- Opowiadanie: worekkosci - Prawdziwy człowiek

Prawdziwy człowiek

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

c21h23no5.enazet, Finkla, Nevaz

Oceny

Prawdziwy człowiek

Jakiś czas temu musiałem wyjść z domu, wsiąść do samolotu i polecieć zobaczyć jakieś nowe miejsce. Podróż zajęła dwanaście godzin, ale było warto, bo w tym nowym miejscu znalazłem sporo rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem. Stał tam na przykład długi słupek zakończony wypustką, z której rozlegały się śmieszne dźwięki za każdym razem, gdy obok przeszedł ktoś w zielonych spodniach. Moje spodnie były niebieskie, więc musiałem uwierzyć na słowo tabliczce informacyjnej. Droga powrotna również obfitowała w atrakcje. Tak się złożyło, że system automatycznego przydzielania miejsc w samolocie posadził mnie obok prawdziwego człowieka. Wiedziałem, że ów człowiek jest prawdziwy, ponieważ był autorem prawdziwej księgi. Wiedziałem, że księga jest prawdziwa, ponieważ zawierała mnóstwo prawdziwej treści. Było dla mnie oczywiste, że treść była prawdziwa, gdyż została tam umieszczona przez prawdziwego człowieka. Możecie się domyślać, że podróż była dla mnie niezwykle oświecającym przeżyciem.

– Jak pewnie widzisz po prawdziwej księdze, którą trzymam, jestem prawdziwym człowiekiem – zagaił mnie prawdziwy człowiek. Jego oczy skrywały się za grubymi okularami w plastikowych oprawkach a o tym, że posiadał usta, świadczyły drgania nastroszonych wąsów, kiedy coś mówił. Miał niezwykle zwichrzoną fryzurę, co nie było dziwne, ponieważ jego włosy wyjątkowo dobrze zbierały ładunki elektrostatyczne. Gdy opierał głowę o oparcie fotela słychać było głośne trzaski wyładowań. Zauważyłem, że miał na sobie zielone spodnie i trochę mnie zirytowało, że w nowym miejscu, z którego właśnie wracałem, znajdowało się urządzenie, które na ten widok wydałoby niepoważny dźwięk.

– Tak, bycie prawdziwym to nie jest bycie nieprawdziwym – powiedziałem.

– To prawda – przyznał. Ucieszyło mnie, że tak szybko znaleźliśmy wspólny język. Przypomniało mi się, że jakiś czas temu mi także przyszło do głowy coś prawdziwego i postanowiłem się tym podzielić z nieśmiałą nadzieją, że moja prawda zostanie dopisana do tych wszystkich prawdziwych zdań składających się na treść prawdziwej księgi.

– Niektórzy sądzą, że te drobne monety, które można czasem znaleźć w zakurzonych kątach mieszkania czy zagięciach kanapy zostawiają pająki i inne robaki, które chcą w ten sposób dołożyć się do czynszu – powiedziałem.

– Tak?

– Moim zdaniem to bujda na resorach. Te pieniądze wypadają nam z kieszeni.

– Jesteś pewny? – Trochę mnie zbił z pantałyku. Spodziewałem się, że zrobię na nim większe wrażenie.

– Raczej tak – przyznałem. – Pomyślałem, że może mógłby pan dopisać to do prawdziwej księgi. W ten sposób ta prawda dotrze do wszystkich i nikt normalny już nie będzie rozpowiadał bajek o płacących czynsz pająkach.

– Chyba nie rozumiesz, jak działa ta księga – powiedział prawdziwy człowiek skrobiąc coś na marginesie prawdziwej księgi. Gdy skończył, pokazał mi, żebym mógł przeczytać. „Gość, który siedzi obok mnie, nie rozumie jak działa księga” – głosił napis. Nie tylko zostałem pokonany, ale moja ignorancja stała się obiektywna. Postawiony pod ścianą, zacząłem się bronić.

– A jeśli zamienię się z kimś miejscami, to czy ten ktoś, ten inny gość siedzący obok pana, też nie będzie nic rozumiał, niejako automatycznie?

Strasznie mnie korciło, by zrobić taki eksperyment. Korytarzem szła właśnie młoda dziewczyna. Miała śliczną buzię, co mogłem stwierdzić, ponieważ dodatkową ręką, która wyrastała jej ze środka pleców, przytrzymywała opadające czoło. Chciałem ją zawołać, żeby zamieniła się ze mną miejscami, ale bałem się, co sobie o mnie pomyśli. Poza tym wpis do księgi mówił o „gościu”, co można było zinterpretować w ten sposób, że chodziło wyłącznie o mężczyznę.

– Nie gorączkuj się, przecież napisałem to ołówkiem – prawdziwy człowiek pokazał mi, że ołówek jest w komplecie z gumką do ścierania oraz nożyczkami.

– Niektóre zdania są prawdziwe okazjonalnie, w zależności od czasu i miejsca, za kogo ty mnie masz – pochylił się w moją stronę i poczułem, że grzywka unosi mi się lekko w kierunku jego naelektryzowanej głowy. –  Zaraz ci wszystko wytłumaczę – powiedział.

Prawdziwy człowiek okazał się naprawdę łebski i im dłużej mówił, tym bardziej nie miałem ochoty mu podpaść. Prawdziwa księga zaczynała się od zdania, że tylko prawdziwy człowiek może do niej dopisywać kolejne prawdy.

– A prawdziwy człowiek to ja – powiedział prawdziwy człowiek i puścił do mnie oko. Pokazał mi stronę w księdze ze swoim zdjęciem, które było podpisane: „Mieczysław. Prawdziwy człowiek”. Fotografia została zrobiona niedawno i przedstawiała go od pasa w górę. Wyglądał na niej, jakby był zdyszany i umierał z pragnienia. W tle znajdowała się spieczona Słońcem pustynia. Fotograf musiał go uchwycić w momencie, gdy Mieczysław zorientował się, że oaza do której tak rozpaczliwie próbował dobiec okazała się fatamorganą.

Mieczysław pozwolił mi przekartkować swoje dzieło. Znalazłem tam mnóstwo prawd, niektórych tak oczywistych, jak „Sernik jest najlepszym ciastem”, ale też całkiem sporo kontrowersyjnych, typu „Aśka ma głupi ryj” oraz „Woda na Marsie śmierdzi sikami”.

– Kiedy zorientowałeś się, że jesteś prawdziwym człowiekiem? – zapytałem, z szacunkiem oddając księgę.

– W momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że mam bezpośredni kontakt z rzeczywistością, że widzę rzeczy takimi, jakimi one są… – Mieczysław szukał właściwych słów. – Jakimi one są, no cóż, naprawdę.

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby to sobie poukładać. Zawsze czułem się uwięziony w siatce utkanej z pojęć, które wytworzyła kultura i w perspektywie których nieustannie interpretujemy świat. Kultura to gigantyczny pająk, który nie płaci za czynsz, podczas gdy prawda wypada z kieszeni rzeczywistości. Czułem, że Mieczysław może mieć dostęp do tej kieszeni i zacząłem podejrzewać, że trzyma w niej rękę aż po sam łokieć.

 – Idę siku – powiedział Mieczysław. Gdy wstał i przecisnął się w stronę korytarza, zauważyłem staruszkę, która przez cały ten czas musiała przysłuchiwać się naszej rozmowie.

– Synu… – zaczęła, gdy prawdziwy człowiek zniknął w toalecie. – Bój się Boga, widać, że nie grzeszysz inteligencją, ale ten szemrany typ robi cię w konia. On na pewno będzie chciał cię naciągnąć na pieniądze.

– Co pani mówi… – zrobiło mi się strasznie głupio. A co, jeśli staruszka miała rację? Przecież to wszystko było strasznie podejrzane.

– Synu, prawda to tylko niezasłużony komplement, którym obdarzamy te zdania, które nam się najbardziej podobają! To poznawczy szantaż!

– Szantaż?

– Tak, szantaż! Jak się ze mną nie zgadzasz, a ja mówię prawdę, to jedyne, co ty robisz, to rozsiewasz podłe kłamstwa! – Staruszka rzuciła okiem wzdłuż korytarza i zaczęła dawać znaki, żebym siedział cicho. Wyciągnęła z koszyczka przed sobą jakieś czasopismo i zaczęła je niedbale przeglądać.

Mieczysław wrócił z toalety. Gdy siadał na miejsce uderzyła mnie bijąca od niego aura prawdy o zapachu mydła. Wciąż miałem w głowie słowa staruszki. Kobieta zdawała się nienawidzić prawdy. Zachodziłem w głowę, jak można nienawidzić prawdy. Przyjrzałem się tej kobiecie nieco dokładniej. Czasopismo, które czytała, było mokre i kapała z niego woda. Niektóre krople w kontakcie ze skórą staruszki zamieniały się w kolorowe kamyczki i z cichym pluskiem wpadały do kałuży między jej stopami. Od kobiety także biła aura, ale była to aura niepewności. Co ciekawe, aura niepewności również miała zapach mydła.

– Mogę mieć pytanie? – zwróciłem się do prawdziwego człowieka.

– Jasne.

– Co, jeśli nie zgadzam się z tym, co mówi księga?

Mieczysław wzruszył ramionami.

– Wtedy jesteś ułomny lub niegodziwy – wyjaśnił. Mówił to takim tonem, jakby tłumaczył najlepszy sposób na zaparzenie herbaty ze zrogowaciałego naskórka niemowlaka. – Jeśli nie zgadzasz się, bo sądzisz inaczej, to jesteś upośledzony poznawczo. Jeśli zgadzasz się, ale nie chcesz tego zaakceptować, to jesteś moralnie zły.

– A księga nigdy się nie myli?

– Nigdy – stwierdził prawdziwy człowiek. Otworzył księgę i dopisał kolejne zdanie: „W klasie ekonomicznej jest mało miejsca na nogi”.

– To prawda – przyznałem, wiercąc się w miejscu.

– Co nie? – spojrzeliśmy po sobie i coś we mnie pękło. Musiałem zatkać usta dłonią, bo zawsze, gdy się śmieję, wylatują mi z buzi pszczoły. Śmiałem się dosyć długo, podczas gdy prawdziwy człowiek tylko kiwał głową, dziwnie ukontentowany.

– Dajcie spokój! – staruszka z mokrym trzaskiem złożyła czasopismo i zwróciła się w stronę prawdziwego człowieka.

– Zapisz pan w tej swojej księdze, że zawiera same dyrdymały! Kogo obchodzi, że… – kobieta zaczęła wyrywać Mieczysławowi księgę. Prawdziwy człowiek stawiał opór, ale staruszka zdołała wydrzeć jedną stronę.

– Parówki powinno się jeść tylko z musztardą – przeczytała. – No i co z tego, że to absolutna prawda, skoro to są totalne pierdoły!

Mieczysław przyjął ten wybuch z zadziwiającym spokojem. W typowy dla siebie sposób pochylił się nad księgą i z namaszczonym skupieniem dopisał do niej kolejne zdanie. Przez cały czas zaglądałem mu przez ramię i z każdym kolejnym słowem wzrastał mój sceptycyzm. Na jakimś poziomie zgadzałem się z tym, co pisał prawdziwy człowiek, na innym zaczynałem podejrzewać, że kieszeń z której Mieczysław wykradał prawdę, może wcale nie należeć do rzeczywistości.

– No i co tam takiego nabazgrałeś? – prychnęła staruszka.

– Niech się pani nie przejmuje – wypsnęło mi się. Czułem w ustach mdły posmak miodu. Wiedziałem, że odzywając się popełniłem błąd, bo kobieta znów rzuciła się w kierunku księgi Mieczysława. Może i była stara, ale miała sporo krzepy. Po chwili triumfalnie wymachiwała przed nosem prawdziwego człowieka kolejną wyrwaną stroną. Rozprostowała ją na kolanie i przeczytała głośno:

– Stare i wredne baby wstydzą się prawdy.

Mieczysław nawet nie mrugnął.

– No co, może nie? – spojrzał staruszce w oczy. Długo się tak w siebie wpatrywali. Nie wiem, ile jeszcze potrwałby ten pojedynek, gdyby nie turbulencje, które wstrząsnęły samolotem. Dobiegający z trzeszczących głośników głos pilota kazał wszystkim zapiąć pasy. Rozległy się nerwowe szepty i gdzieś z tyłu zaczęło płakać dziecko.

Zaczęło się robić dziwnie. Wstrząsy gwałtownie narastały a hałas trzeszczącego kadłuba zagłuszył płacz dzieci i krzyki przestraszonych pasażerów. Zgasły światła. Poczułem gwałtowny skok lub spadek ciśnienia, gdy samolot zaczął obniżać się lub wznosić, nie byłem tego w stanie stwierdzić. Na zewnątrz panował jeszcze większy mrok niż w samolocie i patrząc w okno widziałem tylko swoje niewyraźne odbicie. Moja głowa robiła się raz lekka, jakby miała oderwać się i odlecieć, raz ciężka, jakby chciała się schować między barkami. Czułem, jak pszczoły w moim żołądku bzyczą nerwowo a płyny w moim ciele przelewają się w organicznym okablowaniu, ale to ostatnie mogło być tylko złudzeniem. Chciałem złapać się za głowę i przytrzymać ją, ale jednocześnie bałem się, że jak puszczę fotel, to wysadzi mnie z miejsca i uderzę w sufit. To wszystko było bardzo nieprzyjemne, ale jeśli ja się bałem, to Mieczysław po prostu oszalał. Z paranoiczną intensywnością wpatrywał się w księgę, ściskając ją oburącz przed swoją twarzą. Może sądził, że w ten sposób doda sobie odwagi, może odprawiał modły, ale cokolwiek to było, przyniosło efekt. Twarz Mieczysława nagle się rozluźniła, opuścił księgę na kolana i pomimo turbulencji udało mu się ją otworzyć i przytrzymać jedną ręką. Drugą sięgnął po długopis.

– Jeśli chce pan coś dopisać – próbowałem przekrzyczeć panujący harmider – to proszę koniecznie uwzględnić fakt, że katastrofy lotnicze są bardzo niebezpieczne!

– Zgadzam się w zupełności! – odpowiedział Mieczysław.

– To może dopisz pan też do tej swojej durnej książki – do dyskusji włączyła się staruszka – że wbrew pozorom bezpiecznie zmierzamy do celu! Jeśli ma pan choć trochę oleju w głowie!

– To chyba tak nie działa… – westchnąłem i nagle wydało mi się strasznie zabawne, że kontynuujemy tę grę w udawanie przeczuwając jednocześnie, że to mogą być nasze ostatnie chwile. Spojrzałem na Mieczysława. Wyglądało na to, że zamierzał spełnić prośbę staruszki. Najwyraźniej postanowił pociągnąć ten gag do samego końca.

– Samolot, w którym siedzę, bezpiecznie zmierza do celu – przeczytał najnowszy wpis z księgi i wierzcie lub nie, ale na zewnątrz się rozjaśniło, wstrząsy ustały a samolot wyrównał lot.

– Ale ma pani głupią minę! – wykrzyknąłem bez sensu w kierunku staruszki, ale dawno nie czułem takiej ulgi.

– Trafiło się ślepej kurze ziarno – żachnęła się. – Zbieg okoliczności i tyle.

Było widać, że starsza pani marudzi dla zasady, ale przez resztę lotu nie zaczepiała już Mieczysława. Zajęła się segregowaniem rozsypanych wokół siebie kamyczków. Najwięcej było zielonych. Prawdziwy człowiek też się nie odzywał. Pilnując, żeby nikt go nie podejrzał, nerwowo dopisywał do księgi kolejne zdania. Zastanawiałem się, o czym mógł myśleć. Może śmiał się z nas w duchu, że jego kawał z prawdziwą księgą zyskał nagle dodatkowy wymiar. Może całe to wydarzenie nie zrobiło na nim wrażenia, ponieważ dla niego to nigdy nie były żarty. Gdy dotarliśmy do celu Mieczysław szybko wstał z miejsca i ruszył do wyjścia. Straciłem go z oczu, gdy wmieszał się w tłum wysiadających pasażerów.

Pomogłem starszej pani zdjąć bagaż. Podziękowała wręczając mi woreczek z niebieskimi kamyczkami, ale niechętnie go przyjąłem. Wciąż pachniała mydłem. Schodząc na płytę lotniska usłyszałem jakieś zamieszanie. To był Mieczysław – szarpał się z parą ochroniarzy. Zrozumiałem, o co poszło, gdy wraz ze swędem spalenizny, wiatr przywiał w moją stronę tlące się strzępy prawdziwej księgi. Kolejny podmuch rozproszył je w wirujących spiralach i porwał w kierunku jarzącego się na czerwono horyzontu, który w tamtym momencie uznałem za wschód Słońca. Kilka minut później wiedziałem już, że były to płomienie.

– Tak się kończy tchórzliwe chwytanie rzeczywistości za gardło – usłyszałem zza pleców głos staruszki i słowo daję, w jej tonie dało się wyczuć nutkę satysfakcji. W hali przylotów dowiedzieliśmy się, że kilkanaście minut temu doszło do globalnego kataklizmu. Łuna na horyzoncie świadczyła o pożarze miasta.

Przed nami, asekurowany przez dwóch ochroniarzy, przeszedł Mieczysław. Czubek głowy rozświetlał mu płomyk świętego Elma. Zauważyłem, że jego zielone spodnie umorusane były sadzą.

– Myśli pani, że Mieczysław spalił księgę, bo sądził, że to on wywołał tę katastrofę dopisując do niej coś, co tylko chciał, żeby stało się prawdziwe?  

Staruszka wyciągnęła z torby mały słupek zakończony wypustką. Po chwili urządzenie zaczęło wydawać śmieszne dźwięki. Ucichło, gdy Mieczysław zniknął nam z oczu.

– Ale to śmieszne – powiedziała. – Kupiłam dla wnuka.

– To jak pani sądzi?

– Wiesz, jestem już stara a przez artretyzm w moich palcach zamieniam wodę w kamienie…

– Przykro mi to słyszeć…

– Powiem ci, co myślę… – Staruszka spojrzała na mnie spojrzeniem starej kobiety.

– Jeśli tamto zdanie z księgi Mieczysława zapewniło nam bezpieczną podróż, to tylko dlatego, że było prawdziwe.

Uznałem, że warto się z tym zgodzić.

Koniec

Komentarze

Workukości, przeczytałam Twoją opowieść o Prawdziwym człowieku i porażona wyjątkowym stężeniem nonsensu, natychmiast i zupełnie bez sensu, przypomniałam sobie Opowieść o prawdziwym człowieku, które to dzieło zgoła absurdalna nie jest, ale tak jakoś mi się skojarzyło i nic na to nie poradzę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale to dobre :D

Tylko czy ta byłoza na początku jest konieczna? Zwłaszcza, że potem znika, więc nie jest stylizacją.

Dużo tu sarkazmu i ironii, trochę lekkich, filozoficznych zapętleń, forma żartu przeplata się z umowną powagą. Akapit mistrz:

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby to sobie poukładać. Zawsze czułem się uwięziony w siatce utkanej z pojęć, które wytworzyła kultura i w perspektywie których nieustannie interpretujemy świat. Kultura to gigantyczny pająk, który nie płaci za czynsz, podczas gdy prawda wypada z kieszeni rzeczywistości. Czułem, że Mieczysław może mieć dostęp do tej kieszeni i zacząłem podejrzewać, że trzyma w niej rękę aż po sam łokieć.

Bardzo dobrze się bawiłam, czytając to opowiadanie :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, “byłoza” była – ech – niezamierzona, dopiero po Twoim komentarzu to zobaczyłem.

Przeczytawszy do końca, stwierdzam, że jestem za głupi, by zrozumieć, co chciano mi przekazać :( Technicznie widać pomysł, przygotowanie i egzekucję, żaden niecelowy błąd czy powtórzenie nie rzuciło się w oczy i nie utrudniało czytania.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hmmm. Absurd w nieco za wysokim, jak dla mnie, stężeniu, ale jeszcze da się wytrzymać. Sama nie wiem, czy tekst jest głęboki, czy pozbawiony sensu, ale na wszelki wypadek sobie kliknę – pomysł z prawdziwą księgą ciekawy. Chociaż chyba wolę nie wnikać, jak można go interpretować…

Babska logika rządzi!

Dla mnie stężenie absurdu również jest za wysokie :(

 

A liczne powtórzenia, szczególnie na początku, jakoś nie pomogły w odbiorze :( Pierwsze zdanie kompletnie mnie nie kupiło, chociaż widzę jakiś zamysł w tych “jakiś” i “jakieś”.

 

Spodobała mi się natomiast staruszka, która miała tak schorowane stawy, że aż krople wody, które kapały z magazynu, zamieniały się w kamienie :D

Oj tam, absurdy – ot, lekkie urban fantasy. Może tekst zostałby odebrany inaczej, gdyby samolot wylądował w jakimś X’garoth, nie wiem.

To w X’garoth mają lotnisko? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, ale mogłoby mieć, gdyby nie ignoranccy włodarze z tamtejszego Ka-tet, którzy boją się, że odrobina techniki, nie wiem, odczaruje im magiczne portale. Czy coś :)

Pomysł z księgą ciekawy, czytałem z mieszanymi odczuciami i to co powiem nie zabrzmi absurdalnie, nonsens ani mnie przekonał, ani nie zraził. Za to pomysł z kamykami:

Niektóre krople w kontakcie ze skórą staruszki zamieniały się w kolorowe kamyczki i z cichym pluskiem wpadały do kałuży między jej stopami.

Bardzo, bardzo mi się spodobał, ale za cholerę nie potrafię uzasadnić, dlaczego :)

Może dlatego, że wizja barwna i oryginalna?

Babska logika rządzi!

Mnie się te kamyczki spodobały ( i staruszka też ;)), kiedy je sobie wyobraziłam. Bo to wizja barwna i oryginalna była :))

Mnie najbardziej spodobało się to samo zdanie, którym zachwyciła się C21h23no5.enazet.

Lektura całości była całkiem przyjemna. Poziom absurdu do przyjęcia, dobrze doprawiony szczyptą filozofii. Niezłe dialogi. Długość dobrze dostosowana do specyfiki tekstu. 

 

jestem już stara[+,] a przez artretyzm w moich palcach zamieniam wodę w kamienie…

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka