- Opowiadanie: Rocky Drago - Kwestia skutków III

Kwestia skutków III

Oceny

Kwestia skutków III

 Dojście do podstawy wzgórza zajęło im z górą pół godziny, jako że droga prowadziła na wskroś przez całą osadę, później biegnąc jeszcze jakiś kawałek pośród okalających ją pastwisk. Avaret obejrzał się po raz ostatni przed rozpoczęciem wspinaczki, omiatając wzrokiem nieodległe budynki Srebrniska oraz prowadzącą do miasteczka drogę. Lenli zatrzymała się kilka kroków wyżej, opierając prawą dłonią o jedno z rosnących wzdłuż ścieżki drzew.

– Zastanawia mnie jedna rzecz – rzekł Avaret. – Nie spotkaliśmy jak dotąd nikogo z plemienia Gorla, pomimo, że dość sporo czasu spędziliśmy w samym Srebrnisku, jak i jego okolicy. Dlaczego?

Lenli uśmiechnęła się, jak gdyby od dłuższego czasu spodziewała się tego pytania.

– Oni nie żyją pośród nas – odparła – a przynajmniej nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Mają swoją kolonię poza osadą, w pobliżu kopalń. Pojawiają się jednak dość często w Srebrnisku, a każda taka wizyta kończy się ostatnio źle.

Nim skończyła mówić, Avaret dojrzał ponad jej ramieniem jakichś jeźdźców, niespiesznie pokonujących drogę w dół wzniesienia. Z daleka potrafił już dostrzec, że rysy ich twarzy różnią się dość znacznie od kanonu kaermeńskiej urody: pociągłe, szczupłe twarze o długich nosach przydawały obliczom każdego z trzech mężczyzn pewnego rodzaju zwierzęcej drapieżności. Zauważywszy, że wzrok Avareta skupił się na czymś za jej plecami, Lenli obróciła się niepewnie. To, co zobaczyła sprawiło, że cofnęła się o kilka kroków tak, aby znaleźć się bliżej najemnika.

– To oni – rzuciła na wpół ściszonym głosem. – Gorlanie.

– Czego tutaj szukają? – spytał Ervill dołączając do Avareta i Lenli. Tamrok przyczaił się tuż za jego plecami z niepokojem spoglądając w górę.

– Nie wspomniałam wam wcześniej, że ojciec jest właścicielem jednej z kopalń – wyjaśniła Lenli, z wolna wypowiadając każde ze słów. Elf skomentował tę informację krótkim gwizdnięciem. – Ludzie, którzy w niej pracują, regularnie przyjeżdżają do niego po zapłatę. Ostatnio coraz częściej, mimo, że w kopalni nie ma już prawie srebra. Ojciec wstrzymuje się z jej zamknięciem w obawie przed gniewem górników.

Cholernie dobry interes – zdążyło przemknąć przez myśl Avaretowi, nim trójka jeźdźców zatrzymał się przed nimi. Miny mieli bardzo zadowolone, do wierzchowca jednego z nich przytroczona była pokaźna sakwa, która pobrzękiwała przy każdym ruchu konia.

– Witaj Lenli – rzekł mężczyzna znajdujący się na czele całej trójki. Nieprzyjemny uśmiech zatańczył na jego twarzy, gdy przebiegał wzrokiem postać dziewczyny. Zniknął zupełnie nagle w momencie, w którym dojrzał osobę Tamroka. Zeskoczył z konia, splunął soczyście na ziemię i podszedł do wystraszonego kudłacza, nie zwracając większej uwagi na obu najemników. Jego towarzysze postanowili go wesprzeć, cokolwiek zamierzał zrobić.

– Co to za szkarada, co Lenli? – wycedził wbijając nieprzeciętnie długi palec wskazujący w pierś Tamroka. – Wydaje ci się, że Mazub dobrze patrzy na to, że dobierasz sobie takie towarzystwo?

Prawica Avareta niczym strzała poszybowała w kierunku wyciągniętej ręki, łapiąc ją za nadgarstek.

– Lenli gówno obchodzi, co o tym wszystkim myśli Mazub – rzekł spokojnie, wyginając kończynę Gorlanina z taką siłą, że ten pomimo rozpaczliwych prób nie był w stanie mu się przeciwstawić. Widząc to pozostała dwójka postanowiła pójść z odsieczą zmuszanemu przez Avareta do powolnego zgięcia kolan towarzyszowi. Wściekłość wymalowana na ich obliczach musiała nagle ustąpić miejsca strachowi, gdy na spotkanie pofrunął im dobyty znienacka miecz Ervilla. Postąpili dwa kroki w tył, aby znaleźć się w miarę bezpieczniej odległości od śmiercionośnego oręża.

– Zabierajcie się stąd, ale już – warknął Avaret puszczając w końcu ściskaną rękę. Jej właściciel jęknął z cicha, łapiąc się za obolały nadgarstek. Rzucił Avaretowi pełne nienawiści spojrzenie. Dosiadł konia ani na chwilę nie odwracając odeń wzroku.

– Pilnuj się dziewczyno – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie zawsze będziesz mieć tyle szczęścia.

Lenli nie odpowiedziała nic, hardo zadzierając głowę. Reakcja najemników musiała wywrzeć na niej spore wrażenie, dodając pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa.

– Dobra, spierdalać stąd, sio! – rzucił Ervill, grożąc mężczyznom uniesionym ostrzem. Podziałało. Spięli konie i pognali przed siebie, ani razu nie oglądając się przez ramię.

– Dawno nie widziałam czegoś takiego – rzekła Lenli, przywołując na twarz ciepły uśmiech.

Avaret wzruszył jedynie ramionami. Opór wobec kogoś, kto obraża jego przyjaciela wydawał mu się najzwyklejszą rzeczą w świecie, obojętne, kto by to robił. Zerknął na Tamroka, który zdawał się być jeszcze bardziej przygaszony, niż do tej pory.

– Nie trap się – zwrócił się do niego. – Nie waż się myśleć, że to z tobą jest coś nie tak. Nie zdążyłeś jak do tej pory nikomu zaszkodzić, wszystkie szykany pod twoim adresem są nieuzasadnione i będą się zawsze spotykać z moim sprzeciwem. Tak jak teraz. Zrozumiano?

– Avaret ma rację – poparł przyjaciela Ervill, nadając swemu głosowi poważny, niepodobny do niego ton. – Nie martw się tymi barbarzyńcami.

– Dziękuję – Tamrok skinął nieznacznie głową. Jego spojrzenie pobłądziło chwilę po rosnących wzdłuż ścieżki drzewach, przenosząc się następnie ku leżącemu za jego plecami Srebrnisku. – Miałem dużo szczęścia spotykając was przed kilku dniami. Nie żałuję, że ruszyłem w świat, spodziewałem się jednak, że będzie mimo wszystko trochę mniej okrutny…

– To wina tego miejsca Tamroku – wtrąciła się do dyskusji Lenli. Jej słodki głos sprawił, że futro w okolicach jego ust poruszyło się, każąc przypuszczać, że wysilił się na delikatny uśmiech. – Ruszajmy w górę, prawie już widać dom mego ojca.

Przemierzenie reszty drogi wymagało już od nich nieco bardziej wzmożonego wysiłku, jako że zbocze było miejscami na tyle strome, że należało się mocniej zaprzeć nogami. Przyzwyczajona do częstego pokonywania tego odcinka Lenli posuwała się jednak naprzód z gracją i wdziękiem, które Avaret podświadomie kojarzył – choć wydawało mu się to nieco głupie – ze zwinnością kozicy górskiej. Poły jej spódnicy odsłaniały raz po raz szczupłe, acz silne nogi, raźno stawiające kolejne kroki. Nim słońce zetknęło się z linią horyzontu, dotarli do celu.

Powiedzieć, że dom na szczycie wzgórza był okazały, to jak stwierdzić, że ryba potrafi całkiem dobrze pływać. Wznoszący się na dwa poziomy w górę – nie licząc poddasza – budynek kryty był elegancką, czerwoną dachówką. Solidne mury nasuwały skojarzenie z jakąś twierdzą, gotową w każdej chwili odeprzeć wrogą napaść.

– No, no, no – Ervill pogłaskał pysk swego konia, w niemym zachwycie omiatając wzrokiem cały dom. – I pomyśleć, że mogliśmy spędzić dzisiejszą noc w jakiejś podłej karczmie.

– Dom został wzniesiony jeszcze za czasów mojego dziadka – wyjaśniła Lenli. – Chodźcie, zaprowadzimy wasze konie do stajni.

Okrążyli budynek od zachodu, korzystając ze sposobności, by przyjrzeć mu się od innej strony. Na jego tyłach zastali budynek stajni, dość sporych rozmiarów, choć jak się okazało zamieszkiwały ją na stałe jedynie dwa wierzchowce; jak wyjaśniła dziewczyna, jej ojciec nie był już tak chorobliwie zarażony miłością do koni, jak jej dziadek. Zaraz zajęła się wszystkimi zwierzętami, zapewniając im paszę i wodę.

– Stajenny pewnie drzemie gdzieś z tyłu, oparty plecami o ścianę. Straszny z niego leń, mimo, że nie ma prawie nic do roboty.

Avaret podrapał się po szyi.

Może nie mimo, a właśnie dlatego.

Na zewnątrz światło opadającego słońca utworzyło z okalającymi posesję drzewami niesamowitą kompozycję, zachwycającą piękną, ulotną tonacją. Nie tylko opatulone ciepłą barwą igły, ale paradoksalnie również i nagie pnie pozbawionych liści drzew zdołałyby przekonać największego sceptyka, że wiosna jest porą budzącego się życia.

Lenli poprowadziła trójkę swoich gości do wejścia znajdującego się z tyły domu. Pchnęła drzwi, przepuszczając przodem Avareta, Ervilla i Tamroka. Gdy już trzasnęły za ich plecami, gromko oznajmiła swój powrót:

– Ojcze, wróciłam!

Avaret począł badać wzrokiem rozlegle wnętrze. Znajdowali się w krótkim korytarzu, którego ściany zbiegały się ze sobą tworząc łuk. Na jego końcu znajdował się ogromny hol, którego sięgające kolejnej kondygnacji sklepienie wsparte było dwiema kolumnami. Za nimi, w samym środku wytyczonego przez nie toru, rozpoczynały się biegnące w górę szerokie schody, zabezpieczone z obu stron drewnianą balustradą. Wiszące na ścianach misternie utkane gobeliny przedstawiały sceny z różnych legend, bądź mniej lub bardziej znanych podań ludowych.

– Jesteś wreszcie. Już zacząłem się dener…

Ojciec Lenli nie nadszedł od strony schodów, jak się tego spodziewali, a wychynął z jednego z pomieszczeń leżących po lewej stronie korytarza. Zażywny jegomość o bujnej czuprynie i dobrodusznym obliczu sprawiał wrażenie wyraźnie zbitego z pantałyku widokiem trójki towarzyszącej jej córce mężczyzn.

– Będziemy mieć gości dzisiejszej nocy – oznajmiła mu Lenli całując go na powitanie w prawy policzek.

– To bardzo miło… – rzekł niewyraźnie mężczyzna. Uświadomiwszy sobie w końcu, że musi głupio wyglądać stojąc tak jak słup soli i bąkając niemrawo jakieś wyrazy ożywił się nagle, przybierając zgoła odmienny, jowialny ton. – Witajcie drodzy przyjaciele! Nazywam się Artem al’Morem. Z radością udzielę wam schronienia na dzisiejszą noc.

Podszedł bliżej, aby móc każdemu z osobna uścisnąć dłoń; Avaret, Ervill i Tamrok wykorzystali tę sposobność, by wyjawić z kolei swoje imiona i wyrazić wdzięczność za zaofiarowane schronienie. Gdy już formalnościom stało się zadość, pan al’Morem zaprosił swych gości do spożycia wspólnej wieczerzy. Objął córkę ramieniem i to szepcząc jej coś do ucha, to oglądając się niepewnie przez ramię, poprowadził niespodziewanych przybyszy ku stojącemu w prawej części holu stołowi. Avaret zdołał dosłyszeć takie słowa, jak „trochę dziwny”, „niespotykany” oraz „zastanawiający”, lecz o ile znał się na ludziach, to wynikały one raczej z zaskoczenia – wszak sam był nie lada zdziwiony po raz pierwszy spotykając Tamroka – aniżeli jakiejś ksenofobicznej postawy.

Gdy już zasiedli przy stole, Artem klasnął raz w dłonie, każąc przynieść służącej dodatkowe nakrycia. Wzrok Ervilla uciekał raz po raz ku miejscu, w kierunku którego się oddaliła. W końcu zdecydował się powstać.

– Jest dla mnie wielkim honorem być twoim gościem, panie al’Morem. Dom twój zaiste godzien jest najznamienitszych osobistości tego świata, tym bardziej doceniamy wszyscy trzej twą serdeczność, hojność i nadzwyczajną mądrość.

Gospodarzowi mina nieco zgłupiała. Nie bardzo chyba wiedział, kiedy zdążył sobie zasłużyć na nazwanie go mądrym, Avaret domyślił się już jednak tego, dokąd mają prowadzić te mało wyrafinowane podchody.

– Nie wiem – kontynuował uroczystym tonem elf, wzbogacając swój głos o nieco dramatycznie brzmiącą nutę wdzięczności – jak należycie chwalić twą ofiarność, dlatego chciałbym przynajmniej wypić twoje zdrowie, a niech tam, przynajmniej to mogę zrobić. Każ proszę przynieść służącej również kapkę czegoś mocniejszego.

– Wybacz memu druhowi panie al’Morem – Avaret zdecydował się przerwać tę żenującą farsę. – Czasami nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co mówi, w najlepszym przypadku ośmieszając samego siebie, w najgorszym obrażając swego rozmówcę.

– Hola! Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co mówię!

Na czole Artema pojawiła się zmarszczka znamionująca, że nie bardzo wie, jak zachować się w takiej sytuacji. Obawiając się być może, że obaj mężczyźni skoczą sobie zaraz do gardeł, uniósł obie dłonie w pojednawczym geście.

– Przykro mi – rzekł – ale sytuacja wygląda tak, że w całym domu nie znajdzie się ani kropla czegoś mocniejszego. Żałuję, panie Ervillu, że nie mogę ci w tym względzie dogodzić, ale nieformalne prawo, jakie nas obowiązuję wymusza taki stan rzeczy.

– Do kroćset! – warknął Ervill ignorując wszelkie zasady kultury. Sztućce i półmiski zadzwoniły, gdy walnął pięścią w stół. – To już nawet do waszych domów weszły te głupie obyczaje? Jak możecie sobie na to pozwalać?

Nadejście służącej odegrało rolę swoistej pauzy rozładowującej napięcie. Kobieta postawiła puste naczynia przed każdą z przybyłych osób, kładąc obok nich sztućce. Mogli przystąpić do wieczerzy.

– Niestety! – w głosie Artema słychać było nieskrywany lament. – Gorlanie za bardzo zdążyli nam już wejść na głowę. Oni dyktują tutaj prawo i obyczaje, a my nie potrafimy sobie z tym poradzić. Jest nas więcej, ale nie jesteśmy wystarczająco zjednoczeni. Jedni mówią, że trzeba szanować obcą kulturę, że z tego zawsze słynął nasz kraj. Inni dodają, że nie ma przeciwwskazań dla funkcjonowania naszych ludów obok siebie.

– Bzdura – skwitował elf nakładając sobie porcję pasztetu. – Kultura, w której się pije i kultura w której jest to zakazane wykluczają siebie wzajemnie. Gdzie tu pole do wspólnego egzystowania?

Choć Ervill posłużył się przykładem o marginalnym znaczeniu, pan al’Morem nie mógł odmówić mu racji. Dla uzupełnienia wymienił kilka jeszcze rażących sprzeczności pomiędzy obiema społecznościami. Okazało się, że Gorlanie przestrzegają bardzo prymitywnego, opartego na religii prawa, które karało śmiercią za pozorne błahostki, a usprawiedliwiało najgorsze zbrodnie, jeśli służyły chwale Mazuba.

– Bardzo pięknie opowiadasz ojcze – zwróciła się do Artema Lenli z nutą pretensji w głosie. – Wszystko to absurd, nie masz co do tego żadnych wątpliwości, a mimo to sam pozwalasz Gorlanom siebie okradać.

Pan al’Morem załamał ręce, nieco teatralnie, co było prawdopodobnie spowodowane obecnością obcych. Avaretowi zdało się, że musiał nie po raz pierwszy usłyszeć podobny przytyk.

– A cóż ja mogę? – rzekł Artem, tłumacząc się raczej swoim gościom, aniżeli córce. – Nie mam takiej mocy, by się im przeciwstawić. Nie mogę zamknąć kopalni, mimo, że nie przynosi już żadnych zysków. Doskonale wiesz Lenli, jacy oni potrafią być okrutni. Gdyby…

– Jeśli nie człowiek o twojej pozycji – wpadła mu w słowo córka – to kto? Masz poważanie w tym mieście, przynajmniej póki co. Ktoś powinien wziąć sprawy w swoje ręce, zespolić ludność, trafić do ich głów i serc. Nie zrobi tego zwykły głupek wioskowy, choćby miał najszczersze intencje. Przykład musi pójść z góry, od kogoś, kto ma na tym terenie realną władzę.

– Przeceniasz mnie Lenli – westchnął smutno Artem, być może żałując, że nie potrafi sprostać oczekiwaniom córki.

Zapadła cisza, przerywana jedynie pobrzękiwaniami noży i widelców.

– Pańska córka ma rację, panie al’Morem.

Wszystkie głowy uniosły się naraz znad talerzy. Ku zaskoczeniu wszystkich głos, który przed chwilą wybrzmiał, należał do milczącego do tej pory Tamroka. Kudłaty mężczyzna, na ile można było to ocenić, minę miał dość poważną.

– Minęło ledwie parę dni, odkąd zacząłem poznawać świat. Moje odczucia były jak do tej pory bardzo mieszane, pozwoliły mi jednak ułożyć sobie w głowie wiele spraw. Duża w tym zasługa mych druhów, Avareta i Ervilla, którzy z uporem wskazywali mi co należy nazwać dobrym, a co złym. Pomogli również ludzie tacy, jak wy, ty i twoja córka, którzy potwierdzili prawdziwość ich słów. Teraz jestem już nieco mądrzejszy, niż zanim wyruszyłem w tę podróż, choć wiem, że dużo jeszcze przede mną nauki. Dziś zdaję już sobie sprawę z tego, że różnorodność istot na tym świecie jest wręcz oszałamiająca, choć ja widziałem jak dotąd jedynie mały jej ułamek. Moi przyjaciele uświadomili mi, że to nie nasz wygląd, religia, kultura czy pochodzenie określają nasze miejsce w hierarchii dobra i zła, a raczej zdolność adaptacji naszych indywidualnych cech w obcym środowisku oraz ich wpływ na nie.

Avaret, Ervill, Lenli i Artem słuchali Tamroka w skupieniu, nie śmiąc mu przerwać najdrobniejszym chrząknięcie. Artem wyglądał na wyraźnie poruszonego słowami przemawiającego; jego córka przyglądała mu się z uwagą.

Szybko się uczy skurczybyk – pomyślał Avaret. Czuł coś na kształt dumy spoglądając na przyjaciela, któremu w tak krótkim czasie udało się – przynajmniej w jakimś stopniu – odgadnąć skomplikowany wzór, według którego funkcjonował świat, co często nie było możliwe dla tych, którzy nie tkwili jak on w odosobnieniu.

– Jest jedna rzecz, którą już teraz mogę powiedzieć z całą pewnością – kontynuował Tamrok, zbliżając się już najwyraźniej ku końcowi. – Wpływ Gorlan na wasze środowisko umiejscawia ich w hierarchii, o której wspomniałem, tak blisko zła, jak to jest tylko możliwe. Im później to dostrzeżecie, im później zdecydujecie się temu przeciwstawić, tym gorzej dla was. Czasu jest już być może bardzo mało.

Artem ukrył twarz w dłoniach, przygnieciony dodatkowo napierającym nań spojrzeniem Lenli.

– Masz absolutną rację Tamroku – rzekł łamiącym się z lekka głosem. Potarł pięściami oczy, zmierzwił gęstą czuprynę, zupełnie jak człowiek świeżo wyrwany ze snu. – Absolutną rację. I nie tylko ja potrafię ci ją przyznać, w Srebrnisku znajdzie się wielu ludzi podzielających moje zdanie.

Zawiesił na chwilę głos najwyraźniej zbierając się w sobie, by powiedzieć coś, co szczególnie leżało mu na sercu.

– Gdym cię pierwszy raz zobaczył – wydusił w końcu – to, muszę przyznać, nieco się zląkłem. Wybacz mi, nieczęsto widujemy tutaj takie… Kogoś… Jakby to powiedzieć…?

Urwał, świadom swojej niezręczności w opisaniu osoby gościa i byłby niechybnie zaniechał dalszej wypowiedzi, gdyby nie pełne zrozumienia spojrzenie Tamroka, żywo zachęcające go do kontynuowania.

– Nie ważne… Chciałem tylko powiedzieć, że osoby takie jak ty, są żywym dowodem prawdziwości dopiero co wypowiedzianych przez ciebie słów. Gdybyśmy byli wszyscy ślepcami, nikomu nie przyszłoby do głowy, by traktować cię jak wyrzutka.

– Cóż z tego ojcze – wyparowała Lenli – że tak doceniasz słowa Tamroka? Pytanie brzmi: czy pokiwasz tylko głową i przyznasz mu rację, czy może postanowisz pójść krok dalej i spróbujesz zmienić tą chorą rzeczywistość?

– Nie chcę się mieszać do waszych spraw – wtrącił się Avaret, nachylając nad stołem w kierunku pana al’ Morem – ale od samego gadania nic się nie zmieni. Wszystko jest w waszych rękach; to wy jesteście gospodarzami tej ziemi, macie znaczną przewagę liczebną. Jedyne co trzeba zrobić, to przestać lekceważyć sytuację, otworzyć oczy tych, którzy opowiadają głupstwa o udanej koegzystencji waszych ludów i dać wyraźny odpór agresji Gorlan. Tylko tyle.

– I aż tyle – dodał całkiem poważnym tonem Ervill. – Gdyby to było dla nich takie łatwe, ta rozmowa by się zapewne nie odbywała.

Stwierdzenie elfa, choć najzupełniej prawdziwe, wyraźnie dotknęło Artema. Rysy twarzy mu stężały, szczęka zacisnęła się mocno, w oczach pojawiła się złość. Nie była ona jednak wymierzona w któregokolwiek z jego gości, wynikała raczej z rosnącego od dłuższego czasu poczucia winy. Cień ulgi przemknął po zastygłym obliczu pana al’Morem, gdy już stawił czoła własnym błędom w szalonej gonitwie myśli, jaka odbywała się w jego głowie, szybko jednak zniknął zastąpiony przez wzbierającą na nowo falę negatywnych emocji. Znać było po nim, że sytuacja prowadzi go nieuchronnie do miejsca, w którym musi podjąć jakąś decyzję.

– Jutro udam się do burmistrza – rzekł w końcu cichym, acz zdecydowanym głosem. – Pora, bym odbył z nim poważną rozmowę.

Lenli pokiwała głową, po czym niespodziewanie wstała i ucałowała policzek ojca. Artem nie poruszył się nawet o cal, unieruchomiony myślami zaprzątającymi jego głowę. Być może powzięte postanowienie wygnało je już w dalszą przyszłość.

– Zapewne jesteście zmęczeni – Lenli zdecydowała się nagle całkowicie zmienić temat, ignorując chwilową apatię ojca. Przysunęła swoje krzesło do stołu, ruszając następnie w kierunku schodów, zapewne z zamiarem udania się do swojej sypialni. Pokonanie każdego z kolejnych stopni łączyło się z apetycznymi ruchami rozkołysanych bioder, które na krótki moment całkowicie zahipnotyzowały Avareta. Zdziwiło go, że tak niewiele wystarczyło, by mógł oswobodzić się od ciężkiej atmosfery niedawnej dyskusji.

Jasna cholera, ta dziewczyna robi ze mnie kompletnego głupca.

– Arli pokaże wam wasze pokoje – rzuciła przez ramię. Jak gdyby na potwierdzenie jej słów starsza służąca pojawiła się przy stole, gestem dłoni prosząc gości, by udali się za nią. Idąc śladem Lenli wspięli się na wyższą kondygnację, gdzie każdemu została przydzielona osobna izba. Artema pozostawili samego na dole, gdzie trwał wciąż nieruchomo z łokciami wspartymi o stół, a głową o zaciśnięte w pięści dłonie. Odpowiedział bardzo niemrawo, gdy życzyli mu dobrej nocy.

Gdy już został sam w pustym pokoju, Avaret nie ociągał się zbyt wiele. Rozebrał się do naga, obmył twarz i dłonie w przygotowanej uprzednio misce wody i wskoczył pod pierzynę.

Sen przychodził powoli, wypierany przez trudny do zdefiniowania rodzaj niepokoju.

Koniec

Komentarze

Fragmenty nie cieszą się dużą popularnością, nie lepiej wstawić całość? Ja też bym nie zajrzała, gdyby nie to, że staram się czytać wszystko, co wpadnie w mój dyżur, chociaż to już nie obowiązuje Loży.

Jak dla mnie – zbyt niski współczynnik wydarzeń do liczby znaków. Ot, kilku facetów odprowadziło dziewczynę do domu, przyjęło zaproszenie noclegu, zjadło kolację, pogadało i poszło spać.

Dysputy przy stole jako żywo kojarzyły mi się z tematem uchodźców. I nie robiły dobrze tekstowi.

Interpunkcja kuleje, trochę literówek.

Gorla, pomimo, że dość sporo czasu spędziliśmy w samym Srebrnisku,

W środku “pomimo że” nie stawia się przecinka.

spytał Ervill dołączając do Avareta i Lenli. Tamrok przyczaił się tuż za jego plecami z niepokojem spoglądając w górę.

Przecinki po “Ervill” i “plecami” – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem.

– To wina tego miejsca Tamroku – wtrąciła się do dyskusji Lenli. Jej słodki głos sprawił, że futro w okolicach jego ust poruszyło się, każąc przypuszczać, że wysilił się na delikatny uśmiech. – Ruszajmy w górę, prawie już widać dom mego ojca.

Wołacze, Rocky, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Powtórzenie.

Gdy już został sam w pustym pokoju, Avaret nie ociągał się zbyt wiele. Rozebrał się do naga, obmył twarz i dłonie w przygotowanej uprzednio misce wody i wskoczył pod pierzynę.

Hmmm. Czy gospodarz dużego domu spał w jadalni?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka