- Opowiadanie: Loocikowski - "Niejedną dziurę miewa lis do jamy"

"Niejedną dziurę miewa lis do jamy"

Witam. Po dłuższej nieobecności naskrobałem coś takiego.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

"Niejedną dziurę miewa lis do jamy"

Pomimo nieprzyjemnej atmosfery wiszącego w powietrzu konfliktu zarówno stali bywalcy „Firlejki”, jak i nowi goście przybyli licznie do lokalu, by posilić się i oderwać od codzienności.

Większość zgromadzonych wolała milczeć, pochylona nad swoimi pieczeniami z dziczyzny, zupą brukwiową i ciemnym piwem niż rozmawiać ze sobą. Ludzie bali się, że każde wypowiedziane przez nich nierozważnie słowo może okazać się zgubne. Nie chodziło nawet o to, że obawiano się królewskich szpicli, czy przebranych za zwykłych obywateli strażników. Główny powód panującej ciszy i powszechnej niepewności siedział przy długim, drewnianym stole na środku sali i zajadał się żeberkami w lipowym miodzie popijanymi obficie piwem.

– Tobie już wystarczy. – Marina von Graff z domu Bello klepnęła swojego męża, niezbyt czule w ramię niemal wytrącając mu kufel z dłoni – że też musiałam wyjść za pijaka – powiedziała, przewracając teatralnie oczami.

– Bogatego pijaka – odpowiedział Gilbert von Graff, próbując odsunąć trunek poza zasięg rąk swojej żony. Nie zdążył i zawartość naczynia pociekła ze stołu na podłogę, gdzie wylądowały gliniane resztki kufla.

Siedzący naprzeciwko nich Atto Canario wraz z jego najnowszą sympatią Eriną Bello, kuzynką Mariny przypatrywali się tej scenie zażenowani, ale bynajmniej nie zaskoczeni. Przez ich kilka wspólnych wyjść zdążyli się już przyzwyczaić.

– Mówiłam ci, że od kiedy mamy nasze maleństwo to pije tylko jedno z nas, a ty mój panie swoje już w życiu wychlałeś, targując się za młodu z szemranymi typami, skąd zresztą wziąłeś swoje bogactwo.

Gilbert von Graff zacisnął dłonie, ale nie odpowiedział. Prawo rozwodowe Królestwa było paskudne dla zamożnych mężów i bardzo korzystne dla rozwiedzionych kobiet niższego pochodzenia. Powiedzieć, że jego decyzja o szybkim ślubie poparta przede wszystkim dwoma dużymi argumentami znajdującymi się w okolicach dekoltu Mariny nie była najlepsza, to ogromne niedopowiedzenie.

– Jak tam twoje obrazy Atto? – zapytała Marina po chwili ciszy.

– Całkiem dobrze, ale ostatnio mam coraz mniej chęci do malowania, to co się teraz dzieje, rebelia, którą…

– Dajmy temu spokój – przerwała mu Marina, wznosząc kieliszek z winem. – Chciałam, żebyś mi opowiedział o namiętnościach, radości, miłości. Namaluj kiedyś grupę cyrkową w trakcie występu albo roztańczone, karnawałowe pary. Przecież te wszystkie sprawy kraju są strasznie nudnym tematem dla sztuki.

Tym razem to Atto mocno zacisnął dłonie pod stołem. Prawo nie zakazywało mu odpowiedzieć, ale poglądy, które wyznawał, na pewno nie spodobałyby się żonie jednego z bardziej zaufanych doradców Królowej, jak i jemu samemu. Poza tym w te szczególny wieczór musiał być maksymalnie skupiony. Na samą myśl o tym odruchowo obmacał rękawy swojej koszuli i natychmiast skarcił się za to w duchu. Obiecał sobie wykorzenić ten nerwowy nawyk już dawno temu.

– Ja za to chętnie zobaczyłbym któryś z twoich obrazów, przedstawiających to, co się teraz dzieje – powiedział Gilbert, dając ukradkiem znak gospodarzowi, że potrzebuje jeszcze jednego piwa. – Ale nie tych zawszonych rebeliantów, broniących uciśnionych nieuków, tylko naszą arystokrację, nasze rycerstwo dumnie stające do bitwy i…

– Gilbercie! – Marina wpadała w swój melancholijny ton sugerujący kłopoty. – Słabo się czuję, chyba mi za gorąco, moje serce…

Marina była chora na serce. Podobno. Atto już dawno zauważył, że wszelkie palpitacje miały miejsce albo kiedy Marina Bello miała coś zrobić, albo gdy gubiła się w konwersacji i traciła zainteresowanie innych.

 Reszta znajomych i cała rodzina Mariny albo tego nie dostrzegała, albo była na to zbyt otępiała. Atto nie wykluczał żadnej z opcji. Marina zwykle nie otaczała się ludźmi przesadnie inteligentnymi. Źle się wśród nich czuła.

– Już kochana. – Gilbert wziął kobietę pod ramię i poprowadził ją do okna.

– Dałbyś już spokój z tą rebelią – syknęła Erina. – Dobrze wiesz, że Mariny w ogóle nie obchodzą takie sprawy…

-… co bardzo dobrze wróży przyszłości naszego kraju zważywszy na pozycję, jaką zajmuję…

-… i w ogóle mógłbyś się więcej uśmiechać – kontynuowała niespeszona Erina. – Cały wieczór siedzisz ponury jak żebrak pod katedrą. W ogóle się nie śmiałeś z tego, co Marina opowiadała o swojej podróży do Andergow. Wszyscy się śmiali tylko nie ty.

 – Ja tam nie widziałem, żeby ktoś się śmiał oprócz ciebie – odpowiedział Atto wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie. – I przypominam ci, że miałaś nie palić. – Wskazał palcem na świeżo skręconego papierosa.

Erina wyrzuciła go za siebie, rzucając mu nieprzyjemne spojrzenie.

– Już jestem. – Marina wróciła do stołu, rumiana i bez jakichkolwiek oznak choroby – zostawiłam Gilberta na tarasie, będzie wypatrywał Alicji.

– Alicji? – Atto wiedział już, że tego wieczoru nie da się uratować.

– Oh zapomniałam ci powiedzieć. – Erina mrugnęła porozumiewawczo do Mariny – idziemy dzisiaj z Alicją do „Senserii”, niedługo po nas przyjdzie.

– A dziecko? – zapytał Atto w desperackiej próbie obrony.

– Nie martw się o to, nasza służka niedługo ją zabierze – powiedziała Marina z błyskiem w oczach.

Atto potrafił wytrzymać wiele, ale wyprawa do „Senserii” (najgłośniejszego i najbardziej ordynarnego lokalu w mieście), w towarzystwie Alicji ( siostry Eriny, kobiety dorównującej Marinie pod względem bycia irytującą i bezrozumną) to było dla niego zbyt wiele.

– Wyjdę do Gilberta – powiedział. – Będzie mu raźniej czekać w towarzystwie.

– Dobrze, dobrze.– Marina machnęła przyzwalająco ręką, jakby odprawiała wiernego sługę. – My tu jeszcze mamy z Eriną sporo do obgadania.

Atto ruszył w kierunku wyjścia żegnany chichotem kobiet siedzących przy stole i szelestem tytoniu wyciąganego ukradkiem z torebki Mariny.

 

*

 

Na zewnątrz było zimno wedle okolicznych standardów, ale Atto, który większość życia spędził w małej, górskiej wiosce na krańcu cywilizacji odczuwał tylko przyjemny chłód.

 Jego oczy szybko przyzwyczaiły się do mroku i na końcu tarasu dostrzegł patrzącego w nieokreśloną przestrzeń Gilberta, popijającego z niewielkiej, pięknie wykonanej piersiówki. Atto przyjął od niego butelkę bez słowa i upił kilka małych łyków.

– Dereniówka! – zawołał zdumiony, oddając Gilbertowi małe, srebrne cudo – to przecież nasz trunek narodowy, od dawna zapomniany.

– Na rzecz tych paskudnych koniaków. – Von Graff pokiwał ze zrozumieniem głową i pociągnął zdrowo z piersiówki. – Nie wiem, jak te arystokratyczne dupki mogą to pić.

– Nie podejrzewałbym cię o takie napoje, a już na pewno nie o takie poglądy. Przy stole wspominałeś coś o dumnym rycerstwie, prawda?

Gilbert uśmiechnął się do niego tak, jak jeszcze nigdy i Atto zrozumiał, że mimo swojego przeszkolenia nie do końca rozpracował von Graffa. Nie docenił jego sprytu.

– Rozumiem. Marina nie dałaby ci chwili spokoju, gdybyś wszedł ze mną w dyskusję o sztuce, więc wolałeś odpuścić. – Atto zaklaskał bezdźwięcznie w dłonie. – Jak mówi poeta „Uderz w stół, a nożyce się odezwą” prawda?

–  Prawda. – Gilbert pokiwał głową. – Jednak inny poeta mówi: „Za późno uderzyć w stół, gdy jest się już tylko daniem”.

– Starczy już tych literackich przepychanek – powiedział Atto w sprzeczności ze swoją  skorą do dyskusji naturą. – Powiedz mi, dlaczego tak naprawdę doradca Królowej, bądź co bądź ważna postać mimo panującej obecnie anarchii, boi się kobiety, która potrafi nazwać stolicę swojego kraju tylko dlatego, że w niej mieszka?

Normalnie Gilbert von Graff na taką uwagę o swojej żonie najpewniej dałby komuś w pysk, ale Atto jako dobry obserwator zauważył już wcześniej, że von Graff chwieje się na nogach, a z ich poprzednich wspólnych wypadów wiedział, co oznacza u niego ten stan. Za chwilę zaczną się wyznania.

– Z tego samego powodu, dla którego doradca Królowej nie mówi Jej Wysokości, że jeśli dalej będzie prowadziła politykę wewnętrzną na swój sposób, to sam przyłączy się do rebelii i to z ochotą. – Von Graff kołysał się to do przodu, to do tyłu. –  Jeżeli Marina zechcę, rozedrze mnie na strzępy jak harpia. Po części przez podział majątku notabene kolejne z cudownych zarządzeń Królowej, ale głównie przez wszystko to, co może rozpowiedzieć na dworze.

– Dlaczego ją w ogóle poślubiłeś co? – zapytał Atto, klepiąc Gilberta przyjaźnie po ramieniu. – Taka dobra partia jak ty, mogłeś mieć prawie każdą.

– Ech paskudna to historia, ale tobie przyjacielu powiem, oczywiście!

Von Graff rozejrzał się wokoło, badając okolicę chytrym wzrokiem. Nie wiedział, że prawdziwe zagrożenie ma pod samym nosem.

– Marina jest niby taka głupia gęś, ale miała dość rozumu, żeby się koło mnie zakręcić i wdusić sobie to dziecko w brzuch. W międzyczasie wygadałem jej tyle, że mógłbym spokojnie zadyndać za to dwa razy na stryczku.

Teraz Atto ponownie musiał wejść na cienki lód.

– No dobrze, to jeszcze mogę zrozumieć, ale męczy mnie strasznie jedna rzecz. Skoro nie jesteś tak wielkim sympatykiem królowej, jak wszyscy myślą to, dlaczego na wszystkich bogów doradziłeś jej, żeby nałożyła podwójne podatki na rolników mających swoją ziemię w odległości bliższej niż dziesięć raj od miasta? Większość tych gospodarzy nieoficjalnie zaopatrywała rebelię w żywność i dawała schronienie jej członkom. Królowa nie wiedziała jak się ich pozbyć, bo bez żywności, którą produkowali stolica padłaby z głodu. Teraz ledwo wiążą koniec z końcem.

– Cóż. – Gilbert przestąpił z nogi na nogę. – Strasznie głupia sprawa. Jak wiesz, mieszkam niemal na skraju miasta, to nasza rodowa siedziba za nic w świecie bym jej nie opuścił. Marina ciągle narzekała na zapach nawozu rozrzucanego po polach, mówiła że ona jest nauczona do życia w centrum miasta, a nie na wiejskich obrzeżach, że chce się przenieść gdzie indziej, że jako człowiek z moją pozycją powinienem coś z tym zrobić, no i…

– I zrobiłeś.

Atto oparł się głową o drewnianą balustradę i westchnął ciężko. Nigdy nie umiał się łatwo na coś zdecydować, dlatego właśnie wolał działać sam niż z pozycji dowódcy.

Rozmyślania przerwał mu przesłodzony, irytujący głos.

– Czekaliście na mnie? Jak to miło.

Alicja ubrana w modną karakułę mrugała do nich przesadnie podmalowanymi rzęsami.

 – Szykujcie się na długą noc, bo nie odpuszczę Marinie i Erinie, dopóki nie wyniesiecie nas pijanych z lokalu. I nie chcę słyszeć żadnych jęków i narzekania. Jedna zarwana noc nie zaszkodzi nawet Doradcy Królowej i artyście.

Atto spojrzał na jej pustą, pozbawioną wyrazu twarz o gładkim, niezmąconym myślą czole i jak nigdy zdecydował się w jednej chwili. Postanowił dać się ponieść temu impulsowi, zanim silniejsza, twardo stąpająca po ziemi część jego osobowości ogłosi, że to kompletne szaleństwo.

– Oczywiście, że nie będzie żadnego narzekania – powiedział Atto, uśmiechając się tak promiennie i czarująco jak tylko potrafił. – Panie chcą się zabawić, to ja panią służę, ale pod warunkiem, że wypijecie zdrowie moje i Gilberta.

Von Graff tylko mruknął coś niezrozumiale. Piersiówka wyleciała mu z ręki i potoczyła się po nieheblowanych deskach.

– No, no drogi Atto! Wiedziałam, że Erina w końcu cię wychowa. – Alicja uśmiechnęła się drapieżnie. – Prowadź więc do środka i szykuj kieliszki. Napijemy się, a później będzie bal!

– Oj będzie bal! – zawtórował jej Atto. Wesół jak nigdy.

 

*

 

– No i znowu to samo. – Marina załamała ręce. – Dlaczego ty wiecznie musisz chlać?

– Spokojnie Marinko – powiedział Atto, podnosząc ręce w obronnym geście. – Ja i Gilbert jesteśmy od teraz na wasze usługi, a zanim dojedziemy karetą do Senserii, będziemy trzeźwiutcy jak skowronki.

Marina wybałuszyła oczy, nie wiadomo czy na wiadomość, że Atto chce jej usługiwać, czy też na samo nazwanie jej przez niego „Marinką”. Spojrzała na Enorę, ale ta wyglądała na równie zdziwioną, jak ona. Alicja tylko wzruszyła ramionami i poruszyła rękoma przy dekolcie, uśmiechając się. Marina wiedziała, że chodziło jej o coś w stylu: „taki nasz kobiecy urok” i również się uśmiechnęła. Rozsiadła się wygodniej, obciągając lekko suknię i oparła się o ramię swojego męża, czekając, aż Atto wróci z trunkami.

W tym czasie Atto odebrał od karczmarza pięć pękatych kieliszków.

Przez krótką chwilę gmerał przy nich z wprawą zdobytą przez lata szkoleń i dyscypliny i dodał od siebie nieco bezbarwnego proszku ze znajdującej się w ukrytej w rękawie jego koszuli kieszonce do trzech z nich.

Wrócił do stołu, wciąż uśmiechając się promiennie i podał każdemu kieliszek.

– No to za zdrowie pięknych pań – powiedział i wypił zawartość swojego naczynia.

Reszta poszła za jego przykładem.

– A teraz w drogę na bal! Niech ta noc trwa wiecznie!

– Niech ta noc trwa wiecznie! – zawtórowała mu Alicja i śmiała się głośno.

 

*

 

Ta noc nie trwała wiecznie, ale Erina zapamiętała ją jako jedną z najlepszych w życiu.

Atto jej nie przeszkadzał, a do tego trzymał przy sobie Gilberta tak, że trzy panie mogły bawić się tak, jak lubiły, to znaczy z wianuszkiem młodych mężczyzn wokół nich, ocierających się o nie i dotykających niby przypadkiem, lecz zdecydowanie. Jeden, wyjątkowo przystojny nawet pocałował Erinę w policzek, a Atto tylko pomachał do nich wesoło. W ogóle też nie pił.

Żadna z trzech kobiet nie miała jednak czasu się nad tym później zastanowić, ponieważ Erina, Alicja i Marina Bello umarły następnego poranka, każda we własnym łóżku.

 

*

 

– Niech mnie Królowa Jędza popieści, jeżeli nie zawiśniesz za to na zardzewiałym haku!

Wielkie pecyny śliny pochodzące z szeroko rozwartych ust Kapitana Mraka spadały na szyję i twarz Renarda Ludoniego, alias Atto Canario.

Renard w ogóle się tym nie przejmował. Przeciągnął się lekko i odpowiedział:

– Moim zadaniem było doprowadzenie do cofnięcia ustawy o nowym podatku rolnym lub przykładne ukaranie sprawcy. Pośrednim celem prowadzącym do tego, miało być zabójstwo Gilberta von Graffa, Doradcy Królowej, który…

– Posrednim, a nie pośrednim. – Twarz Kapitana przybierała coraz to nowe odcienie purpury. – Dostałeś bezpośredni rozkaz! R o z k a z ! Wiesz, co czeka tych, którzy nie wypełniają rozkazów?

– W kraju panującej nam Królowej zapewne powieszenie na zardzewiałym haku. – Renard Ludoni stanął, nagle wyprostowany i spojrzał Kapitanowi prosto w oczy. – Jednak my, Rebelia walczymy o coś lepszego. Jeżeli w ciągu miesiąca Gilbert von Graff nie spowoduje cofnięcia ustawy, sam uplotę sobie linę, na której mnie powieszą.

Kapitan Mrak machnął na niego ręką i wrócił do obozowego namiotu mamrocząc pod nosem.

Renard Ludoni był wolny, przynajmniej na jakiś czas. Myślał o Erinie.

Zdążył się do niej przywiązać przez te kilka miesięcy zbliżania się do niej, wspólnego życia i uciech. Trochę było mu jej szkoda.

Tylko trochę.

 

*

 

Miesiąc później, gdzieś pod starym, samotnym dębem, w skrytce Renarda Ludoniego, jednego z najlepszych agentów Rebelii pojawił się nowy medal. Okrągły, z miedzianym lisem na awersie i podpisem: „Niejedną dziurę miewa lis do jamy”.

Koniec

Komentarze

Jakieś alkoholiczne towarzystwo, jakaś intryga, jacyś wojskowi, w tle Królowa i jakaś Rebelia, a na koniec pojawia się medal z tytułowym napisem. O co tu chodzi?

Fantastyki, niestety, brak. :(

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale ponieważ Autor nie ma zwyczaju poprawiać swoich opowiadań, nie wskazałam żadnych usterek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No fakt – fantastyki to tu nie widać.

Nie mogłam wyobrazić sobie przedstawianego społeczeństwa. Nie pasowali mi arystokraci, którzy upijają się w knajpie, wespół z motłochem, zamiast zorganizować imprezkę we własnej sali balowej. Kobiety bardzo mi się myliły, zbyt podobne do siebie.

Interpunkcja kuleje. Na przykład wołacze, Loocikowski, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Literówki, czasem zapis dialogów zgrzytnie.

– Oh zapomniałam ci powiedzieć. – Erina mrugnęła porozumiewawczo do Mariny – idziemy dzisiaj z Alicją do „Senserii”, niedługo po nas przyjdzie.

Och, a po nim przecinek. Po “Mariny” kropka – tu się kończy zdanie. Następne dużą literą.

Babska logika rządzi!

Nie koryguję tych, które nie spodobały się nikomu, bo nie widzę w tym sensu. Może będą poprawniejsze, ale skoro nie dały rady na etapie pomysłu to wiele im nie pomoże lepsze wykonanie. Co do fantastyki myślałem, że stworzenie własnego świata, nawet nie opisanego jakoś szczegółowo będzie się zaliczało, ale faktycznie mieczy i zaklęć się tutaj nie znajdzie :)

Co do arystokratów w knajpie razem z motłochem nigdzie nie napisałem, że byli tam jacyś biedni tym bardziej, że opisane potrawy są dosyć wyszukane (może poza zupą).

Jeśli chodzi o imprezkę w sali balowej to myślę, że nawet najpiękniejszy zamek czy dwór może się w końcu znudzić i jeśli w pobliżu jest elegancka restauracja… dlaczego nie. Tym bardziej, że w towarzystwie były kobiety, które lubiły się pokazywać. No i jeden z doradców królowej wraz ze swoją żoną i jej siostrą to nie jest znowu taka wielka arystokracja. Przy okazji kobiet: są podobne, bo miały być zbiorczym symbolem niezbyt pozytywnych cech, które czasami występują u płci pięknej.

Sens jest taki, że następnym odbiorcom lepiej się czyta, a Ty trenujesz, oswajasz się z dobrze postawionymi przecinkami… ;-)

Taki własny świat, który właściwie mógłby się gdzieś zdarzyć, się nie liczy. Wiesz, osada Bullerbyn może i nie istnieje, a jednak to nie fantastyka.

Z tego co wiem o arystokracji w czasach karet, jednak się z plebsem nie mieszali – tylko z bankierami, jak musieli kasę pożyczyć. ;-) Mieszczan też unikali i raczej ich nie szanowali. A na dworze królewskim byle kto nie pracował. Nie jako doradca – w kuchni owszem. No, ale to Twój świat, Ty decydujesz. Ja informuję, że mi to przeszkadzało.

Babska logika rządzi!

Nie korygujesz – Twój wybór.

Ja natomiast nie widzę powodu, aby tracić czas na coś, co Ty uważasz na niepotrzebne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze można uznać, że to taki fantastyczny element: cudowna kraina, w której arystokracja mieszała się z pospólstwem, jedli przy jednym stole i śpiewali razem piosenki. To jest dopiero magia, a nie jakieś kule ogniste :)

Faktycznie może przy korekcie podłapałbym trochę umiejętności, ale jak widzę, że coś się nie spodobało od początku do końca to jakoś nie mogę się przemóc żeby ciągnąć to dalej.

Taaak, to byłby jakiś element… ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka