- Opowiadanie: khyz - Przypomnij sobie

Przypomnij sobie

Ser­decz­nie dzię­ku­ję Ani­cie Pohl za cenne uwagi i ko­rek­tę tek­stu.

 

Będę wdzięcz­ny za kon­struk­tyw­ne uwagi.

Życzę miłej lek­tu­ry. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przypomnij sobie

Po­czu­ła prze­raź­li­wy ból. Każdy frag­ment jej ciała zda­wał się pło­nąć żywym ogniem. Miała wra­że­nie, że ktoś wy­pa­la jej oczy. Wszyst­kie jej myśli, całe je­ste­stwo zbie­gło się do jed­ne­go pra­gnie­nia – po­wstrzy­ma­nia bólu.

Krzyk­nę­ła.

W jed­nej chwi­li ból znik­nął.

Jej wła­sny krzyk odbił się echem tak gło­śnym, że od­ru­cho­wo za­sło­ni­ła uszy dłoń­mi i zwi­nę­ła się w kłę­bek.

Serce wa­li­ło jej jak mło­tem. Spa­zma­tycz­nie ła­pa­ła po­wie­trze. Bała się po­ru­szyć, żeby nie wy­wo­łać ko­lej­nej fali bólu. Do­pie­ro po dłu­giej chwi­li od­wa­ży­ła się otwo­rzyć oczy. Oka­za­ło się, że wokół niej pa­nu­je ab­so­lut­na ciem­ność. Po­wo­li zdję­ła dło­nie z uszu i, sta­ra­jąc się nie wy­ko­ny­wać gwał­tow­nych ru­chów, zba­da­ła prze­strzeń przed sobą. Le­ża­ła na chro­po­wa­tej, wil­got­nej i zim­nej po­wierzch­ni, naj­praw­do­po­dob­niej be­to­nie. Drżą­cy­mi z emo­cji dłoń­mi do­tknę­ła swo­ich ra­mion i brzu­cha spraw­dza­jąc, co jej się stało. Zanim zdo­ła­ła do­kład­nie zba­dać swoje ciało, do­tar­ło do niej, że jest naga. Prze­łknę­ła ślinę i nawet ten dźwięk wydał jej się gło­śny. Ude­rze­nie ad­re­na­li­ny spra­wia­ło, że cią­gle było jej go­rą­co, lecz zimna skała z każdą chwi­lą od­bie­ra­ła jej cie­pło. Po chwi­li na­słu­chi­wa­nia od­gło­sów oto­cze­nia za­czę­ła drżeć z zimna. Uklę­kła i sku­li­ła się, żeby utrzy­mać cie­pło, lecz nie­wie­le to dało. Nic ją nie bo­la­ło, ale i tak prze­su­nę­ła pal­ca­mi po całym ciele w po­szu­ki­wa­niu ran i blizn, po­nie­waż oba­wia­ła się, że mogła być pod wpły­wem ja­kichś nar­ko­ty­ków lub leków, które ją znie­czu­li­ły. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się być w po­rząd­ku, z wy­jąt­kiem tego, że na gło­wie miała tylko ostrą szcze­ci­nę krót­kich wło­sów. Zdzi­wi­ło ją to, choć nie pa­mię­ta­ła, jakie włosy miała wcze­śniej. Za­alar­mo­wa­na nie­wie­dzą na temat tak pod­sta­wo­we­go faktu sku­pi­ła swoje myśli na wspo­mnie­niach. Szyb­ko uświa­do­mi­ła sobie, że ma jesz­cze jeden pro­blem poza na­go­ścią, zim­nem i bra­kiem wło­sów – miała amne­zję. Jej pa­mięć nie znik­nę­ła zu­peł­nie, lecz wspo­mnie­nia wy­da­wa­ły się bar­dzo od­le­głe i nie po­tra­fi­ła ich upo­rząd­ko­wać. Nie wie­dzia­ła, gdzie jest i jak mogła się tu zna­leźć. Czuła się zu­peł­nie zdez­o­rien­to­wa­na.

– Po­mo­cy – jęk­nę­ła. – Po­mo­cy! – po­wtó­rzy­ła gło­śniej, gdy nie usły­sza­ła żad­nej od­po­wie­dzi.

Za­czę­ła pła­kać.

Osu­nę­ła się na zie­mię i długo łkała, pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie fakty ze swo­je­go życia. Pa­mię­ta­ła, że na­zy­wa się Emily Hard-Edwards oraz gdzie miesz­ka i pra­cu­je, lecz jej wspo­mnie­nia były frag­men­ta­rycz­ne i, co dziw­niej­sze, zu­peł­nie wy­zu­te z emo­cji. Gdy za­da­wa­ła sobie kon­kret­ne py­ta­nie, czę­sto po­tra­fi­ła na nie od­po­wie­dzieć, lecz nie pa­mię­ta­ła chro­no­lo­gii zda­rzeń. Przy­wo­ła­ne ob­ra­zy miejsc i ludzi wy­wo­ły­wa­ły w niej uczu­cia, lecz były to nowe re­ak­cje, a nie te, które po­win­na pa­mię­tać z prze­szło­ści. Wszyst­ko zda­wa­ło się być przy­tłu­mio­ne i nie­wy­raź­ne, jakby do­cho­dzi­ło do niej zza za­sło­ny.

Zimno przy­po­mnia­ło jej, że musi coś zro­bić. Otar­ła łzy i wsta­ła, żeby zo­rien­to­wać się, gdzie jest.

Po­miesz­cze­nie, w któ­rym się znaj­do­wa­ła, miało owal­ny kształt i całe wy­ko­na­ne było z tego sa­me­go, wil­got­ne­go i nie­przy­jem­ne­go w do­ty­ku be­to­nu. W jed­nej ze ścian zna­la­zła przej­ście. Szcze­li­na była tak wąska, że mu­sia­ła prze­ci­skać się przez nią bo­kiem, ocie­ra­jąc się o szorst­kie ścia­ny. W naj­węż­szym miej­scu przej­ścia pra­wie się za­kli­no­wa­ła i za­czę­ła pa­ni­ko­wać. Serce znów wy­ska­ki­wa­ło jej z pier­si, a od­dech przy­spie­szył. W końcu jed­nak stłu­mi­ła płacz i wy­ba­da­ła ręką dal­szą część szcze­li­ny. Gdy upew­ni­ła się, że prze­wę­że­nie koń­czy się za­le­d­wie krok dalej, wy­pu­ści­ła po­wie­trze z płuc i wcią­gnę­ła brzuch, żeby po­ko­nać prze­szko­dę. Szarp­nę­ła się i szyb­ko prze­ci­snę­ła przez szcze­li­nę. Spa­zma­tycz­nie wcią­gnę­ła po­wie­trze i znów się roz­pła­ka­ła, ale nie za­trzy­ma­ła się.

Kilka me­trów dalej ko­ry­tarz roz­sze­rzył się, po­zwa­la­jąc jej iść w nor­mal­nej po­zy­cji. Po prze­by­ciu nie­wiel­kie­go za­krę­tu zo­ba­czy­ła świa­tło. Na­dzie­ja do­da­ła jej sił i ru­szy­ła szyb­ciej w stro­nę wyj­ścia. Kilka razy po­tknę­ła się i upa­dła, ra­niąc stopy, ko­la­na i dło­nie, lecz pę­dzi­ła dalej, nie zwa­ża­jąc na ból. Świa­tło sta­wa­ło się coraz ja­śniej­sze. Zo­ba­czy­ła przed sobą błę­kit­ne niebo. Chcia­ła wy­biec na ze­wnątrz ko­ry­ta­rza, lecz nagle do­tar­ło do niej, że coś w tym, co widzi, jest nie w po­rząd­ku. Chęć wy­do­sta­nia się na ze­wnątrz była silna, lecz ro­sną­cy w niej z każdą chwi­lą nie­po­kój spra­wił, że zwol­ni­ła kroku. Zro­zu­mia­ła, że w tym wi­do­ku cze­goś bra­ku­je, że nie po­win­na wi­dzieć tylko nieba.

Po­wo­li po­de­szła do wyj­ścia z po­miesz­cze­nia.

Gdy zro­zu­mia­ła, co do­kład­nie widzi, sap­nę­ła i za­drża­ła z prze­ra­że­nia. Spo­dzie­wa­ła się zo­ba­czyć bu­dyn­ki lub las, lecz nic ta­kie­go tu nie było. Roz­cią­ga­ła się przed nią otwar­ta prze­strzeń. Na wy­so­ko­ści jej oczu było tylko niebo. Szczy­ty wy­so­kich gór oraz zie­lo­na do­li­na z dużym, la­zu­ro­wym je­zio­rem po­środ­ku roz­cią­ga­ły się da­le­ko w dole. Znaj­do­wa­ła się na za­wrot­nej wy­so­ko­ści, co naj­mniej dwa ki­lo­me­try po­wy­żej dna do­li­ny. Nie była w bun­krze czy pod­zie­miach, lecz w gór­skiej ja­ski­ni na zbo­czu góry. Spo­glą­da­jąc w dół, osza­co­wa­ła, że stała dobre sto me­trów po­wy­żej ośnie­żo­ne­go stoku pro­wa­dzą­ce­go w stro­nę do­li­ny. Z ja­ski­ni mogła wyjść tylko scho­dząc po pio­no­wej ścia­nie skal­nej.

Za­sło­ni­ła usta dłoń­mi, zda­jąc sobie spra­wę, że nie ma szans się stąd wy­do­stać. Była uwię­zio­na. 

Po­czu­ła się słabo, opar­ła o ścia­nę i osu­nę­ła na ko­la­na. Wiał prze­ni­kli­wy, zimny wiatr, ale znów zro­bi­ło się jej go­rą­co. Jej myśli roz­bie­gły się i długo nie mogła się ru­szyć.

Gdy zimno wnik­nę­ło w jej ciało i spra­wi­ło, że za­czę­ła szczę­kać zę­ba­mi, po­rzu­ci­ła roz­bie­ga­ne myśli i na czwo­ra­kach ru­szy­ła z po­wro­tem do wnę­trza ja­ski­ni. Bar­dzo długo ba­da­ła ko­ry­tarz, szu­ka­jąc cze­go­kol­wiek, co po­mo­gło­by jej prze­żyć. Gdy chłód ode­brał jej czu­cie w sto­pach i pal­cach rąk, na­tra­fi­ła na nie­wiel­ką półkę w skale, na któ­rej zna­la­zła gruby swe­ter, pu­cho­we spodnie i wy­so­kie buty. Nie star­czy­ło jej sił, żeby się ucie­szyć czy choć po­czuć ulgę. Ręce trzę­sły się jej tak mocno, że le­d­wie zdo­ła­ła się ubrać. Zwi­nę­ła się w kłę­bek i długo do­cho­dzi­ła do sie­bie, czu­jąc, jak cie­pło po­wo­li roz­cho­dzi się po jej skost­nia­łym ciele.

Gdy roz­grza­ła się i od­zy­ska­ła czu­cie w koń­czy­nach, w jej umy­śle po­ja­wi­ły się pierw­sze roz­sąd­ne py­ta­nia. Po­cząt­ko­wo ucze­pi­ła się na­dziei, że kto­kol­wiek zadał sobie tyle trudu, żeby ją tutaj umie­ścić, na pewno nie chce jej po pro­stu zabić. Bała się sa­dy­sty, który tego do­ko­nał, ale wie­dzia­ła, że tylko on może ją ura­to­wać. Póź­niej za­czę­ła się za­sta­na­wiać, w jaki spo­sób kto­kol­wiek mógł ją za­cią­gnąć nie­przy­tom­ną do naj­dal­sze­go za­kąt­ka ja­ski­ni, skoro jej samej le­d­wie udało się stam­tąd wy­do­stać. Wnio­ski, które się jej na­su­wa­ły, spra­wi­ły, że po­czu­ła jesz­cze sil­niej­szy nie­po­kój i prze­raź­li­wie roz­bo­la­ła ją głowa.

Po go­dzi­nach roz­wa­żań i pła­czu ru­szy­ła na dal­szą eks­plo­ra­cję ja­ski­ni, a gdy już upew­ni­ła się, że nic w niej nie ma, za­snę­ła w naj­dal­szym za­kąt­ku ko­ry­ta­rza – do­kład­nie tam, gdzie obu­dzi­ła się po raz pierw­szy.

 

– Przy­po­mnij sobie.

Po­wo­li otwo­rzy­ła oczy. Uważ­nie na­słu­chi­wa­ła, skąd do­bie­gły słowa. Wstrzy­ma­ła nawet od­dech, aby nie za­głu­szać nim in­nych dźwię­ków, ale nie usły­sza­ła nic poza bi­ciem swo­je­go serca.

Wsta­ła i jesz­cze raz zba­da­ła ścia­ny ja­ski­ni. Do­kład­nie spraw­dzi­ła każdy za­ka­ma­rek, a w szcze­gól­no­ści półkę, na któ­rej zna­la­zła ubra­nie. Szu­ka­ła gło­śni­ków, kabli, nie­na­tu­ral­nie gład­kich po­wierzch­ni – wszyst­kie­go, co mogło dać jej wska­zów­kę, jak uciec z ja­ski­ni lub przy­naj­mniej zo­rien­to­wać się w sy­tu­acji. I tym razem jed­nak ni­cze­go nie zna­la­zła.

Wście­kła ude­rzy­ła kilka razy pię­ścią w skałę i gło­śno krzyk­nę­ła. Echo jej głosu znów oka­za­ło się sil­niej­sze niż się tego spo­dzie­wa­ła, wy­wo­łu­jąc ból uszu. To tylko spo­tę­go­wa­ło jej gniew. Ru­szy­ła w stro­nę wyj­ścia.

Nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co robi, sta­nę­ła w wyj­ściu ja­ski­ni i znów krzyk­nę­ła, wkła­da­jąc w to wszyst­kie swoje siły. Po­czu­ła na swo­jej skó­rze po­wiew wia­tru i spoj­rza­ła w dół. Wzię­ła kilka głę­bo­kich wde­chów, zi­gno­ro­wa­ła strach, wy­su­nę­ła się z ja­ski­ni i za­czę­ła scho­dzić w dół, po pio­no­wej skal­nej ścia­nie. Drża­ła z zimna i wście­kło­ści, lecz nie pod­da­wa­ła się. Wy­stęp po wy­stę­pie, szcze­li­na po szcze­li­nie, prze­miesz­cza­ła się w dół.

Po przej­ściu dzie­się­ciu me­trów w dół ścia­ny jej stopa na­tra­fi­ła na śli­ską kra­wędź. Od­ru­cho­wo prze­su­nę­ła cię­żar ciała na drugą nogę, lecz wtedy po­śli­zgnę­ła się i za­wi­sła na rę­kach. Gdy pró­bo­wa­ła zna­leźć opar­cie dla stóp, jej prawa dłoń wy­śli­zgnę­ła się ze szcze­li­ny. Nie­wiel­ki wy­stęp skal­ny, któ­re­go trzy­ma­ła się lewą dło­nią, zgrzyt­nął i ode­rwał się.

Trzy­ma­jąc w dłoni ka­wa­łek skały, ru­nę­ła. Lecąc, po­my­śla­ła, że taki ko­niec jest lep­szy niż śmierć z głosu i wy­zię­bie­nia lub pod­czas tor­tur. Póź­niej za­pa­dła ciem­ność.

 

– Przy­po­mnij sobie.

Emily obu­dzi­ła się i na­tych­miast otwo­rzy­ła oczy. Głos był wy­raź­ny, ale nie po­tra­fi­ła zlo­ka­li­zo­wać jego źró­dła. Po­czu­ła nie­po­kój, uświa­da­mia­jąc sobie, że jego źró­dłem może być jej wła­sny umysł.

Do­kład­nie przed ocza­mi miała ol­brzy­mią skal­ną ścia­nę, z któ­rej przed chwi­lą spa­dła. Nie mie­ści­ło się jej w gło­wie, że prze­ży­ła upa­dek z tak dużej wy­so­ko­ści.

O dziwo nie czuła sil­ne­go bólu. Po­wo­li pod­nio­sła głowę, żeby się ro­zej­rzeć. Le­ża­ła w nie­wiel­kim kra­te­rze, ponad metr pod po­zio­mem śnie­gu. Naj­wy­raź­niej to wła­śnie świe­ży, pu­szy­sty śnieg ura­to­wał jej życie.

Sku­pi­ła się na tym, co czuje, i spró­bo­wa­ła wy­szu­kać źró­dło naj­więk­sze­go bólu. Bo­la­ły ją plecy, ale wy­glą­da­ło na to, że krę­go­słup i żebra ma całe. Ręce też nie były zła­ma­ne. Do­pie­ro gdy spró­bo­wa­ła po­ru­szyć no­ga­mi, jej mied­ni­ca za­pul­so­wa­ła sil­nym bólem. Unio­sła się na łok­ciach i usia­dła z syk­nię­ciem. Ból był nie­zno­śny, lecz prze­ko­na­ła się, że może po­ru­szać sto­pa­mi. Za­kasz­la­ła krwią i splu­nę­ła w bok. Krew nie była do­brym zna­kiem, ale jesz­cze o ni­czym nie prze­są­dza­ła – mogła po­ja­wić się w jej ustach choć­by ze wzglę­du na wy­so­kość i osła­bie­nie. Poza tym nie miała teraz czasu na za­sta­na­wia­nie się nad tym, co mogła sobie uszko­dzić. Mu­sia­ła iść.

Znów było jej bar­dzo zimno, bo cie­płem wła­sne­go ciała roz­to­pi­ła śnieg, w któ­rym le­ża­ła, i jej swe­ter prze­mókł. Na szczę­ście pu­cho­we spodnie i buty po­zo­sta­ły suche.

Stę­ka­jąc z wy­sił­ku i bólu, wsta­ła i ro­zej­rza­ła się wokół. Z tego miej­sca nie było widać do­li­ny, a tylko od­le­głe szczy­ty gór. Na szczę­ście, dzię­ki ob­ser­wa­cjom po­czy­nio­nym z wyj­ścia z ja­ski­ni pa­mię­ta­ła, jak ukształ­to­wa­ny jest teren po­ni­żej. Ru­szy­ła na po­łu­dnio­wy za­chód, do­kład­nie w stro­nę słoń­ca. Brnę­ła przez śnieg, który nie­rzad­ko się­gał pasa. Otu­li­ła się ra­mio­na­mi i po­chy­li­ła głowę, żeby utrzy­mać jak naj­wię­cej cie­pła. Po go­dzi­nie mo­zol­ne­go mar­szu do­tar­ła do miej­sca, z któ­re­go było już widać do­li­nę. Chcia­ła pójść pro­sto w dół, ale po chwi­li przy­po­mnia­ła sobie, że przed nią znaj­du­je się urwi­sko, ru­szy­ła więc na za­chód, w stro­nę grani, z któ­rej zej­ście do do­li­ny było ła­god­niej­sze, a ry­zy­ko skrę­ce­nia karku – mniej­sze.

Cią­gle trzę­sła się z zimna i znów stra­ci­ła czu­cie w pal­cach, ale reszt­ki roz­sąd­ku i wola prze­trwa­nia ka­za­ły jej zi­gno­ro­wać te fakty i brnąć na­przód.

Po ko­lej­nej go­dzi­nie mar­szu śnieg ustą­pił miej­sca tra­wie i gołym ska­łom. Nie­ste­ty w tym samym cza­sie za­czął do­skwie­rać jej głód. Pra­gnie­nie za­spo­ko­iła wcze­śniej roz­to­pio­nym w ustach śnie­giem, ale żo­łą­dek cią­gle do­ma­gał się po­sił­ku.

Słoń­ce za­czę­ło chy­lić się ku za­cho­do­wi i zro­bi­ło się jesz­cze zim­niej. Igno­ru­jąc coraz sil­niej­sze drże­nie ciała, ból, łak­nie­nie i zmę­cze­nie, zwięk­szy­ła tempo. Do­tar­ła do miej­sca, gdzie skały coraz czę­ściej za­mie­nia­ły się w so­czy­sto­zie­lo­ne gór­skie hale. Ru­szy­ła bie­giem żeby jak naj­szyb­ciej zna­leźć się po­śród drzew i osło­nić przed prze­szy­wa­ją­cym wia­trem, lecz szyb­ko oka­za­ło się, że las jest dalej niż jej się wy­da­wa­ło.

Za­pa­dła noc. Po kil­ku­krot­nym upad­ku i sto­cze­niu się po nie­wiel­kim zbo­czu, zro­zu­mia­ła, że dalej nie zdoła już pójść. Zna­la­zła gęstą kępę ko­so­drze­win, w któ­rej po­sta­no­wi­ła spę­dzić noc. Ze­rwa­ła kilka ga­łę­zi i stwo­rzy­ła po omac­ku pro­wi­zo­rycz­ny sza­łas, a potem wci­snę­ła się do jego wnę­trza i zwi­nę­ła się w kłę­bek, drżąc z zimna.

Zmę­czo­na, głod­na i obo­la­ła za­snę­ła nie­mal na­tych­miast.

 

– Przy­po­mnij sobie.

Emily ze­rwa­ła się na równe nogi, roz­rzu­ca­jąc wokół sie­bie oszro­nio­ne ga­łę­zie. Zro­bi­ło jej się ciem­no przed ocza­mi, więc za­mknę­ła po­wie­ki i przy­klęk­nę­ła, żeby dać sercu czas do­pom­po­wać do mózgu na­tle­nio­ną krew. Była le­ka­rzem i po­win­na my­śleć ra­cjo­nal­nie; zro­bić wszyst­ko, żeby zwięk­szyć swoje szan­se na prze­ży­cie. Pa­mię­ta­ła, że zro­bi­ła ka­rie­rę, po­nie­waż po­stę­po­wa­ła roz­waż­nie i do­brze usta­la­ła prio­ry­te­ty. I tym razem mu­sia­ła po­stę­po­wać po­dob­nie. Uspo­ko­iła się, wy­dłu­ży­ła od­dech i za­czę­ła za­sta­na­wiać się nad tym, co wła­ści­wie się wy­da­rzy­ło i co może zro­bić. Pierw­szym, co zro­zu­mia­ła, był fakt, że głos w jej gło­wie nie mógł po­cho­dzić z ze­wnątrz. Wokół nie było żywej duszy.

Ze­rwa­ła igli­wie sosny i de­li­kat­nie spraw­dzi­ła, czy w uszach nie ma ja­kie­goś gło­śni­ka – nic nie zna­la­zła. Spraw­dzi­ła, czy nie ma na gło­wie ja­kiejś rany lub bli­zny, która wska­zy­wa­ła­by na to, że do­zna­ła urazu głowy lub coś wszy­to jej pod skórę, ale i tym razem nic nie wy­czu­ła. Wzię­ła kilka głę­bo­kich wde­chów i po­go­dzi­ła się z myślą, że głos, który ją budzi po­cho­dzi z jej snu. Naj­wy­raź­niej jej wła­sna pod­świa­do­mość pod­po­wia­da­ła jej, że po­win­na sobie coś przy­po­mnieć. Mogło to być rów­nież ja­kieś wspo­mnie­nie z czasu przed utra­tą pa­mię­ci. Długo pró­bo­wa­ła przy­wo­łać co­kol­wiek z ostat­nich dni, lecz im sil­niej się sta­ra­ła, tym więk­szy czuła nie­po­kój i trud­niej było jej się sku­pić. Nie pod­da­wa­ła się jed­nak i żmud­nie ukła­da­ła w gło­wie wspo­mnie­nia ostat­nich mie­się­cy. Ob­ra­zy i od­czu­cia wciąż wy­da­wa­ły się bar­dzo od­le­głe i wie­lo­krot­nie za­sta­na­wia­ła się, czy nie są wspo­mnie­niem snu, ale hi­sto­ria za­czę­ła ukła­dać się w lo­gicz­ny ciąg, co ją uwia­ry­god­nia­ło. Pa­mię­ta­ła swo­je­go męża i jego cho­ro­bę oraz kon­sul­ta­cje z in­ny­mi le­ka­rza­mi. Przy­po­mnia­ła sobie rze­czy, które bar­dzo jej się nie spodo­ba­ły.

Jej głowa za­czę­ła pul­so­wać nie­zno­śnym bólem. Chwi­lę wal­czy­ła jesz­cze o wspo­mnie­nia, lecz w końcu ból wy­grał i zre­zy­gno­wa­ła z dal­szych prób usta­le­nia ciągu zda­rzeń.

Otwo­rzy­ła oczy, wsta­ła i otrze­pa­ła się z igli­wia. Ból na­tych­miast ustał, lecz wcale jej to nie ucie­szy­ło, po­nie­waż ozna­cza­ło, że z jej umy­słem dzia­ło się coś złego.

Mu­sia­ła iść dalej. Co­kol­wiek się stało, naj­waż­niej­sze było w tej chwi­li do­tar­cie do do­li­ny i zna­le­zie­nie po­mo­cy.

Było już jasno. Słoń­ce nie­dłu­go miało po­ja­wić się nad górą, w któ­rej wczo­raj ją uwię­zio­no. Nie wi­dzia­ła stąd wyj­ścia z ja­ski­ni, ale do­sko­na­le wie­dzia­ła, gdzie go szu­kać – ol­brzy­miej, ciem­no­sza­rej ścia­ny skal­nej o cha­rak­te­ry­stycz­nym trój­kąt­nym kształ­cie nie można było po­my­lić z żadną inną.

Ru­szy­ła w dal­szą drogę, ku do­li­nie. W trak­cie mar­szu za­sta­na­wia­ła się, jakim cudem jesz­cze żyje. Nie po­win­na prze­żyć tak długo naga w lo­do­wa­tej, gór­skiej ja­ski­ni, szcze­gól­nie na tak dużej wy­so­ko­ści. Po­dob­nie długi marsz przez śnieg w mo­krym, a póź­niej po­kry­tym lodem swe­trze nie po­wi­nien być moż­li­wy do znie­sie­nia. Rów­nież mroź­na noc, pod­czas któ­rej chro­ni­ły ją tylko ga­łę­zie sosny, po­win­na do­pro­wa­dzić ją do hi­po­ter­mii i zabić. Za­sta­na­wia­ła się, czy po­sia­da­ła tak wy­jąt­ko­wy or­ga­nizm, czy też dzie­je się coś, czego po pro­stu nie po­tra­fi wy­ja­śnić.

Pół go­dzi­ny po wscho­dzie słoń­ca do­tar­ła do lasu. Zna­la­zła nie­wiel­kie źró­dli­sko, gdzie za­spo­ko­iła pra­gnie­nie. Udało się jej zna­leźć kilka kęp ja­go­dzin, lecz zdo­ła­ła ze­brać je­dy­nie garść jagód, która nawet w czę­ści nie za­spo­ko­iła jej głodu. Z go­dzi­ny na go­dzi­nę czuła się słab­sza. Je­dy­nym, co do­da­wa­ło jej otu­chy, była zmia­na tem­pe­ra­tu­ry – na tej wy­so­ko­ści było już zde­cy­do­wa­nie cie­plej i prze­sta­ła trząść się z zimna. Nie wró­ci­ło jej pełne czu­cie w dło­niach, ale z każdą go­dzi­ną ro­bi­ło się cie­plej, co da­wa­ło na­dzie­ję na po­pra­wę.

Przed po­łu­dniem do­tar­ła do dna do­li­ny. Pięk­ny, bu­ko­wy las, kwia­ty, cie­pło i jasne niebo po­pra­wi­ły jej na­strój, dzię­ki czemu ru­szy­ła szyb­ciej. Uważ­nie roz­glą­da­ła się za czymś do je­dze­nia. Było tutaj wiele ro­ślin i krze­wów, lecz nie znała ich i bała się, że się za­tru­je, więc je omi­ja­ła.

Do­tar­ła do spo­rej gór­skiej rzeki, która unie­moż­li­wi­ła jej dal­sze po­ru­sza­nie się w kie­run­ku cen­trum do­li­ny. Szła wzdłuż brze­gu, li­cząc na zna­le­zie­nie miej­sca, gdzie mo­gła­by prze­pra­wić się przez potok. Nie­ste­ty, po go­dzi­nie mar­szu rzeka stała się jesz­cze głęb­sza i bar­dziej ka­mie­ni­sta, a jej brzeg urwi­sty i nie­przy­ja­zny. Przy­po­mnia­ła sobie, że po tej stro­nie je­zio­ra jest wiele gęsto za­le­sio­nych wzgórz i nie ma sensu dalej po­dró­żo­wać w tym kie­run­ku, po­nie­waż szan­se na zna­le­zie­nie kogoś na tym od­lu­dziu były zni­ko­me. Mu­sia­ła iść na po­łu­dnio­wo-wschod­ni brzeg je­zio­ra, gdzie wi­dzia­ła zie­lo­ne łąki – tam miała naj­więk­sze szan­se na zna­le­zie­nie pa­ste­rzy lub tu­ry­stów.

Cof­nę­ła się do miej­sca, w któ­rym rzeka była naj­płyt­sza, i po­sta­no­wi­ła prze­pra­wić się na drugą stro­nę. Ro­ze­bra­ła się do naga i z ubra­niem i bu­ta­mi nad głową ru­szy­ła po śli­skich ka­mie­niach na drugi brzeg. Woda była lo­do­wa­to zimna, a prąd po­ry­wi­sty. Z każ­dym kro­kiem woda sta­wa­ła się głęb­sza a Emily coraz trud­niej było prze­ciw­sta­wiać się nur­to­wi. Gdy prze­kro­czy­ła śro­dek rzeki, gdzie woda się­ga­ła jej do po­ło­wy brzu­cha, są­dzi­ła, że naj­gor­sze już za nią, lecz ko­lej­ne kroki po­ka­za­ły, że się my­li­ła. Woda się­ga­ła jej już nie­mal do pier­si. Cudem utrzy­my­wa­ła rów­no­wa­gę, brnąc przed sie­bie ma­lut­ki­mi krocz­ka­mi. Dwa metry od brze­gu we­szła na wiel­ki, pła­ski głaz, dzię­ki czemu wy­nu­rzy­ła się z wody do pasa zmniej­sza­jąc napór wody. Pra­gnę­ła od­po­cząć po walce z nur­tem, lecz chłód po­ga­niał ją do dzia­ła­nia.

Za­pla­no­wa­ła ostat­nie metry drogi, wy­pa­tru­jąc w kry­sta­licz­nie czy­stej wo­dzie naj­więk­sze i naj­bar­dziej gład­kie ka­mie­nie. Żeby do­stać się na brzeg, mu­sia­ła zejść z wiel­kie­go głazu i zro­bić kilka kro­ków po ciem­nych ka­mie­niach wiel­ko­ści głowy. Wy­ba­da­ła stopą pod­ło­że i zro­bi­ła krok do przo­du. Ka­mień, na któ­rym sta­nę­ła, za­chwiał się. Pró­bu­jąc od­zy­skać rów­no­wa­gę, zro­bi­ła duży krok do przo­du, lecz tra­fi­ła stopą po­mię­dzy ostre kra­wę­dzie skał i prze­wró­ci­ła się, wy­pusz­cza­jąc z rąk ubra­nie. Oszo­ło­mio­na upad­kiem do lo­do­wa­to zim­nej wody w kilku szyb­kich, ner­wo­wych ru­chach do­pły­nę­ła do brze­gu i wspię­ła się na po­bli­ski głaz.

Obej­rza­ła się, żeby spraw­dzić, gdzie po­pły­nę­ły jej rze­czy. Zo­ba­czy­ła, jak jej spodnie i swe­ter od­pły­wa­ją na śro­dek rzeki nie­sio­ne sil­nym nur­tem. Buty uto­nę­ły i w ogóle ich nie do­strze­gła.

Zre­zy­gno­wa­na, po­ło­ży­ła się na gła­zie i za­czę­ła pła­kać. Cięż­ko dy­sza­ła i drża­ła z zimna. Wie­dzia­ła, że musi iść dalej, ale rwąca, lo­do­wa­ta woda zu­peł­nie ode­bra­ła jej siły. Zdo­by­ła się tylko na to żeby wspiąć się na szczyt głazu, gdzie do­cie­ra­ły pro­mie­nie słoń­ca. Po­ło­ży­ła się na roz­grza­nej skale na wznak, po­zwa­la­jąc żeby cie­pło wnik­nę­ło w jej ciało. Zmę­cze­nie i uczu­cie ulgi spra­wi­ło, że po­czu­ła się senna i szyb­ko za­snę­ła.

 

– Przy­po­mnij sobie!

Emily unio­sła się na łok­ciach i ro­zej­rza­ła wokół.

Ni­ko­go nie było.

Wsta­ła i po­wlo­kła się przed sie­bie. Mimo drzem­ki, wciąż czuła się zmę­czo­na i obo­la­ła, a głód skrę­cał jej wnętrz­no­ści. Nie była już w sta­nie się sku­pić. Wie­dzia­ła tylko, że musi iść.

Zro­bi­ło się jesz­cze cie­plej i po­ja­wi­ło się wiele no­wych ro­ślin. Długo po­wstrzy­my­wa­ła się przed spró­bo­wa­niem nie­zna­nych jej jagód i owo­ców krze­wów, lecz gdy zmę­cze­nie spra­wi­ło, że za­czę­ła po­ty­kać się o wła­sne nogi, pod­da­ła się i przy­sta­nę­ła.

Znaj­do­wa­ła się na skra­ju nie­wiel­kiej le­śnej po­la­ny, gdzie do dna lasu do­cie­ra­ło dużo świa­tła. Rosły tutaj bujne krze­wy przy­po­mi­na­ją­ce róże. Ich czer­wo­ne, mię­si­ste owoce zwi­sa­ły gęsto nawet na naj­niż­szych ga­łę­ziach. Uklę­kła i ze­rwa­ła całą garść owo­ców.

– Je­steś pewna, że to dobry po­mysł? – spy­tał ktoś za jej ple­ca­mi.

Za­mar­ła z dło­nią przy ustach, a póź­niej po­wo­li ob­ró­ci­ła w stro­nę, z któ­rej do­cho­dził głos. Na środ­ku po­la­ny stała młoda dziew­czy­na. Nie­zna­jo­ma miała dłu­gie, czar­ne włosy i ubra­na była w białą, let­nią su­kien­kę. Przy­glą­da­ła się Emily spo­koj­nie, cze­ka­jąc na jej re­ak­cję.

– Dzię­ki bogu! – jęk­nę­ła Emily z ulgą. – Bałam się, że ni­ko­go tu nie spo­tkam. Pro­szę, pomóż mi. Ktoś chyba mnie po­rwał…

– Nikt cię nie po­rwał – od­par­ła spo­koj­nie nie­zna­jo­ma.

– Co? – spy­ta­ła za­sko­czo­na Emily.

– Przy­po­mnij sobie.

Głos nie­zna­jo­mej był ła­god­ny i spra­wiał wra­że­nie peł­ne­go em­pa­tii, lecz to, co po­wie­dzia­ła, i tak przy­pra­wi­ło Emily o gęsią skór­kę. Ska­mie­nia­ła ze stra­chu.

– Kim je­steś? – spy­ta­ła bez tchu Emily, sku­pia­jąc całą swoją uwagę na nie­zna­jo­mej.

– Twoją ostat­nią szan­są – od­par­ła ko­bie­ta. – Chodź ze mną.

– Ni­g­dzie nie pójdę – sprze­ci­wi­ła się na­tych­miast Emily.

Nie­zna­jo­ma opu­ści­ła głowę. Jej lśnią­ce, dłu­gie włosy za­fa­lo­wa­ły w pro­mie­niach słoń­ca.

– Nie mogę ci tego za­bro­nić, ale ja na­praw­dę je­stem twoją ostat­nią szan­są – po­wie­dzia­ła cicho dziew­czy­na w bia­łej su­kien­ce.

– Co tu się dzie­je? Czy to ty mnie po­rwa­łaś?! – wy­krzy­cza­ła wście­kle Emily.

– Nikt cię nie po­rwał – od­par­ła nie­zna­jo­ma. – Wiesz to.

– Wiem? – wy­krztu­si­ła skon­ster­no­wa­na Emily.

– Wy­star­czy, że sobie przy­po­mnisz.

Emily jęk­nę­ła i upa­dła na bok. Chcia­ła pła­kać, ale nawet na to nie miała już sił. Po­ło­ży­ła się na ple­cach i za­mknę­ła oczy. Po­sta­ra­ła się jesz­cze raz przy­wo­łać wspo­mnie­nia.

– Przy­po­mnij sobie – po­wie­dzia­ła do sie­bie z na­ci­skiem.

Jej mąż był chory. Le­ka­rze nie da­wa­li mu wię­cej niż rok życia. Jeź­dzi­li po całym kraju, szu­ka­jąc osoby, która mo­gła­by mu pomóc, ale wszy­scy spe­cja­li­ści zgod­nie twier­dzi­li, że Sa­mu­el ma zni­ko­me szan­se na prze­ży­cie. Jej mąż wy­da­wał się po­go­dzo­ny z sy­tu­acją, lecz ona nie. Jej roz­pacz była tak wiel­ka, że nie­mal po­stra­da­ła zmy­sły. I wtedy po­ja­wi­ła się nowa na­dzie­ja. Umó­wio­no ją na spo­tka­nie z czło­wie­kiem, który twier­dził, że może pomóc Sa­mu­elo­wi. Pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia do­wie­dzia­ła się tylko tyle, że ist­nie­je pewne roz­wią­za­nie ich pro­ble­mów, lecz ta­jem­ni­czy męż­czy­zna nie chciał wy­ja­wić żad­nych szcze­gó­łów. Zda­wał się badać jej za­cho­wa­nie i de­ter­mi­na­cję. Pod­czas dru­gie­go spo­tka­nia do­wie­dzia­ła się, że le­kar­stwo, o któ­rym mowa, ma coś wspól­ne­go z ba­da­nia­mi na temat mózgu. Za­sko­czy­ło ją to, ale nie znie­chę­ci­ło. Pod­czas ko­lej­ne­go spo­tka­nia…

– Nie mogę – jęk­nę­ła Emily, czu­jąc, jak zbie­ra jej się na wy­mio­ty. Nie chcia­ła tego pa­mię­tać.

– Przy­po­mnij sobie – po­wie­dzia­ła jesz­cze raz nie­zna­jo­ma. Jej głos do­bie­gał teraz z bli­ska i miał w sobie wię­cej mocy. – Przy­po­mnij sobie, Emily.

Ba­da­nia nad mó­zgiem oka­za­ły się nie mieć nic wspól­ne­go z cho­ro­bą jej męża. Były to prace ma­ją­ce po­zwo­lić na sy­mu­lo­wa­nie za­cho­wa­nia mózgu. Dzię­ki za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii moż­li­we było ze­ska­no­wa­nie ca­łe­go mózgu wraz z za­cho­dzą­cy­mi w nim pro­ce­sa­mi na po­zio­mie po­je­dyn­czych ko­mó­rek, a na­stęp­nie stwo­rze­nie wir­tu­al­ne­go mo­de­lu mózgu i od­two­rze­nie oso­bo­wo­ści. Pro­gram prze­wi­dy­wał też stwo­rze­nie śro­do­wi­ska, gdzie oso­bo­wość wir­tu­al­na mogła funk­cjo­no­wać. Nie­ste­ty prace nad tym pro­jek­tem wciąż trwa­ły, a jej mąż miał małe szan­se na do­ży­cie dnia ich ukoń­cze­nia. Po­waż­ną prze­szko­dą w ba­da­niach były kwe­stie praw­ne oraz brak zdro­wych psy­chicz­nie, chęt­nych osób, które zgo­dzi­ły­by się na eks­pe­ry­men­ty na ich mó­zgach.

– Ja… – jęk­nę­ła Emily, przy­po­mi­na­jąc sobie, co się wtedy stało.

– Tak – po­twier­dzi­ła ko­bie­ta w bieli.

– Co ja zro­bi­łam…? – wy­krztu­si­ła bez tchu Emily, sze­ro­ko otwie­ra­jąc oczy z prze­ra­że­nia.

Długo pa­no­wa­ła cisza. Póź­niej nie­zna­jo­ma po­da­ła Emily rękę i po­mo­gła jej wstać. Ciem­no­wło­sa dziew­czy­na chwy­ci­ła ją pod ramię i ru­szy­ła wol­nym kro­kiem na za­chód. Jej dotyk był nie­zwy­kle de­li­kat­ny, a za­ra­zem pewny. Była cie­pła i pach­nia­ła la­wen­dą.

– Co ja zro­bi­łam…? – spy­ta­ła po­wtór­nie Emily nie­obec­nym gło­sem.

– To, co uzna­łaś za ko­niecz­ne, żeby ura­to­wać uko­cha­ną osobę – od­par­ła nie­zna­jo­ma po chwi­li mil­cze­nia.

– Czy ja osza­la­łam? – Emily miała wra­że­nie, że świat nagle zwol­nił. Jej oczy prze­sło­ni­ła mgła łez.

– Byłaś zroz­pa­czo­na i nie po­tra­fi­łaś my­śleć ra­cjo­nal­nie – od­par­ła ko­bie­ta. W jej gło­sie sły­chać było żal i tro­skę.

Emily za­czę­ła się trząść i nie­po­ha­mo­wa­nie łkać. Zu­peł­nie stra­ci­ła nad sobą pa­no­wa­nie. Nie wie­dzia­ła, jak długo wlo­kła się za prze­wod­nicz­ką. Rów­nie do­brze mogło to trwać pięć minut, jak i go­dzi­nę.

– Je­ste­śmy – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła nie­zna­jo­ma.

Emily pod­nio­sła głowę. Stały w pięk­nym parku, przed no­wo­cze­snym bu­dyn­kiem o czę­ścio­wo prze­szklo­nych ścia­nach. Kil­ka­set me­trów dalej, za bu­dyn­kiem, teren ob­ni­żał się ła­god­nie aż do mie­nią­cej się w pro­mie­niach słoń­ca, błę­kit­nej tafli je­zio­ra.

– Co to za miej­sce? – spy­ta­ła przez łzy Emily.

– Twój dom. Jeśli ze­chcesz – od­par­ła ko­bie­ta.

– Mój dom? – spy­ta­ła znów za­sko­czo­na Emily. Spoj­rza­ła nie­zna­jo­mej w oczy.

Przez głowę prze­mknę­ła jej myśl o Sa­mu­elu. Ru­szy­ła bie­giem do bu­dyn­ku. Sama nie wie­dzia­ła, skąd wzię­ła na to siły, ale w pięć minut prze­szu­ka­ła wszyst­kie po­miesz­cze­nia, gło­śno wy­krzy­ku­jąc imię męża. Gdy w końcu jej na­dzie­ja zga­sła, nie­mal upa­dła ze zmę­cze­nia. W oknie zo­ba­czy­ła nie­zna­jo­mą, która stała teraz z dru­giej stro­ny domu, ob­ser­wu­jąc je­zio­ro i szczy­ty gór na ho­ry­zon­cie. Wy­szła z bu­dyn­ku i sta­nę­ła obok niej. Nagle po­czu­ła, że od­zy­sku­je siły i prze­sta­je skrę­cać ją w żo­łąd­ku z głodu. Nie wie­dzia­ła, jak to moż­li­we, ale nie za­mie­rza­ła teraz tego ana­li­zo­wać.

– Nie ma go tu – po­wie­dzia­ła Emily pu­stym gło­sem.

– Nie, ale któ­re­goś dnia może tu tra­fić – od­par­ła po­wo­li dziew­czy­na. – Wła­śnie dla­te­go się tu zna­la­złaś.

– Nie ma na to dużej na­dziei, praw­da? – spy­ta­ła za­ska­ku­ją­co przy­tom­nie Emily.

– Jeśli nam nie po­mo­żesz, nie bę­dzie żad­nej – stwier­dzi­ła nie­zna­jo­ma. – Wciąż wiemy zbyt mało żeby roz­po­cząć pro­gram.

– Zo­sta­ło mu naj­wy­żej kilka mie­się­cy. Nie zdą­ży­my – od­par­ła zre­zy­gno­wa­na Emily.

– Tutaj czas pły­nie ina­czej niż na ze­wnątrz. Już przy­spie­szy­łaś naszą pracę, a jeśli teraz zde­cy­du­jesz się na dal­szą współ­pra­cę, są szan­se, że zdą­ży­my – wy­ja­śni­ła ko­bie­ta. Mó­wi­ła rze­czo­wym tonem, tak jakby sta­ra­ła się za­su­ge­ro­wać Emily, że mówi do­kład­nie to, co ma na myśli. Ist­nia­ły szan­se, lecz nie było pew­no­ści.

– Już wam po­mo­głam? – zdzi­wi­ła się Emily, zda­jąc sobie spra­wę, że te słowa nie­zna­jo­mej nie mają sensu.

Ciem­no­wło­sa dziew­czy­na ob­da­rzy­ła ją krót­kim, ale wy­mow­nym spoj­rze­niem.

– Je­steś tu po raz trze­ci – wy­ja­śni­ła.

– Po raz trze­ci? – Emily są­dzi­ła, że już nic jej nie za­sko­czy, ale naj­wy­raź­niej grubo się my­li­ła.

– Tak. Dzię­ki wpro­wa­dza­niu two­jej oso­bo­wo­ści do sy­mu­la­cji i prze­te­sto­wa­niu ca­łe­go sys­te­mu udało nam się zna­leźć wiele błę­dów i nie­do­sko­na­ło­ści. Wiemy też, że jesz­cze dużo pracy przed nami. – Nie­zna­jo­ma zro­bi­ła krót­ką pauzę. – Nie­ste­ty, nie wiem, czy bę­dzie­my mogli kon­ty­nu­ować ba­da­nia. To twoja ostat­nia szan­sa, je­steś tu po raz ostat­ni – po­wie­dzia­ła z prze­ję­ciem nie­zna­jo­ma.

– Dla­cze­go po raz ostat­ni? – spy­ta­ła Emily, czu­jąc, jak znów ob­le­wa ją zimny pot.

Ko­bie­ta ode­rwa­ła wzrok od ho­ry­zon­tu i spoj­rza­ła jej w oczy. Jej ciem­no­brą­zo­we, nie­mal czar­ne, tę­czów­ki były tak wy­raź­ne, że mogła do­strzec w nich każde włók­no.

– Gdy twój mąż nie zgo­dził się na prze­pro­wa­dze­nie na sobie eks­pe­ry­men­tów, a my nie zgo­dzi­li­śmy się prze­pro­wa­dzić na ich na tobie, wy­pi­łaś tru­ci­znę i oznaj­mi­łaś, że skoro nie­dłu­go umrzesz, to nie mu­si­my się oba­wiać o twoje zdro­wie i mo­że­my przy­stą­pić do dzia­ła­nia. Li­czy­łaś na to, że dzię­ki temu, co zro­bi­łaś, nie tylko przy­spie­szysz nasze ba­da­nia i zwięk­szysz szan­se Sa­mu­ela na prze­ży­cie, ale i prze­ko­nasz go, że trze­ba wal­czyć do końca. Nie wie­dzia­łaś, że ba­da­nia, które chcie­li­śmy wy­ko­nać, miały zająć całe mie­sią­ce, a nie kilka go­dzin, które nam dałaś. Zanim tru­ci­zna ode­bra­ła ci zmy­sły, do­wie­dzia­łaś się, że mu­sie­li­śmy po­mi­nąć sze­reg eks­pe­ry­men­tów i wpro­wa­dzi­my twoją świa­do­mość do nie­prze­te­sto­wa­nej w pełni wer­sji sy­mu­la­cji. Ostrze­gli­śmy cię, że jest duże ry­zy­ko, że eks­pe­ry­ment się nie po­wie­dzie i po­pro­si­li­śmy, żebyś jesz­cze raz wy­ra­zi­ła swoją wolę. Zro­zu­mia­łaś za­gro­że­nie i tuż przed śmier­cią two­je­go ciała po­pro­si­łaś, że­by­śmy wy­łą­czy­li sy­mu­la­cję, jeśli trzy razy prze­rwiesz eks­pe­ry­ment – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła z em­pa­tią w gło­sie.

– Ale… – Emily po­czu­ła, że ugi­na­ją się pod nią ko­la­na. Na­tych­miast zro­zu­mia­ła, co to ozna­cza.

– Zgo­dzi­łam się na to, po­nie­waż wiem, że czwar­ta próba nie ma sensu – wy­ja­śni­ła nie­zna­jo­ma.

– Dla­cze­go? – wy­krztu­si­ła Emily.

– Bo za­koń­czy­ła­by się tak samo, jak po­przed­nie. Je­stem tego pewna.

– A jak… – Emily prze­łknę­ła ślinę – za­koń­czy­ły się po­przed­nie próby?

– Trze­cia jesz­cze nie do­bie­gła końca – od­par­ła wy­mi­ja­ją­co nie­zna­jo­ma.

– Kiedy to na­stą­pi?

– Kiedy od­po­wiesz mi na py­ta­nie, które muszę ci teraz zadać – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta.

– Jakie py­ta­nie? – spy­ta­ła cicho Emily.

– Czy chcesz spró­bo­wać tutaj żyć i pomóc nam roz­wi­jać pro­gram NIEBO? – spy­ta­ła wznio­słym tonem nie­zna­jo­ma.

Emily spu­ści­ła wzrok. Choć nie pa­mię­ta­ła, co wy­da­rzy­ło się pod­czas dwóch po­przed­nich prób, było jasne, ja­kiej udzie­li­ła od­po­wie­dzi.

– Jak wy­glą­da­ły po­przed­nie próby? – spy­ta­ła jesz­cze raz, mimo wszyst­ko.

Ko­bie­ta chwi­lę mil­cza­ła, lecz w końcu kiw­nę­ła głową na znak, że od­po­wie na to py­ta­nie. 

– W pierw­szej obu­dzi­łaś się w tym domu – wska­za­ła bu­dy­nek dło­nią. – Tak samo, jak pod­czas tej próby, blo­ko­wa­łaś wspo­mnie­nia. Bie­ga­łaś po oko­li­cy, szu­ka­jąc po­mo­cy. W końcu wró­ci­łaś do domu i prze­ży­łaś tu dwa dni. Zro­zu­mia­łaś, że nie ma tu ni­ko­go i uspo­ko­iłaś się na tyle, aby przy­jąć do wia­do­mo­ści, jak tu tra­fi­łaś. Po ko­lej­nym dniu po­szłaś w góry, po­wie­dzia­łaś na głos, że to ko­niec i rzu­ci­łaś się ze skały. – Nie­zna­jo­ma pod­nio­sła jej pod­bró­dek, aby spoj­rzeć jej w oczy. – Wtedy uzna­li­śmy, że mu­si­my naj­pierw wzmóc w tobie wolę życia. – Opu­ści­ła rękę. – Druga próba roz­po­czę­ła się po dru­giej stro­nie je­zio­ra. Obu­dzi­łaś się naga, w środ­ku lasu. Szyb­ko do­strze­głaś dom i do­tar­łaś tu w ciągu dwóch go­dzin, szu­ka­jąc po­mo­cy. Znacz­nie szyb­ciej przy­po­mnia­łaś sobie, co się wy­da­rzy­ło, ale roz­pa­cza­łaś po­dob­nie, jak pod­czas pierw­szej próby. Po dobie spę­dzo­nej w domu przy­po­mnia­łaś sobie wszyst­ko, nawet to, co dzia­ło się po tym, jak wy­pi­łaś tru­ci­znę, aby zmu­sić nas do wy­ko­na­nia na sobie pierw­sze­go eks­pe­ry­men­tu. Są­dzi­li­śmy, że skoro po­go­dzi­łaś się z sy­tu­acją, to dasz sobie radę, ale my­li­li­śmy się. Po­szłaś nad je­zio­ro, wy­ką­pa­łaś się i usia­dłaś na brze­gu. Roz­pła­ka­łaś się i po­pro­si­łaś, byśmy wy­łą­czy­li sy­mu­la­cję.

– Pod­czas trze­ciej próby po­szli­ście na ca­łe­go – za­uwa­ży­ła Emily, nie wie­dząc, dla­cze­go się śmie­je.

– Tak. Prze­ży­łaś zimno, ból i głód. Po­sta­ra­li­śmy się byś wy­krze­sa­ła z sie­bie reszt­ki sił i po­ka­za­ła samej sobie, jak bar­dzo chcesz żyć.

Emily po­my­śla­ła, że wy­bra­li be­stial­ską me­to­dę, ale mu­sia­ła przy­znać, że im się udało.

Stały długo, pa­trząc na pięk­ny kra­jo­braz. Do­pie­ro teraz Emily za­uwa­ży­ła, że wszyst­ko wokół wy­da­je się za­ska­ku­ją­co wy­raź­ne. Jej słuch też był wy­ostrzo­ny, a pod sto­pa­mi czuła każde źdźbło trawy.

– Wy to stwo­rzy­li­ście? – spy­ta­ła Emily.

– Tak – od­par­ła nie­zna­jo­ma. – Ja to stwo­rzy­łam – spre­cy­zo­wa­ła.

– Sama? – Emily unio­sła głowę i przyj­rza­ła się twa­rzy nie­zna­jo­mej.

– Tak… – od­par­ła, ki­wa­jąc głową, ko­bie­ta.

– Ale… Jak tego do­ko­na­łaś? Prze­cież ty nie masz nawet dwu­dzie­stu pię­ciu lat?

– A ile ty masz lat? – spy­ta­ła nie­zna­jo­ma, uśmie­cha­jąc się ką­ci­kiem ust.

Emily już chcia­ła od­po­wie­dzieć, że trzy­dzie­ści pięć, ale gdy spo­strze­gła dziw­ny uśmiech nie­zna­jo­mej, po­wstrzy­ma­ła się i przyj­rza­ła się swoim dło­niom i resz­cie ciała. Była brud­na i po­ra­nio­na, ale bez wąt­pie­nia wy­glą­da­ła znacz­nie mło­dziej niż są­dzi­ła. Jej skóra była gład­ka i zdro­wa, brzuch pła­ski i umię­śnio­ny, a pier­si kształt­ne i jędr­ne.

Nie­zna­jo­ma do­tknę­ła jej pod­bród­ka i jesz­cze raz spoj­rza­ła jej w oczy. Emily po­czu­ła mro­wie­nie w całym ciele.

– Mam znacz­nie wię­cej lat niż ty – wy­ja­śni­ła nie­zna­jo­ma.

Emily jesz­cze raz spoj­rza­ła na swoje ciało. Po­trzą­snę­ła głową, nie mogąc uwie­rzyć swoim wła­snym oczom – w ciągu kilku se­kund znik­nę­ły wszyst­kie rany i za­bru­dze­nia, a na gło­wie po­ja­wi­ły się bujne, ciem­ne włosy.

– Jak… – za­czę­ła Emily, ale szyb­ko zdała sobie spra­wę, że py­ta­nie o to, jak tego do­ko­na­ła nie ma więk­sze­go sensu. – Ile masz lat? – spy­ta­ła osta­tecz­nie, wra­ca­jąc do te­ma­tu.

Nie­zna­jo­ma znów uśmiech­nę­ła się ką­ci­kiem ust.

– Gdyby li­czyć to w nor­mal­nej, ludz­kiej skali, to ponad sto pięć­dzie­siąt.

Emily po raz pierw­szy w życiu po­czu­ła, jak bez­wied­nie opada jej szczę­ka.

– To nie­moż­li­we – stwier­dzi­ła po chwi­li mil­cze­nia.

– W tej sy­mu­la­cji wszyst­ko zro­bio­ne jest bar­dzo po­rząd­nie, przez co wy­ma­ga spo­rej mocy ob­li­cze­nio­wej i czasu. Jest tu też wiele błę­dów, które ją spo­wal­nia­ją. Tak na­praw­dę do­pie­ro roz­wi­jam to śro­do­wi­sko. Czas pły­nie tutaj nie­mal tak samo wolno, jak w świe­cie ze­wnętrz­nym. Ja żyłam w dużo prost­szej sy­mu­la­cji, gdzie czas biegł znacz­nie szyb­ciej.

– A tak na­praw­dę, ile masz lat? – do­py­ty­wa­ła Emily.

– Tak na­praw­dę mam wła­śnie sto pięć­dzie­siąt – od­par­ła z peł­nym uśmie­chem nie­zna­jo­ma. – W świe­cie wir­tu­al­nym po­ję­cie czasu uzy­sku­je jesz­cze bar­dziej roz­bu­do­wa­ne zna­cze­nie, niż w świe­cie ze­wnętrz­nym – wy­ja­śni­ła. – Ro­zu­miem jed­nak, że py­tasz o to, ile mia­ła­bym lat, gdy­bym żyła w świe­cie ze­wnętrz­nym. Dwa­dzie­ścia.

Emily po­krę­ci­ła głową i kilka razy za­mru­ga­ła. Sama była uwa­ża­na za nie­zwy­kle bły­sko­tli­wą osobę, lecz wy­glą­da­ło na to, że spo­tka­ła kogoś o wręcz nie­wy­obra­żal­nych zdol­no­ściach. Jak przez mgłę przy­po­mi­na­ła sobie, że kilka lat wcze­śniej zmar­ła pewna dziew­czy­na, którą ogło­szo­no ge­niu­szem wszech cza­sów, ale nie miała pew­no­ści, czy jej to­wa­rzysz­ka to ta sama osoba.

– Wy­da­je się nie­moż­li­we, aby mógł tego do­ko­nać jeden czło­wiek – po­wie­dzia­ła Emily.

– Świa­ty wir­tu­al­ne stwo­rzy­łam sama, ale zanim za­czę­łam je bu­do­wać po­ma­ga­li mi inni. Teraz też je­stem w kon­tak­cie z wie­lo­ma oso­ba­mi na ze­wnątrz – wy­ja­śni­ła tonem wska­zu­ją­cym na ol­brzy­mi sza­cu­nek do ludzi, któ­rzy z nią pra­co­wa­li. – Nie po­win­naś czuć się onie­śmie­lo­na – pa­mię­taj, że ja już nie je­stem czło­wie­kiem.

– A kim je­steś? – spy­ta­ła cicho Emily. Na chwi­lę za­po­mnia­ła o od­de­chu.

– Uwa­żam, że w kwe­stii psy­chicz­nej wciąż na­le­żę do ga­tun­ku Homo sa­piens, ale na pewno sta­no­wię inny pod­ga­tu­nek. Sądzę, że mogę się na­zwać Homo sa­piens vir­tu­alis. – Unio­sła brew. – Ty też nie je­steś już zwy­kłym czło­wie­kiem. Jeśli z nami po­zo­sta­niesz, twoje moż­li­wo­ści rów­nież znacz­nie się zwięk­szą.

– Co będę po­tra­fi­ła? – spy­ta­ła oży­wio­na Emily.

– Bę­dziesz mogła za­trzy­mać czas dla in­nych prze­by­wa­ją­cych tu osób oraz two­rzyć nie­któ­re rze­czy z po­mo­cą myśli. Jeśli ze­chcesz, nie bę­dziesz mu­sia­ła jeść i spać. Myślę, że to na po­czą­tek wy­star­czy.

Emily kiw­nę­ła głową na znak, że ro­zu­mie. Mu­sia­ła przy­znać, że per­spek­ty­wa po­sia­da­nia tak nie­sa­mo­wi­tych zdol­no­ści była ku­szą­ca.

– Jest jesz­cze coś – pod­ję­ła dziew­czy­na w bieli. – Mu­sisz wie­dzieć, że lu­dzie, któ­rzy tu przy­bę­dą, nie będą pa­mię­tać wszyst­kie­go ze swo­je­go po­przed­nie­go życia, nie będą mogli mieć dzie­ci i nie będą od­czu­wa­li ta­kie­go po­żą­da­nia, jak na ze­wnątrz. Pa­mięć uczuć, ta­kich jak fi­zycz­na mi­łość czy nie­na­wiść, też zo­sta­nie ogra­ni­czo­na. W Do­li­nie bę­dzie można ko­chać i nie­na­wi­dzić, ale uczu­cia te będą miały inny wy­miar niż na ze­wnątrz. W szcze­gól­no­ści ogra­ni­czo­ne zo­sta­ną gniew i chęć ze­msty.

– Mój mąż? – spy­ta­ła Emily.

– Nie bę­dzie wy­jąt­kiem. Z racji tego, że bę­dziesz tutaj naj­waż­niej­sza, po­sta­ra­my się o to, żeby cię nie roz­po­znał, do­pó­ki w pełni nie po­go­dzi się z losem. Gdyby przy­po­mniał sobie wszyst­ko przed­wcze­śnie – w szcze­gól­no­ści to, co zro­bi­łaś, aby go ura­to­wać – mie­li­by­śmy spory pro­blem. Tak jak dla wszyst­kich, przy­by­cie tutaj bę­dzie dla niego dużym szo­kiem, a świa­do­mość tego, że po­peł­ni­łaś sa­mo­bój­stwo, aby zdo­być choć cień szan­sy na jego ra­tu­nek, mo­gła­by spo­tę­go­wać wstrząs.

Nie­zna­jo­mej nie można było za­rzu­cić braku szcze­ro­ści. Takie oświad­cze­nie na pewno nie miało sta­no­wić ar­gu­men­tu dla Emily za po­zo­sta­niem w pro­gra­mie.

– Dla­cze­go? – spy­ta­ła po chwi­li za­sta­no­wie­nia Emily. – Czy to nie wła­śnie uczu­cia, które chcesz tłu­mić, czy­nią nas ludź­mi?

– Homo sa­piens vir­tu­alis. Pa­mię­taj – od­par­ła dziew­czy­na. – Ten pro­jekt nie przy­pad­kiem nosi nazwę NIEBO. Chcę, aby to miej­sce było lep­sze niż świat na ze­wnątrz. Ne­ga­tyw­ne uczu­cia po­zo­sta­ną, lecz nie bę­dzie tu mor­dów, gwał­tów i po­waż­nych zwy­rod­nień. Cała resz­ta bę­dzie bar­dzo po­dob­na.

Emily nie wie­dzia­ła, co po­wie­dzieć. Z jed­nej stro­ny chcia­ła się bun­to­wać, lecz z dru­giej ro­zu­mia­ła pra­gnie­nia stwo­rze­nia lep­sze­go świa­ta. Nor­mal­nie uzna­ła­by to za nie­moż­li­we, lecz była teraz w świe­cie wir­tu­al­nym, nie fi­zycz­nym.

Stały przez chwi­lę bez słowa.

– Do kiedy mam czas na od­po­wiedź? – spy­ta­ła Emily.

– Do za­cho­du słoń­ca – od­par­ła dziew­czy­na i ru­szy­ła przed sie­bie. – Będę nad je­zio­rem.

Emily stała jesz­cze przez chwi­lę, ob­ser­wu­jąc je­zio­ro, po czym po­szła do domu. W sza­fie zna­la­zła ubra­nia ide­al­nie pa­su­ją­ce do jej syl­wet­ki, a w lo­dów­ce – swoje ulu­bio­ne prze­ką­ski i skład­ni­ki po­traw. Nie była już bar­dzo głod­na, ale i tak skosz­to­wa­ła uko­cha­ne­go żół­te­go sera i cia­sta cze­ko­la­do­we­go, żeby de­lek­to­wać się ich sma­kiem. Do­my­śla­ła się, że nie­zna­jo­ma mogła ją ubrać i na­kar­mić do syta jedną myślą, lecz była jej wdzięcz­na za to, że tego nie zro­bi­ła – chcia­ła jesz­cze chwi­lę po­czuć się tak, jak gdyby była zwy­kłym czło­wie­kiem.

Było cie­pło, lecz roz­pa­li­ła w ko­min­ku, po­nie­waż chcia­ła zo­ba­czyć pło­mie­nie. Nie my­śla­ła o de­cy­zji, którą mu­sia­ła pod­jąć – po pro­stu cie­szy­ła się ma­ły­mi przy­jem­no­ścia­mi. Jej nowe zmy­sły były nie­sły­cha­nie wy­czu­lo­ne, lecz nie roz­pra­sza­ły uwagi, dzię­ki czemu mogła bez pro­ble­mu po­dzi­wiać zna­le­zio­ne w domu przed­mio­ty z jej po­przed­nie­go życia oraz wiele ta­kich, które wcze­śniej chcia­ła po­sia­dać.

Przez go­dzi­nę sie­dzia­ła przed ko­min­kiem, pa­trząc w ogień. Nigdy wcze­śnie nie są­dzi­ła, że ogień może być tak pięk­nym zja­wi­skiem. Jego po­ma­rań­czo­wo-żół­te bły­ski na tle czer­wo­nych wę­giel­ków cał­ko­wi­cie po­chło­nę­ły jej uwagę i po­zwo­li­ły się od­prę­żyć.

Wy­szła na ze­wnątrz i długo prze­cha­dza­ła się po parku, wą­cha­jąc kwia­ty oraz przy­glą­da­jąc się drze­wom i pta­kom. Na ścież­ce spo­tka­ła pięk­nie ubar­wio­ną jasz­czur­kę wy­grze­wa­ją­cą się na słoń­cu. Za­sta­na­wia­ła się, czy fakt, że to wszyst­ko jest sy­mu­la­cją, na­praw­dę jej prze­szka­dza i dość szyb­ko do­szła do wnio­sku, że nie. Była le­ka­rzem i do­sko­na­le wie­dzia­ła, że to, co czuje, widzi i sły­szy czło­wiek, to wra­że­nia zmy­sło­we, a nie praw­dzi­wy obraz świa­ta. W grun­cie rze­czy umysł rów­nież do­ko­ny­wał sy­mu­la­cji rze­czy­wi­sto­ści. W Do­li­nie było to po pro­stu bar­dziej do­słow­ne.

Usia­dła na ławce. Jej cień stał się bar­dzo długi. Nad­szedł czas na pod­ję­cie de­cy­zji. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i wy­pu­ści­ła po­wie­trze przez usta. Po jej po­licz­kach po­pły­nę­ły łzy. Uśmiech­nę­ła się wie­dząc, że nie musi długo za­sta­na­wiać się nad od­po­wie­dzią na py­ta­nie nie­zna­jo­mej. Wsta­ła i ru­szy­ła w stro­nę je­zio­ra.

Ko­bie­ta sie­dzia­ła na roz­grza­nej w pro­mie­niach słoń­ca skale tuż przy brze­gu je­zio­ra. Wy­glą­da­ła jak posąg wy­rzeź­bio­ny z naj­lep­sze­go mar­mu­ru. Jej rysy twa­rzy i syl­wet­ka były tak do­sko­na­łe, że spra­wia­ły wra­że­nie nie­rze­czy­wi­stych.

– Mam jeden wa­ru­nek – po­wie­dzia­ła Emily.

– Jaki to wa­ru­nek? – spy­ta­ła ko­bie­ta, wska­zu­jąc brodą, żeby Emily przy niej usia­dła.

– Chcę pa­mię­tać wszyst­ko ze swo­je­go życia oraz próby, któ­rych nie prze­szłam.

– Wiesz, że bę­dziesz przez to cier­pieć? – spy­ta­ła z tro­ską w gło­sie nie­zna­jo­ma.

– Tak, ale to spra­wi, że będę sil­niej­sza – od­par­ła pew­nie Emily.

– To, że bę­dziesz sil­niej­sza, wcale nie ozna­cza, że bę­dzie ci ła­twiej z tym żyć – za­uwa­ży­ła ko­bie­ta.

– Mam pro­ble­my z przy­po­mnie­niem sobie wielu fak­tów ze swo­je­go życia, ale pa­mię­tam, jakie mia­łam prio­ry­te­ty i ja­ki­mi za­sa­da­mi kie­ro­wa­łam się w życiu. Od dziec­ka byłam cie­ka­wa świa­ta i dużo się uczy­łam, po­nie­waż uwa­ża­łam, że zdo­by­wa­nie wie­dzy roz­wi­ja moją świa­do­mość i czyni mnie bar­dziej war­to­ścio­wą. Chcia­łam znać praw­dę, nawet wtedy, gdy miała ona oka­zać się bru­tal­na i trud­na do znie­sie­nia. Chcę, aby tak po­zo­sta­ło.

– Do­brze – od­par­ła dziew­czy­na. Na jej ustach po­ja­wił się cień uśmie­chu.

Emily znów po­czu­ła mro­wie­nie w całym ciele. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i za­mknę­ła oczy. Jej wspo­mnie­nia znów stały się wy­raź­ne. Przy­po­mnia­ła sobie po­przed­nie dni spę­dzo­ne w Do­li­nie. Póź­niej długo od­twa­rza­ła z pa­mię­ci ważne wy­da­rze­nia ze swo­je­go życia.

Gdy otwo­rzy­ła oczy, słoń­ce za­czę­ło cho­wać się za od­le­głe szczy­ty gór.

– Chcę żyć – po­wie­dzia­ła uro­czy­ście, ocie­ra­jąc łzę z po­licz­ka.

Koniec

Komentarze

Witam no­we­go użyt­kow­ni­ka!

 

Jeśli to Twój de­biut, to cał­kiem udany. Opo­wia­da­nie po­sia­da nie­do­cią­gnię­cia, ale są to dro­bia­zgi. Wy­ła­pa­łem kilka li­te­ró­wek:

 

Lecąc, po­my­śla­ła, że taki ko­niec jest lep­szy niż śmierć z głosu i wy­zię­bie­nia lub pod­czas tor­tur – głodu

 

– Przy­po­mnij sobie – po­wie­dział jesz­cze raz nie­zna­jo­ma – po­wie­dzia­ła

 

Dzię­ki bogu! – Emily jęk­nę­ła z ulga

Bogu z dużej li­te­ry, po myśl­ni­ku naj­le­piej wy­glą­da cza­sow­nik, ulgą. Zatem:

Dzię­ki Bogu! – jęk­nę­ła Emily z ulgą

 

Poza tymi szcze­gó­ła­mi było też tro­chę bra­ku­ją­cych prze­cin­ków, ale nie­du­żo.

 

Fajny motyw, może tro­chę okle­pa­ny, ale mimo wszyst­ko cie­ka­wie przez Cie­bie przed­sta­wio­ny. Wę­drów­ka przez lasy i śnie­gi odro­bi­nę się dłuży, nie za­szko­dzi­ło­by wy­ciąć stam­tąd ze dwa aka­pi­ty, ale to tylko moja opi­nia.

 

Po­zdra­wiam!

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Jak dla mnie – tro­chę za słaby współ­czyn­nik wy­da­rzeń do zna­ków, przez to tekst nieco mnie nużył.

Ale na­pi­sa­ne cał­kiem przy­zwo­icie.

śmierć z głosu i wy­zię­bie­nia lub pod­czas tor­tur.

Li­te­rów­ka, nawet za­baw­na.

Woda się­ga­ła jej już nie­mal do pier­si i cudem utrzy­my­wa­ła rów­no­wa­gę,

Kto utrzy­my­wał rów­no­wa­gę? Bo wy­glą­da na to, że woda.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­pra­wio­ne. Dzię­ki za wska­za­nie błę­dów i su­ge­stie.

 

Cie­szę się, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło. Być może po­ja­wią się inne opo­wia­da­nia, któ­rych akcja bę­dzie roz­gry­wać się w tym świe­cie. Koń­czę też książ­kę, w któ­rej Emily i Sa­mu­el są jed­ny­mi z głów­nych bo­ha­te­rów.

Jeśli cho­dzi o roz­wle­kłość opo­wia­da­nia… Za­wsze mia­łem pro­blem z tym, że pi­sa­łem zbyt skró­to­wo, a pra­wie cały tekst sta­no­wi­ły dia­lo­gi – wy­glą­da na to, że wresz­cie się tego wy­zby­łem. Szko­da, że po­pa­dłem ze skraj­no­ści w skraj­ność.

Jej pa­mięć nie znik­nę­ła zu­peł­nie, lecz jej wspo­mnie­nia wy­da­wa­ły się jej bar­dzo od­le­głe

za­im­ko­za

znów się roz­pła­ka­ła, ale nie za­trzy­ma­ła się.

Kilka me­trów dalej ko­ry­tarz roz­sze­rzył się

Po­czu­ła się słabo, opar­ła się o ścia­nę i osu­nę­ła na ko­la­na. Wiał prze­ni­kli­wy, zimny wiatr, ale znów zro­bi­ło się jej go­rą­co. Jej myśli roz­bie­gły się i długo nie mogła się ru­szyć.

się­ko­za

w bun­krze, czy pod­zie­miach

zbęd­ny prze­ci­nek (pew­nie było wię­cej, ale nie zwra­ca­łem już potem uwagi)

Za­sło­ni­ła usta dłoń­mi, zda­jąc sobie spra­wę, że nie ma szans się stąd wy­do­stać. Była uwię­zio­na

teraz to, wcze­śniej pła­cze… dla­cze­go ta pani za­cho­wu­je się jak mała dziew­czyn­ka (nie żeby się nie zda­rza­ło… ale czy to ma uza­sad­nie­nie?)

Echo jej głodu znów oka­za­ło się sil­niej­sze niż się tego spo­dzie­wa­ła, wy­wo­łu­jąc ból uszu

 (chyba) li­te­rów­ka

Woda była lo­do­wa­to zimna, a prąd po­ry­wi­sty. Z każ­dym kro­kiem woda sta­wa­ła się głęb­sza i trud­niej jej było prze­ciw­sta­wiać się nur­to­wi.

Tu jest kilka spraw: naj­pierw po­wtó­rze­nie, potem masz zmia­nę pod­mio­tu (wo­dzie było trud­niej)

Wi­dzia­łem wię­cej drob­ni­cy, ale już nie wy­pi­sy­wa­łem wszyst­kie­go.

 

Nie naj­go­rzej. Moim zda­niem słabo umo­ty­wo­wa­łeś wę­drów­kę bo­ha­ter­ki, zwłasz­cza próbę zej­ścia. Potem pró­bu­je się mnie prze­ko­nać, że to mądra bo­ha­ter­ka była, ale jakoś mia­łem o niej zda­nie zu­peł­nie od­mien­ne. Sto­su­nek licz­by zna­ków do tre­ści dla mnie cał­kiem w po­rząd­ku (tu się za­wsze nie zga­dza­my z Fin­klą). Warsz­tat można by nieco po­pra­wić, po­mysł znany – sam mam zresz­tą na kon­cie po­dob­ny tekst, mo­żesz po­szu­kać, jeśli masz ocho­tę – ale nie po­wszech­ny. Czy­ta­ło się nie­źle.

Dobry start. Dobry z plu­sem.

Za­cie­ka­wi­łeś mnie Khy­zie, bo przed­sta­wi­łeś cał­kiem zaj­mu­ją­cy świat i choć miej­sca­mi mia­łam wra­że­nie, że zbyt­nio roz­wle­kasz opo­wieść, czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem.

O wy­ko­na­niu mo­gła­bym po­wie­dzieć, że jest cał­kiem nie­złe, gdyby nie prze­szka­dza­ły mi po­wtó­rze­nia, nad­uży­wa­nie za­im­ków i różne uster­ki. Zda­rza­ją się też zda­nia, które można zro­zu­mieć nie­zgod­nie z Two­imi in­ten­cja­mi.

Mam na­dzie­je, że ko­lej­ne opo­wia­da­nia będą na­pi­sa­ne coraz le­piej. ;)

 

Każdy frag­ment jej ciała zda­wał się pło­nąć żywym ogniem. Miała wra­że­nie, że ktoś wy­pa­la jej oczy. Wszyst­kie jej myśli, całe jej je­ste­stwo… – Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Nic jej nie bo­la­ło… – Nic nie bo­la­ło

 

Przy­wo­ła­ne ob­ra­zy miejsc i ludzi wy­wo­ły­wa­ły w niej uczu­cia… – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Bar­dzo długo prze­szu­ki­wa­ła ko­ry­tarz, szu­ka­jąc cze­go­kol­wiek… – Tu także.

 

Trzy­ma­jąc w dłoni ka­wa­łek skały, ru­nę­ła w dół. – Masło ma­śla­ne. Czy mogła runąć w górę?

Wy­star­czy: Trzy­ma­jąc w dłoni ka­wa­łek skały, ru­nę­ła.

 

spró­bo­wa­ła wy­szu­kać źró­dło naj­więk­sze­go bólu. Bo­la­ły ją plecy, ale wy­glą­da­ło na to, że krę­go­słup i żebra ma całe. Ręce też nie były zła­ma­ne. Do­pie­ro gdy spró­bo­wa­ła po­ru­szyć no­ga­mi, jej mied­ni­ca za­pul­so­wa­ła sil­nym bólem. Unio­sła się na łok­ciach i usia­dła z syk­nię­ciem. Ból był nie­zno­śny… – Po­wtó­rze­nia.

 

Na szczę­ście dłu­gie pu­cho­we spodnie… – Zbęd­ne do­okre­śle­nie, bo chyba nie ma krót­kich pu­cho­wych spodni.

 

Po kil­ku­krot­nym upad­ku i sto­cze­niu się po nie­wiel­kim stoku… – Może: Po kil­ku­krot­nym upad­ku i sto­cze­niu się po nie­wiel­kim zbo­czu

 

zdo­ła­ła ze­brać je­dy­nie garść jagód, która nawet w czę­ści nie za­spo­ko­iła jej głodu. – …zdo­ła­ła ze­brać je­dy­nie garść jagód, które nawet w czę­ści nie za­spo­ko­iły jej głodu.

Ze­bra­ła garść jagód, ale to ja­go­dy, nie garść, miały za­spo­ko­ić głód.

 

Woda była lo­do­wa­to zimna, a prąd po­ry­wi­sty. – Po­ry­wi­sty może być wiatr, prąd chyba nie.

Pro­po­nu­ję: Woda była lo­do­wa­to zimna, a prąd rwący/ wart­ki.

 

Z każ­dym kro­kiem woda sta­wa­ła się głęb­sza i trud­niej jej było prze­ciw­sta­wiać się nur­to­wi. – Ze zda­nia wy­ni­ka, że nur­to­wi prze­ciw­sta­wia­ła się coraz głęb­sza woda.

 

dzię­ki czemu wy­nu­rzy­ła się z wody do pasa i zmniej­szy­ła napór wody. – Ra­czej: …dzię­ki czemu wy­nu­rzy­ła się z wody do pasa i zmniej­szy­ł się napór wody.

 

Obej­rza­ła się za sie­bie, żeby spraw­dzić, gdzie po­pły­nę­ły jej rze­czy. – Masło ma­śla­ne. Czy mogła obej­rzeć się przed sie­bie? 

Wy­star­czy: Obej­rza­ła się… Lub: Spoj­rza­ła za sie­bie… 

 

Co ja zro­bi­łam… – wy­krztu­si­ła bez tchu Emily… – Bra­ku­je py­taj­ni­ka.

 

gdy przyj­rza­ła się dziw­ne­mu uśmie­cho­wi nie­zna­jo­mej, po­wstrzy­ma­ła się i przyj­rza­ła się… – Po­wtó­rze­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tech­nicz­nie jest przy­zwo­icie. Mnie naj­bar­dziej de­ner­wo­wa­ły nad­uży­wa­ne za­im­ki. Przed­sta­wio­ny świat jed­nak jest cie­ka­wy, hi­sto­ria zaj­mu­ją­ca, choć fak­tycz­nie – nie­któ­re frag­men­ty zbyt­nio się dłu­ży­ły.

Pod­su­mo­wu­jąc: jest okej, ale bez fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ku­ję wszyst­kim za wni­kli­wą ana­li­zę oraz ko­men­tarz. To bar­dzo po­moc­ne.

Za­sto­so­wa­łem się do więk­szo­ści uwag. Część po­wtó­rzeń i in­nych błę­dów po­zo­sta­wi­łem, po­nie­waż ich ko­rek­ta wy­ma­ga­ła­by dużej in­ge­ren­cji w tekst, a nie chcę tego robić. Po­sta­ram się po pro­stu uni­kać tych błę­dów w przy­szło­ści. 

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka