- Opowiadanie: Niebieski_kosmita - Transmisja

Transmisja

Witam ponownie, przedstawiam moje drugie opowiadanie.

Powiązania z “Rokowaniami” są szczątkowe, teksty można bez problemu czytać oddzielnie.

Lepsze niż tamto? Gorsze? Dałem z siebie wszystko, starałem się również uwzględnić uwagi, jakie zasugerowano mi pod “Rokowaniami”. Wszelkie konstruktywne opinie mile widziane.

Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Transmisja

Pomarańczowe niebo Tytana przecięła jasna smuga.

Pędząc z prędkością meteoru, przez gęstą atmosferę księżyca przedarła się niewielka kapsuła. Kilometr nad powierzchnią uruchomiła silniki hamujące; stopniowo wytracając szybkość, kierowała się na płaskowyż, wyrastający nad resztą okolicy.

W końcu dotknęła gruntu, wzburzając wokół siebie chmurę pyłu. Jej jedyny pasażer nie czekał, aż pył opadnie; otworzył śluzę, wyszedł i postawił stopy na skalnym podłożu.

– Jestem na dole – powiedział cicho do komunikatora, przypiętego wewnątrz hełmu.

– Dwieście milionów! Jasna cholera, Henry, mamy DWIE – ŚCIE – MI – LIO – NÓW! To jest absolutny rekord!!! – rozległ się krzyk w jego mikrosłuchawkach.

Mężczyzna przystanął i wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Oglądał go co czwarty człowiek w Układzie Słonecznym.

*

– Powiedziałabym, że sytuacja jest trudna – mówiła dwa tygodnie wcześniej Anna Gerling. – Ale to byłoby cholerne niedopowiedzenie. Sytuacja jest, fachowo rzecz ujmując, beznadziejna.

Henry Lindberg wysłuchiwał takiej tyrady zwykle raz w miesiącu, na zebraniach firmowych, które zwoływała szefowa. Ich program był najczęściej taki sam: musimy zwiększyć oglądalność, musimy wyprzedzić Dziewiątkę, wymyślcie coś wspaniałego, co pozwoli nam to wreszcie zrobić. Słucham, jaki ten ma pomysł, a jaki tamten ma pomysł. I lepiej, żeby to poskutkowało, bo jak nie – skończycie na samym dole, w drugiej setce kanałów.

Dziewiętnastka – stacja holowizyjna, w której pracował – trudniła się „produkcją prawdy”, jak to określała Gerling. Zadaniem jego, a także pozostałych reporterów, było wyszukiwanie najlepszych newsów; jeśli jednak nic wystarczająco ciekawego się nie działo, należało coś takiego stworzyć. Nie chodziło o kaczki dziennikarskie, broń Boże – chodziło o to, by obmyślić spektakularne wydarzenie, a następnie doprowadzić do jego zaistnienia w realnym świecie.

I tak, na przykład, na początku roku 2300 – kilkanaście miesięcy przed podróżą na Tytana – Henry brał udział w akcji „Literatura wielkoformatowa”. Jeden z małych księżyców Jowisza został rozpruty na drobne okruchy skalne, które następnie skierowano w stronę planety. Ślady, jakie pozostawiły odłamki księżyca, układały się w litery, a te – w słowa. Szramy w atmosferze Jupitera były widoczne do dzisiaj; jak na ironię, wybrano „Trzecią Pieśń Układu”, opiewającą nieskażone piękno gazowych planet.

Co by jednak nie zrobili, Dziewiątka zawsze wpadała na coś lepszego; odpowiedzią na „Literaturę wielkoformatową” było „Malowanie plazmowe”. Manipulując polem magnetycznym Słońca, stworzono konfigurację ciemnych plam, które ułożyły się w wierną kopię „Gwiaździstej nocy” Van Gogha. Noc na Słońcu zrobiła dużo większą furorę niż wierszyk na Jowiszu, i w rankingu na przełomie wieków Dziewiątka znowu wyprzedzała Dziewiętnastkę.

Jednak to zebranie nieco różniło się od poprzednich.

– Na pewno słyszeliście o ich ostatnim programie. – Głos Anny drżał z wściekłości; wszyscy stali z pochylonymi głowami, starając się nie patrzeć w jej stronę. – „Ekstremalne podróże”, niech mnie szlag. Karl Rothstein, ten laluś, nadaje z wnętrza wulkanu na Io. Janet Smith, głupia kwoka, wybrała się w podróż na Neptuna… Ponaddźwiękowe huragany ją przewieją, biedactwo… – Gerling zachichotała szyderczo; Lindberg wzdrygnął się. Szefowa nigdy nie wyrażała się pochlebnie o dziennikarzach Dziewiątki, ale dzisiaj była wyjątkowo zjadliwa.

– Następny kretyn, Wong Li, ucieka przed wschodem Słońca na Merkurym. Kolejna idiotka, Roberta Has… co za idiotyczne nazwisko… szuka szczęścia w oceanie Enceladusa, pływając wśród ślimaków, które tam żyją. Cała ekipa codziennie przyciąga pięćdziesiąt milionów widzów przed ekrany holowizorów. A ile udaje się zdobyć nam, droga Elizo?

– W porywach do piętnastu – wyszeptała Eliza Jansky, prezenterka głównego wydania „Informacji”.

– Chyba nie dosłyszałam, możesz powtórzyć?

Eliza przełknęła grudę, która utworzyła się w jej gardle, i uniosła wzrok; Henry zawsze podziwiał jej ambicję i pewność siebie. Nikt inny spośród obecnych nie próbował nawet przeciwstawić się spojrzeniu Anny.

Kiedy jednak oczy kobiet spotkały się, na Jansky padł blady strach.

– Piętnastu – wykrztusiła z siebie tylko to jedno słowo, jeszcze ciszej niż poprzednio.

– W porywach do piętnastu!!! Ha! Dobre sobie! Coś wam powiem, kochani. – W tym słowie było tak wiele jadu, że Henry ledwo powstrzymał odruch, by wystąpić i uderzyć Annę w twarz. Z całej siły. – Macie dwadzieścia cztery godziny, żeby wpaść na coś naprawdę genialnego. Inaczej polecą głowy. Rozumiecie?

– Tak jest – odparli chórem; Lindberg zrobił to przez zaciśnięte zęby. Gerling musiała coś zauważyć, bo zbliżyła się do niego i zapytała:

– Czy coś ci nie pasuje, Żyrafo?

Nienawidził, kiedy ktoś tak do niego mówił. Jego szyja może i była trochę dłuższa od przeciętnej, ale…

– Wszystko jest w najlepszym porządku – odparł, przyglądając się swoim butom.

– To dobrze. A teraz wszyscy do roboty.

Po tych słowach omiotła jeszcze raz spojrzeniem salę konferencyjną, a następnie wymaszerowała.

*

– Budynek więzienia widać jak na dłoni – relacjonował Henry. Szedł powoli; chociaż grawitacja na Tytanie była niewielka, a skafander miał wbudowane elementy egzoszkieletu, nie chciał się spieszyć. Budował napięcie.

Poza tym, trochę się bał.

– Do wejścia, zgodnie z planem, mam jakieś trzysta metrów. Nie ma komitetu powitalnego, jaka szkoda. – Zastanowił się, z ilu milionów gardeł rozlegnie się śmiech, kiedy po pięciu sekundach jego żart – mało ambitny, ale kogoś na pewno rozbawi – dotrze do układu Ziemia – Księżyc.

– Od jutra dostajesz fotel wicedyrektora stacji. Sam będziesz decydował o tym, jak i kiedy chcesz pracować. Już nigdy nie nazwę cię Żyrafą. Na Boga, piszą do mnie z Dziewiątki. – Głos Gerling, rozbrzmiewający nieustannie w lewym uchu, drażnił go; nacisnął chwilowy wyłącznik, by następne słowa nie poszły w eter, i warknął: – Nie mogłabyś się na trochę zamknąć?

– Już, już.

Puścił wyłącznik i dopiero wtedy dotarło do niego, co właśnie zaszło. Kazał swojej szefowej się zamknąć! Mało tego – posłuchała!

– Bardzo jestem ciekawy, co tam znajdę – stwierdził; poczucie własnej potęgi wypełniało go z wolna. Odrobinę przyspieszył kroku.

Masywny, brzydki gmach więzienia rósł w oczach. Henry pomyślał, że zanim stanie przed jego drzwiami wejściowymi, powinien opowiedzieć coś o historii tego miejsca.

– Jeśli ktoś nie wie, gdzie jestem i po co się tu znalazłem, streszczę to w kilku słowach – zaczął. – Po Wojnie istniała tu niewielka placówka naukowa, dla której pierwotnie był przeznaczony ten budynek. Rada Planetarna przekształciła to miejsce w więzienie, a następnie zesłała do niego kilka tysięcy przestępców, w tym rebeliantów, odpowiedzialnych za bunty przeciw Radzie.

– Wszyscy to wiedzą, Henry – syknęła cicho Anna.

– W ciągu następnego półwiecza trafiły tu tysiące zbrodniarzy, anarchistów i jednostek wypaczonych, nierokujących nadziei na normalne życie w społeczeństwie – kontynuował Lindberg, nie zważając na słowa szefowej. – Z więźniami urywa się kontakt, kiedy od statku odłącza się kapsuła, w której są tu zrzucani. Zatem tak naprawdę nic nam nie wiadomo o tym miejscu. Chcę to zmienić, i jako pierwszy człowiek wejdę tam z własnej woli, by zdać relację z wnętrza placówki.

Szybkim ruchem ręki utworzył małe okienko informacyjne, wyświetlające z boku jego hełmu aktualną liczbę oglądających. Po wykładzie z historii rzeczywiście nieco zmalała, ale nie spadła poniżej dwustu… Po chwili znów zaczęła rosnąć.

– Właśnie otrzymałem informację, że transmisja ustanowiła nowy, powojenny rekord oglądalności – ogłosił, pozwalając, by w jego głosie zabrzmiał triumfalny ton.

*

Burza mózgów, trwająca przez następne dwie godziny, nie przyniosła żadnych obiecujących rezultatów. Przerobili programy historyczne – „a kto niby przejmuje się rzeczami sprzed Wojny”. Dyskutowali o sztuce – „ale to już niedawno robiliśmy, nie będzie miało wzięcia”. Dzienniki podróżnicze zostały odrzucone na samym początku, jako że byłby to ewidentny plagiat. Pomysły powoli się kończyły, a żaden nie wydawał się dość dobry.

– Co powiedzielibyście na program w stylu „Z kamerą u Rady Planetarnej”? – rzucił Bernard Olsen; nawet jemu samemu wydawało się to mizerne.

– To będzie porażka…

– Radni nie pozwolą nam na nakręcenie niczego ciekawego…

– Zrobilibyśmy z tego, co najwyżej, kiepską operę mydlaną…

Następnie zaległa krępująca cisza. Poziom frustracji Henry'ego rósł; chcąc się odprężyć, pozwolił swoim myślom odpłynąć.

Co dawniej wzbudzało zainteresowanie gawiedzi? Publiczne egzekucje, na przykład. No, czasy trochę się zmieniły, zdziesiątkowana po Wojnie ludzkość ma już serdecznie dosyć śmierci… Chociaż… Właściwie to też już powoli staje się nieaktualne. No bo kto jeszcze rzeczywiście pamięta Wojnę? Może najbardziej zdziecinniali starcy. Nowe pokolenia nie mogą już słuchać tych bzdur o bohaterach i poświęceniu, dlatego też historia popada w niełaskę, zwłaszcza odległe wieki. Czego chcą ludzie? Adrenaliny, ostrej jazdy, mocnych wrażeń. Tylko coś takiego się sprawdzi. Potrzebujemy czegoś jeszcze bardziej ekstremalnego niż „Ekstremalne podróże”.

Gdzie można coś takiego znaleźć? Dokąd nie odważyłby się wybrać żaden człowiek? Może wyślemy sondę, która zanurzy się w Słońcu? I wrzucimy do środka Gerling. O, wybitny pomysł.

Zarechotał.

– Co cię tak bawi? – zapytał ktoś.

– Zrobiło się drętwo, musiałem opowiedzieć sobie dowcip. – Przyjrzał się otaczającym go twarzom. Czas na powrót do rzeczywistości. – Nie, poważnie: wydaje mi się, że próby wynalezienia czegoś rewolucyjnego, na co jeszcze nikt nie wpadł, są bez sensu. Dziewiątka wymyśliła coś, co chwyciło? Skopiujmy, ulepszmy i sprawa załatwiona.

– Łatwo powiedzieć – mruknęła Jansky.

– Wysilmy się trochę! Gdzie jeszcze w Układzie jest takie miejsce, w którym można by nakręcić…

Nagle go olśniło.

– Zaraz! Mam! Więzienie na Tytanie, to idealny pomysł! Aż dziw, że ktoś wcześniej na to nie wpadł! Owiane tajemnicą, legendami…

Urwał; wszyscy patrzyli na niego ze zgrozą.

– No co?

– Padło ci na mózg? – zapytała Marine Uri, reporterka.

– Niby dlaczego? Wszystko, co wiadomo o Tytanie, to plotki!

– Rada zrzuciła tam już chyba z ćwierć miliona ludzi – Olsen wzdrygnął się. – Szaleńców, morderców, wywrotowców… Kto wie, jakie okropne myśli rozwijają się wśród nich…!

– Nie więcej niż dziesięć tysięcy! Poza tym, nie dowiemy się, jak żyją, dopóki ktoś tego nie sprawdzi. W sumie, mogę polecieć sam. Wezmę pole siłowe – i co wtedy będą mogli mi zrobić?

– Mogli skonstruować jakąś broń, która wyłączy pole – zauważył Eric Brudnoj, historyk.

– Z czego? Z bazy zabrano wszystko oprócz systemu podtrzymywania życia. Jeśli więźniowie naruszyliby go, zaraz byłoby po nich. Każdy przed zrzutem jest dokładnie sprawdzany. Nie mają tam nawet cholernej śrubki!

– Krążą pewne… opowieści – odezwała się Jansky. – Istnieje nagranie, zrobione przez satelitę…

– Tak, tak, widziałem to. – Henry machnął lekceważąco dłonią. – Cóż ono przedstawia? Facet wybiega z więzienia i pędzi na oślep przed siebie. Upada kilkaset metrów od bramy i nie wstaje. Co w tym dziwnego? Postanowił popełnić samobójstwo, bo miał poprzestawiane w głowie, tak jak wszyscy tamtejsi „rezydenci”. Udusił się i umarł.

– Henry, wiesz dobrze, że to wersja okrojona. To był Arnold Raginis, jeden z najokrutniejszych powojennych morderców. Terapie pacyfikacyjne i próby zmiany osobowości nie przyniosły najmniejszych rezultatów. Ten gość miał silną psychikę, więc coś musiało go naprawdę bardzo przerazić, skoro się zabił!

– Ludzie, o co wam chodzi? Dam sobie radę! Jeszcze nie wymyślono sposobu, jak wyłączyć pole siłowe z zewnątrz. Najwyżej ucieknę, jeśli zrobi się nieprzyjemnie, i tyle. Co wy na to?

Nie odzywali się. Co, zabrakło wam języka w gębie? Nie macie już więcej argumentów?

– Nic mi nie będzie – podkreślił raz jeszcze. – A ta transmisja ma szansę na kilkadziesiąt milionów widzów, to chyba przyznacie, prawda?

Przyznali, chociaż niechętnie.

*

– Popatrzcie państwo, gdzie ja jestem! – Henry stanął przed główną śluzą wejściową. – Nowo osadzeni, gdy tu docierają, są bez skafandrów; muszą przebyć te kilkaset metrów na wstrzymanym oddechu. Mają na sobie tylko odzież termiczną, by nie zamarznąć. Temperatura na zewnątrz, wynosząca minus sto siedemdziesiąt stopni, nie pozwala, niestety, na poruszanie się w krótkich spodenkach.

– Jeśli nie przestaniesz rzucać takich żałosnych dowcipów, cofnę słowa o awansie – stwierdziła Anna, ale Lindberg dosłyszał w jej głosie rozbawienie.

Po lewej zobaczył panel sterujący otwieraniem śluzy. Przesunął nad nim dłoń; rozległ się niski pomruk siłowników, po czym brama zaczęła się otwierać.

– Uruchamiam pole siłowe. – Sięgnął prawą ręką za plecy, odnalazł generator i włączył go. Natychmiast został otoczony przez niezniszczalną, przezroczystą bańkę; była nieco spłaszczona na dole, co umożliwiało normalne poruszanie się. Wrota rozsunęły się już do końca.

– Wchodzę – oświadczył, dodając sobie odwagi. – Nikt i nic mnie nie powstrzyma.

Przechodząc przez bramę, tknięty nagłym impulsem, obejrzał się za siebie. Spojrzał na ciężkie, szarawe chmury, które przetaczały się po pomarańczowym niebie. Słońce, słaba gwiazda, świecąca daleko stąd, nie było w stanie się przez nie przedrzeć.

Coś podszepnęło mu, że nie zobaczy jej już nigdy. Szybko odepchnął od siebie tę myśl, po czym zerknął na prawą stronę hełmu.

216.

217.

– Jesteście państwo świadkami historycznej chwili – powiedział Henry, a tymczasem drzwi zamknęły się za nim. Do śluzy z sykiem napłynęło powietrze; wewnętrzne wrota otworzyły się bezszelestnie. – Oto przybywam, by rozwiać tajemnice, mity i zabobony, jakie narosły wokół tego miejsca.

– Tylko tego nie spieprz, Lindberg – ostrzegła go Anna.

Już to chyba słyszałem.

– I co my tu mamy?

Biegnący od bramy korytarz został pomalowany na biało; ściany aż lśniły, odbijając światło podsufitowych lamp. Blask przeszkadzał tak bardzo, że Henry zmuszony był przyciemnić swój wizjer.

– Oślepiająco jasno – mruknął. – To na pewno nie przypadek; jestem pewien, że pół wieku temu wnętrze nie wyglądało w ten sposób. Archiwalne zdjęcia są dostępne w Omninecie. Ciekawe, czemu…

Umilkł. Dotarł do rozwidlenia; korytarz skręcał w prawo, natomiast po lewej widniało przejście, za którym niegdyś znajdował się magazyn skafandrów, sprzętu naukowego i tak dalej. Zajrzał tam i natychmiast tego pożałował.

Teraz całe pomieszczenie wypełniały martwe ciała. Leżące najbliżej wyjścia niemalże wyglądały na żywe osoby; im dalej, tym bardziej posunięty był ich rozkład. O tylną ścianę opierało się kilka ludzkich szkieletów.

– Mój Boże! – zawołał Henry, cofając się. Odruchowo uniósł dłoń do twarzy, by stłumić obrzydliwy zapach, ale uświadomił sobie, że nic nie czuje. Niech chwała będzie kombinezonowi.

– Musi tu ich być ponad setka!

– O, cholera… – odezwała się Gerling. Prawie tego nie usłyszał.

– Po raz kolejny skafander ratuje mnie przed okropieństwami, których muszą doświadczać nowo przybyli. Aż trudno sobie wyobrazić, jaki w tym miejscu panuje zapach. Co tu robią ci nieszczęśnicy?

220.

– Być może odnajdziemy gdzieś jakieś wskazówki. Śledztwo w toku.

Ogarnął jeszcze raz wzrokiem salę; ledwo zdołał opanować odruch wymiotny, kiedy jego oczy prześlizgnęły się po wyjątkowo ohydnych zwłokach. Nie było tu żadnych much, szczurów ani robactwa; do budynku przedostały się wyłącznie bakterie gnilne, które rozkładały nieboszczyków bardzo powoli. Najstarsi mogli przebywać tu kilkadziesiąt lat.

– Pożegnajmy ich minutą ciszy.

Pochylił głowę i umilkł. Nie trwało to jednak dłużej niż dziesięć sekund.

– No, czas już na nas.

Odwrócił się i ruszył dalej korytarzem, zagłębiając się w labirynt więzienia. Nie do końca wierząc swoim oczom, patrzył, jak liczba jego widzów – już wcześniej wręcz absurdalnie wysoka – zaczyna ostro piąć się w górę.

Kiedy kroki Henry'ego przestały być słyszalne, w magazynie coś się poruszyło.

*

– Wszystko zapamiętałeś?

– Pytałaś mnie już o to co najmniej pięć razy, ale powtórzę jeszcze raz… Nawet jeśli o czymś zapomnę, będziemy w stałym kontakcie, prawda?

– O ile nie nastąpią żadne nieprzewidziane okoliczności.

– Dwa tygodnie temu, kiedy przedstawiłem ci ten pomysł, miałaś trochę inne podejście.

Lindberg siedział już w kapsule, przygotowując się do zrzutu na Tytana. Statek, którym przyleciał – o wdzięcznej nazwie Ciemność – był jedyną jednostką, która regularnie pojawiała się na orbicie księżyca. To właśnie załoga Ciemności raz w tygodniu przywoziła tu żywność, wodę… i nowych mieszkańców.

Razem z nim na pokładzie statku znajdowała się Anna Gerling. Mała odległość gwarantowała sprawną komunikację, przebiegającą bez kilkusekundowych opóźnień.

– Nie zmieniaj tematu, do cholery! Dobrze wiesz, że to genialny pomysł! Tandetny, sklecony przez komputer filmik, który zapowiada twoją wyprawę, obejrzano prawie pół miliarda razy. Populacja całej Ziemi jeszcze nie osiągnęła takiej liczby, więc wynik jest naprawdę oszałamiający. Proszę cię tylko o jedno: nie schrzań tego, Henry.

– TY prosisz o coś MNIE?

– Jeśli nie pasuje, mogę ci to rozkazać, Żyrafo.

– A, rób, jak uważasz…

Komunikator przez chwilę milczał; Lindberg mozolił się ze skafandrem.

– Dzwoniła do mnie twoja matka – Anna przerwała wreszcie krępującą ciszę.

– Do mnie też. I żeby to raz…

– Boi się o ciebie. To naturalne.

– Ja mam trzydzieści jeden lat! Umiem chyba samodzielnie podejmować decyzje życiowe!

– Wyrzucała mi, że myślę wyłącznie o sobie, że cię narażam, że nie liczy się dla mnie człowiek, tylko cyferki.

– Tak, to do niej pod…

– Trudno się z tym wszystkim nie zgodzić.

Henry przerwał zapinanie kombinezonu.

– Słucham?

– Ale o jednym nie wspomniała, wiesz? I założę się, że w rozmowach z tobą też nie poruszyła tej kwestii.

– O czym ty mówisz?

– Jesteś dokładnie taki sam jak ja, Żyrafo. Lecisz tam, na dół, bo chcesz być sławny. Chcesz, żeby cię zapamiętali. Może masz w dupie stację, cyferki i mnie, ale swój własny interes jest dla ciebie na pierwszym miejscu. Oboje jesteśmy skrajnymi przypadkami karierowiczów.

– Nie mam nic więcej do powiedzenia – mruknął Lindberg po chwili zastanowienia.

– Tak też myślałam.

*

To, co niepokoiło go najbardziej, to prawie całkowity brak oznak życia w placówce.

Przemierzał korytarze, zaglądał do niegdysiejszych laboratoriów, magazynów i pomieszczeń mieszkalnych; większość była jednak całkowicie pusta, a pozostałe – zamknięte na głucho. Kody dostępu nie działały, więc Henry przypuszczał, że elektroniczne zamki zwyczajnie się zepsuły – bądź co bądź, minęło już sporo czasu od ostatniej wizyty brygady naprawczej.

– Niesamowite, że oświetlenie i ogrzewanie działa jeszcze bez zarzutu – mruknął, gdy kolejne drzwi okazały się zablokowane. – Czy ktokolwiek pomyślał, co się stanie z tym miejscem, kiedy system podtrzymywania życia ulegnie awarii?

Od czasu wizyty w magazynie trupów tylko dwa razy natrafił na oznaki ludzkiej bytności.

Za pierwszym razem zaszedł do pomieszczenia, które dawniej pełniło funkcję obserwatorium. Obecnie od sufitu do podłogi pokrywały je krwawe ślady, układające się w imiona i pseudonimy. Gerling od jakiegoś czasu nie odzywała się, a samemu Lindbergowi też odebrało mowę, kiedy to ujrzał.

– Zdaje się – powiedział cicho, odzyskawszy głos – że mamy tutaj odpowiednik księgi pamiątkowej. Nie mieli tuszu, więc podpisali się tym, co mieli.

Niedługo potem, idąc przez przeszklony hol, usłyszał gdzieś za sobą hałas – jakby coś ciężkiego przewróciło się na ziemię. Błyskawicznie się odwrócił i zdążył zobaczyć, jak za zakrętem znika czarny kształt, przypominający człowieka.

– Kto tam jest?!

To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Poczuł ukłucie strachu, ale ciekawość była silniejsza; szybkim truchtem wrócił do tego miejsca, gdzie widział intruza, ale – jak okiem sięgnąć – nikogo nie zobaczył. Od tego momentu poruszał się znacznie ostrożniej.

Kręcił się po bazie już ponad godzinę. Część widzów, znudzona, zaczęła go opuszczać; w szczytowym momencie miał ich prawie ćwierć miliarda, ale teraz wyglądało na to, że dwójka z przodu liczby nie utrzyma się długo.

– Zrób coś – syknęła Anna, przerywając ciszę w lewym uchu Henry'ego. Ponownie położył palec na wyłączniku.

– Niby co takiego? Może zatańczę twista na golasa?

– Przestań! Tracimy publiczność, rozumiesz to? Po prostu wymyśl cokolwiek!

– Zaczynasz mnie denerwować, szefowo. Chyba na razie się pożegnam, by zapobiec dalszemu psuciu mojego humoru…

– Nie ośmielisz się! Nie możesz…

Odłączył słuchawki; krzyki urwały się. Zapanowała błoga cisza.

– Według szacunków, powinny żyć tutaj przynajmniej cztery tysiące ludzi. Gdzie oni wszyscy się podziali? – zapytał, obserwując ze stoickim spokojem, jak oglądalność spada. – Dajmy sobie spokój z tymi przystawkami. Proszę państwa, podaję danie główne: idziemy do Kopuły.

Wskaźnik dotarł do granicy 200 milionów, zatańczył na niej… i pogrążał się dalej.

*

Jest naszym ocaleniem.

Chociaż sam o tym nie wie.

Jeszcze mógł się wycofać… ale teraz jest już za późno. Rytm zaczyna rozbrzmiewać.

Aż do ostatniej chwili nie zauważy niczego podejrzanego.

Rozmowa nie odbywała się w normalny sposób. Dwie postacie w jasnych szatach, podążające w bezpiecznej odległości za Lindbergiem, posługiwały się gestami i spojrzeniami; język, jaki opracowały, umożliwiał przekazywanie dużej ilości informacji w krótkim czasie, a także w całkowitej ciszy.

Zwiadowca z Sali Śmierci był naprawdę podekscytowany.

Tak. Jeszcze nigdy żaden ze Zwiadowców nie miał równie ważnej misji. Jeśliby chociaż odetchnął w Sali, on by to zauważył. Jest spostrzegawczy.

Mógłby stąd uciec. Poruszające się zwłoki wystraszyłyby go.

Nie. To wytrzymała jednostka, wytrzymały umysł. Nachyliłby się i zapytał: „Co tu robisz?”

To możliwe.

Twoje umiejętności psychiczne nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte.

Szybko się uczę. Raginis doświadczył tego na własnym umyśle.

Ale tym tutaj zajmę się ja.

To już ustalone. Potem i tak go dostanę.

Twarze obydwu postaci, częściowo skryte pod białymi kapturami, wykrzywiły się w uśmiechu.

*

– Zbliżam się do Kopuły. To największa, centralna sala więzienia, w górnej części przeszklona. W dawnych czasach było to miejsce spotkań, rosły tam niewielkie drzewa, a naukowcy znajdowali chwilę wytchnienia od…

Urwał.

Kilkadziesiąt metrów przed nim, w zupełnym bezruchu, stał człowiek. Zauważył go dopiero teraz; biały strój, który tamten miał na sobie – przypominający habit – doskonale wtapiał się w tło.

– Halo! – zawołał Henry. – Kim jesteś?

Postać nadal nie poruszała się. Lindberg nagle pomyślał, że zrobiło się jakoś… duszno. I nieprzyjemnie. Wszechobecna biel też z wolna doprowadzała go do szału.

– Halo!!!

W tym momencie uświadomił sobie, że od dłuższego czasu rozbrzmiewa niski, dudniący dźwięk; jakby tysiące pięści uderzały gdzieś w ścianę, monotonnie, rytmicznie.

Jak mogłem tego wcześniej nie słyszeć? I co to w ogóle za odgłos?

Wtedy człowiek uniósł głowę i spojrzał mu w oczy… Oczy… Te oczy…

Henry nie odczuł żadnej senności, żadnego powolnego odpływania w ciemność. Po prostu w jednej chwili stał, a w następnej leżał na podłodze. Wiedział, że musiał urwać mu się film, ale ile to mogło trwać?

– Dosyć tego – mruknął, podnosząc się. Znowu był sam; tajemniczy mnich zniknął. – Wychodzę. Wystarczy już. – Pole siłowe zmieniało swój kształt, dostosowując się do położenia ciała.

Wstał, ale nogi miał jak z waty; po przejściu dwóch kroków zachwiał się i omal znowu nie znalazł na ziemi. Potrząsnął głową. Hej, co się z tobą dzieje?

Wielkim wysiłkiem woli skupił swój umysł na jednym zadaniu: znalezieniu drogi wyjścia z więzienia. Odetchnął głęboko, poprawił kombinezon i ruszył.

Zapomniał o tamtym mężczyźnie, zapomniał, że jego poczynania nadal śledziły na żywo miliony ludzi. Zapomniał o Annie Gerling, która – siedząc na mostku Ciemności – krzyczała do mikrofonu: Obudź się, idioto! Jesteś zahipnotyzowany!

Zapomniał nawet o okienku z prawej strony; nie dostrzegał go, chociaż miał je tuż przed oczami. Widownia znowu rosła w zastraszającym tempie, ale Henry nie wiedział o tym.

Parł przed siebie, do wyjścia…

Problem polegał na tym, że szedł całkowicie błędną trasą.

*

Kiedy dziennikarz dotarł do śluzy wejściowej – a przynajmniej do śluzy łudząco podobnej do tej, którą wszedł – oglądało go już ponad trzysta milionów ludzi.

No, nareszcie. Przestało mi się już tu podobać. Dobrze, że trafiłem z powrotem.

W tej chwili, gdzieś z głębi umysłu, do jego świadomości napłynęło jedno zdanie.

Coś się nie zgadza…

Rozejrzał się, zdziwiony tą myślą. Białe ściany, z tyłu zakręt, przed nim śluza – to niewątpliwie było właściwe miejsce. Dlaczego pomyślał inaczej?

Wzruszył ramionami. Otworzył wewnętrzne wrota, wszedł do środka i zaczekał, aż zamkną się za nim. Wtedy poczuł się bezpieczny. Teraz mogę zgasić pole. Nie zastanawiając się długo, sięgnął za plecy i wyłączył generator, a potem przyłożył dłoń do panelu sterującego zewnętrzną grodzią.

Nim zdążyła się uchylić do końca, wpadło przez nią dwóch osiłków, którzy rzucili się na Henry'ego i powalili na podłogę. Za nimi do wnętrza śluzy wlewał się rozszalały tłum.

Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, zanim pozbawiono go przytomności, był okrzyk… Nie rozróżniał słów, ale wiedział, że triumfują.

Nabrał powietrza do płuc, by zacząć wrzeszczeć, ale w tej chwili ktoś wymierzył mu potężny cios w głowę.

*

– Brawo. Nie sądziłem, że wam się uda.

– Ostatnimi czasy rośniemy w siłę. On zupełnie nas zaskoczył, a mimo to daliśmy radę. Dowiodłem, że moje metody działają także na ludziach z zewnątrz.

– Teraz otwierają się tysiące możliwości.

Człowiek, którego wcześniej widział Henry, rozmawiał z dwoma innymi; wszyscy mieli na sobie takie same białe szaty. Pośrodku nich, na stole, leżał generator pola siłowego, odebrany Lindbergowi.

– Za pomocą tego urządzenia można zrobić wszystko. Bariera przetnie każdy materiał.

– Możemy zacząć wytwarzać narzędzia. Mamy też jego skafander i komunikator…

– Ucieczka przybliża się o kilkaset lat.

– Dużym problemem będzie zapotrzebowanie na prąd. To maleństwo pobiera kolosalne ilości energii.

– Wykorzystamy to, co mamy. System podtrzymywania życia wytwarza jej całkiem sporo. Co najwyżej w budynku zrobi się trochę ciemniej i zimniej.

Przez chwilę milczeli.

– A co będzie z dziennikarzem?

– Nim się nie przejmujcie, moi uczniowie wykorzystają go do ćwiczeń.

– Za miesiąc niewiele z niego zostanie.

– No cóż… Sam do nas przyszedł, prawda?

*

Notka prasowa: 21 września 2301.

Po dramatycznych wydarzeniach sprzed dwóch dni, jakie rozegrały się na Tytanie, do szpitala psychiatrycznego w marsjańskim Hellas została przyjęta Anna Gerling, dyrektor Dziewiętnastki. Jej przypadek oceniono na „niewielkie uszkodzenia osobowości”, niemniej lekarze uważają, że dłuższa rekonwalescencja może okazać się niezbędna. Pomimo rekordowo wysokiej oglądalności, jaką osiągnęła transmisja Lindberga, dla stacji nastały wyjątkowo złe czasy. Od prawie czterdziestu godzin komunikator bohaterskiego dziennikarza milczy; szanse, że ta sytuacja się zmieni, maleją z każdą chwilą.

Kilka osób, w tym współpracownicy Henry'ego i jego rodzina, wysłało do Rady Planetarnej prośby o zorganizowanie misji ratunkowej. Rada ustosunkowała się do nich negatywnie; oficjalne oświadczenie można przeczytać w Omninecie.

Łączymy się w bólu i rozpaczy ze wszystkimi, dla których Henry Lindberg był bliską osobą. Symboliczny pogrzeb odbędzie się za cztery dni, przed siedzibą Dziewiętnastki, w Nowym Detroit.

Koniec

Komentarze

Kosmito, bardzo dobry tekst. Spodobała mi się tematyka – tak inna od wszechobecnej rąbanki. Bohaterowie ludzcy, mają wredną, prawdopodobną szefową, za bardzo przyzwyczaili się do luksusu i bezpieczeństwa… Fajne były również szczegóły – malowanie plamami na Słońcu itp.

Trochę mało postaci – właściwie tylko dwie i to dość podobne charakterologicznie. Ale widać nie można mieć wszystkiego.

Twoja umiejętności psychiczne nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte.

Literówka.

Babska logika rządzi!

Bardzo ładny i wciągający tekst. Postacie dobrze przedstawione i nakreślone. Tak jak Finkli podobały mi się też szczegóły przy opisie rywalizacji stacji.

Natomiast nie przypadło mi do gustu brak całkowitego wyjaśnienia tego, co się stało w więzieniu. Brakuje mi kontekstu dla tych zakapturzonych postaci. Kim byli? Kultyści? Potomkowie więźniów? Nęcisz tą tajemnicą, ale nie dajesz rozwiązania. Jedynie to, że udało im się dzięki hipnozie uciec na koniec. Trochę mało dla mnie :(

Dwieście milionów! […] Oglądał go co czwarty człowiek w Układzie Słonecznym.

Późniejsze wspomnienie o Wojnie nasunęło pewne rozwiązanie, ale z początku nie mogłem uwierzyć, że populacja ludzi w Układzie Słonecznym jest mniejsza niż obecna liczba ludności samych tylko Chin :) Moim zdaniem przydałaby się jakaś klaryfikacja tego stanu rzeczy lub podniesienie o jeden rząd do góry.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

W sumie racja z tymi milionami. Zapomniałam o tym wspomnieć, ale podejrzanie mało ludzi.

Babska logika rządzi!

Dziękować, dziękować :) Literówka poprawiona.

No cóż, zdaje się, że muszę uchylić rąbka pewnej tajemnicy… Obydwa opowiadania są częścią większego projektu, nad którym pracuję już właściwie około pięciu lat. Starałem się, żeby dało się je czytać bez znajomości całego uniwersum, ale wygląda na to, że nie do końca się udało.

 

Jeśli kogoś to interesuje, wyjaśniam.

Wojna – ta sama, o której była mowa w Rokowaniach – trwała w II poł. XXII wieku. Masowe bombardowania spowodowały kryzys klimatyczny, ciągnący się dalej w I poł. XXIII wieku, i dziesiątkujący populację ludzi na Ziemi, i tak już poważnie uszczuploną przez samą Wojnę. Przeżyło około 50 mln ludzi, populacja kolonii na Marsie i Księżycu wynosiła w tym czasie dalsze kilkadziesiąt mln. Naprawa świata, zniszczonego przez Wojnę, trwa przez II poł. XXIII wieku. Ludzie mają potężną technologię, ale potrzeby konsumpcyjne są minimalne (mała ludność); starają się ją jakoś spożytkować, co prowadzi do tak absurdalnych akcji, jak “Malowanie plazmowe”.

Eksplozja demograficzna, trwająca nieustannie gdzieś od roku 2250, podniosła populację Ziemi do ok. pół miliarda w roku 2300, szybko rozwijają się też ludzkie osiedla w pozostałej części Układu Słonecznego.

 

Nie chciałem tego wszystkiego wpychać w opowiadanie, zdawało mi się, że tekst jakoś się broni. Może jakieś wskazówki, jak by to ładnie wpleść?

Precz z sygnaturkami.

Jeśli około 2300 masz pół miliarda, to 200 milionów nie daje co czwartego.

Najprościej byłoby przeciąć pępowinę do uniwersum i dostosować liczby do obecnych prognoz. Jeśli nie chcesz tego robić, to chyba dobry moment na wplecenie tej informacji byłby tam, gdzie wspominasz, że wojna już się ludziom przejadła. Ot, dodać pół zdania o takim zdziesiątkowaniu populacji, że jeszcze nie wróciła do miliarda, ewentualnie dorzucić zmiany klimatyczne.

Babska logika rządzi!

podniosła populację Ziemi do ok. pół miliarda

 

Samej tylko Ziemi :)

+ około 300 mln na Marsie i Księżycu. Umiem liczyć, spokojnie :)

Dobry pomysł, spróbuję coś takiego zrobić.

Precz z sygnaturkami.

Aaaa, racja. Przyzwyczaiłam się, że wszystkie jajka trzymamy w jednym koszyku. ;-)

Babska logika rządzi!

Generalnie poprę Finklę. Takie wplatanie często najlepiej wychodzi, choć odpowiednie wymierzenie proporcji potrafi nastręczyć trudności.

Natomiast w reszcie opowiadania nie widziałem takich problemów – dla mnie było bardzo przystępnie. Nawet opis wysokich technologii nie stwarzał problemów. Jedynie ci więźniowie, ale to raczej kwestia narracji – budujesz wokoło nich tajemnicę, a potem nie dajesz jakiś wyraźnych dla mnie wskazówek, kim są.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dokonałem kilku drobnych zmian, które zasugerowaliście, może będzie lepiej.

Pozdrawiam :)

Precz z sygnaturkami.

Nie wiem, jak wyglądał tekst przed zmianami, ale teraz nie wydaje mi się zbyt jasny. Choć opowiadanie zaciekawiło mnie od początku i w trakcie czytania napięcie rosło, skończyłam lekturę z otwartym otworem gębowym i pytaniem – Ale o co chodzi, co tam się właściwie  wydarzyło?

Niebieski Kosmito, czy mogę mieć nadzieję, że przyjdzie jeszcze taki czas, że moja ciekawość zostanie zaspokojona? ;)

 

Ma­ni­pu­lu­jąc polem ma­gne­tycz­nym Słoń­ca, stwo­rzo­no taką kon­fi­gu­ra­cję ciem­nych plam, które utwo­rzy­ły wier­ną kopię „Gwiaź­dzi­stej nocy” Van Gogha. – Powtórzenie.

 

Tem­pe­ra­tu­ra na ze­wnątrz, wy­no­szą­ca po­ni­żej -170 stop­ni… – Tem­pe­ra­tu­ra na ze­wnątrz, wy­no­szą­ca po­ni­żej minus sto siedemdziesiąt stop­ni

 

W nie­dłu­go potem, idąc przez prze­szklo­ny hol… – Raczej: Nie­dłu­go potem, idąc przez prze­szklo­ny hol

 

szyb­kim truch­tem wró­cił się do tego miej­sca… – …szyb­kim truch­tem wró­cił do tego miej­sca

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zmiany były naprawdę marginalne (kilkanaście słów), więc to chyba nie to. Może jakieś konkrety? Jeśli czegoś nie zrozumiałaś, mogę dopisać w tekście kilka zdań "objaśniających".

Precz z sygnaturkami.

Kosmito, źle się wyraziłam – rozumiem opowiadanie, nie wiem tylko, co wydarzyło się w więzieniu. :( Nie wiem, kim były postacie w jasnych szatach, porozumiewające się bez słów? Dlaczego Henry miał być dla nich ocaleniem? No, ale może te sprawy wyjaśnią się we wspomnianym dalszym ciągu opowieści. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aha, to chyba że tak :)

Nie wykluczam, że kiedyś napiszę coś o dalszych losach więzienia.

Poprawiłem błędy (tylko cztery – czuję się dumny).

Precz z sygnaturkami.

A ja się cieszę, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pędząc z prędkością meteoru, przez gęstą atmosferę księżyca przedzierała się niewielka kapsuła. Kilometr nad powierzchnią uruchomiły się jej silniki hamujące; stopniowo wytracając szybkość, kierowała się na płaskowyż, wznoszący się nad resztą okolicy.

 

Coś wam powiem, kochani. – W tym słowie było tak wiele jadu, że Henry ledwo powstrzymał odruch ← w ostatnim słowie, bo nie wiadomo, w jakim. Albo zaakcentuj “kochani” kursywą lub w inny sposób

 

Będziesz pracował tak, jak i kiedy sam zechcesz. ← nieładne zdanie

 

Po lewej zobaczył panel, sterujący otwieraniem śluzy. 

 

Coś podszepnęło mu, że nie zobaczy go już nigdy. ← niepewny podmiot, wyżej mówisz o słońcu jako gwieździe – a więc nie zobaczy jej

 

Ogarnął jeszcze raz wzrokiem salę; ledwo zdołał opanować odruch wymiotny, kiedy jego oczy prześlizgnęły się po wyjątkowo ohydnych zwłokach. Nie było tu żadnych much, szczurów ani robactwa; do budynku przedostały się wyłącznie bakterie gnilne, które rozkładały nieboszczyków bardzo powoli. Najstarsi mogli przebywać tu kilkadziesiąt lat. ← a skąd te bakterie, skoro inne nie dały rady? I czy bez tych bakterii nie następuje rozkład? Nie wiem, więc pytam ;)

 

Ileż to było już opowieści o kosmicznych więzieniach. Natychmiast skojarzyły mi się trzy pozycje, w tym Gwiezdne Wojny i Strażnicy Galaktyki. Sama akcja na Tytanie kojarzy mi się z grą Alien Isolation. Ale nie sposób nie docenić, jak poradziłeś sobie ze swoją wizją i jak ją odbiorcy podałeś. To jeden z najlepszych tekstów, jakie w tym miesiącu, a właściwie już w poprzednim, czytałam. Chociaż nie jestem powalona na kolana. Klikam.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fajne :)

Wciągające opowiadanie.

Szkoda tylko, że nie dowiedziałam się, co właściwie się wydarzyło. Kogo miał ocalić bohater? Przed czym? To też by było ciekawe.

Ale dobrze mi się czytało, jestem zadowolona.

Przynoszę radość :)

No, ładnie to wyszło, Niebieski_kosmito.

Fragment do pierwszej gwiazdki dobry, zaciekawia czytelnika. Ostatni (podanie notki prasowej) też jak najbardziej ok.

W pewnym momencie miałem wątpliwości, czy poważnie nikt przez tak długi czas nie zostałby wysłany do więzienia. Dla naukowców super sprawa zbadać, co dzieje się z ludźmi po zamknięciu w takim więzieniu. Socjologia by skorzystała… Ale co tam, stwierdziłem w końcu, że nie będę się czepiał. Bo to by było czepialstwo.

Bardzo spodobało mi się, że nie było miejsca na nudę – cały czas historia idzie do przodu i starasz się budować napięcie.

Walka stacji holowizyjnych w tle i zabieg z podawaniem liczb (oglądalność) – fajne.

W pewnej chwili trochę żałowałem, że to tylko niecałe 30 tysięcy znaków – pomysł, choć nienowy, jest niezły i temat po dotarciu do więzienia pewnie można byłoby jeszcze ciągnąć długo.

I tu największy minus – budujesz napięcie, czytelnik jest zaciekawiony więzieniem i… rach ciach i dobranoc :(

Jeszcze jeden drobniejszy minusik – na początku trochę zarzuciłeś czytelnika nazwiskami. Duża liczba imion i nazwisk. Jakoś tak w pewnej chwili poczułem się zagubiony, które z nich powinienem zapamiętać, a które od razu wyrzucić z pamięci.

Ogólnie wrażenia bardzo pozytywne. Z chęcią doklikam.

 

TL;DR: Lepsze od ""Rokowań"".

 

Poziom wykonania dobry, ale myślę, że masz jeszcze nad czym pracować. Chociaż uważam, że stosunkowo prosty styl w przypadku takiej historii się sprawdził.

 

Może wyślemy sondę, która zanurzy się w Słońcu? I wrzucimy do środka Gerling. O, wybitny pomysł.

Zarechotał.

– Co cię tak bawi? – zapytał ktoś.

– Zrobiło się drętwo, musiałem opowiedzieć sobie dowcip.

Fajny fragment ;)

 

Po lewej zobaczył panel, sterujący otwieraniem śluzy.

Ja bym wywalił przecinek.

 

Korytarz, biegnący od bramy, został pomalowany na biało

Tutaj też nie jestem przekonany do przecinków. Rozumem, że potraktowałeś to jako wtrącenie, ale dla mnie płynniej czyta się takie zdania, gdy są "uboższe interpunkcyjnie". Ale to subiektywne jest.

 

– Po raz kolejny skafander ratuje mnie przed okropieństwami, których muszą doświadczać nowo przybyli. Aż trudno mi sobie wyobrazić, jaki w tym miejscu panuje zapach. Co tu robią ci nieszczęśnicy?

Proponuję wyrzucić "mi". W poprzednim zdaniu masz już jeden zaimek, a ten jest chyba zbędny.

Fajne opowiadanie. Ciekawy pomysł. Lubię takie niedopowiedzenia, bo każdy może sobie interpretować według własnego gustu.

Twoja umiejętności psychiczne nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte.” – nie poprawiłeś jednak tej literówki, która jest w pierwszym słowie.

Taka uwaga techniczna – jeśli były chmury, to jednak słońce świeciło na tyle mocno, aby spowodować parowanie wody. A jeśli tak, to nie mogłoby być tam tak niskiej temperatury ( – 173 stopnie).

A gdyby było tam jednak – 173 stopnie, to przy zwykłej wilgotności,  oczy skazańców by zamarzły.

Ileż ludzi, ileż błędów… I ileż radości :) Wszystkie językowe, interpunkcyjne itd. poprawione. Dziękuję wszelkim osobom za kliki, a szczególnie za zgłoszenie do najlepszych opowiadań marca :D

 

@c21h23no5.enazet – niestety, “się” to moja zmora. Jeśli kiedyś dodałbym opowiadanie anonimowo, wystarczyłoby sprawdzić, ile razy w tekście występuje to słowo – i anonimowość leży :(

Prawdopodobnie bez bakterii gnilnych rozkład nadal by przebiegał, tylko jeszcze wolniej. A skąd się tam wzięły… no cóż, bakterie zawsze się gdzieś wepchną, nie mają sobie w tym równych.

 

Było dużo opowieści o kosmicznych więzieniach? No pewnie. Gdyby iść tym tropem, od kilkudziesięciu lat nikt nie mógłby niczego pisać, bo wszystko już było :P

 

@Anet – może trochę zbyt zaostrzyłem apetyt czytelnika na ciąg dalszy tym zdaniem (”jest naszym ocaleniem”), mogę to wywalić.

 

@Perrux – dzięki, że się jednak nie przyczepiłeś. To chyba, moim skromnym zdaniem, najsłabszy punkt tej historii. Zbędne nazwiska to moja druga zmora (po “się”).

 

@trico – to nie były chmury wodne :) Na Tytanie występują chmury z metanu, jest to potwierdzony fakt.

https://www.jpl.nasa.gov/news/news.php?release=2014-274

A ich oczy? No cóż, pod pojęciem “odzież termiczna” mogą kryć się też jakieś gogle…

 

Jeszcze raz dziękuję wszystkim.

Precz z sygnaturkami.

Niebieski_kosmito, niczego nie wywalaj, musiałam się choćby minimalnie odnieść do treści ;)

Przynoszę radość :)

Spodobał mi się sposób opowiadania historii. Tekst wciągnął, ale… brak wyjaśnienia, co się stało, zepsuło mi frajdę. Warsztat niezły. Gdzieś tam była wzmianka o więźniach, którzy musieli pokonać kilkaset metrów bez oddychania – te kilkaset metrów wydaj się przesadzone. 

Przyjamna lektura.

Na razie zostawiam klika, wieczorem napiszę dłuższy komentarz :)

 

EDIT:

 

Także jestem usatysfakcjonowany lekturą. To dobrze napisana historia – tylko tyle i aż tyle. 

Na początek trochę uwag techniczno-warsztatowych – bardziej do przemyślenia niż po prostu wprowadzenia w życie.

 

Pomarańczowe niebo Tytana przecięła jasna smuga.

Pędząc z prędkością meteoru, przez gęstą atmosferę księżyca przedzierała się niewielka kapsuła. Kilometr nad powierzchnią uruchomiła silniki hamujące; stopniowo wytracając szybkość, kierowała się na płaskowyż, wyrastający nad resztą okolicy.

W końcu dotknęła gruntu, wzburzając wokół siebie chmurę pyłu.

W pierwszym zdaniu jest czas dokonany, w drugim niedokonany. Trochę nielogiczne. Bo to kapsuła była tą smugą. Poza tym dwa pierwsze zdania mówią właściwie o tym samym, choć w inny sposób. Nie lubię tego – skoro autor się tak powtarza, nie szanuje mojego czasu. Szczególnie ważne jest to na początku, kiedy musi mnie skłonić, bym dotrwał do końca opowieści. 

Ale ogólnie początek jest bardzo dobry. Zarzucasz haczyk, a ja, czytelnik, go łykam. Po pierwszym fragmencie w mojej głowie są dwa pytania: 1. co jest takiego niesamowitego w lądowaniu na Tytanie? 2. dlaczego populacja ludzi zmniejszyła się do ośmiuset milionów?

 

– Dwieście milionów! Jasna cholera, Henry, mamy DWIE – ŚCIE – MI – LIO – NÓW! To jest absolutny rekord!!! – nagle rozległ się krzyk w jego mikrosłuchawkach.

Zgrzyta mi dziwny szyk w didaskaliach. Jeśli rozpoczynam je z małej litery, najpierw daję czasownik – i tak samo chciałbym widzieć w tekstach, które czytam. Bo tak zazwyczaj jest w książkach. 

 

Poza tym, mimo wszystko, trochę się bał.

Dwa zwroty typu “poza tym” i “mimo wszystko” obok siebie wyglądają źle, szczególnie w tak krótkim zdaniu. 

 

Noc na Słońcu zrobiła dużo większą furorę niż wierszyk na Jowiszu, i w rankingu na przełomie wieków Dziewiątka znowu wyprzedzała Dziewiętnastkę.

Przecinek tutaj jest potrzebny? Jeśli tak, oświeć mnie (poważnie oświeć, może o czymś nie wiem). 

 

– Tak, tak, widziałem to – Henry machnął lekceważąco dłonią.

W tym przypadku kropka po wypowiedzi bohatera. 

 

– Kto tam jest???

Może za mało czytam, ale w książkach nigdy nie widziałem trzech pytajników obok siebie. Rozumiem wykrzykniki – można krzyknąć głośniej. Ale zapytać bardziej…?

 

I jeszcze jedna uwaga, ale bez przykładów. Masz dziwną manierę używania wielu średników. Jest ich w tym opowiadaniu 38. Rozumiem, że to element stylu. Ale jako czytelnik mogę subiektywnie stwierdzić, że to mi się nie podoba. Nie rozumiem po co? Mówię oczywiście o sytuacjach, gdzie śmiało można by zastosować przecinek albo kropkę. 

Nie chcę tutaj ingerować w styl, tylko go zrozumieć. Więc jeśli używasz tych średników z pełną premedytacją, chętnie poznam uzasadnienie. 

Ale nie zdziwię się, jakby większość czytelników nie zwracała uwagi na takie rzeczy ;)

 

Teraz może coś o fabule. No jest taka… przykładna. Nie pozwalasz czytelnikowi się nudzić. Stopniujesz napięcie. Jest zarzucenie haczyka, jest kulminacja. Ciekaw jestem, czy robisz to na czuja, czy z premedytacją. 

Bohater może nie jest najbardziej interesującą postacią w literaturze, ale jest wystarczający. Rozumiem jego motywacje, jego złości, kibicuję mu. 

No i jest też pomysł. Niektóre rzeczy trącą absurdem – wierszyk na Jowiszu? Co z tego, że mało realne – mnie się bardzo podobało :) Cała opowieść mówi też coś o ludziach złaknionych sensacji. Jest jakieś “przesłanie”. 

Ogólnie bardzo solidne opowiadanie. Oby tak dalej… a potem jeszcze lepiej. Trzymam kciuki za następne teksty, będę ich wypatrywał. 

 

EDIT 2:

I jeszcze jedno. Tytuł. Słaby. Nie przyciąga. Nie wyróżnia się. Jest też strasznie dosłowny. On nie jest tylko po to, żeby jakiś był. Tytuł to pierwszy kontakt z czytelnikiem. Trzeba o niego zadbać. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie chcę tutaj ingerować w styl, tylko go zrozumieć. Więc jeśli używasz tych średników z pełną premedytacją, chętnie poznam uzasadnienie. 

Ale nie zdziwię się, jakby większość czytelników nie zwracała uwagi na takie rzeczy ;)

Myślę jednak, że sporo czytelników zwracało uwagę. Na przykład ja. Dlatego podpisuję się pod słowami “przedmówcy”, bo też nie udało mi się odkryć jakiegoś określonego schematu używania średników. Oświeć nas, o niebiański kosmito!

Jak to trudno tym czytelnikom dogodzić. Człowiek się stara, poprawia błędy, a oni zawsze się do czegoś doczepią…

 

Oczywiście żartowałem :) Raz – jeszcze nie w pełni ukształtowałem swój styl, dwa – każdy ma swój gust, każdemu nie podoba się co innego. Tych błędów na razie nie będę poprawiał, bo to naprawdę subtelne rzeczy, a poza tym – może jeszcze ktoś coś znajdzie.

 

Tajemnica Średników.

Jak sam zaobserwowałem, rzeczywiście sadzę je jeden na drugim. Jest to rzecz nabyta; uczyniła mi to lektura książek Tolkiena, a szczególnie Silmarillionu, gdzie średniki występują praktycznie w co drugim zdaniu. Dowód, że nie ściemniam – otworzyłem sobie rzeczoną książkę na pierwszym lepszym zdaniu, oto ono:

Przez cztery następne lata Beren tułał się samotnie po Dorthonionie, zaprzyjaźnił się z ptakami i zwierzętami, one zaś pomagały mu i nigdy go nie zdradziły; odtąd Beren nie jadał mięsa i nie polował na żadne stworzenia, z wyjątkiem tych, które służyły Morgothowi.

Można by tu spokojnie wrzucić kropkę, ale Tolkien (albo może tłumacz) miał po prostu taki styl, który i ja przejąłem. Tego na pewno nie zamierzam zmieniać.

 

A tytuł? Nie należy oceniać książki po okładce, ani opowiadania po tytule :) Czy “Lód” Dukaja ma porywający tytuł? Albo “To” Kinga? Nie mówiąc już o filmach. “Dziecko Rosemary” – czy to jest tytuł, który zainteresuje kogokolwiek? Kogo obchodzi jakieś obce mu dziecko? Dopiero po przeczytaniu, kim jest ojciec dziecka, zaczynamy się interesować.

 

Dziękuję za klika :D

Precz z sygnaturkami.

A tytuł? Nie należy oceniać książki po okładce, ani opowiadania po tytule :) Czy “Lód” Dukaja ma porywający tytuł? Albo “To” Kinga? Nie mówiąc już o filmach. “Dziecko Rosemary” – czy to jest tytuł, który zainteresuje kogokolwiek? Kogo obchodzi jakieś obce mu dziecko? Dopiero po przeczytaniu, kim jest ojciec dziecka, zaczynamy się interesować.

Zajrzyj do poczekalni. Tytuły “Plaga”, “Odwiedziny” czy “Oblężenie” – stawiam, że wszystkie informują, o czym będzie opowiadanie. “To” nic takiego nie zdradza. Już na starcie potencjalny czytelnik może się zastanowić się, co jest “Tym”. Na “Lód” czy “Króla” pozwalają sobie znani autorzy – co wolno wojewodzie… ;) 

Jednowyrazowy tytuł moim zdaniem broni się jeszcze wtedy, kiedy nie jest dosłowny, lecz wieloznaczny, a jego sens dociera do czytelnika dopiero w trakcie lektury. Przykładem niech będzie “Lalka”. Z drugiej strony bardziej wymyślne tytuły dzielą ludzi. Zajrzyj sobie do Hydeparku, jakiś czas temu była fajna dyskusja na ten temat. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przeczytałam. Byłam usatysfakcjonowana lekturą do pewnego momentu. Spodobał mi się początek, bo jest jakiś taki inny. Udało Ci się mnie zainteresować. I to zainteresowanie się utrzymało mniej więcej do pojawienia się dwóch postaci w bieli. Końcówka, jak dla mnie, niczego nie wyjaśnia, nie wiem, co się działo w tym więzieniu, nie wiem, kim są dziwne postacie, nie wiem, czemu więźniów spotkał taki a nie inny los, nie wiem, co się stało z bohaterem ani dlaczego dla kogokolwiek miał być wybawieniem… Także jak dla mnie jest to coś, co zaczęło się dobrze, a potem skończyło się nijak, niestety.

Za to technicznie nic nie wpadło mi w oko, a to dobrze ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękować, joseheim, dziękować.

@fun – przeczytałem ten wątek, ale obecnego tytułu nie chcę zmieniać. W przyszłości popracuję nad lepszymi :)

 

W odpowiedzi na liczne komentarze w rodzaju “Nie podobało mi się zakończenie, nic nie wyjaśnia” postanowiłem dopisać jeszcze jedną scenę. Nie wiem, czy wolno było to zrobić, skoro wersja bez tej sceny została nominowana – niech mnie ktoś oświeci :) Jeśli to jest niedozwolone i w ogóle verboten, to cofnę.

 

Uwagi funa uwzględnione, oprócz tej z przecinkiem (w zdaniu o rankingu). Jakoś on mi tam pasuje :P

Precz z sygnaturkami.

Wydaje mi się, że możesz zmieniać. Kto zabroni Autorowi?

Babska logika rządzi!

“…wszyscy mieli na sobie te same białe szaty“ – raczej: takie same

 

Tak lepiej, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te postacie w białych habitach to nie do końca więźniowi zrzuceni na Tytana ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

George Lucas co edycję zmieniał oryginalną trylogię Gwiezdnych Wojen, więc nikt się na Ciebie nie obrazi za dodanie jednej sceny ;)

Zaś sam dopisany urywek w moim odczuciu mógłby zawierać trochę więcej opisu, a i lekką wrzutką nakierowującą na bardziej konkretne pochodzenie katów dziennikarza bym nie pogardził. Ale najważniejsza wada, czyli niekompletność zakończenia, została skutecznie usunięta.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Z tymi zakończeniami to wiele zależy od gustu. Mnie nie przeszkadzało, że nie wyjaśniłeś obecności gości w białych szatach. Opowiadanie da się czytać samodzielnie, ale jest też częścią uniwersum, więc nie widzę nic złego w zostawieniu jakichś motywów, które czytelnik będzie sobie zbierał do kupy w czasie lektury kolejnych opowiadań. Historia bez wyjaśnienia białych jest dla mnie kompletna – odbieram to jako opowieść o ludzkich ambicjach, ciekawości, zachłanności. 

Dodany fragment chyba niewiele wyjaśnia. Moim zdaniem jest też dość niezręczny, bo to sam dialog. Jakbyś poszedł najprostszą drogą. 

Może zabrakło zawieszenia wcześniej jakiejś strzelby Czechowa wspominającej bardzo delikatnie o tych białych? A z drugiej strony może tak właśnie miało być – są kompletnym zaskoczeniem dla głównego bohatera, a także dla czytelnika. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Było wciągająco, na naradzie bardzo realistycznie (jakbym się w czasie cofnęła i znów siedziała na nasiadówie). Ciekawe pomysły z plamami i literaturą, typowo ludzkie.

Gorzej, że nie wiem, co się wydarzyło w więzieniu. Kompletnie nie łapię, kim były postaci w bieli.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Smutno :( Nie wiem, jak Ci pomóc. Ale dzięki, że przeczytałaś.

Precz z sygnaturkami.

Spodobał mi się pomysł, spodobały się relacje podwładnego z szefową, walka o widzów. Przyznam, że nie czytam wielu horrorów, więc może brakuje mi porównania, ale fragmenty, gdy bohater wędrował przez więzienie budziły pewne napięcie. Jest coś bardzo intrygującego w koncepcji tarczy chroniącej przed czyhającym w mroku niebezpieczeństwem. Fantazjowałem o czymś takim schodząc za młodu do piwnicy ;).

Niestety też miałem wrażenie trochę urwanej końcówki (chociaż podoba mi się, że osadzeni chcą uciec) i nie chciało mi się wierzyć, że wredna szefowa tak łatwo uległa uszkodzeniu osobowości – chyba, że to więźniowie uszkodzili ją na odległość? Nie miałem za to problemu z ilością widzów – od razu wyobraziłem sobie jakąś katastrofalną wojnę.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Miło, że ktoś napisał komentarz, nie używając ani razu określenia “nie wiem”, “nie rozumiem”. Jak widać, można :) Wielkie dzięki.

Anna w dużej mierze była odpowiedzialna za to, co stało się z Henrym, i zrozumiała to za późno – wtedy, kiedy Henry już ją odłączył. Gdyby nie to, może zdołałaby wyrwać go z hipnozy. Poza tym, jako szefowa stacji udzieliła zezwolenia na całą tę akcję, a wątpliwości naszły ją dopiero wtedy, kiedy Lindberg zakładał skafander.

Wiedząc to wszystko – że wielokrotnie mogła go uratować, a nie zrobiła tego – się babka solidnie załamała. No ale ja nie jestem psychologiem, to tylko moja koncepcja :)

Precz z sygnaturkami.

Co Lindberg zrobił skafandrowi?! Pisz porządnie…

Babska logika rządzi!

Ojej! Co ja narobiłem! Użyłem błędnego słowa w komentarzu!

Proszę o wybaczenie.

Precz z sygnaturkami.

Idź i nie grzesz więcej. ;-) I nie wódź innych, powtarzając i utrwalając błąd.

Pewnie wiesz, że w głosowaniu byłam za Twoim tekstem.

Przede wszystkim – od samego początku potrafiłeś zainteresować. Przykułeś uwagę i zaciekawiłeś. Co się stanie z reporterem? Wiadomo, że coś się stać musi, ale co dokładnie?

Pomogły również szczegóły – te happeningi wymyśliłeś bardzo interesujące, przemawiające do wyobraźni.

Jakoś odgadłam, kim są postacie atakujące reportera – zbyt wielkiego wyboru nie było. I spodobała mi się forma ataku, taka przemyślana, wręcz wysublimowana. Nie prymitywne wymachiwanie bronią, tylko podstępnie, prosto w umysł…

Wykonanie ogromnego szału nie robi. Nad poprzeczką przeskoczyłeś, ale bez jakiegoś szalonego zapasu. Nic to – potrenujesz, wyrobisz się. :-)

Babska logika rządzi!

Horror w przestrzeni, ciekawy kontekst (oglądalność, kariera, relacje z despotyczną szefową) i… urwana przy jajach końcówka. ;-)

 

Brakuje mi w tym opowiadaniu choćby cienia wyjaśnienia, tropu, co się faktycznie w więzieniu wydarzyło. Odczuwam niedopchnięcie fabularne ;-) A szkoda, bo napisane i skrojone jest smakowicie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O.o Zdawało mi się raczej, że tropów było całkiem sporo… No dobra. Co się stało, Kosmito, co się stało? Cóż tam się za magia zadziała? No zahipnotyzowali go, żeby myślał, że idzie do wyjścia, a szedł w drugą stronę, gdzie czekała na niego ekipa więźniów. Czy to takie skomplikowane? :( Ale dziękuję, że przeczytałeś, i Finkli dziękuję jeszcze raz. Nie zamordujcie mnie za brak enterów, głupi telefon jest winny.

Precz z sygnaturkami.

Przeczytałem prawie całe opowiadanie i z zachwytem muszę stwierdzić, że jest bardzo dobre. Fabuła posuwa się w olbrzymim tempie do przodu ale w sposób kontrolowany. Myślę, że takiego sposobu pisania opowiadań, nie da się nauczyć od zaraz – trzeba poświęcić się swojej pasji i nieustannie ją doskonalić. Bohaterowie są nietuzinkowi, potrafią przyciągnąć uwagę czytelnika. Powiem w skrytości, że bardzo fajnie wykorzystujesz ich pochodzenie, różnorakie i dobrze dobrane imiona i nazwiska bohaterów… Nie wiem, dlaczego ale zwracam na nie uwagę.

Świetnie radzisz sobie z umiejscowieniem głównego wątku opowiadania. Interpunkcja do przyjęcia, jak najlepsza. Ogółem mam wrażenie, że jest to stare dobre Hard-SF, w stylu powieści Harry Harrisona i trylogii “Ku gwiazdom”, czekające na swoją kontynuację. Bezapelacyjnie!

Koniec życia, ale nie miłość

Serdeczne dzięki i w ogóle :) Rzeczywiście, takiego sposobu pisania nie można nauczyć się od zaraz. Ja, na przykład, pierwsze wypociny pisarskie tworzyłem sześć lat temu :P

Precz z sygnaturkami.

Tak paczam po komciach i widzę, że nie tylko w moich oczach zastrzeliłeś tekst końcówką. Bo tylko ona oddzielała Cię od mojego TAKA. Niestety ze skutecznością pola siłowego, które tak nieopatrznie wyłączył nasz bohater.

Naprawdę dobrze się Ciebie czyta – lekkie piórko, fajny pomysł, staranne wykonanie, humor na poziomie, a przy tym nieprzytłaczający, potrafisz skupić uwagę czytelnika. Generalnie nie ma się czego przyczepić, poza tą nieszczęsną końcówką. Nawet nie chodzi o to, że pomysł był zły – choć kolesie w kapturach, use the force, Luke!, i cała ta sekciarsko-kultystyczna otoczka, która z przyzwoitego sci-fi (tak, właśnie powiedziałem “przyzwoite sci-fi”) zrobiła znacznie słabszego sortu fantastykę, nie jest w moim guście – ale popłynąłeś na wykonaniu, niestety. Wrażenie takie, jakby Cię trzymał jakiś limit i za cholerę nie chciał popuścić. Zamiast ciągnąć to dalej, trochę rozbudować, stworzyć w tym więzieniu coś naprawdę klimatycznego, rach ciach ciach, jacyś magicy i pozamiatane – a czytelnik zostaje z ogromnym rozczarowaniem i niedosytem.

Miałem takie niejasne wrażenie, że szefowa czuje do Żyrafy coś więcej niż pokazuje na co dzień i chyba miałem rację, bo jakoś nie potrafię inaczej uzasadnić jej rozstrojenia nerwowego.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Im więcej uwag i rad otrzymam, tym lepsze będą następne opowiadania, także – dziękuję :)

 

Co ja zrobiłem z tą końcówką? Nie wiem. Jakoś tak wyszło… Zwykle, pisząc, nie zastanawiam się nad takimi rzeczami. Po prostu przychodzi mi do głowy historia i opisuję ją, a późniejszym zmianom podlegają tylko drobne szczegóły.

 

Niech pokój będzie i z tobą, Cieniu :)

Precz z sygnaturkami.

na początku roku 2300

dwa tysiące trzysetnego? :p

 

był jedyną jednostką, jaka regularnie pojawiała się na orbicie księżyca.

która?

 

Początek intryguje, pomysł wydaje się być ciekawy, mimo że bywał już często eksploatowany w literaturze czy filmie. Notka kończąca tekst też bardzo na plus.

Ale to, co działo się w więzieniu, niezbyt mi się spodobało. Podobnie jak Reg, nie wiem do końca, co się tam wydarzyło. I w sumie nawet by mi to nie przeszkadzało, ale kilka innych skaz mnie ukłuło. Po pierwsze pomysł, że gość idzie sam do porzuconego więzienia nad którym więźniowie przejęli kontrolę i z którym nie ma kontaktu, to nonsens. I nie, rzucenie, że Henry pragnie rozgłosu, to żadna motywacja; to tak jakby obecnie jakiś świr wybrał się z kamerą relacjonującą na żywo z wizytą u jakiegoś ludożerczego plemienia w dżungli w Afryce albo do kryjówki gangu handlarzy narządów z Chin. Może i by coś nagrał, może i oglądalność by była, ale szansa na przeżycie? Bliska zeru.

Jakkolwiek żądne adrenaliny nie byłoby społeczeństwo, które opisałeś, instynkt przetrwania to coś dużo starszego niż aktualne preferencje widzów; to coś, dzięki czemu gatunki trwają i to niedorzeczne, że Henry dał się zabić, bo jego jebnięta szefowa zagroziła zwolnieniami. ;) Oczywiście mogłeś zrobić z głównego bohatera szaleńca, gościa, który ma gdzieś, czy umrze, ale nie zrobiłeś tego – w każdym razie nie zauważyłem umotywowania tego w tekście w żaden sposób.

To jest mój największy zarzut i za nim, niczym domino, podążyły chyba kolejne. Znowu wrócę do tego, że ludzkość domaga się wrażeń. Tylko ja nie poczułem, że Henry ma akcję serca 200 i lęka się o własne życie. Znalazł trupy? Och, dobrze, że skafander nie przepuszcza smrodu. Znalazł pokój pomazany krwią? Nie reaguje lękiem, pierwsze, o czym wspomina narrator, to że układają się w litery i imiona, a potem lakonicznie dodaje, że Lindbergowi “odebrało mowę”. I tyle. Jakby zobaczył tam nagą fotkę Pameli Anderson, to myślę, że mogłoby odebrać mu mowę.

Niewybaczalny infodump w kwestiach Henry’ego na temat historii uniwersum. Który został kontynuowany nawet po upomnieniu przez szefową. Straszne pójście na łatwiznę.

Postaci spotkane w więzieniu miały wyglądać mrocznie i budzić niepokój, a sprawiły, że jedynie prychnąłem. Rozmawiają ze sobą w bardzo nadęty sposób; do samego końca, a nawet po zakończeniu lektury, nie wiadomo nawet o czym rozmawiają. A perełką są tajemnicze białe płaszcze – skąd one się wzięły? Tak tam jest nudno, że sobie szyją w wolnym czasie?

I w końcu dialogi, niestety wypadły, według mnie, sztywno i mało naturalnie. Siliły się na dowcip, ale “siliły się” to dobre słowa.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że czytało się bardzo płynnie, wstęp fajnie zaciekawiał, a z czasem wszystko się zaczęło sypać. Może jestem zbyt krytyczny, ale zajrzałem tutaj przez nominację do piórka i chyba spodziewałem się trochę więcej. Mam nadzieję, że Twoje kolejne teksty będą równie przystępne w odbiorze, ale ciut bardziej dopracowane.

Pozdrawiam!

Ojej :(

 

Spróbuję mimo wszystko odeprzeć część zarzutów.

 

Henry nie szedł na śmierć. Był święcie przekonany, że pole siłowe ochroni go przed każdym niebezpieczeństwem – jawi mu się ono jako niezniszczalna tarcza przeciwko wszelkiemu możliwemu złu. Niebezpieczeństwo wydawało mu się tym mniejsze, że więźniowie nie mogli dysponować żadną technologią.

Poza tym, sądzę, że dziennikarz powinien być trochę bardziej odporny na stresujące sytuacje, bo często się z nimi styka – dlatego nie uciekł od razu, kiedy zobaczył trupy.

Wojna, o której pojawiły się mgliste wzmianki, była dużo gorsza niż II WŚ, skoro przeżyło tak mało ludzi. Mentalność społeczeństwa trochę się zmieniła po roku 1945 – w mojej opowieści zmieniła się dużo bardziej po roku 2200. Trupy i krew nikogo już nie szokują.

Ciężko jest całkowicie pozbyć się infodumpów… myślałem, że jeśli ktoś będzie je opowiadał, będą bardziej przystępne.

Białe płaszcze, biała farba… Osadzeni mogli wykorzystywać tylko to, co mieli, a nie było tego wiele. Ale jednak coś tam mieli. Kombinezony termiczne, paczki z żywnością i wodą, no i swoje własne ciała. Żaden tam ze mnie inżynier chemik, ale nie ryzykowałbym stwierdzenia, że nie da się jakoś uzyskać białego barwnika, igły i nitki. Do tego do ich dyspozycji było jeszcze naturalne bogactwo Tytana.

 

Szkoda, że się nie spodobało. Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził…

 

Również pozdrawiam.

Precz z sygnaturkami.

Henry musiał być w takim razie głupcem. W tekście gdzieś pada, że w placówce znajduje się cztery tysiące więźniów. Niech choćby tysiąc się na kogoś rzuci – jakieś głupie pole wszystko załatwi? To zbyt proste i zbyt łatwe wytłumaczenie, którego nie kupuję.

Dziennikarz powinien być trochę bardziej odporny na stres niż przeciętny człowiek. Zgodzę się. Tylko słowo klucz – trochę. Z tekstu wynika, że redakcja zajmowała się wcześniej tropieniem sensacji w kosmosie, m.in. wypisywaniem wierszyków na Jowiszu. Czy tylko mnie razi przeskok między tym, a oglądaniem zwłok w różnym stanie rozkładu, za czym nie idzie właściwie żadna reakcja bohatera?

Po drugiej wojnie światowej ludzkość nie stała się bardziej agresywna. Wręcz przeciwnie – ci, którzy przeżyli Hitlera, stali się pacyfistami, dążyli do pokoju, bo wiedzieli, jak wojna smakuje. Dlatego nie rozumiem Twoich wyjaśnień w tej materii, bo proces powinien wyglądać zupełnie na odwrót. Skłonność do agresji wykazują raczej generacje, które wojny nigdy nie doświadczyły i tutaj się nie czepiam. Tylko znów – skala. Znajdą się obecnie ludzie, którzy na sadisticu czy innym 4chanie oglądają rozczłonkowane zwłoki – ale czy ogólnie w społeczeństwie odsetek takich osób jest aż tak znaczny? Czy gdyby puścić w telewizji transmisję walki grożącej urwaniem rąk, oglądałaby ją połowa ludzkości?

 

Jeszcze raz podkreślę, że tekst pod względem akcji jest całkiem dobry, tylko w kwestiach psychologiczno-socjologicznych niektóre rzeczy mi zgrzytają. Ale może to tylko ja.

@MrBrightside

Po drugiej wojnie światowej ludzkość nie stała się bardziej agresywna. Wręcz przeciwnie – ci, którzy przeżyli Hitlera, stali się pacyfistami, dążyli do pokoju, bo wiedzieli, jak wojna smakuje.

 

A skąd wziąłeś to przekonanie? Nie jest do końca oczywiste, stwierdzenie które przytoczyłeś w dyskusji. Spójrz tylko na Niemcy (RFN), które po drugiej wojnie światowej zostały opanowane w całości przez Amerykanów. Niestety już w NRD, było całkowicie inaczej… Wywiad, znęcanie się nad więźniami czy eksperymenty na ludziach przy pomocy różnych substancji. Niekoniecznie ludzie stawali się mniej agresywni, zwłaszcza jeśli spojrzymy na ilość konfliktów po II wojnie światowej.

Koniec życia, ale nie miłość

Jeśli mówimy o ogóle społeczeństwa, to wojna, jako stan zagrożenia życia powoduje dehumanizację jednostki, a wynika to z piramidy potrzeb. Na szczycie tej piramidy jest zachowanie życia. Stąd obojętność na czyjąś krzywdę ( np. na Holokaust). Wystarczy zaspokoić podstawowe potrzeby i ludzie stają się ponownie “ludźmi”. Czyli reagują prawidłowo na czyjąś krzywdę.

Mariner79 – piszesz o tym, co działo się w NRD, ale tak działał aparat władzy we wszystkich krajach bloku wschodniego. Wynika to z tego, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Po to własnie stosuje się trójpodział władzy, aby były mechanizmy kontroli nad dążeniem Władzy do władzy nieograniczonej, co prowadzi do terroru. Nie można jednak powiedzieć, że całe społeczeństwo NRD było bardziej agresywne wskutek przebytej wojny.

Każdy człowiek w sprzyjających warunkach będzie dążył do nieograniczonej dominacji (jeśli damy mu nieograniczoną władzę), co potwierdza eksperyment pana Zimbardo na Stanford University.

Zaspokojenie potrzeb, to najprostsza droga do pacyfikacji społeczeństwa. Lecz to społeczeństwo musi mieć narzucone określone normy a Władza musi być kontrolowana.

Uważam, że ludzie po wojnie nie byli ani gorsi, ani lepsi. Zajęli się po prostu odbudową swojego życia. Jak mówili komicy z Monty Pythona: “W roku 1945 rozpętał się pokój”. :)

@trico

“Jeśli mówimy o ogóle społeczeństwa, to wojna, jako stan zagrożenia życia powoduje dehumanizację jednostki, a wynika to z piramidy potrzeb.”

 

Muszę się z tobą zgodzić, tylko czy nikt nie organizował po wojnie ataków terrorystycznych, nie używał bomb wodorowych, a dla przykładu Irlandzka Armia Republikańska, nie walczyła o wolność swojego narodu? Według ciebie jest to tak, jakby coś było naprawdę złe ale mimo wszystko jest dobrze.

 

“…piszesz o tym, co działo się w NRD, ale tak działał aparat władzy we wszystkich krajach bloku wschodniego. Wynika to z tego, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje “

 

Tylko co w związku z tym? Po zdobyciu Berlina, sowieccy żołnierze zgwałcili ponad dziesięć tysięcy niemieckich kobiet, a władza absolutna i tak objęła Niemców swoją domeną (NRD). Ludzie służący obcemu reżimowi, stanowili prawie 3/4 dorosłych osób, zdolnych głosować..

 

“Zaspokojenie potrzeb, to najprostsza droga do pacyfikacji społeczeństwa. Lecz to społeczeństwo musi mieć narzucone określone normy a Władza musi być kontrolowana.”

 

Nikt nie udowodnił wpływu obcej kontroli na zaspokojenie społeczeństw. Przykładem może być Kuba, gdzie prawie dziewięćdziesiąt procent ludzi, pomimo reżimu jest zadowolona.

Koniec życia, ale nie miłość

Jeśli chodzi o terroryzm, to jest to zjawisko zbyt nagłośnione przez media i polityków, bo to politycy czują się najbardziej zagrożeni. Czy wiesz, że rocznie w Polsce jest więcej zabójstw niż ataków terrorystycznych w całej Europie? Pijani kierowcy są większym zagrożeniem niż terroryści.

Co do IRA, to mówimy tu o działaniach w okolicznościach okupacji. Niemcy mogliby nazywać nasze AK organizacją terrorystyczną.

Co do sytuacji w Berlinie, to mówimy tu o sytuacji wojny i wtedy puszczają wszelkie hamulce. Ja pisałem o sytuacji po wojnie.

U nas służyło reżimowi też bardzo dużo osób. Jednak NRD, to państwo szczególnie obsadzone przez radzieckie służby, bo graniczne i ważne strategicznie. W reżimie poparcie wynika ze strachu. Niezadowoleni siedzą w więzieniu lub znikają. Poza tym reżim, to własna władza, a obca, to okupacja. Na Kubie nie ma obcej kontroli.

Zanotować: poruszanie kwestii historyczno-społecznych w opowiadaniu prowadzi do sporów.

 

Przedstawiona przeze mnie wersja przyszłości jest jedną z możliwych. Mogło być tak, a mogło też być inaczej. Któż może stwierdzić na pewno, jak będzie wyglądał świat po apokalipsie…?

Precz z sygnaturkami.

Wreszcie dotarłam i tutaj. Wyjściowy pomysł “Transmisji” jest bardzo dobry. Niestety, kilka rzeczy sprawiło, że jednak sam pomysł nie wystarczył.

Po pierwsze: nachalne i jednocześnie za szybkie dawkowanie informacji. Przemyślenia bohaterów czasami są po prostu sztuczne, takoż wypowiedzi informujące czytelnika, o co w ogóle chodzi ;) Mogłeś też potrzymać mnie dłużej w niepewności, co tak przyciągnęło widzów. Na tyle szybko wyjawiłeś tajemnicę, że przeplatanie wątków wyszło przez to średnio – kiedy wszystko było jasne, wstawki z przeszłości straciły znaczenie i nie ciekawiły.

Po drugie: nierówny klimat – raz mamy realistyczne sceny, trochę ludzkiego brudu i mroku, a raz taki nastrój SF nie na poważnie – np. kiedy mowa o kąpieli w ślimakach. A to prowadzi do…

Po trzecie, najważniejsze: ciężka, intrygująca atmosfera więzienia zostaje zaszlachtowana przez jakiś iluminati zakapturzonych hipnotyzerów. W rezultacie finał wyszedł nieco komicznie, a to chyba nie było twoim zamiarem. Na dokładkę Henry zachowuje się z tym polem siłowym jak ostatni dureń. Nie lubię takich rozwiązań – bohater nie powinien w żadnym wypadku wyłączać pola.

Ogólnie opowiadanie w moim odczuciu do przepisania (warsztat też momentami zawodzi), a końcówka do zupełnej wymiany. I dlatego byłam na NIE. Ale bardzo chętnie przeczytałabym wersję poprawioną tekstu, bo motyw zapomnianego przez bogów więzienia jest naprawdę ciekawy :)

 

EDIT: A, i dziwą tak se leżące trupy. Co jedli więźniowie, że nie skusili się na konsumpcję kolegów?

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tenszo, witam serdecznie :)

 

Szkoda, że Ci się nie spodobało. Z Twojego komentarza widzę, że masz własną wizję tego, jak powinna wyglądać “Transmisja” – wybacz, ale raczej nie zamierzam już niczego zmieniać w tekście, no chyba, że ktoś wskazałby jeszcze jakieś literówki/błędy interpunkcyjne. Nie było wystarczająco dobrze – lepiej napisać następne opowiadanie, i liczyć, że będzie lepsze, niż przepisywać od nowa istniejące (przynajmniej w mojej opinii). Ale mimo wszystko, dzięki, że wpadłaś.

 

Pozdrawiam :)

Precz z sygnaturkami.

Bardziej chciałam ci przekazać, jak widziałabym redakcję tekstu. Sama nie mam wizji, to nie moje, a ja nie tykam nie swoich pomysłów :P I nie powiem, żeby mi się zupełnie nie podobało. Początek i pomysł są ok. Najsłabsza jest końcówka.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka