
Miłość, nienawiść, kosmos. Dzielni herosi i piękne damy. Futrzane zwierzaczki.
Miłość, nienawiść, kosmos. Dzielni herosi i piękne damy. Futrzane zwierzaczki.
Prolog
Żółtopomarańczowe łany, zielone drzewka, morderczo błękitne niebo. Sielanka.
Zedi właśnie kosił zboże na zacier, kiedy oślepił go snop światła. Po chwili, ciemne, nagie ciało kosmity, pozbawione widocznych narządów zmysłów, unosiło się w powietrzu, kierując ku górze. Cholera, czy to nie obcy powinni uprowadzać ludzi, pomyślał?
– Janusz, Sebastian! – spróbował jeszcze wołać o pomoc. Bezskutecznie.
Gwiezdny frachtowiec Gawron wracał z wyprawy przemytniczej na kraniec galaktyki. Za sterami siedział Nils, dumny właściciel statku. Uczucie pilota nie było nieuzasadnione. Pojazd był wprawdzie przestarzałym, ale kultowym modelem J-23, nie wiedzieć czemu, zwanym powszechnie klossem. Trzydzieści tysięcy dwieście trzydziesty rocznik, wersja jeszcze przed faceliftingiem. Na domiar, wyprodukowany na planecie Suzuki, zanim przeniesiono produkcję na któryś z księżyców Bombaju. Tania siła robocza zawsze wygrywała z jakością. Ładownia zabytku neojapońskiej myśli technicznej była pusta, konto pilota mniej. Zostało mu nawet nieco gwiezdnych peso na nowy strój w stylu space cowboy, z charakterystycznym logo “De”. “Laski na Yone, lecą na to jak szalone”, głosił slogan reklamowy sieci odzieżowej Demolished.
Lot był nudny i Nils zaczynał już przysypiać, kiedy włączył się alarm antyteleportacyjny. Rzut oka na monitor pozwolił na stwierdzenie, że ładownia Gawrona nie jest już tak całkiem pusta. Ciemnoszara, człekokształtna postać. Nie mam pojęcia jak, do diabła, ufok się tam dostał, ale tak to się nie będziemy bawić, myślał pilot, łapiąc paralizator i ruszając w stronę pomieszczeń magazynowych.
Malogan miał kontrakt na sztuczniaka. Załatwił takich dziesiątki, a jeszcze więcej odstawił żywcem do klienta. Pokrywy grafenowego pancerza chrzęściły lekko, kiedy najemnik niespiesznym truchtem zbliżał się do celu. Wciąż nie był pewien skali trudności zadania. Niektóre blaszaki były twarde i zahartowane w walce. Brak szybkości nadrabiały niezłym opancerzeniem i siłą ognia. I były cwane.
Łowca przyspieszył, widząc, że cel jest kilka metrów na wprost i kilkanaście w dół od niego. Zwolnił, zbliżając się do krawędzi dachu i spojrzał niżej. Jest blaszak. Malogan założył soczewki i przyjrzał mu się uważniej. Zgrubienia na metalowej czaszce wskazywały na typ mózgowca. Średni pancerz, niezła broń laserowa, ogólnie nie wyglądało to źle, ale, skurkowaniec, mógł być kumaty. Na wszelki wypadek lepiej być gotowym na żwawszą potańcówkę. Najemnik sprawdził sprzęt, zaczepił linę i zaczął się opuszczać. W połowie drogi oślepiło go nagle jaskrawe światło. Natychmiast napiął mięśnie, próbując wciągnąć się z powrotem. Niestety, jasność oblepiała go i paraliżowała, jak gęsty klej. Jego nogi stuknęły w głowę cyborga, a potem czasoprzestrzeń przestała istnieć.
– Ostatni raz pytam, jak się tu dostałeś? – Niecierpliwił się Nils, celując paralizatorem w głowę kosmity. Wcale nie był pewien, czy znajdują się tam jakieś istotne narządy, ani gdzie, i czy w ogóle, intruz ma serce, ale w coś celować musiał. Takie ciemniaki żyją chyba na Margit, próbował przypomnieć sobie pilot. Wtedy na kark spadła mu masa mięśni i żelastwa.
– Noż w dupę jeżozwierza, co to ma być?! To jest uczciwy, przemytniczy frachtowiec, a nie wylot jakiegoś cholernego wormhole’a! – Zakomunikował z wściekłością, po wygrzebaniu się spod czegoś, co wyglądało jak kumpel Boby Fetta z nogą przyklejoną do głowy klona Victora Stone’a. Ciemnoszary kosmita, korzystając z zamieszania, stanął na głowie.
Eiko właśnie przyjęła ostatniego pacjenta i nie mogła doczekać się odpoczynku. Dziesiątki tysięcy lat temu Eysenck zdyskredytował pomysły tego szajbniętego narkomana Freuda, a ludzie nadal oczekiwali od niej jakiejś siermiężnej psychoanalizy. Oczywiście zamiast tego otrzymywali szybkie i skuteczne ustawienie neuronów do pionu, ale ile się wcześniej trzeba było natłumaczyć… Eiko czuła się wypalona.
– Może masz ochotę na małe wakacje, pani doktor? – usłyszała głos zewsząd i znikąd.
– Cholera, naprawdę jestem przemęczona, muszę poprosić Jane o przyjacielską przysługę – powiedziała do siebie.
– Nie przestaniesz mnie słyszeć po interwencji mentalnej – odezwał się znowu głos.
– Nie przekonam się, dopóki nie spróbuję – mruknęła w odpowiedzi.
– Organizuję wyprawę na krańce galaktyki i jesteś jedną z osób, których potrzebuję.
– Ja potrzebuję szafy nowych ubrań, organicznego konia i luksusowej willi z dala od moich rodziców – ironizowała psioniczka.
– Załatwione. Nie musisz się pakować.
***
Karatów mistrz
Szarosrebrne ściany, chrom, tytan i włókno węglowe. Aluminiowe i syntetyczne wykończenia. Migające światełka i wielkie ekrany ścienne, ze sznurami znaków w języku, przypominającym klingoński. Typowa sala odpraw na typowym, średniej klasy, frachtowcu.
Nils łypał ponuro na zgromadzonych przy stole. Jeszcze raz zrobił szybkie podsumowanie. Cyborg, ufok, niezła laska, oprych.
– W starożytności mieli taki głupawy show, “Ślub od pierwszego wejrzenia”.
– Porównujesz mnie do antycznych pseudopsychologów. Poziom bezczelności potwierdzający trafność mojego wyboru – głos znikąd. Nils musiał przyznać, że oprych jest wyjątkowo opanowany, jak na kogoś jego pokroju, kiedy, spokojnie siedząc, wycedził:
– Zatem twierdzisz, że jesteś jakąś boginią. – Mimo wszystko, gdyby ton głosu mógł zabijać, ten byłby w sam raz. – Okej, sprowadziłaś nas tutaj. Przyznaję, masz duże możliwości. Mamy zostać elitarną, galaktyczną bandą chłopców na posyłki. – Wredny uśmiech. – Za ile?
– Nie boginią, tylko istotą wyższą, możecie mi mówić – Iwa. Są rzeczy, które nie mają ceny, Malogan.
– Fakt, w starożytności mieli takie głupawe reklamy… – Nils nie mógł się powstrzymać.
– Czy pan miłośnik przedwiecznej popkultury mógłby się na chwilę zamknąć? – Głos ponętnej blondi nie ustępował wyglądowi, ale pod wpływem jej spojrzenia uznał, że zdecydowanie mógłby, a nawet musi. Psioniczka, cholera.
– Bardziej niż za ile, ciekawi mnie, po co? – spytał cyborg.
– Założę się o pół galaktyki, że po powrocie zadasz sobie raczej pytanie – czemu nie? – stwierdziła Iwa.
– Po co mi pół galaktyki?
– Czekaj-czekaj-czekaj – wtrącił szybko oprych. – Zaczyna się robić ciekawie. – Nils dałby głowę, że rzeczywistość się uśmiechnęła, choć nie miał pojęcia, jak to, do cholery, możliwe.
– Zapewne wolałbyś sławę najtwardszego najemnika we Wszechświecie, Malogan.
– Pół galaktyki, jako nagroda pocieszenia, też wchodzi w grę – brutal wyszczerzył się. Uznał, że sytuacja nie dostosuje się do niego, więc zaczynał dostosowywać się do sytuacji.
– Wracając do pseudopsychologii, przewińmy może te wasze targi, wściekłość i żale, i przeskoczmy od razu do fazy akceptacji? Czyż nie tak to się zawsze kończy? – inny, żeński głos znikąd.
– A ty kto i skąd niby jesteś taka pewna? – rzucił Nils.
– Kaila, SI, ostatnia członkini waszej bandy chłopców i dziewcząt na posyłki. A skąd wiem? Dla twoich potrzeb najlepszą odpowiedzią będzie, że oglądałam dużo filmów przygodowych.
– Ktoś jeszcze interesuje się tymi starociami?
– Nie bądź już taki nowocześniejszy od cyberpapieża. Mam dostęp do mnóstwa baz danych, a czas nie płynie dla mnie tak samo jak dla ciebie.
– I jaka jest twoja rola, szpiegowanie nas jako pupilka mamusi?
– Rzeczywiście jestem tu dobrowolnie, ale jeśli kogokolwiek będę szpiegować, to nie was.
Nils miał dość całej tej szopki. Spojrzał niepewnie na ufoka, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Może nie był w stanie. Wyglądał jak szaroczarny humanoid, bez oczu, uszu, nosa czy cech płciowych. Nils westchnął głęboko, szeroko się uśmiechnął i puścił oko do psioniczki.
– To co, kto chce obejrzeć nasz transport?
Malogan prawie płakał ze śmiechu.
– W takich chwilach w tych twoich filmach padał z reguły tekst: “Właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem” – powiedział.
– Kto by pomyślał, że mamy podobne zainteresowania – odparła Kaila. – Obstawiamy jak długo jeszcze wytrzyma? – Nils siedział z ponurą miną, a blondynka, imieniem, jak się okazało, Eiko, podparta pod boki, przechadzała się po ładowni.
– Nie ma wyjścia, jeśli mam tym lecieć, musimy ogarnąć ten pierdolnik.
– Przecież nawet nie musisz tutaj wchodzić… – Nils spróbował jeszcze raz, tonem człowieka, który wie, że przegrał i obawia się, że to początek długiej serii.
– Miałam na myśli cały statek.
– Aha. – Jeszcze raz rozważył alternatywy. Mogłaby nie lecieć. Nie, nie, zbeształ się w duchu. Iwa nigdy się na to nie zgodzi. Zdecydowanie musi lecieć. Na pewno jej obecność jest kluczowa dla powodzenia misji. Ciekawe czy ten tyłek ma naturalny?
– Na Vir-10 mają świetną obsługę sprzątającą, zaglądam tam co parę lat. Szefowa wrzuci to w koszty, w sumie mamy po drodze.
– Bez sensu, taka praca świetnie integruje załogę.
– Hmm, może chociaż ten sztuczniak, Benn, ma wbudowany odkurzacz…
– Jak myślicie, długo jeszcze zajmie im ta zabawa w dom? – zastanawiał się cyborg, sącząc leniwie drinka.
– Nie mam pojęcia, ale myślę, że minimum do jutra. Twój ruch, Zedi – odpowiedział Malogan, zerkając leniwie na szachownicę. Okazało się, że kosmita miał jakiś niewidoczny ośrodek odbioru fal akustycznych. Mógł też je wysyłać, fakt, zdarzało się to rzadko. Okazało się również, że porządki rzeczywiście dobrze integrują załogę. Niestety nie była to preferowana przez Nilsa jej część.
– Wystawiam ten trójkąt sygnalizacyjny za każdym razem, kiedy Gawron rozkraczy się na kosmostradzie. Muszę mieć to ustrojstwo pod ręką… – narzekał pilot.
– Nie ma takiej możliwości, żeby mi to spadało na głowę za każdym razem kiedy będę wyjmować suszarkę ze schowka – odparła Eiko. – Myślę, że jeśli zaczniesz wreszcie robić przegląd przynajmniej co drugi wyznaczony termin, nie będziesz musiał się o to martwić. – Nils nawet nie próbował pytać, czemu suszarka nie może leżeć w toalecie. Jego dezodorant też już sprawiał wrażenie, jakby rozważał ewakuację stamtąd w poszukiwaniu kurczącej się przestrzeni życiowej.
Iwa wytyczyła im trasę do czterdziestego kwadrantu sektora B-78. Na miejscu Nils wyłączył silniki i zaciągnął ręczny. Benn pełniący honorową funkcję drugiego pilota spojrzał na niego dziwnie.
– Co? – obruszył się pilot. – Zobaczyłbyś jak zacząłem się kiedyś staczać w pobliżu Hoth. Akurat spałem i obudziłem się pół roku świetlnego w dół lokalnego zakrzywienia czasoprzestrzeni.
Malogan odpalił skaner i wycelował czujniki w stronę dziwacznej, znalezionej przez nich u celu podróży, planety.
– Ożeż, Hoggu, w Czwórcy Jedyny! – 39M⊕. Cholerny diament o masie kilkadziesiąt razy większej od masy większości zamieszkanych światów. Mógłby za to kupić kilka galaktyk. Jeśli istnieliby dealerzy galaktyk. Malogan zemdlał.
Obudził się na leżance w medzie, Eiko przypatrywała mu się badawczo.
– Wszystko okej? Wiesz gdzie jesteś?
– Ale miałem piękny sen…
– Drony właśnie tną twój sen na milionkaratowe kamyki. – Malogan zemdlał jeszcze raz.
– Faktycznie interesująca sprawa, taka… planeta. Może Iwa miała trochę racji. – Benn nadal zastanawiał się, co właściwie tutaj robi i czy jest zadowolony ze swojej sytuacji. Życie było ostatnio jakieś… bardziej urozmaicone. Ludzkiej stronie jego osobowości wyraźnie się to podobało, część cybernetyczna nie zakończyła jeszcze obrad.
– Jasne, że miałam – odezwała się zewsząd Iwa.
– A kojarzycie ten zespół muzyczny “Ich Trolle”? – spytał Nils.
– Kojarzę, a co? – o dziwo, odezwała się Kaila.
– No nic, mieli taką piosenkę “Milion karatów”.
– I co?
– Nic.
Nils robił jedyną, w swoim mniemaniu, sensowną czynność w jego położeniu. Reszta snuła luźną pogawędkę o dalszych planach. Tylko Zedi stał na głowie pod ścianą. Robił tak co jakiś czas, do tej pory nikt jakoś nie spytał, po co.
– Pozwólcie, że podsumuję. Większość kamyków Iwa ukryła w sobie tylko znanym miejscu, ale i tak mamy pełną ładownię diamentów. – Malogan średnio był w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
– Brylantów – uściślił Benn.
– Co? – Maloganem nadal lekko telepało.
– Nanoboty oszlifowały je podczas którejś z twoich zapaści. Jak dawałeś radę w swoim fachu z takim zdrowiem?
– Jakoś sobie dawałem. Kiedyś przytachałem na XMC-30 pół ładowni sztuczniaków. Chcesz się przekonać jak tego dokonałem? – łowca spojrzał wściekle na cyborga.
Nils nadal wpatrywał się w piersi Eiko.
– Chciałam, żebyście mieli środki na drobne wydatki. Musicie teraz zdeponować to w banku. Najlepiej w kilku bankach, w różnych sektorach.
– To trochę potrwa – Kaila szybko obliczyła, że jakiś miesiąc.
– Około dwudziestu dziewięciu dni, w zależności od natężenia omdleń Malogana i ataków katatonii Nilsa. – Usłyszeli nagły syk. Spojrzenie najemnika osmaliło pancerz Benna.
– Hej, uważaj! – zaniepokoił się cyborg. – Chociaż akurat tej sztuczki mógłbyś mnie nauczyć. W zamian polecę ci dobre piguły na uspokojenie.
– Nauczę cię lepszej. – Eiko, z kamienną twarzą, wyświetliła poniżej swojej szyi holonapis “PRZEZ MIESIĄC RÓB MI ŚNIADANIE, TO ZDEJMĘ BLUZKĘ”. – Nils podskoczył.
– Mamy świeże jajka??
I Gawron odleciał w stronę trzech zachodzących i sześciu wschodzących słońc. Hen, w poszukiwaniu banku, gwarantującego depozyty do kwoty wyższej niż sto tysięcy gwiezdnych peso.
***
Łowca sztuczniaków
Malogan siedział w sali odpraw, trzymając nogi na stole. Zedi stał na głowie w kącie pomieszczenia.
– Co masz na myśli, mówiąc, że publika oczekuje pogłębienia historii i zmniejszenia chaosu? Jak dla mnie, chaos podczas misji to diablo dobra rzecz. Można załatwić przeciwnika, zanim zorientuje się, co się dzieje – irytował się najemnik.
– To tylko sugestie – odparła Iwa.
– W dupę mnie mogą pocałować. Wystarczy, że ty robisz z nas chłopców na posyłki. Na pewno nie zamierzam skakać, jak mi zagrają jakieś ćwoki z innego wymiaru, które nawet drinka mi nigdy nie postawią. Poza tym, skoro już jesteśmy przy naszej kiczowatej historii, której nawet upośledzony umysł garkhiańskiego chomika błotnego by nie zrodził, moim zdaniem ten ufolud robi sztuczny tłum. Pogra czasem w warcaby, postoi na głowie, ale przez większość czasu robi za mebel. Tego się te twoje cudaki nie czepiały?
– Właściwie, to… – Zedi wyszedł na chwilę, wrócił ze szklanką i wysunął palec, z którego pociekła do niej brązowawa ciecz. Podał ją Maloganowi.
– Hmm, mało higieniczne, ale pachnie jak niezła whisky. W zasadzie to ja tam nie mam nic do mebli. Kiedyś nawet, na Babba Prime, chcieli im przyznać prawa wyborcze. Rozwój sztucznej inteligencji, rozumiecie.
Gawron sunął dumnie po kosmostradzie, niczym galeon pośród poduszkowców. Od czasu do czasu, podczas mijania czujników, na wyświetlaczu pojawiały się znaki drogowe i informacje o trasie.
– Wiesz, że tu jest minimalnie warp dwa? – upewniał się Benn.
– Spoko wodza, zawsze lecę półtora i nie ma żadnych problemów. Na cywilizowanej planecie kupimy za nasz gruz taki napęd, że będziemy docierać na miejsce zanim zdążymy wystartować – stwierdził Nils.
– Skoro już przy tym jesteście, to nie chciałam wam przerywać męskich pogawędek, ale gość z drogówki od piętnastu minut prosi o zgodę na teleportację… – wtrąciła się Kaila.
Nils wylądował na najbliższej asteroidzie. Mogło być gorzej, pomyślał. Dobrze, że nie chcieli sprawdzić ładowni. Z obliczeń Kaili wynikało, że zaprzęgnięcie nanobotów do budowy ulepszeń napędu warp, będzie efektywniejsze, niż wleczenie się dalej na silnikach konwencjonalnych. Tak czy inaczej, potrwa to około tygodnia. Tydzień kąśliwych uwag Malogana, retorycznych pytań cyborga, no i jeszcze Eiko. Zapewne wypróbuje w końcu w maszynowni tapetę w kwiatki. No cóż, najemnik sugerował, że Zedi pędzi jakiś bimber…
Nie licząc kokpitu, najwygodniejsze fotele znajdowały się w mesie. Pomieszczenie nie zostało jeszcze eikoformowane, więc Nils czuł się tu nadal jak u siebie i zaprosił kosmitę na partię warcabów, z nadzieją na coś jeszcze.
– Możesz mi mówić Rysiek – zaproponował Zedi, kiedy byli w połowie rozgrywki.
– Rysiek? – zdziwił się Nils.
– Jasne, Zedi, to odpowiednik waszego Ryszarda.
– Aha. No dobra, Rysiu. Czemu przez pierwszy tydzień właściwie prawie się nie odzywałeś? No i, jak to w ogóle możliwe, że teraz to robisz?
– Jestem trochę nieśmiały, a w poczuciu zagrożenia, Margitianie wpadają w szał bojowy, więc postanowiłem najpierw lepiej was poznać, dla obopólnego dobra.
– Wiesz, właśnie sobie przypomniałem, że podgrzewałem pizzę i zapomniałem wyłączyć generator antymaterii…
– Bez paniki, po początkowym okresie aklimatyzacji prawie się to nie zdarza. Napijmy się whisky. – Zedi nalał palcem dwie szklaneczki. – Co do sposobu emisji fal dźwiękowych, czy alkoholowego metabolitu, to wybacz, ale nie odpowiem, nigdy nie uważałem zbytnio na biologii. Powinieneś zapytać Kaili, na pewno ma dostęp do baz danych. – Nils nadal czuł się trochę nieswojo. Pociągnął duży łyk.
– Powiedz chociaż, po co stajesz na głowie.
– A dlaczego ty, co jakiś czas, udajesz się do toalety?
– Bo, jeśli tego, nie robię, po pewnym czasie mam wrażenie, że pęknie mi pęcherz.
– Ja, jeśli nie staję na głowie, mam wrażenie, że pęknie mi mózg.
Benn postanowił wybrać się na przechadzkę po asteroidzie. Nils i Zedi byli już półprzytomni, Eiko biegała wszędzie z laserowym pędzlem i rulonem holotapety, a Malogan gdzieś zniknął. Dobra okazja, żeby w spokoju rozprostować kości i syntytanowe wzmocnienia. Cyborg zamknął śluzę i rozejrzał się. Sądząc po widokach, nanoboty nie próżnowały. Zbudowały już halę produkcyjną i zabierały się za linię montażową. W tym samym czasie, inne ryły w omiatanych bladym światłem skałach, wydobywając surowce. Kolejne zbudowały na niewielkim wzgórzu kolektor promieniowania gamma – cała ta zabawa wymagała dużych ilości energii. Otoczenie przypominało Bennowi rodzinną planetę Oxan. Jałową, pełną fabryk i przetwórni. Nie była zbyt malownicza, ale zawsze kojarzyła mu się z domem. Westchnął, wyregulował poziom hormonów, żeby odegnać nostalgię i ruszył w stronę majaczącego w oddali krateru.
Na pokładzie Gawrona Kaila w ostatniej chwili podsunęła Nilsowi mobilny fotel diagnostyczny.
– Mówiłm ćśś, żebś nie wsstaw… – bełkotał Zedi. Szybki skan wykazał dwukrotne przekroczenie u pilota śmiertelnej dawki alkoholu. Kaila wczytała jego profil medyczny z komputera pokładowego i od razu zwróciła uwagę na genotyp. Gdzieś już widziała te haplogrupy. Poświęciła ułamek sekundy, żeby przeanalizować dane. No tak. Serwomotory medfotela zagrzechotały cicho, kiedy odwoził Nilsa Górskiego do jego kajuty. Wystarczy, że się prześpi i będzie jak nowy, uznała SI. Spojrzała na kosmitę. Można by pomyśleć, że ta chodząca baryłka whisky nie ulula się tak łatwo. Zagadnienie do wyjaśnienia po uzyskaniu dostępu do przyzwoitej bazy danych.
Benn zbliżał się do krawędzi krateru, kiedy koło ucha świsnął mu ładunek plazmowy.
– Hej, co jest?! – krzyknął, padając na ziemię.
– A co ma być? Należy zachować ostrożność wchodząc na strzelnicę. Podstawy BHP. – Malogan patrzył rozbawiony jak Benn z kwaśną miną zaczyna gramolić się na nogi. – Patrz teraz na tamten kamień. – Najemnik wymierzył i strzelił. Celnie.
– Nieźle. A ty spójrz na tamten. Współrzędne trzy-cztery-pięć, pięć-dziewięć-sześć.
– Trochę dalek… – Z kamienia została para, a cyborg włączył chłodzenie systemu lasera.
– No, no. Jakiej klasy masz celownik?
Pół godziny później popisy strzeleckie trwały w najlepsze, kiedy przy krawędzi po drugiej stronie krateru coś się poruszyło.
– Widziałeś to? – spytał Benn.
– Nie, jakie cyferki?
– Dwa-pięć-siedem, sześć-trzy-dwa, daj większe przybliżenie i przestaw na światło widzialne. – Malogan wprowadził podane parametry i przyjrzał się uważnie. Nad jednym z głazów pojawiła się urękawiczona dłoń. Wydawało się, że macha do nich. Co to ma być, do diabła? Dłoń wskazała w bok na większy głaz. Z ukrycia wyleciał niewielki dron i wycelował w skałę promień lasera. Zaczął wypalać napis – “UŚMIECHNIJCIE SIĘ”, a potem “JESTEŚCIE W UKRYTEJ KAMERZE”.
– Co to za cholerny pajac? Zaraz go zdejmę. – Malogan nie był w nastroju do takich żartów. W tym momencie spadła na nich sieć.
Eiko popatrzyła na resztki kolorowej wody znikające w otworze odpływowym i wyszła spod prysznica. Na statku było dziwnie pusto i cicho.
– Kaila, czemu tych dwóch tak długo nie wraca? – spytała.
– Na to pytanie można odpowiedzieć na kilka sposobów, ale myślę, że głównie dlatego, że są związani.
– Co?!
– Wygląda na to, że dorwali ich łowcy cyborgów. Pewnie chcą sprzedać Benna na części.
– I dopiero teraz to mówisz?!
– Cytuję: “zaraz ich rozwalę”, “daj mi pięć minut i nie będzie z nich co zbierać”, “gdybym miał mój laserowy scyzoryk poszłoby szybciej, ale spokojnie, zaraz zobaczysz profesjonalistę w akcji”. – Eiko nie była w stanie odróżnić, czy słyszy nagranie, czy SI perfekcyjnie naśladuje głos Malogana. – Nie chciałam mu psuć zabawy. Spokojnie, rozwaliłam im elektronikę, nigdzie nie polecą. – Eiko rzuciła wściekła spojrzenie w bliżej nieokreślonym kierunku i pobiegła poszukać kosmity. Był w swojej kwaterze, gdzie wydawał się medytować.
– Wytrzeźwiałeś? – warknęła psioniczka.
– Tak. Jeśli chcesz kopulować, musisz wiedzieć, że jestem w stanie wytworzyć tymczasowo ludzkie narządy płciowe, ale będzie też potrzeba dużo…
– Co ty bredzisz?? Musimy ich ratować!
– No, może coś źle zrozumiałem. Wiesz, różnice kulturowe, niejednoznaczność tekstu. Zawsze myślałem, że ludzie przychodzą nago do osobnika przeciwnej płci właśnie w tym celu. – Eiko zniknęła szybciej niż się pojawiła. Zedi słyszał na korytarzu szybkie plaskanie jej mokrych stóp. Nie wiedziałem, że potrafią czerwienić się na pośladkach, pomyślał.
– Widzimy się za pięć minut na zewnątrz, ty podstępna, zboczona kupo pozaziemskiej tkanki!!! – ogłuszył go komunikat z głośników. – I weź największego gnata jakiego znajdziesz!
– Eee…
– Broń, Zedi – podpowiedziała Kaila. – Weź wielką giwerę z długą lufą. I zapas amunicji.
Nilsa obudziła nieznośna, świdrująca w uszach cisza. Nie czuł się najlepiej. Otworzył szerzej oczy. Oho, siedzi w medfotelu, lepiej nie mogło się zdarzyć. Zaaplikował sobie szybko iniekcję detoksykacyjną.
– Kaila, bądź tak miła i daj mi na monitor raport z ostatnich pięciu godzin.
– Chcesz tekst, czy zapis z kamer?
– Jedno i drugie.
– Nie sądzisz, że może być im potrzebna pomoc? – po pół godzinie SI zaczynała się niepokoić.
– Nie mam pojęcia. Zrób może zwiad.
– Teraz już nie mogę, sfajczyłam im wszystkie czujniki!
– Dziewczyno, bez paniki. Wyślij drona. Kapitan Górski zaraz rusza na ratunek. Wiesz, że zgrywanie wideo w 3D trochę trwa…
Nils pędził pomiędzy skałami najszybszym ścigaczem, jaki był na chodzie. Czyli nieszczególnie szybkim. Dodatkowo nanoboty w trybie pilnym zwiększyły opancerzenie, co też nie pomagało rzężącym silnikom. Odczyty z drona niewiele mówiły. Cokolwiek się tam działo, działo się w środku statku łowców. Kaila wyłączyła ekranowanie antyelektromagnetyczne, ale powłoka kadłuba była na tyle gruba, że czujniki podczerwieni wykryły tylko jakieś sugestie poruszających się obiektów. Nils nie miał ochoty się z tym pieścić. Wybrał punkt na powłoce kadłuba, znajdujący się w bezpiecznej odległości od źródeł ciepła i wygarnął z wszystkiego co miał. Żadnych działań obronnych, połowa rufy zmieniła się w dziwaczną rzeźbę z poskręcanego metalu. Byle tak dalej. Mam nadzieję, że ten złom ma system automatycznego zamykania grodzi, pomyślał nieco poniewczasie.
Grodzie wewnętrzne zamknęły się. Były dużo cieńsze niż powłoka kadłuba, więc Nils włączył osłony i zaczął powoli przebijać się laserem. Nagle gródź otworzyła się z sykiem.
– Czekaj, czekaj, wyluzuj! – usłyszał znajomy głos Malogana. – Sytuacja jest opanowana! Słyszałeś o czymś takim jak użycie środków współmiernych do sytuacji?
– Chwila. – Nils odwrócił się i przearanżował skalisty krajobraz wokół. Przestał strzelać, dopiero kiedy wyczerpały się resztki adrenaliny i przegrzała broń. – Słyszałem. A ty nie mogłeś chociaż wysłać esemesa?
– Nie, ale już szykowałem gołębia pocztowego. Lepiej rzuć to żelastwo i chodź coś zobaczyć, kowboju.
Szli ponurymi korytarzami, oglądając ponure widoki. Resztki ciał załogi pokrywały wszystko od podłogi do sufitu. Zszokowany Nils spojrzał pytająco na Malogana.
– Tak, tak, nie jesteś jedynym, który nie umie dostosować siły ognia do sytuacji. Nie wiem, stary, może ma PMS, HBO, czy co tam miewają babki. Albo po prostu chciała zmienić wystrój, a skończyła jej się holotapeta. W każdym razie będziecie mieli wspólne tematy na pierwszej randce. Są ważniejsze sprawy. Odczytaliśmy część logów z komputera. Benn coś tam spawa, więc po przywróceniu zasilania powinniśmy uzyskać dostęp do całości. Najlepiej, jak sam rzucisz na to okiem. – Dotarli na mostek. Eiko i Zedi, obryzgani krwią, przyglądali się zabiegom Benna.
– Nic z tego nie będzie – stwierdził cyborg. – Nie wiem, co dokładnie uszkodziła Kaila. I nie wiem, czy powinniśmy kontaktować się z nią, żeby zapytać.
– Dlaczego? Co jest w tych logach? – dopytywał Nils.
– Proszę, sprawdź sam. Zgrałem tu, co się dało. – Benn podał mu chip. Nils podłączył go do terminala osobistego. Dane były fragmentaryczne, ale składały się głównie z mnóstwa szczegółowych informacji o ich piątce. Nic na temat ich koleżanki, SI. Poza tym, szczegółowe parametry ich trasy do diamentowej planety i dalej, mapy, współrzędne. Były też jakieś strzępki zapisów korespondencji. Część z nich była sygnowana “Iwa”.
– Może Kaila nie ma z tym nic wspólnego – stwierdził pilot.
– Może. Chcesz zaryzykować? – spytał Benn. – W tej chwili kontroluje Gawrona, wszystkie nanoboty i drony. Jeśli się zbliżymy, może nas wystrzelać jak kaczki.
– Tylko dlaczego nie załatwiła nas wcześniej? Poza tym, z pomocą robotów może tu dotrzeć w każdej chwili.
– Zgadza się, Szerloku – wtrącił Malogan. – A ty załatwiłeś nasz jedyny transport, poza tym rozlatującym się czołgiem, którym przyleciałeś. Musimy szybko myśleć, ustalić co robimy i działać.
– Proponuję naprawić jednak systemy i odczytać wszystkie informacje – z unoszącego się za plecami Nilsa drona zwiadowczego odezwał się głos Kaili. – Rzeczywiście mogłam was pozabijać, ale macie to szczęście, że jestem po waszej stronie. Udowodnię to, jak tylko zbiorę te dane do kupy. Z dobrych niusów, kadłub i napęd tego wraku pozwolą nanobotom zakończyć prace nad naszymi ulepszeniami do końca jutrzejszej standardowej doby.
Słońce zachodziłoby właśnie nad niepozorną asteroidą, gdyby przypadkiem jakieś było w pobliżu. Nils brał prysznic i układał sobie w głowie wydarzenia minionego dnia. Po przeskanowaniu całości danych, uzyskanych ze statku łowców, Kaila twierdziła, że, bez dostępu do globalnej sieci, nie jest w stanie jasno określić roli Iwy w tym wszystkim. Fakt, że samozwańcza istota wyższa nie nawiązała kontaktu od wielu godzin, nikogo nie uspokajał. Kaila wykryła, że niektóre przekazy były częściowo sfałszowane, ale po co ktoś zadawałby sobie ten trud? Przecież nie mogli z góry zakładać, że przejmiemy ich statek. A może załoga też była przez kogoś manipulowana?
– Jakie do cholery wideo zgrywałeś z kamer?!! – Zanim Nils zdążył określić stan swoich bębenków, dostał już po głowie czymś ciężkim. Solidarność jajników, pomyślał niezbyt sensownie. Popatrzył tępo na podłużny metalowy przedmiot wbijający mu się w brodę.
– Wiesz, że wchodzenie pod prysznic z bronią energetyczną to nie jest zbyt dobry pomysł? Czy nie można liczyć na odrobinę prywatności na tym statku?
– Zajebiście dobre pytanie – wycedziła Eiko z furią w oczach.
Kilkaset metrów dalej niezmordowane nanoboty, niepomne otaczających ich organicznych namiętności, uwijały się jak pracowite pszczoły, świadome wyłącznie swojego celu, jakby istniejące we własnym, małym wszechświecie.
***
Siódmy pasażer Gawrona
Lekki frachtowiec Gawron popylał, jak zły, z szaloną prędkością czterech warpów. Iwa nadal milczała. Załoga była niespokojna. Jajecznica była taka sobie.
– Kac prawdziwy, a jajecznica oczywiście syntetyczna – narzekał Malogan.
– Było tyle nie chlać – burknęła Eiko. Najemnik spojrzał na nią spode łba.
– I kto to mówi, księżniczko?
– Musiałam odreagować, pierwszy raz zabiłam człowieka, czy tam broga, nie wiem. Zabiłam wszystko, co mi, kuźwa, podeszło pod lufę. Ratując ciebie, przypominam.
– Prawidłowo. Podczas akcji działasz instynktownie. Jeśli zaczniesz zadawać sobie pytania, to następne będzie brzmiało – co to jest ten jasny, świetlisty tunel? – Malogan spojrzał, nie bez aprobaty, na przeciągającą się Eiko.
– Mógłbyś się tak nie gapić, wystarczy, że Nils biega za mną z wywieszonym jęzorem.
– Czego się spodziewasz, jesteśmy zdrowymi mężczyznami, w sile wieku, a co do naszego pilota… No cóż, niektórzy nasłuchali się, że chodzi o to, by gonić króliczka.
– Ach tak, a ty?
– Ja tylko co jakiś czas sprawdzam, czy coś złapało się w sidła. – Nagle do mesy wpadł Nils.
– Słuchajcie, drony złapały coś w ładowni – i popędził dalej.
– Ciekawe co? – zastanawiał się Malogan. – Tak tam pizga, że najpewniej katar.
W kącie ładowni, za skrzyniami wypełnionymi brylantami, wartymi całe planety, unosił się półokrąg dronów. Wpatrywało się w nie dwoje wielkich oczu, osadzonych w kudłatej głowie, zwieńczonej licznymi, ostrymi kolcami, czy może rogami. Posiadacz głowy, szczycił się nie mniej kudłatym ciałem i ogonem. Pomijając łeb, stwór przywodził na myśl brązowego psa, wielkości pokaźnego cielaka.
– Kici, kici – cyborg ostrożnie wychylał się zza dronów.
– Nie podchodź Benn. To coś dostało się do zamkniętej ładowni, na statku ekranowanym przed teleportacją. Nie wiesz, co jeszcze potrafi – ostrzegła Kaila. Kudłacz przekrzywił lekko głowę i wydał kilka trzasków i pomruków. Następnie najeżył się i zaczął jarzyć srebrno-niebieską poświatą. W kolejnej sekundzie był już w innym rogu ładowni. Drony po prostu przeleciały tam i otoczyły go ponownie.
– To tyle na temat naszych ekranów – stwierdził Malogan.
– Nie, systemy są w porządku. Odczyty są niesamowite. Nie wiem, co to coś robi, ale to nie jest teleportacja “wytnij – wklej” – Kaila była zafascynowana.
– Nie ma innej teleportacji – przypomniała Eiko.
– Żadna, znana, inteligentna rasa taką nie dysponuje, ale powiedz mi w takim razie, co przed chwilą widzieliśmy? Wyczułaś coś na poziomie psionicznym?
– Tylko tyle, że zwierzak wyobraził sobie siebie w tamtym kącie.
– Dobra, możemy już wyrzucić go przez śluzę, zanim zasika podłogę? – prychnął Nils. Eiko i Benn rzucili mu mordercze spojrzenia.
– Czemu chcesz zabić to unikatowe stworzenie? – zapytał cyborg.
– Jak to zabić? Jeśli jest kumaty, zrozumie wtedy, że nie jest tu mile widziany i teleportuje się gdzieś, w cholerę.
Kilka sarkastycznych uwag i ciętych ripost później stanęło na tym, że zirytowany Nils zostawił wszystkich z ksenozoologiczną zagadką i poszedł wyłączyć się w komorze kriogenicznej.
Obudził się ze standardowym poczuciem ogólnego rozbicia, bezsensu istnienia i niepewności, co do ilości posiadanych kończyn. Mapa wskazywała, że Gawron znajdował się na niskiej orbicie Yone, planety uciech i rozrywek. Doszedłszy jako tako do siebie, Nils rozprostował kości i udał się na mostek. Z logów wynikało, że załoga zapakowała się do lądownika i wybrała na dół. Nils przejrzał jeszcze monitoring. Tak jak można było się obawiać, podczas tygodniowego lotu zwierzak zajmował się głównie fajdaniem ładowni i wkładaniem minimum wysiłku w czynności, dające Eiko cień nadziei, że uda się go oswoić. Psioniczka, skupiona na swojej nowej zabawce, dała sobie na razie spokój z dekorowaniem statku w hipisowskie motywy. Jak tylko Gawron dotarł na Yone, kudłacz teleportował się w nieokreślone miejsce, ale logiczna wydawała się powierzchnia planety. Eiko, nadal nieszczęśliwie zakochana, natychmiast zainicjowała misję poszukiwawczą, a reszta zabrała się z nią, w takich czy innych celach. Nilsa to nie dziwiło, bo po co sterczeć na statku, skoro można wreszcie użyć hazardu, rozpusty i wyluzować się w VR, nie bacząc na stan konta. Nie dziwiło go też, że frachtowiec nadal znajdował się na orbicie, ale skoro as pilotażu już się obudził… Usiadł za sterami i rozpoczął podejście do lądowania.
W porcie, pozostawił statek pod opieką uzbrojonych po zęby dronów i nanobotów, a sam pojechał ścigaczem do dzielnicy knajp. Whisky Zediego była niezła, ale yoneński bimber ze światła był znany w całej galaktyce. Nils znalazł przyzwoity lokal, zamówił szklaneczkę i sącząc powoli trunek zastanawiał się, co dalej. Spróbował wywołać Kailę.
– No cześć. Właśnie tapiruję sobie loki, ale mów – odpowiedziała rozbawiona.
– Nie wiem co komputerowe świadomości mają wspólnego z tapirami, ale, skoro już jesteśmy przy wymarłych zwierzętach, co się dzieje z tym śmierdziuchem i grupą pościgową?
– Grupa pościgowa składa się z Eiko i Benna, który nie zdążył zbadać mechanizmu niestandardowej teleportacji. Włóczą się po planecie na ścigaczach, bez większych sukcesów. Malogan przegląda oferty banków, ale przede wszystkim powinieneś zainteresować się Zedim.
– Ryszard? A co on takiego nabroił?
Odwieczna zasada wszechświata głosi, że kiedy grupa wesołych kompanów rusza w tango, zawsze znajdzie się jeden, który zanadto się wyluzuje. Tym razem padło na Margitianina. Z pomocą Kaili, Nilsowi udało się go w końcu odnaleźć. Kosmita szedł właśnie zygzakiem przez Klukosieki, dzielnicę slumsów, zamieszkaną głównie przez biednych imigrantów z planety Helsinki. W dłoni trzymał świecącą butelkę, wartości kilku tutejszych lokali mieszkalnych i śpiewał na całe gardło obraźliwe piosenki o kibicach RTS Kluko. W ciemnych zaułkach nietrudno było dostrzec grupki wściekłych Postfinów. Nils podejrzewał, że nie rzucili się jeszcze na kosmitę tylko z powodu technicznego problemu, sprowadzającego się do pytania – jak dać w zęby komuś, kto najwyraźniej wcale ich nie posiada. Pilot postanowił zastosować fortel, wypróbowany już z dobrym skutkiem wcześniej. Wyciągnął z zanadrza sfatygowaną odznakę.
– Stołeczny Departament Policji, Sekcja Prewencji Chorób Wenerycznych Przenoszonych Przez Dotyk! – krzyknął. – Nie ruszaj się czarnuchu, rzuć bimber, ręce za głowę! Udaj się z nami dobrowolnie, to nikomu nie stanie się krzywda. – Podbiegł szybko do Zediego, zerkając na boki.
– Jak mnie nazwałeś? – zesztywniał Margitianin, mający, jak wszyscy jego ziomkowie, rzeczywiście, zdecydowanie śniadą karnację.
– To ja, Rysiu – syknął cicho Nils. – Spływajmy stąd, zanim zrobi się naprawdę gorąco.
– Jak mnie nazwałeś?! – ryknął Zedi. Cholera, wspominał coś o szale bojowym, myślał pilot Gawrona, podczas długiego, wymuszonego lotu, zakończonego bliskim spotkaniem ze ścianą.
– Właśnie, jak go nazwałeś? – powtórzył jakiś blady, wąsaty oprych.
– Tacy, jak ty, nie są tu mile widziani, glino – dodał drugi tubylec.
– Wyjebać ci? – zadał odwieczne, egzystencjalne pytanie, trzeci.
W tym samym czasie, Malogan, po raz kolejny, zaczynał się nieco irytować. Zamierzał tylko wziąć parę ulotek i dowiedzieć się kilku rzeczy, tymczasem scenariusz spotkania z bankomatem wyraźnie wymykał mu się spod kontroli.
– Ile razy mam powtarzać, że nie chcę wnioskować o żadne przeklęte pięćset minus, i że mam w dupie wysokość przyszłej emerytury?! – krzyknął, straciwszy cierpliwość. Ta zakuta puszka miała chyba najtańsze oprogramowanie. Najemnik wyszedł z banku, tym bardziej wściekły, że nie udało mu się trzasnąć automatycznymi drzwiami.
– Potrzebujesz pomocy? – usłyszał przymilny głos Kaili.
– Prawdziwy mężczyzna nigdy nie potrzebuje pomocy – odburknął.
– Tak jak na asteroidzie? Skoro już ustaliliśmy wynik na skali maczowatości, to może jednak zainteresuje cię krótka i zwięzła oferta kilku najlepszych banków na Yone? – głos Kaili ociekał słodyczą.
– Jeszcze dwie minuty i sam bym sobie wtedy poradził.
– Okej, nie traktuj tego jako pomoc, tylko wykorzystanie nadarzającej się okazji, w celu zaoszczędzenia czasu. Możesz to przejrzeć później, a teraz proponuję, żebyś dołączył do rozróby Nilsa i Zediego. Podreperujesz nadwątlone ego, a przy okazji może któryś z nich przeżyje.
– Rozróba, mówisz? – na twarz łowcy nagród wypełzł wredny uśmiech. – Poproszę dwie.
Malogan patrzył przez chwilę z dachu wysokiego budynku na trwającą w Klukosiekach awanturę. Zedi najwyraźniej oprzytomniał, bo sprawiał wrażenie bycia po tej samej stronie, co Nils. Tak czy inaczej, kiedy atakuje cię pół kwartału rozjuszonych potomków hakapelitów, sprawy potrafią przybrać nieprzyjemny obrót. Dwójka naszych bohaterów dysponowała, na szczęście, tanią, przenośną tarczą siłową, która była już u kresu wytrzymałości.
– Wreszcie robota dla mnie. Osłaniaj mnie, mała – mruknął najemnik, kończąc rozstawiać automatyczną wieżyczkę snajperską.
Zanim Kaila zdążyła wymyślić, w jaki sposób mogłaby go osłaniać, Malogan wyciągnął dwa ciężkie blastery i skoczył w dół. W chwilę potem SI przypomniała sobie, że myśli i działa w ciągu pikosekund, więc wyłączyła oświetlenie w całej dzielnicy, usmażyła napastnikom wszystkie elektroniczne wszczepy i puściła z okolicznych głośników przemówienie Fidela Castro, na cały regulator. Nie było czego zbierać, ale zanim Malogan zdążył, swoim zwyczajem, zirytować się, że odebrano mu cukierka, do dzielnicy wkroczyło wojsko. Klukosieki mogły być strefą no-go, ale na każdej planecie znajdzie się paru twardogłowych majorów, którzy nie przepuszczą okazji, żeby wypróbować nowe zabawki. Nilsa interesowało już wprawdzie tylko to, czy jest jakaś szansa, że nadal ma całe bębenki, a Zedi postanowił nonszalancko stanąć na głowie, ale najemnik rozstrzelał radośnie pół kompanii space marines, zanim całą rezolutną czeredę oddano pod opiekę żandarmerii.
Kaila kontynuowała swoją odyseję i wkrótce udało jej się zlokalizować pozostałych członków załogi.
– Prowadziłeś może kiedyś negocjacje w sprawie uwolnienia zakładników? – spytała Benna, który, wraz z psioniczką, miał właśnie przerwę w szalonych poszukiwaniach egzofauny.
– Nie, ale Eiko ma doświadczenie w akcjach ich odbijania, więc podaj tylko współrzędne – odparł zmęczony cyborg.
– Nie tym razem, blaszaku. Wystarczy, że metropolitalni chcą ich skazać na śmierć, niech włączą się jeszcze do tego galaktyczni, to nasze zwariowane szczęście wreszcie się skończy.
– To co proponujesz?
Nadprezydent planety Yone patrzył na depeszę od głównego dowódcy sił zbrojnych. Dwadzieścia ton brylantów za osmalenie jednej dzielnicy i głowy kilkudziesięciu space marines. Ten interes wydawał się zdecydowanie zbyt dobry, żeby mógł być prawdziwy. Prezydent musnął holograficzny symbol.
– Girda, połącz mnie z Perezem na Rakatanie.
Gawron startował z ogłuszającym rykiem silników. Załoga była w komplecie. Właściwie w nadkomplecie, bo kudłaty teleporter, przybrawszy łobuzerski wyraz pyska, siedział z powrotem w ładowni, jakby nigdy nigdzie się nie wybierał. Eiko szalała z radości, Nils z zazdrości. Siedział właśnie w kokpicie i usilnie próbował uspokoić gonitwę myśli i skupić się na obowiązkach pilota. Wydawało mu się, że władze Yone trochę zbyt łatwo łyknęły te brylanty, ale nie zamierzał zadręczać tym teraz swojej, cudem uratowanej, głowy. Dał całą naprzód na silnikach konwencjonalnych i zapadł się w wygodny fotel, próbując zrelaksować. Frachtowiec oddalał się od niegościnnej planety uciech, strasząc stada gwiezdnych nietoperzy i chlapiąc antymaterią na niczego niespodziewających się autostopowiczów. Za statkiem, w odległości pół miliona kilometrów, leciała mała, ale wredna sonda stealth.
***
Gwiezdna eks-kadra
– Zoba na to – rechotał Malogan, rzucając Scooby-chrupka przez całą długość ładowni. Smakołyk już prawie spadał, kiedy kudłacz teleportował się w pobliżu i zgarnął go z mlaśnięciem pyska. – Do zwierzaczków trzeba mieć podejście.
– Zapewniam cię, że mam do niego podejście – stwierdził Nils. Najchętniej podszedłbym do niego z miotaczem ognia, dodał w myślach. Eiko nazwała stwora Leonard, na pamiątkę jakiegoś starożytnego aktora filmów science-fiction. Wszyscy skracali to do “Leo”. Nils skracał to do “Lejek”.
– Chodźcie do sali odpraw, za pięć minut zaczynamy kółko dyskusyjne – usłyszeli w głośniku głos Kaili.
– Temat dzisiejszej narady, jak widać, wybierał Nils – Benn rozpoczął zebranie, wskazując na główny ekran. Widniał na nim napis: “Co dalej? Jak żyć? Who the fuck is Alice Iwa?” Widoczny był też skan ulotki z Saturna Delta, głoszącej: “Dziecku znudził się piesek? Masz alergię na kocią sierść? Dawno nie jadłeś porządnego steku? Schronisko-rzeźnia na SD zaprasza serdecznie.”
– Malogan, to prawda co mówią reklamy, że jeśli użyję tej cwanej funkcji blastera, będę mogła kogoś usmażyć, nie niszcząc tapicerki fotela? – spytała, podejrzanie spokojnie, Eiko.
– Wiesz, kotku, jakoś nigdy nie bawiłem się tymi nowomodnymi wynalazkami, ale jestem prawie pewien, że jeśli przesuniesz ten niebieski suwak, ugotujesz mu mózg, nie niszcząc tapicerki czaszki. – Nils zniknął z pomieszczenia, zanim najemnik skończył mówić, a szeroko uśmiechnięta Eiko, dotknąć przełącznika.
– Po co, w ogóle, chodzisz po statku z bronią? – spytał cyborg.
– Właśnie po to. Możemy przejść do poważnych tem…? Co tak walnęło? – Rozległo się łupnięcie w kadłub statku, a z sufitu poszły iskry.
– Z nadprzestrzeni wyszedł lotniskowiec, atakuje nas eskadra rakatańskich myśliwców. Nils już biegnie do gondoli dolnego strzelca – poinformowała Kaila.
– Zaklepuję wieżyczkę na rufie. Zedi, leć do kokpitu i kontroluj natężenie tarcz. – Malogan ulotnił się w okamgnieniu, z kosmitą depczącym mu po piętach. W pomieszczeniu pozostały dwie osoby. Przez chwilę panowała cisza. Eiko zastanowiła się. Co najmniej eskadra myśliwców. Minimalne szanse na przeżycie. Nagle poczuła nieopanowaną potrzebę skorzystania z ostatniej szansy przekazania swoich genów.
– Weź mnie na stole. Szybko. – Rozpięła bluzkę.
– Yyy… Może najpierw jakieś kino. – Benn, jako typ naukowca, preferował wolniejsze tempo, a słysząc jak torpedy fotonowe walą w tarcze Gawrona, niespecjalnie był w nastroju. No i był jeszcze Nils… O ile wciąż żyje. Jak mógłbym ich tak zostawić? – zadręczał się cyborg.
Zanim zdążył poradzić sobie ze skrupułami i przypomnieć, czy odpowiedni narząd nie jest przypadkiem metalowy, psioniczka, z gracją przejeżdżającego przez umysł walca, wyciszyła jego rozterki. Organiczny, wzmacniany elastytanem, zdążył jeszcze pomyśleć…
– Zedi, więcej mocy na tarcze! – krzyczał Malogan.
– Dałem już wszystko, reszta idzie w silniki, jeśli zrobię transfer, nie damy rady robić uników – usłyszał w odpowiedzi.
– Chłopie, bariera whisky-mózg ci się rozszczelniła? Czy w kokpicie jest pilot?
– Nie.
– To kto miałby robić te cholerne uniki?! I tak trafia w nas osiemdziesiąt procent tego, czym walą, dużo gorzej nie będzie. Za to, jeśli nie wzmocnisz tarcz, za chwilę nie będą mieli do czego celować. Ja trafiłem dwóch, Nils jednego, nie damy rady załatwić wszystkich. Kaila nie może użyć EMP, bo mają własną, wysokiej klasy, SI, więc móżdży teraz na pełnych obrotach, jak nas z tego wyciągnąć. Musimy dać jej więcej czasu.
– Zrób ten transfer, Zed – odezwała się Kaila. – Mam jeden zwariowany pomysł. Szanse powodzenia, sześćdziesiąt procent.
– Hazard, to lubię – stwierdził łowca nagród.
Pomysł rzeczywiście wydawał się szalony. Nadal nie znali sedna mechanizmu przeskoków Leo, ale Kaila, po wykonaniu skomplikowanych obliczeń uznała, że w sprzyjających okolicznościach jest w stanie je kontrolować. Plan był taki: Nils obejmuje stwora, Malogan zachęca go do teleportacji, a Kaila przekierowuje punkt docelowy do maszynowni lotniskowca. Nils rzuca gumą do żucia w generatory i następuje anihilacja materii z antymaterią. W momencie eksplozji teleportują się z powrotem. Słabe punkty były dwa. Założenie, że kudłacz sam z siebie dokona przeskoku w momencie zagrożenia i kwestia ucieczki Gawronem z zasięgu fali uderzeniowej.
– Podoba mi się ten moment, kiedy Nils rusza na samobójczą misję, a ja zostaję na miejscu – skwitował zamysł operacji najemnik.
– To musi być on, przy tobie Leo myśli tylko o zabawie – powiedziała Kaila.
– Mamy dziesięć procent tarcz. Jeśli chcecie cokolwiek robić, zróbcie to teraz – głos Zediego nie brzmiał wesoło.
Poszycie kadłuba statku w niewielkim stopniu tłumiło piekielny wizg silników myśliwców i tępe dudnienie dochodzących do celu pocisków. Zedi nerwowo dopijał właśnie drugą szklaneczkę whisky. Spojrzał na odczyty, osiem procent tarcz. Nalał sobie kolejną szklankę. Co, do cholery, dzieje się z Bennem i Eiko?
– Może włączyć opcję wibracji? – cyborg powoli się rozkręcał.
– Poproszę.
Nils i Leo byli gotowi do przeskoku, a Malogan właśnie przymierzał się do łaskotania stwora.
– Zaczekajcie chwilę. Odbieramy przekaz z lotniskowca, daję wam na monitor.
– Tu komandor Max Benson z Komendy Żandarmerii Galaktycznej Kwadrantu S-45. Macie pięć procent tarcz, poddajcie się.
– Najpierw atakujecie z zaskoczenia, a teraz strach obleciał, co, draniu?! – nadał w odpowiedzi Malogan.
– Proponuję, żebyście odwołali eskadrę i sami się poddali – dodał zniecierpliwiony Nils. – Nie mam ochoty na taką rzeź, ale w przeciwnym razie zniszczymy pański statek.
– Bez żartów, nie macie zdolnej do tego broni.
– Nie wiecie co mamy – odpowiedział pilot. – Zapewne ściągnęła was tutaj zawartość naszej ładowni. Jest jasne, że nie zdobylibyśmy tego, dysponując konwencjonalnymi środkami. Ma pan ostatnią szansę, żeby uratować załogę, komandorze. Przypominam, że kończą nam się tarcze.
Benson nie dał się przekonać. A może raczej, w jego, typowo militarystycznym, repertuarze zachowań nie mieściła się kapitulacja przed nędznym frachtowcem. Nils miał już szczerze dość zabijania, ale umieranie uśmiechało mu się jeszcze mniej. Uczepił się Leo, teleportował na lotniskowiec i cisnął gumę. Kudłacz szczęśliwie zdążył zrobić przeskok powrotny. Kamery pokazywały ogromną, bezdźwięczną eksplozję i chmurę zjonizowanych cząsteczek, pędzących w ich stronę. Nils, wiedząc, że nie zdąży dotrzeć do kokpitu, natychmiast wywołał awaryjny, wirtualny pulpit sterowniczy, włączył sprzężenie i… Przypomniał sobie o czymś jeszcze.
Zedi leżał w kokpicie, błogo napruty i półświadomy tego, co działo się wokół. Malogan uśmiechnięty patrzył na kosmiczne fajerwerki, serwowane na ekranach w kilku smakach, w zależności od użytego filtru widma. Nic tu więcej nie zdziała. Postanowił wreszcie się odprężyć. Po drodze do swojej kabiny, zajrzał do sali odpraw, gdzie zastał interesującą scenkę rodzajową. Przyglądał się przez chwilę. Tę pozycję nazywają chyba “na jeźdźca apokalipsy”, uznał.
– Można się przyłączyć?
Nagle we wszystkich głośnikach rozległ się “Lot trzmiela” Rimskiego-Korsakowa i głos Nilsa.
– Kochana załogo, zaczynam przyspieszanie z przeciążeniem osiemdziesiąt g. Dla waszej wygody i bezpieczeństwa na wszystkich pokładach zostaną włączone poduszki silikonowo-powietrzne. Życzymy przyjemnej podróży.
– O kurw… – zdążył wykrztusić Malogan, zanim szczelnie zakleiły go pączkujące baloniki.
Gawron zakończył hamowanie z przeciążeniem pięćdziesiąt g. Przez jakiś czas, ciszę na pokładzie zakłócało tylko dobiegające z kokpitu chrapanie.
– To twoja noga na moich plecach? – spytała w końcu Eiko.
– He whem. Hylykonowa poduhka bhokuhe mi henhory.
– To nie jest poduszka – wysyczała wściekła i nieco obolała psioniczka. Syntytan miał niezaprzeczalne plusy. Figle mogły trwać bardzo długo. Miał też minusy. Figle mogły trwać bardzo długo.
– Jakby nie mógł porządnego space-bluesa puścić – narzekał, wyswobodzony już najemnik. – Czuję się zgwałcony tym Korsakowem.
– Ho ty powhesz – dudnił spod poduszek głos Benna.
– Malogan, wyjdź łaskawie i pozwól damie i dżentelmenowi doprowadzić się w spokoju do cywilizowanego stanu – wtrąciła się Kaila.
– Chwila, tylko cyknę fotę na… A nie. Czekaj. Jestem małym futrzanym gryzoniem, muszę biec przed siebie, aż walnę głową w ścianę. Czynność powtórzyć.
– Dzięki, Kaila, ale jak widzisz potrafię o siebie zadbać. Szkoda, że potrafię kontrolować umysł, a nie to drugie, czym oni myślą, za chwilę nabawię się odcisków – westchnęła Eiko.
Tymczasem, w pobliskiej (no, bez przesady, w pip jednostek astronomicznych dalej) przestrzeni kosmicznej, porucznik Torn Egil z żandarmerii rakatańskiej odpalił awaryjny silnik swojego myśliwca. Frachtowiec majaczył mu gdzieś na krawędzi zasięgu radaru. Pilot włączył ciąg i powoli ruszył w stronę większego statku. Nie powinien mieć powodów do narzekania, jako jedyny przeżył, a Benson nie będzie miał okazji do opieprzenia go za nieudaną akcję. Czuł jednak pewne obawy, bo załoga Gawrona wydawała się bandą świrów na miarę Hansa Górskiego, dyktatora niesławnego Imperium Wielkiej Polonii sprzed kilku wieków. Do cholery, oni tam mieli ustawowy nakaz dzień w dzień jeść bigos, pić wódkę i odmawiać nowennę. A obowiązek noszenia wąsów, nawet u kobiet i dzieci? To tam, czy na planecie krasnoludów? Torn wzdrygnął się. No nic. Przeżył dwie żony, trzy kampanie wojenne i epidemię postępującej leukoencefalopatii wieloogniskowej, połączonej z wścieklizną, na Lupusie. Prawdopodobnie przeżyje i to.
***
Jak rozpętałem Drugą Wojnę Galaktyczną
– Zbliża się do nas rakatański myśliwiec – zgłosiła Kaila.
– Znowu? – zdziwił się Nils.
– Ma uszkodzone silniki, chce się skontaktować.
– Zapodaj.
– … Tu porucznik Torn Egil z Żandarmerii Rakatańskiej. Nie mam broni. Proszę o zgodę na teleportację.
– I po co nam jeszcze jedna gęba do wykarmienia? – Do kokpitu zajrzał Malogan.
– Nie wiem, ale trzeba pozamiatać ładownię – przypomniał pilot. – Jeśli będzie sprawiał problemy, Lejek teleportuje go na jakąś miłą kometę.
– Jak się tak zastanowić, to mam całą skrzynię broni do wyczyszczenia. Dobra, Kaila, wpuść tego asa przestworzy i zamknij na razie w magazynie.
– Malogan? – odezwał się Nils.
– To prawda, co plotkują drony? O Bennie i Eiko?
– Niestety, mam informacje z pierwszej ręki, że tak. Jeśli cię to pocieszy, blaszany drwal nie czuje się z tym najlepiej, chociaż to był jej pomysł.
– Idę przesłuchać tego rakatańskiego gnojka – Nils podniósł się sztywno z fotela.
– Nie szalej, kowboju. To nie jego wina, że…
– Że, co?! Że tylko cudem nie wystrzelali nas jak kaczki?! – wrzasnął pilot. Malogan milczał. Doskonale wiedział, że wojna rządzi się swoimi prawami. Jeśli ktoś miałby prawo do wystawiania moralnych ocen, to na pewno nie on. Tylko, że to, do diabła, nie była wojna. Chyba.
Zedi uznał, że najwyższy czas znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Wydarzenia nabierały coraz większego tempa, jakby Gawron dostał się w strumień tachionów. Zedi kiepsko tolerował nieokreśloność. Kaila miała na Yone dostęp do wszystkich sieci, niemożliwe, żeby nie dowiedziała się czegoś o Iwie. Kosmita odpalił trójwymiarową bazę danych, grafy pomocnicze i włączył synchronizację z cyberprzestrzenią.
Nils patrzył na porucznika żandarmerii.
– Mam tu taką małą, laserową zabawkę i podpowiem, że nie zamierzam robić ci depilacji. Nanoboty naprawiają właśnie silniki twojego skorpiona, ale zanim odlecisz, trochę się zabawimy.
– Nie musisz tego robić. Powiem wszystko, co chcesz wiedzieć.
– Masz rację, nie muszę – Nils uśmiechnął się smętnie i aktywował rubinowy multiplikator. – Wolisz wszystko powiedzieć przedtem, czy potem?
Egil mknął z powrotem na Rakatan. Napęd skorpiona nie był stworzony do takich dystansów, więc miał sporo czasu na przemyślenia. Pilot przecenił swoje predyspozycje do okrucieństwa. Skończyło się na tym, że rzucił laser, przyczepił Egilowi tarczę do napierśnika i pobawił się rzutkami grawitonowymi. Mięczak. Najbardziej w tym wszystkim ucierpiała, duma porucznika. Na Rakatanie wasalna hierarchia i honor były wszystkim. Takie ośmieszenie. Wolałby już chyba, żeby ten gnojek pociął go laserem. No nic, jeszcze za to zapłaci. I będzie to trwało zdecydowanie dłużej niż piętnaście minut rzucania do celu.
– Wyżyłeś się na jeńcu, okej. Nie ty pierwszy i nie ostatni. Ale żeby po tym wszystkim go wypuścić, to już, nie wiem, jakim trzeba być debilem – powiedział najemnik.
– Nie pasuje ci, to zjeżdżaj z mojego statku.
– Bo co, zmusisz mnie? – W dłoniach Malogana z metalicznym kliknięciem pojawiły się ostrza. – Masz ochotę na dziecinną autodestrukcję, to usiądź w kąciku i powbijaj sobie szpileczki, albo wszyj latarkę w penisa. Igrasz naszym życiem, Polaczku.
Nils podniósł lufę blastera. Zanim zrobił coś więcej, Malogan był już przy nim, trzymając ostrze przy jego gardle.
– Może potrafisz latać tym złomem i radzisz sobie z nieuzbrojonymi kolesiami, ale nie z każdym warto zadzierać. Dotarło? – Nils pokiwał głową. – To zostawię cię teraz samego, żebyś przemyślał swoje błędy. Wprawdzie mamy na pokładzie troje ofiar losu z depresją, ale ja się słabo nadaję na niańkę. Zwłaszcza, kiedy mamy cały, wkurwiony Rakatan na głowie.
Po paru godzinach Nils sfastrygował w końcu urażoną dumę. Zedi nadal tkwił w wirtualnej rzeczywistości, a gdzie jest i co robi pozostała dwójka, nikt nie miał ochoty sprawdzać. Malogan odbył z Kailą i pilotem krótką naradę. Zdecydowali udać się na małą planetę Jobbik, dom niewielkiej, upartej społeczności, która regularnie wszczynała rewolty przeciw Imperium Rakatanu. Swoje ciągłe istnienie Jobbikanie zawdzięczali tylko faktowi, że imperialni cały czas oficjalnie zachowywali pozory stosowania się do Konwencji Syriusza. Podobno nie anihilowali całych światów. Zaprzeczał temu pas asteroid w kwadrancie R-78, krążących w miejscu orbity niegdysiejszej planety Nagasaki. Nazwa okazała się pechowa, ale większym pechem było peryferyjne położenie. Jobbik był zbyt blisko głównych szlaków handlowych, żeby przeszedł taki numer. No i tubylcy mieli jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Tylko u nich było odpowiednie widmo światła i gleba, żeby uprawiać najlepszy galaktyczny furmint.
– Nie ma opcji, żebyście dostali zgodę na lądowanie, trwa blokada – oświadczył sucho jakiś urzędnik. – W pobliżu został zniszczony lotniskowiec Imperium.
– No został. Po tym jak rozwaliliśmy im generatory, to całkowicie normalne. Myślałem, że nie pałacie miłością do Rakatanu? – odpowiedział Malogan.
– Żartujesz sobie, handlarzu? Jakiś…
– Nie handlarzu, i nie tym tonem, bo się pogniewam i przypalimy wam parę stacji orbitalnych. Frachtowców Konwencja nie obowiązuje. Uprzedzając twoje pitolenie, wysyłam wam nagranie z naszych kamer.
Eiko siedziała na łóżku w swojej kajucie i myślała. Straciłam cnotę z cyborgiem, ojciec mnie zabije. Matka mnie wydziedziczy. Tylko dziadek przestanie mędzić o staropanieństwie, marne pocieszenie. Jak on w ogóle mógł tak mnie wykorzystać? To ma być kolega? Weź się w garść dziewczyno. Zatłukłaś pół statku łowców androidów. Tak. Eiko Kawasaki nie jest jakąś różową lalunią, co to płacze nad każdym złamanym paznokciem. Wszystko przez zamknięcie w tej kosmicznej puszce, z bandą wariatów. Leo zaskrobał cicho do drzwi. Jak długo się nim nie zajmowała? Już słyszała te złośliwości Nilsa: “nie dość, że sierściuch zafajdał pół ładowni, to jeszcze wskoczyłaś do łóżka pierwszemu, napotkanemu jajogłowemu z wibratorem w siusiaczu, podczas gdy ja ratowałem wasze dupska”. Spojrzała na ekrany. Wygląda na to, że Gawron ląduje. Wyjdę z Leonardem na spacer, świeże powietrze dobrze mi zrobi, zadecydowała.
Zedi w szybkim tempie zestawiał znalezione dane i fragmenty korespondencji ze statku łowców. W kilku przypadkach konsultował się z Kailą. Nie rozumiał, dlaczego jeszcze sama tego nie usystematyzowała. Margitianin, po nitce do kłębka, dotarł do zapomnianego projektu badawczego. Jacyś megalomańscy naukowcy próbowali stworzyć elektronicznego Boga. Niby standard, banał i klisza. Tyle, że tym mądralom naprawdę coś wyszło. Cały ośrodek szlag trafił podczas jakiejś eksplozji, ale Zedi był praktycznie pewien, że przedtem powołano tam do życia jakiś byt. Ułomne cyberbóstwo, skażone zbyt dużą dozą człowieczeństwa. Kosmita zakładał, że tym bóstwem była Iwa, która nie kierowała się żadną podniosłą, uniwersalną moralnością i miała swoje własne cele. Niekoniecznie złe, ale potwierdziło się, że to ona nasłała na nich bandę najemników, choć Zedi nadal nie rozumiał, po co. Odłączył się od VR i stanął na głowie. Na razie wystarczy. Wiedział, że jest blisko sedna zagadki, ale reszta mogła trochę poczekać.
Benn dłubał przy czymś w maszynowni. Nie podejrzewał się dotąd o zdolność do gwałtownych reakcji emocjonalnych, w końcu nawet nie miał już niektórych gruczołów. Tymczasem jego mikroprzetworniki hormonów dotarły do ściany, a cyborg nadal czuł się winny. Niech to szlag. Wartości parametrów na zegarach wskazywały, że frachtowiec ląduje. Benn westchnął i postanowił rozprostować kości.
Gawron siadał na płycie prywatnego lądowiska rodziny królewskiej, w stolicy planety Jobbik. Eiko biegła do głównej śluzy. Wychodząc z ciasnego, prowadzącego do niej łącznika, zderzyła się głową z cyborgiem. Spojrzeli na siebie z mieszaniną urazy i zakłopotania. W tej samej chwili otworzył się główny luk. Zadowolony Leo, czując ciepłe promienie słońca, pokłusował nonszalancko do wyjścia. Zaskoczona para nie zdążyła usunąć się z drogi i cała trójka sturlała się na czerwony dywan, tworząc dziwaczne kłębowisko kończyn, futra i metalu.
– Widzę, że nie wypróbowaliście jeszcze wszystkich pozycji, nie przeszkadzajcie sobie – rzekł Nils, przestępując obok nich. Za nim wyszedł rozbawiony Malogan i obaj wkroczyli w honorowy szpaler norków, elitarnych, cybermechanicznych gwardzistów Królestwa. Ruszyli dalej, w stronę, oczekujących na schodach pałacu, króla i młodej księżniczki Virag.
– Witamy bohaterów Korony – zagrzmiał jowialnie Istvan III Wdały.
– Wasza Wysokość. Pani – Nils skinął głową. Malogan wyszczerzył się tylko i puścił oko do księżniczki.
– Jak tylko wasi przyjaciele dołączą, zapraszamy na ucztę na waszą cześć.
Robi wrażenie ten pałacyk, stwierdził Malogan. Osuszył już dwie butelki najprzedniejszego tokaju i wciąż nie miał dość. Otaczający ich przepych był niesamowity. Najemnik myślał dotąd, że taki wystrój jest niemodny od kilku tysiącleci. Wszędzie złoto, marmury, ozdobne włókno węglowe, gobeliny, gronostaje i pełno innych tkanin, metali, tudzież najdroższych ekranów holograficznych. Musiał przyznać, że księżniczka, rezultat setek lat perfekcyjnej selekcji genetycznej, prezentowała się wśród tego splendoru oszałamiająco. Eiko wyglądała przy niej jak szara myszka. Jak na złość, Virag nie mogła odkleić się od Nilsa.
– Kapitanie, jak właściwie udało wam się zniszczyć lotniskowiec tych przeklętych Raków? – szczebiotała właśnie.
– No, sieknąłem w generatory gumą balo… Ehem – poprawił się Nils, usłyszawszy w słuchawce podpowiedź Kaili. – Dokonałem atypowej teleportacji i indukowałem reakcję anihilacji materii za pomocą niewielkiego artefaktu oddziałującego grawitacyjnie.
Żarcie i napitki były znakomite, ale słuchania tych bzdetów Malogan miał definitywnie dość.
– Przepraszam, panienko. Muszę iść, sprawdzić, czy rowery stoją – usprawiedliwił się przed arystokratką, siedzącą obok i brzęczącą mu do ucha coś w rodzaju “gulasz, wciptalasz, a Madzię niemaszjaksz”. Po drodze do toalety zauważył jeszcze kłócących się o coś Benna i Eiko. Dotarł na miejsce i uczynił swą powinność.
– Po co piłeś tyle wina, lejesz sobie na buty. – Podskoczył, słysząc w uchu głos Kaili.
– Podobno w dawnych czasach ludzie mieli szansę na odrobinę prywatności w toalecie – burknął w odpowiedzi.
– Jak skończysz, zajrzyj do alkowy obok, czeka tam Zedi, jest mały nius.
– …W skrócie wygląda to tak: Rakatan wystąpił do Jobbiku o wydanie terrorystów, na co Jobbik odpowiedział, że “Raki nie są godne czyścić butów bohaterom Korony”. Imperium wypowiedziało wojnę, Królestwo z radością przyjęło propozycję. I najlepsze na koniec, Istvan nie wyobraża sobie floty bez was w gronie ścisłego dowództwa – skończyła Kaila.
– Ścisłe dowództwo, to ci kolesie, co siedzą sobie w sztabie, palą cygara, chlają wino i decydują, która eskadra ma następna iść na odstrzał? – upewniał się Malogan.
– Nie we flocie Arpadów. Tutaj to ci kolesie, którzy na okręcie flagowym prowadzą armadę do boju.
Pancernik Stefan Batory przecinał majestatycznie pełną ciemnej materii i energii przestrzeń, dla niepoznaki zwaną kosmiczną próżnią. Okręt otaczała flotylla jednostek wszelkich klas i rozmiarów. Całkiem duża flotylla, tym niemniej w Rakatanie nie wystarczyłaby do wyposażenia oddziału Żandarmerii, wyznaczonego do patrolowania jednego sektora Imperium. Virag była najseksowniejszą dziewczyną, jaką Nils widział w życiu i był bardziej niż pewien, że w przypadku zwycięskiego powrotu, dostanie Królestwo i co najmniej połowę księżniczki, a jednak… Myślał tylko o tym, gdzie tu, do cholery są kapsuły ratunkowe i czy instrukcja ich obsługi jest napisana w unidialekcie.
– Udało nam się zbliżyć niepostrzeżenie do ojczystego układu wroga, wiceadmirale. Jakie rozkazy? – spytał nork przydzielony mu jako adiutant. Nils odetchnął głęboko. Nie dziwił się, że udało im się zbliżyć, kto spodziewałby się takiego samobójczego ataku?
– Strzelać, majorze. Strzelać ze wszystkiego, co mamy, przez kwadrans. A potem, zarządzić odwrót i niech Święty Stefan ma nas w swojej opiece.
– Muszę przyznać, że przeszedłeś długą drogę od tej nieszczęśliwie zakochanej, roztrzęsionej pipy, jeszcze parę tygodni temu – stwierdził kontradmirał Malogan. – Na pewno nie dowodziłeś nigdy flotą kosmiczną? Myślisz, że damy radę dolecieć z powrotem?
– Jeśli nasz kochaś z pomocą Lejka, wykona swoją część zadania, widzę pewne szanse.
Komandor Benn i Leonard teleportowali się w sypialni córki Hegemona Imperium. Znając hałaśliwe usposobienie futrzaka, cyborg postanowił działać szybko i zdecydowanie. Podbiegł do łóżka tak cicho, jak da się na metalowych stopach. Dziewczyna obudziła się.
– Czy jesteś nowym nałożnikiem z organiczno-syntytanowymi częściami niesfornymi? – spytała półprzytomnie.
Nie, nie, nie, nie, pomyślał Benn. Nigdy więcej, a przynajmniej, raczej nigdy więcej przez najbliższe parę miesięcy. I dał jej w łeb.
***
Epilog
Wydarzenia toczyły się dosyć szybko. Pozostała część sił Rakatanu celowała już do floty Jobbiku z każdej dostępnej broni. Było tego kilkunastokrotnie więcej, niż potrzeba, aby cała “wielka armada” wyparowała. Wtedy Nils wysłał nagraną wiadomość. Na filmie widoczna była córka hegemona, mówiąca, co następuje:
– Ojcze, nie atakujcie. Mają mnie. Powiedzieli, że jeśli zestrzelicie choć jeden myśliwiec, utną mi to i owo, a potem rzucą na pożarcie temu potworowi. – Kamera przeniosła się na Leo, który pomachał uszami, mlasnął językiem i zaczął drapać się tylną łapą po karku.
– Jobbik proponuje negocjacje pokojowe na największym księżycu planety Al-Halamhahsz – kontynuowała dziewczyna. – Uda się tam dowódca floty z zastępcą i będą oczekiwać ciebie z dowolnym towarzyszem.
Księżyc Szakhmikrahsz był wielką kupą skał, pokrytych szarym regolitem. Nils i Malogan wylądowali w jednym z kraterów i usiedli na składanych fotelach.
– Leci ten tłuścioch, Hegemon – stwierdził najemnik, po pięciu minutach czekania.
– Oni są totalnie zhierarchizowani, a ja kompletnie nie znam się na negocjacjach, wiesz? – spytał Nils.
– Rozumiem, że to zaproszenie do kolejnego niekonwencjonalnego zagrania?
– Zakładam, że ten drugi to ochroniarz. Zajmij się nim, a ja obezwładnię grubasa, potem będzie pozamiatane.
Torn Egil wysiadł z lądownika, poprzedzając gramolącego się Hegemona. Malogan rzucił się na porucznika, jak tylko zbliżył się na kilka kroków, ale Rakatanin był przygotowany. Uchylił się, odskoczył, a nawet znalazł czas na przechwałki.
– Znam pięć różnych sztuk walki. Poddaj się, najemniku, bo skręcę ci kark.
– Ta? A ja znam Ryśka z Otwocka, któremu w żyłach krąży szkocka. – Malogan ruszył na przeciwnika, ale ten błyskawicznie uderzył go barkiem i poprawił sierpowym, aż zadzwoniło. Potem skoczył na ogłuszonego łowcę nagród, wyciągając nóż laserowy.
– Stój, Egil, mam Hegemona – usłyszał nienawistny głos pilota Gawrona. Przez chwilę wzrok przyćmiła mu czerwona mgła, ale zdołał się opanować. Zrozumiał, że przylatując tu popełnili największy błąd i przegrali. Porąbane rakatańskie tradycje. I tysiąc lat cywilizacji przemysłowej nie wykorzeni tych zabobonów… Nils przyjmował właśnie hołd od władcy Imperium. Żaden Rak nie tknie go teraz palcem, a jeśli Egil sam czegoś spróbuje, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Szach i mat.
Iwa była ostro wkurwiona. No, może nie do końca. Byłaby naprawdę wściekła, gdyby była zdolna do odczuwania emocji. Zamiast tego odczuwała coś jakby zgrzytanie czasoprzestrzeni, łącznie z dodatkowymi, niepostrzeganymi przez nikogo, poza nią, zwiniętymi wymiarami.
– Cześć, chłopaki – odezwała się wreszcie do Nilsa i Malogana.
– Cześć – odparł zmęczony Nils, który już dawno uznał, że nic już bardziej go nie zaskoczy. – Co sprowadza w końcu mamuśkę marnotrawną?
– Koniec zabawy. Spieprzyliście robotę, zabieracie zabawki. Ja zaczynam od nowa, wy idziecie swoją drogą.
– Co takiego spieprzyliśmy? Uratowaliśmy Jobbik.
– Właśnie to. Wygraliście cholerną, przegraną wojnę. Plan był taki, że Rakatan odpala swoją wychuchaną, prototypową Banię Śmierci. Uruchamiają generator czarnych dziur, żeby zgładzić Madziarów. Oczywiście, walnęli się z dziesięć razy w obliczeniach, więc, zamiast tego, to ich cudna imperialna, stołeczna planeta ulega spagetyzacji. Mniejsza, dla mnie to bez znaczenia, ważna jest sama osobliwość. Mogę wiele, jak swego czasu zauważył nasz ulubiony zakapior, Malogan, ale nie jestem w stanie dostać się do środka istniejącej czarnej dziury. No a tutaj Raki włączają sprzęt i mam wszystkie współrzędne i parametry jak na dłoni. Znajduję się po właściwej stronie horyzontu zdarzeń, we właściwym czasie. Strugam sobie własny wszechświat, porządny towar, nie to, co to badziewie tutaj. Jakieś gigantyczne ustrojstwo pełne promieniowania jonizującego i wszelkiego innego zabójczego szajsu, w którym jakimś cudem udało wam się przetrwać. Powiedzieć wam dżołk? Wasza galaktyka jest jedyną, w której istnieje życie, sprawdzone naukowo, słowo harcerza. Po kiego grzyba reszta kosmosu? Zresztą nieważne, nie wyszło, spadam. Odstawiam was na statek, róbcie co chcecie. – Nils poczuł znajome mrowienie teleportacji i po chwili był już w sali odpraw Gawrona, razem z kompletem pozostałych członków załogi.
– Się rozgadała, jak na babę przystało, bogini, czy nie – skwitował monolog Malogan.
– Bożka – poprawił Zedi.
– Co? – nie zrozumiał najemnik.
– Takie zakończenia są u was teraz trendy, nie “-ini”. No wiesz, socjolożka, płetwonożka, te sprawy.
– A propos zakończeń – odezwał się Nils. – Dostanę połowę księżniczki Virag i całą jej planetę, do tego Imperium Rakatanu, jako drobny bonus. Zostawiam wam Gawrona z ładownią pełną brylantów, możecie wpadać na wakacje.
– Czy druga połowa księżniczki jest wolna? – spytał kontradmirał Malogan. – Nie tylko ty jesteś bohaterem Królestwa.
– Nie znam się na tych arystokratycznych niuansach, ale podejrzewam, że druga połowa Virag, pozostaje do dyspozycji Virag. Oczywiście zapraszam cię na uroczystość wręczenia wszelkich, należnych ci orderów.
– Wiem, musisz się ze mną ożenić i wszystko będzie cacy! – krzyknęła nagle Eiko, która siedziała zamyślona w kącie sali.
– Co? – rozległo się chóralnie.
– Mówi do ciebie, stary – Zedi zwrócił się do Benna. Zapadła cisza. W końcu cyborg westchnął głęboko.
– Posłuchaj dziewczyno. Prawie nic o tobie nie wiem, poza tym, że lubisz zwierzaczki i kolorowe wzorki na ścianach, strzelasz szybciej niż myślisz, a czasem bez pytania grzebiesz ludziom w głowie. Zwolnij tempo i dajmy sobie trochę czasu. Lećmy do mnie, okolica jest paskudna, ale mamy parę fajnych knajpek, gdzie grają przyzwoitego space bluesa. Tam ocenimy, czy ta zwariowana relacja rokuje dalsze nadzieje.
– No… – Eiko była trochę zaskoczona, że odbiera jej się inicjatywę.
– To załatwione – zatarł ręce Malogan. – Nils zostaje krwiożerczym dyktatorem i zgarnia księżniczkę, ja biorę ordery i resztę dam dworu. Dwa gołąbki fruną na Oxan. Aha, nie zapomnijcie zostawić mi mojej części ładunku. A reszta bandy podwórkowej naszej?
– Ja wracam do siebie. Pszenica się sama nie skosi. Wolę nawet nie myśleć jak Seba i Janusz zapuścili gospodarstwo. Kopsniesz jakiś stateczek, Hegemonie? – spytał Zedi.
– Jasne, Rysiu – zgodził się Nils. – Stateczek i eskortę Żandarmerii. A ty Kaila?
– Mam parę pytań do Iwy. I parę pomysłów jak ją znaleźć. Wrócę akurat na czas, żeby być druhną na waszych ślubach. Tylko nie rozwalcie galaktyki pod moją nieobecność. A właśnie, zdezaktywujcie rakatański generator osobliwości. – Wtem odezwał się brzęczyk Malogana.
– Przepraszam was na chwilę – powiedział najemnik. – Halo, tak? Klinika? Znów zapomniała? Dobra, już lecę. Słuchajcie, zmiana planów. Babcia zapomniała wziąć pigułkę i robi akcję typu “umieram, niech wszyscy się tu zbiorą”. Muszę z nią posiedzieć parę dni. – Wyszczerzył się w swoim ulubionym wrednym uśmiechu. – Pożyczę Batorego, Nils. Ziomale na Elliel z zazdrości dostaną apopleksji, kiedy wejdę na orbitę. Babcia zawsze chciała przelecieć się czymś takim.
Jak możecie się domyślić, Nils i Virag żyli długo, ale nie zawsze szczęśliwie. Małżeństwo po tygodniu znajomości? Nie próbujcie tego w domu. Rządzili jednak galaktycznym imperium, więc chyba nie powinni narzekać. Ja bym nie narzekał.
Benn i Eiko okazali się bardziej dobraną parą. Ona dała sobie spokój z psioniką, oddając się swoim dwóm pasjom – aranżacji wnętrz i zoologii. W praktyce oznaczało to zawalenie całego domu terrariami, co doprowadziłoby do szału każdego, poza cyborgiem. Benn po prostu wyregulował sobie poziom hormonów i zaczął pisać fraszki inspirowane ekscytacją partnerki, jak choćby ta:
“Małe kameleonki
Są fajniejsze od stonki
Mają kochańsze nóżki
Są lepsze jako podnóżki
Nie zżerają ziemniaków
Nie dorównuje im Kraków
Jest tylko jedna ich wada
Cały świat przy nich wysiada”.
Zedi wrócił na Margit, ale okazało się, że Seba i Janusz przechlali całą pszenicę, więc, dostrzegając wolną niszę na rynku, postanowił zostać Buddą Siedmiorakiej Ścieżki Darmowej Whisky.
Malogan naprawdę bardzo chciał odstawić Batorego na Jobbik, ale był tylko człowiekiem. Bądźmy poważni, oparlibyście się pokusie zostania pierwszym w historii korsarzem, dowodzącym pancernikiem flagowym?
Kaila odnalazła Iwę i pomogła jest stworzyć nowy wszechświat. Podobno, pozbawiony niepotrzebnych przestrzeni, ludzi palących w windach i disco polo. Nikt jednak nie wie tego na pewno.
Przeczytałam. OK, te fragmenty, które nieźle pamiętałam, tylko przeskanowałam.
Mam wrażenie, że porządnie popracowałeś nad początkiem. A może wydał się mniej chaotyczny, kiedy już z grubsza wiedziałam, kto jest kto?
Fajny, zadziorny język.
powoli unosiło się w górę.
Dość trudno unosić się w dół. Masz więcej podobnych pleonazmów.
– Na Vir-10 mają świetną obsługę sprzątającą,
Liczby w dialogach zapisujemy słownie. To chyba też się powtarza.
Babska logika rządzi!
Hmm, postaram się wykosić jutro te spazmy. Co do Vir-10 i innych tego typu nazw planet, czy sektorów galaktyki, to jakoś, za cholerę, mi to nie wygląda zapisane inaczej :/ . Przemyślę to jeszcze, ale nie wyobrażam sobie zapisania słownie, choćby nazwy tej planetoidy:
https://pl.wikipedia.org/wiki/(308635)_2005_YU55
Dzięki za punkt.
A zauważyłaś przy tym skanowaniu, że odciążyłem sumienie Nilsa w pamiętnej scenie z Egilem :P ? To chyba jedyna duża zmiana w stosunku do pierwotnych tekstów.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
No to wyobraź sobie, że musisz o tej planetoidzie opowiedzieć komuś przez telefon. Jakich dźwięków użyjesz?
Egil to ten jeniec? Jeśli tak, to zauważyłam.
Babska logika rządzi!
“Ta wielka kupa skał, o której rozmawialiśmy poprzednio”. Dobra już, dobra, pokombinuję nad tym, słowo harcerza.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Tym razem od początku czytało się naprawdę dobrze, choć przypuszczam, że nie bez znaczenia pozostaje wcześniejsza lektura epizodów. To był dobry pomysł, żeby przygody załogi Gawrona zawrzeć w jednej, spójnej opowieści, a dobrej jakości humor i odpowiednia dawka abstrakcji sprawiły, że ostateczna wersja okazała się naprawdę satysfakcjonująca. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję, Regino.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Bailocie – Regulatorzy, Regulatorka, Reg, ale błagam, nie Regina!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Warto było, żeby “usłyszeć” Twoje błaganie :P , lecz, jak rzekł kruk – nervermore.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Dziękuję. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
I to opowiadanie jest kolejnym elementem potwierdzającym, że wersje reżyserskie mogą być bardziej udane :) Żarty, które mi się poprzednio podobały, nadal śmieszą, a dołączyło do nich kilka nowych. Podsumowując: podobało się i jestem usatysfakcjonowany :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Thx, Man. Może ta banda kiedyś powróci w jakiś spin-offie czy tam innym sequelu. Na razie zasłużyli na trochę “normalnego” życia.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Zajebiste.
Powaga, jedno z najzabawniejszych opowiadań, jakie tu czytałem. Jakbym czytał Douglasa Adamsa, tylko takiego polskiego, zcebulizowanego. Zcebulizowanego, bo czasem humor nie jest może najwyższych lotów… i dobrze, bo najwyższe loty kosztują, a takie normalne są dla każdego. Po ludzku mówiąc: mnie śmieszy.
Czytałem wcześniej tylko jeden epizod i byłem dość wyrwany z kontekstu. Obcowanie z całością dało o wiele większą satysfakcję.
Kupiła mnie już pierwsza linijka. Wiedziałem, że będzie dobrze. A pierwsze parsknięcie było już przy tym Sebastianie i Januszu. Potem od czasu do czasu kisłem. Od czasu do czasu, czyli nie trzy, cztery razy na tekst, jak to zwykle bywa. No kurna, Bailout, co ja Ci tu będę pierniczył, dałeś porządną rozrywkę.
Szkoda, że niedocenioną. Ale z tym zaraz spróbuję coś zrobić. Na razie klik do biblioteki i kilka uwag.
Mam wrażenie, że największy chaos powstawał przy dialogach. Polecam Ci na przyszłość stosować się do niepisanej zasady, by w didaskaliach pisać tylko o osobie, która wypowiada daną kwestię. Np. tutaj:
– Może potrafisz latać tym złomem i radzisz sobie z nieuzbrojonymi kolesiami, ale nie z każdym warto zadzierać. Dotarło? – Nils pokiwał głową. – To zostawię cię teraz samego, żebyś przemyślał swoje błędy. Wprawdzie mamy na pokładzie troje ofiar losu z depresją, ale ja się słabo nadaję na niańkę. Zwłaszcza, kiedy mamy cały, wkurwiony Rakatan na głowie.
Powinieneś rozbić to na akapity, by “Nils pokiwał głową.” stanowiło osobną linijkę. Zrozumiałem, o co chodziło, ale wystarczy chwila nieuwagi, by uznać, że to Nils wypowiedział te słowa i w międzyczasie pokiwał głową.
W paru innych miejscach też mi się pierdzieliło, kto co mówi. Ale ogólnie bohaterowie byli rozróżnialni (i świetni!), nie miałem z nimi problemu.
Były też nagłe przyspieszenia akcji, które mogą wprowadzać w poczucie zagubienia, ale mnie nie przeszkadzały.
Mógłbyś jeszcze długo zachwalać. Ogólnie to się ubawiłem. PMS, HBO. Sprawdzę, czy rowery stoją. Podejście do zwierząt. I mnóstwo innych żartów. To wszystko dało kawał tekstu z jajem.
Szkoda że to tak niedocenione opowiadanie.
https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/
Dzięki, Wodzu :D. Za przeczytanie, punkt i niepiórkową polecankę.
Czy ja wiem, czy szkoda i czy niedocenione? Są dobre recenzje osób, których zdanie bardzo cenię, i o których wiem, że mają wyrobiony smak. To niemało. Jeśli Twoje peany nie pomogą, to za jakiś czas przypomnę o tekście w “Wykopalisku”.
I jeszcze mały trailer. Biorę się na poważnie za pełną, pierwszą księgę wesołego “Tadzia” w wersji s-f. Mickiewicz wytyczył tu około tysiąca wersów i taki jest cel. Na razie mam około jednej piątej i planuję co najmniej nie schodzić poniżej poziomu swoich najlepszych tekstów. Do przeczytania wkrótce :P.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
A masz. :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
A dzięki :)
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Czekam. Widać, że masz łeb i rękę do pióra.
https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Taki był plan :)
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Zrealizowany w stu procentach ;)
Przynoszę radość :)
Okazuje się, że kłamałem. Jednak korzystając z chwili czasu komentarz będzie dziś.
Bez sensu, żebyś czekał do soboty.
Więc tak. Tekst czytany w całości faktycznie mocno zyskuje na odbiorze. Żadne to w sumie zaskoczenie, bo i trudno “wmeldowując się” w połowę historii oczekiwać podobnego zrozumienia, jak w przypadku całości, ale na wszelki wypadek warto to odnotować.
Tekst jak napisałem, zyskuje na odbiorze, bo jest znacznie czytelniejszy i bardziej poukładany. Lepiej poznaję bohaterów, płynniej wchodzę w ich historię, więc i łatwiej mi ich odróżnić, a przy okazji docenić ich potencjał humorystyczny (rozbroił mnie ten Rysiek :D).
Fajnie, że postacie są zróżnicowane. Każda z nich ma ten wspomniany potencjał humorystyczny, a jednocześnie trudno odnieść wrażenie, że były tworzone stricte pod humor. To raczej Ty wyciskasz humor z bohaterów takich, jakimi są.
Zaczynasz od razu taką fajną wstawką humorystyczną o zacierze i później przez te blisko 70 000 znaków konsekwentnie trzymasz określony poziom. Nie ucieka Ci on nawet w momentach, gdzie sytuacje i zdarzenia są dosyć trywialne i gdzie naprawdę bardzo łatwo wpaść w zwykły, średnio atrakcyjny dla czytelnika rechot.
Humor budujesz bardzo ludzki, to jest na odniesieniach do rzeczywistości, na wykpiwaniu jej czasem poprzez bohaterów. Jest to manewr pozornie ryzykowny, bo wiadomo, że po czasie pewne odniesienia mogą stać się niezbyt aktualne, a przez to średnio dla czytelnika zrozumiałe. Tutaj jednak było takich stosunkowo mało.
Pojedynczych, najzabawniejszych zdań nawet przy tym nie przywołuję, bo było tego naprawdę sporo.
Sama historia bardzo lekka. Naprawdę rzadko który tekst o takiej długości pozwala przez siebie tak przemknąć. Opowiadanie przy tym nie męczy. Tak jak opowiadania humorystyczne +30 000 znaków często stają się w pewnym momencie zwyczajnie męczące, tak tutaj ten czynnik w żaden sposób nie działa. Przy końcowych fragmentach opowiadania bawiłem się równie dobrze jak i na początku.
Zresztą, najlepszy dowód, że wpadam już dzisiaj. Zakładałem, że będę sobie “dawkował” tekst po epizodzie czy dwa na dzień, ale tekst, jak już raz mnie dorwał to nie puścił.
Swoją drogą, to też fajna zaleta tekstu, bo można go sobie fajnie rozłożyć na kilka dni, bez ryzyka, że człowiek zagubi się w historii, zgubi jakiś wątek, itp. Przy tej długości to naprawdę ważny element.
Pochwał, jak widzisz, jest sporo i są one zasłużone. Czy jest to w taki razie opowiadanie wybitne? No pewno nie. Zacznę od tego zapisu dialogów, który mnie zatrzymywał. Co prawda, nie jest tu żadnym specjalistą, więc może wszystko jest ok, a tylko ja się niepotrzebnie czepiam, ale skoro już zacząłem:
– Temat dzisiejszej narady, jak widać, wybierał Nils – Benn rozpoczął zebranie, wskazując na główny ekran.
Tu na przykład zastanawiałem się, dlaczego nie ma kropki po Nilsie.
– Może włączyć opcję wibracji? – cyborg powoli się rozkręcał.
Tu z kolei myślałem, czy nie powinno być dużej litery.
Takich przypadków trochę w tekście było.
Nie jest to jednak coś, co mocno przeszkadza w lekturze. Raczej chciałem się pochwalić, że uważnie czytałem. ;)
A już konkretniej o tym, dlaczego opowiadanie nie jest wybitnie: Był tu mianowicie potencjał, żeby jeszcze wartość tego opowiadanie podnieść.
Tekst nazwałbym (w bardzo dużym uproszczeniu) formą kosmicznej humorystycznej przygodówki. Można tu było wpleść jakiś nietypowy motyw poznawczy. Humor pozwala nieco lżej podejść do tematu uwiarygadniania koncepcji (co nie oznacza oczywiście, że zupełnie je zignorować), ponadto można dzięki niemu tworzyć bardziej odpałowe wizje. I właśnie tego trochę tu brakło. Jakiejś zupełnie nietypowej wizji planety (wychodzącą nieco poza samą przygodówkę i pewne obśmiewanie rzeczywistości), albo nieznany przypadek w kosmosie. Słowem, nieco większą inwencję twórczą w tym względzie, dzięki której opowiadanie mocniej zapadłoby w pamięć. Coś jak “muszki” w “Niezwyciężonym”, albo ocean w “Solaris” tylko w wersji humorystycznej (i oczywiście mocno okrojonej), a niechby nawet i kosmiczne ziemniaki, bodaj z “Dzienników Gwiazdowych” (daruj, że przywołuję tylko Lema, ale jakoś tak od razu się nasunął).
Brakło mi też takiej mocniejszej i zdecydowanej próby przemycenia jakiejś nuty goryczy w tym wykpiwaniu rzeczywistości, która przecież przez tekst się przewija. Stałby się wtedy nieco głębszy.
Brakło więc tego i owego, ale też, co tu dużo ukrywać, nie jest to krytyka do końca szczera. I tak naprawdę pojawia się głównie dlatego, żeby niejako “uwiarygodnić” ten komentarz; żeby pokazać, że autor opinii jest z tekstu zadowolony mimo tych elementów, które można było dorzucić, nie zaś rzucający bezkrytycznie “ochami i achami”.
Bo to jest naprawdę bardzo dobry tekst. I myślę, że przy okazji bardzo niedoceniony. Strasznie trudno jest znaleźć takie opowiadania. Moim zdaniem obok “Dla dobra…” AQQ i “W świętym gaju…” Finklów to bez wątpienia najlepszy tekst humorystyczny, jaki miałem okazję tu czytać.
Dobra. Tyle.
Komentarz spisał, pozdrowił i poszedł.
P.S. Daruj ewentualne literówki i błędy w komentarzu, ale już brakło trochę czasu, żeby go dokładniej przejrzeć i wyczyścić.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
“Przepraszam, że list taki długi, ale nie miałem czasu go skrócić” XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ponownie wielkie dzięki za czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie, i za dobre słowo, cny CM-ie. Cóż mogę dodać? Ano może to, że faktycznie zabawne teksty są niedoceniane, no i co pan zrobisz. Może ludziom się wydaje, że to tak banalnie łatwe coś takiego napisać? Może, że jak nie wyciska łez, to nie jest wartościowe? Uważam, że w takich opowiadaniach przemycam sporo niegłupich prawd o rzeczywistości i niemało własnych doświadczeń. Lubię tak pisać, ale weź tu człowieku zdobądź w ten sposób piórko. No nie ma opcji, szybciej mi taką konwencję gdzieś puszczą drukiem. Dlatego daję sobie spokój lub eksperymentuję, z różnym skutkiem. Mało to geniuszy zostało docenionych po śmierci? ;D
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Dobrze się czytało, nie było ponure ale …
Ale co…?
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski