- Opowiadanie: RogerRedeye - Imiona i nazwiska

Imiona i nazwiska

Po­sze­rzo­na wer­sja mi­nia­tu­ry, która miała pre­mie­rę pra­wie rok temu na ”Szor­ta­lu”, a potem uka­za­ła się w “Szor­ta­lu na Wynos”. Kie­dyś na­pi­sa­łem stu­wy­ra­zo­wiec, za­ty­tu­ło­wa­ny “Roger Ca­ven­dish”, pu­bli­ko­wa­ny jesz­cze na sta­rym por­ta­lu. Wy­ko­rzy­sta­łem po­mysł i ten drab­ble po paru la­tach za­mie­nił się w “Imio­na i na­zwi­ska”.

Miłej lek­tu­ry o oso­bach, które przy­wią­zu­ją duże zna­cze­nie do brzmie­nia swo­ich imion i na­zwi­ska.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Imiona i nazwiska

Zna­ko­mi­cie urzą­dzo­ny ga­bi­net – po­my­ślał John. – Fan­ta­stycz­nie! Budzi za­ufa­nie. Tak samo, jak wy­gląd wła­ści­cie­la tego przed­się­bior­stwa. I jego sie­dzi­ba.

Za­ko­no­to­wał sobie w pa­mię­ci, żeby za­py­tać, gdzie szef firmy nabył gar­ni­tur. Wy­glą­dał w nim wspa­nia­le. W sercu Johna drgnę­ła ostra igieł­ka za­zdro­ści, gdy wszedł do wiel­kie­go po­miesz­cze­nia. Zwy­kle to on przy­cią­gał uwagę dys­tyn­go­wa­ny­mi i dro­gim stro­ja­mi, jed­nak ten ubiór przy­ćmie­wał wszyst­ko, co do tej pory wi­dział. Ma­te­riał, krój, gu­zi­ki, wy­koń­cze­nie mó­wi­ły jedno – je­stem mi­liar­de­rem, może już wie­lo­krot­nym, ale i czło­wie­kiem o wy­ra­fi­no­wa­nym gu­ście i smaku, umie­jęt­nie wy­ko­rzy­stu­ją­cym ze­bra­ną for­tu­nę. Kimś prze­ra­sta­ją­cym o dwie głowy zwy­kłych bo­ga­czy, wy­da­ją­cych się w po­rów­na­niu ze mną sta­dem nędz­nych sza­ra­ków.

Po raz pierw­szy od bar­dzo dawna John po­czuł onie­śmie­le­nie. Szyb­ko mi­nę­ło, a jed­nak w głębi umy­słu po­zo­sta­ło uczu­cie po­dzi­wu do po­sta­ci, któ­rej ubiór fa­scy­no­wał pa­trzą­ce­go i wpra­wiał go w za­chwyt.

Takie samo wra­że­nie wcze­śniej wy­wo­ła­ła sie­dzi­ba firmy „La­fay­et­te Cor­po­ra­tion”, po­ło­żo­na na obrze­żach No­we­go Jorku. Mie­ści­ła się w ci­chej dziel­ni­cy nie­wiel­kich domów, oko­lo­nych sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­ny­mi traw­ni­ka­mi. Po­środ­ku sku­pi­ska nie­wy­so­kich ka­mie­nic i pięk­nych willi wy­ra­sta­ła ni­czym gór­ski szczyt bryła wiel­kie­go bu­dyn­ku. Czte­ry po­chy­łe ścia­ny lśni­ły jak lu­stra, od­bi­ja­jąc pro­mie­nie sło­necz­ne. W każ­dym boku za­pro­jek­to­wa­no ob­szer­ne wej­ścia, ob­ra­mo­wa­ne ma­je­sta­tycz­nie wy­glą­da­ją­cy­mi ka­mien­ny­mi sta­tu­ami. Wiel­kie po­są­gi, przy­po­mi­na­ją­ce wy­obra­że­nia egip­skich bóstw z cza­sów fa­ra­onów, zda­wa­ły się strzec ja­kiejś ta­jem­ni­cy.

Za­dzi­wia­ły ogro­mem i przy­cią­ga­ły wzrok. Za­chę­ca­ły do od­wie­dze­nia bu­dow­li, bo ktoś, prze­mie­rza­ją­cy, tak jak John, są­sied­nią ulicę, od­czu­wał nie­prze­par­te pra­gnie­nie do­wie­dze­nia się, co kryje wnę­trze tej no­wo­cze­snej pi­ra­mi­dy ze szkła, stali i be­to­nu.

Na samym szczy­cie znaj­do­wa­ła się sie­dzi­ba rady nad­zor­czej i ga­bi­net pre­ze­sa. John prze­rwał jazdę windą i wy­siadł na środ­ko­wym pię­trze. Do­kład­nie obej­rzał roz­le­głe po­miesz­cze­nia pełne pra­cow­ni­ków. Do­brze wie­dział, że dowie się bar­dzo dużo o kon­dy­cji przed­się­bior­stwa, ob­ser­wu­jąc za­trud­nio­nych w nim ludzi.

Za­ję­ci swo­imi czyn­no­ścia­mi, nie zwra­ca­li na niego uwagi. Na ekra­nach kom­pu­te­rów, po­kry­wa­ją­cych jedną ze ścian, prze­su­wa­ły się skom­pli­ko­wa­ne wy­kre­sy, mi­ga­ły wzory do­ku­men­tów, po­ja­wia­ły się ko­lum­ny na­zwisk i imion. Bły­ska­ły zie­lo­ne znacz­ni­ki, nie­kie­dy czer­wo­ne, szyb­ko po­kry­wa­ne rzę­da­mi liter, ukła­da­ją­ce się w coś, co wy­glą­da­ło na ży­cio­ry­sy. Na kil­ku­na­stu mo­ni­to­rach, przy­po­mi­na­ją­cych wiel­ko­ścią ekra­ny ki­no­we, wiły się roz­bu­do­wa­ne drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne. Cią­gle do­da­wa­no nowe ga­łę­zie przod­ków i ich po­tom­ków.

Salę wy­peł­niał po­szum pra­cu­ją­ce­go bez prze­rwy mro­wia urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych.  

Pra­cow­ni­cy, sie­dzą­cy w dłu­gich rzę­dach bok­sów, w sku­pie­niu zaj­mo­wa­li się swo­imi czyn­no­ścia­mi. Na­po­ty­ka­jąc wzrok Johna, uśmie­cha­li się. Ktoś we­so­ło po­ma­chał mu ręką. Kilka osób, ze­bra­nych przy jed­nym ze sto­łów, za­wa­lo­nych ja­ki­miś do­ku­men­ta­mi, roz­ma­wia­ło przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi, jakby coś uzgad­nia­jąc.

Wszy­scy spra­wia­li wra­że­nie osób, bez resz­ty za­ab­sor­bo­wa­nych tym, co wy­ko­nu­ją, w pełni za­do­wo­lo­nych z życia.

Ochro­nia­rze w nie­na­gan­nie wy­pra­so­wa­nych uni­for­mach, wi­dząc nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia, uśmie­cha­li się do­bro­dusz­nie. Można było od­nieść wra­że­nie, że do­brze wie­dzą, kim jest i w jakim celu przy­był.

Cie­pły ba­ry­ton wła­ści­cie­la „La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” prze­rwał prze­dłu­ża­ją­cą się chwi­lę ciszy.

– Szyty na za­mó­wie­nie u Ar­ma­nie­go, we­dług moich wska­zó­wek – rzu­cił, na­le­wa­jąc whi­sky do szkla­ne­czek z ręcz­nie rżnię­te­go krysz­ta­łu. Zda­wał się od­czy­ty­wać myśli Johna. – Ku­pi­łem dwa tu­zi­ny, róż­nią­ce się ko­lo­ry­sty­ką i kil­ku­na­sto­ma szcze­gó­ła­mi kroju.  Za rok wy­mie­nię je na nowe. Zde­cy­do­wał się pan sko­rzy­stać z na­szych usług? Gwa­ran­tu­ję suk­ces.

Po­pra­wił uło­że­nie pliku do­ku­men­tów, le­żą­cych na bla­cie ol­brzy­mie­go biur­ka z pa­li­san­dru. Cze­ka­ły na pod­pis.

John nadal się wahał. Cena osią­gnię­cia tego, czego tak bar­dzo pra­gnął, nawet jego, pra­wie już kre­zu­sa, prze­ra­ża­ła wy­so­ko­ścią. Jed­nak ofer­ta przed­sta­wia­ła się tak ku­szą­co, że w głębi duszy na­ra­sta­ło pra­gnie­nie – po­wiedz „tak”! Pod­pisz!  

Wresz­cie speł­nił­by ma­rze­nie życia – w końcu prze­stał­by być Joh­nem Smi­them. My­ślał o tym od dawna, jed­nak na­tłok zajęć, wir krę­cą­cych się in­te­re­sów, wszyst­ko to od­su­wa­ło wy­ko­na­nie pla­no­wa­ne­go za­mia­ru. Poza tym on, rekin fi­nan­so­wy, wiel­ki bo­gacz, cią­gle nie po­tra­fił wy­brać in­ne­go, pięk­nie brzmią­ce­go na­zwi­ska.

Wtedy za­dzwo­nił przed­sta­wi­ciel tej firmy. Wy­glą­da­ło, że do­brze znali drę­czą­cy go pro­blem. Za­pro­po­no­wa­li coś nie­by­wa­łe­go – zwra­ca­ją­ce uwagę nowe imio­na i na­zwi­sko, i to od uro­dze­nia. Od mo­men­tu, w któ­rym przy­szedł na świat. Od chrztu… Cena była jed­nak nie­bo­tycz­nie wy­so­ka. Naj­waż­niej­sze konta ban­ko­we mu­siał­by prze­raź­li­wie od­chu­dzić, mniej istot­ne zli­kwi­do­wać.

– Gu­il­lau­me Ma­xi­me de Tul­ly-Ro­han… – Czło­wiek sie­dzą­cy za wspa­nia­łym biur­kiem uśmiech­nął się lekko. Z uwagą oglą­dał swoje per­fek­cyj­nie wy­pie­lę­gno­wa­ne dło­nie. – Nazwy ksią­żę­cych rodów, po­łą­czo­ne w jed­ność. Wy­szu­ka­ne spe­cjal­nie dla pana. Jakże pięk­nie brzmią! Kto­kol­wiek je usły­szy, poj­mie na­tych­miast, że ma do czy­nie­nia nie z byle kim… Spo­tkał dzie­dzi­ca sta­rych, ary­sto­kra­tycz­nych fa­mi­lii, któ­rych ko­rze­nie się­ga­ją da­le­ko w prze­szłość. Ro­dzin, już od cza­sów Wil­hel­ma Zdo­byw­cy wpi­sa­nych w karty hi­sto­rii.  

Uśmiech­nął się sze­ro­ko, pre­zen­tu­jąc wspa­nia­łe uzę­bie­nie. Lśni­ło nie­ska­zi­tel­ną bielą.

Po chwi­li kon­ty­nu­ował zde­cy­do­wa­nym tonem:

– Po pod­pi­sa­niu umowy wszę­dzie, i to na­tych­miast, sta­nie się pan de Tul­ly-Ro­ha­nem. W księ­gach me­try­kal­nych, w spi­sach ab­sol­wen­tów Ha­rvar­du, w wy­ka­zach ban­ko­wych i re­je­strach skar­bo­wych. Od zaraz, w cza­sie krót­szym od se­kun­dy. Wy­star­czy pa­ra­fo­wać umowę.

John w głębi ducha po­now­nie sma­ko­wał nowe na­zwi­sko. Fe­no­me­nal­nie brzmią­ce, wień­czy­ło­by drogę ży­cio­wą. Zmie­ni­ło­by wszyst­ko.

De Tul­ly-Ro­han… – po­wta­rzał w my­ślach. – Od na­ro­dze­nia aż do śmier­ci. Nikt już nie powie, nikt nie bę­dzie pa­mię­tał, że je­stem jed­nym z setek ty­się­cy Joh­nów Smi­thów, wy­róż­nia­ją­cych się tylko tym, że po­tęż­nie się wzbo­ga­cił. Ni­czym wię­cej.

 Jed­nak­że  cena, nawet dla niego, re­ki­na fi­nan­so­we­go Wall Stre­et, od­strę­cza­ła nie­by­wa­łą wy­so­ko­ścią. Zmu­sza­ła do za­sta­no­wie­nia.

– Pana dawni ko­le­dzy i naj­bliż­si zna­jo­mi jutro zbu­dzą się z prze­ko­na­niem, że za­wsze był pan Tul­ly-Ro­ha­nem. – Sta­ran­nie  wy­pie­lę­gno­wa­na dłoń pre­ze­sa po­da­ła szkla­necz­kę whi­sky. John stwier­dził, że sma­ku­je wy­bor­nie. – Ten krąg osób sys­te­ma­tycz­nie i bar­dzo szyb­ko się po­sze­rzy.

Po­tarł z na­my­słem czu­bek kształt­ne­go nosa.

– Widzę, że jed­nak pan się waha… – Znowu zda­wał się od­czy­ty­wać myśli Johna. – Ro­zu­miem – trans­for­ma­cja imie­nia i na­zwi­ska na nowe nie jest tania, to praw­da. Cóż, po­no­si­my znacz­ne kosz­ty… Za­pro­po­nu­ję więc bar­dzo zna­czą­cy upust, w za­mian za pewne od­stęp­ne.

Smu­kłe palce się­gnę­ły do skrzy­necz­ki z ma­ho­niu i po­da­ły Joh­no­wi długą cy­ga­ret­kę.

– Stara ha­cjen­da na Kubie, pro­wa­dzo­na we­dług daw­nych zasad. – Nie­spo­dzie­wa­nie sze­ro­ko roz­ło­żył ra­mio­na w ge­ście zna­mio­nu­ją­cym za­do­wo­le­nie. – Pro­du­ku­je naj­lep­szy tytoń na świe­cie, tylko dla Fi­de­la Ca­stro, teraz już dla Raula, jego brata, i naj­bliż­szych to­wa­rzy­szy no­we­go wład­cy Kuby. Strasz­li­wie dro­gie, nie­zwy­kle trud­no do­stęp­ne, ale warte swo­jej wy­śru­bo­wa­nej ceny. 

Przed Joh­nem wy­lą­do­wa­ła kart­ka pa­pie­ru. Głę­bo­ko się za­cią­ga­jąc, czy­tał ją uważ­nie. Jego umysł, wy­ćwi­czo­ny w znaj­do­wa­niu praw­ni­czych pu­ła­pek i nie­ostrych sfor­mu­ło­wań, jak zwy­kle dzia­łał ni­czym wspa­nia­le skon­stru­owa­na ma­szy­na.

W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chu prze­łknął ślinę. Za­pi­sy nie bu­dzi­ły wąt­pli­wo­ści, a zniż­ka za­pła­ty o czter­dzie­ści pięć pro­cent czy­ni­ła trans­ak­cję bar­dzo re­al­ną.

Speł­nie­nie ma­rze­nia życia za­le­ża­ło już tylko od jego pod­pi­sów. Wresz­cie prze­stał­by być Joh­nem Smi­them, synem zwy­kłe­go far­me­ra z Ari­zo­ny, czło­wie­kiem, któ­re­go na­zwi­sko u wiel­kich gra­czy gieł­do­wych wy­wo­ły­wa­ło uśmiech po­li­to­wa­nia. W końcu umil­kły­by szep­ty, że jest po pro­stu po­tom­kiem kro­wie­go pa­stu­cha, nu­wo­ry­szem bez prze­szło­ści, jed­nym z wielu po­spo­li­ta­ków, któ­rzy w pocie czoła do­ro­bi­li się pierw­sze­go mi­lio­na i, zręcz­nie nim ob­ra­ca­jąc, po­mno­ży­li o na­stęp­ne. Że wła­ści­we dla niego miej­sce sta­no­wi twar­de sie­dze­nie trak­to­ra, uże­ra­nie się o pa­rę­dzie­siąt cen­tów zwyż­ki przy usta­la­niu ceny busz­la psze­ni­cy, od­wie­dza­nie raz w ty­go­dniu po­bli­skie­go mia­stecz­ka, żeby wziąć udział w na­bo­żeń­stwie i wspól­nie z są­sia­da­mi od­śpie­wać dzięk­czyn­ne i bła­gal­ne hymny.

Od­stęp­ne wy­glą­da­ło śmiesz­nie, a nawet bzdur­nie. John pra­wie że par­sk­nął śmie­chem, czy­ta­jąc wersy, mó­wią­ce o jego isto­cie. Ale zapis o ob­niż­ce ceny nie bu­dził wąt­pli­wo­ści. Zo­stał sfor­mu­ło­wa­ny jed­no­znacz­nie. I bar­dzo pre­cy­zyj­nie.

– Każdy kie­dyś umrze… – sto­no­wa­ny głos szefa „La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” prze­rwał roz­my­śla­nia Johna. – Wtedy od­stą­pi nam pan swoją duszę. Na wiecz­ność. Muszę o tym przy­po­mnieć, cho­ciaż zapis w ale­ga­cie do umowy nie budzi wąt­pli­wo­ści. Praw­da?

John miał ocho­tę po­gar­dli­wie wzru­szyć ra­mio­na­mi, jed­nak się po­wstrzy­mał. Już się nie wahał.

Sta­lów­ka zło­te­go pióra za­skrzy­pia­ła, gdy opa­try­wał swoim pod­pi­sem ko­lej­ne stro­ni­ce umowy. Naj­waż­niej­sza kart­ka, ta z wy­so­ko­ścią ra­ba­tu, spo­czy­wa­ła teraz na wierz­chu fo­rem­ne­go sto­si­ku do­ku­men­tów.

– Traf­na de­cy­zja, panie de Tul­ly-Ro­han. – W gło­sie pre­ze­sa za­brzmiał wy­stu­dio­wa­ny ak­cent uzna­nia. – Pro­szę spoj­rzeć!

John już do­strzegł, że li­nij­ki druku na tej kar­cie zmie­nia­ją się. Tam, gdzie przed chwi­lą wid­nia­ły wy­ra­zy „John Smith”, fi­gu­ro­wa­ły teraz nowe imio­na i wspa­nia­le brzmią­ce, dwu­czło­no­we na­zwi­sko.

Z uzna­niem po­ki­wał głową. W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chu ra­do­ści za­tarł dło­nie.

– Daw­niej opo­wia­da­no, że ten za­łącz­nik do umowy pod­pi­sy­wa­no wła­sną krwią. – W gło­sie czło­wie­ka we wspa­nia­łym gar­ni­tu­rze za­brzmia­ło roz­ba­wie­nie. – Okre­śla­no go cy­ro­gra­fem. Cie­ka­wa nazwa.  Bajdy dla pro­sta­ków. Praw­dą jed­nak jest, że od­stą­pił pan nam swoją duszę. Za takie na­zwi­sko to bar­dzo niska cena.

Szef firmy po­ki­wał głową.

– Kie­dyś też byłem Joh­nem Smi­them – cią­gnął cicho. – Nie mo­głem tego znieść. Już od dawna je­stem Ga­brie­lem Her­ber­tem de La­fay­et­te, po­tom­kiem wiel­kie­go bo­ha­te­ra Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Mar­ki­zem… Tam, gdzie kie­dyś znowu się spo­tka­my – kon­ty­nu­ował nie­śpiesz­nie – nasze dusze też będą no­si­ły nowe na­zwi­ska. W prze­ci­wień­stwie do resz­ty tej po­spo­li­tej bandy grzesz­ni­ków…

John nagle zdał sobie spra­wę, że dzi­wacz­ne od­stęp­ne sta­no­wi­ło naj­waż­niej­szy wa­ru­nek umowy. I że wcale nie było bzdur­ne. I że teraz nic już nie może zro­bić. Po pro­stu jak dziec­ko zo­stał umie­jęt­nie i bez­względ­nie wy­strych­nię­ty na dudka.

Nowe imio­na i na­zwi­sko na wierzch­nim ar­ku­si­ku pa­pie­ru zda­wa­ły się pło­nąć we­wnętrz­nym ogniem, może zwia­stu­ją­cym to, co go kie­dyś cze­ka­ło. Miał pew­ność, że już na wszyst­kich kart­kach zmie­nił się w Tul­ly-Ro­ha­na.

Po­czuł przy­pływ bez­sil­nej wście­kło­ści. On, wiel­ki rekin gieł­do­wy, dał się wy­pro­wa­dzić w pole jak dziec­ko.

– Gu­il­lau­me, nie­po­trzeb­nie się de­ner­wu­jesz… – De La­fay­et­te kształt­ny­mi kłyk­cia­mi pra­wej dłoni wybił na bla­cie wiel­kie­go biur­ka, lśnią­ce­go jak lu­stro, skocz­ny rytm. – W życiu pewne są dwie rze­czy, jed­nak u cie­bie trzy: po­dat­ki, śmierć, a potem nigdy nie­koń­czą­cy się pobyt w cze­lu­ściach pie­kła. Przez wiecz­ność, drogi de Tul­ly-Ro­han… Przez  wiecz­ność. Wi­dzisz, pie­kło na­praw­dę ist­nie­je.

– Już od dawna – dodał po chwi­li za­sta­no­wie­nia – we­wnętrz­ny ran­king jego za­rząd­ców za­le­ży nie tyle od ilo­ści po­zy­ska­nych dusz, co od ich ja­ko­ści. Twoja jest bar­dzo cenna… Też sporo zy­ska­łem na tej trans­ak­cji. 

Ła­god­nie się uśmiech­nął.  

– Jed­nak­że – cią­gnął wy­raź­nie kpią­co – rze­czy­wi­ście wy­da­łeś nie­wie­le do­la­rów za nowe, tak wspa­nia­łe imio­na i na­zwi­ska. Staną się przed­mio­tem po­dzi­wu wszyst­kich zna­jo­mych, nawet jeśli cie­bie będą do końca życia iry­to­wać. Pew­nie nawet przy­pra­wia­ją o na­pa­dy szału… Bez­sil­nej, zże­ra­ją­cej umysł wście­kło­ści. Tak się czę­sto zda­rza. Po pro­stu – nie myśl o tym. Ciesz się ich wspa­nia­łym brzmie­niem, póki jesz­cze mo­żesz.

Znowu nalał whi­sky do szkla­ne­czek, cu­dow­nie opa­li­zu­ją­cych re­flek­sa­mi świa­tła.

– Masz na to całe życie… – Wy­pie­lę­gno­wa­na dłoń po­da­ła ko­lej­ne cy­ga­ro. – Całe dłu­gie życie, żeby się oswo­ić z myślą, co cię czeka, gdy się za­koń­czy. A tak przy oka­zji… – Nie­ska­la­na biel zębów znowu bły­snę­ła w sze­ro­kim uśmie­chu. – Za­wsze byłem Ga­brie­lem Her­ber­tem de La­fay­et­te. Wy­po­wie­dzia­łem nie­win­ne kłam­stew­ko, żebyś czuł się pew­niej.

Uśmiech się po­głę­bił.

– W tym ziem­skim wcie­le­niu – dodał po kilku se­kun­dach – od chwi­li po­ja­wie­nia się tutaj noszę takie na­zwi­sko – i bar­dzo je lubię. Może nawet ko­cham, łącz­nie z pierw­szym imie­niem. Ach, za­po­mniał­bym, dar­mo­wy su­we­nir od firmy – drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne. Po­wieś je sobie na po­cze­snym miej­scu w sa­lo­nie.

Uchy­li­ły się nie­wi­docz­ne do tej pory drzwi w po­kry­tej ci­so­wą bo­aze­rią ścia­nie. Po­stać w nie­na­gan­nie wy­pra­so­wa­nym uni­for­mie opar­ła o biur­ko obraz w kunsz­tow­nie rzeź­bio­nej ramie.

Był na­praw­dę wiel­ki, wy­peł­nio­ny gąsz­czem imion i na­zwisk, dat uro­dzin i śmier­ci, ary­sto­kra­tycz­ny­mi ty­tu­ła­mi przod­ków daw­ne­go Johna Smi­tha.  

Umysł no­we­go po­tom­ka rodu de Tul­ly-Ro­han ogar­nę­ło teraz tylko jedno uczu­cie – całym ser­cem pra­gnął po­now­nie stać się Joh­nem Smi­them, cho­ciaż do­brze wie­dział, że jest to nie­moż­li­we.

Czer­wo­ny po­blask no­wych imion i nazw wzmac­niał się. Zda­wa­ły się go­rzeć we­wnętrz­nym ogniem.

Dawny syn far­me­ra z Ari­zo­ny do­brze już ro­zu­miał, że ten pło­mień kie­dyś nie­uchron­nie ogar­nie i jego, teraz po­tom­ka rodu o wspa­nia­łej hi­sto­rii i zna­ko­mi­tych ko­li­ga­cjach.

I nic na to nie może po­ra­dzić.  

 

1 maja 2016 r.  Roger Re­deye

 

Jako ilu­stra­cję wy­ko­rzy­sta­łem zdję­cie, przed­sta­wia­ją­ce jeden z ho­te­li w San Fran­ci­sco.

Źró­dło ilu­stra­cji – http://www.pyramidcenter.com/

Koniec

Komentarze

Nie za­cie­ka­wi­ło mnie to, po­gó­bi­łem się kilka razy nie wie­dzia­łem np. kto chce zmie­nić na­zwi­sko. Ale plu­sem jest to że w tek­ście widać, że znasz wie­dze ogól­ną i przy oka­zji też hi­sto­rie. Było tam pare li­te­ró­wek nie będę już ich przy­ta­czał bo zro­biom to pew­nie inni le­piej.

Jakoś nie po­tra­fię wy­krze­sać współ­czu­cia dla bo­ha­te­ra. Umiał czy­tać, po­wi­nien wie­dzieć, w co się ła­du­je…

Tekst nie naj­gor­szy, ale uwa­żam, że wy­kre­śle­nie co dru­gie­go przy­miot­ni­ka do­brze by mu zro­bi­ło. Roz­cią­gną­łeś na kil­ka­na­ście ty­się­cy zna­ków, ale tre­ści zo­sta­ło tyle, co na dra­bla.

Jadąc windą na sam szczyt, tam, gdzie znaj­do­wa­ła się sie­dzi­ba rady nad­zor­czej i ga­bi­net pre­ze­sa, John wy­siadł na środ­ko­wym pię­trze..

Taka kon­struk­cja za­kła­da jed­no­cze­sność czyn­no­ści, a trud­no w tej samej chwi­li je­chać windą i z niej wy­siąść. To je­chał na szczyt czy na śro­dek? I dwie krop­ki na końcu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Witaj!

Fajny po­mysł. Na­pi­sa­ne bar­dzo spraw­nie, przez opko pły­nie się gład­ko.

Przy­cze­pię się jed­nak spo­rej ilo­ści uste­rek tj. li­te­ró­wek, po­wtó­rzeń i in­nych po­mniej­szych błę­dów. No i (chyba) ze dwa za­da­nia były kiep­sko na­pi­sa­ne, tak ra­zi­ły w oczy.

Twist dość prze­wi­dy­wal­ny (szcze­gól­nie po przed­mo­wie). Jed­nak 80% rabat wy­glą­da dość po­dej­rza­nie, ale to już za­le­ży czy ktoś w duszę wie­rzy, czy nie :) Mi się po­do­ba­ło.

 

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Zbyt wielu li­te­ró­wek jakoś nie do­strze­gam, mogły się przy­tra­fić, bo nie­któ­re zda­nia do­pi­sy­wa­łem tuż przed wkle­je­niem tej opo­wie­ści. Na pewno nie ma błę­dów or­to­gra­ficz­nych. Przej­rzę tekst i ewen­tu­al­ne li­te­rów­ki po­usu­wam. 

Tre­ści jest tyle, ile trze­ba, czyli dużo. Jedno ze zdań bu­dzi­ło wąt­pli­wo­ści lo­gicz­ne, więc je prze­mo­de­lo­wa­łem. 

Ten rabat rze­czy­wi­ście jest po­dej­rza­ny, ale pew­nie zo­stał tak skon­stru­owa­ny świa­do­mie, spe­cjal­nie dla przy­szłe­go Tul­ly-Ro­ha­na. Chyba skró­cę przed­mo­wę.

Dzię­ki za ko­men­ta­rze.

Co mi się w oczy rzu­ci­ło :-) :

 

Szyb­ko mi­nę­ło, a jed­nak w głębi umy­słu po­zo­sta­ło uczu­cie po­dzi­wu do po­sta­ci, któ­rej ubiór fa­scy­no­wał pa­trzą­ce­go i wpra­wiał go w po­dziw. – po­wtó­rze­nie

 

Kilka osób, ze­bra­nych przy jed­nym ze sto­łów, za­wa­la­nych ja­ki­miś do­ku­men­ta­mi, roz­ma­wia­ło przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi, jakby coś uzgad­nia­jąc. – nie miało być za­wa­lo­nych?

 

/wszy­scy spra­wia­li wra­że­nie osób, bez resz­ty za­ab­sor­bo­wa­nych tym, co wy­ko­nu­ją, w pełni za­do­wo­lo­nych  z życia. – Wszy­scy i dwie spa­cje przed “z”

 

Konta prze­raź­li­wie skur­czy­ły­by się. – brzmi źle, może inny szyk? – Kona prze­raź­li­wie by się skur­czy­ły.

 

Nazwy ksią­żę­cych rodów, po­łą­czo­nych w jed­ność. – To nazwy były po­łą­czo­ne czy rody? bo je­że­li nazwy to po­win­no być po­łą­czo­ne. Tym bar­dziej, że z dal­szej czę­ści aka­pi­tu wy­ni­ka, że cho­dzi o nazwy. “Wy­szu­ka­ne spe­cjal­nie dla pana. Jakże pięk­nie brzmią! Kto­kol­wiek je usły­szy, poj­mie na­tych­miast, że ma do czy­nie­nia nie z byle kim…”

 

–Już od dawna – dodał po chwi­li za­sta­no­wie­nia – za­bra­kło spa­cji

 

Umysł no­we­go po­tom­ka rodu de Tul­ly-Ro­han ogar­nę­ło teraz tylko jedni uczu­cie – li­te­rów­ka

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

 – wiel­kie dzię­ki. Nie było tego dużo, ale ta li­te­rów­ka z “wszy­scy” wy­glą­da­ła fa­tal­nie. Tuż przed pu­bli­ka­cją zmie­nia­łem zda­nie, żeby unik­nąć po­wtó­rze­nia. 

Po­pra­wio­ne, zmie­nio­ne. Jesz­cze przej­rzę tekst.

Po­zdrow­ka.

Naj­waż­niej­sze konta konta ban­ko­we mu­siał­by prze­raź­li­wie od­chu­dzić, mniej istot­ne zli­kwi­do­wać. – konta x2 (po­zo­stałść po edy­cji :p)

Je­stem do usług.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Wpa­dła mi w oko li­te­rów­ka:

Wtedy od­stą­pi nam pan swoją duszę.

 

 Mnie się po­do­ba­ło.

Jak zwy­kle: do­brze na­pi­sa­ne, nie­spiesz­ne tempo. Acz­kol­wiek przy­znam, że wolę Twoje dłuż­sze tek­sty, wtedy masz wię­cej prze­strze­ni na bu­do­wa­nie kli­ma­tu.

Dla mnie może bo­ha­ter jest tro­chę zbyt na­iw­ny (osiem­dzie­siąt pro­cent zniż­ki za coś nie­zna­czą­ce­go? – nie ma szans, musi w tym za­pi­sie być coś, czego w tym mo­men­cie nie do­strze­gam), ale prze­cież tacy lu­dzie też ist­nie­ją ;)

 

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Ist­nieć – ist­nie­ją. Py­ta­nie, czy są mi­lio­ne­ra­mi. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie wiem, nie znam żad­ne­go  mi­lio­ne­ra :P

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Cze­kaj, cze­kaj… Przed de­no­mi­na­cją po wy­pła­cie każdy był mi­lio­ne­rem. Ale nie wy­da­je mi się, że Roger ta­kich miał na myśli. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

My­trix, Anet – dzię­ki za ko­men­ta­rze. Jedno konto Joh­no­wi zli­kwi­do­wa­łem. Cóż po­cząć, taka ko­niecz­ność. No i teraz za­bio­rą mu duszę. Przy oka­zji zli­kwi­do­wa­łem po­wtó­rze­nie wy­ra­zu “zwy­kłych” w po­cząt­ko­wej par­tii tek­stu , za­stę­pu­jąc drugi wyraz przy­miot­ni­kiem “nędz­nych”.

Zmniej­szy­łem także upust – rze­czy­wi­ście, mógł bu­dzić czy­tel­ni­cze wąt­pli­wo­ści, tym bar­dziej, że “La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” zo­sta­ła przed­sta­wio­na jako nor­mal­na  firma, pręż­na, za­trud­nia­ją­ca wielu ludzi. Cie­ka­we, kim na­praw­dę byli… 

W mi­nia­tu­rze trud­no bu­du­je się kli­mat. Wer­sja “szor­ta­lo­wa” tego tek­stu nie mogła prze­kro­czyć pię­ciu ty­się­cy zna­ków. Tro­chę roz­bu­do­wa­łem teraz tekst i po­głę­bi­łem kli­mat opo­wie­ści, dając wię­cej opi­sów,  ale dal­sze po­sze­rza­nie tek­stu uzna­łem za bez­ce­lo­we.

O co idzie z tym ist­nie­niem?

Po­zdrów­ka.

Idzie o to, że ist­nie­ją na­iw­ni lu­dzie ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

 – ro­zu­miem, bo po­now­nie prze­czy­ta­łem wcze­śniej­sze ko­men­ta­rze. John na pewno nie jest na­iw­nia­kiem, a wy­so­kość upu­stu zmniej­szy­łem.  Chyba jed­nak po­trzeb­ne są ze dwa do­dat­ko­we zda­nia. Jedno, że to pra­gnie­nie zmia­ny imie­nia i na­zwi­ska, sta­nia się kimś innym, ze­rwa­nia z prze­szło­ścią tłumi w nim wszel­kie wąt­pli­wo­ści. I dru­gie, pod­kre­śla­ją­ce lek­ce­wa­że­nie przez Johna wa­run­ków ale­ga­tu z upu­stem – on po pro­stu w to nie wie­rzy i trak­tu­je jako dzi­wacz­ną fa­na­be­rię wła­ści­cie­la firmy, dla niego nie­zro­zu­mia­łą. Ale to już zro­bię na spo­koj­nie.

Przy­po­mnia­ło mi się ładne okre­śle­nie “szczwa­ny lis” i pew­nie go użyję.

Po­zdrów­ka świą­tecz­ne.

Nie mogę oprzeć się wra­że­niu, że dość ba­nal­na hi­sto­ria o chęci do­war­to­ścio­wa­nia się przez zmia­nę po­spo­li­te­go na­zwi­ska na ary­sto­kra­tycz­ne, stała się pre­tek­stem do nad­mier­ne­go roz­wle­cze­nia opo­wie­ści i opi­sa­nia jej jak naj­więk­szą ilo­ścią kunsz­tow­nie zło­żo­nych zdań.

Prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, ale i bez więk­szej sa­tys­fak­cji.

 

Ach, za­po­mniał­bym, dar­mo­wy pre­zent od firmy – drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne. – Pre­zent jest dar­mo­wy z de­fi­ni­cji.

 

opar­ła o biur­ko obraz w kunsz­tow­nie rzeź­bio­nych ra­mach. – Ra­czej: …opar­ła o biur­ko obraz w kunsz­tow­nie rzeź­bio­nej ra­mie.

Skoro obraz był jeden, to i jedna była rama.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Pre­zent jest pła­skim wy­ra­zem, słabo brzmią­cym, takim co nieco bez­pł­cio­wym, więc za­stą­pi­łem go su­we­ni­rem, a su­we­nir jak naj­bar­dziej może  być dar­mo­wy. Je­że­li zbie­ra się mo­ne­ty, czę­sto do­sta­je się dar­mo­we nu­mi­zma­ty jako su­we­ni­ry.. 

Rama – z za­sa­dy tak, zmie­ni­łem, ale spo­tka się w li­te­ra­tu­rze uży­cie zwro­tu “ramy” dla po­je­dyn­cze­go okazu, kon­kret­nie szyby, co po­twier­dza Do­ro­szew­ski. Ładne zda­nie…

Link->http://doroszewski.pwn.pl/haslo/rama/

Su­we­nir to ina­czej pa­miąt­ka i, moim zda­niem, jej dar­mo­wość jest tak samo oczy­wi­sta jak to, że dar­mo­wy jest pre­zent. Ja, będąc np. w po­dró­ży, mogę ku­po­wać su­we­ni­ry dla sie­bie, ale nie wy­obra­żam sobie, bym mogła wrę­czyć komuś coś jako pa­miąt­kę i ocze­ki­wać za­pła­ty.

 Dar­mo­wy su­we­nir jest tym samym, co dar­mo­wy pre­zent.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­do­ba­ły mi się Twoje dy­gre­sje i ga­wę­dziar­ski styl, w któ­rym pro­wa­dzisz opo­wia­da­nie. Mno­gość szcze­gó­łów sprzy­ja im­mer­sji, wy­star­czy jed­nak nie­znacz­nie prze­giąć z ich ilo­ścią, by za­in­te­re­so­wa­nie zmie­ni­ło się w znu­że­nie…

I nie ustrze­głeś się tego, nie­ste­ty, w tym tek­ście. Fa­bu­ła wtór­na, a jej pro­sto­ta spra­wia, że szort rze­czy­wi­ście le­piej spraw­dził­by się jako drab­ble.

Pakt z dia­błem… Ile razy to już było…

 

Zwróć jesz­cze uwagę na po­czą­tek opo­wia­da­nia – John jest za­in­te­re­so­wa­ny gar­ni­tu­rem La­fay­et­te’a. Póź­niej masz dłu­uugą od­skocz­nię i wresz­cie po­wrót do wątku. Poza tym, że opis po­środ­ku jest za długi, to jesz­cze tro­chę nie­szczę­śli­wie umiej­sco­wio­ny – wy­bi­ja z rytmu.

Czy­ta­ło się jed­nak przy­jem­nie, tego nie za­ne­gu­ję ;)

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Ależ John nie wie, że za­wie­ra pakt z dia­błem… On uważa wa­ru­nek ale­ga­tu za bzdu­rą, jakąś dziw­ną fa­na­be­rię. Trak­tu­je spra­wę by­zne­so­wo.  Moż­li­we, że trze­ba by­ło­by to moc­niej za­ak­cen­to­wać – cho­ciaż piszę o tym – wpro­wa­dza­jąc jesz­cze jedno zda­nie. Prze­my­ślę.

A o gar­ni­tu­rze piszę, bo wy­wie­ra na bo­ha­te­rze po­tęż­ne wra­że­nie. Po­dob­nie jak jego wła­ści­ciel i sie­dzi­ba firmy. No i tak przy oka­zji opi­su­ję dru­gie­go bo­ha­te­ra opo­wie­ści, nota bene mar­ki­za.

Je­że­li tekst wy­bi­ja nie­kie­dy z rytmu, ale czy­ta­ło się przy­jem­nie, to te stwier­dze­nia co nieco chyba się kłócą. Tak mi się wy­da­je. 

No, ale każdy czy­tel­nik od­bie­ra tekst ina­czej – jedni tak, inni ina­czej. 

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Po­zdrów­ka.

Fa­bu­ła jakoś nie wstrzą­snę­ła – o ileż to róż­nych rze­czy lu­dzie pod­pi­sy­wa­li cy­ro­gra­fy. Jed­nak forma, to “ma­je­sta­tycz­ne cią­gnię­cie się”, de­fi­ni­tyw­nie przy­ku­wa uwagę. Mi za­gra­ło, nie prze­sa­dzi­łeś w ilo­ścią szcze­gó­łów czy nad­mia­rem tek­stu, ale to też pew­nie pod­le­ga pod gust :) Pod­su­mo­wu­jąc: jest okej.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Scena z gar­ni­tu­rem jest w po­rząd­ku – uży­łem jej tylko jako klam­ry dla tej opi­so­wej czę­ści po­mię­dzy, która wy­da­je mi się tro­chę prze­sa­dzo­na.

Po­sta­wie­nie ak­cen­tu na sto­su­nek Johna do całej spra­wy mo­gło­by wpły­nąć po­zy­tyw­nie – czy­ta­jąc mia­łem wra­że­nie, że jest on ab­so­lut­nie prze­ko­na­ny co do sku­tecz­no­ści firmy „La­fay­et­te Cor­po­ra­tion”. A prze­cież twar­do stą­pa­ją­cy po ziemi biz­nes­men po­wi­nien za­cho­wać nieco więk­szy scep­tyzm ;)

 

Czy­ta­ło się przy­jem­nie, bo warsz­tat na wy­so­kim po­zio­mie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

To mój setny sko­men­to­wa­ny tekst na por­ta­lu, ale chyba nie prze­czy­ta­łem jesz­cze żad­ne­go Two­je­go opo­wia­da­nia, Ro­ge­rze… A po nie­ma­łej i wie­lo­let­niej ak­tyw­no­ści wnio­sku­ję, że to błąd, który pora nad­ro­bić ;)

„Imio­na i na­zwi­ska” czy­ta­ło się przy­jem­nie. I o ile forma ak­tu­al­nie kom­plet­nie od­bie­ga od drab­ble, to po­mysł nadal chyba trosz­kę bar­dziej pa­su­je do krót­sze­go tek­stu.

Spodo­bał mi się kli­mat – pew­nie mię­dzy in­ny­mi dla­te­go, że lubię tek­sty osa­dzo­ne w Sta­nach, nawet gdy miej­sce akcji sta­no­wi tylko mało zna­czą­ce tło.

Edy­cja ob­niż­ki do czter­dzie­stu pię­ciu pro­cent to we­dług mnie dobra de­cy­zja. Nadal w trak­cie czy­ta­nia za­sta­na­wia­łem się, czy tak do­brze pro­spe­ru­ją­ca firma (a więc i roz­sąd­ny za­rząd, nie re­zy­gnu­ją­cy z zy­sków z byle po­wo­du) ofe­ru­ją­ca tak duży upust z po­wo­du fa­na­be­rii nie jest czymś po­dej­rza­nym. Ale ro­zu­miem, że bo­ha­te­ra mogła za­śle­piać po­tęż­na chęć od­róż­nie­nia się od in­nych „Janów Ko­wal­skich”.

Przy­jem­na lek­tu­ra, ale lekki nie­do­syt jed­nak czuję. Ro­ge­rze, czy mógł­byś po­le­cić mi taki spo­śród Two­ich tek­stów, w któ­rym dużo więk­szy na­cisk kła­dziesz na akcję? Taki już mój gust, co zro­bić ;)

 

Gdy­byś szu­kał jesz­cze drob­nych po­tknięć czy li­te­ró­wek, po­ni­żej po­da­ję kilka:

 

Do­brze wie­dział, że dowie się bar­dzo dużo o kon­dy­cji przed­się­bior­stwa, ob­ser­wu­jąc za­trud­nio­nych w niej ludzi.

Po­win­no być “nim”.

 

jak zwy­kle dzia­łał ni­czym wspa­niałe skon­stru­owa­na ma­szy­na.

 

W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ruch ra­do­ści za­tarł dło­nie.

 

On, wiel­ki rekin gieł­do­wy, dal się wy­pro­wa­dzić w pole jak dziec­ko.

No­Whe­re­Man – taki mia­łem za­mysł, za­rów­no, je­że­li idzie o fa­bu­łę, jak i spo­sób opo­wie­dze­nia tej hi­sto­rii. Spe­cjal­nie nic od­kryw­cze­go w samej osno­wie opo­wie­ści nie ma,  i wcale do tego nie dą­ży­łem. Mo­ty­wy li­te­rac­kie na­le­ży wy­ko­rzy­sty­wać. Ra­czej za­le­ża­ło mi na do­kład­nym spor­tre­to­wa­niu pew­nej oso­bo­wo­ści.

Widzę, że od­nio­słeś po­zy­tyw­ne wra­że­nie, a tekst się po­do­bał, zwłasz­cza, je­że­li idzie o jego ma­je­sta­rycz­ność. Cie­ka­we spo­strze­że­nie. Zna­ko­mi­cie.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Po­zdrów­ka.

 

PS. Ha, jesz­cze dwa ko­men­ta­rze, chyba od­po­wiem na nie osob­no.

dro­gim stro­ja­mi

Li­te­rów­ka.

 

Mie­ści­ła się w ci­chej dziel­ni­cy nie­wiel­kich domów, oko­lo­nych sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­ny­mi traw­ni­ka­mi. Po­środ­ku sku­pi­ska nie­wy­so­kich ka­mie­nic i pięk­nych willi wy­ra­sta­ła ni­czym gór­ski szczyt bryła wiel­kie­go bu­dyn­ku. Czte­ry po­chy­łe ścia­ny lśni­ły jak lu­stra, od­bi­ja­jąc pro­mie­nie sło­necz­ne. W każ­dym boku za­pro­jek­to­wa­no ob­szer­ne wej­ścia, ob­ra­mo­wa­ne ma­je­sta­tycz­nie wy­glą­da­ją­cy­mi ka­mien­ny­mi sta­tu­ami. Wiel­kie po­są­gi, przy­po­mi­na­ją­ce wy­obra­że­nia egip­skich bóstw z cza­sów fa­ra­onów, zda­wa­ły się strzec ja­kiejś ta­jem­ni­cy.

Nad­miar przy­miot­ni­ków, po­wtó­rze­nia.

 

bo ktoś, prze­mie­rza­ją­cy, tak jak John, są­sied­nią ulicę, od­czu­wał

Na moje oko za dużo prze­cin­ków. 

 

Pra­cow­ni­cy, sie­dzą­cy w dłu­gich rzę­dach bok­sów, w sku­pie­niu zaj­mo­wa­li się swo­imi czyn­no­ścia­mi.

Na ekra­nach kom­pu­te­rów, po­kry­wa­ją­cych jedną ze ścian, prze­su­wa­ły się skom­pli­ko­wa­ne wy­kre­sy

Czy w tych zda­niach ko­niecz­ne są prze­cin­ki? Je­stem dosyć prze­ko­na­ny, że pro­sta zmia­na szyku po­mo­gła­by obu zda­niom i wy­eli­mi­no­wa­ła to spo­wo­do­wa­ne wtrą­ce­niem wy­bi­cie z rytmu.

 

Wszy­scy spra­wia­li wra­że­nie osób, bez resz­ty za­ab­sor­bo­wa­nych tym

Jak wyżej. Zresz­tą taki moim zda­niem błęd­ny prze­ci­nek po­ja­wia się potem wie­lo­krot­nie. Jeśli się mylę, pro­szę o oświe­ce­nie. 

 

Nie­po­dzie­wa­nie

Li­te­rów­ka.

 

W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chu ra­do­ści za­tarł dło­nie

W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chu prze­łknął ślinę.

Od­ruch z de­fi­ni­cji jest nie­kon­tro­lo­wa­ny. Le­piej by brzmia­ło po pro­stu “Od­ru­cho­wo” za­miast “W nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chu”.

Ogól­nie czy­ta­ło się nie naj­go­rzej, choć iry­to­wa­ły wtrą­ce­nia i nad­miar epi­te­tów. Miej­sca­mi na­tłok przy­miot­ni­ków wręcz bawił. Wy­bi­ły mnie też z rytmu słowa “za­ko­no­to­wał” i “po­szum”. Nie ro­zu­miem, po co za­bu­rzać płyn­ność nar­ra­cji mniej zna­ny­mi od­po­wied­ni­ka­mi “za­no­to­wał” lub “szum”. 

Mam wra­że­nie, że po­ten­cjał mo­ty­wu zmia­ny na­zwi­ska na le­piej brzmią­ce nie zo­stał do końca wy­ko­rzy­sta­ny. Poza tym hi­sto­ria paktu z dia­błem kla­sycz­na i okej, ro­zu­miem, że “mo­ty­wy li­te­rac­kie na­le­ży wy­ko­rzy­sty­wać”, ale przy­da­ło­by się tu ja­kieś małe prze­ła­ma­nie sche­ma­tu, ja­ki­kol­wiek po­wiew świe­żo­ści, coś, co mo­gło­by wy­róż­nić tekst spo­śród setek po­dob­nych. A tak to hi­sto­ria jest do bez­bo­le­sne­go prze­czy­ta­nia i za­po­mnie­nia. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Co­unt­Pri­ma­gen – zdaje mi się, że go­nisz w pięt­kę… ”La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” oka­za­ła się być bar­dzo sku­tecz­ną firmą. W  tek­ście jest jedno zda­nie, na po­cząt­ku, dla­cze­go John od­rzu­ca wszel­kie wa­ha­nia i de­cy­du­je się pod­pi­sać umowę. Jak na­pi­sał jeden z ko­men­ta­to­rów, za­śle­pia go nie­prze­par­ta chęć wy­róż­nie­nia się od in­nych. To dość jasno, nawet jed­no­znacz­nie, wy­ni­ka z opo­wie­ści. Ten motyw zo­stał prze­ze mnie wy­raź­nie pod­kre­ślo­ny. Ale każdy czy­tel­nik ma swoje zda­nie.

Per­rux – dzię­ki za wy­ła­pa­nie paru li­te­ró­wek. Po­pra­wi­łem. Miło, że kli­mat ci od­po­wia­dał. Chyba zo­stał co naj­mniej do­brze wy­kre­owa­ny. I ze opo­wia­da­nie wy­war­ło dobre wra­że­nie.

Z tek­stu nie wy­ni­ka, że John ma jakąś firmę. Jest praw­do­po­dob­nie ty­po­wym re­ki­nem fi­nan­so­wym, sa­mo­dziel­nie po­dej­mu­ją­cym de­cy­zje. Są tacy lu­dzie i nie­kie­dy by­wa­ją bo­ha­te­ra­mi zna­nych fil­mów. A co do szefa “La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” – jasne, że upust zo­stał skon­stru­owa­ny  spe­cjal­nie.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Po­zdra­wiam.

Fun­the­sys­tem – prze­cin­ków w tek­ście jest aku­rat tyle, ile po­win­no być. I zo­sta­ły po­sta­wio­ne we wła­ści­wych miej­scach. Z przy­miot­ni­ka­mi i epi­te­ta­mi po­dob­nie – u wielu czy­tel­ni­ków po­wo­du­ją wra­że­nie ma­je­sta­tycz­no­ści opo­wie­ści.

Oczy­wi­ście, że w tek­ście mamy prze­ła­ma­nie sche­ma­tu paltu z dia­błem – gdzie wcze­śniej był motyw za­war­cia umowy by­zne­so­wej?

Ni­g­dzie. Bo i John uważa ten wa­ru­nek za kom­plet­ną bzdu­rę, co na­pi­sa­łem jed­no­znacz­nie.

 

PS. Uzu­peł­niam od­po­wiedź – a dla­cze­go niby ma być “szum” i “od­no­to­wał”, a nie “po­szum” i “za­ko­no­to­wał”? Język opo­wie­ści na­le­ży wzbo­ga­cać, a nie zu­ba­żać.

Tyle.

 

O, całe szczę­ście ja z po­wo­du swo­je­go na­zwi­ska kom­plek­sów nie mam, nawet je bar­dzo lubię :)

Sam nie wiem, czy za­cho­wał­bym się jak John, gdy­bym wie­rzył w pie­kło, duszę i po­dob­ne rze­czy. Może to o to cho­dzi, że John nie wie­rzy, dla­te­go pod­pi­sa­nie ta­kiej umowy wy­da­je mu się ku­szą­ce – bo prze­cież wie­dział (a przy­naj­mniej mi się tak wy­da­je), jaki jest wa­ru­nek otrzy­ma­nia no­we­go na­zwi­ska, nie róbmy z niego idio­ty. A że pewne rze­czy nie są kwe­stią wiary… :)

Hi­sto­ria, jak zwy­kle, świet­nie na­pi­sa­na. Kli­mat jest – Ro­ge­ro­wy – nie­śpiesz­ny, ta­jem­ni­czy. Słow­nic­two sta­ran­nie do­bra­ne. Nic tylko kli­kać…

F.S

Fun­the­sys­tem – prze­cin­ków w tek­ście jest aku­rat tyle, ile po­win­no być.

Nie twier­dzę, że są nie­po­praw­nie po­sta­wio­ne, po pro­stu nad­miar wtrą­ceń wy­bi­ja moim zda­niem z rytmu. 

Oczy­wi­ście, że w tek­ście mamy prze­ła­ma­nie sche­ma­tu paltu z dia­błem – gdzie wcze­śniej był motyw za­war­cia umowy by­zne­so­wej?

To nie jest żadne prze­ła­ma­nie sche­ma­tu, tylko zmia­na sce­ne­rii. Dia­beł-biz­nes­men to nic no­we­go. 

 

Uzu­peł­niam od­po­wiedź – a dla­cze­go niby ma być “szum” i “od­no­to­wał”, a nie “po­szum” i “za­ko­no­to­wał”? Język opo­wie­ści na­le­ży wzbo­ga­cać, a nie zu­ba­żać.

Cóż, w któ­rymś Twoim ko­men­ta­rzu wi­dzia­łem, że za­le­ży Ci na “po­to­czy­sto­ści” i “gład­ko­ści”. Moim zda­niem wsta­wia­nie “trud­niej­szych” słów nie służy płyn­no­ści nar­ra­cji. Ale to oczy­wi­ście tylko su­biek­tyw­na opi­nia. Szko­da, że nie po­tra­fisz przy­jąć kry­ty­ki, tylko wma­wiasz ko­men­tu­ją­cym, że się mylą. Wy­da­je mi się, że w pu­bli­ko­wa­niu nie cho­dzi o to, żeby tekst był taki jak to się widzi au­to­ro­wi, lecz o to, by hi­sto­ria przy­pa­dła do gustu czy­tel­ni­kom. Mó­wisz, że wszyst­kie­go jest tyle, ile trze­ba, a ja mówię, że dla mnie – jako czy­tel­ni­ka – jest tego za dużo. Nie oce­niam tego, czy osią­gną­łeś swoje wła­sne cele. Nie oce­niam, czy udało Ci się uzy­skać owo wra­że­nie “ma­je­sta­tycz­no­ści” (jeśli już to – moim zda­niem – wra­że­nie na­dę­to­ści). Nie in­te­re­su­je mnie, co Autor chciał osią­gnąć, lecz to, co osią­gnął. Nie oce­niam za­mia­rów, oce­niam efek­ty. 

Zatem po­wtó­rzę: moim zda­niem prze­cin­ków i przy­miot­ni­ków jest w tek­ście za dużo. Nie po­do­ba mi się taki nad­miar. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fo­lo­inie, dzię­ki za ocenę tek­stu. Otóż to – John, teraz już Tul­ly-Ro­han, wa­ru­nek uważa za kom­plet­ną bzdu­rę. Idio­tyzm – może takie słowo wpro­wa­dzę do opo­wia­da­nia. Jemu chyba wy­da­je się, że to on wy­ko­rzy­stu­je oka­zję, więc się już nie waha.  Znowu coś zna­czą­ce­go za­ro­bił… No i oka­zu­je się, ze za­ro­bił, tylko nie to, o czym my­ślał. 

Świet­nie, że po­do­bał ci się język i kli­mat opo­wie­ści, w sumie jed­nak krót­kiej. Sta­ra­łem się skon­stru­ować tekst tak, jak zwy­kle – miał pły­nąć, gład­ko wcho­dzić w czy­tel­ni­ka. I chyba ten cel u więk­szo­ści czy­tel­ni­ków zo­stał osią­gnię­ty.

Dzię­ki za klik­nię­cie. Po­zdra­wiam.

Uśmiech­nę­łam się, gdy tylko zo­rien­to­wa­łam się, ja­kie­go ro­dza­ju umowę pod­pi­sać ma Smith. Ostat­nio je­stem w dia­bel­skich te­ma­tach, więc przy­szło mi to łatwo – sporo zanim po­ja­wia się słowo dusza

Ge­ne­ral­nie mi się po­do­ba­ło, bar­dziej po­czą­tek, mniej wię­cej druga po­ło­wa już mniej, bo za­czę­ła nu­dzić. Jak dla mnie za bar­dzo roz­wlo­kłeś wy­ja­śnie­nia Ga­brie­la, bez nich tekst nic by nie stra­cił. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Bar­dzo moż­li­we, że koń­co­wą par­tię tek­stu na­le­ża­ło skró­cić o dwa-trzy zda­nia, może czte­ry.  Za­le­ża­ło mi jed­nak na tym, żeby przed­sta­wić bli­żej pro­ta­go­ni­stę Johna. Nie mo­głem też oprzeć się na­pi­sa­niu zda­nia, że szef i wła­ści­ciel “La­fay­et­te Cor­po­ra­tion” lubi, a nawet może kocha, swoje imio­na i na­zwi­ska, nawet pierw­sze imię. Ar­cha­nioł Ga­briel mógł­by się jed­nak ob­ra­zić…

Dzię­ki za ko­men­tarz. 

Mocno dziw­na spra­wa – “Imio­na i na­zwi­ska” są już w bi­blio­te­ce, a tu brak newsa o tym na stro­nie głów­nej. A wkle­iłem wcze­śniej frag­ment re­pre­zen­ta­tyw­ny. Coś znowu się sypie?

Śnią­ca, jako czło­nek Loży mo­gła­byś  do­wie­dzieć się, czemu tak jest i spo­wo­do­wać po­wrót do nor­mal­no­ści? 

Z góry dzię­ku­ję.

Po­zdrów­ka.

Ro­ge­rze, za­py­tam Be­ry­la, bo chyba tylko on jest wład­ny coś kon­kret­nie w tej kwe­stii spraw­dzić/zro­bić. Jako czło­nek Loży nie mam upraw­nień ad­mi­ni­stra­to­ra.  

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Nie wkle­iłeś re­pre­zen­ta­tyw­ne­go frag­men­tu, lecz opis na be­ta­li­stę.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Bar­dzo dzię­ku­ję.

W sumie może dro­biazg, tyle, że por­tal funk­cjo­nu­je we­dług okre­ślo­nych zasad, i warto ich prze­strze­gać. Poza tym, bi­blio­te­ka jest bi­blio­te­ką,  i do tej pory in­for­ma­cje o tek­stach, za­kwa­li­fi­ko­wa­nych do bi­blio­te­ki, uka­zy­wa­ły się na stro­nie głów­nej, pod wa­run­kiem, że zo­sta­ły one za­kwa­li­fi­ko­wa­ne w od­po­wied­nim cza­sie. A tak jest w przy­pad­ku “Imion i na­zwisk”.

Na wszel­ki wy­pa­dek spraw­dzi­łem frag­ment re­pre­zen­ta­tyw­ny – pięć li­ni­jek, tyle, ile trze­ba. 

Ano, może ad­mi­ni­stra­tor coś mą­dre­go wy­kon­cy­pu­je.

Po­zdra­wiam.

Nie je­stem pe­wien, czy czy­ta­łeś mój po­przed­ni ko­men­tarz przed do­da­niem swo­je­go.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Be­ry­lu, Śnią­ca, sorry, rze­czy­wi­ście tak było. Moja wina.  Uzu­peł­ni­łem, ale chyba to nic już nie da.

Po­zdra­wiam w zimny dzień.

Tekst mi się tro­chę dłu­żył. Sama pu­en­ta może być, cho­ciaż za­bra­kło ja­kiejś ory­gi­nal­no­ści.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Sam motyw jest znany, to praw­da. Jed­na­ko­woż po­mysł chyba jest nowy – jak to wy­glą­da­ło­by współ­cze­śnie, z wy­ko­rzy­sta­niem in­stru­men­tów fi­nan­so­wo-by­zne­so­wych? Ano, może wła­śnie tak. Spe­cjal­nie dałem nieco roz­bu­do­wa­ny opis “La­fay­et­te Cor­po­ra­tion”. Z tek­stu wy­ni­ka, że dusza Johna jest cenna – dla­cze­go, tego Ga­briel nie zdra­dza – a mo­ty­wem dzia­ła­nia Ga­brie­la jest mię­dzy in­ny­mi pra­gnie­nia wspię­cia się w we­wnętrz­nym ran­kin­gu pie­kiel­nym. To jest chyba jed­nak no­wość. 

Nie­któ­rym czy­tel­ni­kom tekst się nieco dłu­żył,  innym nie. Od­bie­ra­li go jako opo­wieść ma­je­sta­tycz­ną.

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Po­zdrów­ka.

Bar­dzo ład­nie na­pi­sa­ne, ale w mo­men­cie pod­pi­sa­nia przez Jona umowy cały tekst siadł. To taki ogra­ny motyw, że aż boli. Nie­ste­ty, ale mimo ład­nych opi­sów, nie po­do­ba­ło mi się.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Cóż, tak jest dola, a wła­ści­wie nie­do­la au­to­ra. Też tak mam – tekst jakiś mi się nie po­do­ba, a inni wy­chwa­la­ją go pod nie­bio­sa. 

Szko­da, że, po­dob­nie jak brajt,  znik­nąl gdzieś Duch bi­blio­te­ki. Szko­da, bo Duch Bi­blio­te­ki, nawet, gdy nie zo­stał wkle­jo­ny frag­ment re­pre­zen­ta­tyw­ny, in­for­mo­wał new­sem o umiesz­cze­niu tek­stu na bi­blio­tecz­nej półce. Ale wszyst­ko zmie­nia się, oby na lep­sze, co nie­kie­dy, a nawet czę­sto, jed­nak bywa wąt­pli­we.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. 

Po­zdrów­ka. 

Na­pi­sa­ne nie­źle. W tle wciąż po­brzmie­wał mi Al Pa­ci­no z "Ad­wo­ka­ta.." 

Prim "Cor­co­ran" Chum

Czy w tym fil­mie grał też Brad Pitt?

Aaaa, no tak! Rze­czy­wi­ście. Grał! Tak smut­no na skrzyp­cach… 

Nad gro­bem "Nie­za­zno­jom­ne­go Pi­sa­rza" :) 

Prim "Cor­co­ran" Chum

I ta scena była w fil­mie “Harry Angel”? Jakoś nie ko­ja­rzę, ale pod­czas ma­jów­ki czło­wiek bywa nie­kie­dy roz­ko­ja­rzo­ny.

 No widać roz­ko­ja­rze­nie. Szczę­ście, mi­nę­ło już od pra­pre­mie­ry :) 

Prim "Cor­co­ran" Chum

A kiedy była pre­mie­ra, bo widzę, Pri­mie, żeś w spra­wach fil­mo­wych ob­la­ta­ny bar­dzo. W każ­dym bądź razie, to nie był film, w któ­rym Brad Pitt grał Micka O Ja Cię Kręcę Rurkę? Chyba nie, to ten film to, zdaje się, we­stern był. 

Po­zdrów­ka.

Prze­pra­szam, że nie po­dej­mę wątku…. Nic nie za­stąp mui wy­lu­zo­wa­ne­go Ro­ge­ra, :D

Prim "Cor­co­ran" Chum

Nie ma za co, ale wiel­ka szko­da. Mogło być rów­nie cie­ka­wie i uro­kli­wie jak daw­nej, gdy Pan pi­sy­wał pod moimi tek­sta­mi sub­tel­ne ko­men­ta­rze, a póź­niej za­stą­pił go rów­nie, je­że­li nie wię­cej, sub­tel­ny Cor­co­ran. Ech,  były to cie­ka­we czasy… 

Co nie zmie­nia faktu, że kto rano wsta­je, ten sam sobie szko­dzi. 

A co do ilu­stra­cji, bo temat ten zo­stał, nie wia­do­mo dla­cze­go, po­mi­nię­ty. Ten hotel pro­jek­to­wa­no ów­cze­śnie jako naj­wyż­szy bu­dy­nek świa­ta, ale rada miej­ska San Fran­ci­sco nie wy­ra­zi­ła zgody na bu­do­wę tak wy­so­kie­go gma­chu,  bo prze­sła­niał­by wspa­nia­ły widok na za­to­kę. Ist­nie­ją jesz­cze ro­zum­ni lu­dzie na tym łez pa­do­le. 

Cie­ka­we, co stało się z Panem i Cor­co­ra­nem… Jak po­wia­da­ją Ro­sja­nie, bez pół litra tego nie roz­strzy­gniesz. 

Po­zdrow­ka. 

 

Nowa Fantastyka