- Opowiadanie: Bellatrix - Encephalodus path y

Encephalodus path y

05. 2022

Wrzucam wersję poredakcyjną (serdecznie dziękuję Chrościsko za wnikliwe dłubanie przy wszystkich niuansach – i cierpliwość do stylu pracy autorki ;p), która znajdzie się w Fantastycznych Piórach 2010-2017 :)

 

18.07.2018

FRAGMENT OPOWIADANIA W FORMIE SŁUCHOWISKA MOŻNA ZNALEŹĆ TU:

https://www.youtube.com/watch?v=6dTOUOLYpcs

 

serdecznie dziękuję Darconowi i jego ekipie za realizację oraz Katii za ilustrację!

 

***

 

Uff... zdążyłam :)

Moją główną inspiracją był artykuł: “Pod morzami Enceladusa” (http://www.swiatnauki.pl/8,1635.html). Pozdro dla Małego Słowika, wiedziałam, że ten artykuł jest zbyt fajny, by nikt więcej się nim nie interesował ;)

Inspiracji dodatkowych było kilka, ale ich tu nie wymienię. Raz – mogłabym zaspojlować zakończenie, dwa – natrafiłam przypadkiem, przeglądając stare artykuły ze ŚN i teraz nie mogę odszukać...

Za zaopiniowanie tekstu i motywowanie mnie do pisania dziękuję Mężowi :)

A jury serdecznie przepraszam za przekroczony o 50% limit i mam tylko nadzieję, że mimo czterech minusów na starcie (ech... pięciu, edytor strony dołożył mi jeszcze trochę), ktoś to przeczyta ;-;

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Encephalodus path y

Martwe piksele na ekranie – takie skojarzenia budził widok stacji. W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów. Dziewięć czarnych kwadratów, rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni. Olga zamknęła oczy. Na przecięciach ścieżek pomiędzy kwadratami pojawiały się nieistniejące, szare punkty, od których rozbolała ją głowa. Zresztą, samo patrzenie na intensywną biel lodowej pokrywy sprawiało fizyczny dyskomfort. Teraz pod powiekami rozlała się paląca czerwień z zielonymi kwadratami. I punkcikami na przecięciach, migającymi gdzieś na granicy percepcji.

Pozostała trójka zdawała się nie interesować widokiem, prowadzili ożywioną dyskusję na temat znacznie bardziej praktyczny.

– Niesamowite, myślicie, że naprawdę coś znaleźli? – May wyrzuciła z siebie pytanie, które nurtowało ich wszystkich. – Czemu mamy być gotowi od razu po lądowaniu?

– Za tyle forsy musieli w końcu coś znaleźć. I wkrótce się dowiemy, co – odparł twardo Lotan.

– Już widzę, jak szefostwo projektu zdradzi ci na wejściu pilnie strzeżone tajemnice – prychnął Bart. Zazdrościł koledze i jednocześnie go podziwiał za wszystkie cechy, które zdaniem Barta składały się na męskość. Olga nie dołączyła do rozmowy, przed oczami wciąż miała wypalone kwadraty i biegające między nimi punkty. Mózg dał się nabrać, mimo iż doskonale wiedziała, że między ogromnymi, zatopionymi głęboko w lodzie czarnymi słupami nie ma nic, prócz powierzchni o irytująco wysokim albedo.

– Po pierwsze, to chcę poznać tajemnicę, co się stało z tamtymi dwoma. Dlaczego, mając taki sprzęt, przywalili w lód i użyźnili sobą ten cholerny ocean.

– Wypadki się zdarzają, sam wiesz. Choć tu będzie łatwiej niż na Ziemi, mniejsze ciśnienie.

– To fascynujące. Będziemy mogli zejść sto razy głębiej i pobić wszystkie rekordy. Zawsze chciałam… – zaczęła May rozmarzonym głosem, ale huk hamujących silników uniemożliwił dalszą rozmowę, więc koledzy ograniczyli się tylko do pełnego politowania spojrzenia.

Naprowadzany magnetycznie prom zadokował na jednym z czarnych kwadratów. Opuścili pojazd tunelem, który podjechał po nich niczym rękaw, przeszli przez śluzę i trafili do przeszklonej sali adaptacyjnej, jedynego pomieszczenia znajdującego się nad lodową powierzchnią. Z piersi May wyrwało się westchnienie zachwytu. Nisko zawieszony nad horyzontem sierp planety, wypełniał sobą powierzchnię jednej z szyb. Pierścienie, rozciągnięte w płaszczyźnie wzroku, w pierwszej chwili sprawiały wrażenie, jakby trzy kolejne szyby pękły na pół.

Niedługo jednak mogli podziwiać widoki. Szybkim krokiem szła ku nim blada kobieta ubrana w laboratoryjny fartuch. Bez identyfikatora, na co zapewne mogło sobie pozwolić jedynie szefostwo. Towarzyszył jej mocno zdenerwowany i równie blady chłopak, na którego plakietce stało „M. Sc. Frank Storm”.

– Witam na Enceladusie – oznajmiła bez zbędnych wstępów. – Jestem doktor Andrea Valtameri, a to mój asystent. Chcę waszą czwórkę widzieć gotową do zejścia pod wodę najdalej za pół godziny czasu ziemskiego, wtedy was szczegółowo wprowadzę. Zadanie jest pilne. Batyskafy SubMare serii EncePath wraz z wyposażeniem są do waszej dyspozycji, zakładam, że znacie dobrze ten sprzęt.

– Dzień dobry, pani doktor Valtameri. W imieniu naszej czwórki, ja, inżynier Lotan Clain, chciałem podziękować za wspaniałe przyjęcie nas na tej górze lodu, fruwającej dookoła Saturna. Pozwoli pani, że zanim się zanurzymy, skonsultujemy najpierw metodologię badań z naszymi bardziej doświadczonymi kolegami po fachu?

Olga zrobiła wielkie oczy, słysząc przyjaciela, popełniającego właśnie dyplomatyczne samobójstwo. May zdawała się myśleć podobnie, za to Bart, ośmielony reakcją Lotana, zawtórował:

– Pół Ziemi huczy od plotek, że program „Enceladus: Poszukiwanie Życia” coś znalazł. Drugie pół twierdzi, że to tylko plotki. Chcemy najpierw wiedzieć, czego szukamy.

Andrea spojrzała na nich znad okularów.

– Ekipy waszych doświadczonych kolegów po fachu – odparła sucho. – Tego będziecie szukać w pierwszej kolejności.

– Czy to oznacza, że… wydarzyło się coś złego? – May jako pierwsza odzyskała głos. Milczący asystent pobladł jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Doktor Andrea Valtameri odwróciła głowę w bok i wyjaśniła lakonicznie:

– Zespół siedmiu oceanografów i nurków pod wodzą kapitana Iana Sondera wypłynął z bazy jednostką badawczo-laboratoryjną ELF. Mieli podejść do kominów hydrotermalnych, pobrać i zatężyć próbki, a następnie dokonać ich analizy i w razie potrzeby powtórzyć proces. Ostatni meldunek wysłali trzy godziny temu, krótko po tym jak nasłuch przestał rejestrować pracę silników. Od tamtej pory nie odpowiadają. Powietrza starczy im jeszcze na kilka godzin, ale dobrze byłoby ich znaleźć…

– Zanim coś im się stanie – wtrącił ledwie słyszalnym tonem Frank.

– Mam nadzieję, że rozumiecie, czemu nie rozłożyliśmy dla was czerwonego dywanu. Liczy się każda minuta. – Andrea mówiła do całej czwórki, ale jej wzrok ślizgał się po twarzy Lotana.

– Czemu, do diabła, czekaliście na nas, zamiast posłać kogoś od razu?

Pani doktor potarła czubek nosa, a przez jej twarz przebiegł dziwny cień. May w myślach, określiła go jako „złowieszczy”. Mimas, jeden z najbliższych księżyców, akurat nasunął się na ogromny sierp Saturna, ale czy mógł rzucać widoczny półmrok? Nie ulegała przesądom, choć coś w niej krzyczało, że powinna wracać natychmiast na Ziemię. Za to dumnie wyprostowany Lotan z pewnością powrotu nie rozważał. W jego oczach lśniła żądza zemsty. Zarówno powitanie, jak i chłodną, rzeczową odpowiedź, uznał za swoistą prowokację. Wzrok doktor Valtameri zdawał się potwierdzać, że uznała go za lidera grupy. Nie spodziewał się zresztą niczego innego, mając za tło bezbarwnego Barta i dwie kobiety. Z których jedna była faktycznym mózgiem ich zespołu, ale pani Valtameri nie musiała o tym wiedzieć.

– Wysłaliśmy bezzałogową sondę na poszukiwania, nic więcej nie mogliśmy zrobić. Nie jesteśmy przeszkoleni ani do zanurzeń, ani do obsługi EncePathów.

Nim Lotan wymyślił odpowiedź, która mogłaby w końcu wytrącić Andreę z lodowatego, jak cały Enceladus, spokoju, odezwała się Olga.

– Popłyniemy.

Z gardła asystenta wydobyło się ledwie słyszalne westchnienie ulgi. Doktor Valtameri kazała iść wszystkim, oprócz Franka, za sobą, nie czekając, aż ktoś zaprotestuje. Wręczyła im znajome, cienkie niczym druga skóra skafandry, wskazała miejsce, gdzie mogą je założyć oraz sprawdzić szczelność. Sama czekała przy kapsule, mającej zabrać ich głęboko pod powierzchnię księżyca. May posłała jeszcze tęskne spojrzenie w kierunku Saturna. Mimas zdążył przewędrować poza sierp i lśnił teraz na tle nieoświetlonej części tarczy planety, przywodząc na myśl odwróconą wersję tunezyjskiej flagi. Nawet Bart przyznał po cichu, że widok, którego nie sposób doświadczyć na Ziemi, sprawiał upiorne wrażenie.

Andrea ponaglającym gestem otworzyła windę i całą piątką weszli do środka.

Czarne piksele zakłócające czystą biel były czubkiem góry, nomen omen, lodowej. Ściany stacji wgryzały się w skorupę na co najmniej kilkaset metrów w dół. Używali do szkoleń symulatora, ale dopiero trafienie tu uświadamiało ogrom przedsięwzięcia. Samo sublimowanie lodu, by mógł powstać prowadzący do oceanu szyb, wymagało kolosalnych nakładów, a przecież poza nim wydrążono w lodzie cały system pomieszczeń mieszkalnych i laboratoryjnych, wyposażonych w napowietrzanie i ogrzewanie. Nie wspominając o tym, że górna część została nafaszerowana skomplikowanym układem nadprzewodników, a dolna stanowiła ogromny, obracający się torus, wszystko po to, by uzyskać choć trochę zbliżone do ziemskiego ciążenie. Koncerny wpompowały tu mnóstwo pieniędzy i wszyscy czekali na sukces, który wstrząśnie ludzkością. Jednak, jak do tej pory oficjalne raporty mówiły o znalezieniu – poza oczywiście wodą – azotu, wodoru, klatratów metanu, tlenków węgla, jakichś minerałów, paru radioaktywnych izotopów w skalistym dnie i prostych związków organicznych. Te trochę bardziej skomplikowane wykryto w ilościach tak małych, że nie dało się zidentyfikować, co to właściwie jest i czy nie zostało przywleczone z Ziemi. Zdawałoby się, że warunki idealnie sprzyjające rozwojowi podmorskiego życia, ale istnienia żadnej jego formy do tej pory nie potwierdzono. Olga zaczynała podejrzewać, że plotka, iż Program coś znalazł, to tylko chwyt marketingowy, mający na celu przyciągnięcie nowych inwestorów. Ciągła presja sprawiała, że naukowcy zapuszczali się w coraz niebezpieczniejsze rejony. Jak tamtych dwóch z EncePatha 4. Roztrzaskali się, próbując podejść pod Alexandria sulcus, jedną ze szczelin, którymi Enceladus wyrzucał w kosmos lodowe fontanny. Przed startem Olga starannie przeanalizowała ten przypadek. Raport, sygnowany zresztą nazwiskiem doktor Valtameri, dość precyzyjnie opisywał miejsce i przyczyny katastrofy. Media trochę podkoloryzowały, trochę przeinaczyły, choć w zasadzie rezultat sprowadzał się do tego samego. Co skłoniło doświadczonych ludzi do tak brawurowego manewru? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Jeśli ekipa z ELF-a również podjęła nadmierne ryzyko i uszkodziła statek, liczyła się każda chwila.

Kapsuła ciągnięta w dół grafenowymi linami zatrzymała się na niewielkiej platformie, przy której lśniły srebrem przycumowane jednostki EncePath. Na ich kopułach widniały wyraźne cyfry trzy oraz pięć. Kontakt z dedykowanym misji sprzętem SubMare, na którym spędzili miesiące szkoleń, odsunął na bok sprawy osobiste i ambicjonalne. Weszli parami do swych batyskafów, Olga z May do trójki, Bart z Lotanem do piątki. Cała czwórka stanowiła zgrany zespół, jakim byli od kilku lat. Zapięli pasy i zanurzyli się w przepastną toń Enceladusa, niezwykle przejrzystą pod pasmem reflektorów i przerażająco ciemną tam, gdzie snop światła zanikał. Żadne z nich nie popatrzyło w stronę doktor Valtameri, której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć.

 

***

 

Pusty, ciemny i martwy. Te trzy słowa zdawały się opisywać cały ocean. Równie dobrze mogli nurkować w podziemnym basenie rozmiarów Anglii. Jednostajna czerń czyhała, przyczajona za smugami światła. Choć ciągnęła się kilkadziesiąt czy nawet kilkaset kilometrów wzdłuż, wszerz i w głąb, sprawiała wrażenie klaustrofobicznej pułapki.

May próbowała zdławić w gardle rozczarowanie. To wszystko było tak bardzo niepodobne do widoku ziemskich mórz, tak bardzo obce. Miała zaledwie kilka lat, gdy świat obiegły zdjęcia z sondy Cassini. Choć słowa „gejzery” i „kominy hydrotermalne” niewiele jej wtedy mówiły, przedstawiane w mediach obrazy głębin tętniących chemosyntetycznym życiem sugerowały, że podobnie jest w odmętach Enceladusa. Wyobraźnia małej dziewczynki wykreowała odległe podmorskie uniwersum jako piękne, pełne bajkowych, kolorowych stworzeń i niezwykłych formacji. Dorosła May już wiedziała, że rzeczywistość wygląda inaczej. Jednak naoczna konfrontacja marzeń z zimną, ponurą prawdą, sprawiała dziwny ból. Przez chwilę chciała podzielić się odczuciami z koleżanką, ale patrząc na skupioną, niewyrażającą żadnych emocji twarz Olgi, zrezygnowała.

Precyzyjny system sonarów ostrzegał co jakiś czas o lodowych kolumnach i skupiskach klatratów, pozostałe czujniki informowały jedynie o wzroście temperatury i, w miarę zbliżania do południowego bieguna, silniejszym prądzie. Nie stanowiło to zaskoczenia, wiedzieli o pływach powodowanych rezonansem orbitalnym i przyciąganiem Saturna. Olbrzym ściskał i rozciągał swój malutki księżyc niczym gumową kaczuszkę, w której wnętrzu dwa EncePathy szukały ELF-a.

Reflektory uparcie przeczesywały ciemność, bez większej nadziei na sukces. Na granicy pola widzenia coś nagle zalśniło, jak rozświetlone błyskawicą nocne chmury.

– Widziałyście? – krzyknął Bart do nadajnika. EncePath 3 równocześnie nakierował światła w to samo miejsce. Kilkadziesiąt metrów dalej, w ciemności zajaśniał potężny słup kipiącej, szarej cieczy. Wzrokiem nie dało się dosięgnąć ani jego początku, ani końca. Siwe kłęby niezatrzymywane szczątkową grawitacją gwałtownie się wznosiły, wyrzucane z głębi trzewi Enceladusa i pięły ku lodowej skorupie. Ku hipnotyzującej podłużnej plamie słabego światła, gdzieś bardzo wysoko nad nimi.

– Szczelina – wyszeptała bezgłośnie May. Czy to właśnie tam rozbił się EncePath 4? Czy pęknięcie w lodowej pokrywie przyciągnęło również załogę ELF-a? Czy…? Kolejnego pytania bała się wypowiedzieć nawet w myślach. Chwilę zadumy przerwał głos Olgi:

– Chyba ich mamy.

Rzut oka na aktywny sonar wyjaśnił wszystko. Niewyraźny kształt, majaczący na granicy ekranu, miał wielkość odpowiadającą jednostce typu ELF. Trochę dalej i nieco głębiej, niż się go spodziewali. Zredukowali prędkość. May spróbowała nawiązać łączność, lecz odpowiedziała jedynie głucha cisza.

– No, odbierzcie – syknął Bart, uderzając w nadajnik. Lotan powstrzymał go gestem i wskazał na widoczny już w przedniej szybie, jasnożółty, z czarnym obramowaniem i czerwoną śluzą, smukły korpus ELF-a. Dwie sondy unosiły się obok niego niczym czułki owada. Delikatnie przechylony statek zdawał się powoli dryfować w dół. Zarówno silniki, jak i światła były zgaszone.

– Awaria zasilania. Pewnie dlatego zniknęli z nasłuchu bazy i nie odpowiadali.

– Dziwne, że wywaliło naraz wszystkie obwody. Myślałem, że to nie ma prawa się zdarzyć – mruknął Bart. – No nic, podpłyńmy i spróbujmy dostać się do środka. Chyba nas widzą i wpuszczą?

Olga w milczeniu wpatrywała się w ELF-a, najpiękniejszy statek, jaki SubMare kiedykolwiek zaprojektowało. Przypominał opadającego w agonii pazia królowej.

– To która od was wychodzi? – Bart stał przy śluzie bez pasów i kurczowo trzymał się liny, by nie latać po wnętrzu batyskafu. Zaopatrzony już w aparat do oddychania i octopusa, w skafandrze cieniutkim, acz trwałością oraz izolacją cieplną przewyższającym te dotychczas stosowane na Ziemi, gotów był do opuszczenia EncePatha.

– Ja – odezwała się Olga. May nie zaprotestowała, wolała samodzielnie pilotować statek, niż zetknąć się bezpośrednio z wodą. Mimo początkowego entuzjazmu czuła lęk. Zwłaszcza gdy przypomniała sobie opowieści o częstych awariach sprzętu w oceanie Enceladusa. Myśl, że aparat odmówiłby współpracy, a ciemne, zimne wody wypełniłyby jej płuca, spowodowała dreszcze na karku.

– Uważajcie na siebie i nie dajcie się namówić tym bałwanom z ELF-a na żadne ryzykowne manewry – dodał Lotan.

Dwie sylwetki przecięły wodę i podążyły wzdłuż pasma światła do czerwonej śluzy. Lotan odprowadził je wzrokiem, dopóki nie zniknęli we wnętrzu dryfującego statku. Czuł dziwny niepokój. Coś mu się nie zgadzało.

Wywołał May i zapytał o wrażenia.

– To wszystko jest takie niesamowite i takie… martwe – powiedziała cicho, również nie spuszczając oka z właśnie odnalezionego statku. – Nawet te ogromne, szare kominy, które miały być oazą pozaziemskich form życia. Całe życie marzyłam o pływaniu w tym oceanie, a teraz się go boję.

– Pytałem o misję ratunkową. Cholernie dziwne, że nie wysłali żadnej obstawy z tym ELF-em. Ani że nie mieli nikogo, kto ruszyłby dupsko, by im pomóc szybciej.

– Racja. Wyruszyliśmy od razu, o nic nie pytając, ale… ton głosu Valtameri, gdy kazała nam ich szukać, brzmiał, jakby była przekonana, że i tak ich nie znajdziemy.

May ujęła w słowa to, czego on nie potrafił, a co męczyło go odkąd tu przybyli. Szefowa projektu wyraźnie traktowała ich chłodno i z góry. Jakby chciała się pozbyć z bazy, zanim… zanim właśnie co? Odkryją jakąś tajemnicę? Tajemnice miały znajdować się w tym oceanie, do którego zostali wysłani w tempie ekspresowym, bez zachowania procedur. Co prawda statek laboratoryjno-badawczy Enceladus Life Finder istniał, a współrzędne, które dostali, nie odbiegały aż tak drastycznie od miejsca znalezienia, jednak miał już pewność, że Andrea Valtameri czegoś im nie powiedziała. Czegoś bardzo ważnego.

Nagle światła ELF-a rozbłysły i jednocześnie zaszemrał komunikator.

– Tu Bart. – Głos kolegi był dziwnie rozciągnięty, ale rozpoznawalny.

– Nadajniki jednak działają?

– Co się tam stało?

Pytania przez chwilę wisiały w powietrzu. Zwerbalizowanie odpowiedzi zabrało Bartowi parę długich sekund.

– Zasilanie jest, paliwo jest, śluza odblokowana. Poza jedną, wadliwą pompą cyrkulacyjno-powietrzną, działa wszystko. Nie wygląda to na poważną awarię. A stało się coś… dziwnego. Silniki i nadajniki zostały wyłączone.

– Co? Dlaczego? Daj mi kogoś z ich załogi.

– To niemożliwe.

May przełknęła głośno ślinę. Najgorsze obawy zaczynały się sprawdzać.

– Nie żyją? – zapytała, drżącym głosem.

– Nie wiem. Nikogo tu nie ma. Wszystko wyłączone, brakuje skafandrów i aparatów, musieli wyjść sami. Zamelduję do bazy, nie wiem, co robić. Szukać ich? Wracać? Ktoś ich zabrał i nam nie powiedzieli? Co tu się mogło dziać?

Elementy układanki w głowie Lotana zaczęły tworzyć spójny obraz. Już wiedział, czego nie powiedziała im Andrea Valtameri. Pozostało tylko pytanie: dlaczego? To jakaś pułapka? Test?

– Nadaj służbowy meldunek. Żadnych zbędnych słów ani domysłów, tylko fakty.

– A Olga? – wtrąciła May.

– Sprawdza laboratorium. Usłyszymy się później. Bez odbioru.

Lotan uderzył pięścią w pulpit EncePatha 5 i obrócił batyskaf. Smugi światła przeczesały toń, ale nie wyłowiły śladu nikogo. Po chwili głośniki rozbrzmiały drżącym głosem May.

– Przecież jeśli oni opuścili ELF-a jeszcze przed naszym lądowaniem i nikt ich nie zabrał, to nie ma szans. Zabrakło im powietrza już dawno.

– Jeśli debile urządzili sobie całą siódemką podwodny spacerek, to nie jest to mój problem – warknął.

Bart stał wsparty o wielobarwnie rozświetlony pulpit sterowniczy ELF-a. Przed chwilą, zgodnie z sugestią Lotana, w krótkich słowach powiadomił przełożoną o zaistniałej sytuacji. Rozkaz był prosty: wracać z ELF-em. Żadnych wyjaśnień, nic. Popatrzył na Olgę, która skończyła właśnie obchód.

– Znalazłaś coś?

Potrząsnęła przecząco głową. Bart westchnął. Skoro nawet Olga nie wypatrzyła żadnych śladów, mogących podpowiedzieć co się tu właściwie stało, to sprawa była naprawdę trudna.

– Wracajmy.

Bart uruchomił silniki, ustawił kurs. Przetarł twarz i zamknął oczy, próbując choć przez chwilkę odpocząć. Nie przywykł do takiego tempa wydarzeń, zwłaszcza po spokojnych trzech miesiącach spędzonych w promie kosmicznym. Nie dowierzał, że miał już za sobą pierwszy kontakt z oceanem na tym księżycu. W dodatku tak był przejęty odnalezieniem statku i tym, co powie jego załodze, że samego nurkowania praktycznie nie pamiętał.

Olga pamiętała. Niezwykłą lekkość, mimo ton wody nad sobą. Poczucie jedności, jakby ocean zapraszał, by obcować z nim dłużej. Krople na własnym, nagim pod skafandrem ciele, choć system nie sygnalizował przecieku. Gdy tylko dotarła do suchej śluzy ELF-a, zdjęła rękawice, maskę i dotknęła twarzy. W mdłym świetle latarki zobaczyła na palcach lśniący ślad wilgoci. Musiał to być pot, nie znalazła innego wytłumaczenia. Teraz, patrząc na ciemną toń, odczuwała pociąg, by tam wrócić, doświadczyć tego wszystkiego jeszcze raz. I jeszcze… i…

Nagle zamarła. W monotonię wodnej pustki wdarła się nienaturalnie duża sylwetka, ubrana w rozdarty czerwony skafander. Pierś zdobił niewyraźny napis: „Evvv Reeee”. Postać przesunęła się przed przednią szybą statku a osadzone w napuchniętej twarzy, zasnute szklistą mgłą oczy utkwiły nieruchomy wzrok w twarzy Olgi. Po sekundach, które zdawały się trwać wieczność, wydobyła z siebie ochrypły krzyk. Topielec obrócił się i zniknął na powrót w ciemnej wodzie. Rzut oka na Barta wystarczył za odpowiedź na pytanie, czy też to widział.

Chwyciła za komunikator, wywołała May i Lotana.

– Zwłoki w wodzie. Sprawdźcie pod nami.

Oboje zareagowali natychmiast. Snopy świateł EncePathów 3 i 5 zlustrowały ELF-a oraz jego najbliższe otoczenie. Lotan zszedł piątką nisko, May w trójce asekurowała od góry.

– Straszne, czyli jednak nie żyją.

– Nic nie widzę w tej parszywej wodzie, sonar też nie. Jesteś pewna?

– Widzieliśmy go oboje – dodał słabym głosem Bart. – Przetoczył się przez przednią szybę i poleciał gdzieś w dół.

– Nie ma, o ile przeklęty sonar sobie nie żartuje. Spróbuję zejść nieco głębiej.

– Co tych biednych ludzi wygoniło ze statku? To okropne.

Lotan wykonał jeszcze kilka okrążeń, po czym wrócił na poprzednią głębokość.

– Musiał trafić w jakiś dziwaczny prąd i go zniosło. Ani śladu, już go nie znajdziemy. Wracajmy.

Z milczącą zgodą pozostałych, oba EncePathy i ELF podążyły w stronę bazy.

 

***

 

Winda wciągnęła ich na poziom mieszkalno-laboratoryjny, znajdujący się niedaleko powierzchni. Lotan, przed spotkaniem z szefostwem, zniknął na parę minut. Gdy dołączył do zespołu, był jeszcze bardziej wkurzony niż przedtem. Nie bawiąc się w konwenanse, podszedł do szefowej.

– Co się z nimi, do jasnej cholery, stało? – wybuchnął.

Doktor Valtameri uniosła tylko jasne brwi.

– Skąd moglibyśmy wiedzieć?

– ELF nie miał żadnej poważnej awarii, był wyłączony. Wyszli stamtąd, o własnych siłach. Wszyscy co do jednego. Nie zostawia się w ten sposób statku bez wyraźnej przyczyny. Ba, w ogóle nie potrafię wyobrazić jakiegokolwiek powodu, by to zrobić. A pani doskonale wiedziała, że ELF, o ile go w ogóle znajdziemy, będzie pusty – zablefował. Bladość twarzy Andrei ustąpiła na parę chwil rumieńcowi.

– Po co wysyłałabym was w pośpiechu do szukania pustego statku?

– Bo tłumaczenie się ze straty wielkiej, nowoczesnej i wartej fortunę jednostki badawczej, mogłoby kosztować panią stanowisko. Kłamie pani od początku. Ma pani uprawnienia do pływania zarówno EncePathem, jak i ELF-em. I kilkoro tu obecnych zapewne również. Chcieliście poczekać, aż na pewno się utopią? Bo nie żyją, prawda? To pani kazała im wyjść i popełnić samobójstwo? W imię czego?

Doktor Valtameri zacisnęła gniewnie usta.

– Czy macie coś jeszcze do zameldowania, poza bezpodstawnymi insynuacjami?

Pozostała trójka popatrzyła to na nią, to na szemrających coraz głośniej ludzi, to na rozjuszonego Lotana.

– Nie są bezpodstawne. Widzieliśmy jednego z nich, martwego –odezwał się Bart.

Szmery przybrały na sile i zwerbalizowały się w kilka, ostrych pytań:

– Skąd wiecie, że to ktoś z nich? Macie dowody? Jesteście w stanie go opisać?

– Ciało unosiło się w wodzie, niedaleko komina. Wyglądał…

– Krótkie, ciemne włosy, niebieskie oczy. Zdążył mocno napuchnąć. Czerwony kombinezon, rozdarty od szyi do pasa. Na piersi żółte, niewyraźne litery z nazwiskiem Evvv Reeee.

Bart popatrzył na Olgę. Znali się już szmat czasu, ale jej spostrzegawczość nigdy nie przestała wprawiać go w niekłamany podziw. Sam potrafił powiedzieć jedynie, że widział topielca, chyba w czymś czerwonym. Teraz obraz ponownie stanął mu przed oczami, wzbogacony o wszystkie szczegóły.

– Evan Reese – wyszeptał ktoś zza pleców szefowej. Jej reakcja zaskoczyła całą czwórkę. Andrea poprosiła wszystkich naukowców o opuszczenie pomieszczenia, usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Odezwała się dopiero gdy ona i czworo nurków zostali sami.

– On nie należał do ekipy ELF-a. To pierwsza ofiara Enceladusa. Technik, który zginął montując hydrofony pod bazą. Paskudny wypadek, wyłączona turbina wskutek jakiegoś spięcia zaczęła się obracać. Wpadł na nią, uszkodził skafander, stracił aparat i kawał czaszki. Nie miał szans i nawet nie miał kto go wyciągnąć z wody. Od tamtego czasu widziało go już kilka ekip, w tym EncePath 4, na kilka chwil przed rozbiciem. Dlatego po załogę ELF-a wysłałam was, choć bez większej nadziei. Ich ostatni meldunek brzmiał jak zbiorowa halucynacja. Chciałam, by popłynął po nich ktoś z czystym umysłem. Nie mieliście prawa znać tej historii, a mimo to i tak go widzieliście.

Po dłuższej chwili, gdy wciąż jeszcze przyswajali usłyszaną wiadomość, odezwała się May.

– To mało prawdopodobne, żeby te zwłoki natrafiały tak często na inne statki, ale poszukajmy wytłumaczenia.

– Widzisz jakieś?

– Może silniki statków wytwarzają w oceanie prądy? Wsteczne ruchy wirowe wody, która niesie obiekty takie jak… jak ciała.

– To niemożliwe.

– Bo?

Andrea wstała i przeszła kilka kroków w tę i z powrotem. Westchnęła ciężko, zdjęła okulary i przetarła oczy. Teraz dopiero mogli zauważyć, jak nieludzko jest zmęczona.

– To niemożliwe, bo znaleźliśmy już zwłoki Evana. Został pochowany w metalowej trumnie, w górnej warstwie lodu.

 

***

 

Sypialnie rozmiarami przypominały hotele kapsułowe. Wąskie łóżko, niewielka szafka na rzeczy i to wszystko. Spało się jednak zadziwiająco wygodnie. Gdyby nie męczące, dziwne majaki, Olga wstałaby wyspana i gotowa do następnych zadań. Jednak podniosła się rozbita i do tego sfrustrowana tym, że nie potrafiła przypomnieć sobie snu. Zawsze kontrolowała obrazy nadsyłane przez podświadomość, ale dziś pozostało jedynie niejasne przeświadczenie, że umyka jej coś istotnego. Wzięcie szybkiego prysznica w dzielonej z May łazience przywołało wczorajsze doznania. Dotyk wody na skórze kusił, obiecywał coś niezwykłego, a zarazem nieuchwytnego. Jak szare punkty między czarnymi kwadratami.

Zamknęła dopływ wody. Właśnie to przewijało się we śnie. Nieskończone białe linie, a na ich przecięciach migające szare punkty. Odetchnęła głęboko i choć wciąż nie rozumiała, czemu uznała to za coś istotnego, odzyskała pewność i kontrolę nad sobą.

Mesa również nie imponowała wielkością. Mimo iż dzień na Enceladusie trwał prawie dziewięć godzin dłużej niż na Ziemi, w całej bazie, znajdującej się w większości pod lodem, stosowano czas ziemski, dostosowując do niego pory snu i posiłków. Śniadanie przyrządzone z liofilizowanych produktów smakowało Oldze jak nigdy. Zjadła w milczeniu, nie trwoniąc słów na wyrażanie tego, o czym myślała. Nie ona jedna.

– To wszystko jest takie dziwne. Nie wiem, czy jej wierzyć. – May pierwsza przerwała ciszę. Lotan jakby tylko na to czekał. Uderzył pięścią w stolik z lekkiego, wytrzymałego tworzywa.

– Nie wierz ani jednemu słowu tej baby.

– Uważaj… mogą nas podsłuchiwać.

– Niech sukinsyny podsłuchują, to się dowiedzą, co o nich myślę. Kłamała od początku, natomiast ze zwłokami zamkniętymi w trumnie, które jednocześnie pływają swobodnie w oceanie, to bardzo, ale to bardzo przesadziła. Idiotyczny pomysł.

– Może prawdziwy – wtrąciła Olga. Pozostali popatrzyli na nią pytająco. – Kłamie się wiarygodnie i w sposób uniemożliwiający weryfikację – wyjaśniła.

– Chcesz wykopać trumnę i zweryfikować, czy ten facet nie ma tylko połowy łba, czy brakuje mu czegoś więcej?

– Chcę sprawdzić meldunek z ELF-a. Musi być zarejestrowany.

Na chwilę umilkli, analizując ten pomysł.

– Wciąż nie wiemy, czemu nie kazała szukać tych biedaków.

– Bo doskonale wie, że są od dawna martwi.

– A może jest wręcz przeciwnie? Odkryli coś i potajemnie ich zabrali?

– Odsłuchanie meldunku dałoby nam odpowiedź.

– Tylko żeby go odsłuchać, musielibyśmy włamać się do pani doktor i wykraść go z jej…

– Da się to załatwić bez włamywania. – Słowa Barta zostały znienacka przerwane przez cichy i drżący głos, należący do magistra Franka Storma. Asystent usiadł obok i zanurzył łyżkę w zielonkawej brei. – Wystarczy znać nazwę serwera i hasło.

– Dziękujemy, Wujku Dobra Rado. O ile się nie mylę, złamanie hasła i dobranie się do nagrania to nic innego jak włamanie.

Frank zignorował sarkazm w głosie Lotana. Jadł swoją zupę, nie patrząc poza talerz.

– Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć i dostarczę nagranie z ELF-a, w zamian za jedną przysługę – powiedział ledwo słyszalnym głosem.

Wymienili ponad stołem spojrzenia. Olga kiwnęła głową.

– Jaką przysługę masz na myśli? – spytał Bart.

– Pomożecie mi stąd zwiać.

– Jak?

Nie odpowiadał przez chwilę, zajęty jedzeniem. Zupełnie, jakby chciał stworzyć pozory, że usiadł na pierwszym wolnym miejscu, tylko po to, by zjeść śniadanie.

– To nie jest dobre miejsce na dyskusję. Spotkajmy się w sali adaptacyjnej, jutro, o tej porze. Nie mówcie nic nikomu.

Dokończył pośpiesznie posiłek i wstał, nie oglądając się za siebie.

 

***

 

Andrea nie wracała do poprzedniej rozmowy, jakby temat załogi ELF-a i pojawiających się pod wodą zwłok został wyczerpany. Z chłodnym spokojem zleciła harmonogram pracy na najbliższe dni. Głównym zadaniem obu EncePathów było uzupełnienie i poprawienie mapy dna, ze szczególnym uwzględnieniem rozmieszczenia kominów. Zadanie dodatkowe sprowadzało się do zejścia i pobrania materiału w miejscach, gdzie dno podnosiło się najwyżej. Zgodnie z wcześniejszą, niezbyt jeszcze dokładną mapą, niedaleko południowego bieguna wypiętrzały się nieregularne skaliste grzbiety. Na tyle wysokie, że zejście w ich pobliże powinno być wykonalne. Gdy omówili już harmonogram i skierowali kroki do windy, Andrea znienacka chwyciła dłoń Olgi i szepnęła:

– Proszę, bądźcie ostrożni. Wysyłam jedynie wasze dwie jednostki. Nie próbujcie ścigać żywych ani martwych. A z batyskafu, w razie konieczności, wychodź tylko ty. Nikt więcej.

– Dobrze – odparła krótko Olga.

Monotonne sondowanie dna okazało się całkiem przyjemnym wytchnieniem. Bart byłby skłonny określić tę pracę wręcz jako nudną, aczkolwiek to słowo nie pasowało do sporządzania mapy pozaziemskiego świata. Lotan ironicznie zauważył, że szefowa nie jest taka głupia, skoro zorientowała się, że ważne rzeczy lepiej uzgadniać z Olgą. Tylko May miała coraz gorszy nastrój. Mimo że tym razem płynęła w jednostce z wygadanym Lotanem, nie odzywała się. Spoglądała przez okno, żałując z całych sił, że zdecydowała się na tę wyprawę. Ani zwiedzanie księżyca, ani nawet myśl o pokaźnej sumie pieniędzy za wypełniony kontrakt nie mogły wynagrodzić zniszczonych dziecięcych marzeń o kolorowym, żywym oceanie. Czy przegnać lęku, który chwytał za gardło, ilekroć myślała o wszystkim, co spotkało ich od przylotu. Lotan wbrew pozorom posiadał całkiem spore pokłady empatii, poskromił swój sarkazm, a nawet powiedział, żeby się nie martwiła, bo są tu razem, a we czwórkę dadzą radę wszystkiemu. Jednak dopiero widok wykwitających z ciemności, niczym egzotyczne drzewa, słupów szarej wody poprawił nieco jej humor. Zeszli na tyle głęboko, że poza obserwowaniem na ekranie modelu terenu generowanego przez echosondę, mogła też, w świetle silnych reflektorów EncePathów podziwiać oliwkowo połyskujące wypiętrzenia dna. Sonar boczny pokazywał na monitorze ponad dwadzieścia mniejszych i większych kominów. Wypatrywała ich we wskazanych miejscach. Wprawdzie widok nie dorównywał oceanicznemu ogrodowi z jej marzeń, ale przynajmniej mogła nasycić oczy podwodnym, pozaziemskim krajobrazem, innym, niż pusta, czarna przestrzeń.

– Elektronika szwankuje i tu. Automatyczny próbnik wrócił z niczym, trzeba będzie pobrać manualnie – rzucił Lotan. – Czeka nas jeszcze co najmniej godzina kompresji.

May westchnęła i powróciła do obserwowania kominów. Czas leciał szybko, gdy patrzyła na te obce, monochromatyczne kłęby gorącej cieczy. Wyrywały się ku górze znacznie mocniej, intensywniej niż te, które widywała w ziemskich oceanach. Znów się bała, tym razem o bezpieczeństwo Lotana, który przygotowywał się do opuszczenia batyskafu. Choć przecież, wcale nie powinien.

W komunikatorze odezwała się Olga:

– Wychodzę po próbki.

– Czekaj, idę z tobą. – Lotan poprawił swój pas.

– Kierowniczka prosiła, żeby nurkowała tylko ona – przypomniała niepewnie May, ale Lotan nie zamierzał słuchać. Chciał się zanurzyć i na własnej skórze poczuć, jak bardzo to odbiega od wszystkiego, co znał.

Odbiegało. Gdy tylko przeszedł przez śluzę w podłodze EncePatha, już poczuł różnicę. Nie mógł liczyć na grawitację. Aby znaleźć się w wodzie, musiał porządnie się odepchnąć. Pływanie przypominało chodzenie w stanie nieważkości, żaden kierunek nie podlegał uprzywilejowaniu, a woda stawiała dużo mniejszy opór, niż ten, do którego przywykł przez lata nurkowania na Ziemi. Jednak przystosowanie do nowych warunków nie trwało długo. Podpłynął do partnerki, żeby wskazać, którym kominem się zajmie i zobaczył coś, co wprawiło go w niemałe zdumienie. Olga uśmiechała się. Na tyle radośnie, że dostrzegł ten uśmiech mimo aparatu tlenowego. Chyba pierwszy raz widział ją naprawdę szczęśliwą. Gdy zauważyła, że na nią patrzy, przybrała zwyczajowy, obojętny wygląd, choć w jej oczach wciąż tańczyły radosne iskierki.

Pokazał gestem, że weźmie próbki z ujścia najbliższego komina. Podpłynął w jego kierunku, a czujnik temperatury zabrzęczał ostrzegawczo. Kipiel intensywnie bulgotała, szare kłęby wyrywały się porcjami. Chaotycznie i nieprzewidywalnie, jakby wnętrznościami Enceladusa szarpały torsje. Brzęczenie narastało. Lotan zmarszczył brwi, nie czuł wzrostu temperatury. Nawet mimo znakomitej izolacji kombinezonu, przy ponad osiemdziesięciu stopniach Celsjusza powinien przecież coś poczuć. Zerknął na Olgę, zatrzymała się w podobnej odległości od komina. Zobaczył, jak rozkłada wysięgnik. Wydawało mu się, że to czujniki zwariowały, że można podpłynąć bliżej, ale przecież mieli nie ryzykować. Po chwili wahania, zrobił to samo co ona. Pobrali kilka próbek wysięgnikiem, dotknęli spękanej, dziwnie ciepłej powierzchni skalistego grzbietu i wrócili do EncePathów. Wraz z nimi do batyskafów dostało się kilka kropel wody. Idealnie kulistych i błądzących bez widocznego celu po wnętrzu.

– No to jeszcze dekompresja i wracamy. Jutro po śniadaniu czeka nas spotkanie z panem asystentem – rzucił Lotan, gdy tylko przypiął się pasami do fotela.

 

***

 

Saturn znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zobaczyli po raz pierwszy, jednak teraz zamiast cieniutkiego sierpa, lśniła pełna tarcza, przecięta na pół linią pierścieni. W zalanej dziwną poświatą sali adaptacyjnej, oprócz siedzącego na krześle Franka, nikogo więcej nie było. Asystent zerwał się na równe nogi, a wraz z nim dwa cienie, tworzące niemal prostą linię.

– Czego dokładnie od nas oczekujesz? – Lotan nie lubił owijać w bawełnę. Frankowi akurat to nie przeszkadzało.

– Macie w kontrakcie zapisane, że pod pewnymi warunkami możecie zrezygnować i wrócić na Ziemię natychmiast. Gdy się na to zdecydujecie, chcę, żebyście wzięli mnie na pokład. Może być jako nadprogramowy bagaż.

– Skąd pomysł, że zrezygnujemy? I czemu po prostu nie wrócisz sam?

Uśmiechnął się nerwowo i opadł z powrotem na krzesło.

– Nie mam kasy. Przyleciałem tu robić doktorat z astrobiologii, uniwerek nie zasponsoruje mi wcześniejszego powrotu, muszę dokończyć badania. Jeśli Andrea nie zatwierdzi mi zmiany tematu pracy, nie mam na to szans. A nie zatwierdzi, bo za dużo wiem i mój powrót mógłby narobić jej kłopotów. Zresztą chyba specjalnie wymyśliła mi coś takiego, żebym tu ugrzązł na zawsze.

– Jaki jest ten temat? – zagadnęła May.

– Analiza udziału serpentynizacji i radiolizy w powstaniu życia na Enceladusie.

– To ciekawe – powiedziała ostrożnie, ale na tym poprzestała. Najwyraźniej nikogo poza nią doktorat Franka nie zainteresował.

– Możesz powiedzieć, dlaczego kazano nam wracać, zamiast szukać załogi ELF-a?

– Bo skoro jednak wyszli, to szanse, by znaleźć ich żywych, wynosiły zero. Za duże ryzyko, że wam też mogłoby coś się stać.

– A autonomiczne pojazdy podwodne? Doktor Valtameri wspominała, że posłano sondę.

Asystent machnął tylko ręką.

– Sprzęt bezzałogowy tutaj wariuje. Inaczej dawno mielibyśmy wszystko z głowy. Coś zniekształca sygnał, przez to się gubią. AUV wysłany za ELF-em przestał odpowiadać, zanim do niego dopłynął. Jeśli miałbym coś do powiedzenia, to byłbym za tym, by ich szukać za wszelką cenę. Miałem odlecieć za dwa tygodnie razem z doktorem Sosnovskym, zgodził się pokryć koszty ze swojego grantu, ale wcześniej popłynął ten ostatni raz.

– Czemu właściwie tak bardzo chcesz stąd uciec?

Westchnął ciężko.

– Boję się – odparł, po dłuższej chwili. – Przylecieliśmy tu szukać życia. Założyliśmy, że skoro są kominy hydrotermalne, wodór, metan i dwutlenek węgla, to powstały organizmy, takie jak na Ziemi. Szukamy z lupą mikrobów i nie widzimy słonia, który właśnie podniósł nogę, by nas zdeptać.

– Więc jednak coś znaleźliście?

– Znaleźliśmy? Nie. Ale coś tu jest i przez to giną ludzie. Nie chcę być następny. Evana już widzieliście. To coś go skopiowało i, moim zdaniem, używa jako ostrzeżenia.

– Skopiowało? – prychnął Lotan. – Są chyba lepsze teorie na wyjaśnienie tego fenomenu.

– Słucham, jakie? – Frank spojrzał spode łba. Bart chciał powiedzieć coś na temat, że to nie oni są tu od snucia teorii, tylko cała banda różnej maści naukowców, ale ugryzł się w język.

– Teza wymaga dowodu. Masz? – spytała Olga, trafiając tym w najsłabszy punkt. Asystent zmieszał się, pokręcił głową.

– Nie mam – odparł cicho. – Na tym polega problem. Nie mam i nie będę miał, bo to się wymyka naszym przyrządom. Jest zbyt… – szukał przez chwilę w myślach odpowiedniego słowa – …rozcieńczone. Nie chce albo nie może skondensować się do formy, którą moglibyśmy zarejestrować. Skoro grawitacja tu wynosi jedną setną ziemskiej, to i tutejsze organizmy mogą być sto razy bardziej rozrzedzone. Przenikać nas i w subtelny sposób oddziaływać z naszymi zmysłami.

– Piękna teoria, ale organizmy o gęstości sto razy mniejszej dałoby się zarejestrować.

– Powinieneś chyba zmienić temat doktoratu.

– I kierunek z astrobiologii na hmm… coś lepiej wykorzystującego twoją wyobraźnię.

– Nie wierzycie mi – skonstatował z goryczą. – Spodziewałem się. Andrea ma wyciągnąć trumny z Evanem i nieszczęśnikami rozbitymi w EncePathu 4. Jak wyjaśnicie w lepszy sposób, czemu te ciała jednocześnie są pochowane i pływają pod bazą, to proszę, dajcie mi znać. Najchętniej na waszym promie daleko stąd.

Cała czwórka popatrzyła po sobie, naradzając się bezgłośnie.

– Dobrze, jeśli odlecimy wcześniej, weźmiemy cię. Pozostaje jeszcze jedna kwestia…

– Proszę. – Wręczył Lotanowi cienki niczym igła nośnik, wstał i poszedł do windy, nie patrząc za siebie. Gdy drzwi kapsuły zasunęły się za nim, Olga wyciągnęła rolkę o rozmiarach papierosa i rozwinęła ją w cieniutki ekran. Igła bezszelestnie wskoczyła do portu i po chwili mogli usłyszeć ciche głosy ludzi, których los stanowił zagadkę.

Pierwsze meldunki były zwyczajnie nudne. Ot dopłynęli do komina, ustawili sondy, ktoś wyszedł i pobrał próbkę, ktoś inny uruchomił zatężarkę. Badanie składu wody, oznaczanie ilościowe minerałów…

Bart ziewnął, i wtedy się zaczęło.

 

Tu kapitan Ian Sonder. Melduję, że siedmioosobowa załoga pod moją komendą opuszcza jednostkę Enceladus Life Finder.

Słucham? <tupot> Kapitanie, może pan powt… <trzask>

Tu Andrea Valtameri. Proszę podać powód.

Opuszczamy jednostkę, w celu zbadania prawdziwej natury oceanu. Właśnie widzieliśmy jej próbkę.

Panie kapitanie, nie wyrażam zgody na opuszczenie jednostki. Proszę trzymać się harmonogramu misji.

<szelest>

Tu Anna Roth. Przypłynęły po nas batyskafy EncePath, które zabiorą nas w głąb oceanu. Odkryliśmy niezwykłą rzecz, ale musimy szybko zejść niżej. W jednostce ELF nie jest to możliwe.

Pani Anno, nie wysyłaliśmy do was nikogo.

<szum><trzaski>

Mówi kapitan. Są tu i czekają na nas.

Proszę podać, które jednostki.

Oczywiście <niewyraźne>. To trzy EncePa… <trzaski>…er: jeden, dwa i cztery.

<chwila ciszy>

Przecież EncePath 4 się rozbił, jedynka ugrzęzła w klatratach, a piloci dwójki wyszli poza batyskaf i zniknęli!

<niewyraźne> wrócili. Po nas.

Oni nie żyją! Jeśli wyjdziecie, skończycie jak oni! Zabraniam opuszczać jednostkę! Kapitanie, czy pan mnie słyszy? Muszę porozmawiać z pana zastępcą, proszę mnie skontaktować z Ivem Sosnovskim. Zablokujcie śluzę od wewnątrz i nie pozwólcie im wyjść. Czy jest tam ktoś, kto jeszcze nie zidiociał, do jasnej cholery?!

<trzask>

<stek przekleństw>

<cisza>

 

– No, w jednym doktor V nie kłamała – Lotan wypuścił głośno powietrze z płuc. – Ten meldunek brzmi jak niezły odlot.

– Może nie kłamała, ale zapomniała nam o czymś wspomnieć. Jeśli wierzyć nagraniu, to ofiar było więcej.

– Wiecie, ja chyba rozumiem tego asystenta. To wszystko nie jest normalne.

– Jest coś jeszcze. – Olga dotknęła ekranu i przejrzała zawartość otrzymanego od Franka nośnika. – Zapis wideo. Zewnętrzna kamera ELF-a.

– Przecież mogliśmy sami to zgrać, jak wracaliśmy. – Bart plasnął się w czoło. Olga przesunęła palcami i zsynchronizowała czasy obu nagrań. Uruchomiła przekaz. Trójwymiarowy obraz zamigotał nad urządzeniem. Przez chwilę w milczeniu oglądali znajomy widok: szary słup skłębionej cieczy, wznoszący się z głębin ku szczelinie w pokrywie z lodu. Kamera zarejestrowała nurka podchodzącego do komina z wysięgnikiem, przy pomocy którego pobrał próbki wody.

 

Tu kapitan Ian Sonder. Melduję, że…

 

Z zapartym tchem wysłuchali meldunku jeszcze raz, nie spuszczając ani na moment wzroku z wyświetlanego przekazu. Gdy głosy ucichły, jeszcze przez kilka sekund mogli obserwować widok z kamery ELF-a. Nie przedstawiał nic więcej poza kipiącą cieczą. A potem zgasł.

 

***

 

Przez kilka następnych dni harmonogram zadań przekazywał im zastępca Andrei. Jak na złość, gdy chcieli z nią porozmawiać, okazała się nieuchwytna. Zlecone uzupełnianie mapy przebiegało spokojnie i bez większych problemów, nie licząc obszarów, gdzie głębokość wzrastała gwałtownie, nawet poniżej standardowego zasięgu echosondy. Powierzchnia dna układała się tam w wysokie, skaliste grzbiety i bardzo głębokie doliny. Spękanie terenu wskazywało na stosunkowo niedawną aktywność tektoniczną, chociaż poza łańcuchami kriowulkanów, żadne jej ślady nie rzucały się w oczy.

Andrea przyszła, gdy oczekiwali na nowe zlecenie i oznajmiła krótko:

– Dziś nie wypływacie.

– To świetne, bo chcielibyśmy z panią spokojnie porozmawiać. Na przykład o tym, czy kamery stosowane w ELF-ach są sprawne? Albo ile tak naprawdę jest ofiar Enceladusa, bo mamy wrażenie, że trochę więcej, niż…

– Przesłuchaliście meldunek z ELF-a, wiem – przerwała monolog Lotana. – Na pytania chętnie odpowiem, później. Teraz chcę, żebyście towarzyszyli patologowi w autopsji Evana Reese.

May zbladła.

– Czy to konieczne? – szepnęła.

– Konieczne. Musicie porównać obraz zwłok z tym, co widzieliście w oceanie. Chcę mieć pewność, że widzieliście właśnie jego.

– Ale ja nie wi… – urwała pod groźnym spojrzeniem Lotana i posłusznie poszła z wszystkimi.

Założyli ubrania ochronne oraz maski i weszli do naprędce przygotowanego prosektorium. Jeden stół przykryty został prześcieradłem, przy drugim krzątał się technik. Andrea wyjaśniła krótko, że to załoga nieszczęsnego EncePatha 4 i poprowadziła ich do trzeciego, na którym leżała metalowa, zamknięta jeszcze trumna. Patolog wyłonił się z zaplecza, przedstawił i wraz z technikiem przystąpił do pracy.

Olga wstrzymała oddech, gdy podważali wieko. Zerknęła na przyjaciół. Bart mocno zbladł, a May ukryła twarz na piersi Lotana. Doktor Valtameri stała na wprost trumny. Gdy odsuwana pokrywa szczęknęła metalicznie, ona pierwsza zajrzała do środka i natychmiast zasłoniła usta, z których wyrwał się krzyk. A przecież zawsze sprawiała wrażenie znakomicie opanowanej.

Pozostali patrzyli w wymownym milczeniu. Przedłużającą się ciszę zakłócił odgłos rzuconych o blat rękawic. Patolog zaklął i wyszedł. Nawet wygadany Lotan nie pisnął słówka. Olga z mieszanką lęku i ciekawości podeszła i ostrożnie zajrzała do wnętrza metalowej trumny.

Nie licząc niewielkiej kałuży na dnie, była pusta.

 

***

 

– Wygląda pani na wściekłą – zaczął Lotan, gdy tylko rozsunęły się przed nimi drzwi laboratorium, w którym Andrea Valtameri właśnie sprawdzała próbki. Olga westchnęła cicho stwierdzając w myślach, że czego jak czego, ale dyplomacji kolega nie nauczy się nigdy.

– Trudno, żebym nie była, skoro technik postanowił podzielić się ze wszystkimi informacją, że ktoś wykradł ciało Evana i naprawdę pływa ono gdzieś pod naszą bazą.

– Przynajmniej wiemy, co widzieliśmy.

– Nikt go nie wykradł! Był tam, widziałam na własne oczy. Trumna została zapieczętowana, a wieka aż do dziś nikt nie ruszał! – Przez moment pozwoliła ponieść się emocjom, ale po chwili powróciła do zwyczajowej, lodowatej maski. – Poza tym, ci z czwórki grzecznie leżeli na miejscu, a też widywano ich pod wodą.

– A tamci z dwójki i jedynki?

Oderwała się od spektrometru i splotła ręce na piersiach.

– Wasz kontrakt nie obejmuje grzebania w katastrofach sprzed paru miesięcy, nikt wam za to nie zapłaci.

– „Nie z chęci marnego zysku czy dla czczej sławy, lecz po to, by krzewiła się prawda.” Pamięta pani?

Doktor Valtameri spojrzała znad okularów.

– Tylko nie mówcie, że też chcecie się tu doktoryzować.

– Każde z nas chciało tu przybyć z innego powodu, ale akurat kariery naukowej nie planowaliśmy.

– To jakie powody sprowadziły was na Enceladusa?

Lotan odpowiedział za całą czwórkę:

– Zmierzyć się z wyzwaniem, spełnić dziecięce marzenia, spotkać pozaziemską formę życia, dokonać czegoś niezwykłego. Potrafi pani zgadnąć, który jest czyj?

Nie patrzyła już na Lotana. Przeniosła wzrok na Olgę, jakby nagle znalazła w niej bratnią duszę.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do laboratorium wpadł Frank.

– To jednak białko! – krzyknął od progu, wyraźnie podekscytowany. – W tych próbkach z zatężarki naprawdę jest białko.

– Jakie? – Andrea otrząsnęła się i skupiła na nim całą uwagę.

– Masa w okolicy trzydziestu tysięcy daltonów, ale sekwencjonowanie nie wychodzi, rentgenografia tym bardziej. Próbka za mała. Trzeba popłynąć do komina raz jeszcze i trochę dłużej zatężać.

– No to już. Skoro chcecie krzewić prawdę, to zapraszam do ELF-a.

– Ja mogę zostać – zaproponowała szybko May. – Nie czuję się najlepiej.

– A my jesteśmy gotowi, pani doktor. W każdej chwili. A przy odrobinie szczęścia, bądź pecha, może znów znajdziemy Evana.

Spojrzenie, jakim go obdarzyła, nie sprawiało wrażenia, że rozbawił ją ten dowcip.

 

***

 

Piękny ELF gładko przecinał ciemną wodę. Trasę do kominów znali już niemal na pamięć, choć moment, w którym z ciemności wyłaniał się szary słup cieczy, za każdym razem przyprawiał o lekkie drżenie serca.

– To jak w końcu to było, z tym znikającym trupem? – zagadnął uprzejmie Lotan, gdy już wypuścili sondy i uruchomili zatężarkę. Andrea zmroziła go wzrokiem.

– Znaleźliśmy go i włożyliśmy do trumny. Przyczyna śmierci była znana i oczywista, więc nie robiliśmy sekcji, tylko szybki pogrzeb.

Bart westchnął. Zagadka robiła się coraz bardziej skomplikowana, o ile oczywiście szefowa mówiła prawdę. Nie wiedział, czy mogą do końca jej wierzyć.

– Kto widział zwłoki?

– Ja i załoga, która go wyłowiła. Nikt nie chciał oglądać trupa, zresztą nie był to przyjemny widok.

– Jak go znaleźli i przetransportowali? Został jakiś ślad na sonarze albo kamerze?

– Natknęli się przypadkiem. Evan wpadł na ich statek, przyholowali go siecią. Zrobiłam zdjęcia do dokumentacji, powinny być gdzieś w archiwum.

– A kto go w ogóle znalazł?

Pytanie wytrąciło ją z rytmu. Umilkła na moment.

– EncePath 4 – odpowiedziała za nią Olga.

Andrea powoli skinęła głową.

– Później zobaczyli go jeszcze raz, podczas podejścia pod szczelinę. Wtedy spanikowali… Pójdę sprawdzić zatężarkę. – Odpięła pas i popłynęła w powietrzu do pomieszczenia laboratoryjnego.

Bart rozciągnął się wygodnie na fotelu i zapatrzył na widok za szybą. Komin niezmiennie wynosił burzę szarości do góry. Hipnotyzował przy tym i usypiał. Sprawiał wrażenie, jakby skrywał jakąś dziwną tajemnicę. Senność coraz mocniej ogarniała Barta, ale zanim odpłynął, coś wyrwało go z błogości. Zamrugał gwałtownie, mimo to obraz nie zniknął. Do komina podpływał EncePath. W pierwszej chwili pomyślał, że Andrea wezwała kogoś ze swoich ludzi. W drugiej błysnęło mu, że może coś się stało i to May do nich przypłynęła. Jednak, gdy uświadomił sobie, co widzi, poczuł, jak jeżą mu się wszystkie włoski na karku. Na srebrnej powierzchni jednostki widniała wyraźna czarna czwórka.

– Olga… Lotan… – wyszeptał słabym głosem. Podnieśli głowy i zamarli. EncePath 4 podpłynął blisko i zatoczył pętlę wokół komina.

– Pani doktor, proszę przyjść do nas – powiedział Lotan do interkomu. Czy to ton jego głosu, czy coś innego, sprawiło, że Andrea pojawiła się dość szybko. Zawisła w progu kabiny za plecami pozostałej trójki, akurat w momencie, gdy batyskaf pomknął nagle w górę.

– To niemożliwe – szepnęła.

Woda przybrała trudną do określenia barwę. Jakby fiolet, purpura i zieleń zostały zmieszane ze sobą i przenikały się nieustannie. Na tym tle wyrastała struktura szarej, cienkiej sieci, asymetrycznej i mocno skomplikowanej. Nasuwała na myśl pracę szalonej koronczarki. Olga skierowała zewnętrzną kamerę wprost na zjawisko. Piękne i zarazem straszne. Żadne z nich nie potrafiło pojąć, co ono może przedstawiać, gdy układ rozmył się i zaczął rysować od nowa. Tym razem figura była prosta. Ogromny okrąg, poprzecinany pasami, z których ten leżący na średnicy, wychodził z obu stron daleko poza obwód.

– Saturn – wychrypiał ciężko Lotan. Kolory zbladły i powróciła zwyczajowa ciemność. Nie zdążyli jeszcze ochłonąć, gdy wyłoniła się z niej jednostka ELF. Identyczna z tą, w której właśnie przebywali. Sunęła wprost na nich.

– Stratuje nas. Uciekajmy! – zawołał w panice Bart, ale Olga chwyciła żelaznym uściskiem przegub jego dłoni.

– Sonar go nie widzi. Nie bój się.

Bliźniaczy ELF zatrzymał się kilkanaście metrów od nich tak, że mogli obserwować, jak ze śluzy po kolei wychodzą ludzie.

– Sosnovsky, van Dorgos, Hira, Roth, La Farallo, Payaz, Sonder. – Pobielałe wargi Andrei wymieniły nazwiska całej siedmioosobowej załogi. Wszyscy w skafandrach i maskach bezładnie machali kończynami. Ktoś podpłynął do komina i zniknął w nim.

Olga w tym czasie przełączała sonar po wszystkich możliwych częstotliwościach. Na żadnej nie wykryła kontaktu.

– To nie może być prawdziwy ELF, bo my siedzimy w ELF-ie! Jak to, do ciężkiej cholery, jest możliwe?

– Projekcja? Pamięć wody?

– Może Frank miał rację i to ma zbyt małą gęstość, byśmy mogli zarejestrować aparaturą?

– Ale przecież, do diabła, to widzimy!

– A może elektronika znowu zwariowała? To by znaczyło, że…

– Gdzie Andrea? – Olga na moment oderwała wzrok od przedziwnego zjawiska. Lotan zaklął szpetnie pod nosem, zerwał się i tak szybko, na ile pozwoliła mu szczątkowa grawitacja, podążył w stronę śluzy. Ubrana w skafander doktor Valtameri właśnie próbowała ją opuścić.

– Dokąd?! – ryknął.

– Trzeba ich ratować.

– Niech pani zaczeka! – zawołał Bart, próbując pójść w ślady kolegi. Lotan uznał, że nie ma czasu na perswazję. Złapał butlę z mieszanką powietrza i uderzył przełożoną w kark. Bart zdążył już tylko zobaczyć, jak zwiotczałe ciało szybuje w stronę podłogi. Popatrzył zdziwiony, ale bez słów pomógł przetransportować nieprzytomną Andreę na fotel, do którego Lotan przypiął ją mocno pasami.

– Od samego początku chciałem jej przywalić – mruknął usprawiedliwiająco, widząc uniesione brwi Olgi. Zerknął za szybę. Zjawisko zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Znów mieli przed sobą jednolicie mroczną wodę i szary, kipiący słup.

 

***

 

May na ogromnej stacji nie mogła znaleźć sobie miejsca. Dręczyło ją poczucie winy wobec przyjaciół. Pracowała najmniej i jako jedyna nie wyszła ani razu do wody, choć pierwsza namawiała wszystkich na ten kontrakt. Wydawał się stworzony dla ich czwórki. Szukano znakomicie zgranego zespołu doświadczonych nurków i hydrografów. W trakcie szkolenia i rekrutacji wielokrotnie poddawano ich – i konkurentów – presji i próbom. Tylko oni, mimo zupełnie różnych charakterów, potrafili współpracować w każdej sytuacji i ani przez moment nie zwątpili w siebie. Może właśnie dlatego? Różnice sprawiały, że nikt nie próbował wchodzić w kompetencje pozostałych. Mimo iż na testach zdarzało jej się balansować na krawędzi ryzyka, tu czuła lęk za każdym razem, gdy tylko wchodziła do batyskafu. Sama myśl o bezpośrednim kontakcie z wodą wywoływała paniczny strach.

Nogi same zaniosły ją do działu laboratoryjnego. Obserwowała przez chwilę chemików i biologów, w tym Franka krzątającego się przy aparaturze, której przeznaczenia nie znała. Rozumiała doskonale jego chęć ucieczki, sama by uciekła, gdyby nie lojalność wobec własnej ekipy.

Chłopak podszedł do niej, ale po entuzjazmie, z jakim parę godzin temu oznajmił odkrycie białka, nie pozostał nawet ślad. Wyglądał na bardziej przestraszonego niż zazwyczaj. O ile to było możliwe.

– Jesteś dziwnie przygnębiony. Może mogłabym w czymś pomóc? Czuję się trochę nie fair, biorąc sobie wolne, podczas gdy wszyscy ciężko pracują – zagadnęła.

– Dzięki. – Zdobył się na krzywy uśmiech. – Ale nie pomożesz. Obawiam się, że nikt już nam nie pomoże.

 

***

 

Przepłynęli mniej więcej połowę drogi dzielącą ich od bazy, gdy Andrea się ocknęła.

– Co się stało? – spytała, ledwie przytomnym głosem.

– Przepraszam, uderzyłem trochę za mocno – chrząknął Lotan. – Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nie znałem kodu awaryjnego do blokady śluzy na wypadek zidiocenia kogoś z załogi.

Przetarła twarz i odetchnęła głęboko.

– Pytałam, co stało się tam, przy kominie. Sonder i reszta…

– Zniknęli tak jak EncePath i te kolory. Oni chyba nie byli materialni… albo zostali rozrzedzeni poza detekcję naszego sprzętu. To teoria pani asystenta. Kamera nic nie zarejestrowała, sonar też nie.

Olga zamknęła oczy. Zanim doktor Valtameri odzyskała przytomność, rozważali różne teorie, ale każda miała jakąś lukę. Kto lub co powodowało to zjawisko? Czym była plątanina linii na kolorowym tle? Czemu to narysowało Saturna? I czy to w ogóle był Saturn, czy sami przypisali symbolowi znaczenie, które rozumieli? W jaki sposób obserwowali z zewnątrz zespół Iana Sondera, skoro na kamerze ELF-a nie nagrał się ani wtedy, ani teraz? Zakładając rozrzedzenie poza możliwość detekcji, jakim cudem ich widzieli?

Odetchnęła głęboko. Szare punkty znów zamigotały na granicy jej świadomości. Zrozumiała, czemu wciąż tam tkwiły i co chciały przekazać.

– Einstein odrzucił aksjomaty. Przyjął, że światło ma stałą prędkość, a to czas może się rozciągać i skracać – powiedziała cicho. Koledzy przerwali rozmowę z Andreą i popatrzyli pytająco na Olgę.

– Jaki to ma związek z…

– Urządzenia nie uległy awarii. To nasze mózgi odbierają coś więcej.

– Znaczy, że wszyscy oglądamy rzeczy, których nie ma? EncePatha, tamtą siódemkę, Evana…

– Jeśli to halucynacja, dlaczego widzimy to samo?

Zamyśliła się na chwilę.

– Nie halucynacja, to furtka do szerszego pojmowania. Musi być wspólny czynnik – odparła. – Pani laboratorium może dać odpowiedź, czym on jest.

 

***

 

Dziwnie wypowiedziane słowa Franka zmroziły May krew w żyłach. Rozejrzała się po laboratorium. Nic nie wskazywało na zagrożenie.

– To zabrzmiało strasznie – szepnęła. – Co się stało? Coś z tym znalezionym wcześniej białkiem? Ale przecież było go za mało, a doktor Valtameri i moi koledzy jeszcze nie wrócili z większą ilością.

Westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.

– Nie muszą przywozić większej ilości. Mamy go aż za dużo.

– Jak to? – Zmrużyła oczy, nic nie rozumiejąc. Asystent wziął głęboki wdech.

– Patolog znalazł całą kopalnię. W mózgach byłej załogi czwartego EncePatha. Nawet gdyby się nie rozbili, za góra parę tygodni zmarliby na nieznany do tej pory rodzaj encefalopatii. Wystarczy jedna cząsteczka tego, by wymusić zmianę konformacji zdrowych białek błony komórkowej, otaczającej neurony. Właśnie badamy płyny mózgowo-rdzeniowe pracowników bazy. Wyniki… cóż…

Nie słuchała dalej. Zamknęła oczy, oparła się o ścianę i powoli osunęła.

 

***

 

Ewakuacja bazy przebiegała szybko i sprawnie. Promy kosmiczne zapełniały się ludźmi, podzielonymi na zdrowych i zarażonych. May znalazła się wraz z Frankiem wśród zdrowych. Trójka jej przyjaciół nie miała tego szczęścia.

– Dotrzymaliśmy obietnicy, wracasz na Ziemię. – Bart uśmiechnął się leciutko do Franka.

– Będę to badał dzień i noc – odparł głucho. – Może zdążymy znaleźć lekarstwo.

– Zaopiekuj się May.

– Obiecuję.

Lotan i Olga podeszli do nadzorującej ewakuację Andrei. Popatrzyła na nich znad okularów i powiedziała ciche „przepraszam”.

– Nie ma za co, panią też przecież czeka ten los. A pewnie naoglądamy się jeszcze różnych, kolorowych wizji. Takich jak ostatnio. Ładne to było, nie?

Przełknęła głośno ślinę.

– Najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam.

– Jeśli dojdzie do procesu, będziemy pani bronić. To nie była pani wina.

– Dziękuję. Ale nie będzie takiej potrzeby – odparła i odwróciła się.

Oboje z Olgą popatrzyli, jak szczupła sylwetka doktor Valtameri, wciąż odziana w laboratoryjny fartuch, niknie w tłumie.

– Chyba ją polubiłem – stwierdził. – Mogłaby do nas pasować.

Olga przytaknęła. Spojrzała jeszcze na Saturna, niezmiennie tkwiącego w tym samym punkcie. Poza kolorystyką, zdawał się identyczny, jak ten, widziany pod wodą.

– Byliśmy świetnym zespołem.

– Wciąż jeszcze jesteśmy. Frank będzie szukał lekarstwa, a to uparty facet.

– Mam największe stężenie. Nie dolecę nawet do Ziemi.

Spuścił wzrok. Po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć. Słowa Olgi brzmiały jak pożegnanie. Tu i teraz. Przytulił ją mocno. Tym razem to ona wyszeptała do jego ucha dużo słów.

Zrozumiał.

 

***

 

Promy startowały, jeden po drugim. Gdy odleciał ostatni, zapanowała głucha cisza i spokój. Gdyby nie przybierający na sile chłód, stacja mogłaby być całkiem przyjemnym miejscem.

– Za dwie godziny nie da się tu wytrzymać. A za pięć przestanie działać generator powietrza.

– Wystarczy mi kilka minut. Dlaczego pani została?

– Kapitan nie ucieka z tonącego statku. Postanowiłam oddać Ziemi ostatnią przysługę i zaoszczędzić czasu i kosztów procesu, jaki toczyłby się nad moją osobą. No i nie jestem już twoją szefową, oficjalnie zamknęłam projekt. Możesz mi mówić po imieniu.

– Dobrze, Andreo.

– A ty? Czemu zostałaś?

– Sprawdzam, czy istnieją szare punkty. – Olga uśmiechnęła się lekko i zaraz dodała: – Lotan, Bart i May spełnili marzenia. Zostało tylko moje.

– Warto oddać za nie życie?

– Nie zostało mi go wiele.

Andrea westchnęła.

– Zastanawiam się, czy przywlekliśmy ze sobą tę zarazę i rozniosła się z mózgu Evana, czy to po prostu tu istniało i namnożyło się, trafiwszy na podatny grunt.

Olga dopięła swój skafander, po czym pomogła zrobić to samo towarzyszce. Obie weszły do windy, zjechały na platformę, gdzie nieco niezgrabnie weszły do EncePatha 5, usiadły w fotelach i zapięły pasy. Tam dopiero odpowiedziała.

– Nadawca i odbiorca muszą znaleźć wspólną płaszczyznę do dialogu. Z całkowicie odmienną formą to skrajnie trudne. Białko dekoduje, dostraja zmysły. Pozwala nam odebrać ten świat. Chcesz jeszcze raz go zobaczyć, prawda? Dlatego zostałaś.

– Myślisz, że żyje tu coś, co chciało się z nami porozumieć, a śmierć jest po prostu efektem ubocznym? Ciekawa teoria, mogłaby znacząco wzbogacić doktorat Franka. – Andrea zignorowała zadane jej pytanie. – Dostał pełną dokumentację i zmieniłam mu temat na „Encephaloduspathy – choroba prionowa odkryta na księżycu Saturna”. Frank bardzo się starał, a z tą serpentynizacją to trochę przesadziłam – zachichotała, ale po chwili spoważniała. Otarła niechcianą łzę z kącika oka. – Olga, boję się.

– Strach przed śmiercią. Normalne. Ja też.

– Chcę popłynąć, najgłębiej jak się da i wyjść temu na spotkanie. Chcę poznać tę tajemnicę, chociaż nikomu o niej nie opowiem.

Olga bez zbędnych słów ścisnęła jej dłoń. W tym prostym geście przekazała myśli, których nigdy nie umiała i już nie musiała wyrażać. Strach mieszał się z podekscytowaniem, żal i smutek z euforią. Pożegnała jeszcze w duchu trójkę przyjaciół i uruchomiła silnik.

EncePath 5 pomknął z pełną mocą wprost do dna ciemnej otchłani.

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się.

Świetna, solidna SF.

Porownań z tekstem Słowika oczywiście nie unikniesz, ale "twardość" (w dobrym znaczeniu) tekstu, jego mroczny, niemal horrorowy klimat sprawiają, że jest to zupełnie inne opowiadanie.

I chyba podoba mi się najbardziej z tekstów konkursowych. Nie tylko konkursowych zresztą.

Nastrój, tajemnica i solidna warstwa naukowa – choć podana w przystępny sposób – sprawia, że czyta się znakomicie.

 

Będzie spojler

 

Aha, umknął mi gdzieś sposób, w jaki białko dostawało się do organizmów.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Yay, doczekałam się komentarza, bo odświeżam stronę od rana :DDDD Bardzo dziękuję i nie ukrywam, że Twoje słowa mnie bardzo podbudowały :) wyjaśnienie sposobu prześlę Ci na priv, żeby nie sugerować innym :)

Super, że zdążyłaś :D. Ja odświeżałem do około 23:50 i miałem spore obawy. Wszelkie uwagi, ochy i achy jak tylko przeczytam tekst, a że jest długi, może to trochę potrwać. Ewentualne kręcenie nosem oczywiście po ogłoszeniu wyników konkursu :P.

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

No przecież wyraźnie pytałam jurorów, czy można do 23:59 ;) Jeszcze miałam 3 minuty w zapasie :) Kręcić nosem możesz w każdej chwili, biorę na klatę ;) A że długi… ech, no… tak wyszło.

Przeczytane! Jak w tytule są księżyce Saturna, no to bez względu na liczbę znaków, przeczytam. Bardzo solidny tekst. Takie skrzyżowanie “Kuli” i “Europa Report”, co jest na korzyść tekstu. Zresztą, Twoja idea jest o wiele ciekawsza od scenariusza “Europa Report”.

 

Na poprawki za późno, ale zapiszę, co mi zgrzytnęło (bez cytatów, bo nie wiem czy się teraz dokopię):

– słoń ma nogi, nie łapy. Pada takie jedno zdanie.

– Olga kontrolująca swoją podświadomość – nie można kontrolować podświadomości, ponieważ jest to zbiór doświadczeń, odczuć, emocji etc., których nie chcemy sobie uświadomić (ujęcie psychoanalityczne; gdyby było analityczne, to by było ciut inaczej, ale nadal, nie do kontroli). Uwalniają się, ale w formie patologicznej – nieprawidłowe relacje i więzi, wszelkie zaburzenia psychiczne, psychosomatyczne itd. Inaczej mówiąc – jeżeli Olga kontroluje podświadomość, to ta podświadomość jest świadomością. To co opisujesz w tamtym akapicie to intuicja, przeczucie.

– opis dla Olgi – autystyczna. Domyślam się, że stworzyłaś ją jako postać z zachowaniami ze spektrum autyzmu, ale… w tekście mi jakoś to nie gra. Przymiotniki od zaburzeń psychicznych czy neuropsychicznych nigdy mi nie grają. Gdzieś ten autyzm się utarł w świadomości, ale osobiście takiego użycia nie akceptuję.

 

I tak na koniec powtórzę się – bardzo solidny tekst. Mimo, że tematyka bardzo mi bliska, zafascynowana pomysłem, chciałam wiedzieć jak się wszystko skończy, ale poza tym, nic więcej. Szkoda, bo mam niedosyt. Ale z pewnością czas z Twoim opowiadaniem zaliczam do przyjemnych punktów tego dnia :)

Fakt, z tą “łapą” moja wtopa, przeoczyłam, jak zmieniałam zwierzaka :). Poprawię po konkursie. Z kontrolowaniem podświadomości bardziej miałam na myśli kontrolę nad tym, co ta podświadomość wysyła (głównie pamiętanie dlaczego coś wywołuje określoną reakcję), faktycznie trochę niezręcznie to ujęłam.

Jakim przymiotnikiem zastąpiłabyś ‘autystyczną’?

Bardzo dziękuję za przeczytanie i opinię :)

 

PS. I czemu niedosyt, skoro opowiadanie Cię zainteresowało? Czego zabrakło do sytości? :)

Edytowałam komentarz i mi “wcięło” (a w sumie to sama sobie wycięłam), że brakowało mi pełnokrwistych postaci. W moim odczuciu trochę miałcy byli. Olga była ciekawie zakreślona. Zdecydowanie wyróżniała się, ale nie na tyle, żeby mnie ujęła.

Moja opinia jest bardzo subiektywna, bo stawiam bardzo często na to czy odczuwam jakieś emocje, czy czuję się czymś poruszona. Byłam ciekawa rozwoju wydarzeń, ale nie na tyle, aby czytać z wypiekami na twarzy. Stąd niedosyt. Więcej przypraw po prostu ;)

 

Autystyczna – introwertyczna. To drugie określenie jest zdecydowanie bardziej potoczne i nikt się do niego nie będzie czepiał. Nawet sobie przeczytałam inne synonimy – zamknięty w sobie (ale to za proste), nieprzystępny, wsobny (mój faworyt, aż mam ochotę użyć w jakimś tekście).

 

Z kontrolowaniem podświadomości bardziej miałam na myśli kontrolę nad tym, co ta podświadomość wysyła (głównie pamiętanie dlaczego coś wywołuje określoną reakcję)

 

W tym szkopuł, podświadomość wysyła, ale nie masz nawet pojęcia, że to robi. Po polsku rzeczywiście używa się np. “podświadomie wiedziałam/czułam” w sensie przeczucia, intuicji, coś nie do końca uświadomionego. Jednak w opisie stanów bohaterki nie pasuje. Do głowy jeszcze mi wpadło to, że i tak w naszym ojczystym języku mamy trochę bałagan w tym nazewnictwie, bo może być – świadomość, podświadomość i nieświadomość. Czyli z nieświadomości do podświadomości, a potem świadomość. Czasem stawia się znak równości pomiędzy podświadomością i nieświadomością. Galimatias, nie ma co. Lepiej przestanę, bo sama się zaraz zaplączę.

Dzięki, już jasne :) Jak opowiadanie przepadnie w konkursie, to może kiedyś spróbuję je rozbudować i poświęcić więcej uwagi postaciom. Tu i tak mam wyrzuty sumienia z powodu przekroczenia limitu znaków, przy rozbudowaniu postaci to pewnie dobiłabym lekko do 100k. Cieszę się, że choć jedną z postaci uznałaś za ciekawą :)

Przymiotnika “introwertyczna” dałabym głowę, że użyłam wcześniej. Ale chyba wyleciał ze zdaniem, wyciętym w ramach próby okrojenia tekstu ze znaków. Ech, tak to jest, jak się kończy pisać 10 minut przed dedline.

Zapomniałam, że jest przecież limit. Z chęcią bym poznała tekst bez okrojeń, bo jest petarda ze sprawnie poprowadzonym głównym wątkiem. Ba, z tego byś i nawet książkę zrobiła spokojnie, a scenariusz filmowy na pewno ;)

 

ps. Jestem typem czytelniczki, która z czasem bardziej docenia tekst. Właśnie to się stało, kiedy przypomniałaś mi o ograniczeniu w znakach. Teraz widzę, że rzeczywiście musiałaś pokroić tekst, a i słoń dorobił się łap :)

Bardzo fajne opowiadanie. Choć oparte na raczej schematycznych rzeczach (tajemnicze zgony, tajemnica ośrodka) to bardzo spodobało mi się takie zwyczajne zakończenie z widokiem na coś więcej, jeśli poprawnie zrozumiałem końcówkę ;) No i bardzo doceniam tak twardy science – i prosiłbym tez o wytłumaczenie, jak to białko dostało się do organizmu, przyda się na pewno :)

Z bohaterów właściwie zwróciła moją uwagę tylko Olga. Reszta jakoś mocno nie wpisała mi się w pamięć. Andrea też miała potencjał na fajną postać, ale stała się pośrednią ofiarą największego zgrzytu tego tekstu, mianowicie jak przedstawiono procedury korporacji.

Wiele rzeczy jestem w stanie sobie dopowiedzieć, ale fakt, że pomimo sporej ilości zgonów wyszkolonych za olbrzymie pieniądze załóg NIKT nie przeprowadził śledztwa z wyższego managementu (a zwłaszcza wrogów Andrei) nie za bardzo mi się klei. Zważywszy bajońskie sumy, jakie musi kosztować całe przedsięwzięcie, już jeden wypadek mógłby sporo namieszać, a strata czterech osób z załogi przy kolejnym oznaczałaby śledztwo wewnętrzne i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Wbrew pozorom korporacje i wielkie konglomeraty takie rzeczy wolą ujawniać, zwalając wszystko na kozła ofiarnego. Tak więc wyszło tutaj mocno wyświechtanie. Jednak cały ten wątek jest jednak łyżeczką dziegciu w bardzo dobrym słoiku miodu :)

Podsumowując: jest bardzo dobrze, science cieszył, czas został miło spędzony :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mąż też mi mówił, żebym zrobiła z tego książkę, tyle, że on się domagał rozbudowania opisów, w szczególności stacji ;)

Mądrze małżonek prawi ;)

NoWhereMan, fakt, złapałeś mnie na braku researchu w temacie działania korpo, a że nigdy w żadnej nie pracowałam… :) Na swoje usprawiedliwienie mam to, że /spojlery/ zgon technika i pierwszej ekipy nie budził specjalnych podejrzeń – ot wypadki, w dodatku ładnie opisane w raporcie :) ‘zniknięcie’ następnych ukrywała (bohaterowie dowiadują się tego dopiero podsłuchując meldunek )i już w zasadzie wiedziała, że jak szybko czegoś nie zrobi, to będą problemy. Miała jakieś 3 miesiące zanim zlecą się po nią oficjele, bo tyle wg opowiadania trwał lot Ziemia-Enceladus i próbowała je wykorzystać, chcąc dokonać odkrycia, które przyćmi ofiary – no a w końcówce to już doskonale wiedziała, że zostanie tym kozłem ofiarnym, co przyczyniło się m.in. do jej wyboru :)

/koniec spojlerów/

 

odpowiedź w temacie białka też wyślę Ci na priv :)

 

O ile nie da rady opisać ładnie w raporcie zgonu o ile korporacja nie nazywa się “Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich” (bo inaczej zawsze jakiś zawszony dziennikarzyna albo senator się przyczepi, że w kosmosie ktoś zginął), o tyle z tym zniknięciem i ograniczonym czasem to jest wiarygodne tłumaczenie. Jej czas jest policzony, śpieszy się z odkryciem – pasuje jak ulał do korpo, jakie znam (serio) :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przylatują gdzieś w ważnej misji i pojęcia nie mają, co się wcześniej wydarzyło? To jest często spotykany błąd w tego rodzaju opowiadaniach – tak, jakby w ogóle przybywający bohaterowie nie dysponowali systemem łączności. Ale ci, którzy są na miejscu, oczywiście wiedza. 

Duży błąd logiczny na wejściu – nie kupuję tego. No i od razu, też na na samym wejściu, tekst został maksymalnie przegadany. A po kiego grzyba informacje o nazwach i typach pojazdów?

Pozdrówka.

Słowik pozdrawia zwrotnie ;).

Ten konkurs jest genialny. Tyle klików, tyle, a przy poprzednich opowiadaniach to nawet nie zdążyłem. Finkla byłaby dumna.

 

Zostawiam klika, na znak “podoba mi się jak stąd do Enceladusa” (z drobnym wykluczeniem samiutkiego początku, tam bardziej “jak stąd do Marsa”), a więcej pewnie doskrobię po zakończeniu konkursu (chyba, że nie masz nic przeciwko teraz – mi tam wsio rybka, ale tak sobie myślę, że jak już konkurs leci, to głupio trochę komentować tekst o bliźniaczym motywie wyjściowym, nawet jeśli pomysł jest zupełnie inny). Swoją drogą, coś ten Enceladus w sobie ma, że tak miesza bohaterom w głowach ;).

 

 

Słowiku, nie mam nic przeciwko – ale dokładnie tak samo pomyślałam, czytając Twoje :) Że tak trochę głupio komentować tekst przed zakończeniem konkursu, bo w sumie my wiemy o Enceladusie dużo więcej niż inni (w tym jury) ;))))

 

Rogerze, nie wiem, dokąd doczytałeś, ale już w pierwszym akapicie było, że oni na żadną misję a prozaicznie do pracy. Nie byli naukowcami, mieli po prostu kontrakt na wykonanie roboty. Stąd nie byli powiadomieni o naukowych detalach.

 

/edit/

No i bardzo dziękuję za pierwszego klika :)

A tam, dużo więcej. Sam skupiłem się głównie na sprawie rybnej (jej poświęciłem research), w związku z czym pozwoliłem sobie chociażby nagiąć “delikatnie” kwestię ciśnienia panującego w oceanie, by przybliżyć je odrobinę ziemskiemu (stąd nie jest to u mnie stricte hard sf – kwestia ciężaru pokrywy lodowej, jeśli założyć, że nie tylko lód można tam znaleźć – normalnie, zależnie od grubości lodu wychodziło mi przynajmniej 10x mniejsze ciśnienie niż w przypadku ziemskich oceanów, a tu mogą dojść jeszcze jakieś inne oddziaływania grawitacyjne, chociażby z innymi, bliskimi i dużymi ciałami niebieskimi ;)– Manga i Wang to już w ogóle polecieli z tematem plujek).

 

Solidarnie się wstrzymam i po zakończeniu wysmaruję większy komentarz, jak już huragan jurorski przejdzie ;).

No i oczywiście powodzenia w konkursie!

Mi wyszło ciśnienie około 100x mniejsze, ale mogłam coś przeoczyć ;)

Tyle wychodzi na sucho z samej grawitacji. Wydaje mi się, że trzeba jeszcze uwzględnić przynajmniej pokrywę lodową (jakoś 30km w najbliższym powierzchni punkcie) i kwestię rozpychania się tegoż lodu przy powierzchni oceanu (zamarzanie). Jeśli rzeczywiście aż 100x, to pojechałem nieźle z tematem :P.

Ja swoich wysłałam w okolice południowego bieguna, tam pokrywa jest cieńsza :) Źródła podają, że mniej niż 5km, co przy tej grawitacji wielkiego ciśnienia nie zrobi. Z kolei przy równiku faktycznie podają koło 30-35km.

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

Podziękowawszy :)

Bardzo mi się podoba. Mimo że mam problem z przyswajaniem dłuższych tekstów, ten bardzo przyjemnie mi się czytało. I lubię Twój sposób pisania, bez nadmiernych ozdobników. Pozdrawiam :)

Zapomniałam zgłosić, że przeczytałam!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Katia, bardzo dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że Ci się podobało :)

 

Naz, mam nadzieję, że nie zapomnisz, że przeczytałaś, przy obradach konkursowych :D

Mnie też się podobało.

Zgrzytnęła mi ta autystyczna Olga, bo poza tym określeniem nic innego w tekście mi tego nie sugerowało, więc poczułam się zdezorientowana (zaczęłam się zastanawiać, kto jest tą liderką). 

Wciągające opowiadanie.

Przynoszę radość :)

‘Autystyczną’ zmienię, ale na razie nie mogę bo mi Finkla da po łapkach ;) Dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że Ci się podobało i wciągnęło :)

A pewnie, że da. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo zacne opowiadanie. Czytało się znakomicie i zupełnie nie przeszkadzała mi długość, bo historia okazała się wciągająca, intrygująca i porządnie napisana. Sprawy naukowe podane niezwykle przystępnie, skutkiem czego lektura była nad wyraz satysfakcjonująca. :)

 

cały sys­tem po­miesz­czeń miesz­kal­nych i la­bo­ra­to­ryj­nych, wy­po­sa­żo­nych sys­tem na­po­wie­trza­nia i ogrze­wa­nia. – …wy­po­sa­żo­nych w sys­tem na­po­wie­trza­nia i ogrze­wa­nia.

 

nie wy­sła­li żad­nej ob­sta­wy z tym ELFem. – …nie wy­sła­li żad­nej ob­sta­wy z tym ELF-em.

Ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

Ze­bra­nie z An­dreą, jej asy­sten­tem i kil­ko­ma przed­sta­wi­cie­la­mi od­by­ło się w nie­wiel­kiej sali… –

Przedstawicielami kogo/ czego?

 

Żółte, nie­wy­raź­ne li­te­ry na pier­si z na­zwi­skiem Evvv Reeee. – Czy z nazwiskiem były piersi, czy litery?

 

An­drea po­pro­si­ła wszyst­kich o opusz­cze­nie po­miesz­cze­nia, usia­dła i ukry­ła twarz w dło­niach. Ode­zwa­ła się, do­pie­ro gdy zo­sta­li sami. – Z kim została Andrea, skoro poprosiła wszystkich, aby wyszli?

 

Za­mru­gał gwał­tow­nie ocza­mi… – Mrugają powieki, nie oczy.

 

Prze­pły­nę­li mniej-wię­cej po­ło­wę drogi… – Prze­pły­nę­li mniej wię­cej po­ło­wę drogi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg jak zawsze nieoceniona :) Niezmiernie się cieszę z Twojej satysfakcji z lektury :) Przepraszam, że tym razem tyle usterek w moim opowiadaniu, ale tak to się niestety bywa, jak się dosłownie kończy pisać tekst 10 minut przed deadline. Pędzę poprawiać :)

Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze się przydajesz :)))

Dziękuję, Bello. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja dziękuję za ulepszanie moich opowiadań :)

;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne są podobieństwa do tekstu Słowika – ten sam księżyc, takie samo zejście pod wodę, ledwie bohaterowie wylądowali…

Research solidny, ale niestety Słowik zdążył Cię uprzedzić, więc pewna część Twoich informacji wyglądała wtórnie. No, ale przynajmniej można Ci dołożyć interdyscyplinarność.

Fabuła taka, że czytałam z zaczerwienionymi policzkami, bardzo ciekawa, jak się skończy. I finał nie rozczarował, wręcz przeciwnie – znalazłam tam dwa rewelacyjne pomysły.

Świat trochę znany ze Słowikowego tekstu. Fakt, ubierasz go w większą ilość szczegółów, ale kosztem ostrego przekroczenia limitu.

Bohaterowie interesujący – zróżnicowani, każdy inny, każdy na swój sposób logiczny.

Tytuł – niby nic nadzwyczajnego, ale po przeczytaniu tekstu pokazuje drugie dno i staje się bardzo zgrabny. Szkoda, że o żadnej ścieżce Y nie wspomniałaś, byłaby bomba.

Warsztat – zanim tekst do reszty pochłonął, zdążyłam wyłapać parę usterek interpunkcyjnych. No i ELF-y pisałabym z dywizem albo małymi literami. Plus za piękną grę słów.

Olbrzymie szkody wyrządziły Ci minusy za przekroczenie limitu. Gdyby nie one, tekst wygrałby w mojej klasyfikacji. Bo i jest świetny. Szkoda, że zabrakło Ci czasu na wywalenie chociaż tych głupich 300 znaków.

Babska logika rządzi!

Miałam iść spać, ale widzę: “Finkla dodaje konkursowe komentarze” to i tak bym nie zasnęła :D

Pomysł na tekst miałam jak tylko po ogłoszeniu konkursu i przewertowaniu strony ŚN trafiłam na artykuł o Enceladusie (i podczas grzebania dalej – na artykuł o encefalopatiach – ale nie jestem w stanie go wykopać drugi raz) i w zasadzie miałam pewność, że nie będę jedyną, która się nań skusi :) Moje szczęście, że Słowik śpiewał w innych rejestrach ;) Co do dywiz w ELF-ach to już mi Reg wypunktowała, poprawione.

Myślałam o ścieżce Y :) Ale ostatecznie został tylko EncePath, inspirowany Pathfinderem. Z tytułem trochę kombinowałam (jak zrobić, żeby spojler w tytule nie bił po oczach :)

Limit, ech ten limit… niestety, pomysł wylazł poza ramy, na skracanie nie było czasu. Pisanie zakończyłam o 23:50 a o głupich 300 znakach się dowiedziałam 4 minuty przed deadline, bo licznik LibreOffice pokazywał około 59700, a te 600 narosło niewiadomo skąd.

Niemniej, bardzo się cieszę, że fabuła Cię wciągnęła a zakończenie nie rozczarowało :)

Masz szczęście, że nie było dużo konkursowych tekstów. Przy kilkudziesięciu pewnie by mi się nie chciało przeklejać wszystkich za jednym rzutem… ;-)

Babska logika rządzi!

To kolejny powód, dla którego ten konkurs mi się podobał :)

Widać research wielu wystraszył. A szkoda… Jak widać – daje piękne rezultaty.

Babska logika rządzi!

Ja i tak prawie wszystkie swoje teksty researchuję :) Tu mi najwięcej zeszło na ogarnięciu nurkowania, rozkminach jak zachowuje się woda i pływające w niej statki przy tak małym g i pod dużą warstwą lodu (do tej pory nurtuje mnie, jak to wygląda naprawdę:)) i trochę na ‘malowaniu widoczków’ – np. Mimas wędrujący przed tarczą Saturna był symulowany w Stellarium na okoliczność ile czasu przy jakiej grubości sierpa zajmie mu wędrówka na część nieoświetloną ;)

Właśnie zerknęłam do wątku czerwcowego – bardzo dziękuję, Finklo, za nominację *^^*

Proszę. Należało się. :-)

Babska logika rządzi!

Relikwia dla Bellatrix:

Przez kilka ostatnich lat zastanawialiśmy się w rodzinie, cóż począć z ową pamiątką. Wreszcie doszliśmy do wniosku, że jedynie wykształcona, odważna badaczka (którą, liczę na to, jesteś) będzie w stanie rozwikłać zagadkę Glypotodona.

Niezwykłą, liczącą ponad 10 tysięcy lat muszlę znalazł jeden z moich kuzynów, przezywany dowcipnie Primachlejem, gdyż w libacjach nikt nie mógł się z nim równać. Podczas krakowskich juwenaliów (tam zawsze było grubo), Primachlej przesadził trochę bardziej niż zwykle i ocknął się w… Argentynie!

Nim zwymiotował sok żołądkowy i odpalił browara “na klina” podszedł do rzeczułki, na brzegu której… znalazł TO.

Dostał oczywiście gastrofazy (tak to już bywa, gdy jest się nie tylko schlany, ale i spalony), więc rozbił powierzchnię muszli, wypuszczając na świat COŚ.

Po dziś dzień, ledwie zajdzie słońce, owo istnienie zakrada się do wnętrza muszli i wydaje przedziwne, przypominające “do re mi fa so la!” dźwięki, rano zaś, nim ktokolwiek zdąży zarejestrować, umywa wraz z ostatnim, nocnym cieniem…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zagadka jest prosta. Glypotodon przybywa w poszukiwaniu zaginionego browara :) Zostawcie mu otwartą puszkę przy muszli, to rano, zamiast ‘do re mi fa so la’ usłyszycie ‘gul… gulll….’ ;)

Oż, Ty cwana bestyjko! Wiedziałem, do kogo wysłać tę muszlę ;D

No to, jak dobrze pójdzie, będziesz miała jeszcze zwierzątko domowe!

 

Jutro komentarz jurorski i… coś jeszcze ;)

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jutro-dziś (niedziela), czy jutro-jutro (poniedziałek)? Bo na komcie jurorskie to ja tu czekam obgryzając paznokcie ;) A ‘coś jeszcze’ zabrzmiało tak tajemniczo, że będę teraz rozmyślać bardziej niż moi bohaterowie nad naturą oceanu ;)

Serio? No to z przyjemnością jeszcze wzbogacę komentarz :)

Niedziela, tylko później-wcześniej. Mimo wszystko, trzeba te notatki przeczytać i upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu…

 

Nie obgryzaj – szkoda paznokci :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czyli jutro-dziś ;) jakieś paznokcie ocaleją w takim razie :D

Do łóżka, Bella! ;P

Naz też przyjdzie zapewne jutro, bądź w poniedziałek. Musi zregenerować siły po tych waszych wypocinach :PPP

Słodkich snów :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mnie wygania, a sam siedzi :P

Nawzajem ;)

No widzisz – biedny Count musi propagować braterstwo między towarzyszami broni i od czasu do czasu nadrobić teksty tychże! Tym razem padło na Cobolda :D

Dobra, na mnie czas…

 

…ale powrócę! :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tak, widziałam i też go sobie przeczytałam jak mi przed chwilą za Twoją sprawką wyskoczył w ostatnio komentowanych ;)

 

…czekam z niecierpliwością!

O rany… Chyba rzeczywiście zabiorę się za to, bo jeszcze jedna bezsenna, nerwowa noc, w oczekiwaniu na jurorskie komentarze, a pozostanie z Ciebie strzęp człowieka, Bella ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podoba mi się Twój tok rozumowania ;)

Według mnie najlepszy tekst tego konkursu. Nawet pomimo -5 primapunktów, w moim osobistym zestawieniu zajął drugie miejsce. Po prostu za wiele tu dobrego! ;D

Przede wszystkim – w tym tekście czuć profesjonalizm. Początek dość leniwy, jednak w przypadku tekstów tej długości jest to jak najbardziej akceptowalne, a następnie świetnie budowany klimat i immersja, dobrze zbalansowana treść, odpowiednia doza mroku i grupka interesujących bohaterów, z których każdy, przyznaję radośnie, posiadał własną, odczuwalną osobowość. Z jednej strony mamy ekspresyjnie reagującego, bezpośredniego Lotana, z drugiej autystyczną Olgę. May taka ostrożniejsza i delikatniejsza, zaś Bart rzeczowy i profesjonalny. A przecież Andrea i Frank wcale nie mniej wyraziści!

Element science z jednej strony bardzo solidny, z drugiej nienachalny, zaprezentowany w przystępnej formie – całe opowiadanie przywołało mi na myśl "Kulę" Crichtona. Ten sam klimacik niebezpieczeństwa, ta sama tajemnicza głębia… Myślę więc, że i Mike by się tego tekstu nie powstydził.

Osobna pochwała należy się za scenę, w której bohaterowie opowiadają o zwłokach Evansa i tuż przed gwiazdkami dowiadują się, że został już dawno wydobyty. Bardzo lubię tekie zagrywki – świadczą o pisarskim kunszcie.

Udane wprowadziłaś wątki poboczne, jak chociażby kwestia Franka i jego pracy.

 

Zgrzytała mi trochę reakcja naukowców na te "projekcje"; zdały mi się naiwne. To byli wykształceni ludzie, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że to, co znajduje się przed nimi nie jest obiektem fizycznym (a przynajmniej nie do końca ;) ), jednak reagowali dość impulsywnie. Jeszcze rozumiem Lotana, bo on taki w gorącej wodzie kąpany, ale reszta? ;P

Zakończenie – w pierwszej chwili trochę mnie zawiodło, jednak po chwili zmieniłem zdanie. Jest smutne, ale bardzo realistyczne. Mocny punkt opowiadania.

Warsztat – czyta się świetnie, a pewne drobne potknięcia są z pewnością wynikiem pośpiechu, a zatem wybaczam ;)

Tytuł – jedyne, co mi się nie podobało. Rozumiem zamysł, ale Count tego typu tytułów nie lubi i tyle. Chociażby dlatego, że ma problem z wymówieniem tego tego, a później za cholerę nie pamięta ;P

 

Tak czy inaczej – moim zdaniem najlepszy tekst konkursu, dlatego z pełnym przekonanie idę nominować :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O, zdążyłam zjeść śniadanie (nie paznokcie ;)) a tu taka miła niespodzianka – jurorski komentarz i to pełen pochwał :) Normalnie się zaczerwieniłam niczym koktajl truskawkowy, który właśnie popijam :)

Dziękuję i za taką piękną opinię i za nominację :) Jeśli chodzi o tytuł to //spojlery// potraktuj go jako złożenie tematów przewodnich dwóch artykułów, które wybrałam na inspirację: Enceladus i encefalopatia (encephalopathy). Sama nie lubię tytułów obcojęzycznych, ale przełożenie na “Encefalodus pat ia” nie dość, że mi zgrzytało to jeszcze ciężko byłoby wpleść w treść. Reakcja naukowców na ‘wizje’ była ciut nielogiczna ze względu na zainfekowanie mózgu (ależ to brzmi :D), nie uwypukliłam tego, bo zabrakło czasu i znaków, ech ;) //koniec//

 

Z komentarzami chciałem zaczekać, aż opadną trochę konkursowe emocje. Skoro wytknęłaś palcem, już piszę co myślę, niecierpliwa pani Bello ;)

Sprawnie napisana historia, 60k znaków przeczytałem bez zbędnych przerw. To już dużo, jeśli się nie męczę, a to zdarza mi się dosyć regularnie. O dobrym warsztacie nie ma co bazgrolić, pisząc w ten sposób zapewne znakomicie zdajesz sobie z tego sprawę. Jednak sama historia nie wciągnęła mnie w głębiny Enceladusa, jakbym już to gdzieś widział, jakbym już to gdzieś czytał. Pomysł wydaje się wtórny, choć solidnie rozbudowany, pociągnięcie go do rozmiarów książki, wręcz stratą czasu. Druga połówka najczęściej jest subiektywna, często nawet bardziej od samego autora :)

Wracając do tekstu, bohaterowie są wyraziści, a z drugiej strony schematyczni. Lotan Gburek, Olka Samowolka i Andrea Korpobystrzak różnią się bardzo od siebie, jednocześnie ginąc w masie podobnych bohaterów innych opowiadań czy filmów.

Mam wrażenie, że do tego wyścigu wybrałaś dobre, sprawdzone auto, będąc pewną, że cię nie zawiedzie. I nie zawiodło, ale wyścigu nie wygrało.

Tęsknię za Bellą na krańcu świata stojącej, może jeszcze kiedyś tu wróci…

Olga rządzi w tym opowiadaniu. Mocna, świetna postać. May też widziałam jak żywą, ale to zupełnie inna osobowość, taka delikatna. Podobały mi się opisy krajobrazów – od razu miałam te widoki przed oczami. 

Opowiadanie trzymało w napięciu cały czas i aż nie mogłam się doczekać zakończenia. 

Wcześniej czytałam tekst Słowika i po przedmowie zastanawiałam się, czy będą podobne i jak bardzo. I wiesz co? Nie są. Mimo tej samej inspiracji i scenerii macie w moim odczuciu zupełnie inne opowiadania. Twoje jest mroczniejsze, nacechowane większą dawką nieznanej grozy. 

Generalnie jestem bardzo zadowolona z lektury. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Darconie, ja tak tylko zauważyłam fakt i nic nie sugerowałam. Ani trochę. Ani odrobineczkę… ;)))) Ale dziękuję, że się poczułeś i zostawiłeś komentarz, skoro przeczytałeś :)

Trochę mnie zdziwiłeś/zaniepokoiłeś zarzutem o wtórności – mógłbyś napisać, gdzie widziałeś/czytałeś taki pomysł? Masz na myśli forumowe opowiadania, czy bardziej książki?

Auto, które wybrałam, zdecydowanie za dużo paliło. 60300 litrów… tzn. znaków trochę mnie w konkursie utopiło ;)

Bella z krańca świata pewnie jeszcze wróci, wszak to pętla była. Ale za ile tysięcy lat to już nie wiem :)

(A moja druga połówka, jak podejrzewam, po prostu niezmiernie ucieszyła się faktem, że pisałam SF bez gejromansu i stąd entuzjazm ;p)

 

Śpioszko, jestem bardzo zadowolona, że jesteś bardzo zadowolona z lektury :) Dziękuję serdecznie za przeczytanie i taki pozytywny komentarz :)

Skojarzył mi się od razu film Głębia. Pozdrawiam.

Zakolejkowany do obejrzenia :)

Generalnie, utwory “dziejące się” pod wodą mogą kojarzyć się z tym filmem. No i “Kulą”, o której ja wspomniałem. Ale to głównie dlatego, że setting nietypowy ;)

Niemniej, polecam i ja :)

 

Twoją uwagę o zainfekowaniu mózgów akceptuję. Rzeczywiście, sam mogłem się tego domyślić :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Kulę kiedyś oglądałam, aczkolwiek poza podwodnym settingiem i tym, że bohaterowie badają nieznane, nie widzę większych podobieństw. Ale fakt, akcja w większości dziejąca się pod wodą to jest coś mocno charakterystycznego :)

„…na widok nisko zawieszonego nad horyzontem sierpa planety, wypełniającej sobą powierzchnię jednej z szyb.” – Z konstrukcji zdania wynika, że powinno być sierpa wypełniającego, a nie planety wypełniającej.

 

„Chcę waszą czwórkę widzieć gotową do zejścia pod wodę najdalej za pół godziny[-,] czasu ziemskiego.”

 

„Żadne z nich nie popatrzyło w stronę doktor Valtameri, której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć.”

 

„– To[-,] która od was wychodzi?”

 

„…w skafandrze cieniutkim, acz trwałością oraz izolacją cieplną przewyższającym te[-,] dotychczas stosowane na Ziemi…”

 

„Ani[-,] że nie mieli nikogo, kto ruszyłby dupsko, by im pomóc szybciej.”

 

„Co prawda[-,] statek laboratoryjno-badawczy istniał[+,] a współrzędne…”

 

„Odezwała się[-,] dopiero gdy ona i czworo nurków zostali sami.”

 

„Nie mieliście prawa znać tej historii[+,] a mimo to i tak go widzieliście.”

 

„Jak szare punkty[-,] między czarnymi kwadratami.”

 

„– To wszystko jest takie dziwne. Nie wiem, czy jej wierzyć[+.] – May pierwsza przerwała ciszę. Lotan[-,] jakby tylko na to czekał. Uderzył pięścią o stolik z lekkiego, ale bardzo wytrzymałego tworzywa.” – Czy nie raczej uderzył pięścią w stolik?

 

„A po próbki[-,] wychodź tylko ty i nikt więcej.”

W sumie czemu Andrea pozwoliła wychodzić tylko Oldze? Rozkaz wydaje się zbędny, bo to, że Lotan też wyszedł, nic nie znaczy, do niczego nie prowadzi.

 

„– Dobrze – odparła krótko.” – Brak dookreślenia podmiotu. Ostatnim była Andrea.

 

„– Czekaj, idę z tobą[+.] – Lotan odpiął swój pas.”

 

„– To ciekawy temat – powiedziała ostrożnie May, ale poza nią[-,] nikogo doktorat Franka nie zainteresował.”

 

„Jest zbyt… – szukał przez chwilę w myślach odpowiedniego słowa[-.] – …rozcieńczone.”

 

„– Jest coś jeszcze[+.] – Olga dotknęła ekranu i przejrzała zawartość otrzymanego od Franka nośnika.”

 

„– Przecież mogliśmy sami to zgrać, jak wracaliśmy[+.] – Bart plasnął się w czoło.”

 

„Nie przedstawiał nic więcej[-,] poza kipiącą cieczą.”

 

„Od kilku dni zamiast Andrei[-,] harmonogram zadań przekazywali różni członkowie zespołu naukowego.”

 

„Albo[-,] ile tak naprawdę jest ofiar Enceladusa…”

 

„– Ale ja nie wi… – urwała[-,] pod groźnym spojrzeniem Lotana i posłusznie poszła z wszystkimi.”

 

„Jeden stół przykryty został prześcieradłem, przy drugim krzątał się jeszcze technik. Andrea wyjaśniła krótko, że to wyciągnięta z grobów załoga nieszczęsnego EncePatha 4 i poprowadziła ich do trzeciego, na którym leżała metalowa, zamknięta jeszcze trumna.”

 

„Po metalicznym szczęku odsuwanej pokrywy[-,] rozległ się krótki, urwany krzyk.”

 

„Wasz kontrakt opiewa na badanie obszarów dennych i grzbietów, za rozwiązywanie zagadek nikt wam nie zapłaci.” – Wydaje mi się, że słowo „opiewać” nie jest tu użyte prawidłowo.

 

„Ogromny okrąg, poprzecinany pasami, z których ten[-,] leżący na średnicy, wychodził z obu stron daleko poza obwód.”

 

„– Dokąd? – ryknął.” – Skoro ryknął, to brakuje wykrzyknika.

 

„– Niech pani nie wychodzi – zawołał Bart.” – Jak wyżej.

 

„– Dzięki[+.]zZdobył się na krzywy uśmiech…”

 

„– Przepraszam, uderzyłem trochę za mocno – chrząknął.” – Kto chrząknął? Brak dookreślenia podmiotu. W tym fragmencie jeszcze nie było żadnego męskiego, tylko Andrea.

 

„Kto lub co powodowało to zjawisko? Czym była ta plątanina linii na kolorowym tle? Czemu to narysowało Saturna? I czy to w ogóle był Saturn…”

 

„W jaki sposób obserwowali z zewnątrz zespół Iana Sondera, skoro na kamerze ELF-a nie nagrali się ani wtedy, ani teraz?” – Zespół się nie nagrał, a nie nie nagrali.

 

„– Kapitan nie opuszcza tonącego statku[+,] a matka swojego dziecka.”

 

„– Sprawdzam, czy istnieją szare punkty[+.] – Olga uśmiechnęła się lekko…”

 

 

Przeczytałam z zainteresowaniem. Podobał mi się punkt kulminacyjny zagadki z dryfującym ciałem, którego nie było. Potem już podobało mi się niestety mniej – jakoś zabrakło mi domknięcia, zadowalającego rozwiązania, czuję niedosyt. „O, chyba jest tam forma życia, tylko zbyt dziwna, byśmy mogli ją ogarnąć, wszyscy macie raka mózgu, wracajcie do domu”. Po prostu coś mi nie zagrało, mimo że wszystkie elementy są przecież teoretycznie na miejscu. Ale czytało się dobrze, kawał porządnego opowiadania ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ech, widzę, że mimo wspomagacza, przecinki jeszcze mi uciekają i wyrastają gdzie nie trzeba :) Dzięki, Joseheim, za łapankę, przeczytanie i komentarz :) Krótkie ustosunkowanie:

“sierpa planety, wypełniającej sobą powierzchnię” – to celowe, sierp widzieli wyraźnie, ale resztę powierzchni szyby wypełniała czerń planety. Coś jakby patrzeć przez lunetę na Księżyc blisko nowiu – widać cienki sierp, ale Księżyc wypełnia całe pole widzenia.

Powtórzenie “której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć.” zostawiłam świadomie w celu podkreślenia no i na słuch mi dobrze brzmiało.

Przecinki i podmioty – mea culpa, o/w stolik – też. Z opiewaniem nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że masz rację. Pomyślę jak to zmienić.

W sumie czemu Andrea pozwoliła wychodzić tylko Oldze? Rozkaz wydaje się zbędny, bo to, że Lotan też wyszedł, nic nie znaczy, do niczego nie prowadzi.

//spojlery//

Bo się bała, żeby nie wyszli wszyscy hurtem jak poprzednicy, a Olga sprawiała wrażenie rozsądnej i opanowanej (widziała topielca ale nie pognała za nim, ani nie wpadła w panikę, skoro zapamiętała szczegóły wyglądu). To, że Lotan wyszedł prowadzi do tego, że się też zaraził.

Raka nie mają, bardziej odmianę BSE :) Zakończenie (w zamierzeniu przynajmniej) miało być niejednoznaczne – znaleźli białko prionowe, które powoduje encefalopatię, ale czy jest to działanie dziwnej formy życia, czy rozniesione fragmenty chorej tkanki mózgowej technika, czy tylko halucynacje wywołane uszkodzeniem mózgu to chciałam zostawić interpretacji czytelników.

//koniec spojlerów//

 

Miło mi, że się dobrze czytało :)

 

O fuj! Nie mów, że zeżarli technika… ;-)

Babska logika rządzi!

Co najwyżej, wypili ;)

Przy sierpie chodzi mi o to, że zdanie jest niegramatyczne. Sens rozumiem ;)

 

Jeśli Lotan zaraził się przez wyjście razem z Olgą, to jak zaraził się Bart? ; p Wiem, wiem, czepiam się…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bart nurkowal wczesniej-plynal z Olga do ELFa :)

Właśnie chciałam edytować komentarz. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że na początku wypłynął ktoś inny. Dooobra, niech Ci będzie ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przecinkologia i większość uwag poprawione/uwzględnione, dzięki jeszcze raz. Sierp planety na razie zostawiłam – próbuję się dogrzebać do regułek (aczkolwiek chyba rozbiór logiczny i gramatyczny tego zdania mnie przerasta;)) – czy jakaś zabrania, by zdanie podrzędne określało określenie dopełnienia? [czy jakoś tak] :)

Zawsze jest opcja, że się mylę. Ale nic na to nie poradzę, że jak dla mnie część zdania po przecinku odnosi się jednak do sierpa, nie do planety ; / Przydałby się jakiś polonista. Albo na przykład taki AdamKB. Bo takie zagadki zawsze warto rozwiązywać i mieć wiedzę na przyszłość ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Może jakiś polonista tu zajrzy i rozstrzygnie :) Sama jestem ciekawa.

Nie jestem polonistką, ale wydaje mi się, że jest w miarę dobrze. Tylko nie jestem pewna, czy ten przecinek jest niezbędny. Ale bez niego zdanie robi się trochę jak autostrada bez tabliczek przy zjazdach…

Babska logika rządzi!

Nadrabiam komentarz! Tak, miałam nadzieję, że machnę je w jeden wieczór po wyjeździe, a tu okazuje się, że przeglądam sobie z lubością opowiadania jak sroka swoje błyskotki, i klecę te komentarze godzinami, świetnie się przy tym odprężając…

 

Można by powiedzieć, że to klasyczne SF, że to klasa sama w sobie, ale użyłam tego sformułowania wobec Słowika, a wasze opowiadania są zupełnie inne. Określę więc to inaczej: oto jest utrzymana w klasycznym duchu historia, poprowadzona w sposób najbardziej ze wszystkich opowiadań konkursowych płynnie i ściśle, jakby łącząc w sobie nienaganne umiejętności naukowca i prozaika. Postaci skrojone bajecznie, grały to opowiadanie jak instrumenty wygrywają melodię. Na moje oko stworzyłaś całkiem niezły scenariusz do filmu, filmu w którym obrazy, np. wyłaniające się nagle z głębin obcego oceanu ciało, byłyby porażające. I najfajniejsze dla mnie jest to, że ta cała intryga, ta cała historia zdaje się mieć na celu znacznie więcej niż oczarowanie/przerażenie historią pierwszego kontaktu. Widać tu inteligentną, solidną, sciento-filozoficzną refleksję. To nie byłby hollywodzki film, który karmiłby tłum, tylko ten ze znacznie bardziej wysublimowanego i nieskończenie lepszego rodzaju – dla wymagającego, bystrego odbiorcy, który znalazłby tutaj ucztę. Na jakiejś złodziejskiej stronie byłby pełen komentarzy: nuuuuuda, szkoda oglądać, a te komentarze zostałyby poprzetykane kilkoma: majstersztyk, dla koneserów.

Ciekawe skojarzenie Counta z “Kulą”, owszem, tutaj też czuć wysublimowaną tajemnicę.

Momentami opowiadanie wydało mi się jednak odrobinę przegadane, a może nie przegadane, tylko gdzieniegdzie akcja się rozciągnęła, tudzież rozwodniła – klimat mi trochę umykał. Zarzuty NoWhereMana bardzo na miejscu, ale i jego uwaga, że to ledwie łyżka czegoś gorzkiego, też się zgadza (grrr, przy okazji zobaczyłam komentarz Słowika i zdanie “Ten konkurs jest genialny” ;_;). Czy jest tu najsolidniejsza warstwa naukowa? Bardzo możliwe, ale jednak te nieocenione plusy równoważy mi brak pewnej magii, oczarowania, jakim uraczono mnie w innym opowiadaniach. Nie wywróciło to opowiadanie mojego życia na moment do góry nogami, mimo że jest jak obraz, który się widzi i który podciąga poprzeczkę dla sztuki. No i limit, niestety, musiałam brać to pod uwagę. A jednak u mnie w zestawieniu dzieliłaś trzecie miejsce z Wickedem G. A wasze opowiadania są jak ogień i woda – ty opowiadasz coś, co w mojej głowie naprawdę się zdarzyło (bo tak solidnie naukowo było opisane), a Wicked coś, co cholernie chciałabym, żeby się przydarzyło. W kilku opowiadaniach warstwa riserczowa pociągnęła za sobą bijące serce nowego świata – a tutaj pozostałam z niezgłębioną otchłanią, z pewną oschłością wobec literki F. Musnęłaś mnie czymś, wielką tajemnicą, i zostawiłaś tylko z muśnięciem. A ja lubię młoty walące w łeb, lubię widowiskowe tańce S z F, chociaż głupia byłabym, gdybym nie doceniła twojego tekstu :) Tekst z ewidentną szansą na pierwsze miejsce – ale limit, ale twardzi, piekielnie waleczni rywale, ale zróżnicowane jury.

Jakby ktoś zapytał: jak zrobić risercz? – przysłałabym go tutaj, i jeszcze powiedziałabym mu: uważaj, bo masz do czynienia ze świetnym połączeniem beletrystyki i nauki. Wielkie dzięki za ten tekst. Wręcz przerósł moje oczekiwania pod względem pracy.  Co do powieści – o tak, zgadzam się z mężem :P Książka, a potem film!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No i doczekałam się ostatniego jurorskiego komentarza :) O ile rozumiem zarzut z przekroczeniem limitu znaków to trochę się zdziwiłam minusem za brak magii i zarzutem o oschłość wobec F w konkursie S (bez F). Ładnie to tak stosować ukryte kryteria? ;) A Słowik ma rację – konkurs był genialny. Żaden do tej pory nie osiągnął 100% bibliotek i chyba nieprędko się ten wyczyn uda powtórzyć. No i żaden od roku albo i dłużej nie zmobilizował mnie do napisania pełnometrażowego opowiadania :)

Pamiętasz jeszcze może, w których fragmentach akcja za mocno się rozciągnęła? W razie jakby ten film miał powstać, to żebym wiedziała co przyciąć ;)

Dzięki raz jeszcze za ten konkurs no i za długi i konkretny komentarz :) Cieszę się, że (chyba) suma sumarum Ci się podobało :)

 

Pomysł na rozwiązanie zagadki jest świetny, bardzo mi się też podobał powracający motyw szarych kwadratów. Tekst jest bardzo dobrze napisany, ale niczego innego się nie spodziewałam. Co mi zgrzytnęło, to zbyt wiele mało oryginalnych elementów – igranie planety z ludzkim umysłem, halucynacje, głębia oceanu, zagadka znikającego trupa. Wszystko razem tworzyło niby fajny klimat, ale mimo wszystko ciągle miałam wrażenie, że już gdzieś to czytałam. Za to świetnie wyszła postać Olgi i właściwie najchętniej śledziłam jej “romans” z tajemnicą oceanu. Zakończenie jest bardzo dobre, i jak dla mnie w pełni zrozumiałe. Obudziło dalekie skojarzenia z “Katedrą” Dukaja :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Podobało mi się, choć nie bez zgrzytów większych i mniejszych. Po pierwsze, początek mnie wynudził i absolutnie nie chwycił. Obawiałam się, że wyjdzie z tego coś sztampowego. No, bo ile już było historii, w których jedna ekipa wyrusza na poszukiwanie drugiej, zaginionej i pojawiają się w tym jakieś niewyjaśnione trupy? ;) Ale im dalej, tym lepiej. Tyle że znowu przy końcówce trochę zabrakło mi dupnięcia. Pomysł niezły, ale bez efektu “wow!”, szczególnie po jakże groźnie brzmiącym “Obawiam się, że nikt już nam nie pomoże”. Z drugiej strony, sam finisz poruszył moje skostniałe serduszko i zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie żal bohaterek. Ogólnie postaciom nie mam nic do zarzucenia – kawał porządnej roboty, każdy ma swój sznyt, ale są przy tym bardzo do uwierzenia i zdecydowanie można z nimi empatyzować. W końcowym rezultacie jestem na mocne MOŻE, bo to dobre, klasyczne SF jest, ale i niedociągnięć ma trochę. Przemyślę i zobaczymy.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Zarzut, że ‘gdzieś kiedyś te elementy już były’ się widzę powtarza. Ech, trudno napisać coś, czego nigdy nie było. Może kiedyś mi się uda :) Mówisz, że najlepszy romans Olgi z oceanem? Kurcze, myślałam, że chociaż jedno opko mi wyjdzie bez romansu. Dobrze, że przynajmniej tym razem nie homo ;p. Chociaż? Może ocean była kobietą? :) Dzięki serdeczne Mirabell za przeczytanie i skomentowanie!

 

Tenszo, widzę, że to już powoli staje się tradycją, że trzymasz mnie tym MOŻE w niepewności do ostatniej chwili ;D Dziękuję za przeczytanie i skomentowanie :)

Okeanos był facetem. Co do płci oceanu – potrzebne dalsze badania. ;-)

Babska logika rządzi!

Tym razem zastanawiałam się krócej i już zagłosowałam na TAK ;) W zasadzie to opowiadanie z nominowanych podoba mi się zdecydowanie najbardziej.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

:)))) bardzo miło mi to czytać!

zanim odpłynął, coś gwałtownie wyrwało go z błogości. Zamrugał gwałtownie,

Za dwie godziny nie da się tu wytrzymać.

A nie: nie będzie dało się tu wytrzymać?

 

Cóż to jest za opowiadanie, Bello! Konwencja zahaczająca o horror, pełna zwrotów akcji, narastającego napięcia, egzotyczna sceneria, duchy, wodzenie za nos, wreszcie choroba prionowa. Ach, czego tutaj nie ma! Cóż, chyba bardziej zróżnicowanych postaci, bo bardzo długo czwórka badaczy bardzo zlewała mi się ze sobą… Nie jest to zatem opowiadanie idealne, ale nadal jest bardzo, bardzo dobre. Świetnie się czytało, dzięki!

Tytuł, choć przed lekturą podchodziłem do niego sceptycznie, jest genialny. Czytałem dziś tekst Shadziowatego i tam dziwny tytuł mi nie zagrał, tutaj z kolei miałem zupełne odwrotnie.

 

Na koniec ciekawostka: dokładnie rok temu zarejestrowałem się, żeby skomentować Twoje opowiadanie “W twoich snach”. Wstyd, że prawie rok kazałaś czekać na coś nowego! (tej odrobinki na konkurs Cienia nie liczę :p) Tak czy siak, fajnie uczciłem moją rocznicę. :D

Pamiętam, jak mnie ucieszyłeś pisząc w komentarzu pod ‘W twoich snach’, że zarejestrowałeś się na stronie, żeby mi zadać pytanie dotyczące opowiadania :) Tym bardziej się cieszę, że wróciłeś do mnie w rocznicę rejestracji i z również pozytywnym komentarzem :) (dziękuję!).

Czy będę pisać częściej – nie obiecuję. Musi być jakiś wyjątkowo ostateczny deadline żeby mnie zmobilizować do skończenia opowiadania. I jakaś fajna inspiracja do zaczęcia (jak ten konkurs :)).

PS. Powtórzenie zaraz poprawię, co do ‘nie da się wytrzymać’, to wydaje mi się, że w dialogu można tak zostawić. Jak się zastanowię, to prędzej powiem, że ‘za godzinę w tym słońcu nie da się wytrzymać’ niż ‘za godzinę w tym słońcu nie będzie się dało wytrzymać’.

 

Edit: I bardzo Wam dziękuję za nominację w wątku czerwcowopiórkowym :)

Czytałam trochę czasu temu i całkiem pamiętam, chociaż nie obiecuję, że nie palnę jakiejś skrajnej głupoty :) Może już w ogóle z góry za nią przeproszę, bo na pewno palnę ;)

 

Z tekstem Słowika rzeczywiście ciężko uniknąć porównań. Ale nie ma znowu tych porównań tak dużo. Opowiadania się rozchodzą już w sumie na początku, a poza tym to stawiacie na zupełnie inne rzeczy. Tutaj był np. klimat w sensie opowiadanej historii, robiły go sceny w takim ogólnym rozrachunku, tam było więcej zabawy słowem, takiego, że tak powiem, mikroklimatu. O, właśnie tutaj jest natomiast taki makroklimat tajemnicy :D

 

No, nie ukrywam, że mi zabrakło tych wszystkich szczególików, porównań, metafor i tym podobnych ozdobników. Ale to jedyne czego mi tutaj zabrakło :P Dobra, jeszcze postacie, ale o tym zaraz ;) Więc fabuła. Fabuła jest świetna, co tu dużo pisać. Kręci się trochę wokół horroru, ale w taki wyważony sposób. Tajemnica, której rozwiązanie chce się poznać, sporo intrygujących fragmentów. Bardzo dobry pomysł z tą niską gęstością, przez którą nie można czegoś dostrzec. I choroba prionowa! Ta choroba to było COŚ! A co mi tam – C O Ś, jak to czasem lubią w książkach dawać spacje między literkami :D

 

To teraz wracam do tych postaci. No, Olgę to tak średnio trawiłam. Bardzo średnio. I niby wiedziałam, że była inteligentna. Bardzo inteligentna. Ale niewiele więcej o niej poza tym wiedziałam, a to i tak wiedziałam od narratora, zamiast wynieść z jakiejś sytuacji. Znaczy pamiętam, że ona sporo rzeczy zapamiętywała i Ty to pokazałaś, ale ja już wcześniej miałam zasygnalizowane od narratora, że oto wielki mózg i inne takie tam :P Logan jest trochę sztampowy, ale ogólnie całkiem, całkiem. Nie działał mi na nerwy, bo był miły dla May. A May niesamowicie mi się spodobała. Wciąż mam w umyśle obraz takiej niepewnej, niespokojnej istoty, targanej przeczuciami i różnymi wewnętrznymi konfliktami. Myślę, że przez te wszystkie dylematy i wybory, których żałowała była taką realną postacią z krwi i kości, której chętnie kibicowałam :)

 

A że ta May byłą taką dobrą istotą, wierzącą w swoich współpracowników i niezwykle życzliwie do nich nastawioną, liczyłam na nieco inne zakończenie z jej udziałem :) Ale już na tym kończę, bo zaraz zacznę jakieś głupoty pleść, może już nawet naplotłam, także zmykam i już ;)

Ozdobniki i wyszukane metafory to zupełnie nie moja działka :) Może kiedyś spróbuję popełnić tekst ‘podlany’ poezją, ale to najwyżej w ramach eksperymentu. Ale podoba mi się określenie makroklimat tajemnicy :)

Cieszę się, że fabuła Cię wciągnęła a pomysły spodobały :) To, że nie polubiłaś Olgi a kibicowałaś May też mnie cieszy, bo oznacza, że jakośtam udało mi się nadać charaktery postaciom.

Głupot żadnych nie odnotowałam, jak Ci się jeszcze coś nasunie, to pisz śmiało :)

I dziękuję za nominację!

Enceladus jednak rządzi!

Uczestniczyłem w betowaniu opowiadania Słowika i stąd Twój tekst był dla mnie od początku “tym drugim”, nie tylko biorąc pod uwagę chronologię lektury. I, czytając, dość długo chciałem napisać, że wprawdzie doceniam wyjątkową zręczność wplatania elementów researchu w fabułę opowieści, ale mimo wszystko Twoje opowiadanie jest, jak dla mnie, zbyt “twarde” – brakuje mu duszy, emocji, dreszczy. Ale one w końcu też się pojawiły! Ostatecznie skapitulowałem w momencie, gdy wspomniałaś o “rozcieńczonych” formach życia, przenikających być może samych bohaterów. To była nareszcie wizja, która mnie poruszyła i zachwyciła. Potem przyszło wyjaśnienie miraży – samo w sobie pomysłowe, a przeniesione na wyższy poziom zdaniem “żyje tu coś, co chciało się z nami porozumieć, a śmierć jest po prostu efektem ubocznym“. Dostałem, to co czego szukam w fantastyce – odrobinę mistyki, dotknięcie niesamowitego. No i udało Ci się zwieść mnie tytułem!

Jeśli miałbym szukać słabszych stron tekstu, to zgodziłbym się, że główni bohaterowie są nieco zbyt słabo zarysowani, faktycznie poza Olgą trochę płascy.

Natomiast, muszę jeszcze raz podkreślić, że sposób wykorzystania zaplecza naukowego tekstu, naturalność jego użycia w narracji i dialogach robi naprawdę duże wrażenie. W tym elemencie uważam, że najlepiej ze wszystkich uczestników wpisałaś się w założenia konkursowe.

 Taki malutki księżyc, a taki ciekawy ;) Dziękuję Coboldzie za przeczytanie, przyzwyczaiłam się do bycia ‘tą drugą’ (w tym konkursie:D). Twój komentarz i to, że doceniłeś research i jego wplecenie w tekst jest dla szczególnie cenne ze względu na to, że betując tekst Słowika, zapewne wgryzałeś się w enceladusowe realia już wcześniej :)

Z postaciami to już sama nie wiem :D Niektórzy widzą ich osobowości, niektórym się zlewają. Starałam się, poza charakterami, oddać też różny sposób mówienia i myślenia, ale może coś mi umknęło a może za mało miejsca, by to wyszło.

Starałam się, poza charakterami, oddać też różny sposób mówienia i myślenia

i to Ci się Bellatrix udało, ale na poziomie, który byłby wystarczający gdybyś konsekwentnie prowadziła Olgę jako główną bohaterkę. Tymczasem są momenty, kiedy pokazujesz punkt widzenia pozostałych uczestników wydarzeń (najpełniej May) i wtedy chciałoby się, żeby oni byli bardziej skomplikowani, żeby mieli w sobie jakieś sprzeczności, coś żywego. Zgadzam się, że to bardzo trudne przy tym limicie i właściwie typowe bardziej dla książki niż opowiadania – ale sama zdecydowałaś się na ten model. Właściwie zasugerowałaś go sceną wstępną, gdzie wprowadziłaś równocześnie czwórkę bohaterów, ledwie sugerując, że jeden z nich jest ważniejszy.

Wybacz proszę kolejne porównanie z “Adhezją…” i nie traktuj go jako czegoś wartościującego, ale zastanawiając się nad swoim odbiorem Twoich bohaterów, zwróciłem uwagę na coś, co może być ciekawe również dla innych czytających. Słowik wprowadził w prologu jednego bohatera i konsekwentnie budował narrację z jego perspektywy (kiedy Piotr spał, nic się nie działo). Dzięki temu pozostali bohaterowie, choć też dający się sprowadzić do prostych figur, wydawali się wystarczająco skomplikowani. Ty pokusiłaś się o bohatera zbiorowego i narrację z kilku punktów widzenia i stąd większe wymagania wobec bohaterów.

 P.S. Tak sobie gderam i gderam, żeby zwerbalizować swoje odczucia i samemu się w ten sposób czegoś od Ciebie nauczyć. Mam jednak nadzieję, że główny element mojego poprzedniego komentarza, zawarty np. w słowach “wizja, która mnie poruszyła i zachwyciła” dotarł do Ciebie w sposób wystarczająco czytelny ;)

Gderaj gderaj jak najwięcej :) lubię wiedzieć, jak-co-i-dlaczego mi wyszło/nie wyszło. Konstruktywne uwagi zawsze są mile widziane :) (pochwały też dotarły, nie martw się :) Nie chcę tematu pochwał rozwijać bo wyjdzie, że próżna jestem albo co ;D)

Wciągające opowiadanie. Przeczytałem z przyjemnością. Dzięki za zacną, inteligentną rozrywkę.  :)

Dzięki za inteligentne rozrywanie się przy moim opowiadaniu :)

Bardzo przyjemna lektura po męczącym dniu przeprowadzki :P

Historia wciągająca, pełna plot twistów. Finał z chorobą prionową szczególnie przypadł mi do gustu, w ogóle się nie spodziewałam takiego rozwiązania sprawy.

Ale i na tym diamencie jest drobna skaza – bohaterowie. Jakoś żaden z nich nie przyciągnął mojej uwagi. Szczególnie Olga wydała mi mało wyrazista. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie czytało się rewelacyjnie ;) Oby więcej takich

Cieszę się, że uprzyjemniłam Ci poprzeprowadzkowy dzień :) Sama się niedawno przeprowadzałam (po raz któryśtam w ciągu ostatnich dziesięciu lat;)) i znam ten ból. Dzięki za komentarz :)

Omg, wzywano mnie, a ja nic ;<

 

Wskazałabym fragment od akapitu: “Pani doktor potarła czubek nosa…”, dalej “Czarne piksele zakłócające czystą biel…” aż do “Precyzyjny system sonarów ostrzegał…” Tam moja uwaga gdzieś umknęła i pomyślałam tęsknie o akcji – i zaraz ją otrzymałam ;)

Dalej to sporadyczne, krótsze bloki tekstu – twój tekst jest dość trudny, a jednocześnie wciągający i świetnie napisany, i zwarty blok z mieszanką przemyśleń bohatera, drobnych infodumpów i opisów po prostu rzucał mi się w oczy. Nie sądzę, żeby to miał być błąd, ale zasygnalizowałam, bo ja bym z tych bloczków co nieco pewnie wywaliła, zbliżywszy się do limitu znaków… ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki :) Jak będę kiedyś coś jeszcze z tym tekstem robić, to zwrócę uwagę na ten fragment.

Bardzo mi się podobało. 

Widzę, że ludzie powyżej chwalą Olgę, a dla mnie Olga akurat była jakaś taka… nieuchwytna. Fajna postać, owszem, ale mnie osobiście ciekawsza wydała się May – taka trochę odrębna od reszty ekipy z tą delikatnością i dziecięcymi fantazjami. Wzbudziła we mnie naprawdę sporo sympatii. To panowie wypadli dla mnie dość blado, Lotan zbyt mocno idący w kierunku stereotypowego twardziela bez ogłady (na szczęście pod koniec dodałaś mu więcej kolorytu :)), a Bart w ogóle jakiś taki, że nie wiem co o nim powiedzieć ;) Świetnie wyszła też Andrea. Generalnie kobitki tutaj rządzą, zdecydowanie!

Element science nie jest zupełnie moim konikiem, ale na pewno doceniam opowiadania, które pomimo, że science i że nawet hard, to tak naprawdę są o ludziach – relacjach, tęsknotach, pragnieniach, lękach. Tutaj jest to wszystko i jest najważniejsze. Doskonale oddaje to świetna, ostatnia scena. Trochę Thelma i Louise zagubione gdzieś w kosmosie.

Dziękuję, Werweno, za przeczytanie i komentarz! Cieszę się, że lektura dostarczyła Ci przyjemności :) Konkurs organizowała Naz, więc nie śmiałabym zbagatelizować postaci kobiecych ;) ale coś w tym jest, że postacie męskie wychodzą mi słabiej (o ile nie są gejami :D).

Jak u Shadziowatego – drugiego porządnego komentarza nie dam rady machnąć. Co miałam do powiedzenia o tekście, zawarłam w jurorskim. Ale jestem bardzo na TAK. Najlepsze opowiadanie miesiąca, IMO.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam sobie jurorski jeszcze raz. Z pominięciem ostatniego akapitu :D

A czytaj, jak chcesz. Możesz nawet część monitora sobie zakleić. ;-)

Babska logika rządzi!

No, ostatni akapit w jurorskim jest o tym, że opowiadanie uwaliła mi ilość znaków ;)

Wiem, sprawdziłam sobie, co tam było. Ktoś musi czytać wszystko… ;-)

Babska logika rządzi!

Bella, chylę czoła. Piórko zasłużone, a już ja zadbam, żeby _mc_ wiedział, że Twoje opowiadanie jest z gatunku tych, na które warto zwrócić baczniejszą uwagę.

 

Jedno, co mi w tym tekście niezbyt podeszło, to zakończenie – sensowne i fajne, ale jakoś tak zbyt szybko, bez odpowiedniego napięcia i wyczekiwanego kopa. Trochę jak z dmuchaniem balonu – całe opowiadanie ten balon sobie rośnie i rośnie, wygląda coraz ciekawiej i okazalej, a w końcu przybiera rozmiary sugerujące rychłe BUM! Człowiek niby tego nie chce, ale tak naprawdę czeka tylko, aż się stanie, więc wpatruje się w balonik z dreszczem niepokoju i pragnieniem przeżycia tego krótkiego wstrząsu, kiedy balon pęknie z głośnym trzaskiem, na który jesteśmy – chcemy być – przygotowani, a który w końcu i tak nas zaskoczy (w czym tkwi cały urok). Tymczasem jednak, w chwili, gdy już nabiera się pewności, że jeszcze moment, pojedynczy akt wtłaczania powietrza i będzie PIERDUT, nagle odejmujesz balon od ust i zaczynasz wypuszczać powietrze przez pół-zaciśnięte palce. I efekt, onomatopeistycznie, przedstawia się tak: PRRR-PRRR-PRRR-PRRR… Takie to w sumie rozczarowujące trochę.

Ale tylko trochę, bo zakończenie faktycznie ma sens i, generalnie, jest w porządku.

Natomiast cała reszta jest znacznie bardziej niż w porządku. Że ptaszek mi nie ćwierka na myśl o Sci-Fi, to żadna tajemnica nie jest, ale Tobie jestem głęboko wdzięczny, że w takiej konwencji utrzymałaś to opowiadanie aż do końca, nie uciekając w żadną mistykę, paranormale czy zwykłe fantasy (tak, porównuję Cię ze Słowikiem). Bo napisałaś naprawdę dobre Sci-Fi i jeszcze lepsze opowiadanie jako takie. Może nie będę się rozwodził nad wszystkimi poszczególnymi aspektami, które są tutaj na plus, bo – generalnie – wszystkie są na plus (minus zakończenie, za które maleńki minus;), więc zamknę bełkotaninę stwierdzeniem, że nie tylko przyjemnie mi się czytało, ale też naprawdę wciągnęło i zaciekawiło. I za to dziękuję.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, Cieniu :) Z końcówką, cóż – chyba muszę przyznać Ci rację. Mogłam ten sam pomysł lepiej obudować w słowa, tyle, że pisałam na konkurs i chciałam a) zmieścić się poniżej 60k znaków (i tak nie wyszło, tzn. wg worda się zmieściłam, ale tradycyjnie edytor strony mi dołożył;)) b) zdążyć na konkurs :) (skończyłam pisać 10 minut przed deadline i nawet nie zdążyłam całości przeczytać. Wiem. Tak się nie powinno, to grozi śmiercią i impotencją). Nie to, że się usprawiedliwiam – tylko pokazuję okoliczności :). Bardzo się cieszę, że doceniłeś SF od początku do końca i że Cię wciągnęło :)

 

Bardzo interesujące opowiadanie, przeszłam przez nie gładko, choć zwykle nie przepadam za tego typu tekstami. Bohaterowie nieźle zrobieni (wiem, że zarzucano tutaj wolny początek, ale jak dla mnie był właśnie w sam raz, byśmy nauczyli się rozróżniać główną czwórkę), szczególną sympatią zapałałam do May, która wydała mi się bardziej przekonująca od Olgi. Zakończenie może trochę raptowne, ale w sumie niewiele było więcej do dodania, gdy autor chce, by czytelnik dośpiewał sobie resztę. Poza tym bardzo podobał mi się lekki humor w opowiadaniu, zdania typu “nie znałem kodu awaryjnego do blokady śluzy na wypadek zidiocenia kogoś z załogi” – takie drobiazgi, by się uśmiechnąć :) Nie jestem pewna, czy będę czytać inne opowiadania z tego konkursu, ale bardzo się cieszę, że zajrzałam do tego.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Czytaj, czytaj – takiego konkursu jeszcze nie było: 100% ubibliotecznienia, 30% upierzenia. :-)

Babska logika rządzi!

Widziałam! I jestem pod wrażeniem. Niestety brak mi podstawowej wiedzy w naukach ścisłych, by czerpać satysfakcję z tego typu opowiadań, bo nawet najpiękniejszy i najlepiej zrobiony infodump jest poza moim zasięgiem.

Czy podobało mi się opowiadanie Belli? Tak.

Czy zrozumiałam, o co chodziło z białkami i path y z tytułu? Nie.

I obawiam się, że przy kolejnych tekstach będzie to samo. Niemniej szanuję i podziwiam. Z oddali. ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Istnieją podejrzenia, że nie wszystkie kliki biblioteczne pochodzą od naukowców. ;-)

Babska logika rządzi!

Hm, sama bym dała klika, bo słabe pojmowanie warstwy naukowej nie przeszkadza mi w docenieniu świetnej historii. Ale rozumiem, co masz na myśli. Postaram się zajrzeć jeszcze tu i tam :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ależ kam_mod, sprawa jest bardzo prosta! Końcówkę “-patia” (in English: -pathy) dodaje się na koniec nazwy jakiegoś narządu czy tkanki, by nazwać ich chorobę. I tak neuropatia to choroba nerwów, encefalopatia to choroba mózgu i tak dalej, w dużym uproszczeniu. Bella poszła o krok dalej i nazwała chorobę od jej pochodzenia, a więc Encephaloduspathy to choroba pochodząca z Encephalodusa. I teraz szkoda, że w opowiadaniu nie pojawiła się żadna “ścieżka y” (path y), bo tytuł byłby wtedy jeszcze bardziej kozacki. :D

Och! To faktycznie ma sens. Dziękuję :)

Szkoda faktycznie, że nie ma żadnej ścieżki w opowiadaniu, bo nie rozumiem w takim razie, jakie jest uzasadnienie używania spacji w tytule. Hm. Rozwiązanie jednej zagadki przynosi kolejne ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Żeby nie zdradzać zakończenia i wpuścić czytelnika w kanał. ;-)

Babska logika rządzi!

Aha, takie buty, dzięki. Tytuł złośliwy ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

O, chwilę mnie nie ma przy komputerze a tu dyskusja się pojawiła :) Kam_mod, bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało :) Od siebie dodam, że tytuł powstał ze złożenia “Enceladus” + “encephalopathy”, czy może bardziej ‘wpisania’ Enceladusa w encefalopatię. Rozdzielone, żeby a) nie sugerować na pierwszy rzut w oka tego, co napisał Mr_Brightside, żeby oczywistość z tą -patią pojawiła się dopiero po przeczytaniu b) to nawiązanie do nazw batyskafów (EncePath) [i tak, naprawdę myślałam o ścieżce Y ale zbrakło czasu i znaków;)]

Jeśli chodzi o białka, to spróbuję w skrócie wyjaśnić: prion to białkowa cząsteczka zakaźna, występują one naturalnie w organizmach i są niegroźne, dopóki jakiś impuls nie spowoduje zmiany ich konformacji (coś jak szklana butelka to przedmiot użyteczny do przechowywania napojów, ale jak się walnie o coś twardego, to powstały tulipan pierwotnej funkcji nie spełnia, a może kogoś uszkodzić). Tym impulsem w przypadku białek prionowych może być cząsteczka nieprawidłowego białka prionowego – potrafi ona wymusić ‘zdrowe’ białko do przyjęcia ‘szkodliwej’ konformacji.

Ciekawe opowiadanie, przeczytałem z przyjemnością. Z początku dialogi wydały mi się trochę sztuczne, ale to wrażenie szybko minęło. Głównym atutem jest klimat – odizolowanie, klaustrofobiczne przestrzenie, mrok oceanu, nieokreślone zagrożenie. Przypomina mi Kulę Crichtona. Wszystko podszyte zmyślną warstwą nauki. Może przydałoby się trochę szybszej akcji w krytycznych momentach, bo całość dzieje się raczej w równym tempie.

Cieszę się, że przeczytałeś z przyjemnością :) Widzę, że skojarzenie z “Kulą” jest dość popularne :)

Bello!

Twoje opowiadanie uważam za niedoszacowane w konkursie. Cieszę się, że znalazło uznanie w formie piórka. Sonda Cassini, zastosowania grafenu – widać, że śledzisz na bieżąco zdarzenia ze świata nauki.

 

Na początku za domniemaną narratorkę uznałem May, skoro miałem wgląd w jej uczucia, historię i myśli. Nie miałem jednak problemu z tym, że potem wszedłem do głowy Olgi, która z początku zdawała się chłodna emocjonalnie.

 

Więcej tego typu zdań, w kontekście opowiadania mają moc smiley :

Pół Ziemi huczy od plotek, że program Enceladus: Poszukiwanie Życia coś znalazł. Drugie pół twierdzi, że to tylko plotki.

Ich ostatni meldunek brzmiał jak zbiorowa halucynacja.

 

Evana już widzieliście. To coś go skopiowało i, moim zdaniem, używa go jako ostrzeżenia.

– tutaj mogłabyś pozbyć się drugiego "go".

 

Atmosfera wyczekiwania, egzotycznej formy życia, wielkie niebezpieczeństwo dla członków załogi oraz zagadka do rozwikłania. Rzec by można klasyka w najczystszej postaci, ale za to na wysokim poziomie. Momentami poczułem lemowskie klimaty, które bardzo lubię.

 

Skojarzenia z "Kulą" Crichtona też miałem i jak widzę nie jestem w tym skojarzeniu osamotniony. Książka ta (nawet lepsza od filmu, chociaż obsada wyborna) nasunęła mi się na myśl nie ze względu na fakt, że jej akcja toczy się pod wodą, ale ze względu na pomysł na intrygę (pozwól, że nie będę już spojlerował, opisując na czym ów pomysł polega).

Nie wiem natomiast to czy oglądałaś taki film "Otchłań" ("Abyss") z 1989 r. Jeden z moich ulubionych filmów SF. Gorąco polecam.

 

SF Lema uwielbiam i Twoje skojarzenie to duży zaszczyt dla mnie :) “Otchłań” polecał mi już Darcon i mam w planach obejrzeć przy najbliższej okazji. Wredny nadprogramowy zaimek schował się gdzieś przed moimi oczami, ale zaraz go znajdę i wytępię ;) dzięki.

A co do “niedocenienia” w konkursie – cóż, sama jestem sobie winna. Nie mam pretensji do jurorów, bo byłoby nie fair w stosunku do innych uczestników gdyby wygrał tekst nielegalnie dłuższy o 50% niż zakłada konkursowa norma :) Z nagrody za wyróżnienie (dwie książki o Wszechświecie) jestem bardzo zadowolona, z piórka też – w szczególności z tego, że nikt nie był przeciw (mimo iż przy najlepszych tekstach portalu się niektórzy wyłamywali w głosowaniu ;), zatem organizatorom, jurorom i sponsorom SCIENCE2017 mogę być (i jestem) wyłącznie wdzięczna. Może nawet kiedyś się na opinię _mc_ doczekam to już w ogóle będę happy :D

Czasami zdarzają się takie teksty, że nikt nie ma wątpliwości co do pióra. Potem zwykle lądują w plebiscycie na najlepsze opko roku. :-)

Babska logika rządzi!

A wiesz, że nie kojarzę tekstu bezwątpliwościowego? Nawet cobold ze swoim “Lotharem” miał jeden przeciw w głosowaniu (aż specjalnie przewertowałam głosowania, żeby sprawdzić bo jego bym obstawiała najprędzej;).

Trochę tego było: Psycho, Diriad, Szyszkowy, moje dwa… Czasami się trafia takie coś, co rzuca Lożę na kolana. Niekiedy i MC przy tekście padnie… ;-)

Babska logika rządzi!

A, właśnie, zerknęłam w Twoje srebro i hmm to już 3 lata… gdzie Twój papierowy?

Hmmm. W antologii “Dobro złem czyń”. ;-)

Babska logika rządzi!

Dobrze wiesz, o co pytałam :P (i nie, nie o antologię)

Bella, ale taka jest prawda. RedProzPol nie chciał tekstu, wysłałam na konkurs, wzięli, ukazał się w antce. Niby mogę napisać kolejny z omówionych, ale jakoś nie mam do niego serca, a międzyczasie pojawiło się mnóstwo nowych pomysłów…

Babska logika rządzi!

No to napisz jakiś z tego mnóstwa nowych i przed wrzuceniem go tu, zamelduj się na skrzynce RedProzPola :D (spodobał mi się ten skrócik). I tak do skutku, aż weźmie ;)

Edit: i znów zrobiłyśmy nocnego offtopa. Dobrze, że tym razem przynajmniej nie trzeba przepraszać autora ;)

Bella, czekam na odpowiedź. ;-)

Babska logika rządzi!

A jakie bylo pytanie? :)

Eeee, czekam na odpowiedź Redachtora. Toż jasne, o co pytałam. ;-)

Babska logika rządzi!

Sorry, po prostu za wcześnie wstałam ;) A długo już czekasz? ;D

Teraz to już czekam na odpowiedź na przypominajkę. No, już jakiś czas, nie pamiętam dokładnie.

Babska logika rządzi!

Fajna gra słów w tytule, szkoda, że wyłapałem to dopiero po przeczytaniu komentarzy ;).

 

Nie czuję się rzucony na kolana i nawet troszkę się zdziwiłem, że wynik w głosowaniu był tak wysoki, ale gdybym miał zagłosować jeszcze raz, nie zmieniłbym zdania. Solidny warsztat, naturalne dialogi, tajemnica nie była lodowato świeża, ale jednak była tajemnicą. Największy wpływ na pozytywny odbiór miało u mnie zakończenie – obydwa końcowe fragmenty wyważone, pasujące do całości i niebanalne. No i oczywiście wątek doktoranta bez kasy :P. 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevaz :) Cieszę się, że zdania byś nie zmienił, a wątek doktoranta bez kasy jest znany mi z autopsji ;D

Mnie również :P.

 

:D

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Chyba nie mam się czego przyczepić (było parę drobnostek, ale niezbyt istotnych). Na początku zastanawiałem się, dlaczego każde takie SF musi zaczynać się właśnie sceną przylotu. No ale tym właśnie jest dla mnie ten tekst – “takim SF”, czyli bardzo dobrym kawałkiem klasycznej fantastyki naukowej, którego nie powstydziłby się żaden papier. Jest tajemnica, jest obcowanie z czymś niezwykłym, jest satysfakcjonujące rozwiązanie tajemnicy. Ktoś się chyba czepiał, że postaci płaskie? Dla mnie takie nie były. To opowiadanie, nie powieść, a bohaterów było kilku, bez wyraźnego akcentu na któregoś z nich. A mimo to byli oni do rozróżnienia, ich charaktery było widać po słowach i czynach. Nie wszystko musi mieć głębię Rowu Mariańskiego. 

Na pochwałę zasługuje też budowanie napięcia, rodem z thrillera. 

Kawał dobrej roboty. 

Czy ktoś z Loży przypominał _mc_ o piórkach? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki, Fun, bardzo mi miło czytać takie opinie :) No i podpinam się do kluczowego pytania :)

Bardzo mi się podobało. To tekst w klasycznym szablonie eksplorującego SF, ale ja bardzo lubię ten szablon, a Twoja treść ładnie go wypełnia. Ale też (tak jak niektórzy powyżej, jak widzę) jestem zdania, że opowiadanie skorzystałoby na rozbudowaniu. Nie wiem, czy aż do formatu powieści, ale takie dwukrotne, może trzykrotne… Do tego wrednego rozmiaru, który nie jest ani opowiadaniem, ani powieścią, i nie wiadomo, co z nim zrobić ;)

A to dlatego, że w takiej objętości (Wiem, wiem, limit znaków. Między innymi dlatego nie przepadam za tekstami konkursowymi) bardzo szybko musisz odhaczać fabularne checkpointy – w efekcie miałem wrażenie, że bohaterowie (a ja z nimi) nie zdążyli dobrze wejść w tryb “niepewności i tajemnicy”, a już zaraz zagadkę rozwiązali. I to mimo że czytałem opowiadanie na parę razy.

 

Z technikaliów – na początku miałem wrażenie, że za dużo informacji chcesz wepchnąć w kwestie dialogowe i wychodzą przez to sztucznie. Rozumiem, że nie chciałaś za bardzo rzucać infodumpami w narracji, ale to może coś można było zostawić, żeby dopowiedzieć później. Przynajmniej z mojej perspektywy.

 

I na niepoważnie:

Bez identyfikatora, na co mogło sobie pozwolić jedynie szefostwo.

Nie wiem, jak duża była ta stacja badawcza, ale odnosiłem wrażenie, że raczej niewielka – a w takim przypadku wyobrażam sobie, że nikomu by się nie chciało nosić żadnych identyfikatorów, bo w sumie dla kogo one? ;)

 

PS: Był też moment przerażenia – chwila, chyba nie okaże się, że myślący ocean robi ich klony? Inspiracje Lemowskie to jedno, kopiowanie rozwiązań to… Ale nie, jako fałszywy trop to z przyjemnością ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dzięki, Diriadzie za przeczytanie i komentarz :) Cieszę się, że Ci się podobało. Szybkie rozwiązanie zagadki to niejako też pochodna konkursu – pisałam tekst na ostatnią chwilę. Stacja badawcza w zamierzeniu miała być dość spora, wszak grubość samego lodu to ponad kilometr. Może gdzieś powinnam to podkreślić. Mylne tropy z Solarisem celowe, fajnie, że to zauważyłeś :)

ok, zaznaczyłem, czytam

S.Lem: „Nikt nic nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”.

Wstęp jest najważniejszy, już o tym gdzieś pisałem. Dlatego na razie skupie się na pierwszych akapitach.

„Martwe piksele na ekranie. Takie skojarzenia budził widok stacji. W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów. Dziewięć czarnych kwadratów, rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni. Olga zamknęła oczy. Na przecięciach ścieżek pomiędzy kwadratami, pojawiały się nieistniejące, szare punkty, od których rozbolała ją głowa. Zresztą, samo patrzenie na intensywną biel lodowej pokrywy sprawiało fizyczny dyskomfort. Teraz pod powiekami rozlała się paląca czerwień z zielonymi kwadratami. I punkcikami na przecięciach, migającymi gdzieś na granicy percepcji.”

 

Początek niefortunny, kompletna dezorientacja. Martwe piksele, wyłączony ekran? Czy zamrożony obraz?

Łatwiej sobie wyobrazić, gdyby zmienić szyk zdań: Widok stacji budził skojarzenia z martwymi pikselami ( nie ma sensu pisać o ekranie, bo chyba każdy wie co to jest piksel).

Potem piszesz o 9-ciu kwadratach, a pamiętaj że czytelnik został poinstruowany o pojawieniu się pikseli. Niepotrzebne skojarzenia o bardzo niskiej rozdzielczości. Zgrzyta gra słów. Później jeszcze gorzej: wściekła powierzchnia. Personifikacja miałaby sens, gdyby satelita była inteligentnym bytem. Może zrobić unik i napisać bardziej finezyjnie, uciekając od  takich zarzutów np.: wyglądała jak wściekła …(jakieś fajne skojarzenie, które pozwoli na zakotwiczenie czytelnika na powierzchni ciała niebieskiego).

Następna wpadka. Olga zamyka oczy i pojawiają się obrazy, łącznie z informacją o ich negatywnym wpływie i odczuwalnym bólu. Nie ta kolejność zdarzeń. Obraz – reakcja na ból – przymknięcie powiek. Niepotrzebne zdanie o dyskomforcie, wcześniej pisałaś o bólu – powtórzenie informacji niczego nie wnosi, raczej irytuje odbiorcę.

 

Lecimy dalej, bo tkwimy jeszcze na pierwszej stronie?

„Pozostali troje zdawali się nie interesować widokiem, prowadzili ożywioną dyskusję na temat znacznie bardziej praktyczny.

– Niesamowite, myślicie, że naprawdę coś znaleźli? – May wyrzuciła z siebie pytanie, które krążyło w podświadomościach ich wszystkich.”

 

Zmaterializowałaś trójkę osobników bez żadnego przygotowania, ponieważ użyłaś słowa: pozostali, jakby wcześniej była zidentyfikowana większa grupa ludzi. To jest przeskok, czyli w głowie masz obraz sytuacji, ale nie na papierze. A wystarczyło napisać i w dodatku zlokalizować nowe postacie w sposób naturalny, np. Olga powiodła wzrokiem …Przy stole stało trzech ludzi… (szału nie ma, ale jest dydaktycznie i poprawnie). W tej części wypadałoby opisać wystrój wnętrza, nawet minimalistycznie, aby bohaterowie nie wypowiadali swoich kwestii w absolutnej próżni, oraz ich dialogi mogłyby służyć do opisu ich wyglądu, np.:

– Niesamowite, myślicie, że naprawdę coś znaleźli? – May wyrzuciła z siebie pytanie, odruchowo poprawiając spięte w kok blond włosy. Niewysoka o szczupłej sylwetce kobieta przypominała …(coś charakterystycznego) itd.

 

Wyrażenie: „ pytanie, które krążyło w podświadomościach ich wszystkich.” Jest fatalne. Czy ludzie pozostawali ze sobą w telepatycznych relacjach? Aby uciec od lapsusów językowych, można wykorzystać inny zapis, np. Olga miała nieodparte wrażenie, jakby każdego z nich nurtowało to samo pytanie.

 

Chyba jeszcze jesteśmy na pierwszej stronie?

„– Już widzę, jak szefostwo projektu zdradzi ci na wejściu pilnie strzeżone tajemnice –Zazdrościł koledze od zawsze i jednocześnie go podziwiał, za wszystkie cechy, które zdaniem Barta składały się na męskość.”

 

Bardzo, ale to bardzo topornie. Facetowi męskość kojarzy się wyłącznie z penisem, niczym więcej, dlatego męska część będzie rozbawiona tymi językowymi wygibasami. Dodatkowo, jednym tchem chciałaś upchnąć zbyt wiele rzeczy. O szefach wcale nie mówi się szefostwo projektu, tylko oni, bo my nie mamy dostępu ze względu na niższy status. Oni – my, tutaj zawsze iskrzy. Wyjątek, kiedy przedstawiasz komuś oficjalnie: – o , to własnie szefostwo projektu…

 

Kolejna niezgrabność, czy tak opisałabyś koleżankę, której zazdrościsz np. wyglądu? Może więcej pieprzu w tych drewnianych narratorskich popisach?

Przykład, też tylko dydaktyczny.

– Już widzę, jak oni zdradzą nam pilnie strzeżone tajemnice – powiedział Bert, spojrzawszy na kolegę jak zwykle z nieukrywanym podziwem. [tutaj naturalne uzasadnienie dlaczego tak na niego patrzył, ZAWSZE] . Laski kleiły się do niego jak muchy do lepu. [prawda że obrzydliwe? Jest zazdrość, czyż nie?]

 

 

Dalej już będzie ogólnie, bez takiego rozbioru zdanie po zdaniu. Do tego miejsca słabo, oj słabo. 

 

S.Lem: „Nikt nic nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”.

@Bellatrix

Wiem , że dużo czasu poświeciłaś, przygotowując się do napisania tekstu, również ilość znaków jest oszałamiająca, ale uczciwie oceniając należy brać pod uwagę każdy aspekt, rzutujący na jakość wykonania opowiadania. 

Dalsza część zdecydowanie lepsza, zupełne przeciwieństwo wstępu, płynnie i w miarę poukładane, tekst już tak nie męczy, jest zachowana jakaś logika zdarzeń i metafory są bardziej wyważone. Język nie jest toporny jak na wstępie. Pewnie wynika to z osi czasu, duża przerwa w pisaniu. 

Postacie są przypadkowo dobrane, bardziej służą jako rekwizyty niż ludzie mający wykonać jakaś niebezpieczną misję, brak prawdziwych relacji. Na początku ledwo sygnalizowałaś niechęć dwóch mężczyzn, ale później, nawet nie poszli na wspólną biesiadę, aby porozmawiać choćby o dostępnych dupach na pokładzie. Podobnie z kobietami, które zazwyczaj są bardziej emocjonalne i potrafią zajść za skórę. Innymi słowy sterylność, także w dialogach, które raczej są ozdobnikami, uzupełnieniem opisów, które akurat dobrze ci wychodzą, są w miarę plastyczne, typowe dla kobiecej percepcji, pełne fajnych drobiazgów i porównań. 

Fabuła toczy się leniwie, przypomina trochę odinstalowana przeze mnie po półgodzinnym graniu Mass Effect Andromeda z powodu nudy, choć od strony wizualnej naprawdę zapiera dech w piersiach.

U ciebie nie ma dynamicznych zwrotów akcji, jest zachowana irytująca liniowość, krok za krokiem zbliżamy się do końca. Nawet nie można zarzucić, że tekst jest przegadany, tylko taki….opisowy. Nie ma w nim życia. Nazwijmy to stylizacją, która z powodzeniem mogłaby być wykorzystana w przypadku odtworzenia nagrań z zapisów monitoringu załogi i jakiś uzupełnień w formie notek informacyjnych sporządzony na podstawie algorytmów sztucznej inteligencji. Czyli utwór wybrzmiałby jak raport. 

 

Podsumowując, wstęp opowiadania traktuje jak wypadek przy pracy, od tego jest inspektor BHP (betatester) , aby takie rzeczy wyłapać i pouczać. Pisać potrafisz, ale dobrze czujesz się głównie w narracji, jest wyluzowana z dystansem, nie nuży jest akuratna.

Dialogi są drewniane, równie dobrze możną je wykorzystać naprzemiennie, każdy bohater mógłby je wypowiadać bez utraty władz psychicznych czy intelektualnych, ponieważ postacie są tylko rekwizytami w tej historii. Tło naukowe jest ok, nie zauważyłem jakiś wybitnych wpadek. Czyli stylistycznie i gramatycznie ok, ale fabularnie słabo. Do tego świat emocjonalny, społeczny, polityczny wogóle nie istnieje. Próżnia. 

Ale i tak jest lepiej niż średnia portalowa. Niewiele potrzebujesz, aby osiągnąć wyższy poziom wtajemniczenia w arkana literackie.

 

S.Lem: „Nikt nic nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”.

Dzięki :) Powierzchnia nie była “wściekła” tylko “wściekle biała” (najwyższe albedo w US). Początek miał wprowadzić dezorientację i niepokój, więc chyba mi wyszło jak chciałam, skoro tak to właśnie odebrałeś :) Olgę rozbolała głowa nie od widoku bieli (to sprawiało dyskomfort), tylko od migających punktów (efekt siatki Hermana), więc to co zaproponowałeś to zbytnie uproszczenie, nie oddające faktycznej przyczyny. Z “pytaniem w podświadomościach” – masz rację, wyszło niezgrabnie. Nie skupiałam się na wyglądzie bohaterów, ich fryzury nie są istotne dla treści. Zapewniam, że nie wszyscy faceci na hasło “męskość” reagują “penis”, im niższy poziom wykształcenia tym bardziej ludziom kojarzy się wszystko z genitaliami a moi bohaterowie to zespół naukowy, ergo ludzie wykształceni i na poziomie, z tego też powodu sugestia, że powodem zazdrości mają być d*.*py wydaje mi się absurdalna. Pisałeś o “coraz głupszych opowiadaniach” a sugerujesz sprowadzanie motywacji bohaterów do prymitywnych instynktów. Dziwne :)

Z “szefostwem” to się nie zgodzę, często na uczelni o szefie (z którym zresztą byliśmy na ‘ty’) mówiliśmy “szef”. Zależy od ludzi, od zespołu, postrzegania swojej pracy.

Jeśli chodzi o bohaterów – zdania czytelników są tu mocno podzielone, niektórzy dostrzegali ich charaktery i indywidualność także w dialogach, inni nie. Rozumiem, że należysz do tej drugiej grupy :) Ale sugerowanie, że “kobiety powinny być emocjonalne” to jechanie stereotypem. May reagowała emocjonalnie, ale Olga (celowo) nie. Tła polityczno-społecznego nie odmalowywałam, bo i tak przekroczyłam limit znaków (opowiadanie pisane było na konkurs).

Dziękuję za przeczytanie i uwagi, z niektórymi się zgadzam, z niektórymi nie, niemniej jestem wdzięczna, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie i skomentowanie.

efekt bieli może i ma wpływ naukowy na wzrok, ale mówimy o warsztacie literackim. Uwagi dotyczą nieprawidłowej formy. Nie polemizuję z fizyka oka, tylko z topornymi zdaniami.

 

Obawiam się, że im wyższy status wykształcenia, tym więcej zboczeń. Ludzie prości, mało wykształceni nie są tak inteligentni i wyrafinowani. To, o czym pisałem dotyczy atawizmów. Zaś potocznie męskość oznacza tylko i wyłącznie penisa, wystarczy zapytać kolegów z uczelni :))

Czy bohaterowie będą gadać o sexie, czy o gotowaniu nie jest tak istotne, wszystko zależy od autora. W tym przypadku, tego typu zachowania społeczne, podkreślają relacje międzyludzkie. Gdy ich nie ma, świat jest sztuczny, laboratoryjny>? Prymitywne instynkty były doskonale pokazane w filmie Nolana: Interstellar, w którym instynkt przetrwania okazał się silniejszy od miłości do kobiety. Jak doskonale wiemy, miedzy naukowcami dość często występują negatywne emocje, związane z prowadzeniem badań naukowych, co może wiązać się z agresywnymi zachowaniami. Jest cała paleta stosunków społecznych, które mogłaś sobie wybrać, aby uatrakcyjnić opowiadanie, wykorzystując także bezpośrednio jako ważny element fabularny. 

 

Do szefa mówi szef, ale między sobą porozumiewamy się w bardziej nieformalny sposób. Jeśli nadal sie upierasz, to należało podkreślić , że jeden z rozmówców był “oddany” szefostwu i mógł donieść szefowi projektu :))

 

Nie należę do żadnej grupy kibiców stojących murem za dogmatami o postaciach. Zupełnie obiektywnie zagłębiając się w tekst, wykreowałaś ludzkie rekwizyty, które mogą zamiennie korzystać z opcji dialogowych, wymyślonych przez ciebie. To nie jest kwestia wiary, tylko warsztatu. 

 

Tło, o którym pisałem nie musi opisywać strasznie skomplikowanych zależności, to nie jest rozprawka naukowa. Jednym z przykładów może być przypisanie jednej z kobiet do jakieś organizacji feministycznej, która chce udowodnić tezę o kosmicznej partenogenezie…albo przemycać własne przemyślenia na różne tematy, metod jest wiele. 

 

S.Lem: „Nikt nic nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”.

Z “bielą” to dwie różne rzeczy. Jedna, że od patrzenia na zbyt jasną biel czuć dyskomfort. Druga to ból głowy od migających punktów, złudzenia optycznego pojawiającego się przy oglądaniu czarnych kwadratów przeciętych białymi liniami. Dwie różne rzeczy, dwie reakcje.

Słownikowa definicja męskości:

1. «cechy typowe lub uchodzące za typowe dla mężczyzny»

2. «potencja płciowa mężczyzny»

3. euf. «narządy płciowe mężczyzny»”

Upierasz się, że wszyscy faceci rozumieją to jako 3. ewentualnie 2., ja twierdzę, że ci bardziej wykształceni częściej wskażą definicję 1. Mam robić ankietę? :P

 

Co do “szefostwa”, to mówiłam właśnie o tym, że do szefa bezpośrednio zwracałam się po imieniu, a między sobą mówiliśmy “szef”.

“Jak doskonale wiemy, miedzy naukowcami dość często występują negatywne emocje, związane z prowadzeniem badań naukowych, co może wiązać się z agresywnymi zachowaniami.” – u, tu pojechałeś erytrystyką. Z ciekawości, pracowałeś kiedyś w zespole naukowym? Bo reakcje są bardzo indywidualne i zależą od charakteru. Zazdrość, “podkładanie świń”, czasem w dość wyrafinowany sposób owszem się zdarza, ale zachowania agresywne to raczej margines. Zdecydowana większość znanych mi naukowców, potrafi nad sobą panować.

Nie zgadzam się z “zamiennymi opcjami dialogowymi”. Przykładowo, wypowiedzi Lotana są zwykle nacechowane emocjonalnie i okraszone przerywnikami. Wypowiedzi Olgi krótkie, zrównoważone, najczęściej mówi równoważnikami zdań, konsekwentnie przez cały tekst.

Rozumiem, że preferujesz w opowiadaniach większy nacisk na socjologię i z tego względu opowiadanie Ci nie podeszło, ale niektóre z Twoich zarzutów są dla mnie zaletami :)

https://www.nasa.gov/feature/goddard/2017/picture-this-selfi-nasa-advances-instrument-to-study-the-plumes-of-enceladus

S.Lem: „Nikt nic nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”.

Dzięki za linka :) Ciekawa jestem, co tam znajdą, choć raczej nie będę updatować opowiadania na bieżąco :)

Jak nic, mogłaby z tego powstać książka. Opisy bazy – małżonek ma rację – bardzo by się przydały. Ale klimat (horrorowaty) jest tak czy owak! I gitarra! ;)

 

Dzięki za komentarz :) Wychodzi, że mąż jak zwykle ma rację ;)

Ja słyszałam, że żona… ;-)

Babska logika rządzi!

Kawał porządnego s-f. Podoba mi się zwłaszcza niegłupie rozwiązanie zagadki, tytuł, elementy naukowe, które ciekawią, ale też nie przytłaczają. Nie dziwi mnie docenienie w konkursie mimo srogiego przekroczenia limitu. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Serce rośnie, czytając takie komentarze :) Dziękuję Dziadku!

Bardzo dobre, nieco staroszkolne (czyli takie, jak lubię :)) SF. Ogólnie – świetne!

Tak na siłę mogę się doczepić jedynie do “rozmiaru głębokości”. O wielkość głębiny chodziło? I jeszcze – jeśli pytanie krąży w podświadomości, to świadomie nie zdajemy sobie z niego sprawy?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki :) Z “rozmiarem głębokości” chodziło o odległość powierzchnia-dno. Źródła podają, że głębokość oceanu na Enceladusie może dochodzić do 70km. A “pytanie krążące w podświadomości” to taka niejasna, dręcząca myśl, którą ciężko samemu zwerbalizować. Ale jak ktoś inny to zrobi, to wiadomo, że o to chodziło :)

Od samego początku tekstu miałem skojarzenie z filmem “Otchłań” i nie opuściły mnie one do samego końca, ale to dobrze, bo to dobry film był.

Zgrzytnęło mi klika zdań, gdzieś tam widziałem powtórzenie, ale chyba nie ma co tego wywlekać, bo tekst jest bardzo dobrze napisany tak czy inaczej.

Klasyczne, intensywne i klaustrofobiczne sci-fi z satysfakcjonującym, choć dosyć kameralnym zakończeniem. Oldschoolowo i raczej bez fajerwerków, raczej ciężko, przyziemnie i przejrzyście. Jedyne, do czego mógłbym się tu przyczepić, to postaci, które moim zdaniem mogłoby się jeszcze trochę bardziej od siebie odróżniać, oraz może jedna czy dwie linijki dialogu, które wypadały trochę sztuczniej niż reszta.

Generalnie – dobra robota.

No nieźle.

Postanowione, “Otchłań” obejrzę w najbliższym tygodniu :) Dzięki za przeczytanie i komentarz!

I co ja mam napisać? Podobało się. Ale, ech, zderzyłem się z własnym "a nie mówiłem". Bałem się, że taka popularność opowiadania wiązać musi się z pewnymi uproszczeniami, przykrywającymi sobą szalenie przecież ciekawe zagadnienia, że tekst charakteryzuje się spokojną (poprawną?) formą. Gdzie szalone neologizmy? Gdzie zabawa jezykiem? Przyszłość to nie tylko rozwój nauki i techniki, ale i zmiany w kulturze, społeczeństwie.

Tekst jest raczej pop sci-fi, przy wszystkich zaletach i wadach kojarzących się z tym określeniem. Zazdroszczę umiejętności pisania tak lekko o tak nieciekawych dla większości sprawach (jeśli ja – jak wielokrotnie tutaj słyszałem – tekst odczłowieczam, to Ty działasz w sposób przeciwny). Bo wiesz – opowiadaj o chorobie prionowej komuś przy kawie, na przerwie w pracy, to zje własne smarki z nudów. Daj jemu/jej Twój tekst, a łyknie temat, nawet nie wiedząc, jak głęboko zszedł/zeszła pod wode. ;)

Zakończenie nieco przyspieszone, ale to wina Twojego warsztatu. Czytałem, czytałem i czytałem dalej, będąc coraz bardziek ciekawy, co wymyśliłaś (zdalne klonowanie trupów, no hej!)… ale dotarłem do końca i mruknąłem "to już, to tyyyyle?". Wiem, że przekroczyłaś limit – ale mogłaś jeszcze mocniej. :P

Tajemnica naukowa okej, ale błysku " WTF" nie było. Nadal jednak chylę czoło za staranne przygotowanie się do tekstu. Było smacznie. ;)

Mam jedno i bardzo subiektywne "ale" – anglosaskie imiona i nazewnictwo. Chciałbym, żeby tak popularne i obwieszone łatkami jakości i medalami teksty, nie tylko sławiły gatunek fantastyki naukowej, ale przypominały o fakcie, że my nie gęsi. Używając zapożyczonego nazewnictwa odsuwamy nasz bardzo rozbudowany język gdzieś na boczny plan… co jest dla mnie przykrą dewiacją umysłu, który w tej samej chwili dba przeciez o interpunkcję, składnię, walczy o jak najlepszą formę tekstu. Może i marudzę, ale to dla mnie jak ananas w pizzy albo kukurydza w zupie kalafiorowej (naprawdę kiedyś mi taką podano…) – niby da się zjeść, ale za cenę smaku. :(

Wiem, wiem, "nic o nas, bez nas". Ale… dlaczego nie?

Bohaterowie do mnie nie trafili. Byli aktorami, ale bardziej kukiełkami. Nie umiałem ich odebrać jako właściwe byty.

Podsumowujac: było bardzo klasycznie (i nieco zachowawczo), tak jakbym czytał opowieści sprzed kilkunastu (może kilkudziesięciu) lat. Wtedy eksploracja kosmosu była czymś "must have". Dziś kręci nas transhumanizm. I na tych nieużywanych strunach mi zagrałaś, bo nie spodziewałem się, że owego badania tajemnicy tak bardzo mi brakuje. Dlatego całość odebrałem jako fabularyzowany film dokumentalny. Bardzo angażujący i ciekawy, napakowany ciekawostkami, ale przy tym traktując te smaczki troszkę zbyt ogólnikowo.

Zabawę z neologizmami może kiedyś u mnie zobaczysz, jak uda mi się skończyć takie jedno z moich rozgrzebanych opowiadań. Na jakieś większe eksperymenty z formą to nie wiem, czy się dam namówić, choć, kto wie… ;)

Z obcojęzycznymi imionami/nazwiskami to w moich tekstach nie ma reguły – w zależności od rodzaju opowiadania/miejsca akcji/nastroju używam różnych. Anglojęzycznych, japońskojęzycznych albo polskich. Gdzieśtam zabłąkały mi się litewskie. To, że tu się trafiły obce/anglosaskie, to przez limit. Stricte polskie imiona byłyby dłuższe i musiałyby się odmieniać, a na takiej May zaoszczędziłam co najmniej ze sto znaków :)

Zakończenie przyspieszone bo mnie gonił termin konkursu :(

Ogromnie dziękuję za wnikliwe przeczytanie i taki obszerny komentarz :)

 

PS. Uwielbiam pizzę z ananasem :)

Oezu, aż mnie zemdliło!

Ekonomia znakowa to jakiś argument. W sumie to nigdy tak o tym nie myślałem. Ale tak łatwo mnie nie przekonasz! ;) A i spodziewaj się mnie w przyszłości – lubię sobie ponarzekać, ale to głównie dla faktu narzekania. Cierpliwy jestem, poczekam (zaciekawiony) na każdy kolejny tekst Twoje autorstwa. :)

Bella, przyśniłaś mi się jakiś czas temu (poważnie!). Tak się zacząłem zastanawiać, co mi podświadomość chciała przekazać tym bardzo miłym snem i doszedłem do wniosku, że napomniała mnie, żebym nadrobił najlepsze opowiadanie zeszłego roku.

 I oczywiście nie żałuję, bo tekst bardzo dobry. Na pewno najbardziej zapamiętam klimat, który zbudowałaś i unoszącą się nad tym wszystkim tarczę Saturna. Postacie również mnie kupiły, fabuła wciąga, warsztatowe rewelacja. Zakończenie i wyjaśnienie sytuacji może nie zadowoliło mnie w stu procentach, ale je akceptuję :)

No, no :) A co robiłam w tym śnie? Mam nadzieję, że nie stałam z batem, poganiając byś czytał moje opowiadania ;D Choć w sumie… to niezły pomysł na zdobycie czytelników ;)

Organizowałaś wystawę pod moim domem. Zobaczyłem tam napis Bellatrix i pomyślałem, że może to ta z portalu. Sprawdziłem personalia w NF, gdzie ogłaszali zwycięzców plebiscytu na najlepsze opowiadanie roku, i uzbrojony w tę wiedzę poszedłem wypytywać. I rzeczywiście, to byłaś ty :) Trafiłem akurat jak wyjeżdżałaś z resztą ekipy, ale załapałem się na przyjacielski uścisk :)

Nadrabiając komentarze piórkowe/plebiscytowe.

 

W tekście bardzo rzetelnie została potraktowana strona science. Fajna jest sceneria, miejsce akcji itp. Teraz jednak przydałoby się pomyśleć o dociążeniu nogi literackiej. Nie chodzi o samą "poprawność zdań"; od tej strony jest OK. Ale już konstrukcyjnie na pewno można by z tekstem powalczyć – bardziej zadbać o napięcie, suspens, bardziej misternie wciągnąć czytelnika w tę historię. Bo pojedyncze sceny bywają już udane ("Spuścił wzrok. Po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć. Słowa Olgi brzmiały jak pożegnanie. Tu i teraz. Przytulił ją mocno. Tym razem to ona wyszeptała do jego ucha bardzo dużo słów. Zrozumiał”). Końcówka też jest fajna, gorzka, ale jednak z odrobiną, hm, nadziei.

 

Ogólnie – tak SF pisywało się kiedyś: w oparciu o jeden centralny pomysł/motyw, wykorzystując do organizacji fabuły głównie nauki przyrodnicze. Jako ćwiczenie jest to ciekawe, ale IMHO przydałoby się teraz nieco zagęścić pomysły, pozwolić sobie na większe szaleństwo stylistyczne, pokombinować nawet nie tyle z fabułą, co z bohaterami i światem pokazywanym w tle.

 

No i proszę – pojawił się komentarz oczekiwany już od… dokładnie roku ;D

 

Ale już konstrukcyjnie na pewno można by z tekstem powalczyć – bardziej zadbać o napięcie, suspens, bardziej misternie wciągnąć czytelnika w tę historię.

Łeee, serio? No ale waćpan znasz się na tym lepiej od Counta, więc pozostaje uwierzyć.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Doczekałam się :) Serdecznie dziękuję za przeczytanie i skomentowanie, wkrótce (choć moje ‘wkrótce’ potrafi trwać i parę lat :P) do Twojej skrzynki zapuka tekst z zagęszczonym pomysłem, kombinowanym światem i jeszcze bardziej kombinowanymi bohaterami. I może nawet odrobiną stylistycznego szaleństwa ;)

Doczytałam po słuchaniu ;D

Przeleciało błyskawicznie, bardzo fajne ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bardzo mi miło :)

Od dawna się przymierzałem do tego opowiadania, ale przez te 60k troszkę zwlekałem, aż będę miał więcej czasu. Jakbym wiedział, że tak bardzo trafi w mój gust, to bym nie zwlekał.

Po przeczytaniu wrażenia bardzo pozytywne. Zdecydowanie warte piórka, które dostało.

Poniżej kilka uwag, pytań i czepiania się technikaliów, które nasunęły mi się podczas czytania:

 

Ian Sonder

Ian Sounder brzmiałoby idealnie dla kapitana łodzi podwodnej ;)

 

Precyzyjny system sonarów ostrzegał co jakiś czas o fragmentach zanurzonych gór lodowych i skupiskach klatratów, pozostałe częstotliwości milczały.

Sonar tak nie działa, że góra lodowa czy hydraty odbijają tylko sygnał określonej częstotliwości. Zwykle każdy obiekt odbija całe spektrum częstotliwości, a typ obiektu rozpoznaje się raczej po intensywności odbicia i jego kształcie, niż po częstotliwości fali. W przypadku hydratów jest jeszcze trudniej, bo one są specyficzne (ni to gaz, ni to ciało stałe i sonar trochę wariuje). Tu w praktyce detekcja mogłaby być raczej na podstawie oceny wizualnej obrazu sonarowego przez operatora.

 

Inne pytanie, jak sobie wyobrażasz te skupiska klatarów?

Na Ziemi hydraty pokrywają tylko dna mórz, i to w określonych warunkach temperatury i ciśnienia. Nie spotkałem się by pływały w toni wodnej niczym góry lodowe, bo na Ziemi warunki na to nie pozwalają.  Jak to sobie wyobrażasz na Enceladusie? Pytanie nie jest zarzutem do tekstu. Jestem po prostu ciekawy Twojej wizji.

 

– Widziałyście? – krzyknął Bart do nadajnika.

Kolejna kwestia techniczna. Na Ziemi łodzie podwodne mogą się komunikować bezpośrednio jedynie przy wynurzeniu anteny, bo woda nie przenosi fal radiowych. W jaki sposób więc tutaj zachodzi komunikacja bezpośrednia między batyskafami? Akustycznie? Teoretycznie potrafię sobie taki system wyobrazić, choć nie wiem, czy istnieje. Z drugiej strony kilka akapitów dalej piszesz jednak “zaszemrało radio”.

 

EncePath numer trzy w tej samej chwili nakierował światła.

Nakierował na co?

 

Przypominał opadającego w agonii pazia królowej.

Łódź podwodna w kształcie motyla? Dlaczego? Jaką funkcję miałyby pełnić skrzydła?

 

ze szczególnym uwzględnieniem rozmieszczenia kominów, których sonar nie wychwytywał.

Dlaczego miałby nie wychwytywać? Ta druga część zdania jest zbędna, bo prowokuje niewygodne pytania. 

Mapują dno i kominy, tyle wystarczy.

 

słupów szarej wody

Skąd ta szarość w wodzie? Jakąś konkretną substancję miałaś na myśli? I z czego zbudowane jest samo dno? Oliwkowy połysk?

 

„Analiza udziału serpentynizacji i radiolizy w powstaniu życia na Enceladusie”

Ciekawy temat. Choć serpentynizacja i radioliza wydają się być od siebie odległe.

No i wynika z tego, że zakładasz obecność krzemianów w jądrze księżyca. Coś o tym wiadomo, czy to Twoja fantazja?

(doczytałem końcówkę i uśmiechnąłem się na słowa Andrei ;), chyba znalazłem odpowiedź)

 

Miałem odlecieć za dwa tygodnie razem z doktorem Ivem Sosnovskym, ale popłynął ten ostatni raz.

Pewna niekonsekwencja. Najpierw chłop płacze, że nie ma szans wrócić na Ziemię, bo nikt za to nie zapłaci, a teraz się okazuje, że jednak miał już wracać dwa tygodnie temu.

 

Obraz dna układał się w wysokie, skaliste grzbiety

Skaliste czy lodowe?

 

Pofałdowanie terenu wskazywało na stosunkowo niedawną aktywność tektoniczną, chociaż poza kriowulkanami, żadne jej ślady nie rzucały się w oczy.

Czepialstwo: IMHO “Zuskokowanie” lub “Spękanie” byłoby lepszym terminem. Fałdowanie to deformacja ciągła, natomiast, jeżeli jest to odpowiednik ziemskich grzbietów oceanicznych, to deformacja objawia się tam raczej pękaniem niż fałdowaniem.

“Kriowulkany” zmieniłbym na “łańcuchy kriowulkanów”, co by wskazywało na szczelinową naturę deformacji.

 

badanie obszarów dennych i grzbietów,

Grzbiety to też część dna

 

Podsumowując, opowiadanie bardzo mi się podobało. Jak miałbym oceniać to dałbym 5.5/6, ale że ułamków nie ma, to nie będę oceniał.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chroscisko, dziękuję, że się przemogłeś i zmęczyłeś te 60k ;) Co do Twoich uwag:

– “Ian Sonder” – akurat to imię i nazwisko było całkowitym przypadkiem, nie przyszło mi do głowy, że jedna literka mogła tyle zmienić :)

– co do zasady działania sonaru to się zgadzam, nie chciałam wchodzić w nadmierne technikalia bo i bez tego tekst jest długi.

– na Enceladusie jest bardzo słaba grawitacja, co za tym idzie – proporcjonalnie mniejsze ciśnienie słupa wody (gdzieś tam bohaterowie wspominają, że będą mogli schodzić na głębokości niemożliwe na Ziemi). Trochę czasu i myślenia mi zajęła próba oszacowania, jak w takich warunkach zachowa się woda i obiekty w niej zanurzone. Wyszło mi, że klatraty mogłyby pływać.

– komunikowali się radiowo. Zerknij tu i powiedz, czy ściemniają: https://kopalniawiedzy.pl/komunikacja-fale-radiowe-woda-grunt,6844 (nie jestem ekspertem od nurkowania, tzn. w ogóle się na tym nie znam, podpierałam się tym, co udało mi się wyczytać).

– nakierował na obiekt, który pozostał w niepisanym dopełnieniu domyślnym ;) pewnie powinnam uzupełnić.

– skrzydeł nie miał, przypominał pazia królowej głównie kolorystyką i sondami-“czułkami”.

– sonar nie wychwytywał kominów, bo chyba nie wychwyci słupa gorącej wody w wodzie? Może się mylę. Fakt, zdanie mogłam sobie odpuścić, coby ewentualnie nie obnażyć ignorancji ;)

– co do składu chemicznego słupów i dna to miałam to rozpracowane i kolory były celowe i zamierzone. Gdzieś podczas researchu wynalazłam, że prawdopodobnie dno zawiera krzemiany, kolor chyba wzięłam od oliwinu. Ale tekst ma 1.5 roku i zwyczajnie nie pamiętam już tak dobrze szczegółów :(

– chłop płakał, bo nie miał szans, a gdy już ugadał faceta (podobnie jak bohaterów;)) to ten zniknął.

– co do uwag na temat dna/grzbietów – zgadzam się. Jak kiedyś będę wracać do tego tekstu, to poprawię :)

Chroscisko, dziękuję, że się przemogłeś i zmęczyłeś te 60k ;)

Straszne czasy nastały, gdy za kilka szczerych słów nagrodą jest sarkazm :)

 

– komunikowali się radiowo. Zerknij tu i powiedz, czy ściemniają: https://kopalniawiedzy.pl/komunikacja-fale-radiowe-woda-grunt,6844

W opisanej technologii zasięg jest 10-30 m, czyli bardzo krótki. Kiedyś czytałem też, że Włosi coś podobnego testują. Na chwilę obecną jest to wszystko jeszcze w powijakach. Natomiast za 20-30 lat to, kto wie.

 

– sonar nie wychwytywał kominów, bo chyba nie wychwyci słupa gorącej wody w wodzie?

Sonar boczny, taki jaki stosuje się do mapowania dna, podobnie jak echosonda, bardzo ładnie pokaże krater/wulkan, skąd gorąca woda wypływa. Tam zwykle wytrącają się różne sole i z reguły dużo się dzieje. Takie właśnie struktury nanosi się na mapach.

Dodatkowo sonar wychwyci każdy wyraźny kontrast termiczny lub gęstościowy w toni wodnej. Więc gorący słup wody w zimnym oceanie będzie dawał bardzo wyraźne szumy/zakłócenia. W naszych morzach już kontrast termiczny rzędu kilku stopni daje wyraźną termoklinę, która zaburza sygnał akustyczny i jest najczęściej niepożądana. Tego typu struktur w toni wodnej się nie mapuje, bo są bardzo zmienne, mapuje się za to wszystkie struktury na dnie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Podziękowania były szczere, emotikony to daję tak z nałogu :) Nie traktuj tego jako sarkazm, przepraszam, jeśli tak to odebrałeś.

Jak jeszcze kiedyś będę pisać opowiadanie z akcją pod wodą, to zmolestuję Cię o betę :) Szukanie informacji (i próba ekstrapolowania ich na warunki panujące na Enceladusie) zeżarło mi mnóstwo researchowego czasu a widzę, że Ty się znasz :)

Nie traktuj tego jako sarkazm, przepraszam, jeśli tak to odebrałeś.

Nie ma za co przepraszać. To było raczej zabawne ;)

Na bety zaś masz u mnie nielimitowany pakiet.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Klasyczne, piękne opowiadanie. Zostawiam ślad, abyś wiedziała, że jeszcze jedna osoba Tobie kibicuje. Wiele tu już napisano, powiedziano. Nie chciałabym powielać. 

Chyba najbardziej spodobało mi się, że mamy tajemnicę, fabułę; że postaci są ludzkie, mają swoje przywary i różnią się od siebie; że była to drużynowa wyprawa, a science brzmiał prawdopodobnie i płynęło się wraz z nim. Napisane naturalnym językiem. Wracając do bohaterów (naszej szóstki) najbardziej zaciekawił mnie Lotan. 

Ze zdań – dwa mi zostały, pierwsze bardziej.

„…Wraz z nimi do batyskafów dostało się kilka kropel wody. Idealnie kulistych i błądzących bez widocznego celu po kabinie…” oraz koncept „…tutejsze organizmy mogą być sto razy bardziej rozrzedzone…”.

Każda scena jest wykończona, nie urywa się w pół słowa i zapowiada – ciąg dalszy nastąpi.

Odnośnie prionowego zakażenia, ono najmniej przypadło mi do gustu, bo musiałoby dojść do jakiejś fizycznej wymiany – możliwa ale mało prawdopodobna, może uciekłabym w aktywizację „niekodującego DNA”. 

Ach, pięknie się czytało!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo dziękuję za prezent świąteczny w postaci miłego komentarza :) Co do choroby prionowej – mechanizmy powodujące przemianę zdrowego białka w chore jeszcze nie są do końca poznane, bezpośredni kontakt z chorym białkiem to tylko jedna z możliwych przyczyn.

pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt :)

Jeśli nie są poznane,

to wszystko się mogło zdarzyć. Masz rację:).  Po prostu działają mi na wyobraźnię sekwencje niekodujące, introny.

Pozdrowienia świąteczne:)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No cóż, może obiecałem drugi komentarz ponad dwa lata temu, ale obiecałem ;).

Bardzo dobry, klasycznie staroszkolny w konstrukcji tekst, świetny research. Zostało jeszcze parę mankamentów językowo-stylistycznych, ale to drobiazg. Zgodzę się z częścią komentatorów, że bohaterowie wypadli średnio, ale wiadomo, limit znaków. Podczas lektury skojarzenia miałem głównie z “Solaris” Lema i “Rozgwiazdą” Wattsa. Trudno mi wnieść dużo w stosunku do tego, co napisano tu wcześniej. A, tytuł – super. To tyle ode mnie. Czołówka klasyfikacji zdecydowanie zasłużona.

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Dziękuję za spełnienie obietnicy :) I cieszę się, że się podobało :)

Cześć!

Wisiało to Twoje opowiadanie nade mną jak wyrzut sumienia. Czułem, że to może być świetny tekst, dlatego od dobrych kilku miesięcy przebierałem nogami, żeby tu w końcu dotrzeć, ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie.

Fajnie, że jednak wreszcie udało się znaleźć czas na lekturę.

Tekst nie jest krótki, sporo też zajęło, zanim dotarłem, więc pewnie biorąc to pod uwagę powinienem walnąć jakiś dłuższy komentarz. Ale tak nie będzie. :)

Nie będzie z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu ograniczeń czasowych – zwyczajnie nie jestem w stanie rozwodzić się nad każdym elementem opowiadania. A po drugie (i najważniejsze) to jest taki tekst, który w moim poczuciu długiego komentarza nie potrzebuje.

Wiesz, przez dwa lata skomentowałem tu blisko 500 opowiadań i zauważyłem taką dziwną (a może i nie dziwną) prawidłowość. Przy pewnym poziomie zadowolenia z lektury, kiedy przychodzi sklecić komentarz, kompletnie nie wiadomo, co napisać. I w sumie nawet nie ma się ochoty czegokolwiek pisać.

Brzmi może i absurdalnie, ale jest w tym coś absolutnie ludzkiego. Bo widzisz, kiedy coś Cię wkurza w opowiadaniu, irytuje, przeszkadza w lekturze, wtedy masz od razu ochotę to autorowi/autorce przekazać. Bo hej, tak fajnie mi się mogło czytać, ale wkurzało mnie to, i jeszcze to… I tak dalej. Co jednak, jeśli w lekturze nie przeszkadza Ci nic? Wtedy taki CM zwyczajnie zatapia się w historii, cieszy się każdym akapitem. I, co najważniejsze, guzik go obchodzi, co konkretnie go w tę opowieść tak wciągnęło. Co sprawiło, że tak fajnie spędził czas. Ile razy trafiam na świetny tekst, taki który kupiłbym bez jednej uwagi, tyle razy nie wiem, co w komentarzu napisać. Takie opowiadania nie trafiają się często.

Żeby jednak zostawić jakiekolwiek odniesienie do lektury. Fajnie działa wprowadzenie motywu tajemnicy do tekstu. To jest ten wabik na czytelnika i on się tu świetnie sprawdza. Fajnie też działa ta “warstwa informacyjna” w tekście. Bo z jednej strony robisz wszystko, żeby historię odpowiednio uwiarygodnić, z drugiej ta warstwa nie przytłacza. Nie ma takiego poczucia zagubienia, z jakim bardzo często w przypadku science fiction musi mierzyć się laik i które bardzo często odbiera sporo frajdy z lektury. Bo nieraz ta lektura wygląda tak, że wyszarpujesz sobie frajdę spomiędzy akapitów najeżonych terminologią i informacjami, które (nawet jeśli ważne, bo uwiarygadniające opowieść) zwyczajnie potrafią zmęczyć. Tutaj ten balans jest fajnie zachowany i to, w przypadku science fiction, naprawdę ogromna zaleta.

Jasne, na siłę można poszukać czepów. Można pisać o bohaterach, którzy mają określone charaktery, ale takie, że tak to ujmę, podręcznikowe. Bohater “x” powinien być taki, bohater “y” taki i… dokładnie tacy są. Nie ma tu jakiegoś przełamania. Kogoś, kto swoim charakterem czy postawą mógłby zapaść w pamięć na dłużej.

Inna rzecz, że temu konkretnemu opowiadaniu nie jest to do końca potrzebne, bo też całe zainteresowanie czytelnika budowane jest wokół zawartej w historii tajemnicy. Bohaterowie są gdzieś w tym wszystkim trochę na drugim planie. I może to i dobrze, bo taka “gradacja” często korzystnie wpływa na odbiór tekstu. Nie można pchać wszystkiego na pierwszy plan.

Można też z czepów na siłę napomknąć o rozwiązaniu tej tajemnicy, które wydaje się dość proste, jak na ciekawość budowaną przez dobre 50 000 znaków. Można więc, ale znów: czy naprawdę potrzeba? W przypadku science fiction trudno nieraz o wymyślne rozwiązania. Science fiction to o tyle wredny gatunek, że choć przedstawia zdarzenia i koncepcje całkowicie fikcyjne, to jednak wymaga się od nich pewnej wiarygodności. Tutaj nie można sobie pomóc motywem czarodziejskiej różdżki, oświadczyć, że działo się tak a tak w wyniku magii, czarów, albo Bóg wie czego jeszcze. I z tej perspektywy, jeśli miałbym jakoś formułować oczekiwania względem zakończenia, to dla mnie ważne przede wszystkim, żeby ono się jakoś mniej lub bardziej wiarygodnie w tę historię wpisywało. A dopiero później oczekuję jakichś fajerwerków. A wiedząc, jak trudno taką historię złożyć, żeby wszystko do siebie pasowało, to czasem nawet głupio tych fajerwerków oczekiwać. Zwykła solidność i rzetelność w zupełności wystarcza.

Jak pisałem, skomentowałem tu blisko 500 tekstów, ale dosłownie kilka razy miałem od razu takie poczucie, że czytam, bez żadnych wątpliwości, tekst piórkowy. Jak już też wspominałem, niemal za każdym razem miałem ten sam problem ze skleceniem opinii. Bo wszystko, co masz w głowie po przeczytaniu takiego opowiadania, to: świetny tekst, gratuluję i dziękuję.

To zadowolenie po części bierze się też z tego, że Twoje opowiadanie dość skutecznie wpisuje się w moje preferencje czytelnicze. Nie zmienia to jednak faktu, że uważam je za jedno z najlepszych, jakie miałem tu okazję przeczytać.

Gratuluję raz jeszcze.

W sumie nie taki krótki wyszedł ten komentarz, nawet jeśli większość to zwykłe lanie wody. ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dostałam słynny CMowy komentarz <3 <3 <3. Aż się wzruszyłam. Powiem Ci, że po takich słowach człowiek czuje, że warto pisać. Dziękuję, z całego serca! I rozumiem, bo też mi trudno pisać konkrety o tekstach, które mi bardzo ‘podpasowały’.

Skoro jesteś świeżo po lekturze, CMie, to tutaj masz link do fragmentu opowiadania w formie słuchowiska. Będziesz mógł skonfrontować swoje wyobrażenie z innym. :)

Dostałam słynny CMowy komentarz <3 <3 <3.

Mam takie pytanie: co to znaczy “słynny” CMowy komentarz? :D

Dziękuję, z całego serca!

Nie ma za co dziękować, tekst sam sobie na to zapracował. :-)

 

CMie, to tutaj masz link do fragmentu opowiadania w formie słuchowiska. Będziesz mógł skonfrontować swoje wyobrażenie z innym. :)

Dzięki, faktycznie słuchowisko daje zupełnie inną perspektywę. I pozwala zamknąć oczy (raj dla wyobraźni ;-)).

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Mam takie pytanie: co to znaczy “słynny” CMowy komentarz? :D

Długi, szczegółowy, napisany przez CMa :)

 

Słuchowisko też serdecznie polecam, świetnie wykonane, ale widzę, że już zajrzałeś :) Szkoda, że nie dało się całości, ech :)

Fascynujące to piórko. Chętnie bym go przynajmniej posrebrzył. W zamian wśród srebrnych kilka bym zbrązowił. ;)

Dziękuję, cieszę się, że się spodobało :)

To jest jedno z tych opowiadań, które pamięta się długo!!!

Ścisły top moich ulubionych portalowych.

A że nie poszło w NF, to niech Redakcja się wstydzi!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

o, Staruchu, sprawiłeś mi ogromną przyjemność tym komentarzem :) a w NF pójść nie mogło, bo nie wysyłałam :) Pisałam na portalowy konkurs :)

I szkoda!

Takich opowiadań oczekuję od NF.

A rzadko się się pojawiają/

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Encephalodusa po raz pierwszy czytałem jako portalowa świeżynka, która jeszcze nie potrafi dobrze w komcie, stąd też w więcej w nich było czepialstwa niż rzetelnej analizy. Miał też Encephalodus tego pecha, że poruszał wiele technicznych kwestii, dla przeciętnego czytelnika niezauważalnych (bo np. sonar czy echosonda, co to za różnica, albo kto by się przejmował zasięgiem takowych urządzeń, gdy odkrywany nowe światy i nową nieznaną technologią), a dla mnie istotnych, bo znanych w wielu detalach. I te technikalia właśnie sprawiły, że nie potrafiłem w pełni zachwycić się tym opowiadaniem i znacząco wpłynęły na moją pierwotną ocenę.

Pierwotną, co warto podkreślić, bo od tamtej pory wiele się zmieniło. 

 

Encephalodus to wyjątkowy tekst i od początku takim był. Został wybrany opowiadaniem roku i słusznie. Bo, pomijając wspomniane drobne mankamenty techniczne, to cała reszta ma wszystko to, co dobre opowiadanie mieć powinno. Po pierwsze, napisane jest odważnie, światotwórczo mistrzostwo świata, konstrukcyjnie kompletne, wątki rozwinięte i podomykane. Dodatkowo warstwa naukowa, zwłaszcza w dziedzinie astronomii, nie jest tylko dodatkiem a esencją opisaną wiarygodnie i zachwycającą. Ostatecznie dostajemy dzieło kompletne i fabularnie, i konstrukcyjnie. A przemierzając wody tamtejszego wszechoceanu, czujemy się jakbyśmy tam byli.

 

Cóż takiego więc się stało, że wracam po latach z nowym komentarzem?

Znam nową wersję tego tekstu, tę po wielu redakcyjnych iteracjach i do tej nowej wersji chciałbym się odnieść.

 

Kiedy zwróciłaś się do mnie z prośbą o redakcję, pamiętałem moje odczucia do co Encephalodusa sprzed lat, czyli że to bardzo dobry tekst, który zachwycił portal, ale który dla mnie nie wykorzystywał w pełni swojego potencjału. A potencjał ma ogromny. Miałem tego świadomość i bardzo mi zależało, by tego nie spieprzyć, by tego zachwytu, który tekst wywołuje nie utracić, a jednocześnie, by dopracować te wszystkie niuanse do poziomu bliskiemu perfekcji.

Miałem ambicję, by opowiadanie, które było Best of the Year, stało się Best of the Best. Wciąż takie ambicje mam, i nie bezpodstawnie, bo patrząc na każdą kolejną wersję, jestem z niego, a raczej z Ciebie, Bello, coraz bardziej dumny. 

Świetnie piszesz, wiesz o tym, choć pewnie rzadko to ode mnie słyszysz. Rzadko, bo mam tę wadę, że podświadomie najzdolniejszym poprzeczkę zawieszam wyżej niż innym, a Twoja poprzeczka wisi niemal w chmurach. Możliwe, że to trochę nie fair, zwłaszcza względem Ciebie, osoby, z którą dane mi było napisać wspólnie tysiące akapitów i którą literacko cenię jak nikogo innego. Ale znam Twój potencjał, wiem, na co Cię stać i po prostu nie potrafię wymagać od Ciebie mniej niż max. Wymagać mniej, byłoby wręcz obelgą.

 

Dlatego też piszę to, co piszę. Właśnie tutaj. Jesteśmy już bardzo, bardzo blisko. Jeszcze kilka ostatnich muśnięć i Ence będzie gotowy, idealny. Bo to opowiadanie nie zasługuje dłużej dusić się w portalowej szufladzie. Zasługuje, by świat się na nim poznał. Chciałbym byś to wiedziała, że tak właśnie o nim teraz myślę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję. Dokończę. Obiecuję to (x2). <3

Czasem tak bywa, że gdy czyta się opowiadanie po wielu latach, to przychodzi rozczarowanie, że opowiadanie w naszej głowie było lepsze, niż jest w rzeczywistości. Wiadomo, im więcej się czyta, tym bardziej rosną oczekiwania.

 

Tu tego nie było. OJEJ JAKIE TO BYŁO DOBRE. Pamiętałam to opowiadanie jako dobre, ale nie aż tak dobre, jak się okazało przy powtórnej lekturze. Wow. Zassało, zachwyciło, zahipnotyzowało jak załogę EncePatha. Cóż za wspaniała rzecz. Bello, jestem zakochana :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Też Cię kocham, Kam <3

Czy to ptak? Czy to samolot? Nie. To taczka z napędem antygrawitacyjnym. A na niej troll, hejter i pruski nauczyciel w gotowości do zrzutu bagiennego szlamu miałkich przemyśleń.

Wrzucam wersję poredakcyjną (serdecznie dziękuję Chrościsko za wnikliwe dłubanie przy wszystkich niuansach – i cierpliwość do stylu pracy autorki ;p), która znajdzie się w Fantastycznych Piórach 2010-2017 :)

Wersja poredakcyjna? Wspaniale, czyli będę mógł się skupić na fabule i bohaterach, chociaż…

W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów.

Błąd interpunkcyjny już w drugim zdaniu.

Martwe piksele na ekranie – takie skojarzenia budził widok stacji. W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów.

A to jest zdanie, w którym MrBrightside zupełnie nie wiedziałby, co nabierało kształtów i miałby rację. W pierwszym zdaniu podmiotem jest widok stacji, a w drugim stosujesz podmiot domyślny odnoszący się do stacji. I niestety mieszasz w ten sposób rodzaje, co psuje płynność tekstu.

 

Pozwolę jeszcze popastwić się pruskiemu nauczycielowi nad pierwszym akapitem.

Martwe piksele na ekranie – takie skojarzenia budził widok stacji. W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów. Dziewięć czarnych kwadratów, rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni. Olga zamknęła oczy. Na przecięciach ścieżek pomiędzy kwadratami pojawiały się nieistniejące, szare punkty, od których rozbolała ją głowa. Zresztą, samo patrzenie na intensywną biel lodowej pokrywy sprawiało fizyczny dyskomfort. Teraz pod powiekami rozlała się paląca czerwień z zielonymi kwadratami. I punkcikami na przecięciach, migającymi gdzieś na granicy percepcji.

 

Popełniłaś bardzo kiepski opis. Namieszałaś i praktycznie uniemożliwiłaś czytelnikowi płynne wejście w ten świat. Problem w pierwszych dwóch zdaniach już omówiłem, ale dalej wcale nie jest lepiej. Ponownie odnosisz się do pikseli jako czarnych kwadratów. Potem pojawia się Olga. która zamyka oczy i powstaje zgrzyt przyczynowo-skutkowy, bo opis sugeruje, że po zamknięciu pojawiają się czarne kropki. Potem jest odniesienie do bieli wspomnianej wcześniej. Na koniec serwujesz opis kolorowych plam. Coś Ty tu chciała pokazać?

Rzadko to robię, ale pokuszę się o przeredagowanie tego wstępu.

 

Dziewięć czarnych kwadratów rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni. Niczym martwe piksele na ekranie, pomyślała Olga. Kontury stacji nabrały ostrości, gdy prom podchodził do lądowania. Samo patrzenie na intensywną biel lodowej pokrywy powodowało fizyczny dyskomfort, a pojawiające się na przecięciach białych linii, nieistniejące szare punkty przyprawiały o ból głowy. Olga zamknęła oczu. Pod powiekami rozlała się paląca czerwień z zielonymi kwadratami i punkcikami na przecięciach, migającymi gdzieś na granicy percepcji.

Pozostała trójka zdawała się nie interesować widokiem, prowadzili ożywioną dyskusję na temat znacznie bardziej praktyczny.

 

Trójka czego? Pasażerów, badaczy, wojskowych, turystów? Brakuje tu doprecyzowania, które od razu mogłoby nadać kierunek opowiadaniu.

– Za tyle forsy musieli w końcu coś znaleźć. I wkrótce się dowiemy, co – odparł twardo Lotan.

 

I błąd interpunkcyjny. Przed "co" nie powinno być przecinka.

Zazdrościł koledze i jednocześnie go podziwiał za wszystkie cechy, które zdaniem Barta składały się na męskość.

 

Ech, jakie okrutne spłaszczenie relacji między bohaterami. Jaka okropna encyklopedyczna wstawka.

– Za tyle forsy musieli w końcu coś znaleźć. I wkrótce się dowiemy, co – odparł twardo Lotan.

Olga nie dołączyła do rozmowy, przed oczami wciąż miała wypalone kwadraty i biegające między nimi punkty.

A to powinno być od nowego akapitu.

Nisko zawieszony nad horyzontem sierp planety, wypełniał sobą powierzchnię jednej z szyb.

Grafomania! "Wypełnia sobą powierzchnię? Fuj. I błąd interpunkcyjny oddzielający podmiot od orzeczenia. Po trupie MrBrighsid'a ten tekst powinien dostać piórko.

Pierścienie, rozciągnięte w płaszczyźnie wzroku, w pierwszej chwili sprawiały wrażenie, jakby trzy kolejne szyby pękły na pół.

Błędnie wydzielone wtrącenie. A poza tym nie mam pojęcia, co miałbym sobie tu wyobrazić. Fatalny opis.

Towarzyszył jej mocno zdenerwowany i równie blady chłopak, na którego plakietce stało „M. Sc. Frank Storm”.

Brakuje dwukropka.

Chcę waszą czwórkę widzieć gotową do zejścia pod wodę najdalej za pół godziny czasu ziemskiego, wtedy was szczegółowo wprowadzę.

Za pół godziny czasu ziemskiego? To nie ma sensu. Gdyby powiedziała o dwunastej czasu ziemskiego, to by pasowało, ale takie stwierdzenie sugeruje, że wprowadzili inną jednostkę czasu.

W imieniu naszej czwórki, ja, inżynier Lotan Clain, chciałem podziękować za wspaniałe przyjęcie nas na tej górze lodu, fruwającej dookoła Saturna.

W mojej ocenie przecinek po "lodu" jest tu zbędny.

 

– Zanim coś im się stanie – wtrącił ledwie słyszalnym tonem Frank.

 

Ton nie może być ledwie słyszalny. Bzdura znaczeniowa.

Za to dumnie wyprostowany Lotan z pewnością powrotu nie rozważał. W jego oczach lśniła żądza zemsty. Zarówno powitanie, jak i chłodną, rzeczową odpowiedź, uznał za swoistą prowokację. Wzrok doktor Valtameri zdawał się potwierdzać, że uznała go za lidera grupy. Nie spodziewał się zresztą niczego innego, mając za tło bezbarwnego Barta i dwie kobiety. Z których jedna była faktycznym mózgiem ich zespołu, ale pani Valtameri nie musiała o tym wiedzieć.

Płaskie to, rzeczowe. Znowu relacje są sprowadzone do encyklopedycznego opisu.

Sama czekała przy kapsule, mającej zabrać ich głęboko pod powierzchnię księżyca.

Tutaj bym się przyczepił do przecinka.

May posłała jeszcze tęskne spojrzenie w kierunku Saturna. Mimas zdążył przewędrować poza sierp i lśnił teraz na tle nieoświetlonej części tarczy planety, przywodząc na myśl odwróconą wersję tunezyjskiej flagi. Nawet Bart przyznał po cichu, że widok, którego nie sposób doświadczyć na Ziemi, sprawiał upiorne wrażenie.

Te wstawki opisowe są nijakie. Zamiast dodawać klimatu, to wybijają z lektury.

Andrea ponaglającym gestem otworzyła windę i całą piątką weszli do środka.

Ponaglającym gestem otworzyła windę? Bez sensu.

Czarne piksele zakłócające czystą biel były czubkiem góry, nomen omen, lodowej.

To jest bardzo mylące. W pierwszej chwili pomyślałem, że piksele nie były jednak słupami. Dopiero po przeczytaniu ponownie dotarło do mnie, że nadal mowa o słupach stacji.

Roztrzaskali się, próbując podejść pod Alexandria sulcus, jedną ze szczelin, którymi Enceladus wyrzucał w kosmos lodowe fontanny.

Czemu drugi człon nazwy własnej zapisałaś małą literą?

Jeśli ekipa z ELF-a również podjęła nadmierne ryzyko i uszkodziła statek, liczyła się każda chwila.

Raczej liczyła się każda minuta albo sekunda. "Chwila" nie pasuje znaczeniowo i emocjonalnie.

Weszli parami do swych batyskafów, Olga z May do trójki, Bart z Lotanem do piątki.

Bez "swych". Litości.

Cała czwórka stanowiła zgrany zespół, jakim byli od kilku lat.

Stanowili zespół, jakim byli? Grafomania! I niestety w żaden sposób tego zgrania nie pokazałaś. Nie ma w tym tekście dobrze zbudowanych relacji. Wrzucasz wzmianki o tym, co bohaterowie myślą o sobie nawzajem i są to raczej negatywne opinie.

Żadne z nich nie popatrzyło w stronę doktor Valtameri, której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć.

Więcej "który" w jednym zdaniu!

May próbowała zdławić w gardle rozczarowanie.

Co zrobić?

– Pytałem o misję ratunkową. Cholernie dziwne, że nie wysłali żadnej obstawy z tym ELF-em. Ani że nie mieli nikogo, kto ruszyłby dupsko, by im pomóc szybciej.

I to jest niestety pytanie nurtujące mnie od samego początku, które sprawia, że fabuła nie wciąga. Badacze zaginęli, nie było zmieników, nie było ekipy ratunkowej, zespół dopiero ściągnięto z Ziemi. Nie układa się to wiarygodnie.

– Pytałem o misję ratunkową. Cholernie dziwne, że nie wysłali żadnej obstawy z tym ELF-em. Ani że nie mieli nikogo, kto ruszyłby dupsko, by im pomóc szybciej.

– Racja. Wyruszyliśmy od razu, o nic nie pytając, ale… ton głosu Valtameri, gdy kazała nam ich szukać, brzmiał, jakby była przekonana, że i tak ich nie znajdziemy.

On pytał, ale oni o nic nie pytali. Kiepski ten dialog.

Szefowa projektu wyraźnie traktowała ich chłodno i z góry. Jakby chciała się pozbyć z bazy, zanim… zanim właśnie co? Odkryją jakąś tajemnicę? Tajemnice miały znajdować się w tym oceanie, do którego zostali wysłani w tempie ekspresowym, bez zachowania procedur. Co prawda statek laboratoryjno-badawczy Enceladus Life Finder istniał, a współrzędne, które dostali, nie odbiegały aż tak drastycznie od miejsca znalezienia, jednak miał już pewność, że Andrea Valtameri czegoś im nie powiedziała. Czegoś bardzo ważnego.

Litości. Strasznie to łopatologiczne, raczej irytuje niż tworzy klimat tajemnicy. Brakuje elementów, które czytelnik mógłby sam zinterpretować. Tajemnice i napięcie buduje sytuacja, w której czytelnik wie więcej niż bohaterowie. Najgorszym co można zrobić, to uprzedzać fakty właśnie w taki sposób. Bohaterowie coś podejrzewają, ale nie ma ku temu powodów. W narracji pojawiają się wstawki, że ktoś się dziwnie zachowuje. Najpierw powinnaś wprowadzić czytelnika w świat, pozwolić mu poczuć presję misji ratunkowej i dopiero potem w zachowaniu i wypowiedziach postaci zacząć wprowadzać odczucie, że coś jest nie tak.

Nagle światła ELF-a rozbłysły i jednocześnie zaszemrał komunikator.

Nie ma lepszego sposobu na spowolnienie akcji i zabicie klimatu niż zastosowanie słów "nagle" i "wtem". Ot taka przewrotność literacka.

Najgorsze obawy zaczynały się sprawdzać.

Jakie obawy, aż się chce zakrzyknąć: czego ta dziewucha się obawia. Ponownie na siłę budujesz atmosferę tajemniczości. Nie działa to zupełnie. Dużo lepszy byłby ten fragment, gdyby wywalić te wszystkie nijakie wstawki o przeczuciach, dziwnym zachowaniu doktor itp.

Elementy układanki w głowie Lotana zaczęły tworzyć spójny obraz. Już wiedział, czego nie powiedziała im Andrea Valtameri. Pozostało tylko pytanie: dlaczego? To jakaś pułapka? Test?

I znowu. Bohater coś wymyślił, ale co, nie wiadomo. Nie powiedziała im, że załogi nie będzie na statku?

Bart stał wsparty o wielobarwnie rozświetlony pulpit sterowniczy ELF-a. Przed chwilą, zgodnie z sugestią Lotana, w krótkich słowach powiadomił przełożoną o zaistniałej sytuacji. Rozkaz był prosty: wracać z ELF-em. Żadnych wyjaśnień, nic. Popatrzył na Olgę, która skończyła właśnie obchód.

A to akurat było dobre miejsce na pokazanie reakcji przełożonej zamiast tak nijak streszczać.

Potrząsnęła przecząco głową.

Paskudne sformułowanie.

Skoro nawet Olga nie wypatrzyła żadnych śladów, mogących podpowiedzieć co się tu właściwie stało, to sprawa była naprawdę trudna.

O co chodzi w tym zdaniu? Olga nie wypatrzyła żadnych śladów, czy Olga nie wypatrzyła śladów mogących podpowiedzieć, co się stało? Jeśli chodzi o drugi przekaz, to przecinki należy usunąć.

I brakuje przecinak przed "co".

Bart uruchomił silniki, ustawił kurs. Przetarł twarz i zamknął oczy, próbując choć przez chwilkę odpocząć.

Zmasowany atak czasowników, a poza tym bardziej naturalne byłoby, gdyby przed przetarciem twarzy zamknął oczy.

Nie przywykł do takiego tempa wydarzeń, zwłaszcza po spokojnych trzech miesiącach spędzonych w promie kosmicznym. Nie dowierzał, że miał już za sobą pierwszy kontakt z oceanem na tym księżycu. W dodatku tak był przejęty odnalezieniem statku i tym, co powie jego załodze, że samego nurkowania praktycznie nie pamiętał.

I znowu notka o przeżyciach bohatera. Poza tym oni lecieli z Ziemi trzy miesiące? I przez ten czas zaginieni badacze tkwili pod wodą?

Olga pamiętała. Niezwykłą lekkość, mimo ton wody nad sobą. Poczucie jedności, jakby ocean zapraszał, by obcować z nim dłużej. Krople na własnym, nagim pod skafandrem ciele, choć system nie sygnalizował przecieku. Gdy tylko dotarła do suchej śluzy ELF-a, zdjęła rękawice, maskę i dotknęła twarzy. W mdłym świetle latarki zobaczyła na palcach lśniący ślad wilgoci. Musiał to być pot, nie znalazła innego wytłumaczenia. Teraz, patrząc na ciemną toń, odczuwała pociąg, by tam wrócić, doświadczyć tego wszystkiego jeszcze raz. I jeszcze… i…

Po pierwsze uwiera mnie ta kropka po "pamiętała". Po drugie czemu to jest opisane w retrospekcji. Zabiłaś napięcie.

Nagle zamarła.

I wspaniałe "nagle" na początku akapitu.

W monotonię wodnej pustki wdarła się nienaturalnie duża sylwetka, ubrana w rozdarty czerwony skafander.

Monotonia wodnej pustki? Grafomania!

Postać przesunęła się przed przednią szybą statku a osadzone w napuchniętej twarzy, zasnute szklistą mgłą oczy utkwiły nieruchomy wzrok w twarzy Olgi.

Litości! Grafomania do potęgi. Po pierwsze aliteracja, cztery "p" to zdecydowanie za dużo. Po drugie błąd interpunkcyjny, brakuje przecinka przed "a". Po trzecie paskudne powtórzenie "twarzy". Po czwarte "oczy utkwiły nieruchomy wzrok"? A czy przypadkiem to nie oczy były nieruchome i czy naprawdę oczy mogą utkwić wzrok w czymś? To zasługuje na osobne obśmianie.

Z milczącą zgodą pozostałych, oba EncePathy i ELF podążyły w stronę bazy.

Błąd interpunkcyjny. Jeśli już to "za milczącą zgodą". Przyznam też, że umyka w tym moment powrotu do batyskafów.

 

Dobrnąłem dopiero do końca drugiej sceny i nie wygląda to dobrze. Napisałaś opowiadanie pięć lat temu, więc założyłbym, że niejako analizuję przeszłość, bo pewnie Twoje umiejętności znacznie się poprawiły, ale fakt, że w tym roku robiłaś, redakcję każe mi wątpić w to założenie. Dam się jeszcze pruskiemu nauczycielowi pomęczyć, zobaczymy, kiedy się załamie ostatecznie. Scena trzecia…

Lotan, przed spotkaniem z szefostwem, zniknął na parę minut.

Błąd interpunkcyjny. To nie jest wtrącenie.

Nie bawiąc się w konwenanse, podszedł do szefowej.

Konwenanse można zignorować, do "niebawienia się" pasują lepiej uprzejmości.

Wyszli stamtąd, o własnych siłach.

Ten przecinek tu nie pasuje.

Ba, w ogóle nie potrafię wyobrazić jakiegokolwiek powodu, by to zrobić.

Brakuje "sobie".

Doktor Valtameri zacisnęła gniewnie usta.

– Czy macie coś jeszcze do zameldowania, poza bezpodstawnymi insynuacjami?

Zaciśnięcie ust przed wypowiedzią wypada kiepsko.

Szmery przybrały na sile i zwerbalizowały się w kilka, ostrych pytań:

Błąd interpunkcyjny.

Znali się już szmat czasu, ale jej spostrzegawczość nigdy nie przestała wprawiać go w niekłamany podziw.

To zdanie jest zbędne. Znowu nijakie opisywanie relacji wprost.

Jej reakcja zaskoczyła całą czwórkę. Andrea poprosiła wszystkich naukowców o opuszczenie pomieszczenia, usiadła i ukryła twarz w dłoniach.

Po pierwsze od nowego akapitu. Po drugie opisywanie reakcji bohaterów przed pokazaniem, co się zadziało, jest kiepskim pomysłem. Za dużo uprzedzasz, zabijasz napięcie.

Zamknęła dopływ wody. Właśnie to przewijało się we śnie. Nieskończone białe linie, a na ich przecięciach migające szare punkty.

A jaki to ma związek z wodą? Brzmi to tak, jakby dopływ wody przewijał się we śnie.

Z chłodnym spokojem zleciła harmonogram pracy na najbliższe dni.

Zlecić można pracę, a harmonogram na przykład zatwierdzić.

Zgodnie z wcześniejszą, niezbyt jeszcze dokładną mapą, niedaleko południowego bieguna wypiętrzały się nieregularne skaliste grzbiety.

Bezsens interpunkcyjny.

Tylko May miała coraz gorszy nastrój. Mimo że tym razem płynęła w jednostce z wygadanym Lotanem, nie odzywała się. Spoglądała przez okno, żałując z całych sił, że zdecydowała się na tę wyprawę. Ani zwiedzanie księżyca, ani nawet myśl o pokaźnej sumie pieniędzy za wypełniony kontrakt nie mogły wynagrodzić zniszczonych dziecięcych marzeń o kolorowym, żywym oceanie. Czy przegnać lęku, który chwytał za gardło, ilekroć myślała o wszystkim, co spotkało ich od przylotu.

May to postać skrajnie odpychająca, nie ma żadnych cech osobowości, ot inaczej sobie ocena wyobrażała i jest jej smutno z tego powodu. To przyznam, że w tym momencie zacząłem mieć nadzieję, że coś ją zeżre w tym ocenie i to szybko, żeby już przestała jęczeć.

Choć przecież, wcale nie powinien.

Błąd interpunkcyjny.

Pokazał gestem, że weźmie próbki z ujścia najbliższego komina.

Pokazał gestem? No, wybitne inaczej.

– No, w jednym doktor V nie kłamała – Lotan wypuścił głośno powietrze z płuc.

Brakuje kropki.

– Poza tym, ci z czwórki grzecznie leżeli na miejscu, a też widywano ich pod wodą.

Błąd interpunkcyjny.

Przepłynęli mniej więcej połowę drogi dzielącą ich od bazy, gdy Andrea się ocknęła.

Połowa drogi dzieliła ich od bazy? Coś jest tu składniowo bardzo nie tak.

– Co się stało? – spytała, ledwie przytomnym głosem.

Błąd interpunkcyjny.

 

Przez całą lekturę wkurzał mnie brak bohatera. Są cztery osoby, o których co jakiś czas padają zdawkowe informacje. A to jeden zazdrości koledze, a to dziewczyna się czuje rozczarowana oceanem, a to inna jest spostrzegawcza itp. Niestety fabuła całościowo jest rozczarowująca. Przybyli na stację, złapali zarazę i uciekli. Ocean trochę się kojarzy z Solaris. Zakończenie jest zupełnie nijakie, właściwie to jakiekolwiek zainteresowanie tekstem pojawia się po wyjaśnieniu zagadki. Można by to pociągnąć dalej.

Ponieważ mam w zwyczaju być nieco milszy dla osób, które same się pchają pod koło taczki, to powiem, że tekst nie jest nadęty i pełen efekciarstwa, choć znalazło się tu parę kiepskich fragmentów. Sam pomysł, mimo że niezbyt oryginalny, miał potencjał na sf w starym stylu, zawiodło jednak wykonanie, zabrakło tzw. filmowości i dopracowania bohaterów. Tego rodzaju opowiadania muszą się obronić klimatem, a tutaj wyszło sztucznie. Nie odniosłem w trakcie lektury wrażenie naukowego bełkotu i przesytu, co uważam za zaletę. Przyznam, że najciekawszy element stanowiła sama koncepcja zmiany percepcji w celu uzyskania sposobu komunikacji, niestety opowiadanie się skończyło, zanim ten element zyskał na znaczeniu.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej Bello!

 

Przybywam prosto z kart Fantastycznych Piór, by trochę pomarudzić, a trochę pochwalić. Zacznijmy może od tego, że nie przepadam za sf, a przynajmniej takim typowym, kosmicznym, więc żeby mnie zachwycić trzeba nieco więcej wysiłku, niż zwykle.

Plusy za wiarygodny opis oceanu i całej misji. Co do naukowości tekstu, ekspertką nie jestem, przyjmowałam na wiarę, że to co piszesz ma choć trochę sensu. Może to była siła tekstu, której nie potrafiłam docenić? Zaintrygowała mnie zagadka ciała-widmo i ona pchała do dalszego czytania, bo poza nią, niewiele mnie ciekawiło, co nie jest dużym błędem, w końcu tekst był o niej i oceanie.

I choć podobają mi się zróżnicowane charaktery postaci, to jednak skakanie po ich perspektywach miejscami mnie dezorientowało. Wydaje mi się, ze w niektórych przypadkach było zbędne, perspektywa czterech postaci to imo zbyt wiele jak na tak krótki tekst, nie zdążyłam lepiej poznać żadnej, przez co mniej przejęłam się losem Olgi.

Styl był całkiem niezły, nie potykałam się, nie znalazłam żadnych niezręczności.

Tekst nieco kojarzył mi się z Solaris. Mamy wielki ocean, który próbuje porozumieć się z ludźmi, ale nie może przez różnicę w postrzeganiu świata, inne zmysły itp. więc próbuje na swój, tragiczny w skutkach dla ludzi, sposób zaleźć wspólną płaszczyznę. Nie ma tu złej woli, jedynie niezrozumienie.

Nie wiem tylko, czy zwątpienie May mi podeszło. Rozumiem, zniszczone dziecięce marzenia nie są najmilsze, ale była dorosłą osobą i wiedziała, że tak będzie. Możliwe jednak, że się czepiam laugh

Słowem, tekst nie był zły, fanów kosmicznego sf pewnie by zachwycił, lub już to zrobił, mnie jednak nie powalił. Mimo tego, czytało się miło ;)

 

Dziękuję za lekturę!

Cześć!

 

Całkiem przyjemne i sprawnie napisane opowiadanie, choć dosyć długie i z nieco urwanym zakończeniem, mocno skręcającym w stronę Solaris. Albo inaczej: kończące się w momencie, kiedy coś ciekawego się wreszcie zaczęło dziać. Zbudowałaś niezłą scenę, ale na pięć minut przed punktem kulminacyjnym kurtyna opadła i czytelnik zostaje z własnymi domysłami.

Podoba mi się klasyczna koncepcja (załogowa baza na innym globie, załoga lecąca w konkretnym celu…), którą umiejętnie przedstawiłaś i wykorzystałaś. Sposób oddania realiów misji kosmicznej bardzo mi się spodobał. Trochę zabrakło (o czym więcej niżej) dbałości o detale techniczne czy astrofizyczne. Zabrakło też – imho – racjonalnego podbudowania całej tej sytuacji (w jakim celu wysyłać tam ludzi? Maszyny są tańsze, lecą w jedną stronę, nikt po nich nie płacze, etc.). Wiem, że to niszowe (ale uważam też, że przy SF, zwłaszcza Hard SF warto o to zadbać).

Początkowo miałem problem z powodu mnogości bohaterów, którzy są do siebie dosyć podobni (często nie byłem pewny, kto kiedy mówi, jeżeli nie było to jasno sprecyzowane), ale to zniknęło w miarę jak zanurzałem się w opowieść.

Z kwestii, które jakoś szczególnie mi się rzuciły:

Dziewięć czarnych kwadratów, rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni.

A skąd w takiej odległości od Słońca wściekła biel?

Nisko zawieszony nad horyzontem sierp planety, wypełniał sobą powierzchnię jednej z szyb.

Brzmi nieco osobliwie imho.

Pierścienie, rozciągnięte w płaszczyźnie wzroku, w pierwszej chwili sprawiały wrażenie, jakby trzy kolejne szyby pękły na pół.

Co to jest płaszczyzna wzroku?

Szybkim krokiem szła ku nim blada kobieta w laboratoryjnym fartuchu.

Szła szybkim krokiem? Jak? Na Enceladusie jest g rzędu 0.1 m/s2 (100 razy mniejsze, niż na Ziemi), tam się nie da szybko iść, może skakać, albo pląsać, ale nie iść. A co do stroju, to raczej w jakimś kombinezonie, fartuch w takich warunkach latałby jak sukienka Monroe, zwłaszcza przy szybkich ruchach.

Chcę waszą czwórkę widzieć gotową do zejścia pod wodę najdalej za pół godziny czasu ziemskiego, wtedy was szczegółowo wprowadzę.

Godzina z definicji odnosi się do warunków ziemskich.

Ostatni meldunek wysłali trzy godziny temu, krótko po tym jak nasłuch przestał rejestrować pracę silników. Od tamtej pory nie odpowiadają. Powietrza starczy im jeszcze na kilka godzin, ale dobrze byłoby ich znaleźć…

Rozumiem budowanie napięcia, ale takie informacje warto podać wcześniej prze radio, aby się ludzi przygotowali i cała operacja miał ręce i nogi. To są harcerze czy profesjonaliści?

Koncerny wpompowały tu mnóstwo pieniędzy i wszyscy czekali na sukces, który wstrząśnie ludzkością.

A jak jest sens inwestowania w takie badania? Jaka jest szacowana stopa zwrotu? Brakuje logicznej motywacji.

Lotan powstrzymał go gestem i wskazał na widoczny już w przedniej szybie, jasnożółty, z czarnym obramowaniem i czerwoną śluzą, smukły korpus ELF-a.

Widoczny w szybie? Brzmi dziwnie, może Widoczny za oknem, albo Widoczny przed nimi? Dużo tych określeń btw.

Zaopatrzony już w aparat do oddychania i octopusa, w skafandrze cieniutkim, acz trwałością oraz izolacją cieplną przewyższającym te dotychczas stosowane na Ziemi, gotów był do opuszczenia EncePatha.

Dużo razy wspominasz, że skafandry są cienkie, zbędne imho. Raczej wytrzymałością niż trwałością (zakładam, że o to chodzi), bo trwałość to bardziej do zmęczenia materiałów się odnosi. Zamiast izolacją cieplną może lepiej niską przewodnością cieplną?

– Ja – odezwała się Olga.

Czyli jednak harcerze? Czteroosobowa ekipa i dowódca wychodzi?

Poza jedną, wadliwą pompą cyrkulacyjno-powietrzną, działa wszystko.

Co to jest pompa cyrkulacyjno-powietrzna?

Ba, w ogóle nie potrafię wyobrazić jakiegokolwiek powodu, by to zrobić. → Ba, w ogóle nie potrafię wyobrazić sobie jakiegokolwiek powodu, by to zrobić.

– Nie są bezpodstawne. Widzieliśmy jednego z nich, martwego – (+)odezwał się Bart.

Brak spacji.

Paskudny wypadek, wyłączona turbina wskutek jakiegoś spięcia zaczęła się obracać.

Brzmi nieco osobliwie. Turbina obraca się, jak płyn nią porusza. Mogła się zacząć obracać wskutek awarii hamulca

Głównym zadaniem obu EncePathów było uzupełnienie i poprawienie mapy dna, ze szczególnym uwzględnieniem rozmieszczenia kominów.

Zadanie w sam raz dla robotów, a nie dla statków załogowych. Po co bez sensu ryzykować czyjeś życie?

– Sprzęt bezzałogowy tutaj wariuje.

Sprzęt bezzałogowy wariuje a ludzki układ nerwowy działa bez zarzutów… W space operze ok, w hard SF niezbyt imho.

Evana już widzieliście. To coś go skopiowało i, moim zdaniem, używa jako ostrzeżenia.

Mocno zapachniało Solaris…

Zawisła w progu kabiny za plecami pozostałej trójki, akurat w momencie,

Ale pod woda też jest grawitacja, słaba, ale jest.

EncePath 5 pomknął z pełną mocą wprost do dna ciemnej otchłani. → EncePath 5 pomknął z pełną mocą wprost na dno ciemnej otchłani.

Podsumowując, naprawdę niezłe opko ze sporą dawką niewykorzystanego potencjału i kilkoma aspektami wymagającymi pewnego doprecyzowania.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O ile się nie machnąłem – a już raz się machnąłem! – jest to jedno z jeno czterech opowiadań w historii, od czasu kiedy Loża przyznaje piórka, które zostało oTAKowane jednomyślnie. W sumie dziwne, że nie przeczytałem go wcześniej. Science 2017 było pierwszym konkursem na portalu, w którym sam brałem udział, i pamiętam, że ciekawił mnie ten Encephalodus… jakoś tak wyszło…

 

No nic, nadrabiam.

 

najdalej za pół godziny czasu ziemskiego

Hm… czy Enceladusowa godzina jest inna niż ziemska?

No dobra, doba Enceladusa jest o 37% dłuższa niż ziemska. Ale czy tamtejsi naukowcy dzieliliby ją na 24 Enceladusowe godziny? To nie ma sensu, to tylko utrudnia porozumienie między ludźmi z różnych systemów czasowych. Według mnie, pół godziny to zawsze będzie pół godziny, niezależnie od globu, stacji kosmicznej czy statku międzygwiezdnego (nie zagłębiając się w relatywistykę).

 

dolna stanowiła ogromny, obracający się torus, wszystko po to, by uzyskać choć trochę zbliżone do ziemskiego ciążenie.

Chyba jeszcze nie widziałem, żeby ktoś sugerował stworzenie takiego torusa na powierzchni (czy nawet pod powierzchnią!) jakiegoś ciała niebieskiego – zawsze budowało się je w otwartej przestrzeni kosmicznej. Odważny pomysł.

 

której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć – które to powtórzonko podkreśliłem, chociaż trochę głupio poprawiać tak „onieśmielający” tekst…

 

Miała zaledwie kilka lat, gdy świat obiegły zdjęcia z sondy Cassini.

To był rok 2005, czyli May miałaby urodzić się około roku 2000. Nie wiemy co prawda, ile ma lat, ale raczej nie jest staruszką, więc akcja opowiadania dzieje się prawdopodobnie w przedziale 2040-2060? Bardzo optymistycznie prognozujesz tutaj szybkość kolonizacji Układu Słonecznego. Jak na razie nie zanosi się, żeby ludzkość do 2040 roku doleciała nawet na Marsa…

 

martwego –odezwał się Bart.

Hm… coś zjadło spację po myślniku. Czy to aby na pewno ostateczna wersja tekstu po redakcji?

 

w całej bazie, znajdującej się w większości pod lodem, stosowano czas ziemski

No, to tym bardziej nie rozumiem wcześniejszej wzmianki o „pół godziny czasu ziemskiego”.

 

Mam też takie ogólne wrażenie, że w tekście występuje nadmiar przecinków. Na przykład

zwerbalizowały się w kilka, ostrych pytań

A także

Choć przecież, wcale nie powinien

Ze mnie żaden profesjonalny korektor, mówię tylko, co mi się zdaje. To jednak tylko pogłębia moje przypuszczenie, że to chyba nie jest wersja po korekcie…

 

Wystarczy jedna cząsteczka tego, by wymusić zmianę konformacji zdrowych białek błony komórkowej

Jedna cząsteczka! Chyba nawet jad kiełbasiany nie jest zdolny do czegoś podobnego. Mocna rzecz.

 

Co do całości.

Będę szczery: tekst niestety nie spełnił moich oczekiwań. Może były zbyt wygórowane, zgoda, ale jednak… spodziewałem się czegoś z efektem „wow!” po takim słynnym tekście, jedenaście TAKów do piórka, czyli najwięcej, ile w ogóle można. Tymczasem jest to raczej średnie opko.

Przez długi czas zdawało się podążać w stronę „Solaris” Lema i „Nemezis” Asimova, ale zamiast wyjaśnienia tajemnicy dostajemy szybką ewakuację i… koniec opka. Nic nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy na Enceladusie w ogóle było jakieś życie („Zastanawiam się, czy przywlekliśmy ze sobą tę zarazę i rozniosła się z mózgu Evana”). Dosyć płaskie postaci też nie poprawiają sytuacji. Jedynie klimat oceniłbym na plus – zimne, ciemne środowisko oceanu poprzetykane halucynacjami jest momentami naprawdę straszne, to się udało.

Ale kiedy czytam komentarze i widzę, na przykład, słowa Chro

 

Jeszcze kilka ostatnich muśnięć i Ence będzie gotowy, idealny.

 

to mam wręcz wrażenie, że czytaliśmy różne opowiadania…

Nie chciałbym wyjść na multikonto Osvalda: opowiadanie nie jest złe. Po prostu nie rozumiem zachwytu nad nim, bo nie jest też jakoś nadzwyczaj dobre.

Precz z sygnaturkami.

Nowa Fantastyka