Teukos szedł najbrudniejszą i najobrzydliwszą uliczką jaką w życiu widział. Chociaż po spożyciu takich ilości wina widział ją dosyć niewyraźnie. Jak wszyscy mieszkańcy Attos zazwyczaj pijał wino rozcieńczone wodą, ale dzisiaj była specjalna okazja i całe miasto piło nierozwodniony trunek Zapewne właśnie to było powodem niskiego poziomu estetyki uliczki. Najważniejsze święto państwowe zobowiązuje.
Teukos potknął się o prawie nagiego, jeśli nie liczyć hełmu na głowie i przepaski na biodrach, mężczyznę, który leżał na chodniku i chrapał. Uderzenie wyrwało roznegliżowanego żołnierza ze snu. Brutalnie przywrócony do realnego świata, zaczął śpiewać hymn. Teukos oparł się o najbliższy budynek i próbował odzyskać równowagę. W głowie szalało mu tornado. Kilka chwil spędził walcząc o utrzymanie pionu.
Mężczyzna na chodniku akurat zaczynał ulubioną zwrotkę Teukosa, opowiadającą o bitwie nad rzeką Iassos, więc Teukos, w nagłym przypływie ekscytacji, przyłączył się do pobratymca i razem zaczęli wznosić pieśń wychwalającą ojczyznę. Śpiewali o tym, jak ich przodkowie przybyli do tej pięknej i bogatej krainy i wyparli z niej dzikie orkowe plemiona. Śpiewali o szarży przez rzekę i wielkiej przewadze liczebnej wroga. Śpiewali o trawie czerwonej od krwi i rzece żółtej od szczyn uciekających w panice nieprzyjaciół. Śpiewali dużo wersów piosenki nie mającej z rzeczywistością zbyt wiele wspólnego. Za to bardzo pięknej. Mieli już zacząć część pieśni traktującą o wspaniałym smaku attalidzkiego wina i attalidzkich kobiet, ale wtedy zza rogu wynurzyła się grupka ciemnoskórych postaci, których widok wytrącił obu pijanych żołnierzy z równowagi. Przybysze zatrzymali się i wlepili wzrok w dwóch Attalidów. Po kilku chwilach ciszy przerywanej jedynie hałasami zabawy docierającymi z innych części miasta, ciemnoskórzy wymienili pomiędzy sobą spojrzenia, skręcili w boczną uliczkę i poszli w swoją stronę.
Cholerne elfy. Zawsze patrzyli na wszystkich z góry. Uważają się za lepszych, nosząc nosy wyżej głowy i wręcz emanując elegancją na pokaz. Pyszałkowata rasa egoistycznych zarozumialców.
Teukosa opuścił dobry humor. Nie lubił elfów i zdecydowanie nie podobała mu się obecność dużej liczby przedstawicieli tej rasy na ulicach Attos od czasu podpisania traktatu handlowego. Zwłaszcza, że jako żołnierz, w bardzo niewielkim stopniu czerpał z puli korzyści płynących z tego traktatu. Bogaciły się tylko i tak już niezwykle zamożne rody, wymieniając attalidzkie kruszce metali i najwyższej jakości zwierzęce skóry na szlachetne kamienie i egzotyczne przyprawy z archipelagu wysp, na którym mieszkali ciemnoskórzy.
Teukos porzucił swojego nowo spotkanego towarzysza i ruszył w dół ulicy. Nowo spotkany i jednocześnie świeżo porzucony towarzysz najwyraźniej tego nie zauważył i śpiewał dalej, tym razem o wielkości przyrodzenia każdego attalidzkiego mężczyzny.
Teukos chciał dostać się do domu. W Attos trwało święto założenia państwa i nikt, przez cały tydzień, pracą się nie trudził, ale nie dotyczyło to, rzecz jasna, żołnierzy. Zdaniem dowództwa, całkowicie niebronione, bogate miasto, wypełnione przez pełne siedem dni jedynie pijanymi obrońcami, stanowiłoby nieco zbyt otwarte zaproszenie dla każdego ewentualnego najeźdźcy. A chętnych na attalidzkie skarby nie brakowało. Teukos musiał więc porzucić kompanów wcześniej, wrócić do domu i porządnie się wyspać, ponieważ następnego dnia miał wartę. I to przy głównej bramie.
Minął budynek, przy którym dwie kobiety zajmowały się sobą nawzajem w sposób, który wywoływał w otaczającym je tłumie mężczyzn krzyki zachwytu i zachęcanie do jeszcze śmielszych posunięć. Żołnierz nie zwrócił na to większej uwagi, jego myśli były gdzie indziej. Przeszedł jeszcze kilka kroków, gdy nagle w bocznej uliczce zauważył kątem oka jakiś ruch. Bardzo szybki ruch. Być może, gdyby nie był pijany, to zdążyłby sięgnąć po broń i zablokować napastnika. Niestety, był bardzo pijany i zanim zdążył cokolwiek zrobić, postać wpadła na niego z takim impetem, że stracił równowagę i runął plecami na chodnik. Jego ręka błyskawicznie wystrzeliła w kierunku buta, w którym ukryty był sztylet, ale przenikliwy skowyt tuż przy uchu go ogłuszył.
– Chyba cię zaskoczyłam żołnierzu!
Leżąca na Teukosie kobieta uniosła się do pozycji siedzącej. Uśmiechnięta, zaczęła przeczesywać obiema dłońmi długie i proste włosy koloru słońca, które spływały jej gładkimi falami aż do pępka.
– Przepraszam, nie widziałam cię. Przyjaciółki chciały mnie zeswatać z jakimś kupcem, więc musiałam uciekać, rozumiesz.
Teukos nie rozumiał. Wciąż był oszołomiony. Adrenalina połączyła siły z wypitym alkoholem i wciąż dochodził do siebie. Wyraz jego twarzy musiał być co najmniej głupi.
Siedząca na nim kobieta uniosła jedną brew.
– Wszystko w porządku żołnierzu? Nie uderzyłeś się w głowę? Boli cię coś?
Teukos ocknął się w końcu.
-Nie… Zaskoczyła mnie pani po prostu… I wypiłem sporo wina.
– To tak jak ja! Powiedz żołnierzu… Nie pomógłbyś damie w potrzebie? Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za jakiegokolwiek kupca! Muszę się ukryć.
Tłum mężczyzn, który wcześniej kibicował dwóm kobietom gwizdał teraz i wznosił pijackie okrzyki patrząc na Teukosa i znajdującą się na nim kobietę. Oczekiwali widowiska.
– Oczywiście, że pomogę. – Teukos zwrócił się do kobiety, wciąż zaskoczony zajściem. – Zabiorę cię, pani, do siebie. Będziesz tam daleko od swoich przyjaciółek… I jakichkolwiek kupców.
Kobieta patrzyła mu w oczy z uśmiechem na ustach. Najwyraźniej była zamyślona. Tłum domagał się pokazu.
– Pani? – Zaczął Teukos.
– Żołnierzu?
– Jeżeli mamy cię ukryć, to musimy najpierw wstać.
– Oh… – jęknęła cicho. – No tak!
Podniosła się i chwyciła go za dłonie, pomagając mu wstać. Teukos, trzymając ją za rękę, ruszył w dół ulicy, mimo głośnych protestów tłumu mężczyzn.
– Gdzie mieszkasz żołnierzu? Nie znam miasta zbyt dobrze. – Kobieta mocno ściskała jego dłoń.
– Po północnej stronie akropolu, za winiarniami. Nie obawiaj się pani, jutro dopilnuję, byś dotarła do domu zanim zacznę wartę – odparł.
– Trzymam cię żołnierzu nie tylko za rękę, ale i za słowo! – zachichotała.
Weszli na zatłoczony rynek rozciągający się u stóp akropolu. Zabawa trwała w najlepsze, mimo coraz późniejszej godziny. Wszędzie dookoła ludzie skakali, tańczyli i grali na najróżniejszych instrumentach. Dało się słyszeć krzyki kogoś, kto twierdził, że bogowie zemszczą się na Attos, jeżeli choć jeden obywatel się tej nocy nie upije. Teukos wraz z kobietą ruszyli na północ.
– Jak masz na imię żołnierzu?
Pytanie wyrwało go z pewnego transu. Był mocno pijany i nie zastanawiał się specjalnie, co robił. Miał zadanie – zapewnić tej kobiecie bezpieczeństwo, więc to właśnie robił.
– Teukos… Teukos Ayrastratos. Jak słusznie zauważyłaś, żołnierz naszej pięknej ojczyzny. A jak tobie, pani, na imię?
Kobieta przez chwilę się nie odzywała. W końcu ścisnęła mocniej dłoń Teukosa.
– Seyn. Seyn Nikortaios.
Teukosa ścisnęło. Zatrzymał się i spojrzał w twarz kobiety. Jeszcze silniej ścisnęła mu rękę, jakby bała się, że będzie chciał się jej wyrwać. Patrzyła mu głęboko w oczy. Wokół nich trwała zabawa.
– Nikortaios? – Zapytał w końcu. – Jesteś, pani, córką Sthenosa Nikortaiosa?
Sthenos Nikortaios był jednym z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi w Attos. Miał w zasadzie monopol na handel miedzią, w której mroczne elfy z archipelagu, były praktycznie zakochane. Rodzina Nikortaiosów bardzo szybko rosła tym samym w coraz większą siłę. Sam Sthenos słynął z impulsywności i obsesji na punkcie bezpieczeństwa swojej rodziny. Teukos mógł sobie jedynie wyobrażać, co najpotężniejszy człowiek w państwie by zrobił, gdyby dowiedział się, że zwykły żołnierz prowadzi jego córkę za rękę do swojego skromnego domu, przeciskając się przez tłumy pijanych ludzi. Próbował zabrać rękę, ale kobieta trzymała go mocno.
– Zgadza się Teukosie. Mów mi proszę po imieniu. I nie patrz tak na mnie!
– Czy ja ciebie, pani, nie powinienem odprowadzić do pani ojca, zanim zetnie mi głowę?
– Mam na imię Seyn!
Teukos zaczął się zastanawiać nad najkrótszą i najbezpieczniejszą trasą prowadzącą do posiadłości Nikortaiosów. Każdy człowiek z otaczającego ich tłumu zaczął się nagle wydawać Teukosowi potencjalnym zagrożeniem.
Kobieta szarpnęła go za rękę.
– Teukosie! Idziemy do ciebie! Obiecałeś mi!
Północna droga odpada. Musieliby przeciskać się przez najgęstszy tłym pijanych ludzi.
Zbliżyła się i chwyciła go za ramiona.
– Teukosie! Twój dom! Teraz!
Najszybciej byłoby na wschód, ale na agorze pewnie było jeszcze więcej ludzi. I na pewno byli tam komedianci. Żonglujący niebezpiecznymi przedmiotami i chodzący po pijaku na szczudłach…
Kobieta chwyciła Teukosa za głowę i go pocałowała. Przez chwilę nie miał pojęcia, co się dzieje. Gdy wreszcie rzeczywistość do niego dotarła, zrozumiał natychmiast, że powinien dla własnego bezpieczeństwa odepchnąć kobietę, przerzucić ją przez ramię i odnieść do jej własnego domu. Byłby idiotą, gdyby tego nie zrobił.
I najwyraźniej nim był, bo zamiast tego objął kobietę w pasie, przytulił ją i odwzajemnił pocałunek. Gdy wreszcie, po dłuższej chwili, kobieta bardzo pomału cofnęła usta, patrząc mu głęboko w oczy, Teukos, zamiast wstydu i winy, czuł żal, że te kilka chwil minęło tak szybko.
– Wiesz, pa… Seyn, że twój ojciec by mnie zabił? – Zapytał.
– Wiem Teukosie – odparła, wciąż go obejmując. – Czy możemy wreszcie iść do ciebie?
Teukos wziął ją ponownie za rękę i przeprowadził przez zatłoczony rynek. Jakaś część jego podświadomości usiłowała przemówić mu do rozumu i uświadomić, że w pijanym widzie popełnia największy błąd życia, ale jej głos był bardzo cichy. Przegrywała w starciu z emocjami. Wspięli się po schodach mijając tarasy, na których znajdowały się winiarnie i znaleźli się na trawiastym wzgórzu, które pozostawiono niezabudowane, aby mogło służyć jako punkt widokowy. Pokrywały je trawa, kwiaty i drzewa. Zapadła już noc i wyraźnie było widać na niebie oba księżyce.
– Poczekaj Teukosie – powiedziała Seyn zatrzymując się, ale nie puszczając jego ręki. – Możemy tu chwilę posiedzieć? Nieczęsto mam okazję bywać w takich miejscach bez całego oddziału strażników.
– Jak najbardziej – odparł żołnierz. Ocknij się, trzeźwiej! To córka najpotężniejszego człowieka w mieście! – Oddział strażników to wyraz miłości twego ojca, wiesz o tym?
Podeszła do jednego z drzew i usiadła opierając się o nie plecami. Teukos usadowił się obok.
Trzeźwiej, do cholery! Trzeźwiej i odprowadź ją do domu!
Przed nimi rozpościerał się widok na północną część miasta. Attos zbudowane było na wzgórzach i przepływały przez nie dwie rzeki, które wpadały do oceanu. Od rzek odprowadzono liczne kanały, które biegły między wzgórzami miasta, pokrywając całą jego powierzchnię malowniczą siatką wodnych korytarzy. Tuż za murami miasta rozpościerał się bezkresny ocean, z którego wyrastały, daleko na horyzoncie, szczyty podmorskich gór.
Przysunęła się do niego.
– Wiem o tym żołnierzu. Uważam jednak, że dzisiaj wystarczy mi jeden strażnik. – Spojrzała na niego z uśmiechem.
Wino bardo powoli traciło kontrolę nad umysłem Teukosa, co było jedynym powodem, dla którego nie przytulił w tym momencie kobiety. Rozsądek zaczynał dochodzić do głosu. Kretynie, zapłacisz za to wszystko głową. Panuj nad sobą.
– Opowiesz mi więc Seyn, jak to się stało, że córka najpotężniejszego człowieka w Attos wpadła na mnie w bocznej alejce gorszej dzielnicy miasta, uciekając na dodatek przed małżeństwem z jakimś kupcem?
Kobieta się zaśmiała.
– Przegrany zakład!
– Mój przegrany zakład skończył się kiedyś podwójną wartą i utratą dwóch butelek wina. Chciałbym, w związku z tym, usłyszeć trochę więcej o twoim.
Teukos walczył z chęcią dotknięcia jej. Musiał się kontrolować. Za brak rozwagi mógł zapłacić bardzo nieprzyjemnymi doznaniami. Niewykluczone, że śmiertelnymi. Przecież nie mógł… Natłok myśli przerwało mocno chwycenie jego dłoni przez Seyn. Pomału dochodzący do głosu rozsądek otrzymał potężny cios.
– Możemy zagrać w grę Teukosie. Pytanie za pytanie! A żeby zabawa była jeszcze lepsza… – Kobieta zrobiła pauzę i sięgnęła wolną ręką do torby przerzuconej przez ramię i wyciągnęła z niej sporych rozmiarów butlę wypełnioną niebieskim płynem.
– Wino od krasnoludów z dalekiego Tardhagharu! – zakrzyknęła tryumfalnie. – Nie wiem, jakim cudem go nie rozbiłam, gdy na siebie wpadliśmy… No cóż, ta butelka to też jednak solidna krasnoludzka robota!
Teukos poczuł niepokój. Słyszał legendy o krasnoludzkim winie. Żadna z nich nie kończyła się dobrze dla tego, kto z tym napojem przesadził.
– Dlaczego tak patrzysz Teukosie? Raz się żyje! Najwyżej odniosę cię na twoją wartę!
Żołnierz się uśmiechnął. Wprawdzie jego rozsądek wciąż mu podpowiadał, że znajomość z córką potężnego człowieka, który bardzo łatwo wpadał w gniew, mogła się dla niego skończyć raczej nieciekawie, ale czuł się z nią bardzo dobrze i obrazy ewentualnych konsekwencji były wciąż rozmyte.
– Trzymam cię za słowo Seyn. Twój ojciec pozwala ci pijać tak… Poważne alkohole? – zapytał.
– Nie wiem – odparła z szerokim uśmiechem. – Nie wie, że pożyczyłam tę butelkę. Raczej nie zauważy, bo jest ich pełno w piwnicy.
Podała mu butlę.
– Otwórz.
Otworzył.
– Ja pierwsza! – Prawie krzyknęła. – Jeżeli umrę… To nie mam pojęcia, co dalej!
Zanim zdążył zaprotestować, przytknęła butelkę do ust i upiła, na szczęście, niewielki łyk.
Przełknęła trunek i najwyraźniej czekała na jakiś niespodziewany efekt. Albo odruch wymiotny.
– Dobre! – krzyknęła wreszcie i podała butelkę Teukosowi. – Nie czuję tam w zasadzie alkoholu. Smakuje jak jagody!
Mężczyzna nieufnie powąchał zawartość butelki. Pachniało ładnie. Poczuł na udzie dłoń Seyn, która wpatrywała się w niego uśmiechnięta. Ty głupcze! Ona też jest pijana! Zginiesz przez to!
Już nie słuchał. Odwzajemnił uśmiech i pociągnął większy łyk, niż planował.
– Faktycznie smaczne – rzekł oblizując wargi. – Ale lepiej uważajmy. Krasnoludy potrafią budować w skałach wrota, których nie widać, kiedy są zamknięte. Nie zdziwiłbym się, gdyby potrafiły też robić alkohol, który nie ma smaku alkoholu, ale ma jego działanie!
Oddał butelkę kobiecie. Z oddali dotarł do nich śpiew mew, który dołączył do gwaru świętującego miasta. Morska bryza przyjemnie muskała skórę.
– Zacznijmy więc grę! – rzuciła, odwracając się jednocześnie przodem do mężczyzny. – Ja pierwsza. Ile masz lat żołnierzu?
– Dwadzieścia trzy – odparł, jednocześnie próbując samemu odgadnąć jej wiek. Nie chciał marnować pytania na zdobycie tej informacji. Chciał się dowiedzieć wielu innych rzeczy na jej temat.
– Tylko trochę starszy ode mnie… – powiedziała. – Ale nie będę ułatwiała ci gry! Pytaj!
Teukos zastanawiał się przez chwilę nad odpowiednim sformułowaniem pytania.W grze chodziło o to, żeby pytania były z jednej strony jak naprostsze i dawały możliwość udzielenia na nie jak najkrótszej odpowiedzi, a z drugiej strony, żeby zdobyć z ich pomocą jak najwięcej informacji.
– Czy poza twoimi przyjaciółkami ktoś wie, że bawisz się pośród zwykłego ludu? – zapytał wreszcie.
– Nie. – Uśmiechnęła się.
Więc zagrożenie pojawienia się oddziału straży, który zgubił swoją podopieczną i zobaczywszy ją z obcym mężczyzną, mógłby zareagować impulsywnie, malało. Ostatnie podrygi jego zdrowego rozsądku.
Kobieta zamyśłiła się. Uśmiech na jej twarzy zastąpiła konsternacja.
– Czy masz żonę Teukosie?
Patrzył na nią przez chwilę. Wyglądała tak słodko i niewinnie… Włosy, przypominające promienie słońca, opadały kaskadami na skórzany kaftan bez rękawów, pod którym miała ciemnobrązową koszulę. Biodra i większą część ud zakrywała wełniana spódniczka. Na nogi wsunęła wysokie żołnierskie buty z cholewami. Piękna księżniczka, która ubrała się w pierwsze lepsze znalezione rzeczy, nie będące elegancką suknią i uciekła z zamku…
– Nie mam – odparł, uśmiechając się szczerze. – Ani żony, ani dzieci.
Mógłby przysiąc, że jej oczy zaczęły promienieć. Znów napiła się z butelki i podała ją mężczyźnie.
– Chciałbyś spędzić ze mną noc Teukosie? – Chyba zapominała już o zasadach gry.
Akurat pił wino i mało brakowało, żeby się udławił. Z trudem przełknął napój i patrzył na nią z niedowierzaniem. Czy córka Sthenosa Nikortaiosa, który takich jak Teukos mógł kupować na targu, właśnie zaproponowała mu wspólną noc? Sądził, że tamten pocałunek był dla niej tylko lekkomyślną zabawą… Córka wielkiego bogacza całująca się ze zwykłym żołnierzem, żeby zrobić ojcu na złość.
– Co takiego? – wydusił z siebie.
– Nie oszukuj! Nie możesz zadawać pytań, póki sam nie odpowiesz!
Był całkowicie zbity z tropu. Seyn wpatrywała się w niego radośnie swoimi cudownymi szafirowymi oczami… Alkohol najwyraźniej zadał rozsądkowi ostateczny cios, bo przecież człowiek o pozycji społecznej Teukosa musiał być albo skrajnie pijany, albo szalony, by zwrócić się do córki Sthenosa Nikortaiosa tak, jak Teukos to zrobił.
– Chcę, Seyn.
Zmrużyła oczy i przeczesała włosy jedną ręką.
– Twoja kolej żołnierzu… – powiedziała cicho.
Było wiele rzeczy, o które wcześniej chciał ją zapytać, a które teraz jakoś mu pouciekały z głowy.
– Czy chciałabyś już teraz zobaczyć mój dom, pani?
Seyn wyraźnie przysunęła się bliżej mężczyzny. Objęła obiema rękoma jego ramię.
– Chciałabym – wyszeptała.
To było kompletne szaleństwo, ale Teukosa nic to już nie obchodziło. Rozsądek poległ. Myślał tylko o tych oczach koloru oceanu skąpanego w promieniach południowego słońca. Czuł tylko jej dłoń w swojej własnej. Dotyk kobiety przypominał mu materiału importowany z dalekiego leśnego kraju elfów, którego kiedyś dotknął. Był niesłychanie miękki i niezwykle przyjemny w dotyku. Jak jej dłoń.
Zeszli ze wzgórza i mijali grupki wesołych i podpitych ludzi. Seyn ściskała go za rękę, jakby nigdy nie zamierzała jej puścić. Teukos poprowadził ją przez niewielki ogródek rozciągający się przed podłużnym budynkiem i następnie tunelem w samej budowli na patio. Podeszli do drugich drzwi po prawej i Teukos wolną ręką sięgnął do sakwy przy pasie.
– Będziesz tu dzisiaj bezpieczna pani – powiedział, przekręcając zamek w drzwiach.
– Mam na imię Seyn, żołnierzu… – wyszeptała na kilka chwil zanim Teukos zamknął za nimi drzwi. Już go nie interesowały szczegóły przegranego przez nią zakładu.
Cholerne wino.
***
Teukosa obudziły krzyki dobiegające z zewnątrz. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi. Był wciąż śpiący. Przytulił mocniej leżącą przed nim Seyn.
I zdał sobie sprawę, że jej tam nie było. Przytulił zwiniętą w rulon kołdrę. Uniósł się na łóżku i rozejrzał po sypialni. Pusto. Musiała być w drugim pomieszczeniu, w kuchni. Na patio panował jakiś harmider. Teukos usiadł na łóżku. Głowa go nie bolała. Albo nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że czuje ból. Cały umysł wypełniały mu wspomnienia minionej nocy. Nie chciał tych myśli zastępować żadnymi innymi. Wstał i poszedł do kuchni. Pusto. Seyn nie było w mieszkaniu. Odruchowo spojrzał na stolik przy łóżku, gdzie wczoraj kobieta zostawiła swoją torbę… I koszulę.
Pusto. Na stole nie było niczego.
Teukos poczuł ukłucie bólu. Seyn sama wróciła do domu. Nawet się nie pożegnała. Poczuł się jak idiota, bo zdał sobie sprawę, że liczył, że będzie dla niej ważną osobą.
Co za kretynizm! Seyn z Nikortaiosów i zwykły żołnierz, który zaraz pewnie spóźni się na swoją wartę! Chyba naprawdę był szalony.
Ktoś załomotał do jego drzwi.
– Otwierać! – Donośny męski głos należał do kogoś, kto nawykł do wydawania poleceń.
Teukos odruchowo spojrzał na swój miecz i włócznię oparte o stojak na zbroję stojący pod ścianą, ale szybko odgonił tę myśl. Bandyci nie domagaliby się wstępu do czyjegoś mieszkania tak głośno i to o poranku.
Podszedł do drzwi i otworzył je chwilę po tym, gdy ktoś na zewnątrz znów zażądał wstępu.
Jego oczom ukazał się pokaźnej postury żołnierz w pełnym uzbrojeniu. Na piersi nosił tunikę z symbolem delfina na tarczy.
Herb rodziny Nikortaios.
Za żołnierzem stało dwóch, tak samo jak on odzianych mężczyzn.
– Gdzie ona jest? – warknięcie wydane przez mężczyznę świadczyło to tym, że najwyraźniej tylko czekał na pretekst, żeby kogoś zabić.
Teukosa zaczynał ogarniać strach. Sthenos Nikortaios wysłał swoich żołnierzy na poszukiwania córki, a ci bardzo dobrze poradzili sobie z wyśledzeniem jej miejsca pobytu. Obecna sytuacja była bardzo niekorzystna. Nie dość, że nie odprowadził Seyn do domu, to w momencie, gdy żołnierze jej rodziny się po nią zgłosili, nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdowała. Sytuacja wymknęła się spod kontroli.
– Ja… – zaczął Teukos – chciałem ją odprowadzić do domu. Zaprosiłem ją do siebie na noc, żeby była bezpieczna. Córka pana Nikortaiosa była tu jeszcze niedawno…
Żołnierz spojrzał na Teukosa z wyraźnym zdziwieniem. Po krótkiej chwili wybuchnął śmiechem.
– Ty biedny głupcze!
Odwrócił się do dwóch pozostałych żołnierzy.
– Brać go.
Teukos był zbyt zdziwiony, żeby się bronić. Po chwili dwaj niezwykle silni mężczyźni unieruchamiali mu ręce, boleśnie je wyginając. Niczego nie rozumiał.
Oficer wydający rozkazy wciąż się śmiał.
– Wracamy do posiadłości pana Nikortaiosa. Ten tutaj zapewne posiada informacje, które naszego suwerena zainteresują.
Spojrzał na zbitego z tropu Teukosa z wyraźną wyższością.
– Trochę ci nawet współczuję… Córka pana Sthenosa od trzech tygodni przebywa na dworze księcia mrocznych elfów na wyspach i nie zaszczyci nas swoją obecnością jeszcze przez co najmniej drugie tyle.