- Opowiadanie: Jualari - Zaklnij to w sadzy, magu

Zaklnij to w sadzy, magu

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Zaklnij to w sadzy, magu

Naszkicowała węglem kres. Smuga obiegła arkusz ledwie parę palców od ramy prowadnic, zamykając w zgrabnej elipsie wcześniej naniesione figury. Siódmy raz sprawdziła ich poprawność względem planu i wyszeptała zaklęcie.

Drobiny czerni oderwały się od płaszczyzny, zagęściły i jako plazma ułożyły w przestrzeni plątaninę urządzeń. Rury, kotły, kolumny, aparaty – wszystko, co składało się na instalację reformituzyjną. Nie poświęciła nawet sekundy na podziwianie delikatnej powierzchni makiety. Nasunęła na równie czarne co węgiel dłonie ogumowane rękawice, wkasała pod nie swój popielaty fartuch i przystąpiła do kolejnego etapu prac. Delikatnymi gestami wzdłuż formy zmieniła kąt bryły rurociągu o trzy stopnie, o grubość kciuka przesunęła na północ aparat AEA-435 odsalający dtolum. Wprawnym okiem wychwytywała kolejne niezgodności i poprawiała je. Gdy wszystko wyglądało na zgodnie z wytycznymi, pochwyciła rozdymak oraz obliczenia wytrzymałościowe. Przeglądała rzędy równań, wbijała igłę w grudę i umiejętnie operując tłokiem, zasysała i wypuszczała materię aż do uzyskania odpowiedniej grubości ścianek.

Z miedzianych kabli biegnących wzdłuż gładkich ścian rozlał się miękki głos zakładowego duholoja. Jej dłoń zadrżała.

“Witaj, kadro Północnego Kombinatu Wydobycia i Przetwórstwa Dtolum, dalej nazywanego GZNS.”

Skrót wzbudził, jak zwykle, falę chichotu. GZNS, czyli Główne Zadupie na Stepie. Istotnie, to było zadupie – do najbliższej cywilizowanej osady dzieliło ich kilkadziesiąt wiorst najgorzej utrzymanego trawnika, jaki widział ten kontynent, osianego lichymi kwiatkami oraz koczowiskami autochtonów i stadami ich megafauny.

“W ciągu najbliższych pięciu dni ukończona zostanie instalacja reformituzyjna, pozwalająca na…” Duholoj zająknął się, najwyraźniej ponownie czytał konspekt komunikatu. “Na przetwórstwo pochodnych 7,3betransurydienu, czymkolwiek on jest. Produkty procesu mogą być wykorzystane do tworzenia paliwa oświetleniowego oraz jako materiał do ostatniego wynalazku Pionu Materiałów Przełomowych – termoplastów. Wzniesienie instalacji jest przewidziane na piętnastego bieżącego cyklu. Nasza praca przysłuży się ogółowi, a ogół nas doceni.”

Twarz magini utraciła swą zwykłą surowość. Siedem dni, może dwa na domknięcie spraw, i lada dzień znowu przejdzie się słonecznymi alejami Centrali, tak innymi od dobijającego mroku kombinatu. Usłyszy uliczny gwar zamiast dobijającej niby-ciszy pustkowia, pełnej zawodzeń przepływających przez urządzenia ton magicznych olejów oraz szczebiotów wielkich jak ręka owadów.

“Służby ochronne przypominają o wzmożonej aktywności atmarów w promieniu dwóch wiorst od krawędzi Leja. Służby pragną przypomnieć, że każdy przebywający na terenie GZNS ma obowiązek znać procedury ochronne oraz przypisanie funkcji przy obronie kompleksu.”

Duholoj ziewnął u przeprosił z zawstydzeniem; słuchacze wzdrygnęli się od przeszywających magicznych szmerów.

“Pamiętajcie: wszyscy tworzymy Centralę, a Centrala nam dowodzi. Nie jesteś sam, masz nas, a my mamy ciebie.”

– Wielka z was szczęśliwa magiczna rodzinka, co?… o jasny szlag!

Magini zablokowała model urządzenia i omiotła wzrokiem pomieszczenie znad zakrzepłej zawiesiny. Obok niej drugi mag-nursnij kreślił węgielkiem kolejny element, ignorując rozpłaszczonego na posadzce gościa. Za przepierzeniem dwójka techników-kelberów zrobiła przerwę w utrwalaniu modeli, by popatrzeć na widowisko, przed nimi lśniły bańki ze szkła borowo-antymonowego z zamkniętymi w nich ukończone rusztowania.

Na koniec spojrzała na przybysza.

Koordynator zdążył wstać, teraz poprawiał szal narzucony na błękitny fartuch. Jego sylwetka odcinała się od szarych ścian i burych plakatów motywacyjnych prawie równie ostro jak uśmiech od jego smagłej twarzy.

– Nursnij Małyga, czujna jak zawsze – powiedział z lekkim przekąsem.

– Baszer. Miło widzieć wasze barwy w pracowni. Czy przed chwilą…

– Komunikat zagłuszył alarm w przejściu i prawie odcięło mi stopę – wytłumaczył się Baszer i wzruszył ramionami. – Khorsnii powinni wyregulować to cholerstwo. Możemy was po finiszu zostawić tu na tydzień lub dwa, może byście naprawili to i owo, co?

Koordynator zaśmiał się miękko. Mięśnie przy szczęce Małygi ledwo zauważalnie naprężyły się.

– To obowiązki waszych techników. Jednostka wznoszenia konstrukcji przemysłowych ma zbyt napięty harmonogram, by was wyręczać – oznajmiła i, przypominając sobie o etykiecie, dodała – Możemy za to podjąć się prac wykończeniowych, o Centrala wyda na to zgodę.

– Zatem wystąpię o wasz kwaterunek na kolejne półtora tygodnia. – Znów uśmiechnął się przymilnie i kontynuował tym samym, uprzejmym tonem. – Pamiętaliście w obliczeniach o niestabilności źródła przy wznoszeniu?

– Nanieśliśmy w naszych obliczeniach wszystkie wymagane naddatki, a khorsnii zrobili bilans najkorzystniejszych pierwiastków stopowych występujących w tej glebie i listę potrzebnych rud. Projekt jest wykonany z największą precyzją i wedle najnowszej wiedzy Centrali, by działać dla jej dobra i potęgi.

Koordynator wymruczał, że rozumie. Próbował coś sobie przypomnieć, wodząc wzrokiem po powale, poznaczonej śladami nieudanych prac z przeciągu ostatnich trzech dekad.

– Pamiętajcie, że ci atmarscy debile krążą wokół kombinatu. Pewnie znowu chcą te swoje gdaczące mamuty złożyć w ofierze dtolum.

Uniosła brwi ze zdziwieniem, czekając na rozwinięcie myśli.

– Dla nich to limfa bogini – wyjaśnił.

– Proszę o powagę.

– Naprawdę, ugoda zakazuje ruszania przez Centralę pozostałych złóż dtolum z powodu kultu czy jakoś tak. My przestrzegamy ustaleń, ale oni… – rozłożył bezradnie ręce. – Bardzo wam będą przeszkadzać w pracy strzały z wieżyczek? Szansa jest mała, ale…

– Baszerze, przecież jesteśmy fachowcami.

– Jakże mogłem o tym zapomnieć, Małygo. – Skłonił się z nonszannlancją, przytrzymując udrapowaną chustę. – Zatem… czekamy na wasze magiczne przedstawienie.

Smagły mag odwrócił się i zastukał w ścianę, w której przy akompaniamencie ryku alarmu rozwarła się powieka wyjścia.

Małyga była tu zaledwie sześć miesięcy, lecz już zdążyła szczerze znienawidzić Baszera.

Poczekała, aż jej dłonie przestaną drżeć. Dusząc gniew, zabrała się z powrotem do pracy.

 

*

 

Pod wieczór, zamiast jak zwykle udać się na lampkę wina z innymi magami, Małyga wjechała do najwyższej stróżówki w najwyższej wieżyczce. Pozdrowiła służbistkę, zajętą odnawianiem zaklęć na swoim pancerzu. Twarz kobiety zdobiły atmarskie tatuaże – drobne kreseczki ułożone w skomplikowany wzór na kościach policzkowych i czole. Pomimo tego, że magini widywała je od miesięcy, nadal były piękne, a ich właścicielka onieśmielająca.

Według wskazówek strażniczki Małyga znalazła lunetę i zamontowała ją w odpowiednim włazie. Spojrzała przez plątaninę okręgów i soczewek i…

…Byli tam, naprawdę tam byli. Wkoło kombinatu krążyło parę ogromnych ptaszysk z grzebieniami kolców wzdłuż kręgosłupa. Na nich uwili sobie siodła nomadzi. Krążyli leniwie, wypasając swoje stada i obserwując kombinat przez ledwo widoczne mimo wsparcia magii i optyki, zapewne zdobyczne lornetki. Zwykle nie podchodzili na tyle blisko, starali się unikać srogiej wzroku Centrali, ale jeśli Baszer mówił prawdę, to…

Któryś z jeźdźców pomachał do niej.

 Magini opuściła lunetę, zdemontowała ją, odłożyła na miejsce i usiadła sztywno na ławie pod przesłonami.

– Czemu nas obserwują? – zapytała. Nim dotarło do niej, że powiedziała to na głos, usłyszała mruknięcie:

– Może wolą wiedzieć, kiedy spodziewać się jakiejś niemiłej niespodzianki.

W otoczeniu maszynerii zaczepno-obronnej to zdanie nie zabrzmiało dowcipnie.

– Czy mogłaby pani…

– Mów mi Tygil.

– Małyga. Czy twój lud naprawdę czci dtolum?

Służbistka zerknęła na nią z dziwną miną.

– Pani pewnie się urodziła w Centrali? – spytała.

– Tak, ale –

– Gdy nie jest się częścią Centrali, życie jest inne. Mniej warte, tańsze. Nie przydasz się im, to równie dobrze może cię nie być. Można o tobie powiedzieć jakąkolwiek bzdurę i nikt tego nie sprawdzi, w końcu Centrala nie kłamie.

Milczała przez chwilę, grzebiąc kleszczykami w laminacie na piersi pancerza. Małyga ze zdziwieniem zauważyła, że czeka na dalsze słowa ze ściśniętym sercem.

– Plemiona są rozsądne – kontynuowała strażniczka. – Muszą wywiązać się ze swojej strony ugody. Posłusznie płacą podatki i oddają utalentowane dzieci na nauki, tak jak mnie po tym, jak utknęłam we własnym polu siłowym na cztery dni.

– Mnie wysłali po węgiel – wtrąciła magini. – Na tydzień utknęłam w komórce, zaklinowana w we własnym grafitowym kokonie. Musieli mnie karmić słomką.

Wymieniły ciepłe uśmiechy, lecz służbistka szybko spoważniała i zmrużyła swe kocie oczy.

– Dostałam przydział w rodzinnych stronach po dwóch dekadach służby. Zyskałam dobrą sławę. Widziałam tyle, ile tylko służbiści potrafią. Przysłali mnie tu, bo niby nadal pamiętam tutejsze prawo ”dziczy” i zauważę… rzeczy szybciej.

– Jak ci to idzie?

Służbistka zaśmiała się sucho.

– Staram się. Odwiedziłam siostrę. Rozmawiałam z ludźmi. Nikt w wiosce nawet nie odważył się spojrzeć w tę stronę. Skorych do bitki wypędzili. Mimo tego, tutaj w kółko nadają ostrzeżenia i już posłano po jednostkę od pacyfikacji opornych. Coś tu się święci, a ja… mam rozkazy tu siedzieć!

Kobieta porzuciła dłubaninę przy zbroi i wskazała dookoła siebie. Małyga jeszcze nigdy nie widziała równie sfrustrowanego służbisty.

– O kogo się bardziej martwisz, Tygil? – odważyła się zapytać.

– Co tutaj właściwie będzie robić ta maszyneria? – skontrowała ją służbistka.

– Zmieniać białe w czarne. Magazynować energię z przemiany. Tworzyć półprodukty do wielkich rzeczy. Nie mogę więcej powiedzieć.

– Czyli nie wiesz, co się stanie, jeśli nasmarujesz maga dtolum?

– Oczywiście, że wiem.

– A co jeśli chcą nas wszystkich wykąpać w dtolum i wykopać w świat?

Wyłącznie szum aparatury i stukot obcasów w kierunku windy odpowiedziały na to pytanie.

 

*

 

Słońce wstawało nad Lejem skrywającym kombinat, wydrążonym przed eonami w płaszczyźnie stepu przez nieznaną siłę. Ustawione na skrajach krateru soczewki Vallenego pochwytywały pierwsze promienie świtu i przekierowywały je na otoczony purpurowymi szarfami plac na samym dnie Leju, prosto na ekipę montażową.

Wzdłuż rzędu blaszanych palenisk maszerowali dolowie, weryfikujący nieobecność cieczy lotnych w powietrzu. Obok nich khorsnii przetaczali wózki z rudą, piętami sprawdzając lepkość błota między cementowymi płytami. W środku tego zamieszania dwójka nursnijów mierzyła przeskalowany, węglowy odrys projektu. Małyga skinęła na drugiego maga i wyprostowała się, rozmasowując zdrętwiały od długiej pracy kark. Jej niezgrabna, onyksowa postać odcinała się w różowym świetle od butych skał i rurociągów, błękit połyskiwał w związanych wysoko nad karkiem smolistych włosach. Pozostali magowie krążyli w cieniu już ukończonych nowych fragmentach instalacji, oceniając swoją pracę.

Po dokończeniu poprawek zebrali się pośrodku placu i otaksowali wzrokiem teren przygotowany pod ostatnią tego dnia konstrukcję. Rozejrzeli się po sobie, po magach i technikach ze specjalizacjami oznaczonymi kolorem fartucha. Zerknęli w górę, na wieżyczki obronne, migające zwierciadła i przelatujący klucz ptaków.

Czas zaczynać.

Każdy miał swą funkcję. Duholojowie wzbudzali energię, dolowie dystrybuowali ciepło. Nursnijowie wznosili węglowe szkielety, khorsnii nanosili nań metalicznego ciała, a cewerzy utrzymywali ład i zmazywali błędy. W sumie – dziesięciu magów i trochę wsparcia technicznego. Czarownicy klasnęli, nanosząc na siebie czar redukcji percepcji, odcinając się od świata. Mogli bez przeszkód zająć się pracą.

Duholojowie rozpoczęli swą pieśń. Ciche kląskanie, którego echem wspomagali wzrok, zmieniło gwałtownie rytm i rejestr, przestało być słyszalne dla ludzkich uszu. Powietrze zadrżało.

Dolowie zagarnęli pomienie z koszy na paleniskach, rozrzedzili je pomiędzy palcami i posłali cienką sieć ich strug nad obrys oraz między siebie, zamykając plac w rozżarzonej klatce ognia.

Nursnijowie rozłożyli ramiona. Z pieców wyleciały chmury czarnych drobin i oplotły ich ciała, pokryły je przelewającym się, migotliwym woalem. Postąpili krok, drugi, trzeci do wnętrza kręgu i kucnęli, dociskając opuszki palców do krawędzi konturu. Sadza prześlizgnęła się po nich jak wezbrany potok mroku i pomknęła we wszystkie strony, odwzorowując schemat na bruku. Kolejne fale pyłu wspinały się na siebie, z każdą warstwą dodając do dotychczasowych wymiarów wysokość.

Khorsnii zaparli się dłońmi i stopami o ziemię, wykrzywiając twarze w wysiłku. Z gliny i z worków pomknęły tęczowe smugi irydujących minerałów i splotły się z węglowym szkieletem. Ostrożnymi gestami magowie gleby wplatali atomy w odpowiednie miejsca, składając je wedle potrzeby w mozaikę drobnego perlitu lub zęby austenitu. Żar i wyładowania trzaskające w powietrzu nie pozwalały patrzeć na taniec pyłów, z którego pozostawała stalowa konstrukcja, jednak wszyscy twórcy czuli i ją, i czyny swoich towarzyszy w rezonansie kości, w cieple łaskoczącym pokryte gęsią skórką ciała.

Wyrwano ich z tej hipnozy, gdy było już za późno.

Małygę zaniepokoiła zwłoka korektorów, którzy na tym etapie powinni dołączyć się i ustabilizować proces. Bez ich udziału energia kłębiła się, w odwiecznej entropii dążąc do przedwczesnego wygaszenia. Zaklęciem zdjęła ze zmysłów przesłonę postrzegania. Otoczył ją chaos.

Wszystko poza placem budowy było zasłonięte ścianą ognia. Dolowie przewalili paleniska, rozlewając olej z dolnego zbiornika i rozsypując żarzące się węgle. Wyli bojowe inkantacje i wznosili osłonę. Obok nich nieokaleczeni magowie gleby czynili sobie ziemię uległą: z podłoża tryskały metaliczne macki oraz ostrza , które przez płomienie mknęły ku napastnikom. Drugi nursnij wił igły włókna węglowego, sklejane żywicą z małego słoiczka wpasowanego w fartuch, i niczym włócznie ciskał je hen poza pomarańczowe pole widzenia.

Bliżej niej byli ranni. Strzała przebiła ramię zwalistego południowca, naznaczonego jak każdy duholoj albinizmem. Nie przerywając swej pieśni ostrożnie usiadł na ziemi i obmacał ranę. Chwilę później starszy z khorsnów osunął się na ziemię, z wrzaskiem usiłując dosięgnąć grotu utkwionego w pośladku. Młodszy korektor wił się na ziemi, dusząc się od niekontrolowanego przez nikogo żaru.

Zza muru płomieni napastnicy wydawali się nierealnymi cieniami, sunącymi niezgrabnie przez instalacje. Magini nie potrafiła ich rozpoznać ani dostrzec czy wyżynają, czy grabią. Jeden niecelny strzał, uświadomiła sobie, i ktoś trafi w zbiorniki przetwarzania wodoru. Z taką eksplozją nawet cała brygada ratowników by nie pomogła. Spróbowała dostrzec na urwisku strażników i cokolwiek, którykolwiek z systemów obronnych. Widziała jedynie puste zbocza pokryte metalowymi skorupami, jakby coś strąciło wszystkie wieżyczki jak szyszki z jodły.

Nie miała najmniejszego pojęcia, co się dzieje i najwyraźniej wyłącznie ją strach paraliżował zamiast zmusić do walki o przetrwanie. Była szkolona, powinna walczyć automatycznie. To nie tak powinno być, to nie…

Przebity grotem mag – Gimo, przecież miał na imię Gimo – odzyskał panowanie nad sobą. Pomimo czerwonej strużki kapiącej z rzyci ponownie wcisnął dłonie w ziemię z kruszącą bruk mocą.

– Pomóż mi! – rozkazał przed podjęciem inkantacji. Przyłączyła się do zaklęcia, zawstydzona ulgą, jaką przyniosły jasne wytyczne co do swojej roli.

Walczyli o utrzymanie ładu w sercu bitwy o nieznaną im przyczynę, próbując nie myśleć o zagrożeniu, lecz było już za późno. Delikatna równowaga czaru rozpadała się na jej oczach, w jej uszach, w jej całym jestestwie.

Ostatkiem odwagi spojrzała przez ramię, by sprawdzić, czy ktokolwiek widzi ich klęskę.

Zobaczyła jadowicie uśmiechniętego Baszera, przechodzącego jakby nigdy nic przez płomienie, chroniony magią wciśniętej na fartuch zbroi służbistów. Trzymaną pałką uderzył na odlew najbliżej stojącego maga. Drugą dłoń, w której trzymał rusznicę, uniósł przed siebie i wycelował prosto w maginię. Nim zareagowała, wokół szyi maga owinęło się muskularne ramię obleczone w metal, a za nim z ognia wyłoniła się przysłonięta wizjerem, wytatuowana twarz Tygil. Jednym chwytem przewaliła mężczyznę, krzyczała coś. Małyga nic nie rozumiała, nie widziała bestii ani dzikich, tylko oślizgły uśmiech, cienie i trzęsącą się w posadach pompę wydobywczą dtolum, ze szczytu której spadła tłusta, kompletnie wyprana z kolorów kropla i pomknęła, niesiona nieznaną siłą, prosto w ich stronę. W tym samym momencie wznoszona konstrukcja rozkruszyła się z trzaskiem.

Małyga zniknęła w lepkim blasku, natychmiast stłumionym przez lawinę grud i okruchów, które już nigdy nie miały zostać czymś więcej.

 

*

 

Do przytomności przywróciło ją mocne szarpnięcie. Czuła uścisk pod pachami i wibracje od skrzypiących kół. Pomacała przestrzeń wokół. Leżała na rikszy transportowej, przypięta pasami do bagażnika. Powoli rozkleiła powieki; wszystko zasłaniały strzępy czegoś burego na jej rzęsach i złote, pulsujące okręgi.

Pustka dookoła niej mieniła się pod purpurowym zmierzchem, a w oddali lśniła pochodnia. Była inna od smukłego słupa na czubku komina, spalającego szkodliwe odpady procesowe, który był rozpalany prawie że codziennie dla uniknięcia awarii na kombinacie. Tym razem platynowym płomieniem zajął się cały Lej. Instalacje widoczne nad Lejem łamały się jak patyczki po suszy, a huk wybuchów zlewał się w jednostajny łomot.

Oddalali się od katastrofy, rozgarniając trawy i podskakując na wertepach. Nad swoim uchem słyszała nierówny oddech. Porwali ją.

Jej magia działała na każdy węgiel, także ten z ciała. Spróbowała wysunąć ze skóry chitynowe ostrze do przecięcia liny, jednak nie poczuła nawet najsłabszego poruszenia w sobie. Może to zmęczenie, pomyślała, trzeba spróbować czegoś prostszego. Nadal powinna mieć bryłę koksu w kieszeni i warstwy pyłu na sobie. Skupiła się na nich. Nic, żadnego skutku. Zupełnie jakby… nie, niemożliwe.

Spróbowała spojrzeć na swoje ręce. Nad nadgarstkami tkwiły rozgałęzione plamy, niczym dendrytyczny front krystalizacji. Na hebanowych ramionach tkwiły, jak w źle złożonej lalce, białe dłonie. Białe jak u trupa, białe jak u duholoja, białe jakby zostały zanurzone w dtolum.

Krzyknęła ze zgrozy.

– Nie uwierzysz, ale miałaś szczęście. Dtolum oblepiło cię tak szczelnie, że odbiło gruz i nie pogrzebało cię tak jak reszty. Mnie chronił pancerz, więc pozwoliłam sobie uratować ci życie.

Znała ten głos.

– Już nie władasz talentem, co? – kontynuowała uciekająca ze swego posterunku strażniczka z najwyższej wieży w najgłębszej dziurze w całym kraju.

– Już go nie ma – wykrztusiła Małyga przez ściśnięte gardło.

– Pewnie przez ten ściek was wybili. Potraciliście moce i nie mieliście jak walczyć – odchrząknęła. – Na moje oko nic poza tym ci się nie stało, piękna. Jako że wykrywają naszą obecność po śladzie energii, to już dla nich nie istniejesz. Możesz się gdzieś zaszyć. Zagadam do siostry.

– Co tam się stało? – przerwała jej Małyga, nie mogąca znieść uspokajającego trajkotania.

– A żebym wiedziała. Nie było alarmu. Pogrzebałoby mnie w wieży, gdybym obchodu nie miała. adnego atmary, sami magowie. Sprawa z wewnątrz, wtajemniczeni se skwierczą lub uciekli.

– Baszer.

– Kto? Wszyscy się tłukli ze wszystkimi, tylko ciebie rozpoznałam.

– Koordynator którego powaliłaś! Ten od was!

– On od was był! W stałej ekipie nie było żadnego Baszera!

– Powiedz mi, że go tam ukatrupiłaś!

Ptak ciągnący wóz gdaknął, przeskakując przeszkodę, na której chwilę później zachybotała się riksza. Przerwało to byłej magini. Obok niej wyrósł policzek z cudownym, geometrycznym rysem. dziwnym spokojem, w którym, coraz bardziej świadoma beznadziejności sytuacji, chciałaby się zanurzyć, ale nie potrafiła.

– Mamy kryjówkę. Mamy –

– Naprawdę sądzisz, że po upozorowaniu napadu, wybiciu wyspecjalizowanych brygad i zniszczeniu lub zajęciu kopalni rzadkiego i niebezpiecznego surowca, nie wybiją całego twojego ludu do ostatniej nogi dla czystego zachowania pozorów?

Zamilkły. Razem patrzyły na koniec ich świata. Mimo wszystko, był piękny.

Koniec

Komentarze

Ledwo przeżyłam lekturę ;D Mój mózg wysiadał przy wszystkich opisach, tych “grudowatych” słowach i zaklętych nieznanymi mi czarami rzeczach, czynnościach, widokach, których moja wyobraźnia nie potrafiła unaocznić do końca. Przeszłam z bohaterką przez jakiś brud, obok pierońskich ustrojstw i nie wiem, dokąd doszłam ;<

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Masz tekst odrobinę ponad limitem. Szybko, tnij, póki północ nie wybiła.

Babska logika rządzi!

Drogum Autorum, Dukaj to robi o wiele lepiej.

IMO, przeładowanie neologizmami nie pozwoliło wniknąć do Twojum świata. Żeby tak szaleć, to trzeba mieć więcej znaków na pokazywanie, co znaczą te tajemnicze zlepki.

Ale pomysł na węglowe czarowanie/ zaawansowaną inżynierię chemiczną mi się spodobał.

Miejscami tekst nosi znamiona pośpiechu.

Fabuła nie jest zła, ale mam wrażenie, że ten schemat to już mnóstwo razy widziałam.

“Na przetwórstwo pochodnych 7,3betransurydienu, czymkolwiek on jest.

Liczby w beletrystyce raczej słownie, a jeśli te słowa ktoś wypowiada, to już koniecznie. Gdyby pochodziły z raportu czytanego przez bohaterkę, to inna sprawa.

tak innymi od dobijającego mroku kombinatu. Usłyszy uliczny gwar zamiast dobijającej niby-ciszy pustkowia,

Powtórzenie.

Babska logika rządzi!

 

 do najbliższej cywilizowanej osady dzieliło ich kilkadziesiąt wiorst najgorzej utrzymanego trawnika

Dzieli się coś od czegoś.

 

7,3betransurydienu

Finklo, użycie cyfr w tym kontekście ma sens, bo jak przypuszczam, mamy do czynienia z nazwą substancji chemicznej i cyfry oznaczają tutaj atomy łańcucha głównego, przy których znajdują się podstawniki. Np. mając 2,3-dinitrobenzen oznacza to, że przy 2. i 3. atomie węgla w łańcuchu benzenu jest dołączona grupa nitrowa. Chyba nigdy nie spotkałem się, aby ktoś używał nazwy dwatrzydinitrobenzen. ;) Inna sprawa, jeszcze wracając do przykładu z tekstu, że numery atomów łańcucha głównego powinny być wymieniane od najniższego, a skoro są dwa, to między nazwą “właściwą” a cyframi powinno znajdować się “di”. Tyle przynajmniej pamiętam z liceum.

 Siedem dni, może dwa na domknięcie spraw, i lada dzień znowu przejdzie się słonecznymi alejami

 

Pamiętaliście w obliczeniach o niestabilności źródła przy wznoszeniu?

– Nanieśliśmy w naszych obliczeniach wszystkie wymagane naddatki,

tak jak mnie po tym, jak utknęłam we własnym polu siłowym na cztery dni.

Raczej: gdy utknęłam. No i unikniesz powtórzenia.

 

zaklinowana w we własnym grafitowym kokonie

Ciche kląskanie

Nie wiem czy to literówka, czy kolejny neologizm, dlatego tak to tu tylko zostawię. ;)

Z taką eksplozją nawet cała brygada ratowników by nie pomogła.

Przy/po takiej eksplozji by tutaj lepiej pasowało.

 

Zobaczyła jadowicie uśmiechniętego Baszera, przechodzącego jakby nigdy nic przez płomienie, chroniony magią wciśniętej na fartuch zbroi służbistów.

Chronionego.

 

które już nigdy nie miały zostać czymś więcej.

Niczym więcej wyglądałoby lepiej.

 

adnego atmary, sami magowie.

Literówka. Albo dwie…

 

Całkiem mi się podobało, nawet jeśli, jak zauważyła Finkla, było raczej schematycznie. Słowotwórstwo pierwsza klasa, ale nie zaszkodziłoby więcej wyjaśnień na temat tego, czym są wspominane słowa, a przynajmniej część z nich. Sens kilku pojąłem w czasie czytania dalszych akapitów, ale wiele pozostało dla mnie zagadką.

Pozdrawiam!

Panie Brightside, OK, nazwa substancji chemicznej, jasne. Ale gdybyś ją wypowiadał, to powiesz “??-dinitrobenzen” czy jednak “dwatrzydinitrobenzen”? Przy okazji niech się Czytelnik dowiaduje, jak poprawnie czytać te krzaczki…

Babska logika rządzi!

Możesz mieć rację, przy niczym się nie upieram, nie jestem polonistą. Nie spotkałem się z takim zapisem cyframi w miejscu innym niż literatura naukowa, dlatego dwatrzydinitro… dziwnie jak dla mnie wygląda, ale być może to poprawny zapis.

Jednak gdybym był laikiem i spotkał taką nazwę, to pewnie czytałbym “2” jako “dwa”, “2.” jako “drugi”, itd. Jak dla mnie te chemiczne nazwy są intuicyjnie nazwane, no ale nie jestem obiektywny. ;)

Ja też nie jestem polonistką.

W ogóle chyba trudno natknąć się na 2,3-dinitrobenzen tudzież pokrewne związki poza literaturą naukową. ;-)

Babska logika rządzi!

Problem chyba leży w tym, że poza literaturą naukową nikt nie wymaga aż takiej precyzji w nazwie związku. Najbliższa rzecz, jaką jestem w stanie wymyślić – transkrypcje seminariów etc. podają formy z cyframi, a na zajęciach z chemii uczula się, by nie używać całych nazw… zresztą moim zamysłem było by ta nazwa wyglądała głupio i jakby coś z nią było nie tak, dobrze że działa :D

 

(komentarz edytowany bo nie wiedziałum, że komentarz pod tekstem też będzie jako anonim)

A, i tak na marginesie, à propos ‘przedterminowego’ komentarza Finkli – czy do  licznika znaków dolicza się tytuł bądź inna rzecz poza treścią? Intryguje mnie, jak między wordem a portalem liczba znaków podskoczyła z 19990 do 20226.

Podobno tutejszy edytor wlicza entery…

Babska logika rządzi!

Przeczytałam z trudem, nie do końca pojmując, co i dlaczego wydarzyło się w Leju. Szkoda, Anonimie, że opisałeś wszystko w sposób na tyle nieprzystępny, że tej lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

„Witaj, kadro Pół­noc­ne­go Kom­bi­na­tu Wy­do­by­cia i Prze­twór­stwa Dto­lum, dalej na­zy­wa­ne­go GZNS.” – Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd występuje także w dalszej części opoiadania.

 

Du­ho­loj ziew­nął prze­pro­sił z za­wsty­dze­niem… – Literówka.

 

omio­tła wzro­kiem po­miesz­cze­nie znad za­krze­płej za­wie­si­ny. – Co to jest pomieszczenie znad zakrzepłej zawiesiny?

 

przed nimi lśni­ły bańki ze szkła bo­ro­wo-an­ty­mo­no­we­go z za­mknię­ty­mi w nich ukoń­czo­ne rusz­to­wa­nia. – Chyba: …z za­mknię­ty­mi w nich ukoń­czo­nymi rusz­to­wa­niami.

 

Mo­że­my za to pod­jąć się prac wy­koń­cze­nio­wych, o Cen­tra­la wyda na to zgodę. – Czy to ostateczne brzmienie zdania?

 

Skło­nił się z non­szan­n­lan­cją, przy­trzy­mu­jąc udra­po­wa­ną chu­s­tę. – Z czym się skłonił?

 

sta­ra­li się uni­kać sro­giej wzro­ku Cen­tra­li… – Czy miało być: …sta­ra­li się uni­kać sro­giego wzro­ku Cen­tra­li… Czy: …sta­ra­li się uni­kać wzroku sro­giej Cen­tra­li

 

plac na samym dnie Leju… – …plac na samym dnie Leja

 

po­stać od­ci­na­ła się w ró­żo­wym świe­tle od bu­tych skał i ru­ro­cią­gów… – Literówka.

 

Po­zo­sta­li ma­go­wie krą­ży­li w cie­niu już ukoń­czo­nych no­wych frag­men­tach in­sta­la­cji… – Po­zo­sta­li ma­go­wie krą­ży­li w cie­niu już ukoń­czo­nych no­wych fragmentów in­sta­la­cji

 

Do­lo­wie za­gar­nę­li po­mie­nie z koszy na pa­le­ni­skach… – Literówka.

 

oraz ostrza , które przez pło­mie­nie… – Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Ma­gi­ni nie po­tra­fi­ła ich roz­po­znać ani do­strzec czy wy­ży­na­ją, czy gra­bią. – …czy wy­rzy­na­ją, czy gra­bią.

Sprawdź znaczenie słów wyrzynaćwyżynać.

 

ob­cho­du nie miała. ad­ne­go at­ma­ry, sami ma­go­wie. – Po kropce chyba brakło wielkiej litery Ż.

 

Obok niej wy­rósł po­li­czek z cu­dow­nym, geo­me­trycz­nym rysem. dziw­nym spo­ko­jem… – Zamiast kropki powinien być chyba przecinek.

Co to znaczy, że obok niej wyrósł policzek?

 

– Mamy kry­jów­kę. Mamy – – Czemu służy druga półpauza?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że przeczytałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Z pewnością na plus ciekawa inżynieria połączona z magią. Chociaż język tekstu nie jest prosty, pełen neologizmów, to oczyma wyobraźni widziałam te stworzone z sadzy makiety. Gdzieś mi tylko w tym wszystkim utonął wątek sabotażu – kto, po co, dlaczego? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka