- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Szarość nie istnieje

Szarość nie istnieje

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Szarość nie istnieje

Końcówka praktyk studenckich w Zakładzie Patomorfologii miejskiego szpitala w Żywcu dłużyła się niemiłosiernie. Janek przeczytał wszystkie książki, przejrzał kolorowe magazyny, które z niezrozumiałym zapamiętaniem gromadziły pielęgniarki, pragnąc choć przez moment poczuć się jak gwiazdy. Piękne stroje, bogaci mężczyźni, droga biżuteria. Kolorowy świat wciągał niespełnionymi obietnicami.

Był zmęczony. W nocy trochę pobalował.

− Chcesz naleśnika? − Anka odwijała przyniesiony z domu pakunek. Zawsze po przyjściu do pracy zjadała obiad z poprzedniego dnia.

− Wolę na misjonarza − przez półprzymknięte usta odpowiedział Janek, obracając w dłoniach kubek z żeńskimi motywami anatomicznymi.

− Dureń.

“Rzeczywiście. Jeśli już, to przecież nie z nią” − pomyślał. Anka miała jakieś czterdzieści lat, przez jej łóżko przeszło więcej lekarzy niż liczy sobie przeciętna klinika.

W pielęgniarskim pokoju Janek przygotowywał sprawozdanie z autopsji R. Byrcika. Denata znaleziono martwego obok biurka na uczelni, gdzie był dziekanem. Całe życie walczył z nauką, a wykończył go zwykły krwotok podpajęczynówkowy. Zewnętrzne oględziny ujawniły złamaną i źle złożoną rękę, blizna chirurgiczna była prawdopodobnie pozostałością po wycięciu wyrostka robaczkowego. Przymknął oczy i przywołał widok dziekana: nagiego, na metalowym stole, bez togi, tytułów i władzy, wyglądał jak „nikt”. Ciekawe jak zapamiętali go studenci.

Janek przebiegł wzrokiem opis, zastanawiając się, która dziekańska ręka była złamana. Nie chciało mu się wracać do prosektorium. Może by kogoś wysłać? Popatrzył na dziewczynę w pielęgniarskim fartuszku, która właśnie podlewała paprotkę.

− Heelaaa − poprosił przymilnie, specjalnie przedłużając samogłoski. − Zaszłabyś?

− Ojj! − krzyknęła. − Widzisz, co zrobiłeś? − Z różowawego fartuszka skapywała woda.

− Zaszłabyś do prosektorium i sprawdziła, którą rękę denat miał złamaną? − mówił łagodnie. Helena poruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że jeszcze musi się namyślić i ściągając mokry fartuch skierowała się do prosektorium. Odprowadził ją wzrokiem. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie w stanie wyręczać się kobietami. Robiły, co chciał. Na kolokwiach dawały odpisywać. Ale przecież kiedyś się zestarzeje. Siwe włosy, zapadnięta klatka piersiowa. Brrrr.

Studiował medycynę, lecz bez ciśnienia. Równie dobrze mógłby zająć się układaniem kostki brukowej. W zeszłym roku na wakacjach dorabiał jako brukarz. Wtedy po raz pierwszy przez moment nie widział barw. Wystraszył się. Gdyby się wydało, miałby kłopot ze skończeniem studiów.

Szybkie kroki na szpitalnym korytarzu przeszły w trucht, potem w bieg, a sekundę później Helka z otwartymi szeroko oczyma wydyszała:

− Nie ma go!

− Uspokój się, Helu. − Anka położyła rękę na ramieniu młodszej koleżanki. – Ordynator ma przyjść dopiero za pół godziny.

Przez ciało Heleny przebiegł dreszcz, potem drugi i trzeci. Janek pomyślał, że wziąłby ją do swojej firmy brukarskiej, mogłaby zastąpić wibrator. Dopiero po sekundzie doszło do niego, że znikły zwłoki R. Byrcika.

Takiej kotłowaniny nie pamięta, od kiedy zaczął praktykę.

− Kto miał klucze, kto ostatni wchodził do prosektorium? − brzmiały zadawane pytania. Na wszystkie była tylko jedna odpowiedź. „Janek”. Z wesołkowatego studenta przemienił się niemal w handlarza skór. W dodatku głupio nie mieć nic na swoją obronę. Przecież nie powie, że szwagier Helki ma zakład pogrzebowy o bezsensownej nazwie „Biało-czarne”. Zresztą na co komu taki nieudany denat. Jedynie czaszkę po kilkudniowym wymoczeniu w proszku do prania i obraniu z resztek mięsa dałoby się sprzedać studentowi pierwszego roku.

− A ja już myślałem, że z pana strony może mnie tylko spotkać niechciana ciąża którejś z pielęgniarek. − Ordynator Wilski miażdżył go wzrokiem. – Czy pan wie, że to jest prawie niemożliwe, żeby zwłoki zginęły z zamkniętego prosektorium.

Janek nie zdążył jeszcze zastanowić się nad terminem „prawie niemożliwe”, gdy usłyszał wyrok.

− Do chwili wyjaśnienia sytuacji będzie pan pracował na geriatrii. Może przynajmniej żywi panu nie uciekną. − Blade oczy ordynatora wyrażały zakłopotanie. Ale nie złość.

Do zabrania miał niewiele rzeczy. Parę książek, ciuchy na zmianę. Wrzucał wszystko do plecaka. Anka odkroiła kawałek naleśnika i podała mu ze smutnym uśmiechem. Doprawdy dziwna pamiątka, zważywszy na kłopoty, jakich narobił.

Czekało go jeszcze przesłuchanie na policji. No chyba, że dziekańskie truchło objawi się równie nieoczekiwanie, jak znikło.

Do pawilonu geriatrycznego szedł wolnym krokiem. A może – wymyślał kolejne hipotezy – ukrył się tam jakiś zboczeniec szukający obiektu swych patologicznych chuci. Przeczekał za parawanem, a potem wyniósł dziekańskie szczątki i teraz gwałci je w zimnej piwnicy. Pomysł sam w sobie możliwy do przyjęcia, jednak jakby z lekka absurdalny. Niestety nic innego nie przychodziło mu do głowy.

Szedł zamyślony i właśnie wówczas znowu przydarzyło mu się „to”. Poczuł się jak na seansie przedwojennego filmu. Czarno-biały świat wyglądał dziwacznie. Przy wejściu do kostnicy szare cienie kiwały się, niby pogrążone w chorobie sierocej. Janek zamrugał energicznie. Kolory nie wróciły, za to… zobaczył „go”. Dziekan R. Byrcik z karteczką przypiętą do palca u nogi na wpół klęczał pod wybujałym cisem.

− Co pan tu robi! − krzyknął.

Truchło ani drgnęło, obiema rękoma obejmując cis.

Janek doskoczył do szarej postaci, próbując ją złapać i zaciągnąć z powrotem do prosektorium. Wtedy w szklanych oczach zmarłego dziekana pojawił się strach. Groźny i wielki, jak czeluść dzieląca dobro od zła. Szare cienie, chwilę temu tak śmiesznie dygające przed wejściem do kostnicy, teraz znieruchomiały, a w powietrzu zdawało się słyszeć przejmujące „Nie”. Dłonie Janka zanurzyły się w chłodną, śliską plazmę, a szare oblicze upiora pokryła maź płynących czarnych łez. „Chyba coś zrobiłem nie tak?” − przeleciało Jankowi przez głowę. Ale już było za późno. Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek zaczął uciekać. Nie był wierzący, teraz jednak gnał na oślep w stronę szpitalnej kaplicy. Truchło dziekana było tuż przy nim. Bliżej i bliżej. Wokół mnożyły się czarne zjawy.

Biegł ile sił. Nie oglądał się. Miał wrażenie, że zaraz go dorwą, a wtedy i on stanie się kolejnym czarnym zombie.

Zbiegł z chodnika na trawnik. Łapał oddech krótkimi haustami. Żebyż jeszcze nie pił tyle poprzedniego wieczora. Przeskoczył niski żywopłot. Ziemia zrobiła się dziwnie miękka. Padający od paru dni deszcz zamienił trawnik w grzęzawisko. Za sobą słyszał nieprzyjemny świst. Identyczny z tym, jaki wydają przedziurawione płuca. Kurcz zaczął łapać mu nogę. Musi zdążyć, musi, musi. Im bliżej kaplicy, tym otaczało go więcej cieni. Lecz nie były to te same czarne cienie, lecz jakby jaśniejsze, niemal białe, lub świetlistobiałe. Do kaplicy prowadziło parę schodów. Jeśli się przewróci, dopadną go i wyssą z niego życie. Uchwycił się metalowej poręczy i wykonał susa. “Ale czy kaplica w ciągu dnia jest otwarta”? Nie było sensu się zastanawiać. Chwycił klamkę, pociągnął i… zamknięte. Zaroiło się od białych postaci. Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Czarno-biały film zawirował. Gdzieniegdzie zamigotała zieleń drzew i stracił przytomność.

Kiedy otworzył oczy, nad nim stała Helka z jego ulubionym kubkiem, tym z wyrysowanymi żeńskimi motywami anatomicznymi.

− Zapomniałeś zabrać. A w ogóle, co ci się stało?

Janek nerwowo rozglądał się, nie wiedząc, co powiedzieć. Świat znowu wyglądał jak przedtem. Kolorowy, z odgłosami samochodów i rozmowami chorych, którzy wyszli do szpitalnego parku na spacer. Większość patrzyła z zaciekawieniem w jego stronę.

− C-coo? Eee, nic.

− Mówili, że biegłeś jak opętany, odmawiając litanię do wszystkich świętych. − Hanka nie mogła powstrzymać uśmiechu. − Bieganie odstresowuje, ale mógłbyś wybrać inne miejsce niż szpital.

Janek dochodził zwolna do siebie. Nie był już pewien, w czym uczestniczył. Trafił na zjazd wampirów, a może wczorajszej nocy coś pomieszał. Ucałował Helkę, dziękując za przyniesienie kubka i udał się w stronę geriatrycznego pawilonu.

Budynek z czerwonej cegły znajdował się na końcu brukowanej ścieżki. Dobrze wymyślone. Trudno było pozbyć się wrażenia, że jakaś droga tutaj właśnie się kończy.

Pchnął szklane drzwi. Nie lubił geriatrii. Niebieska poczekalnia pachniała moczem i starymi ludźmi. Pesel personelu był niewiele młodszy od leżących tam pacjentów.

Przełożona pielęgniarek przez krótką chwilę oglądała kartkę z przydziałem. Usta wydęła z niechęcią, a jej siwe odrosty zafalowały.

− Zajmie się Ludwikiem − wychrypiała.

− Ma napełnić? − równie enigmatycznie odpowiedział Janek, który jako tako doszedł już do siebie. Swoją ucieczkę przed truchłami postanowił uznać za pozostałość po nocnej libacji, na której czeski alkohol lał się strumieniami, a wiadomo przecież, że Czesi ładują do niego dodatki, po których nie tylko haluny się pojawiają ale i życie można stracić.

– Nie chodzi o pojemnik z płynem do mycia naczyń, lecz pana Ludwika, spod piątki. Trzeba go umyć, ogolić. Dzisiaj ma przyjść do niego córka. Niech wygląda. Przyślę ci kogoś do pomocy.

Odeszła, mamrocząc coś pod nosem.

Pan Ludwik leżał pod oknem. Trzech innych pacjentów oddychało ciężko. Nawet nie poruszyli się, gdy wszedł. Jego „Dzień dobry” unosiło się chwilę w powietrzu, jak nikomu niepotrzebny papierek rzucony przez niegrzeczne dziecko.

Podśpiewując, przygotował naczynie z wodą i delikatnie odsunął kołdrę. Sponiewierane ciało miało dość życia.

− Zostaw go. − Usłyszał gdzieś za sobą. Facet na środkowym łóżku patrzył w jego stronę. − Zostaw go pan i idź. U niego była już dziś żona.

− Córka ma dopiero przyjść − wyszeptał Janek.

− Żona była. Ta co umarła mu w zeszłym roku.

Postanowił nie zwracać uwagi na androny staruszka.

Przyłożył gąbkę do bladej skóry.

− Czemu mu to robisz?

Niedoszły absolwent medycyny wytarł ręce o prześcieradło i podszedł do człowieka na środkowym łóżku. Najłagodniej, jak tylko mógł, spytał:

− Jakim cudem odwiedziła go zmarła żona?

Siwiuteńki jak gołąbek jegomość najpierw spojrzał zdziwiony, a potem jego wodnisty wzrok aż połaskotał zwoje nerwowe w mózgu Janka.

− Bo widzisz, kawalerze…

Janek od dziecka nie znosił, gdy tak do niego mówiono.

− …jak dusza człowieka chybocze się na granicy światów, wtedy dostrzega tych, którzy odeszli. Oni zawsze są obok, lecz żeby ich zobaczyć, trzeba być jedną nogą już tam… − siwy jegomość przesunął wzrok daleko za okno.

Janek poczuł przechodzący po plecach dreszcz.

– Widziałem dziś zombie – powiedział niepewnie. – Czy i ja zaraz umrę?

Postanowił, że choćby pobieżnie, ale musi opowiedzieć komuś dzisiejszą historię.

Człowiek o wodnistych oczach miał na imię Kuba. W czasie wojny był sanitariuszem. Widział więcej śmierci niż narodzin.

− Wątpię. Niektórzy ludzie w chwilach wielkiego wzburzenia zaczynają widzieć świat niewidzialny. − Wygładził kołdrę żylastą dłonią. − To jest czarno-biały świat z wyraźnym podziałem na dobrych i złych.

− A szarzy? − Janek pamiętał wygląd dziekana.

− Szarość nie istnieje. Jest tylko biel i czerń. Szarość jest stanem przejściowym. Coś jak wodór w stanie atomowym. Szarzy martwi mają jeszcze szansę naprawić jakąś krzywdę. To ich znajdują w trumnach, leżących na boku i z połamanymi paznokciami.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

− Szarych nie wolno dotykać – powoli powiedział Kuba.

− Bo?

− Nie odnajdą wejścia do tunelu łączącego ten i tamten świat. Zupełnie jak w przypadku piskląt, które dotknięte przez człowieka zostają odrzucone przez matkę. Szarzy, których dotknął człowiek, wariują. Błądzą po świecie i myślą tylko o zemście.

− Czyli dziekan Byrcik będzie mnie teraz dręczył.

Kuba uśmiechnął się nieznacznie. − Dręczący dziekan to raczej standard niż wyjątek − szepnął ubawiony swoim bon motem. − Możesz sobie i jemu pomóc. Trzeba tylko odnaleźć wejście w inny świat. Czarną lub białą studnię. Korytarz, przejście. Dla szarych nie ma nic gorszego niż pozostawanie w rozdarciu doczesności. Ani „tu”, ani „tam”.

− Ale jak? − Janek z niepokojem patrzył na Kubę. Zza rozchylonej niebieskiej piżamy widać było ciało pokryte starczymi plamami.

− Masz wszystkie informacje. Dasz radę. Jesteś stworzony do odprowadzania szarych do „biało-czarnego” świata. Na pewno znajdziesz odpowiedź. Aha, jak już wszystko załatwisz, przyjdź do mnie. Musimy jeszcze porozmawiać.

Janek nie miał ochoty na żadne rozmowy. Dość wrażeń.

Wyszedł na korytarz. Czy powinien wierzyć słowom Kuby. Co miałby zrobić? Gdzie znaleźć studnię? A może to tylko haluny.

Z daleka słyszał znajomy odgłos. Helka truchtała w jego stronę, a z każdym krokiem poły fartuszka odsłaniały ładnie opalone udo. „Brałbym ją – pomyślał. Och, brałbym ją jak Rosja Krym”.

Nie miała dobrych wiadomości. Drżącym głosem obwieściła, że ma auto zupełnie brudne.

Nic dziwnego. Już dawno powinien je umyć. Szpital zaczął na nim robić wrażenie psychiatryka ze złą opinią, marną skutecznością leczenia i nieznaną nigdzie na świecie zaraźliwością chorób psychicznych.

− Na całym twoim aucie porozrzucane są trupy gołębi z poodrywanymi główkami. Paskudny widok. Wszędzie pióra, krew i wnętrzności.

Janek zbladł. Nie tak wyobrażał sobie końcówkę praktyk.

− Zawiadomiono policję. Myślą, że to rodzina tego Byrcika. Chcą się zemścić, że zniknąłeś im ojca i dziadka.

Popatrzył na Helkę. Rzeczywiście ładna. Szczególnie, gdy się denerwuje.

Jeśli rację miał Kuba, winić należy dziekana, który ogarnięty pasją nienawiści będzie uprzykrzał życie Jankowi. O ile na upiornym dziekanie wcale mu nie zależało, o tyle własny komfort cenił niezwykle wysoko.

Hmm, Kuba powiedział, że ma wszystkie skrawki układanki, nie pozostaje nic innego, jak złożyć z tego rozwiązanie. Niech dzisiejszy surrealistyczny bieg zdarzeń wybuchnie blaskiem ukrytego sensu.

Wziął ulotkę ze stolika. Korzyści z karmienia piersią dziwnie kontrastowały z geriatrycznym pawilonem. Sięgnął po następną. Specyfik na świeży oddech i wolne miejsce na notatki. Wypisał co wie. Nie było tego dużo. Wszystkie informacje wyglądały na wyimki z nieudanego szorta na konkurs Fantastyki. Dłuższą chwilę zastanowił się, czy nie powinien odnaleźć jakiejś protegowanej dziekana, której naukowiec obiecał, że zrobi ją habilitusem, a zostawił z syfilisem. Wina nie wydawała się jednak odpowiednio ciężka, by skazać ofiarę krwotoku podpajęczynówkowego na wieczne błąkanie się po tym świecie.

− Dobrze, żeś pan jeszcze nie poszedł. − Przełożona pielęgniarek stała nad nim. Jej odrosty stały się jakby dłuższe. − Nasz pacjent, pan Jakub, prosił żebym ci to dała.

W wyciągniętej dłoni zajaśniał medalik. Podziękował. Przyjrzał się bliżej. Nie wiadomo, co przedstawiał, liczne linie, niemal jak wijące się białe robaki na sczerniałym mięsie, albo mieszające się z sobą jin-jang wydawały się taką samą niedorzecznością, jak rozmowa z panem Jakubem. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale gdy podniósł głowę, zobaczył tylko kołyszące się biodra przełożonej. Jej odrosty mieściły się jedynie w standardzie pawilonu geriatrycznego.

Włożył medalik do kieszeni i jeszcze raz przeczytał półgłosem wypisane elementy łamigłówki. Hmm, chyba wiem.

Czym prędzej postanowił odszukać szpitalnego dozorcę.

Znalazł go przy pieleniu róż. Na pobrudzonym identyfikatorze widoczne było jedynie imię.

− Och, tu panu wypadły sekatory. Proszę. − Podał usłużnie.

− To tobie uciekł nieboszczyk?

Że też takie informacje nie mają szans pozostać w sekrecie dłużej niż pięć minut.

− Panie Antoni − zaczął przymilnie. − Pożyczyłby mi pan szpadla?

− Jakeś go nie zakopał, to i go nie odkopiesz.

“Mądrość ogrodników nie ma sobie równych” − pomyślał Janek.

− Szpadel − poprosił jeszcze raz i pospieszył z wyjaśnieniem, że musi podrzucić trochę żwiru na podjazd, gdzie zaparkował auto.

− A niech weźmie. Tylko niech nie zapomni oddać.

Tym razem wiedział już dokładnie, co chce zrobić. Odkopie wejście do „krainy cieni”. Tylko jedno miejsce wydawało się właściwe.

Stanął pod rozłożystym cisem. Drzewem strzegącym krainy umarłych, z którego w średniowieczu wyrabiano lek przeciw wściekliźnie, a czarownice dodawały do kotłów z zupą przygotowywaną dla czarta. Wejście musi być pod cisem.

Nie namyślając się, wbił szpadel. Korzenie stawiły opór. Lecz nie one były najgorsze. Nagle zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Truchło Byrcika wyrosło nie wiadomo skąd. Poszarzałe, bez wyrazu. Za nim pojawiły się jasne, prawie białe istoty i najgorsze z nich, czarne cienie, ociekające mazią i wydzielające trupi smród. „Mógł jednak zabrać parę ulotek na preparaty reklamujące świeży oddech” − pomyślał bez sensu. Nie atakowały. Możliwe, że chcą, by dokopał się do podziemi. Odnalazł ukryte wejście. Wówczas w blasku słońca wprowadzi zagubione szpitalne dusze do Krainy Przeznaczenia. Trochę banalne, ale niech tam, najwyżej opisze historię i wyśle na jakiś konkurs.

Stwory to zbliżały się do niego, to oddalały. Za każdym razem, gdy były już blisko medalik rozgrzewał się transcendentalnym, niezrozumiałym ciepłem. Tak wielkim, że powinno palić się ciało, a jednak w topiącym się od własnego żaru medaliku nie było mocy zniszczenia. Za to zaklęta w nim siła zabezpieczała go przed atakiem plujących czarno-białym śluzem stworów.

Spocił się. Któryż to już raz dzisiaj. Rytmicznie uderzał sztychówką o ziemię, dłońmi usuwał większe kamienie. W każdej chwili miał nadzieję ujrzeć ocembrowane wejście do studni i bijące z niej białe światło, bądź też czerń tak wielka, że aż wsysająca poświatę pochmurnego popołudnia.

Podniósł jeden kamień, potem następny. Chyba znalazł.

Gdy wyprostował się nad wykopanym dołem, w dłoniach trzymał zawiniątko. Biała jak śnieg pieluszka skrywała tajemnicę sprzed lat. W nylonowej torebce znajdował się wyjaśniający list.

*

Trzy dni później w szpitalnej świetlicy zorganizowano konferencję prasową. Dyrektor wytłumaczył, że zwłoki dziekana Byrcika odnalazły się. Podobno pomylono wózki i do kostnicy zawieziono nie tę osobę, którą należało.

Dziwne, ale nikt nie skojarzył, że dziekan odnalazł się dokładnie w chwili, gdy ksiądz odmawiał modlitwę za zmarłych nad białą trumienką składaną do grobu na pobliskim cmentarzu.

Dziennikarzy bardziej interesowała historia znaleziska w szpitalnym parku. Dyrektor wyjaśnił, że w pieluszce zawinięte były zwłoki niemowlęcia. Dołączony list informował, że młoda kobieta urodziła nieślubne, martwe dziecko, zanim jeszcze dojechała do szpitala. Ojciec dziecka, nie wiedząc co zrobić, postanowił zakopać je pod cisem. List podpisany był inicjałami „R. B.”

Miejscowi żurnaliści skrzętnie zapisywali i nagrywali słowa dyrektora. Jedynie siedząca w pierwszym rzędzie dziennikarka nie wyglądała na przekonaną. Janek przyjrzał się jej uważnie. Inteligentna twarz – pomyślał. Zapewne miłośniczka kotów, jak można było sądzić po swetrze, z którego drobne kocie pazurki powyciągały część nitek. Przedstawiła się jako Reg i zadała najważniejsze dla Janka pytanie.

− Dalej zamierza pan kończyć medycynę?

Co miał odpowiedzieć. Że po spotkaniu z Jakubem zdecydował przystać do bractwa odprowadzającego błąkające się duchy do miejsc wiecznego spoczynku. Ciemne oczy dziennikarki badawczo świdrowały Jana.

− Jjj-eszcze nie wiem.

− Naprawdę? − spytała drwiąco. − Myślałam, że wszystko jest oczywiste. Że jest tylko tak lub nie. Dobre lub złe. Czarne lub białe.

− N-o n-ie. − Zbity z tropu Janek nie mógł złapać oddechu. − N-ie zawsze jest czarne i białe, zdarza się też choćby niebieski wieloryb.

− Taaak, ale on jest z Rosji. − Podsumowała Reg i w tym momencie zgromadzeni dziennikarze zaczęli wychodzić ze świetlicy.

 

Koniec

Komentarze

Punkt 5 regulaminu! Przycinaj, przycinaj, przycinaj… Limit na konkurs 20 tyś. znaków, czyli masz o 3 592 znaki za dużo :)

 

Ło kurde! Wielkie dziękuję Blacktomie. Trza przyciąć.

Anonimie, przeczytałem początek zainteresowany medyczną tematyką, ale niestety widać, że nie masz o sprawie pojęcia. “Wydziały” są na policji albo na uczelniach, patologii może być “zakład”, poza tym w Polsce mówi się raczej o patomorfologach, a nie patologach. W prosektorium nie pracują pielęgniarki, tylko technicy. Mózg w alkoholowym roztworze to też czysta fantastyka. 

Oprócz tego zauważyłem sporo literówek, brakujących przecinków i błędów w zapisie dialogów. Póki nikt nie przeczytał, może warto rozważyć ustawienie tekstu jako kopię roboczą i poprawienie usterek. 

Dzięki funthe…m. Poprawiłem wydział na zakład. Literówek kurcze nie dojrzałem, z przecinkami jeszcze gorzej, bo nie wiem gdzie brakuje. Zastanawiam się, które dialogi są źle zapisane. 

− Chcesz naleśnika. − Anka odwijała przyniesiony z domu pakunek.

Nie brakuje znaku zapytania?

 

− Ojj − krzyknęła.

Skoro krzyknęła, to chyba przydałby się gdzieś wykrzyknik. 

 

− Uspokój się Hela.

“Hela” to wołacz, wołacze oddzielamy przecinkami z obu stron, jeśli trzeba. 

 

− Co pan tu robi − krzyknął.

Kolejny brak pytajnika. Niestety wystarczy przelecieć wzrokiem, błędy same rzucają się w oczy. 

 

Nie wiem, jak dalej z dialogami, ale w razie wątpliwości: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Ogólnie chyba przydałby Ci się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/14

Powodzenia!

Funthe…m. Oczywiście masz rację! Bardzo Ci dziękuję i zabieram się za poprawki. 

1.Studenci kierunku lekarskiego nie odbywają praktyk w zakładach patomorfologii, więc tym bardziej nie robią tego studenci innych kierunków. Tak jest w naszym kraju i być może tutaj mógłbyś, autorze, szukać obrony swojej wizji, ale niestety – rzecz dzieje się w Żywcu. ;)

2.Po co pielęgniarki w takim zakładzie? Do pomocy są tam co najwyżej technicy. Fun już o tym pisał, a tu dalej niepoprawione.

3.Nawet jeśli przyjmiemy, że Janek jakimś cudem wkręcił się na praktyki na patomorfę, to wątpię, żeby jako student pisał sprawozdanie z autopsji. xD Abstrahując od filmowej fikcji, współczesna patomorfologia to w 90% (jeśli nie więcej) oglądanie komórek pod mikroskopem. Sekcje zwłok zdarzają się na tyle rzadko, że wątpię, aby powierzono sporządzanie raportu studentowi, który widział procedurę, przy dobrych wiatrach i kupie szczęścia, raptem któryś raz z kolei. Częściej sekcje wykonują medycy sądowi – a to całkiem inna specjalizacja.

Ciekawe, jak zapamiętali go studen
Ciekawe, jak zapamiętali go studenci.
Ciekawe, jak zapamiętali go studenci.

 Ciekawe, jak zapamiętali go studenci.

Zbędny przecinek.

Popatrzył na dziewczynę w pielęgniarskim fartuszku, która właśnie podlewała paprotkę.

 Popatrzył na dziewczynę w pielęgniarskim fartuszku, która właśnie podlewała paprotkę.

XD 4.Pielęgniarki nie są od podlewania paprotek. :< Do tego podkreślmy raz jeszcze – Janek jest studentem na praktyce; pod nim naprawdę nie ma już nikogo więcej. To on w pierwszej kolejności by po coś leciał w razie potrzeby. :D

 

Ale przecież kiedyś się zestarzej.

 Ale przecież kiedyś się zestarzej. Siwe włosy, zapadła klatka piersiowa.

Literówka + “zapadnięta”

 

Wtedy po raz pierwszy przez moment nie widział barw. Wystraszył się. Gdyby się wydało, miałby kłopot ze skończeniem studiów.

 Wtedy po raz pierwszy przez moment nie widział barw. Wystraszył się. Gdyby się wydało, miałby kłopot ze skończeniem studiów.

Wcale nie.

Ordynator ma przyjść dopiero za pół godziny.
Ordynator ma przyjść dopiero za pół godziny.

 Ordynator ma przyjść dopiero za pół godziny.

Ordynator oddziału, ale kierownik zakładu.

 

Jedynie czaszkę po kilkudniowym wymoczeniu w proszku do prania i obraniu z resztek mięsa dałoby się sprzedać studentowi pierwszego roku.

 Jedynie czaszkę po kilkudniowym wymoczeniu w proszku do prania i obraniu z resztek mięsa dałoby się sprzedać studentowi pierwszego roku.

Znaczy to akurat prawda, ale czemu moczyć czaszkę w proszku do prania? Jakieś źródło podasz, autorze? To fascynujące. :D

 

− Do chwili wyjaśnienia sytuacji będzie pan pracował na geriatrii. Może przynajmniej żywi panu nie uciekną. − Blade oczy dziekana wyrażały zakłopotanie. Ale nie złość.
− Do chwili wyjaśnienia sytuacji będzie pan pracował na geriatrii. Może przynajmniej żywi panu nie uciekną. − Blade oczy dziekana wyrażały zakłopotanie. Ale nie złość.

 − Do chwili wyjaśnienia sytuacji będzie pan pracował na geriatrii. Może przynajmniej żywi panu nie uciekną. − Blade oczy dziekana wyrażały zakłopotanie. Ale nie złość.

Skoro się wypowiada ordynator, to czemu w didaskaliach jest o oczach dziekana, który jest trupem i, mało tego, zniknął?

 

Szare cienie, chwilą temu tak śmiesznie dygające przed wejściem do kostnicy
Szare cienie, chwilą temu tak śmiesznie dygające przed wejściem do kostnicy

 Szare cienie, chwilą temu tak śmiesznie dygające przed wejściem do kostnicy

Literówka.

 

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki

 

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki.

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki.

 Coś się zawiesiło z tymi enterami. :p c.d.n.

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki.

Cienie rzuciły się w jego stronę, wyciągając cienkie, pozbawione mięśni ręce.

Janek rzucił się do ucieczki.

Janek nerwowo rozglądał się, nie wiedząc[+,] co powiedzieć.

Pesel personelu był niewiele młodszy od leżących tam pacjentów.

Obawiam się, że pesel nie może być młody.

Najłagodniej jak tylko mógł spytał:

− Jakim cudem odwiedziła go zmarła żona.

Niby pyta, a pytajnika nie ma.

 

Kuba uśmiechnął się nieznacznym uniesieniem kącików ust.

A cóż innego miał unosić w czasie uśmiechu? Ręce?

 

Janek zbladł. Nie tak wyobrażał sobie końcówkę stażu.

To Janek jest w końcu na stażu czy praktyce? Bo to nie to samo.

 

i bijące z niej białe światło, bądź też czerń tak wielka, że aż wsysającą poświatę pochmurnego popołudnia.

Literówka.

 

Z wyjaśnień, w dołączonym liście, wynikało, że młoda kobieta urodziła nieślubne dziecko, zanim jeszcze dojechała do szpitala. Ojciec dziecka, nie wiedząc co zrobić, postanowił zakopać je pod cisem.

Żywcem je zakopali, czy Dziadek Roku skręcił mu wcześniej kark? Tak czy siak, żywcem, czy nie, ważne, że w Żywcu. ;)

 

Podobał mi się wykreowany momentami absurd, a także mrugnięcia do czytelnika co jakiś czas, zwłaszcza w końcówce. Usterki i nieścisłości trochę psują odbiór, ale sam czarno-biały motyw wykorzystany całkiem porządnie. Podobało mi się.

Pozdrawiam!

Drogi MrBrightside

Ooogromnie dziękuję za uwagi. Część z nich bardzo mnie zawstydza, tak, że pisząc rumienię sie, ale i uśmiecham, tak szczególnie, półgębkiem, podnosząc tylko jeden kącik. Lecz przecież usmiecham się szczerze – wysyłając porcję dobrych myśli tym, którzy przeczytali ten tekst, a głównie znawcom tematyki medycznej.

Pielęgniarek celowo nie przemianowałem na techniczki. Nigdzie nie jest napisane, że Janek przesiadywał w zakładzie patocośtam. Mógł wybrać inny oddział, z miłymi paniami w pielęgniarskich fartuszkach i tam właśnie pisał swoje sprawozdanie. Nie dla potrzeb szpitala, lecz jako rodzaj ćwiczenia. Ordynator zaś mógł nadzorowac jego praktyki. Mógł być znajomym rodziców Janka i umożliwił mu wstęp na patocośtam.

“młody pesel” – to taka przenośnia.

Pielęgniarki w swoich kantorkach i pokoikach podlewają paprotki.

 

Nie zdziwiłbym się już, gdybym w kolejnym komentarzu otrzymał informację, że w Żywcu nie ma żadnego szpitala.

 

BARDZO dziękuję za uwagi. :-)

 

 

Kurde, ależ narobiłem błędów. Naprawdę się wstydzę. I nie mam słów, żeby podziękować Funthesystem i MrBrightside.

A to przecież dopiero pierwszy dzień tego tekstu. Jak tak dalej pójdzie, móje komentarze będą składały sie wyłącznie z podziękowań skierowanych do uważnych Czytelników. Dziękuję raz jeszcze.

A mnie się historia spodobała. Nie znam się na medycynie, więc łykałam wszystko, jak pacjent tabletki. Trochę gorzej z wykonaniem – efekt nieco psują drobne niedociągnięcia. Ale nie jest źle. A nawet misie. Nawiązania do fantastów.pl uśmiechnęły.

Po co Ci ta wielka pusta przedmowa?

Finklo! Ależ mi miło, że Tobie choć trochę się podobało. Po wcześniejszych komentarzach boję się już tu wchodzić, że znów zobaczę długą listę usterek.

Każdy drobny wyraz aprobaty jest lekarstwem dla poranionego anonima. Dzięki Finklo!

Nie ma, że nie wchodzić. Przeciwbólowe i jedziesz! ;-)

Mi też się całkiem podobało, tylko, jak wspomniałem wyżej, usterki utrudniły odbiór. Popoprawiaj, a całkiem możliwe, że ludzie będą podzielać opinię Finkli. ;)

Finklo, dobra Finklo. Ty to jednak umiesz pocieszyć. Zaraz wyjde do apteki. Nie wiem tylko, czy sprzedadzą mi tak silne środki znieczulające. Hm, najwyżej poproszę MrBrightside’a o receptę

Mr Brightside – naprawdę dziękuję! Oby Twoje serce i umysł były zawsze jak najbardziej bright. 

Ach, byłbym zapomniał! Przy takiej ilości merytorycznych potknięć postanowiłem zaklasyfikować tekst do fantasy. 

Horror też się nadawał… ;-)

Horror Finklo? Zdecydowanie tak. Ciekawe dla kogo większy: dla czytającego, czy anonima widzącego komentarze.

Wiele dobrego!

Przykro mi, ale do mnie nie przemówiło :(

Charakter studenta jak dla mnie zbyt mocno kłócił się z ostatecznością losu zmarłych. Rozmowa z Kubą też dziwna. Tak od razu wyznał mu rzeczy, które zakrawały na szaleństwo. Rozumiem, że szczerość staruszka mogła go skłonić do bardziej otwartej rozmowy, ale żeby aż tak się odkrywać. Wątpię, żeby twardo stąpający po ziemi student prowadził takie pogawędki z pacjentami.

I żarciki wydały się, jakieś takie, wetknięte na siłę. Ale już kończę się czepiać, większość uwag i tak jest subiektywna ;)

Melduję, że przeczytałam.

Meldunek przyjęty. Spocznij. (Czy jakoś tak.)

Całkiem zacne opowiadanie. Ciekawy pomysł i sposób przedstawienia. Specyficzny humor uatrakcyjnia odbiór. Klarowna fabuła, bohater żywy, klimat wyczuwalny. Niezłe. :)

Blackburnie! Tak zwyczajnie i po prostu, bardzo Tobie DZIĘKUJĘ!

Na sprawach i zwyczajach medycznych/ szpitalnych zupełnie się nie znam, więc wszystko, Anonimie, co napisałeś w tej materii, przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Reszta jawi mi się jako całkiem niezłe czarno-białe opowiadanie, z odpowiednią dawką fantastyki, humoru i absurdu.

Niezwykle przypadły mi do gustu nowofantastyczne smaczki. ;D

 

De­na­ta zna­le­zio­no mar­twe­go obok biur­ka na uczel­ni… – Czy istniała możliwość, by znaleziono denata żywego? ;-)

 

Całe życie wal­czył z nauką… – Co to znaczy, że dziekan walczył z nauką?

 

Ro­bi­ły, co chce.Ro­bi­ły, co chciał

 

Prze­sko­czył li­gu­ster.Prze­sko­czył li­gu­str.

 

Zie­mia zro­bi­ła się dziw­nie mięk­ka. Pa­da­ją­cy od paru dni deszcz za­mie­nił twar­dą zie­mię w grzę­za­wi­sko. – Powtórzenie. Może tę drugą ziemię zastąpić glebą?

 

do­pad­ną go i wy­ssa­ją z niego życie. – …o­pad­ną go i wy­ssą z niego życie.

 

Przy­ło­żył gabkę do bla­dej skóry. – Literówka.

 

Przez Janka prze­szedł dreszcz.Janka prze­szedł dreszcz.

 

Zu­peł­nie jak w przy­pad­ku mło­dych pi­skląt… – Czy bywają stare pisklęta? ;-)

 

Szpi­tal za­czął na nim robić wra­że­nie psy­chia­try­ka ze złą re­no­mą… – Renoma nie może być zła, bo jest dobra z definicji.

Za SJP: renoma «bardzo dobra opinia o kimś lub o czymś»

 

Czym prę­dzej po­sta­no­wił od­na­leźć szpi­tal­ne­go do­zor­cę. Zna­lazł go przy pie­le­niu róż. – Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: Czym prę­dzej po­sta­no­wił odszukać szpi­tal­ne­go do­zor­cę.

 

Za­pew­ne mi­ło­śnicz­ka kotów, jak można było są­dzić po swe­trze, z któ­re­go drob­ne kocie pa­zur­ki po­wy­cią­ga­ły część nitek.;-) Z przeżyć własnych: W domu posiadaczka Kotów nie nosi swetrów, a jeśli posiadaczce Kotów zdarzy się, np. z powodu awarii CO, włożyć taki dziergany ocieplacz, do którego dobiorą się Koty, to nigdy nie opuściłaby domu w stroju oszpeconym powyciąganymi nitkami. ;-)

No dobra, zaczęłam czytać i poprawiać błędy, i w pewnej chwili pomyślałam, że wyglądają na zrobione specjalnie. Całą historię w dodatku odebrałam jako słabą, żarciki podejrzanie miałkie, generalnie opowiadanie trochę zalatuje mi robieniem z niego specjalnie niedopracowanego. Mogę się mylić, a jakże, ale takie jest moje wrażenie. Nie łyknęłam paramedycznego bajdurzenia ani nie zobaczyłam w bohaterze nikogo poza lekko mizoginicznym panem-nijakiem.

 

Co tam zdążyłam wynotować, zanim zrezygnowałam, to wrzucam:

 

Może by kogoś wysłać. ← to jest pytanie

 

Robiły, co chce. ← co chciał

 

− A ja już myślałem, że z pana strony może mnie tylko spotkać niechciana ciąża którejś z pielęgniarek. − Ordynator Wilski miażdżył go wzrokiem. Czy pan wie, że to jest prawie niemożliwe, żeby zwłoki zginęły z zamkniętego prosektorium. ← źle zapisany dialog (i jakże fatalny żarcik)

 

A może – wymyślał kolejne hipotezy – ukrył się tam jakiś zboczeniec szukający obiektu swych patologicznych chuci. ← to jest pytanie

 

Ale czy kaplica w ciągu dnia jest otwarta”. ← to jest pytanie

 

− Bo widzisz(+,) kawalerze…

Regulatorzy! Dziękuję, a mój uśmiech i ciepłe myśli lecą w Twoim kierunku po błękitnym wczesnowiosennym niebie (ciekawe, razem czy osobno) i na pewno siedzą już teraz na parapecie Twojego okna.

Nie myślałem, że prosta historyjka komukolwiek może się spodobać. Fantastyka preferuje teksty z ciężkim aranżem i intelektualnymi dymami.

Tym bardziej dziękuję!

Poprawiłem błędy i usterki. Ale to zajęcie syzyfowe. Ile by nie poprawiać, za każdym razem, gdy tu wchodzę, widzę kolejną, długą listę.

Nie poprawiłem tylko dziekana walczącego z nauką. No bo to taki skrót myślowy. Kierowca walczy z ruchem na drodze, pisarz walczy ze słowem, Regulatorzy z niesfornymi autorami, a autorzy walczą z językiem polskim.

ligustr (cóż za okropne słowo) – wyrzuciłem,

zastanawiałem się, co piszesz o młodych pisklętach. Boć przecie pisklę jednodniowe jest młodsze od tygodniowego. Ale uznałem, że masz rację. Przy okazji zadałaś mądre pytanie, czy istnieją stare pisklęta. Otóż rozglądając sie wokół mam wrażenie, że wyłącznie.

Koty są fajne. Mam jednak alergię i bez kataru mogę na nie patrzeć z odległości jednego metra. Wszystkie kocie aluzje biorą się z zawiści, że nigdy nię będę miał kotów. Gdy zimą biegałem, widziałem ludzi (z jakiejś organizacji, chyba Braci Mniejszych) dokarmiających dzikie koty. Fajne są dzikie koty. Jedzą ile wlezie, ale dotknąć skurczybyki już się nie dadzą.

 

***

BARDZO, BARDZO, BARDZO dziękuję tym, którzy obdarowują mnie niezasłużoną biblioteką (cokolwiek owa biblioteka znaczy). Mój uśmiech i ciepłe myśli lądują oczywiście na Waszym parapecie.

 

Tak patrzę dalej na licznik Twojego tekstu i się zastanawiam, jakie Śniąca ma podejście do regulaminu ;)

Peace and love :)

(cośtam, cośtam – chyba szyfr do Fortu Knox)enazet

 

Jestem pod wrażeniem, że napisałaś komentarz, nie doczytując tekstu do końca. Ja nie odważyłbym się opisywać wrażeń z wycieczki do Włoch, gdybym wysiadł już w Cieszynie.

Bardzo fajnie, że wynotowałaś moje pomyłki. Oczywiście skrzętnie je poprawiam i naprawdę bardzo dziękuję.

Ale, kurcze, zastanawiałem się, gdzież tam jest paramedyczne bajdurzenie. Może na tych ulotkach na wzdęcia. Teraz to wszędzie tyle tych parafarmaceutyków, że nie wiadomo, co działa i jak działa.

Co do bohatera – może i jest beznadziejny. Ale nie jest mizoginem, bo wg wujka Gugla mizogin nie lubi kobiet. Tymczasem bohater lubi, i to bardzo, tak bardzo, że wszystko mu się z jednym kojarzy. Poza tym, mizogin nie może być nijaki: skoro nacechowany jest pejoratywnie i budzi wyłącznie złe skojarzenia, ergo – nie daje się lubić, zatem nie jest nijaki.

 

Black­to­mie

Dziękuję! Po­ru­szam się na gra­ni­cy do­pusz­czal­no­ści zna­ków i wy­star­czy, że ktoś wska­że ko­niecz­ność do­pi­sa­nia prze­cin­ka, a ja od razu wy­ska­ku­ję poza dopuszczalny limit. Prze­pra­szam i po­sta­ram się le­piej pil­no­wać.

Jeszcze raz wiel­kie dzię­ki, bez Ciebie na pewno nie za­uwa­żył­bym prze­kro­cze­nia licz­ni­ka.

Anonimie drogi, oczywiście, że z uwagą przeczytałam opowiadanie do końca. Rzadko nie doczytuję, a już na pewno nie wypowiadam się na temat całości treści, jeśli jej nie znam. Zrezygnowałam jedynie z poprawiania błędów, bo wyglądały mi na podejrzane – takie, z których autor zdaje sobie sprawę.

Dobra, skoro już na początku skomentowałem, a teraz pojawiły się cztery kliki, postanowiłem doczytać i się upewnić, czy może jednak nie wypadałoby doklepać. 

Przeczytałem bez bólu. Dalej było już mniej medycznych bzdur. Wciąż ostało się sporo błędów różnego kalibru.

Takiej kotłowaniny nie pamięta, od kiedy zaczął praktykę.

Literówka czy jakaś dziwna zmiana czasu?

 

− Ma napełnić? − równie enigmatycznie odpowiedział Janek

Może lepszy byłby szyk “odpowiedział równie enigmatycznie Janek”? 

 

− Co pan tu robi! − krzyknął.

A pytajnik by się tu nie przydał?

 

− Jakeś go nie zakopał, to i go nie odkopiesz. − Mądrość ogrodników nie ma sobie równych − pomyślał Janek.

Tu wypadałoby oddzielić na dwa oddzielnie akapity. Zrozumiałem, o co chodzi, ale to raczej błędny zapis. A na pewno nieelegancki. 

 

Możliwe, że chcą, by dokopał się do podziemi. Odnalazł ukryte wejście.

Przed drugim zdaniem wypadałoby dać “by”.

To takie parę losowych przykładów. Betowanie bardzo by tu pomogło. 

Ogólnie warsztat średni, miejscami bardzo grafomański. Humor raczej niskich lotów (naleśnik, Ludwik, Rosja-Krym), ale to z kiłą zamiast habilitacji uśmiechnęło :)

Fabuła dość absurdalna, poprowadzona jakby od niechcenia. Nie wiem, czy taki był zamiar. W każdym razie wyszedł lekki tekst. A stworzenie takiego to też sztuka (pewnie nawet trudniejsza niż stworzenie jakiegoś ciężkiego smęta :D)

Moim zdaniem poniżej poziomu biblioteki, więc nie doklepię :(

Mimo to – jak już powiedziałem na wstępie – przeczytałem bez bólu. A jak coś nie jest czarne, a “szarość nie istnieje”, to… ;)

 

Blackburn! Opamiętaj się!

 

o_O

 

Tak, to do mnie.

 

Bardzo się cieszę, Anonimie, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Na walkę dziekana z nauką nie patrzyłam w kategorii błędu, zapytałam tylko, co to znaczy, bo wyobraźnia mnie zawiodła.

Wielka szkoda, że nie jest Ci dana możność dostąpienia łaski obcowania z Kotami.

Blackburn, czemu stosujesz autoreprymendę? ;>

Też jestem zaskoczony. ;)

Reg. – przecież wiesz, że Twoje uwagi zawsze są przydatne, a spostrzeżenia ciekawe. Dziękuję!

Funthesystem

Tak to jest, że nie zamierzam bronić tekstu. Zresztą nie mam do niego żadnego sentymentu.

Są jednak rzeczy, które mnie czasem zastanawiają. Bo oto pisałeś, że znalazłeś w tekście medyczne bzdury, a ktoś zauważył również, że w tekście znajduje się paramedyczne bajdurzenie. Tymczasem w tekście nie ma nic(!) o medycynie. Bzdury mogły dotyczyć struktury organizacyjnej szpitala, lecz nie medycyny! Możesz wierzyć lub nie, lecz struktura org i medycyna nie są synonimami.

Napisałeś też, że uśmiechnąłeś się przy kile. No cóż. W tekście ta jednostka chorobowa nie została ani razu wymieniona. Musiałeś zatem uśmiechnąć się przy jakimś innym tekście.

Oczywiście dziękuję, za wskazanie błędów “różnego kalibru”. Chyba skoncentruję się wyłącznie na błędzie najpoważniejszym i rozdzielę wskazane przez Ciebie zdania.

Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Błędy zawsze wyglądają, jak jajecznica na białej koszuli kelnera.

 

Nadesłany przeze mnie tekst jest jaki jest. Wiem, że najlepiej, gdyby stanowił zapis onirycznych widziadeł z mętną fabułą. Może innym razem.

Anonimie, chyba nie wiesz, czego nie wiesz…

Dłuższą chwilę zastanowił się, czy nie powinien odnaleźć jakiejś protegowanej dziekana, której naukowiec obiecał, że zrobi ją habilitusem, a zostawił z syfilisem

Syfilis, a dokładniej: syphilis, to łacińska nazwa kiły :) Więc już choćby to jest o medycynie. 

Wymieniony krwotok podpajęczynówkowy jest jak najbardziej medycyną. Albo ta bzdura o zanurzaniu mózgu w roztworze alkoholu, którą raczyłeś usunąć. Blizna chirurgiczna po wyrostku, sekcja zwłok… Mam dalej wymieniać? 

Kod do Fortu Knox.enazet

 

Tym bardziej jest mi miło, że się Tobie nie podobało, a przeczytałaś.

Trochę podziwiam, a trochę zazdroszczę. Ja nigdy nie mam tyle silnej woli. Jeszcze raz dziękuję za wskazane uwagi. 

Przeczytałem. Opowiadanie odbieram jako przeciętne. Jest tu trochę fajnych spraw z gatunku mitów miejskich. Osoba bohatera na plus, bo myśli i zachowania czynią go dla mnie takim “gościem z sąsiedztwa”. Reszta – wydarzenia i wytłumaczenia – specjalnie nie odrzuciły, ale też nie zapadły w pamięć.

Wciągnęłam, gładko poszło, bo tekst lekki, a narracja całkiem płynna. Problem natomiast miałam z tym, że od samego początku bohater wzbudził we mnie raczej chłodne odczucia, wobec czego nie bardzo mu kibicowałam. 

 

Ten fragment mi zazgrzytał, wydaje się niekonsekwentny:

 

Studiował medycynę, lecz bez ciśnienia. Równie dobrze mógłby zająć się układaniem kostki brukowej. W zeszłym roku na wakacjach dorabiał jako brukarz. Wtedy po raz pierwszy przez moment nie widział barw. Wystraszył się. Gdyby się wydało, miałby kłopot ze skończeniem studiów.

Przeczytałam gładko i nawet uśmiechnęłam się kilka razy. Jak na czarno-biały konkurs wydaje mi się spełniać kryteria. Ca tu gadać – doklikuję bibliotekę.

Witaj!

Trochę zgodzę się z Naz, że z tekstem coś jest, jakby był napisany teochę od niechcenia.

Poza tym pomysł fajny, ale wstawki związane z NF do mnie nie trafiły

Pozdrawiamķ

Hm, chłopak nie przypadł mi do gustu, nie lubię takich spychaczy, który wysługują się innymi (wysłanie pielęgniarki po coś tam – u mnie byłby brak reakcji lub odesłanie gada do diabła) – żaden urok takiego spychacza nie ma znaczenia. I być może to położyło się cieniem na całości odbioru przeze mnie opowiadania.

Mimo wszystko doceniam szarość ducha i mit o konsekwencjach jego „dotknięcia”. 

Nowa Fantastyka