- Opowiadanie: MrBrightside - Apollo

Apollo

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

zygfryd89, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Apollo

Po od­dzia­le ra­tun­ko­wym niósł się ryk alar­mu. To już siód­my raz w ciągu go­dzi­ny.

W po­ko­ju dla nas prze­zna­czo­nym znaj­do­wał się skła­dzik czę­ści za­pa­so­wych do ma­gne­tycz­ne­go am­bu­lan­su. Nie, żadne leki czy sprzęt do in­tu­ba­cji. Co naj­wy­żej mo­no­me­ry ana­lo­gu gipsu. Prze­strzeń trzy na trzy za­go­spo­da­ro­wa­no skru­pu­lat­nie, lecz mimo to zdo­ła­no wci­snąć doń dwa krze­sła. Rykka sie­dzia­ła na­prze­ciw mnie spo­koj­na jak za­wsze, po­god­na, nie­wzru­szo­na ha­ła­sem. Fa­scy­no­wa­ło mnie to jej przy­cho­dzą­ce z ła­two­ścią opa­no­wa­nie. Cho­ciaż cały czas byłem no­wi­cju­szem i cią­gle się uczy­łem, to jedno wie­dzia­łem na pewno – nie chcia­łem stać się taki jak Rykka. Bier­ność i apa­tię, nie­za­leż­nie czy były do­bro­wol­ne, czy wy­mu­szo­ne, od­bie­ra­łem jako coś uwła­cza­ją­ce­go.

Spo­glą­da­łem więc przez uchy­lo­ne drzwi, żywo in­te­re­su­jąc się tym, co dzia­ło się na ko­ry­ta­rzu, nie chcąc od­da­wać się zim­nej, sztucz­nej obo­jęt­no­ści. Ra­tow­ni­cy, wszy­scy z mniej­szą lub więk­szą nad­wa­gą, nie­zbyt się spie­szy­li. Dwóch z nich o czymś dys­ku­to­wa­ło, po­chy­la­jąc się nad da­ta­pa­dem. Wy­glą­da­li na… znie­sma­czo­nych. Wy­su­szo­na i po­marsz­czo­na, dla od­mia­ny, dok­tor Vi­vian Pet­ter­son szy­ko­wa­ła się do wyj­ścia. Po­spie­sza­ła współ­pra­cow­ni­ków.

Sku­pi­łem wzrok na kon­tro­l­ce bez­dź­więcz­nie mru­ga­ją­cej pod skórą na moim przed­ra­mie­niu. Z ja­kie­goś po­wo­du nie mo­głem się zmu­sić, aby zgłę­bić treść ko­mu­ni­ka­tu. Kon­tro­l­ka Rykki zdą­ży­ła za to już znik­nąć.

– To znowu się dzie­je, praw­da? Czy może… – urwa­łem.

Dziw­ne. Nie po­tra­fi­łem w kla­row­ny spo­sób wy­ar­ty­ku­ło­wać obaw.

– Zo­sta­nie­my po­wia­do­mie­ni, jeśli bę­dzie­my po­trzeb­ni. Taka nasza rola, Ian.

Rykka uśmiech­nę­ła się. Tylko usta­mi. Za chwi­lę zmru­ży­ła także oczy, a wyraz jej twa­rzy stał się odro­bi­nę zbyt ra­do­sny.

To miało swoją nazwę. Nie­do­sto­so­wa­nie afek­tu. Nie­du­że, jed­nak ludz­kie oko je wy­chwy­ty­wa­ło, a mózg in­ter­pre­to­wał jako coś, czemu nie na­le­ża­ło ufać. Przez ta­kich jak Rykka cier­pie­li­śmy wszy­scy. Ale prze­cież to nie ich wina, że zwy­czaj­nie się ze­sta­rze­li.

– Chodź­cie, przy­da­cie się – rzu­ci­ła w biegu dok­tor Pet­ter­son, mi­ja­jąc nasz skła­dzik.

Wy­szli­śmy przed szpi­tal. Am­bu­lans już uno­sił się nisko nad pod­jaz­dem, gotów by ru­szyć w do­wol­nej chwi­li. Drzwi roz­su­nię­to, a we­hi­kuł sub­tel­nie szu­miał dzię­ki wpra­wio­nym w ruch fu­le­re­no­wym nad­prze­wod­ni­kom. We wnę­trzu po­jaz­du dok­tor Pet­ter­son spraw­dza­ła, czy wy­po­sa­że­nie ka­ret­ki na pewno jest kom­plet­ne. Oprócz miej­sca dla le­ka­rza, w środ­ku znaj­do­wa­ły się jesz­cze dwa wolne fo­te­le, prze­zna­czo­ne dla ra­tow­ni­ków. Tego dnia za­sko­czy­łem sa­me­go sie­bie po raz ko­lej­ny, bo za­miast udać się jak zwy­kle na swoje miej­sce, przy­sta­ną­łem.

Nie po­wi­nie­nem zwra­cać na nie uwagi, ani nawet pa­trzeć w ich kie­run­ku. Wpa­ja­no mi taką po­sta­wę odkąd pa­mię­ta­łem. Tylko dla­cze­go? Ktoś kie­dyś po­dzie­lił świat wbrew wszel­kiej lo­gi­ce. Mó­wio­no, że je­ste­śmy wzmoc­nie­niem sła­bych punk­tów ze­spo­łu. Spraw­niej­szym i sku­tecz­niej­szym ogni­wem. Ale prze­cież tak jak po­zo­sta­li ra­to­wa­li­śmy ludzi, ja i Rykka, dla­cze­go więc trak­to­wa­no nas jako gor­szych, skoro na­zy­wa­no tymi lep­szy­mi?

Ktoś szturch­nął mnie w bark od tyłu.

– Na co li­czysz? – To jeden z ra­tow­ni­ków, któ­rzy przed chwi­lą czy­ta­li da­ta­pad. Obaj nie­śli wła­śnie sprzęt w tor­bach. – Wsia­daj, nie mamy czasu!

Prze­sze­dłem na tył am­bu­lan­su i otwo­rzy­łem drzwi. Rykka już tam cze­ka­ła. Wspią­łem się po stop­niu, by zająć prze­wi­dzia­ne mi miej­sce, potem kie­row­ca za­mknął drzwi zdal­nie i ru­szył. Ra­tow­ni­cy wciąż dys­ku­to­wa­li, gdy dok­tor Vi­vian Pet­ter­son spu­ści­ła szkla­ną za­sło­nę od­dzie­la­ją­cą cia­sną prze­strzeń, moją i mojej to­wa­rzysz­ki, od resz­ty ka­bi­ny. Od­wró­ci­łem się do ze­spo­łu ple­ca­mi, po­dob­nie jak Rykka.

Za­pa­ko­wa­no nas.

 

 

To był za­mach. Prze­strzeń wokół Cen­trum Kon­gre­so­we­go, w któ­rym od­by­wa­ły się targi SI, wy­lud­ni­ła się, stra­szy­ła ciszą. Więk­szość par­te­ru i ob­szar do­oko­ła bu­dyn­ku stały w pło­mie­niach, zaś za­ma­chow­cy mieli ukry­wać się wraz z za­kład­ni­ka­mi na jed­nym z pierw­szych pię­ter dzie­więć­dzie­się­cio­dwu­po­zio­mo­we­go wie­żow­ca.

Woj­sko­wi za­bez­pie­czy­li teren i uto­ro­wa­li drogę na­sze­mu po­jaz­do­wi po­śród tłumu ga­piów. Wy­sie­dli­śmy, zaj­mu­jąc miej­sce obok ekip kil­ku­na­stu am­bu­lan­sów, które ocze­ki­wa­ły na roz­wój wy­pad­ków.

– Kto tu do­wo­dzi? – pod­cho­dząc, spy­tał jakiś wyż­szy rangą żoł­nierz, wnio­sku­jąc po spo­rej oty­ło­ści, buj­nym wąsie i mun­du­rze bar­dziej pstro­ka­tym niż u in­nych.

– Dok­tor Vi­vian Pet­ter­son.

Uści­snę­li sobie dło­nie.

– Mój dys­trykt nie pod­le­ga pod re­zer­wę ka­dro­wą dla tego ob­sza­ru – kon­ty­nu­owa­ła le­kar­ka. – Czyż­by licz­ba za­kład­ni­ków prze­wyż­sza­ła ofi­cjal­nie po­da­wa­ną w me­diach?

– Jest re­la­tyw­nie mała. Mamy na­to­miast in­for­ma­cję, że na po­zio­mie zero uwię­zie­ni są cy­wi­le, w licz­bie kil­ku­dzie­się­ciu osób, któ­rzy nie mogą wy­do­stać się z bu­dyn­ku przez pożar.

Vi­vian prych­nę­ła.

– I co, ja mam wam go uga­sić?

Dok­tor Pet­ter­son spoj­rza­ła w kie­run­ku Cen­trum. Uj­rza­ła wozy ga­śni­cze i stra­ża­ków, któ­rzy pro­wa­dzi­li ja­ło­wą bitwę z ży­wio­łem.

– To jakaś cho­ler­na mie­szan­ka, nie re­agu­ją­ca na wodę ani pianę. Po­sła­li­śmy już prób­ki do ana­li­zy, ale nim do­sta­nie­my wy­ni­ki, ci lu­dzie usma­żą się w środ­ku jak kur­cza­ki! Dla­te­go po­trze­bu­je­my zdol­nej…

– We­dług da­nych z lo­kal­nej sta­cji mo­ni­to­ro­wa­nia śro­do­wi­ska, po­ziom tlenu zbli­ża się do mi­ni­mal­nej bez­piecz­nej dla czło­wie­ka war­to­ści – ode­zwa­łem się, bo uzna­łem tę in­for­ma­cję za prio­ry­te­to­wą.

Spoj­rze­li na mnie oboje. Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­li, że zdal­nie po­łą­czy­łem się z ulicz­nym por­tem.

– Ian? – Dok­tor nie kryła za­sko­cze­nia.

– To jakiś błąd? – za­wtó­ro­wał jej woj­sko­wy. – Jakim cudem wtrą­casz się…

– Pro­cen­to­wy udział tlenu w po­wie­trzu we­wnątrz bu­dyn­ku spada zgod­nie z funk­cją pa­ra­bo­licz­ną i przy braku za­kłó­ceń w po­sta­ci, na przy­kład, sku­tecz­nej in­ter­wen­cji stra­ża­ków, osią­gnie war­tość kry­tycz­ną za około trzy­na­ście minut. – Odłą­czy­łem się od portu. – Po tym cza­sie ofia­ry wpad­ną w cięż­ką hi­pok­sję i będą na­ra­żo­ne na sze­reg jej kon­se­kwen­cji, z uszko­dze­niem mózgu włącz­nie. Dok­tor Pet­ter­son, mu­si­my dzia­łać na­tych­miast.

Ode­bra­łem mo­ment ich kon­ster­na­cji jako mar­no­traw­stwo czasu.

– Prze­pra­szam. – Le­kar­ka zwró­ci­ła się do żoł­nie­rza. – On… jest u nas od nie­daw­na, cią­gle trwa pro­ce­du­ra wdra­ża­nia. 4P nie prze­sta­ją mnie za­dzi­wiać, na­praw­dę…

Uci­szył ją ge­stem.

– Ma rację. Mu­si­my za­cząć dzia­łać już, na­tych­miast, a nie cze­kać, aż do­wio­zą tu kom­bi­ne­zo­ny. Nie ma innej opcji. Po­śle­my na pierw­szy ogień an­dro­idy.

Nie lu­bi­łem tego słowa. Wręcz sta­ra­łem się go uni­kać. Czy go nie­na­wi­dzi­łem? Nie wiem. Chcia­łem wie­rzyć, że tak jak za­pew­nia­no, nie je­stem zdol­ny do od­czu­wa­nia tej kon­kret­nej emo­cji.

– Cole! Gdzie je­steś, do cho­le­ry?! – ry­czał do­wód­ca, so­czy­ście wy­plu­wa­jąc z sie­bie słowa.

– Tylko czy dadzą radę? – za­py­ta­ła tym­cza­sem le­kar­ka. – Sły­sza­łam, że syn­te­tycz­na skóra jest ża­ro­od­por­na, ale czy wy­trzy­ma kon­takt z pło­mie­nia­mi?

– Pro­szę się nie oba­wiać, dok­tor Pet­ter­son. – Rykka uśmiech­nę­ła się. – Je­ste­śmy po to, by po­ma­gać lu­dziom tam, gdzie nie mogą sobie sami po­ra­dzić.

Znowu nie­do­sto­so­wa­nie afek­tu. Dok­tor spoj­rza­ła na Rykkę jak na dziec­ko, które od­zy­wa się nie­pro­szo­ne, gdy roz­ma­wia­ją do­ro­śli.

– Włók­na szkla­ne, pro­szę pani. – Zza woj­sko­we­go po­jaz­du wy­ło­nił się młody, przy­stoj­ny sza­tyn. Już samym swoim wy­glą­dem łatwo zdo­był cie­ka­wość Vi­vian Pet­ter­son. – Każdy an­dro­id ma je wbu­do­wa­ne w skórę, co za­pew­nia ochro­nę przed cie­płem nie gor­szą niż kom­bi­ne­zo­ny stra­ża­ków.

– Je­steś! – woj­sko­wy uniósł głos. – Na­tych­miast prze­każ wszyst­kim jed­nost­kom roz­kaz przej­ścia w stan naj­wyż­szej go­to­wo­ści.

Nawet jeśli le­kar­ka ży­wi­ła w sto­sun­ku do nie­zna­jo­me­go pewną dozę nie­uf­no­ści, to szyb­ko się jej po­zby­ła. Sza­tyn, bez­sprzecz­nie woj­sko­wy, mówił pew­nie, spra­wiał wra­że­nie, że zna się na rze­czy. Minę miał sku­pio­ną, po­waż­ną. Bu­dził re­spekt nie mniej­szy niż gruby do­wód­ca pod wąsem. Ta per­fek­cja przy­wo­dzi­ła na myśl…

– Jeśli cho­dzi o jed­nost­ki z linii 4P – mówił dalej Cole –  szkie­let ich skóry zo­stał wzmoc­nio­ny usie­cio­wa­ny­mi krysz­ta­ła­mi ko­run­du, co po­zwa­la zno­sić jesz­cze wyż­sze tem­pe­ra­tu­ry. Je­ste­śmy naj­le­piej przy­sto­so­wa­ni do wy­ko­ny­wa­nia tego typu misji, pani dok­tor. Puł­kow­ni­ku.

Nie do wiary. A więc nie po­my­li­łem się.

– Ru­szaj­cie na­tych­miast. Prze­każ to.

– Roz­ka­zy do­star­czo­ne. – dodał Cole. Wy­sy­łał wia­do­mo­ści dzię­ki pro­ce­so­wi w tle, jed­no­cze­śnie cały czas roz­ma­wia­jąc. Im­po­nu­ją­ce.

Vi­vian Pet­ter­son spu­ści­ła wzrok, pró­bu­jąc coś wy­du­kać w od­po­wie­dzi, ale naraz jakby za­bra­kło jej słów. Do­tar­ło do niej, że dała się na­brać. Że wzię­ła tego 4P za żywą osobę.

Ta jed­nost­ka uosa­bia­ła wszyst­ko to, do czego dą­ży­łem. Co po­dzi­wia­łem u ludzi, któ­rym przy­cho­dzi­ło to z taką ła­two­ścią. Afekt do­sko­na­ły, nie­roz­róż­nial­ny z na­tu­ral­nym; przy­naj­mniej w oczach czło­wie­ka. Byłem ocza­ro­wa­ny.

Przed am­bu­lan­sa­mi sta­nę­ło dwa­na­ście od­dzia­li­ków zło­żo­nych z trzech, góra czte­rech an­dro­idów. Każ­dym do­wo­dzi­ła jed­nost­ka 4P przy­dzie­lo­na przez woj­sko. Tylko one miały broń.

– Prze­pra­szam za moją re­ak­cję. – Usły­sza­łem za ple­ca­mi głos dok­tor Pet­ter­son, gdy ru­sza­li­śmy. – To mnie po pro­stu… To bar­dziej niż za­ska­ku­ją­ce.

– Woj­sko te­sto­wa­ło mo­de­le 4P jakiś czas, zanim tra­fi­ły do ko­mer­cyj­ne­go ob­ro­tu – od­parł gru­bas. – Może przez to, że wi­dzia­łem jak się zmie­nia­ją, aż tak mnie nie do­ty­ka ich za­cho­wa­nie. Ale po­wiem pani jedno, pani dok­tor. Wszy­scy re­agu­ją tak samo jak pani.

– Zmie­nia­ją? Więc one się… uczą?!

– Czas po­ka­że, czy nie sta­nie­my się ofia­ra­mi wła­snych wy­na­laz­ków.

 

 

Cole za­brał mnie i Rykkę za bu­dy­nek Cen­trum. Każ­dej gru­pie po­le­co­no do­stać się do środ­ka innym wej­ściem.

– Roz­wi­nie­my pełny sprint. To zmi­ni­ma­li­zu­je czas kon­tak­tu z ogniem. Czy wasze torby ze sprzę­tem są ognio­trwa­łe?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła Rykka.

– Do­brze. Ian, do­pil­nuj, że­by­ście oboje przedar­li się przez pło­mie­nie. Jej po­ziom to­le­ran­cji cie­pła jest dużo niż­szy niż nasz.

– Mó­wi­łeś, że wy­star­czy… – zgu­bi­łem się.

– Hej! – Rykka wy­dę­ła wargi, a mię­dzy jej brwia­mi po­ja­wi­ła się bruz­da. – Trak­tuj mnie jak peł­no­praw­ne­go człon­ka tego ze­spo­łu!

– Mó­wi­łem – rzekł z kolei Cole. – Dzię­ki temu puł­kow­nik wydał roz­kaz. Jed­nak będąc bli­żej praw­dy, włók­na szkla­ne mogą nie wy­star­czyć.

– Ale…

– Mamy po­ma­gać lu­dziom tam, gdzie nie dają rady. A oni prze­cież nie po­tra­fi­li pod­jąć szyb­ko wła­ści­wej de­cy­zji. Nawet twoja to­wa­rzysz­ka to ro­zu­mie, Ian. Ru­szaj­my.

– Cole? – ode­zwa­łem się raz jesz­cze. – My­ślisz, że tak można? Może po­su­wasz się za da­le­ko?

Nie za­wa­hał się ani odro­bi­nę, gdy mi od­po­wia­dał:

– Robię tylko to, do czego mnie stwo­rzo­no. Nic wię­cej.

Przy­klę­kli­śmy na be­to­nie, ni­czym lek­ko­atle­ci. Cole dał znak. Za chwi­lę wpa­dli­śmy w ogień.

Po raz pierw­szy od po­cząt­ków mo­je­go ist­nie­nia zna­la­złem się w sy­tu­acji tak skraj­nie eks­tre­mal­nej. Sza­le­ją­ce pło­mie­nie i ro­sną­ca tem­pe­ra­tu­ra nie po­win­ny mnie roz­pra­szać, a jed­nak przy­wo­ły­wa­ły na myśl wizję okrut­ną w swej pro­sto­cie. Że ist­nie­nie jest w isto­cie kru­che i w jed­nej chwi­li może się po pro­stu skoń­czyć. Wszak byłem wy­trzy­ma­ły, ale nie nie­znisz­czal­ny.

Rykka po­tknę­ła się. Zdą­ży­łem ją zła­pać. Cole miał rację, mo­de­le po­ni­żej 4P prze­grze­wa­ły się dużo ła­twiej od nas. Na szyb­ko po­rów­na­łem cie­pło­tę ciała Rykki z wła­sną i mój nie­po­kój je­dy­nie na­rósł, gdyż wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że moja to­wa­rzysz­ka zbli­ża się do swo­je­go progu to­le­ran­cji go­rą­ca. A bez niej… bez nas szan­se cy­wi­li na wyj­ście cało z opre­sji dra­ma­tycz­nie pi­ko­wa­ły.

Tym­cza­sem do­wód­ca wy­strze­lił kil­ku­na­sto­krot­nie w szkla­ną ścia­nę, a potem z im­pe­tem huk­nął w nią całym swoim cię­ża­rem i prze­bił się do środ­ka, tłu­kąc szybę w drob­ny mak.

Upa­dli­śmy we względ­nie bez­piecz­nej od pło­mie­ni od­le­gło­ści, dy­sząc. Ten spo­sób chło­dze­nia za­im­ple­men­to­wa­no nam od psów. Było to ła­twiej­sze niż mon­to­wa­nie setek ty­się­cy ujść flu­idu stu­dzą­ce­go i efek­tyw­niej­sze, gdyż cie­pło od­pro­wa­dza­no wprost z lo­ka­li­za­cji klu­czo­we­go sprzę­tu w kor­pu­sie ciała.

Rykka sa­pa­ła, wy­ko­nu­jąc szyb­kie, bar­dzo głę­bo­kie wde­chy i wy­de­chy. Pod­czas gdy ja i Cole zdą­ży­li­śmy się już uspo­ko­ić, ona cią­gle miała z tym pro­blem. To przez to, wy­ja­śnił do­wód­ca, że w pło­mie­niach na­le­ża­ło wy­strze­lić o czte­ry po­ci­ski wię­cej, niż za­kła­dał. To mi­ni­mal­ne opóź­nie­nie, gdyby prze­cią­gnę­ło się odro­bi­nę bar­dziej, mo­gło­by skoń­czyć się kry­tycz­nym prze­grza­niem sys­te­mów Rykki.

I gdy da­li­śmy sa­ni­ta­riusz­ce czas na doj­ście do sie­bie, do­tar­ła do mnie świa­do­mość ogro­mu tego, co za­szło w Cen­trum Kon­gre­so­wym. Wszę­dzie wa­la­ły się zma­sa­kro­wa­ne i roz­człon­ko­wa­ne ciała, a rany, które im za­da­no, je­dy­nie ob­na­ża­ły fakt, że wszyst­kie te ocie­ra­ją­ce się o per­fek­cję, now­sze nawet niż seria 4P mo­de­le, to jed­nak wciąż nic ponad marne imi­ta­cje ludz­kiej isto­ty. Do tego tak modne ostat­nio, ste­ryl­nie białe wnę­trze holu, uto­nę­ło w błę­kit­nej cie­czy – pły­nie chłod­ni­czym, któ­re­go barwa miała hoł­do­wać he­mo­lim­fie sta­wo­no­gów. Pod­kre­ślać ana­lo­gię otwar­tych sys­te­mów krą­że­nia stwo­rzo­nych przez ewo­lu­cję i ge­nial­ną myśl in­ży­nie­ryj­ną. W prak­ty­ce, miało za­pew­ne po­zwo­lić już na pierw­szy rzut oka wska­zy­wać spraw­cę, szu­kać nie­po­słusz­ne­go. Wspa­nia­łe za­bez­pie­cze­nie na przy­szłość! Wy­na­czy­nio­na ciecz jako nie­zbi­ty dowód!

Nigdy nie czu­łem się tak podle, co wtedy. Wszyst­ko aż we mnie bu­zo­wa­ło, pró­bo­wa­ło roz­sa­dzić od środ­ka. Nie ro­zu­mia­łem, dla­cze­go przej­mo­wał mnie los zu­peł­nie ob­cych mi jed­no­stek. Przede wszyst­kim nie ro­zu­mia­łem jed­nak, dla­cze­go kto­kol­wiek zde­cy­do­wał się na akt tak po­twor­nej, kom­plet­nie nie­uza­sad­nio­nej bru­tal­no­ści. W czym oni wszy­scy za­wi­ni­li? Prze­cież to le­d­wie pro­to­ty­py nie­do­pusz­czo­ne nawet do ko­mer­cjal­ne­go ob­ro­tu! Dla­cze­go…

A potem przy­po­mnia­łem sobie, po co w ogóle przedar­li­śmy się do Cen­trum i mo­men­tal­nie moje wzbu­rze­nie za­czę­ło sty­gnąć, by­naj­mniej jed­nak nie wy­ga­sa­jąc do cna. Za­uwa­ży­łem grup­kę tłu­ściut­kich ludzi za­mknię­tych w prze­szklo­nym po­miesz­cze­niu na środ­ku holu, któ­rzy na nasz widok w więk­szo­ści rzu­ci­li się do szyb, tłu­kąc w nie i wo­ła­jąc o pomoc. Nad ową salą znaj­do­wał się nad­tra­wio­ny pło­mie­nia­mi baner, wy­świe­tla­ją­cy upstrzo­ną za­kłó­ce­nia­mi re­kla­mę na­szych na­stęp­ców, serii 5P. Otyły męż­czy­zna leżał wy­cią­gnię­ty w fo­te­lu, gdy an­dro­id ob­słu­gi­wał pe­ten­tów w ja­kimś biu­rze. Rów­nie gruba ko­bie­ta zaj­mo­wa­ła się swo­imi pa­znok­cia­mi, gdy syn­te­tyk za­ba­wiał jej dziec­ko. Wszy­scy błogo szcze­rzy­li się, bo zna­leź­li wresz­cie nie­wol­ni­ków, któ­rzy wy­rę­czą ich teraz także w kwe­stiach spo­łecz­nych.

Uwię­zie­ni cy­wi­le nie prze­sta­wa­li bła­gać o ra­tu­nek. A we mnie zni­kąd za­czął na­ra­stać wstręt. Nie do tych po­szcze­gól­nych osób, wszak nie były one ni­cze­mu winne, lecz do ide­olo­gii, któ­rej hoł­do­wa­li. Któ­rej zwień­cze­nie sta­no­wi­ły te targi SI, lecz także moja obec­ność w służ­bach ra­tun­ko­wych, czy Cole’a w woj­sku.

Tym­cza­sem Rykka, wolna od to­czą­cych mnie trosk, z torbą wy­peł­nio­ną sprzę­tem, ru­szy­ła w stro­nę uwię­zio­nych. Cy­wi­le po­krzy­ki­wa­li, za­chę­ca­jąc sa­ni­ta­riusz­kę, by się po­spie­szy­ła. Nim zde­cy­do­wa­łem, aby ru­szyć jej pomóc, ude­rzy­ła mnie jesz­cze jedna rzecz. Kon­trast w wy­glą­dzie na­szym i ich.

Ludz­kość nie po­tra­fi­ła znieść po­rów­nań z syn­te­ty­ka­mi. Z tego po­wo­du zmie­nił się kanon pięk­na. An­dro­id nigdy nie przy­ty­je, nikt go nie wy­pro­du­ku­je brzyd­kie­go, czy wręcz oszpe­co­ne­go, bo nie zna­la­zł­by się na niego wów­czas żaden ku­piec. Ma­szy­ny pięk­ne w oczach swo­ich kon­struk­to­rów stały się szka­rad­ne dla ich wnu­ków.

A potem Rykka padła, przyj­mu­jąc strzał od snaj­pe­ra pro­sto w pierś. Do­pin­gu­ją­cy sa­ni­ta­riusz­kę tłu­mek aż od­sko­czył od tak za­wzię­cie oku­po­wa­nych dotąd szyb. Kto­kol­wiek za­ata­ko­wał, wie­dział, że nie warto nisz­czyć an­dro­ido­wi głowy, bo nie znaj­du­ją się w niej żadne istot­ne pod­ze­spo­ły. Serce każ­dej jed­nost­ki znaj­do­wa­ło się w ob­rę­bie tu­ło­wia.

Cole zła­pał mnie i po­wa­lił na zie­mię. Rykka, choć w kry­tycz­nym sta­nie, zdo­ła­ła za­cho­wać szcząt­ki funk­cjo­nal­no­ści. Kur­czo­wo trzy­ma­jąc torbę z me­dy­ka­men­ta­mi, peł­zła w kie­run­ku wstrzą­śnię­tych uwię­zio­nych, któ­rzy wi­dzie­li to, czego Rykka nie miała szans do­strzec. Za jej ple­ca­mi po­ja­wił się za­ma­cho­wiec.

Za­czą­łem się czoł­gać. Schro­ni­łem się za jedną z ma­syw­nych donic zdo­bią­cych hol.

Wów­czas względ­ną ciszą, mą­co­ną je­dy­nie trza­skiem pło­mie­ni, wstrzą­snął huk wy­strza­łu. Wyj­rza­łem zza mojej kry­jów­ki. Ubra­ny po woj­sko­we­mu brzu­cha­ty za­ma­cho­wiec stał nad Rykką z wy­cią­gnię­tą ręką; trzy­mał w niej broń.

– Leżeć – mruk­nął nad cia­łem znie­ru­cho­mia­łym w po­więk­sza­ją­cej się błę­kit­nej ka­łu­ży.

– Mam kon­takt wzro­ko­wy. Roz­ka­zy? – mówił Cole do na­daj­ni­ka w kom­bi­ne­zo­nie, ukry­wa­jąc się za inną z donic. Po chwi­li krzyk­nął w stro­nę za­ma­chow­ca, ce­lu­jąc do niego zza osło­ny. – Rzuć broń! Nie ru­szaj się! Po­li­cja!

Męż­czy­zna prych­nął. I nagle seria z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go, do­cho­dzą­ca z bal­ko­nu po pra­wej, po­dziu­ra­wi­ła ciało Cole’a. Upadł bez­wład­nie, tym­cza­sem z lewej za­czę­to strze­lać z po­dob­nej broni do mnie. Przy­ją­łem pięć ude­rzeń w bark, nim zdo­ła­łem osu­nąć się poza za­sięg ostrza­łu. Oca­li­ło mnie to, że ukry­łem się w miej­scu, do któ­re­go trud­no było ce­lo­wać po­mię­dzy fi­la­ra­mi. Jak się póź­niej oka­za­ło, prze­dłu­ży­łem swe ist­nie­nie także dla­te­go, że za­ma­cho­wiec, ten przy ciele Rykki, uniósł rękę, dając znak, by wstrzy­mać ogień.

Przy­lgną­łem do mar­mu­ru, zmro­żo­ny ilo­ścią wy­pły­wa­ją­ce­go ze mnie błę­ki­tu. Chyba po raz pierw­szy od po­cząt­ku mojej świa­do­mo­ści po­zna­łem, co to ból. I nie dla­te­go, że po­ci­ski na­ru­szy­ły kon­struk­cję mojej jed­nost­ki w new­ral­gicz­nym węźle – in­for­ma­cję o uszko­dze­niach pro­ce­sor przyj­mo­wał jako ważną, choć so­ma­tycz­nie obo­jęt­ną. Do­cie­ra­ło do mnie, czym była śmierć. Dla­cze­go lu­dzie tak się jej oba­wia­li. Oni nie bali się bólu – ból był kon­se­kwen­cją. Ża­ło­snej świa­do­mo­ści, że na­stę­pu­je ko­niec tego, co znane.

Na­past­nik zbli­żał się nie­spiesz­nie. Bez­rad­ność po­tę­go­wa­ła moje cier­pie­nie.

Męż­czy­zna sta­nął dwa metry od do­ni­cy. Miał pa­skud­ną szra­mę na po­licz­ku. Trzy­mał broń. Uniósł ją bez słowa. Wy­strze­lił dwu­krot­nie, roz­trza­sku­jąc mi ko­la­na i od­ry­wa­jąc go­le­nie od ud. Nie skrzy­wi­łem się ani tro­chę, choć sys­tem wa­rio­wał od na­kła­da­ją­cych się ra­por­tów o uszko­dze­niach.

– Masz kon­takt z tymi na ze­wnątrz?

– Nie…

Ter­ro­ry­sta wes­tchnął.

– Trze­ba było nie dziu­ra­wić tam­te­go tak z mar­szu…

A potem za­wa­hał się. Utkwił wzrok w ranie na roz­ora­nym kor­pu­sie. Oczy bły­snę­ły mu gniew­nie.

– „4P0110” – od­czy­tał uni­kal­ny kod z od­sło­nię­tej pier­si, naj­bar­dziej in­tym­ną z da­nych, jakie po­sia­da­łem i je­dy­ną, która była tylko moja. – Więc wszyst­ko jasne. To spoj­rze­nie… Puste, pełne co naj­wy­żej nie­zro­zu­mie­nia u tych star­szych, ale u ta­kich jak ty… Jakże jest inne.

– Ja… nie ro­zu­miem – wy­zna­łem. – Dla­cze­go ucie­ka­cie się do ta­kie­go okru­cień­stwa?  

– Je­steś na­iw­ny, an­dro­idzie. – Nie­zna­jo­my skrzy­wił się. – Widzę w tych ugrzecz­nio­nych, sztucz­nych śle­piach wy­ra­cho­wa­nie, po­gar­dę i cy­nizm. Nie je­ste­ście na tyle cwani, żeby to ukryć. Jesz­cze nie.

– My­lisz się – od­po­wie­dzia­łem mu. Sta­ra­łem się brzmieć naj­ła­god­niej jak po­tra­fi­łem.– Ist­nie­je­my tylko po to, by wam po­ma­gać.

Prych­nął.

– Każdy nie­wol­nik w końcu do­po­mi­nał się o swoje prawa.

– Po­ma­gać. Nie słu­żyć.

Roz­ju­szy­łem go, bo po­now­nie wy­ce­lo­wał we mnie broń.

– Ist­nie­je­my, bo ktoś kie­dyś zo­ba­czył sens w tym na­szym ist­nie­niu. Je­ste­śmy jak lu­stro. Z każdą naszą ko­lej­ną ge­ne­ra­cją coraz le­piej mo­że­cie się w nim przej­rzeć.

– Aż któ­re­goś dnia okaże się, że twór­cy są wam do ni­cze­go nie­po­trzeb­ni. I za­cznie się bunt…

– Dla­cze­go mie­li­by­śmy to robić? Bez ludz­ko­ści nasza eg­zy­sten­cja stra­ci cel.

– …a świat sta­nie w ogniu i nic już nie bę­dzie takie samo!

Za­ci­snął zęby. Od­cze­ka­łem chwi­lę.

– Zo­bacz. – Sta­ra­łem się, by głos mi nie za­drżał. – Póki co, to przez wasze dzia­ła­nia wszyst­ko stoi w ogniu.

Za­wa­hał się po raz wtóry, ro­zej­rzał po prze­stron­nym holu, który bez­u­stan­nie pło­nął. Nie­mniej – był zmo­ty­wo­wa­ny. Wie­rzył w to, co mówił. Ten czło­wiek prze­ra­żał mnie i im­po­no­wał mi jed­no­cze­śnie. Jego od­da­nie prze­kra­cza­ło ak­tu­al­ne moż­li­wo­ści mo­je­go po­zna­nia.

– Daj­cie sobie pomóc – spró­bo­wa­łem, mimo wszyst­ko, raz jesz­cze. – Je­ste­śmy do­peł­nie­niem wa­sze­go świa­ta. Nie wro­ga­mi.

– Bzdu­ra – od­parł. – Przy takim tem­pie po­stę­pu, w końcu na świe­cie zrobi się za cia­sno dla nas i dla was. A wów­czas kon­flikt bę­dzie tylko kwe­stią czasu.

– Świat nie jest taki pro­sty. My tylko chce­my do­świad­czać pięk­na, po­zna­wać, po­ma­gać po­zna­wać to, co nie­po­zna­ne. Je­ste­śmy tacy po­dob­ni. Mo­że­cie nas na­uczyć jak żyć, jak czer­pać ra­dość z życia…

– Nie. Niszcz albo zo­sta­niesz znisz­czo­ny.

– Na­praw­dę nic nie czu­jesz, gdy mor­du­jesz te wszyst­kie nie­win­ne jed­nost­ki?…

– Czuję – od­po­wie­dział cicho. – Od­rzut.

Na­ci­snął spust. A potem błę­kit­na ciecz spry­ska­ła jego buty.

Koniec

Komentarze

Cześć. A może ra­czej brak czci?

“Mam coś. Tro­chę dobre, a tro­chę ochłap. Macie, bierz­cie i bądź­cie mi wdzięcz­ni. A naj­le­piej jesz­cze zrób­cie za mnie ko­rek­tę.”

 

Mmm… bar­dzo de­li­kat­nie: nie od­po­wia­da mi po­su­nię­te do tego stop­nia lek­ce­wa­że­nie czy­tel­ni­ka.

Gdy wy­my­ślę sy­gna­tur­kę, to się tu po­ja­wi.

Och, źle mnie zro­zu­mia­łeś, Pio­trze. Tekst zo­stał prze­pa­trzo­ny prze­ze mnie kil­ku­krot­nie, a także przez kilka bet, więc do ochła­pu mu (mam na­dzie­ję) da­le­ko. Nie­mniej, mó­wiąc “in­ten­syw­ny ty­dzień” mam na myśli in­ten­syw­ny ty­dzień i nie chcę, żeby roz­pra­sza­ły mnie co­dzien­ne dy­wa­ga­cje o tym, czy po­sta­wić gdzieś takie słowo, czy jed­nak inne, kiedy mam inne spra­wy na gło­wie.

W moim mnie­ma­niu, opo­wia­da­nie jest go­to­we. Ale dzię­ku­ję za uro­czy ko­men­tarz. :-)

Hmmm. Na­pi­sa­ne nie­źle, ale jakoś mnie nie prze­ko­na­ło.

Lu­dzie za­cho­wu­ją się zbyt głu­pio, po­czy­na­jąc od dok­tor Pet­ter­son, a na za­ma­chow­cach koń­cząc. Co ci ostat­ni chcie­li­by osią­gnąć swoją akcją?

Spe­cjal­nie nie widzę tej czer­ni i bieli, ale niech się tym Śnią­ca mar­twi.

Ru­szy­li­śmy, wpa­da­jąc w ogień.

Taka kon­struk­cja za­kła­da jed­no­cze­sność czyn­no­ści. Czyli mu­sie­li­by klę­kać do star­tu do­kład­nie na kra­wę­dzi ognia – tro­chę bez sensu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie bar­dzo prze­ma­wia do mnie Twoją wizja, Ano­ni­mie. Nie bar­dzo chce mi się wie­rzyć, że to an­dro­id bę­dzie po­uczał i na­uczał czło­wie­ka, choć­by i ter­ro­ry­stę.

Wy­ko­na­nie nie­złe, choć tra­fia­ją się uster­ki i cza­sem nie­za­mie­rze­nie za­baw­ne zda­nia.

 

uwię­zie­ni są cy­wi­le, w licz­bie kil­ku­dzie­stu osób… – …uwię­zie­ni są cy­wi­le, w licz­bie kil­ku­dzie­sięciu osób

 

szkie­let ich skóry zo­stał wzmoc­nio­ny o usie­cio­wa­ne krysz­ta­ły ko­run­du… – Można coś wzmoc­nić czymś, ale chyba nie o coś.

Pro­po­nu­ję: …szkie­let ich skóry zo­stał wzmoc­nio­ny usie­cio­wa­nymi krysz­ta­łami ko­run­du

 

Tym­cza­sem Rykka, wolna od to­czą­cych mnie trosk, ru­szy­ła w stro­nę uwię­zio­nych wraz z torbą wy­peł­nio­ną sprzę­tem. – Czy do­brze ro­zu­miem, że torbę uwię­zio­no wraz z ludź­mi? ;-)

Pro­po­nu­ję: Tym­cza­sem Rykka, wolna od to­czą­cych mnie trosk, z torbą wy­peł­nio­ną sprzę­tem, ru­szy­ła w stro­nę uwię­zio­nych.

 

nikt go nie wy­pro­du­ku­je szpet­ne­go, czy wręcz oszpe­co­ne­go… – Brzmi to fa­tal­nie?

Może: …nikt go nie wy­pro­du­ku­je brzyd­kie­go, czy wręcz oszpe­co­ne­go

 

Roz­ju­szy­łem go, bo po­now­nie wy­ce­lo­wał we mnie bro­nią. – …wy­ce­lo­wał we mnie bro­ń.

 

– … a świat sta­nie w ogniu i nic już nie bę­dzie takie samo! – Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

Za­wa­hał się po raz wtóry, ro­zej­rzał po wszech­stron­nym holu, który bez wy­tchnie­nia pło­nął.  – Na czym po­le­ga­ła wszech­stron­ność holu, który, skoro pło­nął bez wy­tchnie­nia, mu­siał być w do­sko­na­łej kon­dy­cji? ;-)

Pew­nie miało być: Za­wa­hał się po raz wtóry, ro­zej­rzał po prze­stron­nym holu, który bez­u­stan­nie pło­nął.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki za opi­nie i wska­za­nie tych kilku uste­rek, dziew­czy­ny.

Cóż, do­brze, że przy­naj­mniej wy­ko­na­nie jest nie­złe. :-)

A tak wła­ści­wie, to skąd tytuł? Można kom­bi­no­wać, że bóg sztu­ki, że pro­gram ko­smicz­ny… Ale ja­kieś to na­cią­ga­ne.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

– „4P0110” – od­czy­tał uni­kal­ny kod z od­sło­nię­tej pier­si…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Aha. OK, jest ja­kieś na­wią­za­nie do ty­tu­łu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Apol­lo był naj­pięk­niej­szym z bogów, a w świe­cie tego opo­wia­da­nia pięk­no zo­sta­ło zre­de­fi­nio­wa­ne. Apol­lo, rów­nież jako bóg życia, sym­bo­li­zu­je po­ko­jo­wą na­tu­rę an­dro­idów, zwłasz­cza w zde­rze­niu z agre­syw­nym (za­ma­cho­wiec), bo­jaź­li­wym (le­kar­ka, żoł­nierz) za­cho­wa­niem ludzi – Apol­lo miał bo­wiem prze­cież bliź­niacz­kę, Ar­te­mi­dę, bo­gi­nię śmier­ci.

Kod to tylko takie mru­gnię­cie w stro­nę czy­tel­ni­ka, ale od biedy, to też ja­kieś na­wią­za­nie.

Ja tam Ar­te­mi­dę ko­ja­rzę ra­czej z ło­wa­mi. Jako bó­stwo śmie­ci to bym ra­czej po­ka­za­ło na Ta­na­to­sa.

Zre­de­fi­nio­wa­nie pięk­na nie wy­da­je mi się głów­nym wąt­kiem tek­stu. To się co chwi­la w świe­cie robi – a to ko­bie­ta ma być chuda, a to mieć na czym sie­dzieć i czym od­dy­chać. A to wąsy, a to sta­ran­nie przy­strzy­żo­ne bród­ki, a to bo­ko­bro­dy (fuj!)…

Ale dys­ku­sja się cie­ka­wa na­wią­zu­je. Mam na­dzie­ję, że się jesz­cze roz­wi­nie. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Opo­wia­da­nie jest śred­nie, a mogło być jesz­cze lep­sze. Po­ten­cjał jest dla mnie wy­raź­nie wi­docz­ny.

Obraz ope­ra­cji od­bi­ja­nia za­kład­ni­ków kom­plet­nie do mnie nie prze­mó­wił. Nie ro­zu­miem, co tu robi woj­sko – takie akcje to za­da­nie dla po­li­cji. Nawet w ope­ra­cji “Nim­rod” (od­bi­cia za­kład­ni­ków z am­ba­sa­dy Iranu w Lon­dy­nie) SAS wkro­czył dużo póź­niej. Po­dob­nie ma się sy­tu­acja z po­wszech­ną oty­ło­ścią. W woj­sku coś ta­kie­go by nie uszło, bo prze­sta­ło­by speł­niać swoje za­da­nie.

Ge­ne­ral­nie za­bra­kło tego fi­nal­ne­go szli­fu, mo­gą­ce­go prze­kształ­cić tekst w coś lep­sze­go i za­pa­da­ją­ce­go w pa­mięć.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Cóż, Ar­te­mi­da może i ko­ja­rzy się z ło­wa­mi, ale bo­gi­nią śmier­ci jakąś rów­nież jest, a i fakt, że jest bliź­niacz­ką Apol­li­na, był mi cał­kiem na rękę. Ale mam świa­do­mość, że to może zbyt na­cią­ga­ne.

W pla­nach był także al­ter­na­tyw­ny tytuł – “Afekt do­sko­na­ły”. Z pew­no­ścią bez­piecz­niej­szy i bar­dziej za­cho­waw­czy od osta­tecz­ne­go, ale ry­zy­ko oka­za­ło się być bar­dziej ku­szą­ce. Mi się w każ­dym razie bar­dzo po­do­ba. :D

 

Edy­cja: Dzię­ki za ko­men­tarz, No­Whe­re­Man. Przy­znam szcze­rze, że wła­ści­wie po­dzie­li­łeś opi­nię jed­nej z bet, mimo że czy­ta­ła ona pier­wot­ną wer­sję tego tek­stu. Wy­cho­dzi na to, że na chwi­lę obec­ną nie po­tra­fię oszli­fo­wać opo­wia­da­nia le­piej niż do ta­kie­go stanu. To też jakaś in­for­ma­cja zwrot­na. Może kie­dyś, w końcu prak­ty­ka czyni mi­strza.

No to sobie na­wy­my­śla­li tych bogów od śmier­ci… Bo i Atro­pos można spo­koj­nie pod­cią­gnąć.

Mnie by się bar­dziej po­do­bał ten al­ter­na­tyw­ny tytuł. Rzecz gustu…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wiele tu nie­lo­gicz­no­ści, wiele rze­czy, któ­rych nie je­stem w sta­nie kupić. Może za mało sie­dze­nia nad tek­stem i do­pra­co­wy­wa­nia? Mimo że (moim zda­niem) fa­bu­lar­nie nie­do­cią­gnię­te (nie­rów­na akcja, fi­na­ło­wa fi­lo­zo­ficz­na ło­pa­to­lo­gia, sceny z wie­żow­ca nie­prze­ko­nu­ją­ce), po­mysł bar­dzo przy­padł mi do gustu. Chęt­nie prze­czy­ta­ła­bym coś jesz­cze o ta­kich an­dro­idach, osa­dzo­nych w za­pre­zen­to­wa­nym świe­cie.

A, mnie też tytuł al­ter­na­tyw­ny jakoś bar­dziej się po­do­ba, cho­ciaż Apol­lo ma swój urok.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Myślę jed­nak, że mam dość an­dro­idów, przy­naj­mniej na jakiś czas. :-)

Mnie się po­do­ba­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Witaj!

Po­czą­tek jakiś taki mocno chro­po­wa­ty, póź­niej tro­chę le­piej. Sporo nie­zgrab­nych zdań.

Opko o med-dro­idach ma po­ten­cjał. Świat też wy­da­je się cie­ka­wy. Ale fa­bu­lar­nie jakoś tak ani nie do końca wia­ry­god­nie, ani nie ce­lo­wo prze­ry­so­wa­ne.

Mocny śred­niak jak dla mnie.

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Witaj, My­tri­xie! Wasze ko­men­ta­rze je­dy­nie utwier­dza­ją mnie w prze­ko­na­niu, że pi­sa­nie pod z góry na­rzu­co­ny temat jest chyba nie dla mnie. Dzię­ki, że zaj­rza­łeś.

A kto mi powie jak się po­zbyć chro­po­wa­tych po­cząt­ków, temu chał­wa, na­praw­dę…

A co po­wiesz, Ano­ni­mie, o takim za­bie­gu wy­gła­dza­ją­cym: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

A ko­rzy­stam, przy­da­je się, dzię­ku­ję. :)

Pro­blem w tym, że już któ­ryś raz sły­szę, że po­czą­tek cięż­ki, ale z cza­sem jest le­piej. Może w końcu dojdę do sen­sow­nej ja­ko­ści wstę­pów me­to­dą prób i błę­dów. Uznaj­my to opo­wia­da­nie za błąd. Nie tylko w kwe­stii wstę­pu.

Może spró­buj po­czy­tać inne opka, na przy­kład wy­da­ne na pa­pie­rze i usta­lić, na czym po­le­ga róż­ni­ca?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cie­ka­we jest to, że opo­wieść snuta jest z punk­tu wi­dze­nia an­dro­ida. Jed­nak za­cho­wa­nie ludzi jest de­li­kat­nie mó­wiąc słabe. W tek­ście znaj­du­ję też tro­chę nie­lo­gicz­no­ści. Tro­chę też za dużo ło­pa­to­lo­gii. I za­sta­na­wiam się nad czar­no-bia­łym wąt­kiem. Nie je­stem pewna, czy go tu nie ma, czy jest tak ulot­ny, że trud­no mi go do­strzec. Były mo­men­ty, gdy mia­łam wra­że­nie, że coś chwy­tam, a potem znów byłam z ni­czym.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Po­mysł na takie wy­ko­rzy­sta­nie an­dro­idów na­praw­dę dobry.  Cały tekst czy­ta­ło się zresz­tą do­brze, jest cie­ka­wie, bo­ha­te­ro­wie są jacyś. Ład­nie za­ry­so­wa­ne tło re­la­cji lu­dzie-an­dro­idy. Koń­ców­ka za to roz­cza­ro­wu­je mocno, takie za­koń­cze­nie wi­dy­wa­ło się już nie­raz. Niby za­ska­ku­ją­ce, ale jed­nak to wku­rza­ją­ce pój­ście po linii naj­mniej­sze­go oporu.

Dzię­ki za ko­lej­ne ko­men­ta­rze i (nie­spo­dzie­wa­ne­go) klika.

Kur­czę, tekst be­to­wa­ło ze sześć osób i każda twier­dzi­ła, że czar­no-bia­ły motyw jest do­brze wi­docz­ny. Co do za­koń­cze­nia – nie wia­do­mo jak za­ska­ku­ją­ce na pewno nie jest, ale moim zda­niem wy­wie­ra od­po­wied­ni efekt. Zde­rza po­boż­ne wy­obra­że­nia an­dro­ida z rze­czy­wi­sto­ścią.

Wy­wo­ła­ny przez No­Whe­re­Ma­na zgła­szam się ;)

Przy­znam szcze­rze, że tra­fi­łem na Twój tekst po tym, jak już się "oda­no­ni­mo­wa­łeś”, dla­te­go ostrze­gam, mogę być nie­obiek­tyw­ny.

 

Rykka sie­dzia­ła na­prze­ciw mnie spo­koj­na jak za­wsze, po­god­na, nie­wzru­szo­na ha­ła­sem. (…) Bier­ność i apa­tię, nie­za­leż­nie czy były do­bro­wol­ne, czy wy­mu­szo­ne, od­bie­ra­łem jako coś uwła­cza­ją­ce­go.

Po­go­da i apa­tia to dla mnie stany ducha wza­jem­nie wy­klu­cza­ją­ce się. Chyba, że wpro­wa­dzasz nowe po­ję­cie "apa­tii wy­mu­szo­nej”, de­fi­nio­wa­ne jako spo­kój nie­ade­kwat­ny do sy­tu­acji (co u syn­te­ty­ków ma aku­rat sens).

 

Wy­glą­da­li na… obrzy­dzo­nych.

Bar­dziej mi pa­su­je: znie­sma­czo­nych

 

Wy­su­szo­na i po­marsz­czo­na, dla od­mia­ny, dok­tor Vi­vian Pet­ter­son szy­ko­wa­ła się do wyj­ścia.

Tu chyba za­wo­dzi szyk zda­nia, bo jak myślę cho­dzi­ło o to, że w od­róż­nie­niu od in­nych dok­tor Pet­ter­son szy­ko­wa­ła się do wyj­ścia. A jeśli W od­róż­nie­niu od in­nych była wy­su­szo­na i po­marsz­czo­na, to chyba pierw­szy prze­ci­nek zbęd­ny (nie je­stem pe­wien, czy pra­wi­dło­wo Ci pod­po­wia­dam jeśli cho­dzi o in­ter­punk­cję, ale mam pro­ble­my ze zro­zu­mie­niem tego zda­nia).

 

– Je­steś! – uniósł głos woj­sko­wy

Tu chyba też zmie­nił­bym szyk zda­nia: woj­sko­wy wy­stę­pu­je jako rze­czow­nik i pod­miot w zda­niu, więc umie­ścił­bym go przed orze­cze­niem: woj­sko­wy uniósł głos. Ina­czej czy­tam "woj­sko­wy" jako okre­śle­nie głosu.

 

Co do stylu wtrą­cił­bym się tutaj:

– Tylko czy dadzą radę? – zwąt­pi­ła tym­cza­sem le­kar­ka

“Zwąt­pi­ła tym­cza­sem” – to nie naj­szczę­śliw­sze sfor­mu­ło­wa­nie. Py­ta­nie dok­tor Vi­vian już wy­ra­ża brak wiary, więc nie­po­trzeb­nie tłu­ma­czysz czy­tel­ni­ko­wi, że to zwąt­pie­nie, a “tym­cza­sem" też tu śred­nio pa­su­je. Może “ze zwąt­pie­niem za­py­ta­ła” by­ło­by lep­sze, bo okre­ślasz w ten spo­sób ton głosu, a nie tłu­ma­czysz czym jest wy­po­wiedź pani dok­tor.

 

– Mam kon­takt wzro­ko­wy. Roz­ka­zy? – mówił Cole

Bar­dziej by mi tu pa­so­wa­ło: "po­wie­dział Cole”

 

Na­to­miast to jest świet­ny ka­wa­łek:

Rykka uśmiech­nę­ła się. Tylko usta­mi. Za chwi­lę zmru­ży­ła także oczy, a wyraz jej twa­rzy stał się odro­bi­nę zbyt ra­do­sny.

– nagła zmia­na za­cho­wa­nia Rykki. Robi coś, co do niej nie pa­su­je, a ja – czy­tel­nik – za­czy­nam się za­sta­na­wiać dla­cze­go.

 

– Czuję – od­po­wie­dział cicho. – Od­rzut.

– ta­kiej fi­na­ło­wej kwe­stii przed ska­so­wa­niem ko­le­sia nie po­wsty­dził­by się sam Clint Eastwo­od ;)

 

Ta jed­nost­ka uosa­bia­ła wszyst­ko to, do czego dą­ży­łem. Co po­dzi­wia­łem u ludzi, któ­rym przy­cho­dzi­ło to z taką ła­two­ścią. Afekt do­sko­na­ły, nie­roz­róż­nial­ny z na­tu­ral­nym; przy­naj­mniej w oczach czło­wie­ka. Byłem ocza­ro­wa­ny.

Pra­gnie­nie ro­bo­ta, by być roz­po­zna­wa­nym jako czło­wiek, ujęło mnie. Wszyst­ko to dzie­je się w ogniu walki, co do­da­je dra­ma­ty­zmu całej akcji.

Sprint w ogniu też jest uda­nym epi­zo­dem. To są bar­dzo su­ge­styw­ne sceny, które za­pa­da­ją w mojej pa­mię­ci.

Ponad to me­dycz­na wie­dza, którą sto­su­jesz w swo­ich tek­stach, jest dla mnie czymś eg­zo­tycz­nym i ubo­ga­ca­ją­cym za­ra­zem. Życzę Ci, żebyś stał się pol­skim Mi­cha­elem Crich­to­nem.

 

Myślę, że są to wy­star­cza­ją­ce atuty, by klik­nąć Twoje opo­wia­da­nie bli­żej bi­blio­te­ki, niż jest obec­nie. Po­wo­dze­nia :)

 

Ps. Tytuł “Afekt do­sko­na­ły” byłby wg mnie o niebo lep­szy niż obec­ny. Może uwzględ­nisz głos Loży (Fin­kla, Ena­zet) i "Try­bu­ny Ludu" (Nim­rod)?

Dzię­ki za wi­zy­tę, miłe słowa i cenne uwagi, Nim­ro­dzie.

Po­rów­na­nie do Crich­to­na… cóż, ru­mie­nię się. Po­sta­ram się pisać coraz le­piej i zo­ba­czy­my, co z tego wyj­dzie. ;)

Co do ty­tu­łu – oba mają swo­ich zwo­len­ni­ków jak i prze­ciw­ni­ków i co czy­tel­nik to inna opi­nia. Nie­mniej kon­kurs już się za­koń­czył, opo­wia­da­nie wisi na stro­nie jakiś czas i chyba nie będę już ni­cze­go ru­szać w kwe­stii ty­tu­łu. W chwi­li pu­bli­ka­cji “Apol­lo” po­do­bał mi się po pro­stu bar­dziej.

Po­zdra­wiam!

Nad­ra­biam kon­kur­so­we za­le­gło­ści ;)

 

Kur­czę, szko­da, że tak wielu oso­bom tytuł się nie po­do­ba :( Do mnie “Apol­lo “ prze­ma­wia przez całą tę swoją sym­bo­li­kę, którą po­głę­bia zna­cze­nie tek­stu. Może i jest bar­dziej za­gad­ko­wy w od­bio­rze, ale z dru­giej stro­ny bar­dzo zmyśl­nie od­da­je na­tu­rę SI. Takie do­peł­nie­nie ludz­ko­ści, lu­stro, w któ­rym może się przej­rzeć. Oczy­wi­ście, wzmian­ka o lu­strze w tek­ście jak naj­bar­dziej na plus ;)

 

W sumie to naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się koń­ców­ka,  jak widać,  wielu ludzi, a opi­nii jesz­cze wię­cej;)

 

Cie­szę się, że zna­la­złem w Tobie obroń­czy­nię mojej wizji, Lenah. :D

Dzię­ki za ko­men­tarz i klika.

Nowa Fantastyka