- Opowiadanie: Varr - Początek

Początek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Początek

I nadszedł czas, że z Mroku wyłonił się Ogień i Czarny Miecz.

I przybrały one [Ogień i Miecz] postać ludzką.

[…]

I nadszedł czas, że urosły one w siłę i połączyły swe moce.

A był to czas nienawiści, przemocy i nieufności.

[…]

Lecz nadszedł też czas, że Kowal Światła, wykuł Ostrze świetliste.

A Ostrze te miało moc przełamać miecz Mroku i zgasić Ogień we krwi niegodziwców.

[…]

I wtedy krąg przemocy zatoczył swe koło.

I na ziemi zapanował ład i porządek.

I Światło wygrało nad Mrokiem.

[…]

A stanie się to wszystko, gdy wypełnią się wszystkie znaki.

Fragment Przepowiedni Elanu

 

 

***

 

Ostatnie smugi słońca muskały właśnie czubki drzew w Starym Lesie, gdy pewien wędrowiec wyłonił się z traktu biegnącego przez ów las. Ubrany był on w ozdobną bordowo-czarną szatę z kapturem, a wspierał się stalową laską z błyszczącym w słońcu czarnym kamieniem w zwieńczeniu kija. Po jego ciężkim kroku dało się zobaczyć, że musiał być wyczerpany, może nawet dopiero, co, stoczył ciężki pojedynek. Nie prowadził za sobą żadnego konia, ani nie miał żadnego bagażu.

Takim to krokiem, wszedł Quirim, (bowiem tak miał na imię), do wsi położonej zaraz za puszczą, zwanej potocznie Zalesiem. Była to wieś dosyć zamożna i duża, bowiem usytuowana była przy szlaku handlowym ze Skaran, krainy Elfów, do Harlotu, czyli siedziby Ludzi.

Głównie ludzie tutaj zajmowali się rolą, co było dosyć opłacalne, bo ziemie okolic, były bardzo żyzne, lecz zamożniejsi mieszkańcy, założyli hotele i karczmy przydrożne, przez co wzbogacili się jeszcze bardziej, gdyż kupcy przemierzający ten szlak, zatrzymywali się tutaj na dłużej, by pohandlować z ludnością.

Wieś ta, liczyła sobie około sześdziesiąt zabudowań, z czego dwa stanowiły karczmy, kolejne 2 hotele, a nawet ci bardziej pobożni podróżni, mieli możliwość złożenia modłów, dzięki świątyni Wszechbogów.

Wędrowiec wkroczył właśnie na centralny plac wsi, gdy ludzie go spostrzegli. Ten jednak nie zdawał się nie widzieć zrzucanych na niego zaciekawionych spojrzeń i rozglądał się bacznie, jak gdyby szukał czegoś. Jego wzrok począł początkowo na karczmie „Brzęczący Kufel", lecz chwilę później przeniósł swe zmęczone spojrzenie na drugą karczmę o chwytliwej nazwie „Spita Morda". Widząc co chwila wytaczających się pijanych krokiem osobników i słysząc chóralne śpiewy ludzi, można było wywnioskować, że „Spita Morda", wyraźnie cieszy się dużo większą klientelą od „Kufla".

Podróżnik wyraźnie nie miał ochoty na zabawę, czy może nie miał na nią siły, bo ruszył swym powolnym krokiem w stronę „Brzęczącego Kufla". Gdy doszedł do drzwi, pchnął je lewą ręką, z nieukrywanym wysiłkiem, prawą zaś wspierał się nadal o lasce.

Gdy przekroczył próg, spostrzegł, że w środku, prócz gospodarza, siedzi tylko trzech innych ludzi, z czego dwóch już było wyraźnie zamroczonych alkoholem. Palenisko po środku karczmy dawało jedynie słabe światło, oświetlające jedynie ćwierć i tak małego pomieszczenia, resztę zaś pozostawiało w półmroku.

Quirim powolnym ruchem ręki zdjął z głowy kaptur, a ludzie w środku mogli zobaczyć jego twarz. Nie był on stary, lecz w jego czarnych, gęstych i krótko i schludnie przyciętych włosa widniały paski siwizny. Cerę miał śniadą, bez znaków jakiegokolwiek zarostu, a nos miał długi i haczykowaty, jakby złamany był przynajmniej w dwóch miejscach. Lecz nie to przyciągało uwagę w jego twarzy. Najdziwniejsze były oczy; szare, pozbawione jakiegokolwiek uczucia, prócz jawnie bijącej z nich nienawiści i mocy. Gdy ktokolwiek spojrzał prosto w nie, albo przeszywał go dreszcz strachu, albo od razu z przerażeniem odwracał wzrok.

Lecz tym razem moc ta, jak gdyby wyparowała pod ciężarem zmęczenia. Stojąc tak i patrząc na karczmarza wydusił z siebie:

– Wody… Jadła… i miejsca do odpoczynku… – mówił to słabym, lecz wyraźnym głosem. – Zapłacę… mam złoto. – Zakończył z wysiłkiem i upadł bez życia.

 

***

 

 

Quirim zbudził się, gdy słońce było najwyżej w swej wędrówce po niebie. Z początku nie wiedział czy jeszcze żyje, czy już nie. Lecz nagle przypomniał sobie dzień wcześniejszy:

Podróż… napaść… w końcu walkę… i to jak po walce przeszedł ostatkiem sił do tej mieściny, wszedł do tej karczmy i upadł. Nie wiedział jednak nadal, co działo się po jego stracie przytomności. Podniósł się do pozycji siedzącej. Gdy usiadł, zobaczył, że nie ma na sobie swych szat, natomiast lewe przedramię i klatkę piersiową ma obandażowane; ktoś go musiał opatrzyć.

Gdy tylko obadał swoje rany, drzwi pokoju otwarły się. Stanął w nich ten sam człowiek, który wczoraj stał za barem. Spojrzał się dosyć ponuro na Quirima i rzekł:

– Zbudziliście się. To dobrze. Jeśliście w stanie, to zapraszam na dół do izby na strawę. Jeśli jednak nie czujecie jeszcze na tyle wigoru w swych lędźwiach, mogę wam coś przynieść tutaj.

– Nie. Zejdę na dół. – Odrzekł stanowczo, z lekką wyniosłością, Quirim. – Posilę się i ruszam dalej. Nie będę sprawiał więcej kłopotu. Zapłacę i możecie mi wierzyć, lub nie, ale nie zobaczycie mnie już nigdy.

– Osz…Przecie nie o to mnie się rozchodziło… – odparł zmieszany lekko gospodarz. – Jeżeli nie macie jeszcze siły leżcie, panie w łóżku, aż wydobrzejecie. A o zapłatę się nie martwijcie… Bogini Melike, wynagrodzi mi wszystko.

– Hmmm… bogini, powiadasz? – Mruknął Quirim. – Możliwe, ale zejdę. Gdzie moje szaty?

– o tam, na kufrze. Moja stara wyprała je i zacerowała. Na mnie czas. Będę stał za barem, jakbyście coś jeszcze chcieli panie. – Rzekł karczmarz i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Quirim z lekkim wysiłkiem wstał i zaczął się ubierać. Chociaż dzięki dobremu opatrzeniu ran, nie zagrażały jego życiu, lecz sprawiały one nie mało problemu w poruszaniu się.

Ubrawszy się (a zajęło mu to dobrą godzinę), mężczyzna otworzył drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu. Był to wąski i niedługi korytarz, na którego końcu usytuowane były schody. Gdy Quirim schodził po schodach, zauważył, że dokucza mu ból w prawym kolanie, przez który trochę utykał.

Gdy już zszedł na dół, zauważył, że znajduje się w tej samej izbie, w której wcześniej stracił zmysły. Przyjrzawszy się dokładniej sali, stwierdził, że nie zmieniła się wiele od momentu, w jakim ją zapamiętał. Chociaż było południe i tak większość pomieszczenia znajdowało się w półmroku. Jedyne, co uległo zmianie, to stan gości. Tym razem było tylko dwóch ludzi w nędznych kożuchach, którzy dobijali się jakimś trunkiem z cynowego kubka. Gdy Quirim przeszedł obok nich, poczuł ostry zapach przetrawionego taniego wina. Gdy tylko to poczuł, spojrzał na nich z pogardą; nigdy nie rozumiał ludzi, którzy nie dawali sobie rady z przyziemnymi problemami, jak alkohol.

Z westchnieniem podszedł do kontuaru, za którym stał Gospodarz i powiedział:

– Dajże jakiegoś jadła dobry człowieku. -I sięgnął do swej kieszeni. Ze znikomym przerażeniem stwierdził, że kieszeń jest pusta; zabrano mu jego dwie Skawy, jedną wypełnioną złotem, a drugą, nawet ważniejszą, ze składnikami niezbędnymi do rzucenia potężniejszych zaklęć.

Bowiem Quirim był magiem. I to nawet dosyć potężnym, a wczorajsza walka, jaką stoczył, była walką z jego dawnymi mentorami, Siódemką z Widmowej Góry, elitarnym bractwem czarodziejów.

Gdy teraz zaczął sobie przypominać walkę, z lekkim zdziwieniem stwierdził, że bractwo nadal nie traktuje go poważnie. W pościg za nim, wypuszczono jedynie czterech wojowników i trzech czarodziejów. Co prawda w gronie magów, znajdował się jeden adept, a dwóch pozostałych było częścią rady Siódemki, Mogus, jego dawny mistrz i Faroth, lecz dla obecnej potęgi Quirima, nie było to wystarczająco…

Wystarczyło tylko jedno zaklęcie by się o tym przekonali. Ogromna kula ognia, którą wypuścił, z pewnością spopieliła trzech wojowników, tego nędznego adepta, oraz Farotha. Mogus jednak zdążył uciec, lecz i on będzie długo nosił skutki poparzenia samym żarem. Jednak ostatni wojownik, który był ich zwiadowcą, był odłączony od grupy i w chwili, gdy Quirim kończył inkantację czaru wybuchnięcia kuli, by pożarła ona także Mogusa, wystrzelił z łuku, raniąc jego rękę i przerywając rzucanie zaklęcia, lecz przypłacił to życiem, kiedy czarodziej wystrzelił w niego potężną błyskawicę, która poraziła wojownika prosto w serce, odrzuciła go dobre 10 metrów w tył. Kiedy jednak odwrócił się, by dokończyć żywot maga, poczuł, że jego także trafiła błyskawica, chociaż nie tak silna, jak ta, którą sam wypuścił, bo uwolniona była przez wyczerpanego i rannego Mogusa, lecz i jego odrzuciła w tył, tak, że spadł ze wzniesienia, na którym stał. Poobijany i poważnie ranny, musiał udać się gdzieś w cywilizowane tereny, by przeżyć, lecz przerwał pościg za nim.

Teraz, gdy sobie to uzmysłowił, na jego ustach zawitał złośliwy uśmiech. Zgładził jednego z rady Siódemki, a drugi może też zdycha, gdzieś pod drzewem, w lesie, który zostawił za sobą. Cóż, Siódemka będzie musiała się przemianować na Szóstkę.

Lecz to nadal nie wyjaśniało braku sakiewek. Quirim spojrzał, więc pytająco na Gospodarza, a ten rozumiejąc te spojrzenie rzekł:

– Żona przed chwilą mi to dała. Było w kieszeni, gdy naprawiała waszą szatę. – Po czym oddał czarodziejowi sakwy.

– Dziękuję dobry człowieku. – Odpowiedział Quirim wyciągając złote monety i podając karczmarzowi pięć sztuk. – Masz. To za nocleg, opatrzenie i jadło, które mi zaraz podasz. – Po czym oddalił się w jeden z kątów

Siedząc i czekając na jedzenie, Quirim zastanowił się nad kolejną częścią podróży. Powinien teraz udać się do Stonehammer, by przejrzeć tamtejszy zbiór ksiąg w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki na temat położenia Martwej Wierzy – pradawnej twierdzy Hamaraka, pradawnego efiego nekromanty. Według legend, które słyszał Quirim, nekromanta ten posiadał Splugawioną Księgę, księgę napisaną przez samego Morgohta, Pana Mroku, Władcy Demonów. Księga ta zawierała wszelką wiedzę na temat mieszkańców dolnych krain, czyli demonów. Ponoć był tam także opis potężnego artefaktu, Duszy Demona, który zawierał ogromne pokłady demonicznej magii. Właśnie to interesowało Quirima. Magia. Potężna magia.

Jednak nie będzie prostym zadaniem wejście do bibliotek Stonehammer. Przecież nie wpuszczą go tam, ot tak. W końcu jego sława renegata wszędzie na nim podąża jak niepotrzebny cień.

Parę lat temu, gdy jeszcze był adeptem bractwa Siódemki z Widmowej Góry, był jednym z najzdolniejszych studentów. Przez głupotę swojego młodego wieku, zdradził swemu mistrzowi, że jego ambicje są nawet ponad moce Rady, że sięga o wiele wyżej. Mistrz zaś doniósł o tym Radzie, która obawiała się nie tyle stracenia swej pozycji, co nawet straty obecnego ładu na świecie. Ich pozycja, jako mędrców, szanowanych przez wszystkich władców dobrych ras, którzy ciągle prosili ich o radę, czy pomoc, wpłacając przy tym na ich konto nie małe sumy, bardzo im odpowiadała. Więc postanowili poskromić ambicje młodego ucznia. Wyrzucając Quirima z ich bractwa, skazali go również na śmierć. Na nieszczęście dla nic nie docenili jego zdolności i wysłali na starcie z nim jedynie innego ucznia. Nie trudno było zgadnąć, jaki był finał tej walki. Quirim zbiegł, zostawiając za sobą kupkę krwawych szat.

Było to około pięć lat temu. Od pięciu lat Quirim uciekał przed swym wyrokiem, ciągle pogłębiając swe zdolności magiczne. Wczorajsza walka, była pierwszą, w której brał udział jakiś członek gnębiącego go bractwa. Jak się przekonał nie była one wiele trudniejsza, niż walka z jego niedoszłym katem z przed pięciu lat.

Tymczasem, karczmarz podał jedzenie. Wyrwany ze swoich rozmyślań Quirim, stwierdził, że myślenie jak się dostanie do biblioteki, pozostawi do momentu przybycia do Stonehammer. Na razie musi się zająć rzeczywistością. Zaczął, więc jeść jajecznicę o wątpliwym smaku, którą postawił przed nim jego niedawny wybawca. Teraz wiedział, że nie bez powodu „Kufel" nie szczyci się zbyt bogatą klientelą. Jajecznica była tak samo paskudna, jak cała karczma, razem z jej żałosnymi bywalcami. Nadal nie mógł zrozumieć, czemu wybrał tą obskurną karczmę. Czy bał się, że rozgłos ściągnie na niego więcej niebezpieczeństw dokończenia kary Siódemki? Od razu odrzucił od siebie tą myśl. Nie, to nie strach do tego popchnął. Nie mógł się bać Rady, skoro marzył i nawet już pokazał, że jest potężniejszy, niż nie jeden z nich. Może, więc to bogowie go na to skierowali? W to też nie wierzył. Jego moce nie polegały na wierze w bóstwa i ich ingerencję w życie śmiertelników, więc sama wiara nie była mocna. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że musiało to być jego przeznaczenie. Prócz wiary w siłę magii, Quirim wierzył jedynie w siłę przeznaczenia.

Nagle do pomieszczenia wlało się dużo światła, gdy drzwi się otworzyły. Gdy gospodarz zobaczył nowych gości, aż otworzył gębę ze zdziwienia. W drzwiach stało pięciu rosłych mężczyzn w szarych, przybrudzonych smołą i kurzem, zbroje łuskowe. Dwóch z nich dzierżyło w ręku spore topory, jeden z nich przy boku miał prosty krótki miecz, a ostatni z nich naładowaną krótką kuszę. Takiego towarzystwa nie widziano w „Brzęczącym Kuflu" od początku jego działalności.

Mężczyzna z mieczem, wyraźnie był dowódcą tego małego oddziału, podszedł do baru i powiedział:

– Szukamy pewnego człowieka. Powinien tędy wczoraj wieczorem przechodzić. Możliwe nawet, że zatrzymał się w tej mieścinie na noc. Powinien mi sięgać do ramienia i prawdopodobnie był poważnie ranny.

Karczmarz zamknął usta i rzucił ukradkowe spojrzenie w kąt, w którym siedział Quirim, lecz wtedy jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia; Nikogo tam nie zobaczył.

W chwili, gdy wojownicy weszli do gospody, Quirim dyskretnie zaciągnął kaptur na głowę i rzucił na siebie zaklęcie kamuflażu. Nie wiedział, dlaczego to robi, nie wiedział jeszcze, że tamci szukają jego, ale poczuł, że nie chce, by ktokolwiek go zobaczył. W głębi ducha podziękował znów losowi, że tak zrobił. Gdyby wojownicy zobaczyli go od razu, nie miałby szans się przygotować do ewentualnej walki, a tamci rozsiekliby go na kawałeczki w mgnieniu oka.

Teraz, gdy już zdradzili, że szukają właśnie jego, niezauważalnym dzięki rzuconemu czarowi ruchem ręki, wyciągnął sakiewkę, rozwiązał i wyjął z niej mały węgielek, kawałek drewna obity metalem, diament i kawałek siarki. Z tymi składnikami zaklęć, mógł ich pokonać w parę minut, nie odnosząc przy tym żadnych ran.

– Nie martw się dobry człowieku. Potrafimy się odwdzięczyć za informacje. – Ciągnął mężczyzna przy barze, odpinając od pasa sporą sakwę, która zabrzęczała wesoło złotymi monetami i wyrzucił na blat z niej piętnaście monet. Karczmarz cały czas wpatrywał się łakomo w trzosik. Był to jego utarg z dwóch miesięcy gospodarzenia „Kufla".

– Powiedz nam po prostu, czy widziałeś tego człowieka. – Zakończył, uśmiechając się. Brakowało mu dwóch przednich zębów.

Gospodarz oderwał wzrok od pieniędzy, jeszcze raz rzucił niepewne spojrzenie w kąt, w którym wcześniej siedział ten obcy, którego szukali, a którego teraz nie było tam w tajemniczy sposób.

– Nie. Nikogo takiego tutaj nie widziałem. – Odrzekł w końcu pewnym głosem. – Zresztą ja cały dzień siedzę w tej budzie, a jak mnie nie odwiedzał, tom go wiedzieć nie mógł. Za to mogę wam użyczyć gościny. Spocznijcie, jeśliście zmęczeni, panowie. Moja stara zaraz przygotuje jakieś jadło, a ja podam coś do przemycia gardziołka. – Zakończył ze służalczym uśmiechem.

Wojownik z mieczem, słysząc to skrzywił się i już bez uśmiechu, ale z pogardą powiedział:

– A takiego, kiepie. Nie będę siedział w tej norze dłużej, niż muszę. – I zabrał monety z lady. – Mówiłem, żeby iść do „Spitej Mordy", do tej speluny nikt nigdy nie zajrzy. Idziemy. – Rzekł to swych towarzyszów i zaczął wychodzić, gdy nagle zza drzwi wejściowych rozległ się szorstki głos:

– Nie! Zostać tutaj. On nie tylko ty był, ale nadal siedzi! Wyczuwam jego psią obecność.

W tej chwili zza łucznika, do karczmy chwiejnym krokiem wszedł kolejny mężczyzna. Był niższy niż inni i ubrany w popaloną i osmaloną szatę, która w czasach swojej świetności musiała mieć kolor krwistej czerwieni. Gdy karczmarz spojrzał na twarz nowego przybysza, niemal osunął się na kolana i rzygnął. Jej większa część była obdarta ze skóry i zwęglona, a gdzie niegdzie przebłyskiwało żywe, krwawiące mięso. Prawego policzka, praktycznie nie było. Na jego miejscu były tylko cieniutkie niteczki mięśni, między którymi błyskały białe zęby. Z lewej natomiast strony kość żuchwy była odsłonięta i brakowało ucha. Zamiast niego była spora dziura, sącząca ropę. Najgorsze jednak były oczy. Jedno całkowicie czarne, jakby było jedną, wielką źrenicą, a drugie, całe czerwone, jakby zaraz miała z niego kapać krew. Mężczyzna ten miał też kiedyś długie białe włosy, sięgające pasa. Kiedyś, bo teraz na głowie, miał jedynie spaloną skórę, a wywnioskować to można było jedynie po małych kosmykach wyrastających z karku i zza prawego ucha.

Quirim także spojrzał w tę twarz. Gdy już sobie uzmysłowił, kto to jest, z szokiem stwierdził, że ten człowiek jeszcze żył i zadowoleniem, jakimi mocami faktycznie już dysponuje. Był to, bowiem Mogus, a jego ogromne rany, były skutkiem poparzenia żarem jego ognistej kuli. Z zadowoleniem zauważył też, że ten, niegdyś potężny mag, a teraz prawie cień człowieka, bez twarzy, łapiący z trudem oddech i z bezwładnym prawym ramieniem, które mu zwisało wzdłuż ciała, nie emanuje już żadną mocą. Widocznie, ostatnie siły magiczne, jakie mu pozostały, użyłby pozostać przy życiu. A teraz, pochłonięty żądzą zemsty, za te okaleczenie, pomyślał, że jego niedoszły kat, był tak samo wycieńczony, jak on, więc nie czekał aż zbierze siły, tylko rzucił się w pościg.

Jak ten głupiec się mylił.

– Powiedz nam gdzie on się ukrywa, a może ocalisz swoje życie. – Powiedział okaleczony czarodziej ze sporym wysiłkiem i lekkim seplenieniem. Brakowało mu przednich dolnych zębów. Zamiast nich, miał zwęglone dziąsła. – To niebezpieczny czarodziej renegat. Niedawno zabił dwóch innych czarodziejów i doświadczonych żołnierzy. To on także mnie tak okaleczył. Jestem członkiem rady Siódemki z Widmowej Góry, jeżeli zareagujemy szybko, to może go pokonamy, może jeszcze nie zregenerował wszystkich sił po walce, może damy mu radę…

– Wątpię. – Przerwał mu szyderczy głos z ciemnego kąta. To Quirim, wstając odrzucił swój kaptur, cofając swoje zaklęcie rzekł, patrząc z pogardą na swojego starego mistrza. – Widzę, że doceniłeś moją ognistą kulę, zostawiając swoją twarz w takim stanie, jako pokaz moich destrukcyjnych sił. – Dodał przymrużając oczy, tak, że jego twarz przybrała niezwykle mroczny wyraz.

– Jesteś zbyt pewny siebie. – Odpowiedział z sapnięciem pełnym nienawiści Mogus. – Zbyt szybko zapomniałeś moje lekcje pokorności. Zabić go!

Trzej wojownicy zareagowali szybko. Za szybko. Mężczyźni z toporami szybko skoczyli do Quirima. Dzieliło ich tylko sześć metrów. Zaraz za nimi skoczył ich dowódca, wyszarpując swój miecz z pochwy i stając na drodze łucznika, tak, że ten nie mógł oddać strzału.

To był ich błąd.

Quirim widząc to, uśmiechnął się tylko pogardliwie i krzyknął:

– Nie sądzę! – I wyrzucił przed siebie pięść, w której trzymał węgielek i kawałek drewna. Na pierwszy rzut oka nic się nie stało. Lecz chwilę później wojownicy zatrzymali się raptownie, wrzeszcząc ze strachu i rzucając swoje rozpalone do czerwoności bronie. Łucznik, mając napięty łuk, odruchowo wypuścił rozgrzaną strzałę, która ze świtem wbiła się powyżej łopatki, między łuski zbroi jego szefa. Ten upadł na kolana jęcząc z bólu. Nie tylko dla tego, że ugodziła go strzała; jego zbroja, podobnie jak jego kompanów, zrobiła się czerwona z gorąca. Tymczasem Mogus wypuścił ze swej ręki laskę, upadając zaraz za nią bezwładnie, tak, że wpadł na nią plecami. Jęcząc z bólu, dostrzegł czarnym okiem ruch. Quirim nie czekał długo patrząc na zadowalające skutki swego zaklęcia. Kontynuował atak, wyrzucając przed siebie drugą rękę, w której ściskał diament. Tym razem wyszeptał parę skomplikowanych słów, w niezrozumiałym języku. Gdy tylko skończył, wojownicy i okaleczony mag przestali się ruszać. Ostatnie zaklęcie Quirima, kompletnie ich sparaliżowało.

Zadowolony z tego jak skuteczna okazała się jego taktyka, Quirim uśmiechał się tryumfalnie. Zwyciężył to starcie w mniej niż pięć minut Powoli podszedł do swego byłego mistrza, który teraz leżał bezradnie u jego stóp.

– Nie doceniłeś mnie. Tak samo w lesie jak i tutaj. – Rzekł, a z jego twarzy znikł wyraz tryumfu. Zastąpił go natomiast grymas pogardy, a z jego rybich oczu tryskały iskry kwintesencji zła. – Głupcy. Mogliście zaniechać waszych działań już pięć lat temu. Ale wasza pycha was zaślepiła na moje zdolności. Mogliście zaniechać, nawet, gdy zbiegłem. Żylibyśmy dalej, nie wchodząc sobie w drogę. Ale wasza żądza na monopol potęgi dalej was zaślepiała. Teraz zrozumiałem, że muszę wam dać wyraźny obraz mojej potęgi. Muszę wam pokazać, że nie możecie się ze mną równać, nawet razem wzięci.

Mówiąc to wyciągnął prawą rękę w bok. Po chwili nie wiadomo jak, znalazła się w niej jego laska, którą zostawił w pokoju na górze, a lewą ręką sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kawałek siarki. Gdy leżący mag zobaczył to ostatnie, zrozumiał, jakie przeznaczenie czeka wszystkich w karczmie. Nie mogąc nic zmienić, gdyż dalej był pod wpływem paraliżującego zaklęcia, zamknął tylko oczy. Zresztą, nawet, jeśli nie byłby w stanie nic zrobić. Był zbyt wyczerpany. W duchu przyznał rację, swemu dawnemu uczniowi. Był zaślepionym głupcem.

– nie pozostaje mi nic innego. – Ciągnął dalej Quirim. – Giń! – Wrzasnął z czystą żądzą mordu i wycelował laską w Mogusa.

Przez całą walkę, karczmarz stał przypatrując się z przerażeniem, tak paraliżującym, że nie potrafił się ruszyć, czy czegoś powiedzieć. Lecz gdy zauważył, że z kamienia na końcu laski wydobywa się szybko powiększający i formujący się w kulkę płomień, zaczął wyć piskliwym z przerażenia głosem.

 

 

**

 

 

W „Spitej Mordzie" atmosfera była typowa dla wczesnego wieczora. W karczmie nieustanny brzdęk kubków, pucharów, kielichów i kufli, mieszał się z wesołymi wrzaskami podpitych kupców, piskiem i chichotem miejscowych panienek, które podrywali ochroniarze karawan przechodzących przez Zalesie, czy ponurym powarkiwaniem miejscowych chłopaków, zdenerwowanych faktem, że owe panienki nie interesują się nimi w ogóle. Chociaż trudno im imponować czymkolwiek przy wojownikach, którzy wędrują po całym świecie ze swymi karawanami. Całemu temu łoskotowi świetnie akompaniowała skoczna muzyka, przy której ponad połowa gości tańczyła.

Nagle drzwi się otworzyły i wpadł przez nie blady ze strachu młodzieniec o rudych włosach, ubrany w osmalony kożuch

– Gore! Ludziska gore! – Zawył zdesperowanym głosem, przekrzykując ogólny rozgardiasz. – Pomóż, kto w Boga wierzy!

Muzyka urwała się raptownie i w całej karczmie wszyscy zamarli.

– Co ty opowiadasz. Gdzie gore? – Odezwały się po chwili zbite lekko z tropu głosy. – Ja tu nie widzę żeby paliło się nic prócz paleniska i mojego gardła. – Powiedział po chwili dosyć pijany kupiec, popijając ze swego kufla, co wywołało ciche chichoty zgromadzenia.

– W „Brzęczącym Kuflu" wybuchł pożar, który przeniósł się na kolejne dwa budynki! – Wrzasnął z desperacją młodzieniec. – Błagam! Pomóżcie, bo spłoniemy wszyscy!

Dwóch rosłych mężczyzn z bogato zdobionych tunikach podeszło do drzwi, spoglądając podejrzliwie na rudowłosego młodzieńca, gdy przechodzili obok niego. Wyjrzeli przez drzwi i zamarli z przerażeniem. Po drugiej stronie rynku, w powoli gasnących promieniach dnia, paliły się dwa hotele i budynek gildii kupieckiej. Rozszalały płomień zaczął nawet ogarniać świątynię.

– Do wiader, kto w Boga wierzy! – Ryknął jeden z nich i wybiegł na główny plac. Za nim wybiegło jeszcze dziesięć innych osób, łapiąc za wiadra i pędząc do studni na środku placu, przy których krzątało się już dwadzieścia innych osób. W całym mieście panował już wszechobecny popłoch. Słychać było przerażone wrzaski kobiet i mężczyzn i płacz dzieci, przez które przedzierał się wysoki dźwięk dzwona przy studni.

Pożoga przechodziła właśnie na budynki mieszkalne.

 

 

**

 

 

Ostatnie słońca muskały właśnie czubki drzew w Starym Lesie, mieszając się z powiększającą się łuną pożaru, gdy na brukowany trakt wyszedł utykający na lewą nogę i wspierający się na lasce z błyszczącym w słońcu czarnym kamieniem w zwieńczeniu kija, wędrowiec ubrany w purpurowo-czarne szaty, z kapturem na głowie, zmierzając w stronę, Harlotu, czyli siedziby Ludzi.

Po jego ciężkim kroku można było stwierdzić, że mijający dzień był dla niego trochę męczący. Nie prowadził za sobą żadnego konia, ani nie miał żadnego bagażu.

Od momentu opuszczenia miasta, wędrowiec cały czas zastanawiał się na ostatnimi wydarzeniami. Nagle na jego wystających zza wysoko zaciągniętego kaptura ustach pojawił się okropny uśmiech.

Cóż, pomyślał, Siódemka z Widmowej Góry zdecydowanie powinna nazywać się Piątką.

Koniec

Komentarze

I nadszedł czas, że z Mroku wyłonił się Ogień i Czarny Miecz.
Pisząc „i" przed „nadszedł" tworzysz formę, która sugeruje, że czas ten jest odniesieniem do czegoś, wspomnianego wcześniej. A jako, że to początek...
A tak na marginesie to „wyłoniły się" zamiast „wyłonił się" pasowałoby bardziej, zważywszy na to, że w drugim wierszu pojawia się „przybrały", to bardziej współgra
I przybrały one [Ogień i Miecz] postać ludzką
Zasadniczo to nie wiem czemu ma służyć to wtrącenie-przypomnienie w nawiasie kwadratowym? Nie ufasz inteligencji czytelników?
I nadszedł czas, że urosły one w siłę i połączyły swe moce.
Skoro one [Ogień i Miecz] przybrały postać ludzką, to jak potem mogły się połączyć, będąc już połączonymi?
Lecz nadszedł też czas, że Kowal Światła, wykuł Ostrze świetliste.
Czas, czas, czas... nie za dużo tych powtórzeń ? A tak w ogóle to czy nie ujmujesz temu ostrzu nazywając je świetlistym(nie zaś Świetlistym), podczas gdy miecz jest Czarny?
A Ostrze te miało moc przełamać miecz Mroku i zgasić Ogień we krwi niegodziwców.
To. To ostrze. I może złamać, zamiast przełamać - no bo co, wzięło go w ręce i przełamało? :)
I wtedy krąg przemocy zatoczył swe koło.
I na ziemi zapanował ład i porządek

Czyli krąg przemocy wrócił do punktu wyjścia? Eee... i wtedy był ład? I synonimiczny do niego, ale jakże ubarwiający odczyt tekstu porządek również. Zgrana paczka.
A stanie się to wszystko, gdy wypełnią się wszystkie znaki.
Ja wiem - wyraz i forma poetycka, racja. Ale mimo wszystko, jak coś jest opisywane w czasie przeszłym, a się nie wydarzyło to mnie to drażni.
A tak na sam koniec spytam - na cholerę te „[...]" powstawiane na każdym kroku, skoro tekst stanowi całość, a jedno wynika z drugiego? Dla ładniejszego wyglądu?

No dobra, trochę złośliwe te uwagi - przyznam. Ale chyba warto się nad nimi zastanowić. Dla dobra opowiadania :)
Resztę tekstu przeczytam jutro, gdyż wyzłośliwianie się zajęło zbyt dużo czasu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

kolejne 2 hotele > kolejne dwa hotele. Był to zapewne myk, by uniknąć powtórzenia, ale w takich przypadkach liczby słownie.
- Nie. Zejdę na dół. - Odrzekł stanowczo; - Hmmm... bogini, powiadasz? - Mruknął Quirim. > odrzekł; mruknął. Gdzieś tam mi mignęło jeszcze Odpowiedział
nie było to wystarczająco... > wystarczające
Wystarczyło tylko jedno zaklęcie by się o tym przekonali. > powtórzenie. Poprzednie zdanie kończy się wystarczająco  a tu zaczynasz Wystarczyło. Może np.: Jedno zklecię, tyle potrzebował, by się o tym przekonali.
Jednak ostatni wojownik, który był ich zwiadowcą, był odłączony od grupy i w chwili, gdy Quirim kończył inkantację czaru wybuchnięcia kuli, by pożarła ona także Mogusa, wystrzelił z łuku, raniąc jego rękę i przerywając rzucanie zaklęcia, lecz przypłacił to życiem, kiedy czarodziej wystrzelił w niego potężną błyskawicę, która poraziła wojownika prosto w serce, odrzuciła go dobre 10 metrów w tył. > Podziel to na dwa zdania. I nie był odłączony, bo głupio brzmi. Może: ... ostatni wojownik, zwiadowca, który odłączył się od grupy...
Cóż, Siódemka będzie musiała się przemianować na Szóstkę. > ja bym dodała:  ... a przy odrobinie szczęścia - na Piątkę. Bo ten drugi z rady zdychał w lesie. Ale to tylko taka propozycja ;)

No.. tyle moich uwag. Choć do końca tekstu nie dotarłam. Nie mówę, że złe. Nie śmiem, bo czytać się da ;)

* zaklęcie, nie zklecię... Rany.

Beryl znowu odwalil za mnie robotę o.O
Jakkolwiek wstęp miał sugerować stare księgi/przepowiednie i powtarzalność jest jak najbardziej uzasadniona (chociaż "te ostrze" mnie dobiło).
Czytając opowiadanie po raz kolejny miałam uczucie, że ktoś opisuje jakąś grę. Poza tym wbrew pozorom już na początku widać, że to gatunek zbliżony do s&s, czyli niekoniecznie mój ulubiony.
Na deser zagadka anatomiczna (bo Beryl chyba do niej nie dotarł): "Nagle na jego wystających zza wysoko zaciągniętego kaptura ustach pojawił się okropny uśmiech."
:D
Stawiam dwójkę, przykro mi.

Dołożyliście mi niczym przysłowiowej kozie za obierki... :)
Naprawdę w tym co napisałem nie ma niczego dobrego?

To tylko uwagi i konstruktywna krytyka. Warto przemyśleć i następne (opowiadanie, oczywiście) popełniać już z przemyśleniami w pamięci ;)

Jakkolwiek wstęp miał sugerować stare księgi/przepowiednie i powtarzalność jest jak najbardziej uzasadniona
Można to tak wyjaśnić, jednak... powtarzające się "a" oraz "i" to styl którego pierwowzorem jest Biblia, i dla tekstów wzorowanych na niej, tudzież starych kościelnych.  Jednak powtarzanie wyrazu "czas" już tak łatwe do usprawiedliwienia nie jest :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Marność nad marnościami i wszystko marność"

"Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (...)
Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało."

"Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko."

Oczywiście to tylko złośliwa próba udowodnienia, że mam rację, a nie wielki plan obrony autora ;) Uważam, że zbyt wiele innych błędów ma w opowiadaniu, żeby akurat powtarzalnością w przepowiedni :).

W przypadku przytoczonych cytatów sprawa ma się tak, że akurat one mają sens, i bez powtórzeń wiele by straciły. Przynajmniej wg mnie. Tak to było zamierzone, tak obmyślone, tak napisane i tak zapamiętane. Jak widać - niektóre powtórzenia mają swoją rolę, ale akurat te użyte przez autora nie koniecznie ją spełniają! ;)
A po oględnym rzutu oka na opowiadanie mogę tylko powiedzieć, że albo autor jest bardzo młody, albo jest to jego pierwsze opowiadanie. Albo jedno i drugie :) Nie znaczy to, że musimy go zniechęcać - do pracy!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Oj, niestety, słabiutkie.

Nowa Fantastyka