- Opowiadanie: Raixly - Biuro do Spraw Nadzwyczajnych, rozdział 6

Biuro do Spraw Nadzwyczajnych, rozdział 6

Oceny

Biuro do Spraw Nadzwyczajnych, rozdział 6

Od­wró­cił się ku drzwiom, by sta­nąć twa­rzą w twarz z osobą, która wła­śnie po­ja­wi­ła się w kom­na­cie. Słuch go nie mylił – fak­tycz­nie do­brze ją znał.

Wy­so­ka ko­bie­ta pa­trzy­ła na niego z uśmie­chem błą­ka­ją­cym się po ustach. Ra­mio­na otu­la­ła jej ka­ska­da wło­sów, przy­wo­dzą­ca na myśl płaszcz utka­ny z roz­gwież­dżo­ne­go nieba. Oczy o fioł­ko­wej bar­wie wpa­try­wa­ły się w Faya z po­zor­nym roz­ma­rze­niem, ale skry­wał się w nich błysk o zna­cze­niu trud­nym do od­gad­nię­cia. Przy­bysz­ka po­stą­pi­ła w głąb po­miesz­cze­nia, cią­gnąc za sobą suk­nię z błysz­czą­ce­go ma­te­ria­łu. Ob­ra­ca­jąc się w stro­nę Kre­ato­ra, skło­ni­ła się mu, na co od­po­wie­dział ski­nie­niem głowy.

– Pani Riono. – Fay od­wza­jem­nił uśmiech. – Rze­czy­wi­ście, mi­nę­ło sporo czasu.

Riona prze­szła obok Łowcy, za­trzy­mu­jąc się przy biur­ku. Od­chrząk­nę­ła cicho.

– Tak jak mó­wi­łam, to nie­po­kor­na isto­ta… Przy­naj­mniej takie mam wra­że­nie. Szko­da! Po­cho­dzi z tak pięk­ne­go, ba­śnio­we­go świa­ta, bar­dzo po­dob­ne­go do two­je­go.

Choć w gło­sie Riony fak­tycz­nie wy­brzmiał żal, Fay skrzy­wił się na te słowa. Nie zno­sił misji, które przy­po­mi­na­ły mu o domu, przy­wo­łu­jąc przy­kre wspo­mnie­nia.

– Naj­wy­raź­niej nie za­wsze wszy­scy mogą żyć długo i szczę­śli­wie – mruk­nął.

– Dla­te­go trze­ba jej pomóc. – Po­ki­wa­ła głową z en­tu­zja­zmem. – Po pro­stu zbłą­dzi­ła na złą drogę. Muszę jed­nak przy­znać, że to dosyć oso­bli­wy przy­pa­dek. Rzad­ko zda­rza się, żeby bo­ha­ter­ka z ro­dzi­ny kró­lew­skiej zbun­to­wa­ła się prze­ciw­ko hi­sto­rii. Ta dziew­czy­na jest nie byle kim. To księż­nicz­ka. Takie po­sta­ci zwy­kle nie spra­wia­ją żad­ne­go pro­ble­mu, bo są bar­dzo po­dat­ne na wszyst­kie klą­twy, czar­ną magię… – Wy­li­cza­ła na pla­cach, prze­cha­dza­jąc się w tę i z po­wro­tem. – Wiesz, wrze­cio­no, sto lat snu, te spra­wy. Ich umy­sły są za­pro­gra­mo­wa­ne tak, by po­słusz­nie cze­ka­ły na od­czy­nie­nie złego uroku i wy­ba­wie­nie.

Fay się­gnął po akta misji i prze­śli­zgnął się wzro­kiem po tre­ści ra­por­tu, z za­sta­no­wie­niem marsz­cząc brwi.

– Kró­le­stwo Em­me­rish – po­wie­dział do sie­bie, sma­ku­jąc te słowa, jak gdyby po ich brzmie­niu mógł wy­obra­zić sobie miej­sce. – Em­me­rish.

Dźwięk tej nazwy wy­wo­ły­wał w nim dziw­ne emo­cje. Nigdy wcze­śniej nie sły­szał o Em­me­rish, a mimo to po­czuł ukłu­cie no­stal­gii, a przed ocza­mi sta­nę­ły mu pola i łąki, po któ­rych bie­gał jako dziec­ko. W umy­śle zni­kąd po­ja­wi­ło się wspo­mnie­nie szumu wia­tru i lśnie­nia świe­tli­ków ga­nia­nych przez młode wróż­ki. Po­trzą­snął głową i wy­pro­sto­wał się, wra­ca­jąc do rze­czy­wi­sto­ści.

– To bar­dzo pro­sta opo­wieść, przy­naj­mniej w za­ło­że­niu. Dziew­czy­na miała zo­stać schwy­ta­na przez złych fa­erie i po­cze­kać na ra­tu­nek z rąk księ­cia, a potem żyć z nim długo i szczę­śli­wie, ale coś nie wy­szło. Ksią­żę za­gi­nął bez śladu, kró­le­stwo nę­ka­ne jest przez ataki ze stro­ny wró­żek, a księż­nicz­ka pro­wa­dzi z nimi ak­tyw­ną walkę. –­ Sły­sząc „fa­erie”, Fay cały ze­sztyw­niał.

– Cza­sem do naj­prost­szych opo­wie­ści naj­ła­twiej wpro­wa­dzić chaos – wtrą­cił się Kre­ator. – Wy­sła­li­śmy tam Łow­ców, żeby na­pra­wi­li hi­sto­rię, ale wiele wska­zu­je na to, że mogła jesz­cze bar­dziej się po­gma­twać. Nie wiemy nawet, czy Łowcy żyją.

Po sło­wach Hmm’oga­ni­na za­pa­dła głu­cha cisza, prze­ry­wa­na tylko mia­ro­wym ty­ka­niem ze­ga­ra. Sta­rzec sie­dział, sku­biąc długą brodę i w za­my­śle­niu pa­trząc na Faya. Riona z kolei cały czas lekko się uśmie­cha­ła, opie­ra­jąc się o ścia­nę.

– A co z wy­sła­ną przez nich wia­do­mo­ścią? Czy mogę ją zo­ba­czyć? – Fay zde­cy­do­wał się prze­rwać mil­cze­nie.

–  Nie­wie­le da się z niej wy­wnio­sko­wać, ale po­dejdź, pro­szę.

Sfa­ty­go­wa­na ko­per­ta wy­glą­da­ła, jakby prze­by­ła długą i trud­ną prze­pra­wę. Adres za­pi­sa­no drżą­cym, nie­wy­raź­nym pi­smem, na widok któ­re­go Fay od razu umiał sobie wy­obra­zić roz­trzę­sie­nie nadaw­cy. Wy­cią­gnął list, uj­mu­jąc go ostroż­nie, po czym roz­pro­sto­wał po­mię­tą kart­kę.

Po­trze­bu­je­my wspar­cia, je­ste­śmy uwię­zie­ni. Ona wie, kim je­ste­śmy. Wie o Biu­rze. Wie­dzia­ła już gdy zo­ba­czy­ła nas po raz pierw­szy. Chce zmie­nić całą hi­sto­rię. Wy­ślij­cie kogoś, BŁA­GA­MY.

Na­pi­sa­na w po­śpie­chu, jak przy­pusz­czał Łowca, wia­do­mość nie miała pod­pi­su, co wię­cej, od­czy­ta­nie jej spra­wi­ło mu nie­ma­ły kło­pot. Wy­świech­ta­ny pa­pier bar­wi­ły po­dej­rza­ne plamy, któ­rych nie umiał zi­den­ty­fi­ko­wać. Cho­ciaż list był tak krót­ki i nie­zbyt kon­kret­ny, jego treść zdą­ży­ła nim wstrzą­snąć.

– To pierw­szy raz, kiedy ktoś z Biura od­wie­dził ten świat, praw­da? W takim razie skąd kto­kol­wiek z bo­ha­te­rów wie­dział o jego ist­nie­niu?

– Dobre py­ta­nie. – Hmm’oga­nin zdjął oku­la­ry i prze­tarł oczy, wzdy­cha­jąc. – Wła­śnie tego chcie­li­by­śmy się do­wie­dzieć. Lo­gicz­ne by­ło­by za­ło­że­nie, że ktoś jed­nak przy­był tam przed wy­sła­ny­mi prze­ze mnie Łow­ca­mi i coś po­wie­dział księż­nicz­ce… ale pro­blem po­le­ga na tym, że żadne z na­szych urzą­dzeń nie wy­kry­ło wcze­śniej­szych wizyt w tym świe­cie.

– Mimo wszyst­ko chyba musi być w to za­mie­sza­ny ktoś z Biura. – Riona przy­gry­zła wargę w za­my­śle­niu. – Cie­ka­we tylko, w jaki spo­sób.

Fay po­wo­li po­ki­wał głową. Nie bę­dzie łatwo, po­my­ślał, zbie­ra­jąc z biur­ka wszyst­kie ma­te­ria­ły do­ty­czą­ce misji. Na szczy­cie ster­ty po­ło­żył nie­po­ko­ją­cą wia­do­mość od Łow­ców. Wiel­ki zegar na ścia­nie wydał z sie­bie prze­raź­li­wy, ję­czą­cy dźwięk, a wska­zów­ki prze­su­nę­ły się w stro­nę na­pi­su „GO­DZI­NA XVII – czas ak­tyw­nej fan­ta­zji, ale do­brze by­ło­by też wypić kawę”.

– Trze­ba na­pra­wić to ustroj­stwo. – Kre­ator łyp­nął na tar­czę z dez­apro­ba­tą. – Od kiedy w świe­cie Wy­obraź­ni źle się dzie­je, za­czął strasz­nie skrze­czeć, co tylko do­wo­dzi, że na­praw­dę trze­ba przy­wró­cić tu po­rzą­dek. Le­piej już idź, Fayu. Po­wi­nie­neś po­rząd­nie wy­po­cząć, zanim wy­ru­szysz, a chcie­li­by­śmy, żebyś zro­bił to jak naj­szyb­ciej.

Łowca skło­nił się i wy­co­fał w kie­run­ku ozdob­nych drzwi. Gdy wy­szedł i za­mknął je za sobą, przez chwi­lę na­słu­chi­wał, czy zza ścia­ny nie do­bie­ga­ją przy­ci­szo­ne głosy, ale od­po­wie­dzia­ła mu cisza. Smok na­ma­lo­wa­ny na wro­tach spoj­rzał na niego srogo, jakby usi­ło­wał za­chę­cić go do odej­ścia, więc Fay nie­chęt­nie ru­szył w stro­nę scho­dów, po czym udał się w kie­run­ku swo­je­go po­ko­ju.

Do­tarł­szy, omiótł po­miesz­cze­nie wzro­kiem, z nie­ja­kim żalem do­strze­ga­jąc kupkę ksią­żek na biur­ku, cze­ka­ją­cych na prze­czy­ta­nie i ku­szą­cych wie­lo­barw­ny­mi okład­ka­mi. Nie­ste­ty, lek­tu­ra mu­sia­ła po­cze­kać – kto wie, jak długo, bio­rąc pod uwagę, że miał przed sobą po­ten­cjal­nie długą i nie­bez­piecz­ną po­dróż.

Usiadł na krze­śle, po czym wy­cią­gnął dłoń, za­ta­cza­jąc nią okrąg wokół lampy sto­ją­cej na bla­cie. Mru­cząc słowa za­klę­cia, pstryk­nął pal­ca­mi, a wtedy ka­ga­nek roz­bły­snął bla­do­fio­le­to­wym świa­tłem, w któ­rym tań­czy­ły ta­jem­ni­cze ogni­ki w róż­nych ko­lo­rach. Blask przy­ku­wał wzrok i hip­no­ty­zo­wał, więc Fay przy­glą­dał mu się przez dłuż­szą chwi­lę. Ma­gicz­na lampa była pa­miąt­ką z jed­nej z pierw­szych misji i za­wsze do­da­wa­ła mu otu­chy. Miał do niej sen­ty­ment, bo przy­po­mi­na­ła mu o świe­tli­kach po­cho­dzą­cych z jego świa­ta, więc czę­sto jej uży­wał.

Opie­ra­jąc się wy­god­nie, za­czął po­now­nie stu­dio­wać ma­te­ria­ły otrzy­ma­ne w ga­bi­ne­cie Kre­ato­ra. Nie było ich dużo, więc nie do­wie­dział się zbyt wiele, ale nie­po­ko­ił go fakt, że w obcej hi­sto­rii wy­stę­po­wa­ły wróż­ki – i to w roli czar­nych cha­rak­te­rów. Oczy­wi­ście wie­dział, że każdy autor mógł ina­czej wy­obra­żać sobie fa­erie, więc pew­nie były stwo­rze­nia znacz­nie róż­nią­ce się od niego, ale mimo to czuł się nie­swo­jo. Co wię­cej, skoro głów­na bo­ha­ter­ka to­czy­ła z nimi wojnę, to nie­wy­klu­czo­ne, że nie ucie­szy się na jego widok. Im wię­cej my­ślał o tym, co mogło przy­nieść to spo­tka­nie, tym bar­dziej ner­wo­wy się sta­wał. Prze­śle­dził akta w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji do­ty­czą­cych za­gi­nio­nych Łow­ców. Nie­ste­ty, żad­ne­go z nich nie zdą­żył po­znać w Biu­rze, ale wy­da­wa­li się na tyle cha­rak­te­ry­stycz­ni, żeby mógł ich roz­po­znać z opisu.

Ro­bi­ło się coraz ciem­niej, a zza okna do po­ko­ju wpa­dał chłod­ny wiatr. Fay się­gnął po koc, któ­rym szczel­nie się opa­tu­lił. Sku­lo­ny na krze­śle, przy­glą­dał się, jak zza szyb nad­cią­ga­ją cho­chli­ki, przy­cią­ga­ne bla­skiem lampy. Po­pi­sku­jąc, za­czę­ły gro­ma­dzić się i wi­ro­wać wokół ka­gan­ka. Łowca ziew­nął prze­cią­gle, czu­jąc, że zmę­cze­nie za­czy­na przej­mo­wać nad nim kon­tro­lę, więc wstał, by zga­sić świa­tło i na­kło­nić rój stwo­rzeń do odej­ścia. Za­mknąw­szy okno, po­ło­żył się na łóżku, skry­wa­jąc pod koł­drą zzięb­nię­te stopy. Sen nad­szedł nie­dłu­go, lecz nie był tak spo­koj­ny i od­prę­ża­ją­cy, jak Fay mógł­by się spo­dzie­wać.

 

Chło­piec leżał na ziemi z za­mknię­ty­mi ocza­mi, wdy­cha­jąc po­wie­trze prze­peł­nio­ne za­pa­chem kwia­tów. Źdźbła trawy ko­ły­sa­ły się na wie­trze, draż­niąc i ła­sko­cząc jego skórę, jakby pró­bo­wa­ły się z nim dro­czyć. Ode­tchnął głę­bo­ko i spoj­rzał w górę. Po nie­bie le­ni­wie prze­su­wa­ły się ob­ło­ki, to­wa­rzy­sząc wio­sen­ne­mu słoń­cu, które roz­świe­tla­ło po­kry­te zie­le­nią wzgó­rza.

Zda­wa­ło się, że czas się za­trzy­mał. Do czu­łych uszu do­bie­gał je­dy­nie od­głos pisz­czą­cych cho­chli­ków, ota­cza­ją­cych go ze wszyst­kich stron, krę­cąc się wokół dłoni i stóp. Czło­wie­ko­wi trud­no by­ło­by wy­ło­wić go wzro­kiem spo­śród traw, ale dzi­kie stwo­rze­nia wy­czu­wa­ły ma­gicz­ną krew, po­dą­ża­jąc za nią jak sło­necz­ni­ki śle­dzą­ce wę­drów­kę słoń­ca.

– Fay! – Ra­do­sny krzyk prze­rwał mu roz­my­śla­nia. – Fay, je­steś tu?! Ode­zwij się!

Stęk­nął z wy­sił­ku, wspie­ra­jąc się na ręce. Pod­niósł się, osła­nia­jąc dło­nią oczy i wy­pa­tru­jąc wła­ści­cie­la głosu. W od­da­li uj­rzał chło­pa­ka, który za­cie­kle ma­chał, roz­glą­da­jąc się w różne stro­ny.

– El­liot! – za­wo­łał Fay. – Tutaj!

El­liot pod­biegł ku niemu, prze­ska­ku­jąc gęste trawy. Na jego twa­rzy wid­niał sze­ro­ki uśmiech, a oczy błysz­cza­ły en­tu­zja­zmem.

– Oj­ciec pla­nu­je urzą­dzić ban­kiet z oka­zji uro­dzin mojej sio­stry. – Po­chy­lił się do przo­du, cięż­ko dy­sząc. – Od­bę­dzie się za ty­dzień.

– I to z tego po­wo­du się tak cie­szysz? Za­wsze twier­dzi­łeś, że twoja sio­stra to ba­chor, który na nic się nie przy­da­je.

– Bo to sto pro­cent praw­dy. – El­liot spoj­rzał na niego z po­wa­gą. – Ale tym razem jest ina­czej. Oj­ciec po­wie­dział, że przy­ja­dą go­ście z in­nych kró­lestw i przy­wio­zą pre­zen­ty. Udało mi się go na­mó­wić, żeby po­pro­sił o smo­cze cze­ko­lad­ki!

Smo­cze cze­ko­lad­ki nie tylko sma­ko­wa­ły wy­bor­nie, ale spra­wia­ły, że ten, kto je zjadł, na kilka go­dzin na­bie­rał spe­cjal­nych zdol­no­ści, ta­kich jak la­ta­nie czy zio­nię­cie ogniem. Cza­sem zda­rza­ło się, że ktoś miał nie­co­dzien­ne wizje. Od kiedy jeden ze straż­ni­ków po­chło­nął całe pu­deł­ko sło­dy­czy i za­czął beł­ko­tać o in­wa­zji prze­ro­śnię­tych ba­kła­ża­nów na dwo­rze, ich im­port zo­stał znacz­nie ogra­ni­czo­ny.

– To nie wszyst­ko! – dodał El­liot, pod­ska­ku­jąc z ra­do­ści. – Będą też na przy­kład cu­kro­we ważki, miód z kwia­tu pa­pro­ci i ty­gry­sie ja­go­dy. My­ślisz, że ktoś za­uwa­ży, jak ze stołu znik­nie bu­tel­ka piwa?

– Jeśli się po­sta­ram, to nigdy w życiu. – Fay uśmiech­nął się prze­bie­gle. – Mam tylko na­dzie­ję, że bę­dzie dużo je­dze­nia dla wró­żek.

– Daj spo­kój, oj­ciec na pewno roz­ka­że przy­go­to­wać cały osob­ny stół. To bę­dzie hucz­ne przy­ję­cie, więc po­ja­wią się wszy­scy waż­nia­cy fa­erie.

Jak by nie pa­trzeć, El­liot mu­siał mieć rację. Ve­alia była pięk­ną kra­iną pełną bo­gactw i buj­nej na­tu­ry, ale wiele z tego za­wdzię­cza­ła współ­pra­cy ludzi i wró­żek. Wza­jem­nie się wspie­ra­li, dzię­ki czemu udało im się zbu­do­wać har­mo­nij­ne spo­łe­czeń­stwo, które żyło w do­bro­by­cie. Dzię­ki magii fa­erie i ad­mi­ni­stra­cji ludzi od wielu wie­ków w kró­le­stwie pa­no­wał spo­kój i uro­dzaj.

– Świet­nie. To ile lat koń­czy twoja sio­stra?

– Dwa. – El­liot wy­glą­dał, jakby wła­śnie po­łknął cy­try­nę. – Robi się tylko gor­sza i gor­sza.

– Wła­ści­wie czemu wcze­śniej nie urzą­dzi­li­ście ta­kie­go przy­ję­cia?

– Nie wiem, ale po­dob­no dru­gie uro­dzi­ny to wy­jąt­ko­wa data, bo wtedy sym­bo­licz­nie prze­sta­je się być nie­mow­lę­ciem, czy coś. Dziec­ku ob­ci­na się włosy i prze­bie­ra je w dziw­ne ciu­chy. Ana­bel­le bę­dzie strasz­nie głu­pio wy­glą­dać. – Przy­ja­ciel wzru­szył ra­mio­na­mi. – Dla mnie też zor­ga­ni­zo­wa­li taki ban­kiet, ale nic nie pa­mię­tam. Może to i do­brze.

– Cza­sem nie do końca ro­zu­miem ludz­kie zwy­cza­je.

– Ja też. – El­liot wy­szcze­rzył się i klep­nął Faya w ramię. – Ale przy­naj­mniej nie zbie­ra­my nek­ta­ru z łąk koło mia­sta, jak nie­któ­rzy, ha, ha. Chodź­my do pa­ła­cu.

Fay po­ka­zał mu język i scho­wał się za ple­ca­mi chłop­ca, po czym mach­nął ręką w stro­nę la­ta­ją­cych w po­bli­żu cho­chli­ków, a te za­ata­ko­wa­ły włosy El­lio­ta. Ofia­ra za­czę­ła krzy­czeć, pa­trząc z wy­rzu­tem na chi­cho­czą­ce­go przy­ja­cie­la.

– Tym razem cię oszczę­dzę, ale pa­mię­taj, nie za­dzie­raj z fa­erie.

 

 

– Dro­dzy go­ście i pod­da­ni! – Król po­stu­kał ły­żecz­ką o kie­lich. – Ze­bra­li­śmy się dzi­siaj, aby uczcić dzień dru­gich uro­dzin mojej córki, a dla was, miesz­kań­cy Ve­alii, księż­nicz­ki An­na­bel­le! Chciał­bym ser­decz­nie po­wi­tać smo­cze­go im­pe­ra­to­ra, kró­lo­wą ifry­tów, ce­sa­rza pod­wod­ne­go kró­le­stwa, a także księ­cia fa­erie. To jesz­cze nie wszy­scy, sły­sza­łem, że kró­lew­na z pół­no­cy przy­pad­kiem ukłu­ła się kol­cem róży i za­snę­ła, więc się spóź­ni, ale mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go do nas do­łą­czy.

Z tru­dem usa­do­wił nie­mow­lę na ko­la­nach, w czym prze­szka­dzał mu po­kaź­ny brzuch. Z wy­ra­zem ab­so­lut­ne­go za­chwy­tu na twa­rzy po­gła­skał dziec­ko po wło­sach. An­na­bel­le sze­ro­ko otwo­rzy­ła zie­lo­ne oczy i z cie­ka­wo­ścią przyj­rza­ła się twa­rzom ob­ser­wu­ją­cych ją gości, gul­go­cząc w sobie tylko zna­nym ję­zy­ku.

– Czyż nie jest roz­kosz­na? – Wład­ca zła­pał ją za po­li­czek. – Za kilka lat będę mu­siał oso­bi­ście roz­pra­wić się ze wszyst­ki­mi ad­o­ra­to­ra­mi.

An­na­bel­le zi­ry­to­wa­na na­bra­ła po­wie­trza w po­licz­ki i wstrzy­ma­ła od­dech, po czym wrza­snę­ła.

– No, no, chodź do ma­mu­si. – Ko­bie­ta w zdob­nej sukni ba­lo­wej czym prę­dzej za­bra­ła dziec­ko, które na­tych­miast za­mil­kło. – Ko­cha­nie, tyle razy ci po­wta­rza­łam, żebyś tego nie robił.

Król ro­ze­śmiał się grom­ko, kle­piąc się po brzu­chu.

– Kon­ty­nu­ując… – Uniósł kie­lich. – …chciał­bym po­dzię­ko­wać wam za przy­by­cie i wznieść toast za zdro­wie An­na­bel­le oraz dal­szy roz­wój Ve­alii. Je­stem nie­zwy­kle wdzięcz­ny, że świę­tu­je­cie dziś ze mną i za­wsze wspie­ra­cie nasze kró­le­stwo. Go­ści­my dziś przy­by­szów z od­le­głych krain! To ogrom­ny za­szczyt. Si­dh­ma­re, ksią­żę fa­erie, zgo­dził się ob­da­rzyć An­na­bel­le bło­go­sła­wień­stwa­mi swo­je­go ludu.

Ukło­nił się księ­ciu. Ja­sno­wło­sy, drob­ny męż­czy­zna o ostro za­koń­czo­nych uszach od­po­wie­dział ski­nie­niem głowy. An­na­bel­le usi­ło­wa­ła zdmuch­nąć z czoła za­błą­ka­ny ko­smyk wło­sów, który wy­msknął się spod ko­lo­ro­we­go czep­ka. Wier­ci­ła się, wy­raź­nie znie­cier­pli­wio­na fak­tem, że musi sie­dzieć w nie­wy­god­nym ubra­niu na wi­do­ku tylu osób. Kró­lo­wa do­tknę­ła ra­mie­nia męża, usi­łu­jąc go dys­kret­nie po­na­glić.

 – Do­brze, do­brze. W takim razie – niech żyją wszyst­kie kró­le­stwa, niech żyje Ve­alia i niech żyje An­na­bel­le!

Wokół roz­le­gły się ra­do­sne okrzy­ki, a go­ście czym prę­dzej opróż­ni­li kie­lisz­ki. Kró­lo­wa po­sta­wi­ła córkę obok sie­bie, więc ta z ulgą ci­snę­ła cze­pek na pod­ło­gę i po­drep­ta­ła w kie­run­ku mniej­sze­go stołu, przy któ­rym sie­dzie­li El­liot z Fayem wraz z gro­nem in­nych dzie­ci.

– Je­stem w nie­bie. – El­liot po­chła­niał ba­becz­ki cze­ko­la­do­we z miną su­ge­ru­ją­cą, jakby zaraz miał się roz­pła­kać. – Rany, jakie to jest dobre.

– Spró­buj tego. – Fay pod­su­nął mu ta­lerz. – To cia­sto z ma­gicz­ny­mi ne­nu­fa­ra­mi ze­bra­ny­mi przez nimfy wodne.

– Je­ftef pe­fien, fe to ja­dal­ne? – wy­beł­ko­tał El­liot, z wa­ha­niem uno­sząc ły­żecz­kę. – Fred­nio bfmi.

– Za­ufaj mi, jest naj­smacz­niej­sze na świe­cie.

Nim El­liot zdą­żył pod­jąć de­cy­zję, mała rącz­ka na­le­żą­ca do An­na­bel­le zła­pa­ła cia­sto. Księż­nicz­ka wpa­ko­wa­ła je sobie do buzi, roz­sma­ro­wu­jąc krem na całej twa­rzy, co zda­wa­ło się bar­dzo ją bawić. Prze­żu­ła wy­piek i pi­snę­ła ra­do­śnie.

– Chyba po­sma­ko­wa­ło – mruk­nął Fay.

– No nieee. – El­liot się­gnął po chu­s­tecz­ki i za­czął nie­po­rad­nie wy­cie­rać buzię dziec­ka. – I po co tu przy­szłaś?

– Mniam, mniam – od­po­wie­dzia­ła An­na­bel­le ob­ra­żo­nym tonem.

Od­wró­ci­ła się osten­ta­cyj­nie, po czym po­de­szła do Faya, pa­trząc na niego z za­in­try­go­wa­niem. Wy­cią­gnę­ła umo­ru­sa­ną dłoń, by po­cią­gnąć go za jasny lok. Chło­piec syk­nął z bólu.

– Czy ksią­żę Si­dh­ma­re zde­cy­do­wał się dać jej nad­ludz­ką siłę? – wy­mam­ro­tał, czym prę­dzej od­su­wa­jąc się od dziec­ka, ale An­na­bel­le nie da­wa­ła za wy­gra­ną, się­ga­jąc ku jego uszom.

– Fa­erie – za­śmia­ła się. – Hi, hi. Bzy­dal.

Po­wie­dzia­ła to bez zło­śli­wo­ści, za to z sym­pa­tią, jakby chcia­ła się po­dro­czyć. W jej oczach za­mi­go­ta­ły fi­glar­ne bły­ski.

– Sama nie je­steś lep­sza, po­ga­da­my, jak bę­dziesz miała kom­plet zębów – od­gryzł się Fay.

Dziec­ko za­gru­cha­ło w od­po­wie­dzi i usia­dło na pod­ło­dze. El­liot wes­tchnął z iry­ta­cją, uno­sząc sio­strę i ostroż­nie sa­dza­jąc ją na krze­śle obok.

– Prze­zię­bisz się, nie mó­wiąc o tym, że bę­dziesz jesz­cze brud­niej­sza – po­uczył. – Tro­chę ogła­dy, w końcu w na­szych ży­łach pły­nie kró­lew­ska krew.

– Ho, ho, star­szy brat świe­ci przy­kła­dem, my­ślał­by kto. – Fay nie mógł się po­wstrzy­mać.

El­liot po­czer­wie­niał, marsz­cząc brwi, ale nie od­po­wie­dział. Mimo że nie­ustan­nie na­rze­kał na małą An­na­bel­le, tak na­praw­dę dbał o sio­strę i chciał być dla niej au­to­ry­te­tem, ale od kiedy kilka mie­się­cy wcze­śniej po­znał Faya, to młody fa­erie stał się ulu­bień­cem dziew­czyn­ki.

– Nie bądź taki mądry, tylko le­piej zaj­mij się re­ali­za­cją na­sze­go taj­ne­go planu. – El­liot rzu­cił mu zna­czą­ce spoj­rze­nie. – Mo­żesz przy oka­zji przy­nieść wię­cej chu­s­te­czek, bo zna­jąc An­na­bel­le, mogą się jesz­cze przy­dać.

Fay­owi nie trze­ba było dwa razy po­wta­rzać. Se­kret­na ope­ra­cja do­ty­czy­ła zdo­by­cia bu­tel­ki piwa, sto­ją­ce­go na stole do­ro­słych. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie spra­wi­ło­by mu to żad­ne­go kło­po­tu, ale wśród gości znaj­do­wa­ło się wiele ma­gicz­nych stwo­rzeń, dla któ­rych wy­tro­pie­nie ma­łe­go zło­dzie­ja fa­erie nie by­ło­by zbyt trud­ne. Mu­siał więc uwa­żać, ale gra była warta świecz­ki.

Mięk­ko, na pal­cach prze­szedł koło wład­czy­ni pod­wod­ne­go kró­le­stwa, sta­ra­jąc się wy­glą­dać jak naj­mniej po­dej­rza­nie. Ko­bie­ta zer­k­nę­ła na niego obo­jęt­nie, ru­sza­jąc usta­mi jak ryba. Prze­do­staw­szy się dalej, po­słał nie­mra­wy uśmiech smo­cze­mu im­pe­ra­to­ro­wi, usi­łu­jąc nie zdra­dzić się z obrzy­dze­niem, które po­czuł na widok tłu­ste­go mięsa le­żą­ce­go na jego ta­le­rzu. Wy­mi­nął roz­ma­wia­ją­cą z oży­wie­niem grupę dżi­nów i ifry­tów. Za­trzy­mał się przed grupą ro­ze­śmia­nych nimf, za­sta­na­wia­jąc się, w jaki spo­sób przejść koło nich nie­zau­wa­żo­nym. Przez chwi­lę stał w miej­scu, wa­ha­jąc się, aż w końcu uznał, że naj­le­piej bę­dzie po pro­stu iść przed sie­bie i za­ła­twić spra­wę tak szyb­ko, jak to moż­li­we.

Pew­nym kro­kiem przy­bli­żył się do stołu, wi­dząc bu­tel­kę wy­peł­nio­ną bursz­ty­no­wym na­po­jem. Jesz­cze tylko parę cen­ty­me­trów na­przód, a bę­dzie mógł jej do­się­gnąć. Wy­cią­gnął rękę naj­da­lej jak po­tra­fił, a gdy do­tknął szkła, uśmiech­nął się i szyb­ko za­gar­nął łup.

Po­czuł dłoń na ra­mie­niu i prze­kli­na­jąc w duchu, po­wo­li od­wró­cił głowę. Za jego ple­ca­mi stała ko­bie­ta o nie­co­dzien­nej uro­dzie. Była nad­zwy­czaj wy­so­ka, do tego stop­nia, że Fay, mimo że dość wy­ro­śnię­ty jak na dziec­ko fa­erie, wy­glą­dał przy niej jak ka­rzeł. Nie­zna­jo­ma prze­krzy­wi­ła głowę, przy­glą­da­jąc mu się na wpół kar­cą­co, a na wpół z roz­ba­wie­niem, a wtedy chło­piec zwró­cił uwagę na jej nie­sa­mo­wi­te oczy o in­ten­syw­nie fioł­ko­wej bar­wie. W wy­ra­zie po­cią­głej twa­rzy kryło się coś do­stoj­ne­go.

– Grzecz­ni chłop­cy się tak nie za­cho­wu­ją – ode­zwa­ła się. – Chyba po­wi­nie­neś odło­żyć to na miej­sce, praw­da?

– Pani… jest czło­wie­kiem? – Skon­fun­do­wa­ny, po­słusz­nie od­sta­wił bu­tel­kę.

– I tak, i nie. Je­stem przede wszyst­kim cza­ro­dziej­ką.

Fay nie­świa­do­mie otwo­rzył buzię, przy­glą­da­jąc się jej z za­sko­cze­niem. Czło­wiek, który zdo­łał go zła­pać, i to w do­dat­ku ob­da­rzo­ny ma­gicz­nym darem! Nigdy wcze­śniej nie spo­tkał ta­kiej osoby.

– Mo­żesz mówić mi Riona – do­da­ła, roz­ba­wio­na jego re­ak­cją.

– Ja mam na imię Fay.

– Miło mi cię po­znać. A skoro już roz­ma­wia­my, Fayu, to chcia­ła­bym pro­sić cię o drob­ną przy­słu­gę. – Po­chy­li­ła się nad nim, zni­ża­jąc głos do szep­tu. – Czy mo­żesz prze­ka­zać tę wia­do­mość księ­ciu Si­dh­ma­re? To po­uf­na spra­wa.

Od­su­nął się, nie­uf­nie ba­da­jąc za­wi­niąt­ko po­da­ne mu przez Rionę. Nie wy­glą­da­ło, jakby w środ­ku miało znaj­do­wać się coś nie­bez­piecz­ne­go, ale fakt, że ko­bie­ta z nie­wia­do­mych przy­czyn nie chcia­ła sama do­star­czyć wia­do­mo­ści, spra­wiał, że robił się po­dejrz­li­wy.

– Dla­cze­go aku­rat ja?

– Za­le­ży mi na tym, żeby nikt inny nie za­uwa­żył, że coś mu prze­ka­za­łam, a chyba przy­znasz, że wy­róż­niam się z tłumu. Spo­koj­nie, to nic strasz­ne­go. – Uśmiech­nę­ła się prze­pra­sza­ją­co. – W ra­mach po­dzię­ki coś ci po­da­ru­ję.

Chło­piec wci­snął za­wi­niąt­ko za pa­zu­chę i spoj­rzał na nią wy­cze­ku­ją­co. Riona wy­cią­gnę­ła przed sie­bie za­ci­śnię­tą pięść i po­wo­li otwo­rzy­ła dłoń, na któ­rej mi­go­ta­ło zie­lo­ne świa­tło. Gdy znik­nę­ło, oczom Faya uka­za­ła się torba pełna cu­kier­ków.

– To dia­bel­skie kar­mel­ki – wy­ja­śni­ła. – Nie zjedz wszyst­kie­go sam, zwłasz­cza że można mieć po nich mocne wra­że­nia.

Po­chy­lił się, z fa­scy­na­cją przy­glą­da­jąc się pre­zen­to­wi. Nie mógł uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście.

– Dzię­ku­ję bar­dzo!

– Och, to dro­biazg. Pa­mię­taj, żeby prze­ka­zać wia­do­mość. Pew­nie jesz­cze się spo­tka­my.

Pod­niósł głowę, żeby dodać coś jesz­cze, ale cza­ro­dziej­ka znik­nę­ła. Zdzi­wio­ny ro­zej­rzał się po sali, ale ni­g­dzie nie uświad­czył dłu­gich, czar­nych wło­sów, ani choć­by czło­wie­ka o wzro­ście Riony. Po­dra­pał się po po­licz­ku, prze­no­sząc wzrok na bu­tel­kę. Skoro raz zo­stał zła­pa­ny, to le­piej było już nie ry­zy­ko­wać. Po na­my­śle za­brał ze stołu sto­jak z chu­s­tecz­ka­mi i z po­wro­tem ru­szył w stro­nę El­lio­ta.

 

Fay gwał­tow­nie się po­ru­szył, gdy sen się zmie­nił. Wspo­mnie­nie ban­kie­tu za­czę­ło się roz­pły­wać. Zo­ba­czył jesz­cze twarz An­na­bel­le, która wi­ta­ła go ra­do­snym krzy­kiem, kiedy wra­cał do stołu. El­liot nie był już na­bur­mu­szo­ny i też ocze­ki­wał jego po­wro­tu. Po chwi­li jed­nak ob­ra­zy znik­nę­ły, ustę­pu­jąc kom­plet­nej ciem­no­ści.

Mrok przy­wo­łał ko­lej­ne wizje, tym razem nie­skład­ne i nie­spo­koj­ne. Przy­nio­sły ze sobą sceny bitew, krzy­ki prze­ra­żo­nych ludzi oraz szczęk broni. Fay jęk­nął, prze­wra­ca­jąc się na drugi bok, gdy przed ocza­mi sta­nę­ły mu blade, wy­peł­nio­ne prze­ra­że­niem twa­rze przy­ja­ciół. Wier­cił się coraz moc­niej, a dło­nie po­kry­ły się potem. Ko­lej­ne ob­ra­zy roz­bły­ska­ły w jego gło­wie, nie chcąc dać mu spo­ko­ju. Do­pie­ro gdy uj­rzał krew i nie­mal po­czuł jej za­pach, nagle otwo­rzył sze­ro­ko oczy i usiadł w łóżku, z tru­dem ła­piąc od­dech.

Takie sny długo już go nie na­wie­dza­ły. Jak na złość mu­sia­ły na­dejść wła­śnie noc przed tak ważną misją. W sumie mógł się tego spo­dzie­wać – świat, do któ­re­go się wy­bie­rał, tak bar­dzo ko­ja­rzył mu się z Ve­alią, że pew­nie po­ru­szył w nim nie­jed­ną czułą stru­nę.

Był śro­dek nocy, a widok za oknem wy­da­wał się nie­przy­stęp­ny i zimny. Szafa rzu­ca­ła zło­wro­gi cień, a jed­no­staj­ne ty­ka­nie ze­ga­ra za­miast uspo­ka­jać Faya, do­pro­wa­dza­ło go do sza­leń­stwa. W jego na­tu­rze i tak nie leżał spo­kój i bez­czyn­ne cze­ka­nie na roz­wój wy­da­rzeń, więc wy­sko­czył z po­ście­li, zła­pał ka­ga­nek w jedną rękę, a ma­te­ria­ły do­ty­czą­ce misji w drugą, i pod­szedł do drew­nia­nych drzwi. Mu­siał się tro­chę na­gim­na­sty­ko­wać, żeby móc je otwo­rzyć, a w do­dat­ku uczy­nić to moż­li­wie cicho. Za­wia­sy za­pro­te­sto­wa­ły skrzyp­nię­ciem, kiedy opusz­czał pokój.

Sta­wiał ko­lej­ne kroki po scho­dach, wokół sie­bie nie mając żywej duszy. Na szczę­ście w ciem­no­ściach umiał prze­miesz­czać się rów­nie zwin­nie jak zwy­kle, choć czuł się tro­chę nie­swo­jo. Jesz­cze nigdy nie wy­ru­szał na misję w nocy. Teo­re­tycz­nie nie było to za­bro­nio­ne, ale nie są­dził, by takie sy­tu­acje zda­rza­ły się za czę­sto.

Wrota do Ar­chi­wum Misji za­mknę­ły się za nim z gło­śnym hu­kiem, ale Hmm’oga­nin strze­gą­cy wej­ścia tylko wy­mam­ro­tał coś nie­zro­zu­mia­łe­go, a potem dalej smacz­nie spał. Łowca pod­szedł do kon­tu­aru, by trą­cić ol­brzy­ma w bok.

– Hej, obudź się.

Straż­nik z tru­dem roz­chy­lił ocię­ża­łe po­wie­ki i spoj­rzał na niego pół­przy­tom­nie. Po­wrót do rze­czy­wi­sto­ści zajął mu kilka se­kund, pod­czas któ­rych na jego twa­rzy zdą­żył po­ja­wić się wyraz zro­zu­mie­nia, by po chwi­li ustą­pić iry­ta­cji.

– Zwa­rio­wa­łeś? – burk­nął. – Co ty tu ro­bisz o ta­kiej porze?

– Muszę wy­ru­szyć na misję – wy­ja­śnił Fay, sta­ra­jąc się nie brzmieć zbyt nie­grzecz­nie. Przy całej nie­chę­ci do Hmm’oga­ni­na ro­zu­miał, że nie­ko­niecz­nie uśmie­cha­ło mu się bu­dze­nie w środ­ku nocy. – To spra­wa nie­cier­pią­ca zwło­ki. Do­sta­łem zle­ce­nie bez­po­śred­nio od Kre­ato­ra.

Pod­su­nął ol­brzy­mo­wi akta misji, a ten wy­da­wał się w lot zro­zu­mieć, o co cho­dzi. Od­chrząk­nął i ze stęk­nię­ciem wy­pro­sto­wał się na fo­te­lu, po czym za­czął szu­kać od­po­wied­niej szu­fla­dy. Prze­ło­żył ster­tę pa­pie­rów, na jed­nym z nich przy­bi­ja­jąc pie­cząt­kę, a na­stęp­nie wci­snął przy­cisk otwie­ra­ją­cy przej­ście do in­nych świa­tów.

– Droga wolna, hmm, hmm… – za­wa­hał się, by po chwi­li po­wie­dzieć coś nie­ocze­ki­wa­ne­go. – Po­wo­dze­nia.

Fay tak się zdzi­wił, że aż wy­mam­ro­tał słowa po­dzię­ko­wa­nia, i zwró­cił się w stro­nę wnęki wy­peł­nio­nej nie­bie­skim świa­tłem. Por­tal mi­go­tał, po­bły­sku­jąc bla­dy­mi iskier­ka­mi, jakby za­pra­szał zbli­ża­ją­ce­go się Łowcę do wspól­nej za­ba­wy. Zanim chło­pak wkro­czył do środ­ka, zdą­żył po­my­śleć, że jak zwy­kle dzia­ła pod im­pul­sem i to nie może skoń­czyć się do­brze, ale już było za późno. Po­sta­wił stopę w kuli ener­gii, a zna­jo­me, nie­przy­jem­ne uczu­cie ogar­nę­ło całe jego ciało, wy­wo­łu­jąc dresz­cze na ple­cach.

Na szczę­ście nie trwa­ło to długo, lecz gdy chłod­ne świa­tło wy­rzu­ci­ło go ze swych objęć, od­krył, że to nie ko­niec po­dró­ży. Zo­rien­to­wał się, że ocze­ki­wa­ny twar­dy upa­dek nie na­stę­pu­je, i wtedy spoj­rzał w dół.

Nie miał grun­tu pod sto­pa­mi. Co wię­cej, od po­wierzch­ni ziemi dzie­li­ła go nie­ba­ga­tel­na od­le­głość. Zie­lo­na trawa przy­bli­ża­ła się z każdą se­kun­dą, a Fay… le­ciał. Krzy­cząc w my­ślach naj­pa­skud­niej­sze prze­kleń­stwa fa­erie, jakie tylko przy­szły mu do głowy, za­czął ma­chać rę­ka­mi i no­ga­mi, usi­łu­jąc przy­po­mnieć sobie za­klę­cia, które mo­gły­by go ura­to­wać. Zdą­żył rzu­cić czar w ostat­niej chwi­li i wy­lą­do­wał, de­wa­stu­jąc klomb ko­lo­ro­wych kwia­tów.

No pięk­nie. Nie­wła­ści­wa ka­li­bra­cja por­ta­lu czy ko­lej­ny atak? po­my­ślał, za­ci­ska­jąc zęby i roz­glą­da­jąc się. Widok roz­cią­ga­ją­cy się wokół wy­parł tę myśl.

Wiel­kie po­ła­cie zie­le­ni wy­glą­da­ły nad wyraz zna­jo­mo, zwłasz­cza ską­pa­ne w słoń­cu. Mimo że w Biu­rze pa­no­wał śro­dek nocy, to tu trwał po­god­ny, cie­pły dzień. Bez­chmur­ne niebo zda­wa­ło się tak spo­koj­ne, że aż trud­no było uwie­rzyć, że gó­ro­wa­ło nad świa­tem nę­ka­nym ty­lo­ma pro­ble­ma­mi. W od­da­li Fay wi­dział ścież­kę pro­wa­dzą­cą do mia­sta. Przy­droż­ne chat­ki, oto­czo­ne dzie­siąt­ka­mi brat­ków, kon­wa­lii i in­nych wio­sen­nych kwia­tów, pre­zen­to­wa­ły się ma­low­ni­czo.

Łowca od­wró­cił się i zo­ba­czył zu­peł­nie inną sce­ne­rię. Przed nim pię­trzy­ło się wiel­kie za­mczy­sko o mu­rach się­ga­ją­cych tak wy­so­ko, że aż za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Nad bu­dow­lą wzno­si­ło się mnó­stwo wie­ży­czek o fi­ne­zyj­nych kształ­tach, ale jedna z nich wy­raź­nie gó­ro­wa­ła nad resz­tą. Gdy Fay zmru­żył oczy, do­strzegł grube, po­skrę­ca­ne pną­cza, które, jak po chwi­li się zo­rien­to­wał, wiły się już u stóp zamku, pro­wa­dząc pro­sto do naj­wyż­szej wieży.

Wie­dział, co po­wi­nien zro­bić. W końcu czy­tał o hi­sto­rii dzie­ją­cej się w Em­me­rish. Ta droga wej­ścia do zamku z pew­no­ścią zo­sta­ła przy­go­to­wa­na dla księ­cia, który miał ura­to­wać głów­ną bo­ha­ter­kę. Ksią­żę za­gi­nął, ale pną­cza po­zo­sta­ły, a teraz, sze­lesz­cząc na lek­kim wie­trze, zda­wa­ły się mówić Łowcy, by z nich sko­rzy­stał.

Nie tra­cąc czasu na za­sta­na­wia­nie się, ostroż­nie po­sta­wił stopę na li­ściu. Zgod­nie z jego ocze­ki­wa­nia­mi, oka­zał się sztyw­ny i dość wy­trzy­ma­ły, by udźwi­gnąć cię­żar chło­pa­ka. Już z nieco więk­szym prze­ko­na­niem pod­niósł drugą nogę.

Wspi­nacz­ka oka­za­ła się mniej uciąż­li­wa, niż są­dził. Co praw­da wolał nie spo­glą­dać w dół, ale chwy­ta­jąc ko­lej­ne li­ście, czuł się pew­nie. Po chwi­li Faya za­czę­ło ogar­niać zmę­cze­nie, ale po­cie­szał go fakt, że każdy cierń czy nie­wy­ro­śnię­ty pą­czek od razu usu­wał się z drogi. Kiedy mu­siał wę­dro­wać tylko po pną­czu za­wie­szo­nym wy­so­ko nad zie­mią, by prze­do­stać się na są­sied­nie wieże, spo­ci­ły mu się ręce, ale po­wta­rzał sobie w duchu, że nawet je­że­li spad­nie, to ura­tu­je się za po­mo­cą magii.

Z tru­dem wy­krę­ca­jąc szyję, by spoj­rzeć w górę, zo­ba­czył, że cel znaj­do­wał się już bli­sko. Się­gnął ku wieży, usi­łu­jąc wy­ma­cać fra­mu­gę okna. Pod­cią­gnął się i już po chwi­li mógł wsu­nąć się do środ­ka.

Zwin­nie wsko­czył do kom­na­ty. Jego uwagę przy­ku­ło ró­żo­we łoże z peł­nym fal­ba­nek bal­da­chi­mem, sto­ją­ce na środ­ku i przy­tła­cza­ją­ce prze­py­chem tak bar­dzo, że do­sta­wał oczo­plą­su od sa­me­go pa­trze­nia. Po­stą­pił o parę kro­ków, czuj­nie roz­glą­da­jąc się na boki. Po­miesz­cze­nie było okrą­głe, a wy­peł­nia­ły je meble i de­ko­ra­cje utrzy­ma­ne w pa­ste­lo­wych ko­lo­rach, ko­ja­rzą­cych mu się z bab­ci­ną bie­li­zną. Gdzie się nie obej­rzał, wi­dział ko­ron­ki, perły oraz świe­cą­ce ozdo­by. Z cie­ka­wo­ścią prze­su­nął dło­nią po to­a­let­ce, przy­glą­da­jąc się rzę­dom ak­ce­so­riów do wło­sów, usta­wio­nych koło plu­szo­we­go misia.

Pokój spra­wiał wra­że­nie, jakby na­le­żał do ma­łe­go dziec­ka. Fay prze­niósł wzrok na łóżko, za­uwa­ża­jąc mi­ster­ną kon­struk­cję z kilku ma­te­ra­ców, które wy­da­wa­ły mu się zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne, ale miały chyba spra­wić, by le­żą­ca na nich osoba czuła się tak kom­for­to­wo, jak nikt inny na świe­cie. Pod­szedł bli­żej, stą­pa­jąc po mięk­kim i nie­wąt­pli­wie kosz­tow­nym dy­wa­nie. Od­chy­lił je­dwab­ną za­sło­nę. Po­mię­dzy nimi na koł­drze znaj­do­wa­ło się wy­brzu­sze­nie. Po­chy­lił się nad nim, by do­strzec, że w łóżku ktoś leżał.

W po­ście­li drze­ma­ła dziew­czy­na z lekko roz­chy­lo­ny­mi usta­mi. Miała drob­ną twarz, lekko za­dar­ty nos i pełne wargi. Dłu­gie, pro­ste włosy o słom­ko­wej bar­wie roz­sy­pa­ły się na po­dusz­kach z wy­ha­fto­wa­ny­mi ró­ża­mi. Spała tak spo­koj­nie, że Łowcy szko­da było ją bu­dzić, zwłasz­cza że nie bar­dzo wie­dział, jak się do tego za­brać. Po na­my­śle zsu­nął koł­drę z ra­mie­nia śpią­cej, po czym de­li­kat­nie do­tknął jej barku.

Wszyst­ko ro­ze­gra­ło się w se­kun­dę. Dziew­czy­na ze­rwa­ła się na równe nogi, od­su­wa­jąc się od Faya na bez­piecz­ną od­le­głość. W tej samej chwi­li po­czuł, jak coś owija się wokół jego stóp, sku­tecz­nie je unie­ru­cha­mia­jąc. Zer­k­nął w dół, by do­strzec, że miał zwią­za­ne łydki. Uniósł głowę, na­po­ty­ka­jąc czuj­ny wzrok wła­ści­ciel­ki po­ko­ju.

Stała w wo­jow­ni­czej pozie, pa­trząc na niego z wy­ra­zem ab­so­lut­ne­go sku­pie­nia. Zmru­żo­ne, szare oczy zda­wa­ły się chłod­no ana­li­zo­wać sy­tu­ację. Mimo sub­tel­nej urody i ró­żo­wej pi­ża­my w jed­no­roż­ce, dziew­czy­na nie wy­glą­da­ła ani nie­win­nie, ani przy­jaź­nie. Wręcz prze­ciw­nie  – przy­po­mi­na­ła stra­te­ga za­sta­na­wia­ją­ce­go się, co zro­bić z jeń­cem wo­jen­nym, lub wręcz dra­pież­ni­ka tuż przed po­żar­ciem ofia­ry.

Wy­cią­gnę­ła dłoń, w któ­rej bły­snę­ły trzy noże, każdy z nich ozdo­bio­ny wiel­ką ko­kar­dą. Bły­ska­wicz­nie rzu­ci­ła nimi w stro­nę chło­pa­ka. Świ­snę­ły tuż koło niego – jeden przy jed­nym uchu, drugi przy dru­gim, a trze­ci, prze­la­tu­jąc, mu­snął włosy na czub­ku jego głowy. Fay gło­śno prze­łknął ślinę i onie­mia­ły wpa­try­wał się w nie­zna­jo­mą.

– Daję ci mi­nu­tę na to, żebyś po­wie­dział, co ro­bisz w moim kró­le­stwie – po­wie­dzia­ła. – Łowca, jak przy­pusz­czam.

Szyb­ko po­ki­wał głową, sam nie wie­dząc, czy przy­zna­nie się do toż­sa­mo­ści po­mo­że mu, czy go po­grą­ży. Naj­wy­raź­niej jed­nak dziew­czy­na i tak do­my­śla­ła się, z kim miała do czy­nie­nia.

– Tak wła­śnie my­śla­łam. Cóż, zgod­nie z za­sa­da­mi kul­tu­ry do­brze by­ło­by za­cho­wać pewne kon­we­nan­se. Ja je­stem Nomia, księż­nicz­ka Em­me­rish – przed­sta­wi­ła się. – Kolej na cie­bie. Ostrze­gam, nawet nie pró­buj zmie­niać wer­sji i twier­dzić, że je­steś moim księ­ciem z bajki. Znam go aż za do­brze i, na­wia­sem mó­wiąc, nie chciał­byś wie­dzieć, co mu się przy­tra­fi­ło.

Koniec

Komentarze

Dość rozczarowujący rozdział. Zaczyna się obietnicą kolejnej misji, po czym następuje mało zajmujący sen bohatera, Nie wiem, być może w dalszym ciągu będzie miał jakieś znaczenie dla ciągłości zdarzeń, ale w tej części wyglądał mi na zapchajdziurę. Interesująco zaczęło być pod koniec, ale, niestety, niczego się nie dowiedziałam, bo nastąpił koniec.

Raixly, ilu jeszcze rozdziałów można się spodziewać?

 

jak gdyby po ich brzmie­niu mógł wy­obra­zić sobie miej­sce. – Em­me­rish.

Brzmie­nie tej nazwy… – Powtórzenie.

 

wspo­mnie­nie szumu wia­tru i świa­teł świe­tli­ków… – Powtórzenie.

Może: …wspomnienie szumu wiatru i błyszczenia/ lśnienia  świetlików

 

Do jego czu­łych uszu do­bie­gał je­dy­nie od­głos pisz­czą­cych cho­chli­ków, ota­cza­ją­cych go ze wszyst­kich stron, krę­cąc się wokół jego dłoni i stóp. Czło­wie­ko­wi trud­no by­ło­by wy­ło­wić go wzro­kiem… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

znie­cier­pli­wio­na fak­tem, że musi sie­dzieć w nie­wy­god­nych ubra­niach… – …nie­wy­god­nym ubra­niu

Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.

 

a go­ście czym prę­dzej opróż­ni­li za­war­tość kie­lisz­ków. – Po wypiciu toastu, puste były kieliszki, nie zawartość, więc: …a go­ście czym prę­dzej opróż­ni­li kie­lisz­ki.

 

Kró­lo­wa po­sta­wi­ła córkę na ziemi, więc ta z ulgą ci­snę­ła cze­pek na pod­ło­gę… – Domyślam się, że starałaś się uniknął powtórzenia, ale nie przypuszczam, aby w pałacowej sali było klepisko.

Proponuję: Kró­lo­wa po­sta­wi­ła córkę obok siebie, więc ta z ulgą ci­snę­ła cze­pek na podłogę

 

krzy­k prze­ra­żo­nych ludzi oraz dźwięk szczę­ku broni. – Szczęk jest dźwiękiem więc wystarczy: …krzy­k prze­ra­żo­nych ludzi oraz szczę­k broni.

 

w ciem­no­ściach umiał po­ru­szać się rów­nie zwin­nie jak zwy­kle, choć czuł się tro­chę nie­swo­jo. Jesz­cze nigdy nie wy­ru­szał na misję w nocy. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Straż­nik z tru­dem roz­chy­lił ocię­ża­łe po­wie­ki i spoj­rzał na niego pół­przy­tom­nym wzro­kiem. – Czy mógł spojrzeć nie używając wzroku?

Wystarczy: Straż­nik z tru­dem roz­chy­lił ocię­ża­łe po­wie­ki i spoj­rzał na niego pół­przy­tom­nie.

 

Nie­wła­ści­wa ka­li­bra­cja por­ta­lu czy ko­lej­ny atak?, po­my­ślał… – Po pytajniku nie stawia się przecinka.

Jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

chwy­ta­jąc ko­lej­ne li­ście, czuł się pew­nie. Po pew­nym cza­sie… – Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …chwytając kolejne liście czuł się pewnie. Po chwili

 

Po pew­nym cza­sie za­czę­ło ogar­niać go zmę­cze­nie, ale po­cie­szał go fakt, że każdy cierń czy nie­wy­ro­śnię­ty pą­czek od razu usu­wał się z jego drogi. – Nadmiar zaimków.

 

Dłu­gie, pro­ste włosy o słom­ko­wej bar­wie roz­sy­pa­ły się po po­dusz­kach… – …roz­sy­pa­ły się na po­dusz­kach

 

Dziew­czy­na wsta­ła i ze­rwa­ła się na równe nogi… – Czy to znaczy, że najpierw wstała, a potem zerwała się na równe nogi? Jak to zrobiła?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sen zdecydowanie ma kluczowe znaczenie. Przy czym być może należało go wstawić trochę później, zobaczymy, gdy poznam zdanie większej liczby osób. Na pewno będę o tym pamiętać i wezmę to pod uwagę przy robieniu większych poprawek, które planuję zrobić, gdy tekstu będzie więcej. :)

Hmm, ilu można się spodziewać… trudno mi to ocenić, ale biorąc pod uwagę to, jak prezentują się moje zapiski co do fabuły i postaci, to na pewno wielu. Nie mam tego rozpisanego konkretnie na rozdziały,  ale myślę, że spokojnie ze dwa razy tyle, co do tej pory. Jak nie więcej.

Poprawki wstawię zaraz!

Dziękuję! :D

Raixly, pytałam o przewidywaną ilość rozdziałów, bo prawdę powiedziawszy, powoli zaczynam się gubić. Może się mylę, ale mam wrażenie, że zmienia się charakter opowieści i zamiast historii poczynań Faya, coraz częściej opisujesz zdarzenia, które mogłyby być samodzielnymi opowiadaniami. Zaczynam się obawiać, czy zdołam dotrwać do końca działalności Biura, szczególnie że wszystko zaczęło się niemal przed rokiem i nie wiadomo jak długo potrwa. Muszę też wyznać, że częstotliwość dodawania kolejnych rozdziałów ogromnie utrudnia zachować w pamięci ciągłości wydarzeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Może powiem tak – pierwsza misja powstała głównie w celu wprowadzenia do zasad działania Biura oraz przestawienia niektórych co ważniejszych postaci. Być może była zbędna, trudno mi to ocenić, jeśli tak, to nabiorę takiej pewności pewnie na późniejszym etapie. Ta historia, która zaczyna się teraz, jest osią fabuły, głównym wątkiem i zamierzam ciągnąć ja mniej więcej do zakończenia, jest ściśle powiązana z Fayem i jego pobytem w Biurze. Jeżeli nie dotrwasz, szkoda, będę wdzięczna za dotychczasową pomoc :) A co do wolnego tempa – dużo w tym prawdy, aczkolwiek mam nadzieję, że teraz będzie mi szło o wiele szybciej. Póki co tak jest, bo nowego rozdziału mam już około połowy.

Fajne ;)

Przynoszę radość :)

To fajnie, że fajne. Mam gotowe dwa kolejne rozdziały (naprawdę chcę przyspieszyć), pierwszy z nich wstawię za kilka dni. :)

Tutaj robi się naprawdę ciekawie! Do tego to wspomnienie z przeszłości – wreszcie wiadomo coś więcej o Fayu. Na pewno wrócę, by dowiedzieć się co dalej.

Opowieść zapowiada się rzeczywiście na bardzo długą. Może przekształć ją z opowiadania na powieść? ;)

 

Nowa Fantastyka