- Opowiadanie: Keylen - Rozbroje

Rozbroje

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Rozbroje

– Fuuu, śmierdzi tu jak w pokoju mojego brata.

– Ble, prawda. Zawsze myślałam, że w środku Zbroi jest więcej miejsca.

– No nie pchaj się tak, stoisz mi na stopie!

– Dobra, dobra, daj mi dojść do sterów. Patrz, ruszają się.

– Ale super, Jaga, jesteś pilotem! To ja będę strzelała. Babababach, giń paskudny robalu.

– Sylwa, nie możesz strzelać jak prowadzę. Te Zbroje są na jedną osobę.

– Tak? A skąd wiesz?

– Tata mi powiedział. A dziadek to w takim nawet walczył.

– Ale on był duży a my jesteśmy małe, więc możemy prowadzić razem.

Hmmm, no dobrze ale ja jestem pierwszym pilotem a Ty moim zastępcą.

– To nie fair, też chcę być pierwszym albo powiem twojemu tacie, że bawiłaś się na złomowisku.

– Twój też nie pozwala Ci tu przychodzić.

– Dziewczynki wpatrywały się w siebie z zaciętymi minami oparte o przeciwległe ścianki pancerza. Dawno nie były w takim impasie. Sytuacja zdawała się poważna. Jaga pomyślała, że jeśli szybko czegoś nie zrobi mogą się nawet na siebie obrazić i wrócić do domu pokłócone. Nie wydarzyło się to od czasu kiedy Sylwia poplamiła jej ulubioną sukienkę.

– Wiesz, to jednak głupia zabawa. Już mi się znudziła. Chodźmy stąd. – zakomenderowała Jaga.

– Masz rację – z ulgą odpowiedziała druga Sylwia – jest tu za gorąco.

– Prawda i śmierdzi pachą spoconego chłopaka.

– Dziewczynki chichocząc wygramoliły się z wielkiej, wspomaganej zbroi. Zeskoczyły na rumowisko i przeszły labiryntem dziesiątek podobnych do siebie zniszczonych maszyn. Ominęły wrak ogromnego czołgu oraz nogi maszyny kroczącej. Przeszły pod kadłubem rozbitego myśliwca a potem prosto aż do siatki z tabliczką “nie wchodzić”. Kiedy jeszcze ich miasteczko było prawdziwym miastem ktoś zawsze pilnował bramy. Teraz nikomu nie przychodziło to do głowy. Za dużo rzeczy, którymi trzeba się było zająć – utrzymywanie pól, obrona przed zbójami, okazjonalne ataki ścierwojadów. Zresztą wszystko co dało się zszabrować już dawno zostało zabrane. Przynajmniej tak myśleli mieszkańcy wioski.

 

 

 

– Igor. Igor! Nie uwierzysz co znalazłyśmy!

– Nie Jaga, pewnie nie. – odpowiedział chłopak grzebiąc przy silniku starego traktora.

Tylko nikomu nie mów, zwłaszcza moim rodzicom.

– Noo, będę milczał jak zaklęty.

– Byłyśmy na złomowisku i tam była taka wielka zbroja. Taka o jakiej opowiadał dziadek. Wyglądała jakby ledwo ją tam ktoś zostawił. Miała w środku masę przycisków i takie uchwyty a jak Sylwa pociągnęła za jedną dźwignię to się pootwierały jakieś rzeczy.

– Nie zmyślaj. Nie ma tam już pancerzy od lat. Jak by były to byśmy znaleźli.

– No kiedy ja Ci mówię prawdę!

– Tak? To co miał na zewnątrz? Na korpusie?

– Taki hełm i orzełka.

– Hm, a jak wyglądały jego ręce?

– No takie duże, metalowe. Jedna miała szczypce a druga wieeelkie działo.

– A w środku? Był spalony? – głos Igora był coraz bardziej podekscytowany, odłożył poplamioną smarem szmatę i ukucnął przy dziewczynce.

– Nie. Normalny był.

– Jaga. Nie kłamiesz mnie?

– No co ty. Przecież ja zawsze mówię prawdę.

– Jaga…

– No tym razem to naprawdę prawda!

– Dobrze, chodź, zabierzesz mnie tam?

 

 

 

– Pani Natalio! Niech pani przemówi swojemu synowi do rozsądku. To co robi jest niemoralne i niebezpieczne.

– Proszę puścić mój rękaw, nie będę z panem rozmawiać w taki sposób. – kobieta wyszarpnęła rękę i wściekłym wzrokiem powiodła po otaczających ją osobach. Około tuzina ludzi patrzyło na nią z mieszanką strachu, nadziei i gniewu.

– Musi pani zrozumieć. Ta ohyda, którą wyciągnął ze złomowiska sprowadzi na nas wszystkich nieszczęście! Już wystarczyło, że grzebał w tym starym traktorze a teraz jeszcze to.

– Przecież nie robi nic złego. Zresztą i tak nie ma szans, żeby udało mu się to naprawić.

– Nic złego? – zakrzyknęła jakaś kobieta z grupki – Ksiądz na mszy mówił co innego. On się na tym zna.

– Tak – odkrzyknął ktoś obok – jak w sąsiedniej wiosce syn kowala bawił się sprzętem sprzed wojny to mu ręce urwało.

– No, no a potem Janowi spod młyna krowa mleko przestała dawać. – mężczyźnie zaczęły odpowiadać zgodne pomruki i kiwanie głową.

– Pani Natalio, apeluję raz jeszcze. Jak pani widzi ludzie robią się niespokojni. To dla dobra wioski. Niech go pani przekona.

– Wianuszek ludzi zacieśnił się. Kobieta patrzyła niepewnie w lewo i prawo ważąc, czy powinna zacząć się kłócić, czy przystać na żądania. Biła się z myślami. Naprawdę uważała, że Igor nie robi nic złego i wkrótce wyrośnie ze swojej fascynacji technologią. Nasłuchał się historii dziadka i masz babo placek. Do teraz nie udało mu się (dzięki Bogu) nic uruchomić i nic nie wskazywało na to, że miało się to zmienić. Niemniej jednak ksiądz Horacy faktycznie ostrzegał przed artefaktami sprzed wojny a ten, który przywlókł jej syn wyglądał wyjątkowo groźnie.

– Ech, dobrze – Natalia skapitulowała – porozmawiam z nim. Czas najwyższy, żeby Igor wyrósł z tych głupot.

 

 

– Hej Jaga, co robisz?

– Cześć Sylwa. Nic, rzucam kamieniami.

– Aha, mogę też?

– Dziewczynka wzruszyła ramionami, chwyciła kamyk i rzuciła nim w stojącą nieopodal Zbroję. Pocisk odbił się od niej nie zostawiając nawet zadrapania.

– Trzeba było nie iść na to złomowisko. Tata miał rację. – kolejny kamień poleciał w stronę maszyny.

– Jak byłam na mszy to ksiądz mówił, że przez takie rzeczy jak to przylecieli Przybysze. Myślisz, że to prawda?

– Kolejne wzruszenie ramionami.

– Nie wiem ale od kiedy Igor przywlókł tę puszkę zrobiło się jakoś dziwnie. Mama kazała mi z nim nie gadać, jego rodzice cały czas na niego krzyczą a jak byłam w szkole to Ewa wytykała mnie palcami i pokazała mi język.

– A to małpa! I co zrobiłaś?

– Wylałam jej atrament do torby jak nie patrzyła.

– Dziewczynki zachichotały.

– Dobrze jej tak. Myśli, że jak jej rodzice mają 10 krów to jej wszystko wolno.

– Sylwa… a jeśli Igor naprawdę uruchomi tę zbroję? Co jeśli to przywabi… no wiesz co.

– Eee tam, nie uruchomi. Z tamtym traktorem męczy się od zawsze i nic. A tak opowiadał, że 100 razy szybciej jak końmi pola się zaora. Przecież to niemożliwe.

– Bo on to w tej książce przeczytał. Kupił ją jak wtedy ten handlarz był co dostałam od rodziców te niebieskie wstążki.

– No, no pamiętam, i co?

– Pokazywał mi kiedyś tą książkę. Strasznie dziwne rzeczy tam napisali. O maszynach sprzed 100 lat albo i więcej. Wieczorami opowiadał mi jak by to było super jak by się udało chociaż jedną taką jeszcze raz uruchomić.

– Rety! Ksiądz wie, że Igor ma taką książkę?

– Co ty. Od razu by mu zabrali.

Dziewczynki usłyszały głośny trzask, który natychmiast wybił je z rozmowy. Spojrzały jednocześnie w stronę domu Igora. Chłopak wymaszerował z budynku długimi krokami ścigany przez swojego ojca. Starszy mężczyzna chwycił go za ramię i obrócił.

– Co Ty sobie wyobrażasz smarkaczu? Jak się zwracasz do matki? Na pyskowanie Ci się zebrało?

Igor wyszarpnął się ojcu. Oczy migotały mu ze złości i bezsilności.

– Ile razy mam powtarzać? W ogóle mnie nie słuchacie! I tak naprawię tę maszynę i tak.

– Czyś Ty zwariował? A jak faktycznie Ci się uda? Co jak zwabisz mutaków albo  bandytów?

– Bzdury! W kościele Wam głupot nagadali. Właśnie po to chcę uruchomić zbroję, żeby się przed nimi bronić.

– Oszalał. Syn mi oszalał.

– Chłopak machnął dłonią i odszedł jeszcze bardziej wzburzony. Jaga westchnęła głęboko i rzuciła w maszynę  kolejnym kamieniem.

 

 

 

Dom wyglądał jak złomowisko. Wszędzie walały się zmurszałe kable, zardzewiałe kawałki metalu, fragmenty urządzeń, których zastosowania nie znał niemal nikt. Warstwa wraków pieczołowicie zbierana przez 5 długich lat. Bezcenny skarb Igora. Oprócz tego w domu znajdowało się jeszcze jedynie łóżko, biurko i wysoki pod sufit stos książek. Jaga bała się przejść przez drzwi frontowe dalej niż na stopę. Nie miała pojęcia do czego służą te wszystkie rzeczy ale z tego co słyszała sprowadzały jedynie kłopoty.

Igorowi zajęło chwilę, żeby zauważyć swojego gościa. Poświęcił dziewczynie jedynie szybkie spojrzenie przekrwionych, zapadniętych oczu i zwrócił je z powrotem na maszynę, którą składał.

– Cześć, usiądź gdzieś sobie. Twoi rodzice pewnie nie wiedzą, że tu jesteś? – mruknął dokręcając śrubkę do jakiejś kolorowej płytki.

– Pf, jasne. Jak bym im powiedziała to przez miesiąc oglądałabym tylko swój pokój i piwnicę z ziemniakami. – Jaga rozejrzała się raz jeszcze po pokoju. Wszystko wydawało jej się brudne, niebezpieczne albo niestabilne. – Wiesz, mam tylko chwilę, umówiłam się z Sebastianem to nie będę siadać.

– Acha. – Igor zaciął usta. Przez długą chwilę słychać było jedynie skrzypienie narzędzi i niski buczący dźwięk. Dochodził chyba ze szklanej kuli przy suficie, która dawała to nieprzyjemne, rażące światło.

– To co tam u Ciebie? – zagadnęła osłaniając jedną ręką oczy.

– Właśnie kończę ostatni element Zbroi. Dziś będzie już działać.

– Naprawdę? To super. Tym razem na pewno się uda.

– Mhm – mężczyzna skinął głową nie zważając na ironię w głosie Jagi. – Wieczorem przeparaduję w niej przez środek miasta.

– Nie mogę się doczekać. – dziewczyna wzięła głęboki oddech i westchnęła – A tak poza tym, oprócz tej maszyny, coś się dzieje?

– Niewiele – Igor wzruszył ramionami i jeszcze bliżej nachylił nad płytką. Coś właśnie z niej odpadło i potoczyło się po blacie. Jaga podrapała się po przedramieniu, przestąpiła z nogi na nogę. Dźwięk święcącej kuli zdawał się być coraz głośniejszy. Wręcz nieznośny. Igor z każdą sekundą stawał się jakby mniejszy i bardziej odległy. W głowie dziewczyny zapanowała absolutna pustka. Nie wiedziałaby co więcej powiedzieć, gdyby nawet miała tam stać do końca życia. Westchnęła raz jeszcze i rzuciła krótkie

– To ja już lecę, Sebastian na mnie czeka.

– No, pa – odpowiedział Igor kilka minut później do pustego już dawno pokoju.

 

 

Kiedy Jaga była mała wielokrotnie wyobrażała sobie dzień, w którym Igor naprawia swojego robota i wyrusza z nim na triumfalny pochód przez miasteczko. Zawsze była to słoneczna niedziela, koło południa, kiedy ludzie zbierali się po mszy przy studni i plotkowali o wydarzeniach ostatniego tygodnia. Igor, kpiąco uśmiechnięty, siedział za sterami zbroi, która w blasku słońca dostojnie kroczyła przez środek ulicy. Ludzie, słysząc miarowe kroki przestawali rozmawiać z rozdziawionymi gębami patrząc się na cudo idące w ich stronę. Po chwili tłumnie rzucali się na Igora klaszcząc i gratulując mu. Jego ojciec podchodził do niego i mówił “przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem, synu”.

Lata minęły, Jaga dorosła i pogodziła się z faktem, że rzeczywistość potrafi być okrutna i niczym nie przypomina kolorowego miejsca z jej wyobrażeń. Nie była jednak gotowa na tak gwałtowne rozczarowanie i zniszczenie dziecięcych marzeń. Igor stał obok swojej zbroi na środku miasteczka, w wiosenny wtorek, pośrodku wielkiej błotnistej kałuży. Ludzie pochowali się w domach przerażeni po równi zachowaniem mężczyzny jak i połatanym, zardzewiałym ustrojstwem, które nie powinno funkcjonować od dziesiątek lat. Igor wyglądał jak cień człowieka – był zarośnięty i wychudły ale uśmiechnięty od ucha do ucha. Dreptał wzdłuż ulicy wołając na lewo i prawo.

– Patrzcie! Ludzie! Działa! Nie chowajcie się! Nic Wam nie zrobi! Hej! Halooo! Nie kryjcie się! Proszę! Mówiłem, że będzie działał. Proszę. Błagam, ludzie!

Z każdym kolejnym słowem uśmiech coraz bardziej schodził z jego ust. Mówił ciszej i wolniej, człapiąc dookoła studni i szukając wzrokiem chociaż jednej pary życzliwych oczu. Jaga patrzyła na niego zza przysłoniętych firan swojego pokoju. Żal walczył w niej ze wstydem i gniewem. Była zła na Igora za jego upór, na mieszkańców wioski za ich bezduszność i na siebie za swój brak odwagi. Odeszła od okna i odwróciła do Sylwii.

– Wiesz, chyba pójdę go stamtąd zabrać.

– Co Ty, Jaga? Przecież to niebezpieczne. A jak to coś za nim zwariuje? Albo wybuchnie?

– Nie no, przecież on nie jest niebezpieczny.

– Kto? Robot, czy Igor? Słuchaj od 2 lat nikt nie miał z nim kontaktu poza jakimiś dziwnymi handlarzami spoza miasta.

– No i co?

– Ty już nawet nie wiesz kim on jest! Nikt nie wie. Z tego co widzę od dawna brak mu piątej klepki.

– Przesadzasz, on jest po prostu… smutny.

– Jaga, przestań! Ja wiem, że się w nim podkochujesz odkąd… od zawsze w sumie, ale spójrz prawdzie w oczy. To nie jest ten sam człowiek. Odbiło mu. Zresztą co by na to powiedział Sebastian? Już i tak jest o niego zazdrosny.

– Wcale nie jest! A Igor to tylko kolega i się nie podkochuję!

– Daj spokój, mi kitu nie wciśniesz. A teraz wyjrzyj przez okno jeszcze raz, weź głęboki oddech i powiedz mi co naprawdę widzisz.

– Jaga spojrzała. Zobaczyła smutnego, złamanego człowieka siedzącego ze spuszczoną głową na skraju studni. Opierał głowę na ręce patrząc się nieprzytomnie w błoto. Jego druga dłoń drżała. Łachmany i długie, brudne włosy nadawały mu wyglądu włóczęgi. Po kilku chwilach Igor wstał i powoli podniósł głowę. Usta miał ścięte i zdeterminowane. Omiótł wzrokiem otaczające go budynki obrzucając wszystkich mieszkańców pogardliwym spojrzeniem. Przez chwilę jego oczy napotkały Jagę. Na ułamek sekundy zmieniły wyraz  – wydawały się smutne i zawiedzione. Dziewczyna błyskawicznie zasłoniła okna, odsunęła się od niego, usiadła na łóżku i zaczęła płakać.

 

 

– Mężczyzna siedział na wozie okrytym plandeką. Drapał się po nieogolonej, wykrzywionej gębie i patrzył spode łba na na starego Alojzego.

– Niemożliwe.

– Przysięgam, widziałem na własne oczy. To było może z miesiąc temu.

– Powtórz mi jeszcze raz, jakie miał oznaczenia na korpusie.

– Jakieś cyferki i napis “ZW – 117 Florian”.

– Mhm, i jaki był duży?

– Z 2,5 – 3 metry, coś koło tego.

– A na ramionach miał?

– Na jednym chwytak a na drugim coś jakby rurę, węża do tego podłączonego i metalową beczkę na plecach.

– Zadziwiające. Mówisz, że co ten facet z nim robił? Orał nim pole?

– Tak. Przywiązał do niego pług i rżnął glebę dookoła domu. W życiu nie widziałem, żeby ktoś końmi tyle obrobił w jeden dzień.

– Mhm, zapewne. A gdzie to było?

– O, tego to już się za darmo nie dowiesz.

– Podładuję Ci tabliczkę i dorzucę jeszcze kilka obrazków. Co Ty na to?

– A jakaś muzyczka by się tam u Ciebie nie znalazła?

– Emil. Co za dużo to niezdrowo.

– Dobra, dobra. Daj tę swoją “magiczną” mapę, pokażę Ci jak tam dojechać.

– To będzie z dzień drogi stąd konno. Gdzie żeś się tam zapuścił?

– Jechałem z jednym takim handlarzem, potrzebował pomocy do wyładunku. Wiesz, każdy grosz się przyda.

– Mhm, mhm – mężczyzna słuchał jednym uchem patrząc na trasę rysującą się na mapie. Myślał o czekającym na niego skarbie – jeśli to co mówił stary jest prawdą obłowi się jak nigdy dotąd. Książe sowicie zapłaci za jakąkolwiek działającą zbroję.

 

 

 Urządzenie pokazywało, że jest już niedaleko. Jeszcze pół godziny i powinien dotrzeć na miejsce. Zapobiegawczo podłączył je do paneli słonecznych – cała sprawa mogła okazać się blagą, więc wolał być gotów na szybki powrót. Kilka minut później zauważył czarny dym unoszący się znad linii drzew. Poczuł krótkie ukłucie w trzewiach, znał ten widok aż za dobrze.

 Zajechał na miejsce, kiedy było już po wszystkim. Z domu stojącego na uboczu została tylko kupka dymiących blach. Mieszkańcy wioski w popłochu poukrywali się w domach jak tylko go zobaczyli. Na wszelki wypadek poprawił miecz przy pasie i przeładował kuszę sprężynową. Chwycił tabliczkę z mapą i wyskoczył z wozu. Poczłapał do drzewa nieopodal spalonego domu. Tak jak przypuszczał – na zaimprowizowanym stryczku wisiał jakiś wychudzony, brzydki chłopak. Pod jego nogami leżał zmaltretowany trup ścierwojada. Wykręcona, pół-ludzka istota miała na twarzy zastygnięty wyraz przerażenia.

Mężczyzna westchnął, podrapał się po brodzie i rozejrzał. Pole było wydeptane dziesiątkami stóp, musiała się tu zejść cała wioska. Kilka metrów dalej ślady walki, chyba jakaś szarpanina. Komuś najwyraźniej nie podobało się co robią mieszkańcy. Dalsze tropy pokazywały szlak ucieczki – wiodły prosto do szopy stojącej za domem. Pod drzwiami trzy kolejne ciała. Jedno z twarzą wgniecioną jak od uderzenia młota, drugie wdeptane w ziemię, ostatnie ze zmiażdźoną klatką piersiową – leżące kilka metrów dalej odrzucone jak szmaciana lalka. Mężczyzna zagwizdał, przeciągnął się aż mu w krzyżu strzeliło i podążył za wielkimi śladami prowadzącymi prosto w las.

 

Przy zbroi siedziała skulona dziewczyna. Chowała głowę w ramionach i cicho płakała. Mężczyzna podszedł do niej po cichu i nastąpił na gałąź żeby dać o sobie znać. Suchy trzask poderwał dziewczynę, podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę.

– Hej, spokojnie, nic Ci nie zrobię. – powiedział.

– Nie chciałam ich zabić. Powiesili Igora. Mówili, że przez niego wrócą potwory.

– Widziałem ślady. Próbowałaś się bronić?

– Mhm – łzy znów napłynęły dziewczynie do oczu, gardło miała ściśnięte.

– Tobie też chcieli zrobić krzywdę bo broniłaś tego chłopaka. Pobiegłaś do szopy i ukryłaś się w zbroi, prawda?

– Ta…tak. – odpowiedziała zanosząc się płaczem.

– Jak to możliwe, że umiałaś nią sterować? – mężczyzna mówił w połowie do niej, w połowie do siebie. Podszedł do stojącej bez życia maszyny i zaczął ją oglądać ze wszystkich stron.

– I…Igor mnie uczył. Chciałam ich postraszyć… tym działem ale nie wypaliło. Rzucili się na mnie. Tylko odepchnęłam ich rękami a oni się nie podnieśli, więc uciekłam.

– Nie mogło wypalić.

– Jak to? Ludzie z wioski mówili, że w każdej chwili może wystrzelić. Zabić wszystkich.

– Pf! Tak, tego bym się spodziewał. Pewnie mówili też, że przywabi potwory.

– Ale to prawda. Mój ojciec spotkał w lesie ścierwojada. Odkąd pamiętam nie było ich u nas. – dziewczyna zaczęła się powoli opanowywać. Nadal jednak pozostawała w szoku. “Zaraz zacznie zadawać pytania” – pomyślał mężczyzna i przygotował w głowie odpowiedzi.

– Posłuchaj… jak Ci na imię?

– Sylwia.

– Ja mam na imię Artur. Zapamiętaj co Ci teraz powiem, bo to bardzo ważne. – dziewczyna skinęła głową.

– Po pierwsze, urządzenie, które tam stoi to nie jest zbroja bojowa, tylko strażacka. Rozumiesz? To nie broń. A to co nazwałaś “działem” służy do gaszenia ognia. Ludzie w waszej wiosce panikowali bez potrzeby. NIkomu nie stałaby się krzywda.

– A potwory? Przecież sama widziałam. Proboszcz mówił, że zwabia je technologia. Dlatego jej zakazali. – Artur wziął głęboki oddech.

– Wasz “proboszcz” najwyraźniej coś sobie zmyślił. Może dlatego, że sam się bał. Żaden król o którym słyszałem ani teraz ani w przeszłości nie wydał takiego edyktu. Co do “potworów”… ścierwojady to ludzie.

– Słucham?

– Nie wiem co jest tego przyczyną ale osoby poddane silnym emocjom lub pragnieniom potrafią się… zmienić. Na szczęście jest to rzadsze niż kiedyś ale nadal ma miejsce. Może któryś z twoich sąsiadów tak bardzo bał się zbroi, że oszalał i

– O Boże… – dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Były przekrwione od płaczu i opuchnięte. Wyglądała jakby nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Jakby wszystko stało się jasne. Zakryła usta ręką żeby powstrzymać odruch wymiotny.

To był newralgiczny moment. Artur obszedł dziewczynę, ustawił się za jej plecami i wyciągnął kuszę. Patrzył jak jej ciałem wstrząsają torsje. Skóra zaczyna falować, proporcje ciała zmieniać się. Zaczął mieć wątpliwości, czy nie powiedział jej za dużo za szybko. Może mógł to zrobić delikatniej? Było za późno na takie myślenie. Dziewczyna przeżywała najtrudniejszy i najważniejszy moment w swoim życiu. Tak mocna trauma to aż nadto, żeby kogoś przemienić. Jeśli jej umysł się podda szybki strzał w tył głowy skróci jej męki.

Sylwia zwijała się w konwulsjach sycząc i charcząc jak ranne zwierzę. Jej twarz wydawała się raz za razem rozpływać i ścinać, palce wydłużały się i kurczyły. Mijały kolejne minuty. Dziewczyna doczołgała się do drzewa, złapała je i zaczęła zrywać z niego korę. Próbowała chwycić cokolwiek, znaleźć oparcie. Haustami chwytała powietrze aż w końcu padła nieprzytomna na ziemię. Artur poczłapał do niej ostrożnie i kopnięciem przewrócił na plecy. Oddychała równo. Wyglądała normalnie. Pół-żywo ale normalnie. Mężczyzna odetchnął głęboko, ukucnął i wyjął z torby jabłko. Patrząc w stronę zbroi chrupnął radośnie ciesząc się cierpkim smakiem.

Dziewczyna przeżyła, znaczy się umysł ma silny. Rzadko widział, żeby ktoś odrzucił przemianę. Prawdopodobnie do końca życia będzie odporna na mutację. Może zostać nie byle kim, może nawet pilotem w gwardii księcia albo łowcą. Artur chrupnął raz jeszcze i uśmiechnął się pod nosem. Kto by pomyślał – takie zdobycze w takiej dziurze. Zastanawiał się co sprzeda za wyższą cenę – zbroję, czy dziewczynę.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Postapokalipsa, motywy raczej nienowe… Bardzo ponura reakcja mieszkańców wioski. Niestety, prawdopodobna…

Warsztat mógł być lepszy.

Myśli, że jak jej rodzice mają 10 krów to jej wszystko wolno.

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie, a w dialogach to już obowiązkowo. Przydałby się przecinek po “krów”.

– Acha. – Igor zaciął usta.

Aha.

przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem, synu

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

[–] Dziewczynki wpatrywały się w siebie z zaciętymi minami oparte o przeciwległe ścianki pancerza. – I tak w kilku miejscach. Te myślniki są zbędne na początku akapitu. 

Dialogi są źle zapisane. Tu jest link jak zrobić to poprawnie.

 

Kiedy Jaga była mała wielokrotnie wyobrażała sobie dzień, w którym Igor naprawia swojego robota – To w końcu robot czy zbroja? Jest różnica.

 

A tak ogólnie, to przeczytałem z zaciekawieniem, bo lubię postapo. Podobał mi się sposób prowadzenia narracji, choć czasem zdanie lub dwa opisu by nie zaszkodziło.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Co tu się wydarzyło, autorze? :( Przy jednym wypowiedziach zapominasz znaku sugerującego wypowiedź, a przy akapitach narracyjnych dajesz go, jakby to była wypowiedź. Czy dokonałeś autokorekty tekstu przed wrzuceniem?

Didaskaliów nie ma, przecinki coś wyjadło, a dialogów nie zapisałeś zgodnie z zasadami. Liczb w opowiadaniach nie zapisujemy cyframi. 

Dialogi wydają się dość naturalne, to plus. I im dalej w akcję, tym konstrukcja i forma wyglądają lepiej. Ale koniecznie poddaj tekst autokorekcie. W kwestii tematyki nic nowego, ale historia byłaby niezła, gdybyś trochę popracował nad formą, ułatwiając czytelnikowi odbiór i nieco więcej pokazując (didaskalia, opisy). Opowiadanie jest też bardzo nierówne – nawet jeśli chciałeś je w pewien sposób wystylizować, za chwilę temu przeczysz.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Pomysł dobry, opowiedziany całkiem nieźle, ale całość morduje fatalne wykonanie, a szczególnie zlekceważona interpunkcja i bardzo źle zapisane dialogi. Z pewnością przyda Ci się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Hmmm, no do­brze ale ja je­stem pierw­szym pi­lo­tem a Ty moim za­stęp­cą. – …ty moim za­stęp­cą.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Zresz­tą wszyst­ko co dało się zsza­bro­wać już dawno zo­sta­ło za­bra­ne.Zresz­tą wszyst­ko co dało się rozszabrować, już dawno zo­sta­ło za­bra­ne.

 

Przy­naj­mniej tak my­śle­li miesz­kań­cy wio­ski. – Kilka zdań wcześniej piszesz: Kiedy jesz­cze ich mia­stecz­ko było praw­dzi­wym mia­stem ktoś za­wsze pil­no­wał bramy. – Czy rzecz dzieje się w miasteczku, czy w wiosce?

 

chwy­ci­ła kamyk i rzu­ci­ła nim w sto­ją­cą nie­opo­dal Zbro­ję. – Dlaczego zbroja jest napisana wielką literą?

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Igor stał obok swo­jej zbroi na środ­ku mia­stecz­ka, w wio­sen­ny wto­rek, po­środ­ku wiel­kiej błot­ni­stej ka­łu­ży. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Jaga pa­trzy­ła na niego zza przy­sło­nię­tych firan swo­je­go po­ko­ju. – Co przysłaniało firany?

Wystrczy: Jaga pa­trzy­ła na niego zza firan swo­je­go po­ko­ju.

 

Opie­rał głowę na ręce pa­trząc się nie­przy­tom­nie w błoto.Opie­rał głowę na ręce, pa­trząc nie­przy­tom­nie w błoto.

 

Łach­ma­ny i dłu­gie, brud­ne włosy nada­wa­ły mu wy­glą­du włó­czę­gi.Łach­ma­ny i dłu­gie, brud­ne włosy nada­wa­ły mu wy­glą­d włó­czę­gi.

 

i pa­trzył spode łba na na sta­re­go Aloj­ze­go. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wy­krę­co­na, pół-ludz­ka isto­ta miała na twa­rzy… – Wy­krę­co­na, półludz­ka isto­ta miała na twa­rzy

 

ostat­nie ze zmiaż­dźo­ną klat­ką pier­sio­wą… – Literówka.

 

NI­ko­mu nie sta­ła­by się krzyw­da. – Literówka.

 

Może któ­ryś z two­ich są­sia­dów tak bar­dzo bał się zbroi, że osza­lał i – Tu pewnie brakło wielokropka.

 

Pół-ży­wo ale nor­mal­nie.Półży­wo, ale nor­mal­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm. Nie tak źle w gruncie rzeczy. Wykonanie co prawda kuleje (interpunkcja, trochę błędów językowych – większość wypisała już Reg), ale da się czytać, a to najważniejsze.

Próbowałeś zastosować kilka ciekawych zabiegów narracyjnych – choćby ten z upływem czasu, lecz mam wrażenie, że można to było rozegrać lepiej. W pewnym dopiero momencie zorientowałem się, że – o, oni tu są już starsi. Dialogi zdawały się jednak “dojrzewać” z biegiem akcji i to duży plus.

Dobra, dobra. Daj tę swoją “magiczną” mapę, pokażę Ci jak tam dojechać.

– To będzie z dzień drogi stąd konno. Gdzie żeś się tam zapuścił?

Wydarzenia lecą jedno za drugim, czy dzieli je chwila dłuższa czy krótsza, dość ciężko było mi śledzić tak budowaną akcję. Powyżej np. przydałaby się jednak wzmianka, że spojrzał, cholera, na tę mapę. Fabuła dość wciągająca, co jest głównie zasługą dobrze rozegranej niepewności finału.

Najmniej podobał mi się motyw “ścierwojady to…” (nie spoileruję). Taki ni z gruchy, ni z pietruchy, nic w opowiadaniu na niego nie przygotowuje (jeśli mieli to zrobić Przybysze, to jedno słowo wzmianki to trochę za mało). Naprawdę przez tyle lat nikt w wiosce nie odczuwał emocji?

Gdyby nie powyższe, zakończenie byłoby całkiem ok – nie cukierkowe, nie oczywiste, po prostu pyszne.

A tak daję 4.

Jest pomysł. Wykonanie jednak fatalne – idzie się przyzwyczaić, ale czasem nie orientowałem się, jak zaczął się opis. Facet na końcu, pełniący rolę informatora o świcie, też niepotrzebny w takiej formie. Powinien wstrzyknąć specyfik i zabrać dziewoję i zbroję. A nie mówić nic nie znaczące dla mnie, jako czytelnika, informacje.

Pytanie – czemu tam była Sylwia, a nie Jaga? Przecież to ta druga dużyła się w Igorze. Trochę mnie to zamotało.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Od czasu do czasu przeglądam nieco opowiadań w klimatach post apo. Pomysł wykorzystania zamkniętej komuny jest bardzo dobry, niestety bardzo mało piszesz o jej charakterystycznych cechach. Klimat przypomina mi nieco powieść Orsona Scotta Carda “Czerwony Prorok”, przy okazji całkiem dobrze prowadzone są momenty zwrotów akcji. Miejscami trochę jakby za szybko próbujesz prowadzić czytelnika do konkluzji zawartych w dialogach. Świetne i oryginalne opowiadanie napisane na naprawdę wysokim poziomie (pomijając drobne błędy).

Od Mariner79 dostajesz dzisiaj mocną piątkę na zachętę i powodzenia w kreowaniu własnych światów. Pozdrawiam!

Koniec życia, ale nie miłość

Bardzo spodobał mi się pomysł, bardzo. A raczej nie gustuję w takich klimatach.

Wyjaśnienie przeznaczenia Zbroi oraz pochodzenia ścierwojadów – miodzio.

 

Ale to wykonanie, ojojoj :(

Forma fajna, bo dialogi dynamizują akcję, ale dobry pomysł i forma to nie wszystko. Opowiadanie trzeba ostro przemielić i poprawić. Na początku chciałam się poddać, bo stwierdziłam, że skoro Autor nie chciał się wysilić, to po co ja mam to robić, ale wytrwałam i nie żałuję.

Tylko proszę, błagam, zaklinam – Autorze dopieść swój tekst :)

Zgadzam się z pozostałymi opiniami, że błędy, zwłaszcza bardzo proste do wyłapania, utrudniają lekturę. Narrację zaczynasz myślnikami, dialogi bez myślników itp. Mocno zdezorientował mnie fragment “Lata minęły…”, zwłaszcza, że nie dałeś tego nawet od nowego akapitu. Trudno mi się było w tym odnaleźć, ile tych lat minęło 3? czy 30?

Pomijając wykonanie, historia naprawdę interesująca. Jest jakieś tło, nieźli bohaterowie i dość angażująca fabuła.

Nowa Fantastyka