
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wszystko zaczęło się od samobójstwa.
Rozumiecie. Facet leżał na chodniku w kałuży krwi i śmierdział moczem i odchodami. Miałem wrażenie, typowe uczucie deja v, że skądś go znam, ale trudno było go zidentyfikować. Z twarzy przy upadku oderwała się dolna szczęka i kiedy ciało nieznacznie odbiło się od betonu wbiła się w podstawę nosa. Jedno z zasnutych pośmiertną mgiełką oczu wypadło i poturlało się dalej, drugie zapadło się w głąb pękniętej czaszki, z której wypływała szaro-różowa galareta puchnącego mózgu.
Próba rozpoznania go po sylwetce też nic nie dała. Połamane kości odkształciły ciało rozpłaszczając je i wybrzuszając w miejscach, w których u nikogo normalnego żadnych wybrzuszeń nie ma. Na przykład zwyczajnie prosty kręgosłup szyjny u niego wygiął się dziwacznie tworząc garb, albo te kilka żeber oderwanych siła upadku i przesuniętych ku dołowi.
Zrobiło mi się niedobrze i dopiero teraz, gdy w końcu oderwałem wzrok od denata, poczułem tak naprawdę, jaki smród bił od niego. Mdlący, gorzki odór z metaliczną nuta i wonią amoniaku. Zatykał płuca, wdzierał się w każdą opuszkę węchową nosa, w każdy kubek smakowy języka, czuło się, że przesiąka nim całe ubranie, nawet skóra.
Chwiejnym krokiem odszedłem na bok, przedzierając się przez zgromadzony wokół tłumek gapiów. Inne osoby; kolejna rzecz, jaką dostrzegłem dopiero po chwili. Zdolności ludzkiego mózgu do koncentracji na czymś, zatracania się są wręcz przerażające.
Zapytałem kilkoro z nich, czy wiedzą kim był ten samobójca, ale oczywiście w odpowiedzi dostawałem tylko wzruszenie ramionami (kręcenie głową/zdezorientowane miny). Tak to już jest. Na co dzień każdy wie wszystko o wszystkich, ale gdy tylko zależy ci na dowiedzeniu się czegoś…
Ech…
W pracy nie mogłem się na niczym skupić. Nawet tak prosta czynność, jak kserowanie dokumentów nagle okazała się kłopotliwa. Ale żeby tylko ona! Wszystko sypało mi się z rąk, a jak by tego było mało w biurze nie zjawiła się jeden z pracowników i większość jego zadań (Bóg jeden wie dlaczego) spadła na mnie.
„Co za dzień”, chciało się westchnąć.
Miałem nadzieję, że skończy się, jak najszybciej, a czas odbarwi nieco wspomnienia samobójcy, a w rzeczywistości wszystko zaczęło zmieniać się na gorsze.
•••
Pierwszą oznaką, że coś jest nie tak był mój powrót do domu i to co tam zastałem. Samobójcy oczywiście już nie było, wylaną krew zmyto wodą niemal idealnie (tylko w niektórych szczelinach chodnikowych płyt wciąż widać było szkarłatne smugi), a odłamane fragmenty kości usunięto bez śladu, ale nie oto mi chodzi.
Kiedy tylko otworzyłem drzwi klatki i po schodach ruszyłem na moje (trzynaste) piętro (winda – oczywiście – musiała nie działać) odniosłem wrażenie, że wszystko wokół się zmieniło. Nie były to jakieś diametralne zmiany otaczającej mnie rzeczywistości, ale przejścia, schody i korytarze wydawały się dłuższe, węższe i bardziej mroczne, choć wypełniało je mlecznobiałe, nienaturalnie białe światło, które zdawało się sączyć z każdego miejsca, punktu, przedmiotu, tylko nie z żarówek. No i ten chłód i cisza. Dobra, wiem, zawsze tu było chłodno i cicho, ale nie aż tak. Gęsia skórka na moich ramionach i lodowato zimny czubek nosa mówiły same za siebie. A jeśli chodzi o ciszę, cóż … mieszkałem w tym miejscu od dobrej dekady (sam na karku miałem ponad trzydzieści wiosen), ale nigdy tu takiej nie słyszałem. Każdy stawiany przeze mnie krok niósł się echem, oddech, szelest ubrania, bicie serca – wszystko jakby ktoś podkręcił głośność. A poza tym cisz. Zawsze idąc do swojego mieszkania słyszałem pogłos rozmów sąsiadów, dźwięki telewizora, radia, hałasy remontów, spuszczaną wodę – znacie to na pewno, chyba że mieszkacie we własnym domku – a tu nic. Cisza. Pustka. Jakby wszyscy rozpłynęli się w powietrzu.
Mówiłem, że nigdy nie słyszałem tu takiej ciszy? Błąd. Ja nigdzie nie słyszałem takiej ciszy. Nigdy.
Skojarzyło mi się to z tym powiedzonkiem –z tym o ciszy przed burzą, ale odgoniłem to od siebie. Wiecie co? Zawsze czytając czy oglądając horrory śmiałem się z bohaterów i tego, że nie dowierzają, gdy przytrafi im się coś niesamowitego, ale teraz wiem, że w prawdziwym życiu nikt, ale to naprawdę nikt nie chce wierzyć, że coś wyłamuje się z ogólnie przyjętych i nie powtarzalnych ram rzeczywistości. No chyba, że chodzi o dziecko; one myślą inaczej.
Drugiej oznaki nie zauważyłem od razu, choć dotyczyła bezpośrednio mojej żony. Mojej ukochanej Basi. No właśnie! Znaliśmy się piętnaście lat, od siedmiu byliśmy małżeństwem, a ja nawet nie dostrzegłem zmiany. I to takiej!
A potem wciąż zadawałem sobie jedno pytanie: ,,Dlaczego, do cholery, nie widzę jej twarzy?!”
C.D.N.
Michał P. Lipka
No co wy macie z tymi oczami, nooo... Poturlać gdziekolwiek może się tylko oko szklane/drewniane/animowane :(
Miałem wrażenie, typowe uczucie deja v - uczucie deja vu.
Na przykład zwyczajnie prosty kręgosłup szyjny u niego wygiął się dziwacznie tworząc garb, albo te kilka żeber oderwanych siła upadku i przesuniętych ku dołowi. - po przecinku zdanie traci sens.
ale oczywiście w odpowiedzi dostawałem tylko wzruszenie ramionami (kręcenie głową/zdezorientowane miny) - można zastąpić nawias przecinkami. Ale to moje skrzywienie, nie lubię nawiasów.
Miałem nadzieję, że skończy się, jak najszybciej, a czas odbarwi nieco wspomnienia samobójcy, a w rzeczywistości wszystko zaczęło zmieniać się na gorsze. - jak dla mnie zbyt wielokrotnie złożone. Od trzeciego przecinka można by zrobić z tego osobne zdanie -wg mnie brzmiałoby lepiej.
Czepiam się, wiem, wiem. Jeszcze kilka niedociągnięć wyłapałam, ale nie chciałam wyjść na "tą złą". Sama historia niezła. Na razie, bo zaraz biorę się za zakończenie.