- Opowiadanie: burnett & cooper - Świt bożego narodzenia (DRAGONEZA)

Świt bożego narodzenia (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Świt bożego narodzenia (DRAGONEZA)

Ze skalnej półki na wysokim wzniesieniu Reigen obserwował zmiany, jakie zachodziły w dolinie. Wzrok miał bardzo dobry, a sam, póki co, wolał pozostać w ukryciu, siedział więc po nocach, z daleka w ogóle niewidoczny, z bliska – do złudzenia przypominający kamienny blok, i patrzył, jak niedawno przybyłe istotki przemykają między ogniskami, tańczą lub się biją, chwiejnym krokiem chodzą spać do pokrytych skórami namiotów.

Pierwszy raz widział zwierzęta, które używały ognia i hodowały inne gatunki. Uznał to za odkrycie na tyle ciekawe, by podzielić się nim z kuzynami. Poprosił wędrowne ptaki o przekazanie zaproszenia. Wiedział, że będzie musiał poczekać – nawet ptakom nie jest łatwo znaleźć Nidhogga i Jormunga. Ale Reigen miał czas. Dużo czasu. Tak mu się przynajmniej wydawało. Przez liczne dni, które spędził następnie w oczekiwaniu, narosły w nim niemal ojcowskie uczucia wobec tych małych stworzeń, mozolnie budujących swój byt z płodów lasu i stepu.

Kuzyni przybyli nocą, jednocześnie. Skinęli głowami na powitanie, chwilę posiedzieli w milczeniu. Smoki takie są: oszczędzają słowa i czyny.

– To chyba jakiś gatunek niedźwiedzi – powiedział w końcu Nidhogg.

– Dość inteligentni, jak na istoty żyjące w stadach – zauważył Jormung. – Szybko się mnożą?

– Posłałem po was przed sześcioma księżycami. Od tego czasu populacja jest na stałym poziomie około dwustu sztuk. Pojawiły się za to dwie nowe, podobne grupy, wzdłuż rzeki, w kierunku południowo-wschodnim.

– Powinniśmy ich pozabijać – Nidhogg jak zawsze był radykalny. Niezmienny, niczym czerń jego łusek. Co innego dwaj pozostali: Reigen mógł przybierać kolory nieba, od błękitu po ciemny granat, Jormung zaś – wody.

– Tak od razu? Dlaczego?

– Na wszelki wypadek.

– Wszystkich na całym świecie? – dopytywał sarkastycznie Reigen.

– Tych, których znajdziemy, dopóki nam się nie odechce szukać – Jormung poparł Nidhogga.

Gospodarz był innego zdania.

– Nie wiemy, ilu ich jest. W ostatecznym rozrachunku moglibyśmy przegrać taką wojnę. Spróbujmy najpierw poszukać porozumienia. A nuż, czegoś się od nich nauczymy.

– Bzdura. Sam sobie szukaj – parsknął gniewnie Nidhogg. Z nozdrzy buchnęły mu kłęby pary. – Będziemy w okolicy, żeby cię potem pomścić.

Silnymi łapami odbił się od skały. Chwilę później pod srebrną tarczą księżyca poszybował Jormung.

– Najstarszy, a najgłupszy – mruknął w powietrzu czarny smok zanim się rozdzielili w poszukiwaniu legowisk.

 

***

 

W środku największej jurty stał jesionowy słup półtora raza wyższy od przeciętnego mężczyzny; mocny, a przy tym lekki i niezbyt gruby. Nacięcia i malowidła dzieliły go na dziewięć części, które symbolizowały dziewięć światów mieszczących ponoć wszystko, co istnieje. Jego wierzchołek celował prosto w niebo przez specjalnie pozostawioną dziurę w dachu.

W oparach słodkiego, gryzącego dymu Odhr, szaman i wódz, odziany w płaszcz z kruczych piór i wilczą maskę, próbował uzdrowić nieprzytomną kobietę, leżącą u podnóża słupa. Bił w bębenek, podskakiwał i śpiewał. Jego taniec przedstawiał wspinaczkę po kolejnych piętrach drzewa życia, aż do dziewiątego świata, gdzie przebywać miała dusza chorej.

Współplemieńcy otaczali go kołem i krzyczeli by się nie poddawał, nie zniechęcał, by wierzył, że jest w stanie przejść wszystkie próby, jakim poddają go mieszkańcy zaświatów.

Odhr nieustannie dotykał świętego drewna, rozmawiał z niewidzialnymi strażnikami kolejnych sfer, jęczał, charczał, wydawał inne nieartykułowane dźwięki. Jego ruchy stawały się coraz szybsze i bardziej chaotyczne, słowa – bełkotliwe, pot lał się z niego strumieniami.

Gdy wszyscy mieli wrażenie, że lada chwila zemdleje, padł na kobietę, odrzucił jej okrycie i wpił się wargami w tors powyżej piersi. Przez dłuższą chwilę ssał agresywnie jak wygłodzone szczenię, po czym wyciągnął z ust kulkę ptasiego puchu, którą wcześniej, niepostrzeżenie dla widzów, umieścił sobie pod językiem. Między dwoma palcami uniósł ją do góry, tak, aby wszyscy widzieli, po czym zacisnął pięść i wyczerpany runął twarzą na klepisko.

Ludzie zaczęli opuszczać jurtę. Dwaj bracia kobiety chwycili nosze i zanieśli chorą do domu. Gdy Odhr się podniósł, jej mąż i synek podziękowali mu uściskiem dłoni i naszyjnikiem z lisich kłów. Szaman wyszedł z nimi za próg. Przez kilka chwil podsłuchiwał, o czym rozmawiali odchodząc.

– Czy mama będzie zdrowa? – zapytał chłopiec.

– Odhr wyssał chorobę z jej duszy.

– Tato, tato widziałeś?! Jakiś cień zasłonił księżyc! Popatrz!

Ojciec niechętnie spojrzał w niebo i uderzył syna po głowie za opowiadanie kłamstw.

Ale Odhr, który błyskawicznie po okrzyku chłopca uniósł wzrok, też coś zobaczył. Wyglądało jak wielki, skrzydlaty wąż i wzbudziło w mężczyźnie niepokój połączony z fascynacją.

 

***

 

Reigen zapamiętał, którędy niedźwiedziopodobne istoty zwykle opuszczają osadę. Przybrał przyjazny, błękitny odcień i ustawił się na ich drodze, u wylotu głębokiego jaru, tak, aby mogły go ujrzeć z odległości trzech machnięć smoczymi skrzydłami.

Drobne płatki śniegu powoli spadały z nieba, osiadały na wiecznie zielonych świerkach po obu stronach wąwozu.

Czekał cierpliwie, zastanawiając się, co dokładnie powie. Chciał zaproponować im pismo runiczne i wiedzę o świecie: skąd się wziął, dokąd zmierza, na jakich działa zasadach. W zamian życzyłby sobie prawa do nieskrępowanego poznawania ich obyczajów. Może ich rola na arenie dziejów okaże się większa niż dziesiątek innych ras, których rozwój i upadek dane mu było w swym długim życiu obserwować.

Nie wiedział dokładnie, co go zaciekawi, chciał więc mieć dostęp do wszystkiego. Gdyby współpraca układała się dobrze, był gotów nawet nauczyć ich magii.

Przykucnięty na drodze, nieruchomy, nawet nie mrugający, przypominał lodową rzeźbę.

Gdy Odhr zobaczył smoka, ruchem ręki zatrzymał pochód myśliwych. Mężczyźni w napięciu wpatrzyli się w nieznajomą postać. Czy rzeczywiście jest z lodu? A może to drapieżnik, który w ten sposób przyczaił się aby łatwiej schwytać ofiarę? Doświadczenie podpowiadało im, że zawsze należy zakładać najgorsze.

Reigen nie miał takich doświadczeń. Pochylił i zaraz wyprostował łeb, w geście podobnym do pokłonu. Miał nadzieję, że małe istoty zrozumieją to zgodnie z jego pokojową intencją.

Odhr usłyszał szepty współplemieńców. Ileż mięsa! Z tych łusek zrobilibyśmy ozdoby naszym córkom i żonom, z tych pazurów – groty do oszczepów. Skóra, ile mogłaby okryć ciał i dachów. Kości: na opał, do wyrobu broni i narzędzi.

Poddał się temu nastrojowi. „Gdyby udało mi się zdobyć choćby kawałki takich skrzydeł, moje podróże szamańskie byłyby skuteczniejsze i bardziej bezpieczne" – pomyślał. Położył na ziemi nieodłączną włócznię i zrobił krok do przodu, wyciągniętymi dłońmi pokazując, że jest nieuzbrojony. Jeszcze jeden krok. Blisko, coraz bliżej.

Obserwując włochatego samca, smok przemówił w Prawdziwym Języku. Słowa doskonale oddawały esencję rzeczy i zjawisk. Między składnią tej mowy a relacjami łączącymi cząstki materii panowała ukryta harmonia.

– Jestem Reigen, niebiański smok. A kim wy jesteście?

Myśliwi nic nie usłyszeli. Tylko Odhrowi wydało się, że śnieg zgęstniał, stał się cięższy, trochę mocniej zaczął uderzać w igły świerków. Postąpił jeszcze o krok.

– Chcę was poznać. Opowiem wam, jak byt powstał z niebytu, niebytem jest cały przetkany i w niebyt się w końcu obróci. Opowiem, jak wypiętrzyły się szczyty gór a dna oceanów zapadły. Pokażcie mi, co nosicie w sercach, a ja wam powiem, jak to wykorzystać – smok rozmarzył się i przymknął oczy. W wyobraźni widział panoramę dziejów, to co było i to co będzie, nagi szkielet rzeczywistości, strukturę czekającą na wypełnienie czynami konkretnych istnień.

„Tylko to co wieczne ma znaczenie" – chciał dodać, lecz nie zdążył. Odhr doskoczył do jego szyi, błyskawicznie wyciągnął nóż ukryty pod futrzanym płaszczem, gwałtownym ruchem dźgnął w miękkie, błękitne gardło. Tam, gdzie dojrzał pulsowanie krwi. Cios był tak mocny, że pod skórą smoka zniknęło nie tylko krzemienne ostrze i rękojeść, lecz również ręka aż do łokcia. Używając całej siły, Odhr rozorał żyłę, tętnicę i krtań. Szerokim strumieniem krew chlusnęła na człowieka i zanim zdążył uskoczyć pokryła go od głowy po stopy, pociekła po twarzy, ubraniu, wlała do ust i nosa.

Przednimi łapami, instynktownie, Reigen chciał powstrzymać krwotok. Na próżno. Zamachał skrzydłami, lecz uleciał tylko kilka kroków. Siły opuszczały go równie szybko, jak krew i oddech. Spróbował zaryczeć i zionąć ogniem, lecz wypuścił tylko mały płomień, który ledwie osmalił najbliżej stojących obcych. Zanim umarł, pomyślał o ironii losu i upokorzeniu. On, władca nieba, zarżnięty jak wieprz przez małych, brudnych obdartusów.

Gdyby mógł sięgnąć myślą poza własną śmierć, poczułby jeszcze grad oszczepów a potem – zawieruchę noży tnących na kawałki jego ciało, oddzielających mięso od kości.

 

***

 

Odhr wziął dla siebie, co uznał za potencjalnie użyteczne: skrzydła, krew w skórzanym bukłaku, łeb, do niesienia którego wyznaczył dwóch silnych mężczyzn. Usunął się na bok i patrzył, jak pozostali dzielą łupy. Jego uwagę przykuł wysoki, barczysty młodzieniec, pilnujący, by nikt nie zgarnął za dużo i żeby dla wszystkich wystarczyło. Sam już wykroił sobie solidny płat mięsa, sporo łusek, kilka pazurów. Potężną pięścią pozbawił przytomności człowieka, który chciał zabrać jeden z nich. Teraz chodził wśród oprawiających zdobycz myśliwych i pokrzykiwał.

Hyrs. Ten to ma zawsze najwięcej do powiedzenia.

Śnieg padał powoli, delikatne płatki topiły się od razu po kontakcie z ziemią lub skórą. Odhr nie miał jak zmyć krwi, która oblepiła jego twarz i włosy, sklejała ciało z przylegającym doń odzieniem. Wciąż czuł jej ciepło. Martwił się. Nie było możliwości, by przed polowaniem wykonać magiczny obrzęd rozmnażania gatunku, zresztą szaman i tak nie wiedział, jak w przypadku tej istoty stosowny ryt powinien wyglądać. W dodatku, zabił potężną bestię, której duch powinien zostać zawczasu uprzedzony i przebłagany. Zaniedbanie było karygodne. Ale kto mógł przewidzieć… Nie, to nie ma żadnego znaczenia. Śmierć to śmierć, nie zabawa, nigdy nie pozostaje bez konsekwencji.

Przez pory w skórze krwawa zmaza wniknęła do jego wnętrza i rozlała się po wszystkich zakamarkach. Odhr poczuł się trochę jak w szamańskim transie. Nie stracił jednak woli, świadomości, ani rozumu.

– Hyrs! – zawołał. – Przyjdź tu do mnie.

Rudobrody samozwaniec niechętnie porzucił rolę nadzorcy.

– Czego chcesz? – skrzywił się, stanąwszy twarzą w twarz z wodzem plemienia.

– Dziś w nocy wyjdziemy razem z obozu…

– Załatwmy to tu i teraz – przerwał Hyrs. Wyszczerzył zęby, wysuwając zza pasa krzemienne ostrze.

– Dziś w nocy, powiadam. Poszukamy odpowiedniego miejsca. To będzie wymiana – przysługa za przysługę.

Hyrs patrzył podejrzliwie.

– Wiem, że mi nie ufasz. Ale nie knuję podstępu. Masz na to moje słowo. Gdy wszyscy zasną, staw się u mnie w jurcie.

 

***

 

Z pochodnią w jednym ręku i nożem w drugim, Hyrs wślizgnął się do jurty szamana. Czujnym wzrokiem powiódł od razu dokoła, szukając schowanych skrytobójców. Odhr przyglądał mu się z pobłażliwym uśmiechem.

– Gotów do drogi?

– Dokąd idziemy?

– Niedaleko. Tylko pomóż mi wyciągnąć święte drzewo.

– Co?!

– Pomóż mi. Zyskasz na tym, obiecuję.

Odhr padł na kolana i zaczął odgarniać ziemię. Po chwili wahania Hyrs do niego dołączył. Gdy słup zaczął się chwiać, powstali i wyrwali go z podłoża. Troskliwie umieścili w sakwie ze smoczej skóry, wykonanej tego dnia przez kobiety. Oczywiście, wystawał z obu stron, lecz dzięki paskowi na ramię łatwiej było nieść go w torbie, niż bez niej.

– Dam radę sam. Ty weź światło i broń – powiedział Odhr, podając rywalowi własną włócznię. Chwycił pakunek, z niewielkim trudem wycelował wierzchołkiem słupa w drzwi jurty i jakoś udało mu się wyjść na zewnątrz.

Hyrs wybiegł za nim. Nie tego się spodziewał, ale jednego wciąż był pewien: w tym wszystkim musi się kryć jakiś fortel.

Odhr zaproponował, aby Hyrs szedł z przodu, młodzieniec jednak mu nie ufał. Szli więc obok siebie, młody i dojrzały, jeden z bronią i światłem, drugi – dźwigający oś świata. Szaman zmierzał w stronę skalistej góry, ku której niejednokrotnie kierował wcześniej wzrok, a która teraz w dziwny sposób go przyciągała. Droga była długa i męcząca, zwłaszcza dla starszego mężczyzny, obarczonego większym ciężarem. Nie przerywali jednak marszu, ponieważ Odhr chciał dotrzeć na miejsce przed świtem. Udało się dużo wcześniej.

Gdy stanęli pod skałą wyszło na jaw, że zbocze jest zbyt strome, by iść dalej. Z ust pogromcy smoka dobyło się ciężkie westchnienie.

– Musimy zrobić to tutaj – powiedział. – Pomóż mi go ustawić.

Hyrs wbił pochodnię w ziemię, po czym dołączył do kopiącego dołek Odhra. Cały czas spodziewał się zdradzieckiego ataku, jednak nic takiego nie nastąpiło. Gdy słup stanął stabilnie, młodzieniec doznał olśnienia.

– Chcesz wspiąć się po duszę tej bestii – wyszeptał.

Odhr z uśmiechem potrząsnął głową. Na pozór sensowny pomysł, ale niemożliwy do wykonania. Nie dałby rady tego zrobić.

– Jesteś bystry. Będziesz dobrym przywódcą – powiedział, wyjmując zza pazuchy mocny sznur z drzewnych włókien. – Użycz mi teraz swoich pleców.

Hyrs, wciąż nie pozbawiony wątpliwości, klęknął i oparł się na łokciach. Odhr otworzył bukłak, który niósł przytroczony do pasa, pociągnął duży łyk smoczej krwi a resztę zawartości wylał na jesionowy pień. Stanął na grzbiecie towarzysza, jeden koniec sznura przywiązał do słupa a z drugiego zaplótł pętlę wokół własnej szyi.

Zgięty przy gruncie Hyrs patrzył, jak strużki ciemnego płynu wsiąkają w ziemię.

– Dlaczego to robisz? – spytał, przekręcając głowę do tyłu, szukając wzroku szamana.

– Bo tak trzeba – odpowiedział Odhr. W jego głosie drżała rozpacz i typowa dla szaleńców determinacja – Żegnaj.

Nogami odepchnął młodzieńca. Pętla ścisnęła tętnice szyjne, odcinając dopływ krwi do mózgu. Zdążył jeszcze kilka razy wierzgnąć zanim pękł rdzeń kręgowy a oddech ustał. Dla pewności Hyrs przedziurawił mu bok jego własną włócznią.

– Żegnaj, obłąkany starcze – powiedział nowy wódz plemienia.

 

***

 

Gdy nastał dziewiąty świt, rany wisielca się zabliźniły. Kręgosłup zrósł, w płucach znów zagościło tchnienie, krew na powrót zaczęła krążyć. Mężczyzna otworzył oczy i zobaczył, że słup rozkwitł w wysokie drzewo, okryte soczystymi liśćmi. Chwycił gałąź, do której przywiązana była pętla i podciągnął się do góry. Rozwiązał sznur, zeskoczył na ziemię, podniósł włócznię, w której rozpoznał swoją własność.

Ruszył w kierunku, skąd dobiegł go zapach spalenizny. Z początku miał wrażenie, że to dość daleko, jednak trafił na miejsce nadzwyczaj szybko i bez wysiłku.

Tam, gdzie niedawno stał obóz, wiatr hulał teraz między zwęglonymi namiotami. Poszarpane ludzkie ciała wabiły padlinożerców. W powietrzu tańczył popiół, na ziemi widać było ślady jedynie mieszkańców osady oraz wilkowatych drapieżników.

„Tej masakry musiały dokonać skrzydlate, plujące ogniem bestie" – pomyślał beznamiętnie. Po chwili uświadomił sobie, że zna ich imiona: Nidhogg i Jormung.

Mężczyzna miał wrażenie, że przebywał kiedyś w tym miejscu. W umyśle widział obrazy z przeszłości, jednak nie potrafił nadać im znaczenia. Nie wiązały się z nimi żadne emocje.

– Hej, wy! – zawołał w Prawdziwym Języku do kruków, krążących nad jego głową. – Czy wiecie, kim jestem?

W głębi czarnych oczu dostrzegł zdumienie i szacunek.

– Ty jesteś Odyn, bóg-mędrzec.

„Bóg-mędrzec. Niech będzie" – wzruszył ramionami i udał się w dalszą wędrówkę. Po więcej władzy, więcej wiedzy, więcej szaleństwa.

Dwa kruki podążyły jego śladem, pewne, że nie zabraknie im strawy.

Koniec

Komentarze

Obiecałem sobie nie komentować opowiadan Dragonezy po zamieszczeniu własnego, ale... no nie mogę się powstrzymać: o co w tym chodzi? 

 

To coś w stylu "Odyn: Historia Prawdziwa"? Czy "głębokie" przesłanie z cyklu "ludzie są przyziemni, źli i żadny władzy"? 

żądni*

OK, do konkursu. :)

Bardzo dobrze napisany tekst. Sprawny, plastyczny język. Człowiek czyta i nie musi cały czas czujnie wypatrywać błędów stylistycznych i literówek. Co prawda pojawiły się jakieś braki przecinków przed a, jakieś jedno mniej zgrabne zdanie, ale to są naprawdę drobne, dla laika niedostrzegalne sprawy. Końcówka może nieco zbyt melodramatyczna (jak dla mnie). Samo opowiadanie nie będzie przełomem w literaturze fantasy, ale wszystko mieści się w konwencji i jest – przede wszystkim – dobrze przemyślane. Ode mnie 5.

...always look on the bright side of life ; )

@ Mortycjan
Chodzi o to, czy jesteś w stanie ogarnąć kilka sensów tekstu nie dokonując przy tym ich prostackiej kastracji.
Nie "Odyn: historia prawdziwa", tylko "Odyn: historia alternatywna".
Nie "ludzie są źli" tylko "ludzie mają proste potrzeby".
Ludzie chcą przeżyć, a umierają. Szaman "chce" umrzeć, a dzięki pokucie nie tylko nie umiera, ale osiąga wyższy stan istnienia. To miała być kwintesencja. Pokuta.
Więc chodzi tu o coś trochę mniej uchwytnego niż dupa karczmarza z gospody "Pod Spasionym Kucem". Krytykuj, że nudne, że mętne, że przesłania nie widać, że język, że cokolwiek, ale, z łaski swojej, nie wciskaj mnie w jakieś infantylne schematy. Tym bardziej, że Twoja domena to z tego co widzę pustawe humoreski. Nie przykrawaj po faszystowsku całej literatury do tej konwencji. Moje literackie kompetencje w oddawaniu "głębszych sensów" (tak, wiem z Twojej wypowiedzi pod innym tekstem, że "głębsze sensy" to opium dla debili) są ograniczone, ale Twoja domyślność również.

"Chodzi o to, czy jesteś w stanie ogarnąć kilka sensów tekstu nie dokonując przy tym ich prostackiej kastracji."

 

Nie. Ta historia jest MOIM SKROMNYM ZDANIEM nudna, a jej jedynym atrybutem wg Ciebie jest przesłanie. A takie przesłanie, to można usłyszeć w kościele co niedzielę. Twoje literackie kompetencje w oddawaniu głębszych sensów nie są ograniczone. Głębsze sensy po prostu nie istnieją. Ludzie lubią sobie dorabiać idelogie do postępowania innych ludzi i wydarzeń, jakie ich spotykają - ale to wszystko jest proste, do bólu proste. Ja się po prostu nie oszukuję.  

Ohh... zapachniało wrogością.
 Przeczytałem cały tekst i mimo dobrego stylu niespecjalnie mi się spodobał. Ja też jakoś nie rozumie celu tego opowiadania. Ani to sztuka dla sztuki, ani nie ukazuje żadnych głębszych przemyśleń. Szamanek mógł powstać zarówno jako Odyn, jak smok z DragonBall Z. I, psiakrew, jaka pokuta?!? Za co??? Za zabicie smoka?? Strasznie słabo jest to zaakcentowane. Na dodatek smok zaczyna tłumaczyć istotę bytu (??) kulturze która nie znała jeszcze koła. Strasznie mnie to zdziwiło.
Może trochę sie czepiam, ale strasznie w moich oczach skompromitowałeś się dopieprzaniem do tekstu Mortycjana. Nieładnie i nieelegancko. I jeszcze komentarz o "pustawych" (sic!) humoreskach. "Ludzie mają proste potrzeby" to truizm, nie żadny głebszy sens.
Aż mi się przypomniał utwór J.Kaczmarskiego:
" Nie wskaże gdzie która ze stron świata leży, mądremu to na nic... głupi nie uwierzy"

OK, może rzeczywiście przegiąłem, przepraszam Mortycjan.

Nie było moim celem deprecjonować Twój bardzo dobrze napisany tekst, tylko wskazać na to, że odbiór cudzych tekstów jest pochodną subiektywnych preferencji i upodobań, które widać też w tym, co samemu się tworzy.

Ironiczna i niezbyt konstruktywna krytyka prowokuje do ironicznych odpowiedzi - tyle mam na swoje wytłumaczenie.

Obiecałem sobie nie komentować opowiadan Dragonezy po zamieszczeniu własnego

Chyba powinienem się tego trzymać... i wszyscy inny też. "Nie można być sędzią we własnej sprawie", jak to ktoś kiedyśtam powiedział...

Interesujace. Stawiam piatke, choc jak wiadomo, to nie oceny sa najwazniejsze. Ale skoro mnie zainteresowalo na tyle, zebym nie musiala tropic bledow, to cos w nim musi byc.

Hmmmm. Nie wiem jak podejść do tego opowiadania. Nie bardzo trafia do mnie jego przekaz. Kiedy go wytłumaczyłeś w komentarzach, to dostrzegłam ideę, jaka Ci przyświecała, ale uważam, że bardzo mętnie to pokazałeś. Po pierwsze smok wydawał się dla ludzi groźnym potworem, który na domiar złego powiedział coś dziwnego, czego nie zrozumieli, a w obawie przed atakiem woleli uprzedzić atak gada. Co innego, gdyby chodziło o kogoś bezbronnego, którego mordują mimo iż ewidentnie widać jego dobre intencje. Historia biblijnego Chrystura jednak bardziej do mnie przemawia. Druga rzecz to kwestia Odyna. Dlaczego w szamana wcielił się sam bóg? Prędzej spodziewałabym się zabitego smoka lub tego, że ich dusze połączą się, uszlachetniając tym samym zmartwychwstałego szamana. Bóg to dla mnie wyolbrzymienie w zderzeniu z przyczyną tego zjawiska (zabicie groźnie wyglądającego potwora).

Natomiast muszę pochwalić tekst za klimat i warstwę językową.

"Dlaczego w szamana wcielił się sam bóg"- małe sprostowanie. O ile się nie mylę to szaman STAŁ się bogiem.

Hmmm, ja to zinterpretowałam tak, że Odyn wcielił się w szamana, ale równie dobrze może być tak jak piszesz, że tak narodził się Odyn. Niemniej jednak i tak widzę tu pewien dysonans między doniosłością tego faktu a przewinieniem. Może marudzę, ale od tego w końcu są domorośli krytycy :) Mam nadzieję, że autor się nie obrazi.

Dzięki za uwagi. Potraktuję je poważnie, tym bardziej że nie pierwszy raz okazuje się, że wymowa tekstu rozjeżdża się z moimi założeniami. Trochę się będę bronił :)
uważam, że bardzo mętnie to pokazałeś
"Odhr nie miał jak zmyć krwi, która oblepiła jego twarz i włosy, sklejała ciało z przylegającym doń odzieniem. Wciąż czuł jej ciepło. Martwił się. Nie było możliwości, by przed polowaniem wykonać magiczny obrzęd rozmnażania gatunku, zresztą szaman i tak nie wiedział, jak w przypadku tej istoty stosowny ryt powinien wyglądać. W dodatku, zabił potężną bestię, której duch powinien zostać zawczasu uprzedzony i przebłagany. Zaniedbanie było karygodne. Ale kto mógł przewidzieć... Nie, to nie ma żadnego znaczenia. Śmierć to śmierć, nie zabawa, nigdy nie pozostaje bez konsekwencji.
Przez pory w skórze krwawa zmaza wniknęła do jego wnętrza i rozlała się po wszystkich zakamarkach."
To kluczowy fragment. Z paru powodów nie chciałem napisać: "Odhr poczuł wyrzuty sumienia i postanowił złożyć się w przebłagalnej ofierze porządkowi świata".
Smierć smoka wynika właściwie z nieporozumienia, nie z czyjejkolwiek winy, ale jest śmiercią potężnej i mądrej (choć równocześnie głupiej, biorąc pod uwagę jej zachowanie wobec ludzi) istoty.
widzę tu pewien dysonans między doniosłością tego faktu a przewinieniem
Bóg to dla mnie wyolbrzymienie w zderzeniu z przyczyną tego zjawiska
Odyn to nie jest jedyny monoteistyczny Absolut, to bóg ale jeden z wielu. Jego narodziny nie są więc "aż tak" doniosłe. A z drugiej strony, przyczyn jego narodzin jest kilka: śmierć magicznej istoty, "pokuta" za tę śmierć, magiczny czyn (ofiara z samego siebie) dokonany w magicznych okolicznościach (na świętym drzewie).
Przyznaję, że niejasności może tu być sporo i tekst mnie samemu wydaje się trochę "dziwny". Ale liczyłem się z tym, pisząc go. Chciałem dać upust fascynacji Odynem (bardzo ciekawa figura mitologiczna), merytorycznie nieźle osadzić opko w realiach mitologii skandynawskiej a przy tym poeksperymentować z tematyką, formą i strukturą fabuły, a nie za wszelką cenę dążyć do wygrania konkursu.

A mi zawsze Odyn kojarzył się z takim cyrkowym grubaskiem-zapaśnikiem, w pasiastej koszuli z początku wieku XX – konieczne z wąsem. Ot, taka drobna różnica punków widzenia :))

...always look on the bright side of life ; )

Sprawnie napisane i o dziwo bez błędów i literówek, co nieczęsto się zdarza na tym portalu. W komentarzach piszesz, że to opowiadanie powstało jako owoc fascynacji Odynem i mitologią skandynawską i fajnie. Wspominasz, że tobie samemu wydaje się ono trochę dziwne. Moim zdaniem jest bardzo udziwnione. Przeczytałem, nie zjadłem trzonowców czekając ze zniecierpliwieniem, aż tekst się skończy, ale nic z niego nie wyniosłem. Widać za głupi jestem. Wracam do czytania "pustawych humoresek".

Ech... to ja tylko ogólnie wyjaśnię, że miewam poczucie humoru, z tym że ujawnia się ono jak widzę w tekście oryginalny pomysł, niesztampową fabułę, ciekawych bohaterów, jakieś tam "drugie dno", a przede wszystkim - jak po prostu podejdzie mi typ komizmu.

Nowa Fantastyka