- Opowiadanie: Wilk który jest - Kwestia skupienia

Kwestia skupienia

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kwestia skupienia

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Dziewczyna biegła po plaży. Automat Kałasznikowa boleśnie obijał jej biodro. Nie miała jednak chwili, bo zarzucić broń na plecy. Pragnęła, jak najszybciej wyrwać się z tej otwartej przestrzeni, na której nawet w maskującym stroju była widoczna dla urządzeń namierzających. Dobrze wiedziała, że nie będzie żadnego ostrzeżenia. Kiedy jej obecność zostanie odkryta, po prostu wystrzelą. Nikt nie jest szybszy niż promień śmierci, nawet ona, choć karabinowej kuli mogłaby spróbować umknąć.

 

Dzwonek do drzwi. Podszedł powoli i spojrzał przez wizjer. „Listonosz” – mózg zareagował na widok uniformu automatycznie i dokonał właściwego rozpoznania. Zgrzyt odsuwanej zasuwy.

– Dzień dobry, pan Piotr Odelski?

– Tak.

– List polecony za zwrotnym potwierdzeniem odbioru dla pana. Proszę pokwitować odciskiem kciuka.

Dźwięk rozdzieranej koperty. Ponaglenie z wydawnictwa. „Gdyby nie przeszkadzali, pisałbym dalej i szybciej skończył” – pomyślał ze złością.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Przykucnęła między łodziami rybackimi, porzuconymi jeszcze przed ostatnią wojną. Rozejrzała się czujnie. Nie dostrzegła niczego niepokojącego. Sięgnęła do torby i wyjęła małą elektroniczną lornetkę. Powoli obejrzała okolicę. Mniej więcej pół kilometra od jej obecnej pozycji kończyła się strefa zdemilitaryzowana. Dalej zaczynała się plaża i, co ważniejsze, wąwozy prowadzące do niej przez wyniosłe wydmy. Niestety nim się do nich dotrze, można trafić na ekrany radarów pograniczników, albo nadziać się na patrol poruszający się quadami. Na tym skrawku ziemi niczyjej, z którego prowadziła obserwację terenu, obie strony tak skutecznie zakłócały swoje sygnały, że z trudem odkryłyby ciężarówkę, czy czołg. Schowała lornetkę, zarzuciła automat na plecy i pobiegła jak nigdy dotąd. Z morza musiała wyglądać jak stalowoszara smuga. Przeskoczyła ogrodzenie dzielące plażę na dwie części. Podniosła się z piasku i zastygła w bezruchu. Krew pulsowała jej w skroniach. Zmysły miała wyostrzone do granic. Do mózgu spływały komunikaty: ciepło bijące od piasku, krzyki mew, szum fal, nawet hałas robiony przez robaki.

 

Łomotanie do drzwi. Piotr przestał wędrować po parkiecie. Wyszedł z pokoju, przemierzył korytarz i otworzył.

– Panie Piotrze, jak to dobrze, że zastałam pana w domu! – Staruszka mieszkająca piętro wyżej, uśmiechnęła się i poprawiła okulary. – Sąsiedzi mnie chyba zalali, a u nich nikogo nie ma. U mnie za to wszędzie woda. Niech mi pan pomoże! – Schwyciła go za rękę i wyciągnęła z domu. Ledwie zdążył zgarnąć klucze z szafki przy drzwiach, wyposażonych w zatrzaskowy zamek.

Bez protestów dał się zaprowadzić na trzecie piętro. Smród zatrzymał go na chwilę w progu mieszkania sąsiadki. Zaduch, stęchlizna, odór jakichś zgniłków, bardziej przywodziły na myśl przestrzeń zajętą przez kloszardów, niż duże mieszkanie w eleganckiej kamienicy w centrum. Przełamał się i wszedł. Kwaterę o powierzchni przynajmniej stu metrów kwadratowych wypełniały rośliny. Staruszka zauważyła, że na nie patrzy. Powiedziała takim tonem, jakby to było epokowe odkrycie:

– Kwiaty dają tlen!

„Warto by też czasem otworzyć okna” – pomyślał Piotr. Popatrzył na sufity, były suche. Na podłodze jednak stała cienka warstwa wody. Zajrzał do najbliższej doniczki. Ziemia w jej wnętrzu przypominała grzęzawisko. Z podstawki sączył się cicho strumyczek, który po drewnianej nodze taboretu spływał na podłogę.

– Sufit jest suchy. To nie sąsiedzi. Kwiatki pani przelała – powiedział spokojnie.

– Co?! – zapytała staruszka, przykładając dłoń, zwiniętą w trąbkę, do ucha.

– Kwiatki pani przelała!

W tym momencie w drzwiach stanęła opiekunka z pomocy społecznej. Torby z zakupami umieściła na wieszaku i westchnęła:

– Znowu to samo… Pani Ernestyno, przecież mówiłam: zostawić, ja podleję. – dodała tonem, jakim karci się małe dziecko – Niechże pani wskakuje na łóżko. Zaraz to ogarnę.

Przeszła obok Piotra, nie zwracając na niego uwagi, ani nie odzywając się słowem. Staruszka potulnie poszła do jednego z pokoi, zapewne stanowiącego sypialnię.

– Może by tak tu przewietrzyć?! – powiedział donośnym głosem Piotr. Cisza, zupełnie tak, jakby go tu nie było. Zaklął pod nosem, pokręcił głową, wyrażając tym gestem dezaprobatę i wyszedł.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Przygarbiona pobiegła do karłowatych krzaczków zdobiących granicę plaży i wydm. Kilka metrów od niej coś się poruszyło. Wyciągnęła nóż, zamocowany na wysokości piersi i zastygła w bezruchu. Wyłączyła funkcję oddychania. Mogła tak wytrzymać bez trudu kilka minut. Szykowała się do zadania ciosu – jednego, celnego, takiego, który od razu rozstrzyga wynik starcia. Ten ktoś w krzakach musiał poruszać się na czworakach lub czołgać, bo nie było go widać ponad roślinnością. „Żołnierz ochrony pogranicza?” – pomyślała i zaraz porzuciła tę myśl. „Po co miałby się czołgać? Nielegalny emigrant? To już prędzej… No, to ma pecha” – skonstatowała. Ten ktoś był już blisko. Nagle skręcił z prostego dotąd kursu, zupełnie jakby wyczuł obecność innej, groźnej istoty. Po chwili wyszedł na otwartą przestrzeń. Odłożyła nóż na miejsce. Walka z dziczkiem nie miała sensu. Zresztą, nawet ją ucieszyła jego obecność. Skupiał na sobie uwagę radarów i sugerował, że drugi, pobliski punkt ciepła, to locha lub warchlak. Wyłączyła funkcję bólu i ruszyła na czworakach przez cierniste krzewy.

 

Kap, kap, kap… Woda z sufitu zaczęła spadać drobnym deszczem na podłogę. Pobiegł do łazienki. Szybko wrócił z miską. Postawił ją w miejscu, w którym kapało najmocniej i popędził na górę. Szarpnął za klamkę. Drzwi były zamknięte. Załomotał tak zdecydowanie, że aż trochę farby odpadło z boku futryny. Cisza, żadnego odzewu po drugiej stronie.

– Pani Ernestyno! – krzyknął i znów walnął pięścią w drzwi. – Dom mi pani zalewa!

– Im prędzej powycieram, tym prędzej przestanie ściekać. Nie przeszkadzaj pan! – odkrzyknęła opiekunka.

Wykrzywił usta w groźnym grymasie. Uniósł pięść do kolejnego uderzenia, kiedy dotarła do niego logika, zasłyszanych przed chwilą słów. Z rezygnacją zszedł piętro niżej. Zamknął drzwi od pokoju, w którym woda zapełniła już jedną trzecią podstawionego naczynia. Położył się na łóżku. Palce przyłożył do czoła.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Brak połączenia, za daleko od komputera. Wstał, wrócił do zajmowanego dotychczas pokoju. Wypiął kable ze ściany, licząc, że stara bateria podtrzyma niezapisane dane chociaż przez chwilę. Ulokował laptop wraz z urządzeniami peryferyjnymi w sypialni. Podłączył wszystko do prądu. Usiadł na pufie. Nogi założył na krawędź łóżka. Lubił tak siedzieć wieczorami. Dobrze mu się w tej pozycji pracowało. Jak zauważył, w dzień okazała się równie wygodna. Znów przyłożył palce do czoła.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Zejście numer trzydzieści jeden, położone najbliżej granicy, nie wzbudziło jej zainteresowania. Był tu parking, smażalnia, toalety – prawie wszystko, czego potrzeba stróżom prawa, żeby czasem odwiedzić to miejsce podczas służby. Wiedziała, że wzdłuż plaży prowadzi asfaltowa droga, która odbija w las dopiero cztery kilometry dalej. Postanowiła zejść z pobrzeża dopiero tam. Odpięła nóż i schowała do torby. Zdjęła spodnie, ukazując opalone nogi. Kostium kąpielowy nie wyglądał z daleka na odzienie militarne. Ściągnęła maskującą koszulę, która po przełożeniu na drugą stronę, miała pustynny kolor. Złożyła kolbę automatu, odkręciła lufę i wyjęła magazynek. Z bocznej kieszeni zdjętych spodni wyciągnęła zwiniętą torbę. Materiał siatki był lekki, ale wyjątkowo trwały. Wrzuciła do niej broń i nóż. Nakryła wszystko spodniami, a koszulę zarzuciła na opalone ramiona. Z daleka można ją było uznać za beztroską plażowiczkę, szukającą bursztynów albo muszelek. Odeszła od linii wydm w taki sposób, żeby wydawało się, że wychynęła wprost z wejścia numer trzydzieści jeden. Podeszła do morza. Ściągnęła sportowe buty i ruszyła spokojnym krokiem. Zimna woda obmywała jej stopy. W zasięgu wzroku plaża była pusta.

 

Krzyk rozdarł powietrze. Piotr podszedł do okna. Na podwórku nie było nikogo. Intensywnie obejrzał okolicę. Po chwili dotarło do niego, że to, co, skupiony na tworzeniu swojej opowieści, podświadomie uznał za wrzask, było de facto darciem się wron, tłukących się między sobą. Wrócił do pufa i usiadł.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Brak połączenia. Tym razem komputer był blisko. „Co jest, do cholery?” – pomyślał. Założył nogi na łóżko i przyłożył palce do czoła.

 

„Skup się, chłopie! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Nic, brak połączenia. Coś mu przeszkadzało i musiał się tego czegoś pozbyć. Zaczął się zastanawiać, nad przyczyną dekoncentracji i szybko odkrył w sobie niepokój. Co go martwiło? Termin oddania książki do druku? Nie, to nie to. Miał ugruntowaną pozycję cenionego autora, nie musiał więc się martwić, że wydawca zerwie kontrakt. No więc, o co może chodzić? Przebiegł myślami kilka ostatnich wydarzeń. Ułożyły się one w ciąg: staruszka, woda, kapanie, miska. Szybkim krokiem poszedł do gabinetu. Trafił tu w samą porę. Naczynie było bliskie przepełnienia. Popatrzył na sufit. Woda prawie już nie kapała. Odsunął miskę i ustawił na jej miejsce kubek po kawie. Poszedł do łazienki i wylał płyn. Ulokował puste naczynie na swoim dawnym miejscu i wrócił do sypialni.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Bardziej wyczuła, niż usłyszała nadlatujący pocisk. „Jakiemuś ruskiemu snajperowi musiały puścić nerwy” – pomyślała i popędziła szybciej od kuli. Biegła tak aż do zejścia z plaży. Umknęła pociskowi, ale czuła się odkryta, obnażona. Wbiegła z nadprędkością w piaszczysty wąwóz i zatrzymała się tuż przed roześmianą rodziną. Popatrzyli w osłupieniu na dziewczynę, która, jak się zdawało, zmaterializowała się przed nimi wprost z wichru. Zareagowała szybko:

– Dzień dobry państwu, czy do Rezerwatu Szarej Wydmy to tędy?

Odzyskali rezon.

– Można i tędy, ale kolejnym zejściem miałby pani bliżej i prościej.

– A jak pójdę tą drogą, to dalej da się skręcić do Szarej Wydmy?

– Tak. Dojdzie pani do takiej piaszczystej polany. Charakterystyczna, bo w połowie ma puszczoną przez całą długość siatkę, a za nią sadzonki sosen. Przed nią jest dróżka używana przez biegaczy i rowerzystów. Skręci pani w prawo, a za około kilometr proszę się rozejrzeć, za takim przedeptem na południe. Wiedzie wprost do rezerwatu.

– Dziękuję, bardzo państwo mili.

– Nie ma sprawy! – Odeszli roześmiani.

„Uczynni ludzie” – pomyślała.

 

Dzwonek i natarczywe pukanie, przerwały mu zmaganie się z tekstem. Otworzył drzwi. Stała za nimi uśmiechnięta pani Ernestyna. Wcisnęła mu w dłoń napoczęte pudełko taniej herbaty z dyskontu i cytrynę.

– Z cytryną smakuje lepiej! – powiedziała głośno i poczłapała do siebie.

„To pewnie na przeprosiny” – pomyślał Piotr. Poszedł do kuchni. Otworzył szafkę pod zlewem i wyrzucił herbatę do kosza. Obejrzał dokładnie cytrynę i po stwierdzeniu, że jest jeszcze dobra, schował ją do lodówki. Już miał wrócić do sypialni, kiedy poczuł głód. Od śniadania nic nie jadł. Zrobił więc sobie kilka kanapek i białą kawę. „Biała kawa – czarna kawa. Zabawne!“ – pomyślał. „Czarna ma kolor brązowy a biała beżowy. W zasadzie powinno się mówić: brązową albo beżową poproszę. Ciekawe, czy Unia Europejska to kiedyś znormalizuje?” – uśmiechnął się do swoich myśli i wrócił do przerwanej pracy.

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Dzwonek telefonu przerwał połączenie z komputerem.

– Słucham.

– Się masz, artysto?! – kolega inżynier radośnie krzyknął do słuchawki. – I jak? Działa dobrze? Skończyłeś przelewać myśli na wirtualny papier? Szybko poszło?

– Nie jestem nawet w połowie…

– Dlaczego? Przecież pożyczyłem ci prototyp już tydzień temu. Mówiłeś, że całą historię masz ułożoną, wystarczy spisać i, że to z tym masz problem. Tu już nie ma pośrednictwa klawiatury lub ekranu dotykowego. Koncentrujesz się, wyobrażasz sobie czarne litery na białej kartce, co cię synchronizuje z bluetooth, a reszta dzieje się sama. Przelewasz myśli do kompa, który sam formatuje tekst, koryguje, poprawia… Chyba musiałeś się strasznie obijać – dodał z drwiną w głosie.

– „Reszta dzieje się sama”, powiadasz? No, jakoś nie. Wszystko, co przerywa koncentrację, odłącza cię od systemu. Potem znowu trzeba osiągnąć wysoki stopień skupienia. Wiesz, że można pisać na klawiaturze i nie musieć odganiać od siebie innych myśli? Coś sobie przypominasz. Reagujesz na to. Upychasz w odpowiednią szufladkę we łbie i wracasz do pisania. Tu jest to niemożliwe. Musisz oddać się cały tekstowi. To duży wysiłek. Maszyna byłaby idealna, gdyby przelewała myśli we śnie. Sprawdziłaby się też u kogoś, kto ma pomieszczenie, w którym nie atakują go żadne bodźce zewnętrzne. Po tygodniu walki z przelewaniem myśli, doszedłem do wniosku, że korzystając z tradycyjnej klawiatury, byłoby po prostu szybciej i z mniejszym wysiłkiem. Rozumiesz?

– Chciałem pomóc… – inżynier powiedział wyraźnie urażony. – Pożyczyłem ci unikatową rzecz.

– Wiem i bardzo to szanuję, ale wybacz, to nie działa, ze mną jako przelewającym myśli. Za to, jak znajdę czas, to spiszę moje obserwacje i będziesz mógł pomyśleć o udoskonaleniu wynalazku.

– Za późno. Sprzedałem patent. Za miesiąc chcą to wprowadzić na rynek. Nazwa robocza to UWNM1, czyli: Ultranowoczesna Więcej Niż Maszynistka Jeden. Będziesz mógł sobie kupić za dużą bańkę, jak ci się powieść dobrze sprzeda.

– Dzięki, raczej nie skorzystam.

– Jak tam sobie chcesz. Wpadnę wieczorem po prototyp. Naciesz się nim jeszcze przez chwilę.

– Do miłego!

– Nara!

 

„Skup się! Papier jest biały a litery czarne, papier jest biały a litery czarne. Papier biały. Litery czarne…”

 

Brak połączenia. Znowu myślał o czymś innym niż książka. Jego umysł skupił się na tym, czy historia maszyny do przelewania myśli na papier, która pojawiłaby się w XV wieku zamiast wynalazku Gutenberga, nie byłaby ciekawsza, od losów kobiety-szpiega w stylu Rity Holm. Wyłączył program. Delikatnie ulokował prototyp w pudełku. Na dziś dość pracy. Wydawca poczeka. Ma w końcu tyle samo czasu, co i wszyscy pozostali ludzie na Ziemi, czyli nie wiadomo ile…

Koniec

Komentarze

Do mózgu spływały komunikaty: ciepło bijące od piasku, krzyki mew, szum fal, nawet hałas robiony przez robaki stąpające po plaży. – musiała mieć dużo czasu :)

 

podświadomie uznał a za wrzask, było de facto darciem – czegoś za dużo

 

Szału nie ma. Pomysł z maszyną ciekawy, ale uważam za niewykorzystany. Tłumaczenia co do czego służy (rozmowa z inżynierem) za długie i nużące, w stosunku do reszty. Końcówka taka nijaka.

F.S

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Takie sobie, raczej średnie. Nie porwało ani opowiadanie, ani fragmenty książki pisanej w opowiadaniu. Przyczyny, z powodu których Piotr nie mógł się skoncentrować, irytujące. Ale to pewnie było zaplanowane.

 

Z morza mu­sia­ła wy­glą­dać jak sta­lo­wo-sza­ra smuga. – Z morza mu­sia­ła wy­glą­dać jak sta­lo­wosza­ra smuga.

 

Kwa­te­rę o po­wierzch­ni przy­naj­mniej stu me­trów kwa­dra­to­wych wy­peł­nia­ły kwia­ty. – Podejrzewam, że lokum wypełniały rośliny, niekoniecznie kwitnące.

 

co cię syn­chro­ni­zu­je z blu­eto­oth’em, a resz­ta dzie­je się sama. – …co cię syn­chro­ni­zu­je z Blu­eto­oth, a resz­ta dzie­je się sama.

Bluetooth nie odmienia się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest jakiś pomysł, ciekawe połączenie wynalazku z czarno-białością.

Ale niektóre przeszkadzacze wydawały mi się naciągane. Kto wysyła zwykłe ponaglenie poleconym? A jeśli nie jest takie zwykłe, to chyba bohater powinien się bardziej przejąć. Rozumiem wymóg powtarzalności, lecz te repetycje w końcu zaczęły nużyć.

nawet hałas robiony przez robaki stąpające po plaży.

OK, można różnie definiować robaki, jednak te definicje bardziej poprawne biologicznie, wykluczają nogi i stąpanie, więc to zdanie mi zgrzytnęło.

Babska logika rządzi!

To opowiadanie coś w sobie ma :) W każdym razie, miało coś dla mnie ;) Fajnie zbudowane te trzy warstwy: sama czynność pisania, przeszkadzacze oraz treść tego, co bohater pisze. Zastanawiałam się tylko, czy jednak nie nazbyt inteligentny musiałby być ten system pisania przez bluetooth, skoro udawałoby się nie zapisywać z rozpędu wszystkich zbędnych, przeszkadzających myśli. No, ale ja nie jestem zbyt oblatana w elektronice, technologiach przyszłości i innych takich.

No tak, “stąpające robaki”, jako rzekła Finkla, są trochę nie na miejscu :) Zgrzytają w plażę ;))))

Ja bym też bała się tej zamiany wody na płyn… rozumiem, że ominięcie powtórzenia… no ale ja się na tym płynie poślizgnęłam ;)

 

 

Jego umysł skupił się na tym, czy historia maszyny do przelewania myśli na papier, która pojawiłaby się w XV wieku zamiast wynalazku Gutenberga, nie byłaby ciekawsza, od losów kobiety-szpiega w stylu Rity Holm.

– chciałoby się krzyknąć do bohatera: “ Nie tędy droga! By to miało sens musiałbyś pisać fantasy! Zostań przy s-f, nawet jeżeli tylko semi. Lepsza Major Kusanagi… to znaczy pani szpieg, od jakiś tam kolesi w opończy, parających się alchemią.” ;) Miłośnicy fantasy – bez urazy :)

 

A tak poważnie. Historia w historii. Nie przepadam za takimi rozwiązaniami, jeden “Mistrz i Małgorzata” to dość :)

 

Niemniej jednak przeczytałem z zainteresowaniem. Już chciałem krzyczeć, a gdzie tu s-f (nie liczyłem narracji opowiadania spisywanego przez bohatera, rzecz jasna) i bum! Jest. Maszyna do spisywania myśli.

Nie zauważyłem tych delikatnych podpowiedzi.

Brak połączenia, za daleko od komputera. Wstał, wrócił do zajmowanego dotychczas pokoju.

I tych niedomówień. Zasugerowałem się również tą mantrą. Taaa… kartka i druk, akurat. To było sprawnie przeprowadzone. A potem już tylko rzeka wyjaśnień wyłożona na dłoni. To akurat ciut nachalnie ;)

Pozdrawiam:)

 

Pomysł całkiem niezły, choć wykonanie niezbyt mnie przekonało. 

Czasem źle wstawione przecinki. Przykłady i dwie inne wpadki:

 

Uniósł pięść do kolejnego uderzenia, kiedy dotarła do niego logika, zasłyszanych przed chwilą słów. Z rezygnacją zszedł piętro niżej.

 

z daleka, na odzienie militarne.

 

„Co jest(+,) do cholery?” – pomyślał?

 

Dzwonek i natarczywe pukanie, przerwały mu zmaganie się z tekstem.

 

– Chciałem pomóc… – inżynier powiedział wyraźnie urażony inżynier. – Pożyczyłem ci unikatową rzecz.

 

 

Nie kupuję, że to ceniony autor, jeśli tak pisze, jak w zaprezentowanych fragmentach. Pomysł, jak już inni zauważyli, ciekawy, dotyczący w dodatku naszej praktyki, ale tekst nie zapadnie mi w pamięć.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nie ma to ja historia o tym, jak ciężko spisuje się historie ;)

Czytało się w miarę szybko i płynnie, ale jakoś niestety nie jestem wstanie kupić tego wszystkiego. Rozumiem, że miało być trochę humorystycznie, ale nie dostrzegam żadnej różnicy między wyobrażaniem sobie czarnych liter na białej kartce, a pisaniem na klawiaturze. Nie wiem, jak by to miało przyspieszyć pracę. Lepszym pomysłem byłoby chyba po prostu przelewanie obrazów z mózgu na papier, ale wtedy tracimy styl :(

Najgorsza chyba historia kursywą, bo hmm… jakby to powiedzieć… taka bez sensu trochę. Co mi dało przeczytanie jakiegoś tam wycinka książki, skoro nie mam pojęcia, o co chodzi?

Niestety też wkurzały mnie fragmenty „papier jest biały…”. Jakoś sporo ich, a w każdym powtórzone jest trzy razy to samo. Ale to może kwestia gustu.

Chociaż wbrew temu wszystkiemu… szczególnie źle mi się nie czytało. Sam nie wiem czemu.

 

– Pani Ernestyno! – krzyknął i znów walną pięścią w drzwi.

Literówka.

 

Wiedziała, że dalej wzdłuż plaży prowadzi asfaltowa droga, która odbija w las dopiero cztery kilometry dalej.

Powtórzenie.

 

Zaczął się zastanawiać, nad przyczyną dekoncentracji i szybko odkrył w sobie niepokój.

Przecinek nie jest potrzebny.

 

„Biała kawa – czarna kawa. Zabawne!“ – pomyślał. „Czarna ma kolor brązowy a biała beżowy. W zasadzie powinno się mówić: brązową albo beżową poproszę.

Ejj, przepraszam bardzo – ja tam piję prawdziwie czarną kawę ;)

 

I zdanie z robakami, o którym wspomniała Finkla, też mi zazgrzytało. Dobrze byłoby to zmienić.

Nawet normalnie wszelkie przerwania przeszkadzają. I to fajnie ująłeś, Anonimie, w treści :) Ciekawy pomysł na utwór, lecz niestety jakoś mocno mnie nie porwał. Koncept urządzenia przypadł mi do gustu, tak jak jego ograniczenia. Parę razy nawet się uśmiechnąłem na te przeszkadzajki.

Podsumowując: pomysł bardzo fajny, ale wykonanie okej.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Czerń i biel wsadzone na siłę, ale pomysł wynalazku ciekawy.

To mi się podobało. Uśmiechnęłam się na takie przelanie kwiatków, że aż sąsiada zalało – Ernestyna była tu dobra. Ale co mnie bardziej urzekło, to problem pisania książki przy pomocy prototypu. Kiedyś się zastanawiałam, jakby to było – tylko myśleć, a pisałoby się samo, bo często palce nie nadążają za pojawiającymi się w głowie obrazami. Bardzo ładnie pokazałeś dylemat skupienia i proces twórczy.

I podejście do tematu konkursu – proste czarno na białym jako tworzenie, to też mi przypadło go gustu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka