wielkim, stalowym odłamkiem do podziurawionej, prowizorycznej osłony. Zapewne sypali granatami na lewo i na prawo.

Cztery postacie podniosły z ziemi plecak i ruszyły w kierunku wyjścia. Za drzwiami widać było kilkanaście lamp przyczepionych do wielkiego pojazdu. Dopiero teraz usłyszał warkot silnika. Niespodziewanie jeden z napastników zatrzymał się i odwrócił w kierunku holu.

– Zatrzymaj się – charknął Siny usiłując zrobić cokolwiek, co pozwoli mu żyć o kilka minut dłużej. Nie czuł żalu. Raczej gorycz porażki.

Błysnął płomień zapalniczki i po chwili cały pokój zatańczył w rytmie gorącego, świetlistego podmuchu.

 

***

 

– Prawdziwy gnój z ciebie, Malicki. Ja swoich chłopców na śmierć bym nie posłał. – Ósmy zakręcił szklanką i wypił do dna. Otworzył niewielką walizkę i wyciągnął z niej kilka woreczków z pobrzękującymi w środku złotówkami.

– Nie liczę – odparł Starszy – bo wierzę kompanom w interesach. Jak widzisz w pewnych sytuacjach inaczej się nie da. – Polał sobie i Ósmemu opróżniając całą butelkę. – I wilk jest syty podwójnie i owiec ma pod dostatkiem…

Koniec

Komentarze

Większość tekstu to opis walki, więc opowiadanie nie miało u mnie większych szans.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego Malicki tak postąpił. Nie wyjaśniasz, skąd wzięli się napastnicy w zabarykadowanym budynku. Tylko sugerujesz, że wyleźli z piwnic, ale to nic pewnego.

Interpunkcja kuleje, zdarzają się jakieś dziwne konstrukcje.

Mimo faktu, w którym Siny wszystko doskonale słyszał, nie odezwał się ani słowem.

Nie rozumiem tego zdania. Później jeszcze stosujesz podobną konstrukcję.

A jeśli zginą, zrobią to bez bólu i żalu

Dość ryzykowne założenie.

W POMie przetapiano je

POM-ie.

– Nosz kurwa mać!

Noż.

Złapał go za ręce i powlókł do najdalszego kąta pomieszczenia i położył go obok trupów napastników.

A oni wcześniej nie przenieśli napastników do innego budynku?

Babska logika rządzi!

Opis samej walki niczego sobie – mnie wciągnął ;)

Podobnie jak Finkla nie rozumiem działań Malickiego. Do tego dialogi w częściach odnoszących się do “biznesmenów” są strasznie dziwne, trochę sztuczne. Jakby musieli wszystko wyłożyć dla tego biednego czytelnika, choć sami dobrze wiedzą, o co chodzi.

Nie jestem mistrzem warsztatu, ale widzę gołym okiem sporo błędów interpunkcyjnych, kilka literówek – pewnie jest ich znacznie więcej. Opowiadaniu dobrze zrobiłoby więc betowanie.

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przykro mi, Soldierze, ale nie bardzo wiem, co, poza opisaniem walki, miałeś nadzieję opowiedzieć. Nie do końca udało mi się pojąć, kto z kim walczył i dlaczego. :(  

Przebrnęłam z wielki trudem, bo bardzo źle czyta się tekst zawierający sporo błędów i usterek, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

 

Wiele do­mostw spło­nę­ło i w osta­tecz­no­ści za­pa­dło się, inne przy­własz­czy­ły sobie no­wych wła­ści­cie­li. – Wydaje mi się, że to raczej nowi właściciele przywłaszczyli sobie domostwa.

 

Na mar­twym ko­na­rze po­tęż­ne­go drze­wa sie­dział Li­szaj. – Dlaczego nazwę tego stwora, a w dalszym ciągu opowiadania także innych, napisano wielka literą?

 

Ko­niecz­nym było upew­nie­nie się… – Ko­niecz­ne było upew­nie­nie się

 

Mimo faktu, w któ­rym Siny wszyst­ko do­sko­na­le sły­szał… – Podejrzewam, że miało być: Mimo faktu, że Siny wszyst­ko do­sko­na­le sły­szał

 

mimo faktu, w któ­rym nie grze­szył in­te­li­gen­cją… – Tu pewnie miało być: …mimo faktu, że nie grze­szył in­te­li­gen­cją

 

Uśmiech po­ja­wił się na tego cał­ko­wi­cie bez­wło­sej twa­rzy… – Literówka.

 

na zwiad po po­ko­jach daw­nej przy­cho­dzi ro­dzin­nej. – Literówka.

 

Do­mnie­mał, że bry­ga­dę łow­ców sta­no­wi tylko dwoje ludzi.Mnie­mał, że bry­ga­dę łow­ców sta­no­wi tylko dwóch ludzi.

Dwoje to mężczyzna i kobieta, a Szuler widział tylko mężczyzn.

 

– Czy mogę otwo­rzyć drzwi? Mokną tam, bie­da­czy­ska. – za­py­tał Szu­ler… – Zbędna kropka po wypowiedzi.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

od­po­wie­dział mu gruby, ba­so­wy głos… – Masło maślane. Głos basowy jest gruby z definicji.

 

Wy­no­si­my ciała do bu­dyn­ku na prze­ciw­ko.Wy­no­si­my ciała do bu­dyn­ku naprze­ciw­ko.

 

prze­ta­pia­no je na przed­mio­ty użyt­ki co­dzien­ne­go… – Literówka.

 

wy­cią­gnął nie­wiel­ki pi­sto­let typu Luger. – …wy­cią­gnął nie­wiel­ki pi­sto­let typu luger.

 

Widzi pan, ja je­stem czło­wie­kiem bar­dzo in­te­re­sow­nym, Panie Bauer. – …panie Bauer.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Na raz z wielu miejsc… – Naraz, z wielu miejsc

 

z kilku po­miesz­czeń na raz. – …z kilku po­miesz­czeń naraz.

 

Przez chwi­lę na­li­czył… – Przez chwi­lę na­li­czył

 

Pierw­szy gra­nat de­to­no­wał się kilka se­kund po rzu­cie. Mocny roz­błysk świa­tła prze­bił się przez jego za­mknię­te po­wie­ki. – Z tego wynika, że granat detonował się z zamkniętymi oczami. ;-)

 

Stą­pał nie­pew­nie jakby mając pew­ność… – Brzmi to nie najlepiej.

 

który strą­cił go z nóg pro­sto w ob­ję­cia usi­łu­ją­ce­go go zła­pać, bar­czy­ste­go łowcę. Od razu wcią­gnął go do po­miesz­cze­nia… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Zimny wiatr post ato­mo­wych pust­ko­wi… – Zimny wiatr postato­mo­wych pust­ko­wi

 

prze­bi­ja­ją­ca reszt­ki bla­chy jaką były obite drzwi wej­ścio­we. – …prze­bi­ja­ją­ca reszt­ki bla­chy ktorą były obite drzwi wej­ścio­we.

 

I jak to wy­tłu­ma­czysz Bau­ero­wi? – za­ga­ił na­jem­nik… – Zagajenie to rozpoczęcie rozmowy, a tu panowie rozmawiają już od jakiegoś czasu.

 

i wy­sta­wie­niem na mi­nu­so­we tem­pe­ra­tu­ry nocy. – Czy w nocy panowało kilka temperatur?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka