- Opowiadanie: MrBrightside - Bezwstydnik

Bezwstydnik

Nie pla­no­wa­łem brać udzia­łu w tym kon­kur­sie, ani nawet pisać tego tek­stu. Cóż, nie wszyst­ko da się w życiu za­pla­no­wać.

SF ra­czej umow­ne.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Bezwstydnik

Całe szczę­ście, że żyłem w zgo­dzie ze służ­bą. Wśli­zgną­łem się do ka­mie­ni­cy tyl­nym wej­ściem. Stara po­ko­jów­ka Do­ro­thy, wpusz­cza­jąc mnie, uśmiech­nę­ła się i mru­gnę­ła za­wa­diac­ko znad naf­to­we­go ka­gan­ka. Tym samym dała mi do zro­zu­mie­nia, że ge­nial­ny John Flet­cher, fizyk i al­che­mik znany na całą An­glię, o ni­czym się nie dowie. Żadna bła­host­ka nie ode­rwie tej nocy ojca od dłu­ba­nia przy jego naj­wspa­nial­szym dzie­le. Dziec­ku, wspa­nial­szym w każ­dym razie niż ja. I nie, nie przej­mu­ję się. Na­uczy­łem się przy­zwy­cza­jać. Zno­sić wiele. Naj­waż­niej­sze, że znowu mi się upie­kło.

Czer­wo­ny barw­nik chlu­po­tał w za­kor­ko­wa­nej, szkla­nej men­zur­ce, gdy szyb­kim kro­kiem prze­mie­rza­łem ko­ry­ta­rze po­sia­dło­ści. Wy­cią­ga­łem rękę przed oczy i chci­wie oglą­da­łem mój nowy na­by­tek. Cho­ciaż świa­tło po­zo­sta­wia­ło swoją ilo­ścią i ja­ko­ścią wiele do ży­cze­nia, wie­dzia­łem, że to było to. Że zna­la­złem kolor, który po­zwo­li mi skoń­czyć por­tret mej uko­cha­nej Fran­ce­ski. Który odda w ide­al­nej pro­por­cji kar­mi­no­wy od­cień two­ich ust, naj­droż­sza.

To chyba cud. Gdy po­sta­wi­łem już krzy­żyk na do­ko­na­niach ojca, gdy na­by­łem pew­no­ści, że jego dzie­ła nie można wy­ko­rzy­stać w żad­nym po­boż­nym celu, wów­czas mój świat po­now­nie na­brał barw. Od­zy­ska­łem cię. Choć serce z tru­dem za­czy­na­ło go­dzić się z nie­po­we­to­wa­ną stra­tą, nie mu­sia­ło dłu­żej tego robić. Bo znowu mia­łem cię przy sobie. Ra­do­sną, czułą, uro­czą. Po pro­stu pięk­ną.

Uchy­li­łem drzwi do mojej sy­pial­ni. Cicho, żeby przy­pad­kiem cię nie zbu­dzić, gdy­byś zdą­ży­ła już za­snąć. Szczę­śli­wy ni­czym pod­ro­stek zaj­rza­łem do środ­ka. A potem men­zur­ka z farbą wy­pa­dła mi z pal­ców i roz­trza­ska­ła się o próg, ja zaś wpa­dłem do po­ko­ju, zlany zim­nym potem, wstrzą­śnię­ty pa­ni­ką.

Wnę­trze no­si­ło ślady sza­mo­ta­ni­ny. Zmierz­wio­na po­ściel. Książ­ki roz­rzu­co­ne po pod­ło­dze. Wśród nich tomik po­ezji two­je­go ulu­bio­ne­go Ray­ne­ar­tha, który czy­ta­łaś przed moim wyj­ściem. Roz­la­ne farby. I wresz­cie szta­lu­ga. Pusta, bez płót­na.

Mój Boże. Co tu się stało? Nie mogę stra­cić cię po raz drugi, Fran­ce­sko!

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś, Theo? – W drzwiach po­ja­wił się John Flet­cher.

Wyj­rza­łem, oszo­ło­mio­ny, zza szta­lu­gi. On wie­dział? Ależ byłem głupi, na pewno wie­dział!

– Gdzie ją za­bra­łeś? – jęk­ną­łem otu­ma­nio­ny.

– Co ty mia­łeś w gło­wie, chło­pa­ku? – Oj­ciec mówił, jakby wpa­dał w amok. – Tak za­ry­zy­ko­wać! Prze­cież ta gnida, O’Brien, tylko czeka na nasz naj­mniej­szy błąd. Nie­mal do rąk mu we­pcha­łeś se­kret do­rob­ku ca­łe­go mo­je­go życia. Ba! Całej na­szej ro­dzi­ny!

Sku­li­łem się pod oknem, gła­dząc po­gię­ty grzbiet to­mi­ku Ray­ne­ar­tha, a on cią­gle wrzesz­czał. Zer­k­ną­łem na mo­ment w oczy Johna Flet­che­ra, lecz uj­rza­łem w nich tylko naj­czyst­szą furię. Szyb­ko spu­ści­łem wzrok.

– My­śla­łem, że je­steś go­dzien za­ufa­nia. Że wy­ra­stasz na war­to­ścio­we­go wspól­ni­ka. Na spad­ko­bier­cę. Ale tym swoim ba­ra­nim wy­stęp­kiem tylko po­twier­dzi­łeś, żeś rów­nie go­dzien sza­cun­ku, co byle mo­czy­mor­da z ulicy!

– Bła­gam… Gdzie za­bra­łeś Fran­ce­skę…

– Niech cię wię­cej nie ob­cho­dzi to dzie­wu­szy­sko! W naj­gor­szych kosz­ma­rach bym się nie spo­dzie­wał, że po­su­niesz się tak da­le­ko wie­dzio­ny chu­cią! Na­iw­ny, na­iw­ny szcze­nia­ku!

– Ode­sła­łeś ją? Po­wiedz, że ją ode­sła­łeś…

– Wy­sła­łem ją da­le­ko stąd, aby wię­cej nie mie­sza­ła w tym twoim pu­stym łbie!

Upa­dłem na ko­la­na. Za­ci­sną­łem zęby. W bez­rad­no­ści zmierz­wi­łem włosy.

– Wiedz, że nigdy nie czu­łem się tak upo­ko­rzo­ny. Mój je­dy­ny syn? Ze służ­ką? I nawet po tym jak jej pro­blem szczę­śli­wie sam roz­wią­zał się ze­szłe­go lata, ty cały czas my­śla­łeś o tej sik­sie?!

Szczę­śli­wie roz­wią­za­ny pro­blem? Tato, co ty mó­wisz? Bie­dacz­ka uto­nę­ła, bo zła­pał ją skurcz, gdy ką­pa­ła się w Ta­mi­zie wraz z ku­zyn­ka­mi. Jak mo­żesz okre­ślać tę tra­ge­dię mia­nem szczę­śli­wej? Czyż­byś miał z tym coś wspól­ne­go? Masz prze­cież do­stęp do tech­no­lo­gii, która z ła­two­ścią mo­gła­by zmy­lić me­dy­ków. I wy­star­cza­ją­co dużo pie­nię­dzy, aby ich zwy­czaj­nie prze­ku­pić.

– W gło­wie się nie mie­ści! Le­piej módl się, żeby hra­bia Con­no­ery o ni­czym się nie do­wie­dział. Jeśli ze­rwie za­rę­czy­ny i wy­co­fa swój wkład, ba­da­nia trafi szlag! – Trza­snął drzwia­mi i wy­padł na ko­ry­tarz. Cią­gle wrzesz­czał, aby cała ka­mie­ni­ca sły­sza­ła. – Żeby po tylu la­tach do­wie­dzieć się, że czło­wiek wy­cho­wał bę­kar­ta! Wstyd! Nie mam już syna!

Gdzieś da­le­ko trza­snę­ły ko­lej­ne drzwi. Znów było cicho.

Z tru­dem wspią­łem się na łóżko, łap­czy­wie chło­nąc reszt­ki two­je­go za­pa­chu, Fran­ce­sko. Oj­ciec za­wsze był po­ryw­czy i łatwo wpa­dał w gniew, choć odkąd od­krył za­sa­dę dzia­ła­nia we­hi­ku­łu czasu, stał się jesz­cze więk­szym cho­le­ry­kiem. Stres mu nie słu­żył… Tylko czy mogę go uspra­wie­dli­wiać? Czy mam prawo? Skoro nie ode­słał cię do linii czasu, z któ­rej cię za­bra­łem, ani nie ukrył cię ni­g­dzie w obec­nej… To ozna­cza, że prze­pa­dłaś.

Tak, pła­czę. Mógł cię po­słać gdzie­kol­wiek, więc szan­se, że cię od­naj­dę w oce­anie czasu, były bli­skie zeru. Tym bar­dziej, że oj­ciec wię­cej nie po­zwo­li mi się nawet zbli­żyć do we­hi­ku­łu.

Tkwi­łem w apa­tii, ob­ser­wu­jąc kro­ple desz­czu spły­wa­ją­ce po szy­bie. W pew­nym mo­men­cie do po­ko­ju we­szła matka, nio­sąc szklan­kę mleka. Nie wy­sła­ła służ­ki, więc miała w tym jakiś in­te­res, przy­cho­dząc.

– Po­wi­nie­neś prze­stać grać ojcu na ner­wach – po­wie­dzia­ła. – Tamta dziew­czy­na nie żyje. Za­po­mnij o niej. Daj szan­sę pan­nie Con­no­ery.

Za­ci­sną­łem zęby.

– Nie za­mie­rzam.

Nie była za­do­wo­lo­na. Mó­wi­ła coś jesz­cze, choć nie słu­cha­łem. Po­krę­ci­ła się po izbie, a potem wy­szła. Ach, matko. Ty rów­nież na­słu­cha­łaś się w życiu od Johna Flet­che­ra. Dla­cze­go cią­gle sta­łaś za nim murem? Być może kie­dyś po­peł­ni­łaś błąd, go­dząc się na zwią­zek nie z tym czło­wie­kiem, co trze­ba?

Zdą­żył za­paść zmrok. Prze­trwa­łem noc w bez­ru­chu z le­d­wie uchy­lo­ny­mi po­wie­ka­mi. A gdy sza­rość dnia na nowo za­czę­ła wkra­dać się do po­ko­ju przez okno, uj­rza­łem nagi szkie­let szta­lu­gi, po­zba­wio­ny naj­wspa­nial­sze­go klej­no­tu – two­jej po­do­bi­zny, Fran­ce­sko. I choć to nic ponad marną imi­ta­cję, wciąż to je­dy­ne, co mi zo­sta­ło.

Z bólem sta­ną­łem na cią­gle omdla­łych przez mą roz­pacz no­gach. Przy­trzy­mu­jąc się a to mebli, a to ścian, zsze­dłem na dół.

– Uwzględ­nij, pro­szę, moje uwagi przy na­stęp­nej pró­bie.

– Oczy­wi­ście. Twoja pomoc jest nie­oce­nio­na, Ro­nal­dzie.

Sta­łem na pół­pię­trze, pa­trząc jak Ro­nald Ha­rvey, znany w Eu­ro­pie neu­ro­log, opusz­cza ka­mie­ni­cę Flet­che­rów, mimo bar­dzo wcze­snej pory. Spo­tka­łem jakiś czas temu jego syna, Wil­lia­ma, z któ­rym zna­li­śmy się ze szko­ły pa­ra­fial­nej. Na­rze­kał, że odkąd nasi oj­co­wie za­czę­li współ­pra­co­wać nad kró­lew­skim pro­jek­tem zwią­za­nym z we­hi­ku­łem, Ro­nald zmie­nił się, zdzi­wa­czał. Żeby nie po­wie­dzieć: osza­lał.

Stary Ha­rvey, wy­cho­dząc, za­uwa­żył mnie, sto­ją­ce­go na pół­pię­trze na­prze­ciw drzwi, ale nie za­re­ago­wał. Uści­skał ojca, po­że­gna­li się. Na­stęp­nie John Flet­cher oso­bi­ście za­mknął za go­ściem.

– Oddaj mi cho­ciaż por­tret Fran­ce­ski.

Zsze­dłem do po­ło­wy scho­dów, za­ci­ska­jąc dłoń na po­rę­czy, jak­bym miał lada chwi­la upaść pod wzro­kiem, pod gło­sem ojca.

John Flet­cher uniósł głowę, nie spo­dzie­wał się mnie. Szyb­ko spo­chmur­niał.

– Zejdź mi z oczu. Wróć, gdy doj­rze­jesz. – Od­wró­cił się i ru­szył w stro­nę piw­nic, gdzie trzy­mał we­hi­kuł.

– Pro­szę. – Zsze­dłem jesz­cze o dwa stop­nie. – Za­słu­gu­ję na cho­ciaż tyle. Skoro już nigdy wię­cej… mam jej nie zo­ba­czyć.

Oj­ciec za­trzy­mał się. Od­po­wie­dział po chwi­li:

– Pro­sisz. Znowu pro­sisz. Jak ostat­nia mier­no­ta ocze­ku­jesz łaski, za­miast wziąć się w garść i wal­czyć o swoje. Rzy­gać mi się chce, jak na cie­bie pa­trzę.

Spoj­rzał na mnie przez ramię. Lecz cóż to było za spoj­rze­nie! Gniew­ne, prze­peł­nio­ne od­ra­zą. Aż się wzdry­gną­łem.

– Prze­cież wal­czę. Wła­śnie teraz! – wy­krztu­si­łem przez za­ci­śnię­te gar­dło. – Po­wiedz mi, gdzie jest por­tret…

– Tam, gdzie jego miej­sce! – ryk­nął, a ja spo­dzie­wa­łem się, co powie dalej.

Zmru­ży­łem po­wie­ki.

 – W po­piel­ni­ku.

Za­ci­sną­łem po­wie­ki. I zęby.

– Za­miast się sku­pić na che­mii, fi­zy­ce, me­dy­cy­nie, ty wo­lisz się pa­prać far­ba­mi! W gło­wie mi się nie mie­ści, na ja­kie­go szkod­ni­ka wy­ra­stasz! Opa­mię­taj się!

Otwo­rzy­łem oczy. Całe na­pię­cie nagle ule­cia­ło.

– Nigdy nie spra­wia­łem pro­ble­mów. Nie ga­nia­łem no­ca­mi za dziew­czy­na­mi. Uczy­łem się jak naj­pil­niej, byle tylko cię za­do­wo­lić. Skoń­czy­łem fi­zy­kę na uni­wer­sy­te­cie, żeby pomóc w two­ich ba­da­niach. Zre­zy­gno­wa­łem z mojej pasji, ma­lar­stwa, tylko dla­te­go, że tego nie po­chwa­la­łeś. Sta­łem się wzo­rem, któ­re­go wszy­scy ci za­zdro­ści­li. A gdy wresz­cie po­sta­no­wi­łem w życiu pod­jąć jakąś de­cy­zję sa­mo­dziel­nie, sa­me­mu wy­brać to­wa­rzysz­kę ca­łe­go mo­je­go dal­sze­go życia, co usły­sza­łem w za­mian? Że to się w gło­wie nie mie­ści? Że nie masz już syna?

John Flet­cher stał teraz na­prze­ciw mnie z wy­ba­łu­szo­ny­mi ocza­mi. Ale nie za­mie­rza­łem cze­kać, aż znów za­cznie wrzesz­czeć. Nie tym razem.

– Mam ci już tylko jedno do po­wie­dze­nia, ojcze. Wsty­du nie masz.

Wy­sze­dłem z ka­mie­ni­cy, nim zdą­żył co­kol­wiek od­po­wie­dzieć. Po­tar­łem ra­mio­na po­draż­nio­ne rześ­ko­ścią po­ran­ka. Wcale nie było mi zimno. Prze­dziw­na eks­cy­ta­cja pul­so­wa­ła w moich ży­łach, jeżąc włosy na rę­kach, przy­spie­sza­jąc od­dech. Szcze­rzy­łem się jak głu­piec. Czu­łem, jak­bym zrzu­cił z ple­ców ol­brzy­mi cię­żar; jakby szkla­na klat­ka do­oko­ła mnie roz­trza­ska­ła się w pył. Ale nie czu­łem się jesz­cze wolny. Do tego bra­ko­wa­ło mi cie­bie, droga Fran­ce­sko. A oj­ciec za­słu­gi­wał na wię­cej cier­pie­nia, niż tylko tych parę słów praw­dy, które usły­szał. W tym celu mu­sia­łem od­wie­dzić pew­ne­go Ir­land­czy­ka.

– Je­steś głup­cem, O’Brien – za­wo­ła­łem, gdy ka­mer­dy­ner w końcu mnie wpu­ścił do pra­cow­ni swo­je­go pana. Ir­land­czyk nie gnie­wał się długo za te słowa.

Tak jak się spo­dzie­wa­łem, O’Brien wcale nie był da­le­ko od sko­pio­wa­nia po­my­słu ojca. Bra­ko­wa­ło mu kilku de­ta­li. A to wy­brał zły metal za prze­wod­nik, a to przy­kła­dał nie­ade­kwat­nie zmien­ne na­pię­cie. Usłuż­nie po­pra­wi­łem wszyst­kie te uster­ki, uzy­sku­jąc w za­mian moż­li­wość wy­ko­na­nia pierw­sze­go skoku przez we­hi­kuł.

Moja droga Fran­ce­sko. Cho­ciaż szan­se, że kie­dy­kol­wiek cię od­naj­dę, istot­nie są bli­skie zeru, to wcale zero nie wy­no­szą. Znaj­dę to miej­sce i ten czas, w któ­rym John Flet­cher cię ukrył, ko­cha­na. A gdy znów bę­dzie­my razem i upew­nię się, że tym razem już nic nas nie roz­dzie­li, na­ma­lu­ję dla cie­bie – nie, ra­czej dla nas – jesz­cze jeden twój por­tret.

Koniec

Komentarze

Nie­źle się czy­ta­ło, tylko nie wiem, co tu jest pierw­szym razem – czy we­hi­kuł, czy to, że bo­ha­ter wy­gar­nął ojcu, czy może jesz­cze coś in­ne­go…

 

Sku­li­łem się pod oknem, gdy tak wrzesz­czał, gła­dząc po­gię­ty grzbiet to­mi­ku Ray­ne­ar­tha. – Czy na pewno wrzesz­czą­cy gła­dził grzbiet to­mi­ku?

 

więc szan­se, że cię od­naj­dę oce­anie czasu… – Pew­nie miało być: …więc szan­se, że cię od­naj­dę w oce­anie czasu

 

Z bólem sta­ną­łem na wciąż omdla­łych z roz­pa­czy no­gach. – Czy to zna­czy, że nogi były w roz­pa­czy?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Reg :D

Czy­tam te moje wy­po­ci­ny po tyle razy, a Ty za­wsze wy­naj­du­jesz takie po­twor­ki, że nic, tylko się ze wsty­du spa­lić. Już po­pra­wiam, dzię­ki za ko­men­tarz.

I tak, pierw­szym razem jest bycie nie­po­słusz­nym po raz pierw­szy.

Ależ MrBri­ght­si­de, prze­cież Ty, kiedy czy­tasz czy­jeś opo­wia­da­nie, także do­strze­gasz uster­ki, któ­rych pi­szą­cy nie za­uwa­żył. ;)

Dzię­ku­ję za po­twier­dze­nie do­my­słów. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­taw­szy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Szko­da, że nie było szczę­śli­we­go za­koń­cze­nia. Ale i tak faj­nie się czy­ta­ło.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Rze­czy­wi­ście, Sci-Fi umow­ne – po­ku­sił­bym się nawet o stwier­dze­nie, że na­uko­we “tło” to za mało, by w ten spo­sób szu­flad­ko­wać ten tekst…

Opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią, choć brak tu wy­róż­nia­ją­ce­go się na tle po­dob­nych tek­stów mo­ty­wu. Uczu­cie opi­sa­ne cał­kiem “ob­ra­zo­wo” (hehe ;D), pu­en­ta zgrab­na, acz nie­spe­cjal­nie po­my­sło­wa.

Pod­czas czy­ta­nia nie mo­głem opę­dzić się od wra­że­nia, że masz tro­chę nie­spój­ną nar­ra­cję. Bo­ha­ter przez część tek­stu zwra­ca się do czy­tel­ni­ka, a póź­niej, nagle, pod­mio­tem jest Fran­ce­sca. Przy­da­ło­by się chyba za­pi­sy­wać zwro­ty do dziew­czy­ny kur­sy­wą, bo tro­chę to dez­orien­tu­je…

No, chyba że ca­łość jest w kie­run­ku Fran­ce­ski. Je­że­li tak, moja kon­ster­na­cja jest zwią­za­na z fak­tem, że nie jest to kla­sycz­ny ad­re­sat nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej. Cie­ka­wym, czy ktoś jesz­cze bę­dzie miał po­dob­ne od­czu­cia ;D

Cie­szę się rów­nież wiel­ce, że bo­ha­ter nie oka­zał się cia­maj­dą, bo na to się przez mo­ment za­no­si­ło ;)

 

Tyle ode mnie, na ko­niec drob­ne po­tknię­cia (i bonus):

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś, Theo? – w drzwiach po­ja­wił się John Flet­cher.

Roz­pocz­nij z wiel­kie­go W, MrB ;D

Prze­cież ta gnida, O’brien

Wy­da­je mi się, że za­pi­su­jąc na­zwi­sko z przed­rost­kiem szla­chec­kim nadal obo­wią­zu­je Cię wiel­ka li­te­ra… Czyli “O’Brien”.

I choć to nic ponad marną imi­ta­cję, wciąż to je­dy­ne, co mi zo­sta­ło.

Z bólem sta­ną­łem na wciąż omdla­łych przez mą roz­pacz no­gach.

Po­wtó­rze­nie

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Co do na­zwi­ska O’brien też wy­da­je mi się, że po­win­no być O’Brien. 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Bemik, dzię­ki za wi­zy­tę, ko­men­tarz i klika. :)

 

Count, też miło Cię tu wi­dzieć. :D

Ab­so­lut­nie ca­łość nar­ra­cji jest skie­ro­wa­na do Fran­ce­ski. Takie po­łą­cze­nie nar­ra­cji pierw­szo– i dru­go­oso­bo­wej wy­da­ło mi się na­tu­ral­ne i w sumie je­steś pierw­szą osobą, która na to na­rze­ka. Błędy już po­pra­wi­łem.

 

Zaś co do na­zwi­ska – ufam Wam w stu pro­cen­tach. My­śla­łem, że apo­strof ozna­cza skrót i wy­wa­le­nie czę­ści słowa, żeby było kró­cej (np. can­not → can’t). O głupi ja. :D

Bar­dzo fajne opo­wia­da­nie.

Ja widzę pierw­szy raz: syn pod­jął walkę o swoje (a nie ojca). I od­bę­dzie pierw­szą po­dróż nowym we­hi­ku­łem (chyba prze­strze­ni, jeśli do­brze zro­zu­mia­łam) ;)

Po­do­ba mi się, że nie ma happy endu, ina­czej by­ło­by za pro­sto i za słod­ko (= mdło).

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Czasu i prze­strze­ni. Do­brze zro­zu­mia­łaś, Anet. Dzię­ki za ko­men­tarz. :D

Happy endy są zbyt prze­wi­dy­wal­ne. ;)

Czy­ta­łam czte­ry razy, bo szu­ka­łam ukry­te­go sensu :< Zna­czy, smut­na emo­ti­kon­ka to nie z po­wo­du samej lek­tu­ry, bo prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści ;) Po pro­stu cały czas li­czy­łam na coś wię­cej :(

Zna­la­złam! Pod­czas pi­sa­nia ko­men­ta­rza :D

 

Po­dob­nie jak Co­un­to­wi za­zgrzy­ta­ła mi tro­chę nar­ra­cja. Na przy­kład tutaj:

 

Że zna­la­złem kolor, który po­zwo­li mi skoń­czyć por­tret mej uko­cha­nej Fran­ce­ski. Który odda w ide­al­nej pro­por­cji kar­mi­no­wy od­cień two­ich ust, naj­droż­sza.

Chyba, że to mej uko­cha­nej Fran­ce­ski miało być takie jak cza­sem do­ro­śli zwra­ca­ją się do ma­łych dzie­ci albo pu­pi­lów w stylu kto jest małym skar­bem. Ale to mi tro­chę trąci dzie­cin­no­ścią i uczu­ciem peł­nym na­iw­no­ści, które swoją drogą mo­gło­by cha­rak­te­ry­zo­wać ty­po­we­go ar­ty­stę, za­pa­trzo­ne­go w sie­bie, które nie po­tra­fi od­na­leźć się w świe­cie i po­szu­ku­je osoby, w któ­rej ulo­ko­wa­ne uczu­cia naj­wy­żej pro­cen­to­wa­ły­by jako źró­dło ar­ty­zmu i dra­ma­tur­gii. W tej kwe­stii Twój bo­ha­ter jest tro­chę zgod­ny, bo za­ko­chał się w bied­nej służ­ce wbrew woli ojca, a to świet­ny ma­te­riał na in­spi­ra­cję do wspa­nia­łych ob­ra­zów. Ale z dru­giej stro­ny stu­dio­wał fi­zy­kę, ma za ojca wy­na­laz­cę, więc pa­so­wał­by ra­czej na roz­sąd­ne­go fa­ce­ta ;) A roz­sąd­ny ko­ja­rzy mi się z uczci­wy, prawy itp. Tym­cza­sem to taka szel­ma :/

Nie po­lu­bi­łam go. Wiem, że pew­nie będę w tym od­osob­nio­na, ale dla mnie to zwy­kły cwa­niak i to z ta­kich dzia­ła­ją­cych pod przy­kryw­ką szczyt­nych in­ten­cji. Jak­kol­wiek oj­ciec nie byłby dla niego okrop­ny, to jed­nak jego oj­ciec, który całe życie spę­dził na tym jed­nym wy­na­laz­ku. I nie tylko on, jesz­cze oj­ciec przy­ja­cie­la. A syn to wszyst­ko za­prze­pa­ścił, nawet nie z po­wo­du Fran­ce­ski, a je­dy­nie dla dzie­ła, które pra­gnął stwo­rzyć.

 

W ogóle to plus za wzmian­kę o ma­lo­wa­niu ;) I o kur­czę, to jest ten mo­ment kiedy zdaję sobie spra­wę z tego, czego w tym opo­wia­da­niu szu­ka­łam :) Wiem, że może to nie jest to, co po­win­nam zna­leźć i nad czym się roz­tkli­wiać, ale nie po­tra­fi­łam przejść wobec tego obo­jęt­nie. Też w sumie uwa­żam, że w twór­czo­ści każ­de­go może do­ty­kać coś in­ne­go i ja mogę zwra­cać uwagę, a nawet in­ter­pre­to­wać, jak mi się po­do­ba :) I dla­te­go tak teraz po­pły­nę­łam tro­chę o tej sztu­ce. Bo na po­cząt­ku tego aka­pi­tu mia­łam na­rze­kać, że ten bo­ha­ter to takie ma do tej sztu­ki po­dej­ście obo­jęt­ne. Że on chciał­by tylko na­ma­lo­wać Fran­ce­skę i ku temu ma słu­żyć jego ta­lent. Ale na szczę­ście nie ;) Jak wcze­śniej wspo­mi­na­łam, można na niego też spoj­rzeć jak na ar­ty­stę, któ­re­mu uko­cha­na była po­trzeb­na je­dy­nie do uwy­dat­nie­nia jego ta­len­tu.

Jak­kol­wiek by nie pa­trzeć jest to motyw mi­ło­ści nie­szczę­śli­wej. Ja zde­cy­do­wa­nie ku­pu­ję tę wer­sję, albo ją sobie tylko two­rzę na po­trze­by wła­snej in­ter­pre­ta­cji :D, w któ­rej bo­ha­ter wła­sne dzie­ło sta­wia w cen­trum. Usta­na­wia je swoim celem, dla któ­re­go speł­nie­nia zdra­dził ojca, a które jawi mu się jako ideał. Może to być oczy­wi­ście ideał po­wsta­ły na bazie re­al­nej dziew­czy­ny, która zgi­nę­ła, a do któ­rej mi­łość ar­ty­sta wy­ol­brzy­mił, jak to ar­ty­ści mają w zwy­cza­ju.

A nawet jeśli ta dziew­czy­na nie zgi­nę­ła, tylko żyje gdzieś w prze­strze­ni i cza­sie, to i tak wy­da­je mi się, że słowa

Znaj­dę to miej­sce i ten czas, w któ­rym John Flet­cher cię ukrył, ko­cha­na.

nie są praw­dzi­wą obiet­ni­cą, a przy­naj­mniej nie taką, w któ­rej speł­nie­nie bo­ha­ter nie wie­rzy. Dla mnie on po pro­stu wie, że jego mi­łość za­wsze po­zo­sta­nie mi­ło­ścią jed­no­stron­ną, bo jest mi­ło­ścią do sztu­ki, do dzie­ła, a nie do re­al­nej po­sta­ci jako ta­kiej. Moż­li­we, że jest nawet tym więk­szą mi­ło­ścią, przy­naj­mniej dla niego, bo do­ty­czy ab­so­lut­nej do­sko­na­ło­ści, cze­goś stwo­rzo­ne­go na wzór tej do­sko­na­ło­ści, któ­rej obraz wy­two­rzył we wła­snym umy­śle i na płót­no prze­lał. A wy­po­wia­da­jąc takie słowa, że wciąż bę­dzie szu­kał, uspra­wie­dli­wia jakoś swoje pra­gnie­nie, które za­kła­da, że w praw­dzi­wej oso­bie nie od­naj­dzie nigdy tego, co po­tra­fił­by od­na­leźć w swoim ob­ra­zie, sztu­ce, którą two­rzył.

Do tego naj­bar­dziej dra­ma­tycz­ne frag­men­ty, przy­naj­mniej we­dług mnie, kiedy od­kry­wa pusty pokój i, oczy­wi­ście, samo za­koń­cze­nie, wień­czysz rze­cza­mi do­ty­czą­cy­mi sztu­ki ;)

 

Limit zna­ków był, więc nie będę na­rze­kać, że za­bra­kło mi szer­sze­go kon­tek­stu :(

 

S-F to takie bar­dzo, bar­dzo umow­ne ;) I li­czy­łam na coś in­ne­go, wi­dząc tag po­dró­ży w cza­sie. Hi­sto­rii o bo­ga­tym chło­pa­ku i zwy­kłej służ­ce (cho­ciaż raz nie­ży­wej, to ta­kiej tro­chę nie­zwy­kłej ;)) nie chcę kupić :< Ale po wmie­sza­niu w to sztu­ki, to już bar­dziej :)

 

A miał być taki krót­ki ko­men­tarz…

Dzię­ki, lenah, za ko­men­tarz i tutaj. Z Two­jej wy­po­wie­dzi wy­ła­nia się obraz swo­iste­go na­tło­ku myśli, które kłę­bi­ły się w gło­wie pod­czas pi­sa­nia opi­nii. Nie­zmier­nie mnie cie­szy, że opo­wia­da­nie nie wy­wo­ła­ło wzru­sze­nia ra­mion, a skło­ni­ło do ja­kiejś tam re­flek­sji. Twoja in­ter­pre­ta­cja bar­dzo mi się po­do­ba! Warto jed­nak pa­mię­tać, że to przede wszyst­kim hi­sto­ria o pew­nej nie­zdro­wej re­la­cji oj­ciec-syn, z tym wiąże się motyw kon­kur­so­wy i to przede wszyst­kim chcia­łem po­ka­zać.

Po­zdra­wiam!

 

A dłu­gie ko­men­ta­rze au­to­rzy lubią. Ja przy­naj­mniej lubię. :p

Na­tłok myśli rze­czy­wi­ście wy­szedł :D Ale to przez temat sztu­ki, a że jesz­cze tej ma­lo­wa­nej, to już w ogóle się roz­pi­sa­łam ;) I jakoś tak o tej re­la­cji oj­ciec-syn je­dy­nie na­po­mknę­łam :< Jed­nak to nie pierw­sze kon­kur­so­we opo­wia­da­nie, w któ­rym jakoś tak mało zwra­cam uwagę na ten pierw­szy raz :P Ale to nie dla­te­go, że pierw­sze razy nie­cie­ka­we albo mało za­zna­czo­ne, tylko dla­te­go, że inne rze­czy w tych tek­stach mnie jesz­cze bar­dziej wcią­gnę­ły ;)

 

 

Pod­sta­wo­wy grzech tego opo­wia­da­nia to nie­wy­ko­rzy­sta­ny po­ten­cjał – chcia­łeś po­ka­zać in­tym­ną re­la­cję oj­ciec-syn, a zbu­do­wa­łeś do tego po­tęż­ne de­ko­ra­cje, które przy­tło­czy­ły głów­ny po­mysł a same nie miały oka­zji go za­stą­pić. Mia­łeś ma­chi­nę czasu (czy nawet dwie) i nie po­ku­si­łeś się o żaden pa­ra­doks. Mia­łeś na wi­del­cu an­ty­te­zę sztu­ka/tech­ni­ka i tylko li­zną­łeś temat. Mia­łeś wresz­cie oka­zję po­ka­zać jak pie­lę­gno­wa­na mi­łość do wy­ma­rzo­ne­go ide­ału koń­czy się roz­cza­ro­wa­niem przy zde­rze­niu z rze­czy­wi­sto­ścią (por­tret vs dziew­czy­na) i też nie wy­ko­rzy­sta­łeś tego wątku.

Umiesz opi­sy­wać ro­dzin­ne re­la­cje, pa­mię­tam Twoje opo­wia­da­nie z kon­kur­su “Obcy język pol­ski”. Ale tam było wła­śnie in­tym­nie, cie­pło i ka­me­ral­nie. Tu nad­bu­do­wa­łeś kawał świa­ta a i tak czy­tel­ni­cy na­rze­ka­ją, że mało SF. Chyba nie tędy droga, przy­naj­mniej nie w szor­cie, gdzie trze­ba pre­cy­zyj­nie usta­lić ramy i ogra­ni­czać treść i formę.

Z dro­bia­zgów przy­cze­pię się do tego barw­ni­ka – nie pa­su­je mi jako płyn (i to w men­zur­ce). Pig­men­ty to ra­czej prosz­ki, ewen­tu­al­nie pasty. I co oj­ciec ma na myśli twier­dząc, że syn pra­wie zdra­dził se­kret O’Brie­no­wi, skoro ten prze­ko­nu­je się o po­stę­pach prac Ir­land­czy­ka do­pie­ro w koń­co­wej sce­nie?

Choć wątek fan­ta­stycz­ny nie jest pierw­szo­pla­no­wy, to jed­nak nie ode­bra­łem go jako nic nie­zna­czą­ce tło – ja­kieś uza­sad­nie­nie w fa­bu­le zde­cy­do­wa­nie ma ;) Super czy­ta­ło się prze­ży­cia bo­ha­te­ra, bar­dzo do­brze na­kre­śli­łeś jego obraz. Dla mnie fak­tycz­nie na swój spo­sób wy­szedł nie­doj­rza­ły, zgod­nie ze sło­wa­mi ojca – ale to tylko moja in­ter­pre­ta­cja :)

Pod­su­mo­wu­jąc: bar­dzo dobre opo­wia­da­nie, z wy­raź­nym bo­ha­te­rem i jego prze­ży­cia­mi na pierw­szym pla­nie.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Co­bol­dzie, dzię­ki za ko­men­tarz. Przy­znam, że po­są­dzo­ny przy kilku po­przed­nich moich tek­stach o zbyt­nie gma­twa­nie wąt­ków, chcia­łem tym razem mak­sy­mal­nie wy­łusz­czyć spra­wę. Sądzę, że kon­flikt ojca z synem wy­padł sen­sow­nie i je­stem z niego za­do­wo­lo­ny. Co do ozdób – z pew­no­ścią masz rację z nie­wy­ko­rzy­sta­nym po­ten­cja­łem. Inna spra­wa, że ten tekst to moja pierw­sza próba zmie­rze­nia się z formą szor­ta, więc wy­szło tro­chę nie­pew­nie. A i w SF po­cho­dzą­cym pod hard czuję się nie­pew­nie, więc nie chcia­łem prze­cu­do­wać.

 

No­Whe­re­Man, faj­nie, że się po­do­ba­ło. Prze­ży­cia, emo­cje, re­la­cje – takie rze­czy wy­cho­dzą mi chyba naj­le­piej. ;)

Witaj!

Za­ma­luj kwa­drat przy pra­wi­dło­wej od­po­wie­dzi.

Opo­wia­da­nie jest:

■ Prze­czy­ta­ne

□ Nie­prze­czy­ta­ne

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Prze­czy­ta­łem :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Bar­dzo fajny kró­ciak. Mógł­by być spo­koj­nie roz­wi­nię­ty, aż go tro­chę szko­da. Prze­czy­ta­łam z praw­dzi­wym za­in­te­re­so­wa­niem i przy­jem­no­ścią. Wątek ma­szy­ny do po­dró­ży w cza­sie, mimo że okle­pa­ny wy­szedł bar­dzo faj­nie. Tylko bo­ha­ter tro­chę taka pipa. ;) Jak widać fan­ta­sty­ka może two­rzyć fajne tło. ;)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Dzię­ki za ko­men­tarz, Mor­gia­no. Miło, że się po­do­ba­ło.

Cóż, Co­bold już wy­punk­to­wał, co można było tutaj bar­dziej roz­wi­nąć. I być może kie­dyś to jesz­cze roz­wi­nę, ale tutaj chcia­łem po­ka­zać co in­ne­go. Jak słusz­nie za­uwa­ży­łaś, fan­ta­sty­ka tu jest bar­dzo faj­nym, ale jed­nak tylko tłem.

 

Na­to­miast dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy klik­nę­li, bo opo­wia­da­nie do­tar­ło już do bi­blio­te­ki. A my­śla­łem, że ma dwa kliki. XD

Spodo­ba­ło mi się. Takie SF, jakie lubię – na pierw­szym miej­scu czło­wiek, a tech­no­lo­gia da­le­ko w tyle. Nie­źle kon­stru­ujesz po­sta­ci: naj­wię­cej uwagi po­świę­ci­łeś oczy­wi­ście ojcu i sy­no­wi, ale bo­ha­te­ro­wie w tle też wy­da­ją mi się z krwi i kości, a nie tacy puści, mar­gi­nal­ni. Cały kon­flikt ide­al­nie umiej­sco­wio­ny w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Udało mi się prze­jąć losem bo­ha­te­ra i po­czuć nie­chęć do po­sta­wy ojca.

Czy­ta­ło się płyn­nie, miej­sca­mi do­sta­łem coś, czego tro­chę za­bra­kło mi w in­nych kon­kur­so­wych tek­stach – do­piesz­czo­ną formę. Może to tylko mój gust? W każ­dym razie nie słu­chaj Co­un­ta i nie uży­waj kur­sy­wy do za­pi­su myśli – to nie­ele­ganc­kie. Sta­raj się pisać tak, żeby czy­tel­nik nie miał wąt­pli­wo­ści, co jest myślą, co nar­ra­cją itd. Tak się wła­śnie udało tutaj. Nie prze­szka­dza­ła mi mie­sza­na nar­ra­cja dru­go­oso­bo­wa. To taki zapis myśli bo­ha­te­ra, więc prze­cież może się w my­ślach zwra­cać jak chce.

Mam też prze­ciw­nie niż Co­bold: nie czuję, że po­ten­cjał zo­stał nie­wy­ko­rzy­sta­ny. Ma­szy­na czasu i pa­ra­dok­sy? To ka­me­ral­na hi­sto­ria, po co iść tu w to, w co szły wcze­śniej setki in­nych au­to­rów? Prze­ci­wień­stwo tech­no­lo­gii i sztu­ki jest przed­sta­wio­ne w tle na tyle wy­raź­nie, że można to sobie wy­obra­zić. Wię­cej o tym? Tekst byłby o czym innym. A dzię­ki takim szcze­gó­łom kon­flikt mię­dzy ojcem a synem ma ręce i nogi. Nie widzę tu też „nad­bu­do­wa­ne­go ka­wa­łu świa­ta”. Jak dla mnie jest wła­śnie ka­me­ral­nie, może nawet in­tym­nie.

No i w końcu pierw­sze razy. Można tu się do­szu­kać ich kilku. Jako klu­czo­wy przed­sta­wiasz to prze­ciw­sta­wie­nie się ojcu. Drugi, za­zna­czo­ny już sło­wem „pierw­szy”, do­ty­czy prawa do pierw­sze­go skoku w cza­so­prze­strzeń. Ale dla mnie naj­cie­kaw­szy jest ten pierw­szy raz, który roz­gry­wa się już poza opo­wia­da­niem, a może nawet nigdy się nie ro­ze­gra – pierw­szy raz, gdy bo­ha­ter po­now­nie spo­tka Fran­ce­scę. Za­koń­cze­nie bar­dzo na plus.

Jeśli mam się cze­goś przy­cze­pić to dwóch rze­czy. Tytuł słaby, nie przy­cią­ga uwagi, nie in­try­gu­je. I otwar­cie. Tro­chę wieje nudą. Sam czę­sto się tego cze­piasz, więc wy­da­je mi się, że to ele­ment, nad któ­rym mu­sisz po­pra­co­wać: zbu­do­wa­nie na­pię­cia, chwy­ce­nie czy­tel­ni­ka za mordę. 

Z kon­kur­so­wych szor­tów Twój spodo­bał mi się naj­bar­dziej. 

 

Gra­tu­lu­ję pią­te­go miej­sca :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ach, fun, Ty to po­tra­fisz pisać ko­men­ta­rze…

Nie będę ukry­wać, że gęba mi się szcze­rzy od ta­kie­go na­tę­że­nia mi­łych słów. ;) Masz rację co do po­sta­ci. Uwa­żam, że ich oso­bo­wo­ści i wza­jem­ne in­te­rak­cje są esen­cją każ­de­go opo­wia­da­nia. Jasne, można wy­kre­ować nie­sa­mo­wi­ty świat, motyw, rasę, hi­sto­rię, całą gamę róż­nych ba­je­rów, ale bez po­sta­ci to wszyst­ko staje się takie po­wierz­chow­ne i siłą rze­czy (przy­naj­mniej dla mnie) – nudne. Za­uwa­ży­łem, że mamy po­dob­ną es­te­ty­kę pod tym wzglę­dem – Twoje “Dzie­więć mar­twych zwie­rząt” nie­sa­mo­wi­cie za­pa­dło mi w pa­mięć, bo miało wszyst­ko to, co sam cenię – peł­no­krwi­stych bo­ha­te­rów, ich praw­dzi­wie na­kre­ślo­ne, na­ma­cal­ne pro­ble­my i wresz­cie motyw fan­ta­stycz­ny, który wień­czył hi­sto­rię ni­czym ostat­nia war­stwa cieni na szki­cu lub fi­nal­ne po­cią­gnię­cie pędz­la na ob­ra­zie. Nie ukry­wam, że sam chciał­bym po­peł­nić po­dob­ny tekst w przy­szło­ści i miej­my na­dzie­ję, że wena do­pi­sze.

Wiel­kie dzię­ki za bar­dzo mo­ty­wu­ją­cy ko­men­tarz. Aż szko­da, że lada chwi­la sesja i szlag trafi wszel­kie próby pi­sa­nia… -,-

Niech się gęba szcze­rzy bar­dziej niż na Twoim ava­ta­rze ;)

Do sesji jesz­cze tro­chę czasu, można pisać. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przed sesją jesz­cze trzy przed­mio­ty muszę za­li­czyć, w tym jeden za ty­dzień, więc śred­nio stoję z cza­sem. :p

Wa­run­ki kon­kur­so­we speł­nio­ne, cho­ciaż ten pierw­szy raz tro­chę do­myśl­ny i epi­zo­dycz­ny – pierw­szy raz zna­lazł barw­nik, po­sta­wił się ojcu?

Cie­ka­wy spo­sób na wy­ko­rzy­sta­nie we­hi­ku­łu czasu. I przez ojca, i przez syna. Spodo­bał mi się.

Głów­ny bo­ha­ter nieco sche­ma­tycz­ny – za­ko­cha­ny bez pa­mię­ci młody czło­wiek, ale przy­naj­mniej coś o nim opo­wia­dasz. Oj­ciec wy­da­je się w ogóle nie ro­zu­mieć ludzi. Może i na­ukow­com tak się cza­sa­mi zda­rza, ale chyba wtedy nie za­cho­wu­ją się zło­śli­wie, tylko zwy­czaj­nie nie przej­mu­ją pier­do­ła­mi.

Tytuł mi słabo pa­su­je. Raz, że nie­zbyt mocno zwią­za­ny z tre­ścią (rów­nie do­brze można było wy­brać do­wol­ne, wy­krzy­cza­ne w gnie­wie słowa), dwa, że nie za­chę­ca do tek­stu.

Tech­nicz­nie bar­dzo do­brze.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

“Na­uczy­łem się przy­zwy­cza­jać”. Jest to ra­czej umie­jęt­ność nie­na­by­wa­na, mózg lu­bu­je się w po­wtó­rze­niach i przy­zwy­cza­je­nie jest ra­czej de­ter­mi­no­wa­ne bio­lo­gicz­nie niż uczo­ne.  Tak mi się wy­da­je.

 

Nie mam do czego się przy­cze­pić, je­dy­nie, że nar­ra­cja wy­da­je mi się nieco oszczęd­na, albo ra­czej miej­sca­mi kan­cia­sta. Zda­nia nie są gład­kie. Ale to nie jest wada, to po pro­stu cecha pi­sa­nia, którą rzad­ko oglą­dam, więc mniej je­stem przy­zwy­cza­jo­na :P

 

Sztam­pa z tym ojcem, synem i uko­cha­ną, ale po­ka­za­na z od­świe­ża­ją­cy­mi mo­ty­wa­mi, więc tra­dy­cja z in­no­wa­cją mi się tu rów­no­wa­ży. Szko­da, że nie do­wiem się, jak wy­glą­dał obraz, albo ra­czej Fran­ce­ska ;< Co ozna­cza, że obu­dzi­łeś moje emo­cje i cie­ka­wość, po­zo­sta­wia­jąc je nie­za­spo­ko­jo­ne, mimo że finał do­brze wień­czy dzie­ło – a więc wy­szła ci nie­zła sztu­ka ;) Ale re­flek­sja mi po tek­ście nie zo­sta­nie, je­dy­nie nie­peł­ne ob­ra­zy.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Dzię­ki za ko­men­ta­rze, sza­now­ne ko­le­żan­ki-lo­żan­ki. ;)

 

Fin­klo, na­uko­wiec na­ukow­co­wi nie­rów­ny. Jasne, to, co widać z ze­wnątrz za­zwy­czaj wy­glą­da tak, jak to opi­sa­łaś. Ja jed­nak chcia­łem do­stać się głę­biej, po­ka­zać na­ukow­ca w bar­dziej pry­wat­nej sy­tu­acji, jako wspa­nia­łe­go in­te­lek­tu­ali­stę, ale kiep­skie­go ojca. Lu­dzie prze­cież mają różne cha­rak­te­ry, a ten kon­kret­ny czło­wiek miał zwy­czaj­nie par­szy­wy i chyba nawet nie zda­wał sobie z tego spra­wy. Tak czy siak, je­stem za­do­wo­lo­ny z efek­tu.

 

Naz, faj­nie, że zo­sta­ły cho­ciaż ob­ra­zy. Że zo­sta­ło co­kol­wiek. To już mój mały suk­ces. ;)

Wra­cam, spro­wo­ko­wa­ny ko­men­ta­rzem Fun­the­sys­te­ma. Bo zwy­kle się z Funem zga­dzam, a tym razem nie do końca (co nie zna­czy, że ani tro­chę). Na­pi­sa­łem, że “nad­bu­do­wa­łeś kawał świa­ta” i go nie wy­ko­rzy­sta­łeś, mając na myśli po­rów­na­nie z “Wię­cej łez niż uśmie­chów”. Tam był wi­śnio­wy sad, parę osób, pro­sta roz­mo­wa i bar­dzo mi się po­do­ba­ło. A teraz zbu­do­wa­łeś w tle dużo wię­cej (bo po­je­dy­nek kon­struk­to­rów ma­chin czasu to nie byle co) i to wy­da­ło mi się po pro­stu nie­po­trzeb­ne. Ma rację Fun, że opo­wia­dań o pa­ra­dok­sach po­dró­ży w cza­sie było już wiele, i że nie o tym miał być Twój tekst. Ale jak się wy­ta­cza takie ar­ma­ty, to głu­pio z nich nie strze­lić. Ergo: może ten szta­faż był po pro­stu zbęd­ny, może opo­wia­da­nie by się bez niego obyło, może rolę me­dium umoż­li­wia­ją­ce­go kon­takt bo­ha­te­ra z uko­cha­ną trze­ba było po­zo­sta­wić sztu­ce?

Pi­szesz, że hard sf nie jest Twoim na­tu­ral­nym śro­do­wi­skiem. Moim też nie. Ale chęt­nie prze­czy­tał­bym Twoje opo­wia­da­nie kon­se­kwent­nie utrzy­ma­ne w kli­ma­tach opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­tej a’la Poe. Myślę, że do­sko­na­le dał­byś sobie radę w ta­kiej kon­wen­cji.

I jesz­cze jedna spra­wa, któ­rej za­bra­kło w moim wcze­śniej­szym ko­men­ta­rzu. Ta­kich rzecz, bar­dziej do­ty­czą­cych kon­struk­cji czy nawet fi­lo­zo­fii tek­stu, niż kwe­stii tech­nicz­nych cze­piam się tylko u au­to­rów, któ­rych czy­tu­ję re­gu­lar­nie, lubię i od któ­rych ocze­ku­ję na­praw­dę do­brych tek­stów. Bo że Twoje opo­wia­da­nie za­słu­gu­je na pierw­szą piąt­kę kon­kur­su to nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Ma rację Fun, że opo­wia­dań o pa­ra­dok­sach po­dró­ży w cza­sie było już wiele, i że nie o tym miał być Twój tekst. Ale jak się wy­ta­cza takie ar­ma­ty, to głu­pio z nich nie strze­lić.

Czemu głu­pio? Moim zda­niem wy­strzał za­głu­szył­by isto­tę opo­wia­da­nia. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

I dla­te­go ar­ma­ty po­win­ny zo­stać w ar­ma­men­ta­rium…

W każ­dym razie nie słu­chaj Co­un­ta i nie uży­waj kur­sy­wy do za­pi­su myśli – to nie­ele­ganc­kie.

Że ja­aaak? ;(

 

A ja za­wsze my­śla­łem, że to czy­tel­ne, gdy autor od­dzie­la to, co nar­ra­to­ra od tego, co bo­ha­te­ra…

Za­zna­czę jed­nak, że uwaga ta nie do­ty­czy Bez­wstyd­ni­ka, skoro jest on w ca­ło­ści skie­ro­wa­ny do Fran­ce­ski.

Z tego co widzę, je­dy­nie Lenah zro­zu­mia­ła moje od­czu­cia (po­da­ła nie­zły przy­kład), mo­że­my więc spo­koj­nie uznać, że to kwe­stia mo­je­go przy­zwy­cza­je­nia i trud­no­ści w ad­ap­ta­cji. Po pro­stu wy­star­czy­ło, byś chwi­lę nie wspo­mi­nał o dziew­czy­nie, a ja już my­śla­łem, że bo­ha­ter zwra­ca się do mnie XD

Pod­czas pi­sa­nia W stro­nę słoń­ca za­sto­so­wa­łeś po­dob­ny za­bieg, z tym że tam jakoś mnie to nie roz­pra­sza­ło… Cie­ka­we w sumie :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Czy­ta­łeś “Drogę” McCar­thy’ego? Tam nie ma żad­nej kur­sy­wy, a dia­lo­gi nie są nawet od myśl­ni­ka, a mimo to jak dla mnie jest czy­tel­nie – kwe­stia na­pi­sa­nia. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Co­bol­dzie, mam wra­że­nie, że po pro­stu ocze­ki­wa­łeś czego in­ne­go po tym tek­ście, spo­dzie­wa­łeś się, że śro­dek cięż­ko­ści bę­dzie leżeć gdzie in­dziej. I by­naj­mniej Cię o to nie winię, takie wręcz Twoje prawo, bo gusta są prze­cież różne. Zgo­dzę się, że może odro­bi­nę prze­sa­dzi­łem z de­ko­ra­cja­mi i od­gry­wa­ją tutaj mniej­szą rolę niż teo­re­tycz­nie po­win­ny, ale być może kie­dyś za­pra­gnę po­wró­cić do tego świa­ta, a wów­czas taka otwar­ta furt­ka bę­dzie jak zna­lazł. ;)

Za­cie­ka­wi­łeś mnie tym Poe, bo choć o go­ściu sły­sza­łem, to nigdy nic jego nie czy­ta­łem. Wła­śnie nad­ra­biam kilka nowel i kto wie, może wy­klu­je się z tego ja­kieś opo­wia­da­nie. Wy­glą­da­ją na­praw­dę in­te­re­su­ją­co, dzię­ki za po­ka­za­nie mi ich! I dzię­ki za słowa z Two­je­go ostat­nie­go aka­pi­tu. To bar­dzo mo­ty­wu­ją­ce.

 

Count, spie­szę z wy­ja­śnie­nia­mi. :D

Jakiś czas temu od­kry­łem, że nar­ra­cja dru­go­oso­bo­wa jest jesz­cze bar­dziej in­tym­na niż pierw­szo­oso­bo­wa. Spójrz na to tak: je­że­li ktoś zwra­ca się do kogoś po­da­jąc mu stan swo­je­go umy­słu, swoje emo­cje, wra­że­nia, do­zna­nia, to siłą rze­czy tro­chę prze­ko­lo­ro­wu­je. Wy­po­wia­da się tak, żeby osią­gnąć kon­kret­ny cel – a to żeby mu za­zdrosz­czo­no, a to żeby mu współ­czuć, itd. Po­ziom eg­zal­ta­cji jaki można w ten spo­sób osią­gnąć jest dużo wyż­szy niż w nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, bo tam co? Ktoś gada do sie­bie i prze­ko­nu­je się jak mu źle? On o tym wie, więc jaki to ma cel? Nie­na­tu­ral­nie to, jak dla mnie, wy­glą­da. W tych dwóch kon­kret­nych opo­wia­da­niach, tu i w “W stro­nę słoń­ca”, sku­pie­nie bo­ha­te­ra na sobie jest naj­waż­niej­sze, dla­te­go pa­ra­dok­sal­nie nar­ra­cja dru­go­oso­bo­wa wy­da­ła mi się bar­dziej od­po­wied­nim na­rzę­dziem niż pierw­szo­oso­bo­wa do po­ka­za­nia kon­kret­nych emo­cji. I pa­trząc po kli­kach do bi­blio­te­ki pod oboma tek­sta­mi, wy­szło przy­zwo­icie. ;)

Witaj!

Sym­pa­tycz­ne (to słowo me­ga­ko­ja­rzy mi się z twór­czo­ścią Bri­ght­si­de'a). To za­rów­no plus jak i minus. W pew­nym sen­sie.

Po­chwa­ła za to, że tekst daje sie czy­tać gład­ko.

Na po­cząt­ku mia­łem wra­że­nie, chyba ce­lo­wo wy­wo­ła­ne, że go­ściu kocha obraz. Póź­niej oka­zu­je się, że tatę na­zy­wa imie­nim i na­zwi­skiem – bu­du­jesz cie­ka­wą re­la­cję oj­ciec – syn. Ale z chło­pa­ka to zro­bi­łeś ro­man­ty­ka na 120%, też od­no­szę wra­że­nie, że ce­lo­wo. ("My Po­la­cy mamy opi­nię ro­man­ty­ków. " – tym na­wia­sem się nie przej­muj, tak mi się przy­po­mnia­ło.)

Jest to nie szort ide­al­ny, ale na pewno bar­dzo dobre i prze­my­śla­ne opo­wia­dan­ko.

Mój ulu­bio­ny frag­ment: "Stary Ha­rvey, wy­cho­dząc, za­uwa­żył mnie, sto­ją­ce­go na pół­pię­trze na­prze­ciw drzwi, ale nie za­re­ago­wał. Uści­skał ojca, po­że­gna­li się. Na­stęp­nie John Flet­cher oso­bi­ście za­mknął za go­ściem."

Za­koń­cze­nie z kolei, ro­zu­miem mo­ty­wa­cję chło­pa­ka, ale dałeś od­czuć, że oj­ciec nie do końca mógł mu ufać, skąd więc mło­dzie­niec, na pa­mięć znał cały pro­jekt ojca. Każdy szcze­gół trzy­mał w gło­wie i nie po­trze­bo­wał choć­by no­ta­tek?

Ca­łość na plus, Przy­jem­na lek­tu­ra.

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Ahoj, My­tri­xie!

Sym­pa­tycz­ne? Chyba tra­fia­łeś po pro­stu na moje nie­wła­ści­we tek­sty. Cie­ka­wym, czy był­byś skłon­ny po­wtó­rzyć tę opi­nię po prze­czy­ta­niu choć­by frag­men­tu tego opo­wia­da­nia. :D

Co do fi­na­łu – to nie tak, że oj­ciec nie ufał sy­no­wi. Ufał mu bar­dziej niż ko­mu­kol­wiek, dla­te­go wszyst­kie jego wy­bo­ry inne z oj­cow­skim za­my­słem trak­to­wał jako nie­po­wo­dze­nia, wręcz oso­bi­ste po­raż­ki. Młody Flet­cher po­świę­cił wiele, żeby pomóc zre­ali­zo­wać pro­jekt ojca i zde­cy­do­wa­nie wie­dział jak ob­słu­gi­wać we­hi­kuł – w końcu użył go raz cał­kiem sa­mo­dziel­nie. Po­nad­to O’Brien wcale nie był da­le­ko od po­wtó­rze­nia suk­ce­su swo­je­go kon­ku­ren­ta – de­cy­do­wa­ły de­ta­le. Cóż, wy­da­wa­ło mi się, że wy­star­cza­ją­co jasno to przed­sta­wi­łem… Na­ucz­ka na przy­szłość. :<

Oooo! A żebyś wie­dział, że sobie sym­pa­tycz­nie po­czy­tam wska­za­ne opko :D a co do tej na­ucz­ki, ja to wy­czy­ta­łem z opo­wia­da­nia, ale przy tak skom­pli­ko­wa­nych pro­jek­tach dalej wąt­pie, żeby chło­pak miał do­kład­nie wszystkk w gło­wie, no ale skoro bra­ko­wa­ło O'Bra­ja­no­wi ;D tylko szcze­gó­łów to, niech ci bę­dzie od­pusz­czo­ne!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Czy­ta­łeś “Drogę” McCar­thy’ego? Tam nie ma żad­nej kur­sy­wy, a dia­lo­gi nie są nawet od myśl­ni­ka, a mimo to jak dla mnie jest czy­tel­nie – kwe­stia na­pi­sa­nia. 

Nie mia­łem tej przy­jem­no­ści, Fun. Będę mu­siał się za­po­znać, skoro po­le­casz :)

 

MrBri­ght­si­de – hmm… W sumie… Coś w tym jest ;)

Osią­gną­łeś in­te­re­su­ją­cy efekt, choć wy­da­je mi się, że dał­byś radę do­pra­co­wać tę nar­ra­cję jesz­cze bar­dziej. Nie­mniej, Count za­wsze bę­dzie apro­bo­wał próby wzmo­że­nia eg­zal­ta­cji, toteż po­wo­dze­nia w ko­lej­nych po­dej­ściach! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

być może kie­dyś za­pra­gnę po­wró­cić do tego świa­ta

i to by było bar­dzo dobre roz­wią­za­nie ;)

Tech­nicz­nie do­brze na­pi­sa­ne, ale hi­sto­ria mnie nie po­rwa­ła. Chyba moje wra­że­nia krążą po tej samej or­bi­cie, co opi­nia Co­bol­da – wpro­wa­dzi­łeś po­je­dy­nek kon­struk­to­rów we­hi­ku­łów czasu, a do­sta­je­my tylko kłót­nię za­ko­cha­ne­go mło­ko­sa z apo­dyk­tycz­nym ojcem. Oj­cow­sko-sy­now­skie re­la­cje od­da­łeś zresz­tą cał­kiem nie­źle, może to mnie za­bra­kło kilku uczuć, żeby dać się po­ru­szyć cier­pie­niem mło­de­go Flet­che­ra.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Skoro oj­cow­sko-sy­now­ska re­la­cja zo­sta­ła nie­źle od­da­na, to uzna­ję Twoją opi­nię za po­zy­tyw­ną, Ne­va­zie. ;) Taka im­pre­sja po­ja­wi­ła mi się w gło­wie i po­sta­no­wi­łem prze­lać ją na słowa, za­ha­cza­jąc jed­no­cze­śnie o temat kon­kur­su, bo jest wy­jąt­ko­wo neu­tral­ny. Nie­pew­nie czuję się w szor­tach, ale myślę, że nie cho­dzi w nich o to, by kre­ować nie wia­do­mo jaką fa­bu­łę czy świa­ty. Od tego są dłuż­sze formy, za które nawet chęt­niej niż za szor­ty się za­bio­rę. Dzię­ki za opi­nię!

Dosyć po­chmur­ny kli­mat świet­nie od­da­je na­strój bo­ha­te­ra. Duży za to plus. Po­do­ba­ło mi się też opi­sy­wa­nie emo­cji. Hi­sto­ria luźno sko­ja­rzy­ła mi się z We­hi­ku­łem czasu, Wel­l­sa. Mnie się po­do­ba­ło.

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło.

Książ­ki nie czy­ta­łem, mó­wisz, że warto? ;)

Czy ja wiem… mie­sza­ne mam wra­że­nia. Jeśli masz w bi­blio­te­ce to można prze­czy­tać, ale na kupno ra­czej nie na­ma­wiam. ;)

Aha, czyli to takie śred­nie po­rów­na­nie. XD

Już Co­bold wspo­mniał przy tym tek­ście o Poe, który po­dob­nie jak ten Wells two­rzył w XIX wieku. Coś może jest na rze­czy. :p

Czy­tać, czy­tać, nie samym Lo­ve­cra­ftem czło­wiek żyje…

Fajne. Z po­cząt­ku czy­ta­łem z wy­ra­zem na twa­rzy “ale że o co się roz­cho­dzi?”, potem na szczę­ście tro­chę po­roz­ja­śnia­łeś. Wy­da­je mi się dziw­ne, że bo­ha­ter myśli o swoim ojcu per “John Flet­cher”, ale widać, że nie jest z nich zgra­na parka, więc wy­ba­czam :)

 

To mi tro­chę nie pa­su­je:

Upa­dłem na ko­la­na. Za­ci­sną­łem zęby. W bez­rad­no­ści zmierz­wi­łem włosy.

W na­stęp­nych aka­pi­tach bo­ha­ter nic nie mówi, a potem znów:

Za­ci­sną­łem zęby.

 

I jesz­cze w mię­dzy­cza­sie było dość pa­skud­ne, pię­cio­krot­ne po­wtó­rze­nie:

Skoro nie ode­słał cię do linii czasu, z któ­rej cię za­bra­łem, ani nie ukrył cię ni­g­dzie w obec­nej… To ozna­cza, że prze­pa­dłaś.

Tak, pła­czę. Mógł cię po­słać gdzie­kol­wiek, więc szan­se, że cię od­naj­dę w oce­anie czasu, były bli­skie zeru.

 

Ale ge­ne­ral­nie wra­że­nia po­zy­tyw­ne. Taki przy­jem­ny szor­cik :)

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

O kurde, z tym “cię” to po­je­cha­łem. Jak to się mogło ucho­wać? XD

 

Dzię­ki za ko­men­tarz, Ko­smi­to!

Mr Bri­ght­Si­de po­wra­ca z nową mocą! Dość przy­jem­nie czyta mi się taką prozę w Twoim wy­da­niu.

 

Być może jest to moja dziw­na czy­tel­ni­cza wła­ści­wość, ale zgrzyt­nął mi ten frag­ment:

Zer­k­ną­łem na mo­ment w oczy Johna Flet­che­ra, lecz uj­rza­łem w nich tylko naj­czyst­szą furię.

– myślę, że sfor­mu­ło­wa­nie "tylko naj­czyst­sza furia" jest prze­ła­do­wa­na ste­ry­da­mi (moja su­biek­tyw­na opi­nia), zła­go­dził­bym choć­by do "czy­stej furii”.

 

Poza tym tekst bar­dzo do­pra­co­wa­ny, czy­ta­łem może nie z wy­pie­ka­mi na twa­rzy, ale z wiel­kim za­pa­łem. Re­la­cje, jakie two­rzysz mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, spra­wia­ją, że wie­rzę temu, co pi­szesz. Jest to w moich oczach silna stro­na Two­jej prozy i cie­szę się, że ją znowu po­ka­zu­jesz.

Pięk­ny obraz na­ma­lo­wa­łeś, warto za nim gonić przez karty czasu…

 

Jak zwy­kle miło Cię wi­dzieć, Nim­ro­dzie. Dzię­ki za ko­men­tarz!

Lubię bu­do­wać skom­pli­ko­wa­ne re­la­cje mię­dzy po­sta­cia­mi, a naj­le­piej na­da­ją się do tego nieco dłuż­sze tek­sty. Mam dość kró­cia­ków i mam na­dzie­ję, że wkrót­ce uda mi się skrob­nąć coś dłuż­sze­go. ;)

Ro­nald i Wil­liam Ha­rvey – o, to po­sta­cie z ,,Dok­to­ra Ha­rveya”? Tamto opo­wia­da­nie było jed­nym z pierw­szych, które prze­czy­ta­łam na tym por­ta­lu, bar­dzo mi się po­do­ba­ło :)

W ,,Bez­wstyd­ni­ku” urze­kły mnie re­la­cje mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, są na­praw­dę faj­nie zbu­do­wa­ne i wia­ry­god­ne, dia­lo­gi mię­dzy eg­zal­to­wa­nym synem a nie­czu­łym ojcem wy­szły świet­nie. Całe opo­wia­da­nie czy­ta­ło się bar­dzo lekko i przy­jem­nie, ten de­li­kat­ny wątek fan­ta­stycz­ny z we­hi­ku­łem czasu do­da­wał jesz­cze smacz­ku :)

Po­zdra­wiam!

To te same po­sta­ci, we wła­snej oso­bie. ;)

Miło, że Bez­wstyd­nik się spodo­bał, ale praw­dzi­wą ra­do­chę wy­wo­łał u mnie fakt, że ktoś nadal pa­mię­ta mój tekst sprzed tylu mie­się­cy. Dzię­ki!

Ładne, in­te­re­su­ją­ce, po­ru­sza­ją­ce. 

Tylko czemu tak krót­kie?

Zo­sta­ję z nie­do­sy­tem. 

Wszy­scy kie­dyś spo­tka­my się pod ja­kimś memem.

Bo limit kon­kur­so­wy wy­no­sił 10k. :D

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Czy­ta­łam już jakiś czas temu, ale prze­ciw­no­ści losu nie po­zwo­li­ły zo­sta­wić ko­men­ta­rza. Przy­by­wam jed­nak na­pra­wić swoje za­nie­dba­nie.

Bar­dzo emo­cjo­nal­ne opo­wia­da­nie, wręcz wczu­łam się w na­strój głów­ne­go bo­ha­te­ra mio­ta­ją­ce­go się mię­dzy tę­sk­no­tą za uko­cha­ną a nie­na­wi­ścią do ojca. Dia­lo­gi rze­czy­wi­ście świet­ne. A wple­cio­ny wątek fan­ta­stycz­ny dzia­łał jako tło dla głów­ne­go te­ma­tu – re­la­cji ojca z synem. Cho­ciaż do­wie­dzia­ła­bym się wię­cej o tym we­hi­ku­le czasu ;)

<3

 

Idziesz jak burza, jesz­cze tylko 40!

Daj mi żyć :p

Cał­kiem fajne. Przy­da­ło­by się jesz­cze tak z 10k zna­ków na tło, np. na po­stać O’Brie­na, może opis za­ży­ło­ści z służ­bą, albo dwa słowa o matce ;) Ale kon­cept, dia­lo­gi, mały twist na końcu – pierw­sza klasa :)

Che mi sento di morir

Dzię­ki! Nie spo­dzie­wa­łem się, że zaj­rzysz. ;)

Tekst jest mak­sy­mal­nie roz­bu­do­wa­ny, bo w tym kon­kur­sie, po­dob­nie jak w “W głębi snów” limit był ma­lut­ki – rap­tem 10k.

Tak my­śla­łem wła­śnie :) A jeśli cho­dzi o nar­ra­cję dru­go­oso­bo­wą, to tutaj miej­sca­mi wy­stę­pu­je. W “Nie­zna­jo­mych” dużo wię­cej. Może całe opo­wia­da­nie byś tak na­pi­sał? ;)

 

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka