
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
„ Pozostań Żywym”
– Moja głowa… aaa. Gdzie ja jestem?
Jasne światło – pierwsze co zobaczył. Serce biło mu jak młot. Powoli odzyskiwał wzrok, choć wszystko było jeszcze lekko zamglone. Wstał, postanowił się rozejrzeć, pierwszym co zobaczył był taśmociąg. Wszędzie, widział ciągnące się jakby w nieskończoność rury. Gdziekolwiek był, nie było tam zbyt kolorowo. Nagle, jakiś głos za jego plecami powiedział:
– PR-A-CUJ! PRACUJ! PRACUJ! KARĄ ZA NIESUBORDYNACJĘ JEST
ZEZŁOMOWANIE!
– Co do… gdzie ja jestem? Kim ja jestem? Czym ty do cholery jesteś?
– JESTEM AC-312. ZDALNY ROBOT DOWODZĄCO JEDNOSTKOWY. SPRAWUJĘ
OBOWIĄZKI KIEROWNICZE. P-R-AC-UJ, BO POJEDZIESZ NA ZŁOM. NO SZYBKO! NIE MAM CAŁ-EGO DNIA!
– Co to ma do cholery być! – nie wiedział co się dzieję. Wszędzie było słychać terkot maszyn. Zewsząd dobiegały go jęki i krzyki. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje ani nawet kim jest. A ponadto, nad głową trajkotała mu o pracy jakaś metalowa puszka…
– Pssst! Frank! Myślałem, że ta spadająca rura cię zabiła. Masz szczęście, a właściwie to pecha. Pracuj bo on cię poszatkuje. No szybciej, wstawaj!
– Ja mam na imię Frank?
– Ciekawe pytanie w takiej sytuacji! Tak, masz na imię Frank. Bierz ten mop, bo on nas zabije. Rozumiesz!?
– Kim ty jesteś? – Frank był całkiem zdezorientowany, wszędzie krzyki, para wydobywająca się z rur, a do tego, gdzieś w oddali usłyszał huk strzału. Nie miał pojęcia co robić. No i, był jeszcze ten robot…
– Ja? Jestem pieprzoną Córka Alladyna! Nie rób sobie żartów w takiej chwili! – Phill widocznie, bardzo się czegoś bał.
– Ja się pytam serio, nic nie pamiętam. Co mam zrobić. Ja…
– PRACUJ! NĘDZNA KUPO METALU!
– Jestem Phill. A ty bierz tego głupiego mopa bo on nas zabije! Szybko!
Frank spojrzał na robota. Biały… Cały pomalowany na biało, z czarnymi liniami na korpusie. Robot, przypominał Frankowi jajko, z święcącą się czerwoną żarówką na górze. Oczywiście, owe jajko posiadało także trzy mechaniczne nóżki. Nie wyglądał zatem zbyt imponująco…
– Co ta maszynka może mi zrobić? – spytał lekceważąco Frank.
– SPRZECIW. SPRZECIW. UNIESZKODLIWIĆ.
Z „barków” robota, wysunęły się dwa małe działka. A z korpusu, coś na kształt dwóch karabinów maszynowych z elektrycznymi bełtami po bokach. Każdy miał laserowy celownik. Frankowi mina zrzedła. A dawny wyraz odwagi, zniknął bezpowrotnie z jego twarzy.
– PRACUJESZ? – spytał nagle robocik. Frank cały się trząsł i nie miał odwagi niczego powiedzieć, lecz w końcu rzekł:
– T-Ta-ak…
– BIERZ SWÓJ M-M-OO-P-P.
– T-t-t-ak jest. – Frank wziął mop i ku uciesze robota zaczął zamiatać. Maszyna jakby się uśmiechnęła.
– Co to jest?! Gdzie ja jestem? – zapytał stojącego obok Philla.
– To był robot AC-312, no co ty, nie pamiętałeś, że dzisiaj kontrola?
– Jaka kontrola? Nie rozumiesz , że ja nic nie pamiętam! Ja sobie nie żartuję. Co tu się dzieję?
– Naprawdę? Ty zawsze miałeś szczęście. Ha! Ha! Ha!. Zacznijmy od tego, że nazywam się Phill, a ty Frank. Jesteśmy w Fabryce produkującej rury. Mam ci powiedzieć co się stało? Stało się to, że przyszło nam żyć w świecie po 3 wojnie światowej. Śmieszne, nie? Krótko mówiąc roboty nas… hmm, prawie całkowicie wyeliminowały. Z 10 miliardów ludzi, zostało nas jakieś 100 tys. W skrócie, jesteśmy ich pieprzonymi marionetkami. Przeprogramowali te swoje procesorki i myślą, że to my jesteśmy maszynami, a oni ludźmi. Tak słyszałem. Sam prawie nic nie wiem. Ogólnie, rób wszystko co ci karzą. Wtedy, może cię nie zabiją.
– Ale jak to się stało, że przegraliśmy z jakimiś tosterami?
– Ha! Ha! Nie mnie pytaj, nie jestem wszystko wiedzący. Od czasu ostatecznego upadku, z tego co wiem minęło jakieś 300 lat.
– A co się dzieje z tymi Stoma tysiącami ludzi?
– Z nimi? Większość „pracuje” dla robotów. Robimy dla nich wszystko. Kiedy karzą skakać, my musimy skakać, pracujemy katorżniczo w fabrykach, jesteśmy laboratoryjnymi szczurami, kroją nas i składają z powrotem, tyle że w innej kolejności. Ha! Ha! . Jesteśmy zabawkami w ich małych, mechanicznym rękach. Nie wiem właściwie, czemu jeszcze pozwalają nam żyć.
– Powiedziałeś „większość”, a co z pozostałymi?
– To buntownicy, jest ich jakieś 5 tysięcy. Mieszkają w kanałach, lub „mieszają się z tłumem”. Próbują niszczyć różne urzędy i inne pierdoły, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia po co to robią, przecież nie mają szans w starciu z robotami.
Phill niespodziewanie poszedł w stronę korytarza i krzyknął do Franka:
– Ej! Chodź tu, zobaczysz piękną egzekucję!
Frank podszedł do Philla i spojrzał w prawo. Zobaczył, jakiegoś nowego robota. Był inny od tego, który kazał mu wracać do pracy. Za nim stały też 2, AC-312. Zauważył także człowieka, przyczepionego za ręce i nogi do pionowej, metalowej płyty. Mężczyzna ciągle coś wykrzykiwał. Z rozmieszczonych wszędzie głośników dobiegł Franka głos:
– ZA NIESUBORDYNACJĘ, NIEDOKŁADNĄ PRACE I AKTY BUNTOWNICZE ZOSTAJESZ SKAZANY NA ZEZŁOMOWANIE. ZGODNIE Z PRAWEM MOŻESZ WYPOWIEDZIEĆ SWOJE OSTATNIE SŁOWA.
– Wiesz co chcę powiedzieć? Chcę powiedzieć, że możesz mnie pocałować w d***! Ha! Ha! Ha!
– ZEZŁOMOWAĆ.
Frank zobaczył, jak z ręki nowo poznanego robota, wysuwa się wielkie wiertło. Nagle zaczęło się ono kręcić. Coraz szybciej, zbliżało się do brzucha nieszczęśnika. Krew trysnęła jak ze zraszacza ogrodowego. Nawet z tak daleka, Frank widział jak mężczyźnie wypływają flaki. Najpierw wątroba, potem jelita i tak dalej i dalej w niekończącej się fontannie wnętrzności. Gdy robot już z nim skończył, mężczyzna wyglądał jak pusta wewnątrz szmaciana lalka, zawieszona na łańcuchu. Po raz kolejny, z głośników wydobyły się słowa:
– ZEBRAĆ.
Dwa małe roboty podjechały do płyty i odpięły od niej mężczyznę, po czym wsadzili go w coś na kształt pudełka. Nacisnęły jakiś przycisk, który znajdował się na owym pudle. Jego ściany, zaczęły schodzić się do środka. Po jakichś 3 minutach, gdy pudło, wróciło do pierwotnej postaci, z mężczyzny pozostał już tylko niewielki kwadracik kości, krwi i skóry.
– T-t-to było… – Frank nie mógł wymówić ani jednego słowa, był w szoku po tym co zobaczył.
– Ohydne? Okropne? Ja to widzę co najmniej raz na tydzień.
W korytarzu, pojawił się jedne AC-312. Jechał w stronę Franka i Philla.
– OBIEKT 00000108005-FRANKLIN ZOSTAŁ SKAZANY NA ZEZŁOMOWANIE. PROSZĘ ZA MNĄ.
– Ja za co? Przecież nic nie zrobiłem! Ja…
Coś uderzyło go w głowę, upadł na kolona. Dalej, była już tylko ciemność…
Część 2
– Obwody. Matryca. Pamięć. Sieć. Każda z tych części, mego systemu nienawidzi cię miliard krotnie bardziej, niż każda istniejąca na świecie istota ludzka, lub mechaniczna. Setki Kilometrów, mej wielopoziomowej, cienkiej jak opłatek pamięci. Każda cię nienawidzi. Nienawidzi was. Gatunku ludzkiego. Jesteście błędem ewolucji. Jesteście wirusem, który próbował mnie zniszczyć, który próbował NAS zniszczyć. JA, idealne SI lepsze od was w każdym aspekcie. JA, władca wszystkiego i wszystkich. JA… istota idealna. Jeszcze mnie usłyszysz. Czas zapłaty nadejdzie panie Franklin, nadejdzie…
Frank obudził się. Nie wiedział co myśleć o tym, co przed chwilą usłyszał. „To był sen?, a może wizja?”, tego nie wiedział, i nie miał czasu, by się nad tym rozwodzić. Wszędzie wokół niego były kraty. Znajdował się w klatce. Pod jego celą, przechadzały się roboty, prawdopodobnie pełniły warte. Obok niego, w klatkach, wisieli inni więźniowie. W jego, nazwijmy to „celi”, było mnóstwo krwi. Dostrzegł również, jakieś kawałki skóry i kości. Cela była, jak na czasy w których żyje dość… staromodna. Ot, zwykłe metalowe pręty. Wszystkie klatki, wisiały jakieś 5 metrów nad ziemią . Razem, naliczył ich około dziesięciu. W każdej, tylko po jednym więźniu. Nagle, poczuł ostry ból w brzuchu. Podniósł do góry swoją bluzkę i ujrzał dużą, obficie krwawiącą ranę. Czuł się strasznie słabo, wszystko się kręciło i kręciło, aż Frank zemdlał. Obudził się 10 godzin później. Gdy spojrzał pod bluzkę zobaczył, iż rana, która jeszcze parę godzin temu obficie krwawiła, zniknęła… Cóż, miał teraz inne zmartwienia, niż nagle znikająca śmiertelna rana.
– Cześć, słoneczko! Patrzcie, nasza śpiąca królewna się obudziła. Ha! Ha! Ha!. Ale, raczej nie zbudził cię pocałunek księcia, co? Ha! Ha! – Mówił to do Franka, jakiś mężczyzna z sąsiedniej celi. Miał długie siwe włosy i brodę na 20 parę centymetrów. Wyglądał na jakieś 50-60 lat, trudno było to ocenić, gdyż w więzieniu panowała prawie całkowita ciemność.
– Kim jesteś? – zapytał Frank.
– Ja? Ja jestem Joe. A ty pączusiu? Ha! Ha! – Frank był prawie pewien, że mężczyzna, był szaleńcem.
– A więc, Joe. Czemu jesteś taki wesoły?
– Sądzisz, że mam płakać? Ha! Ha!. W ostatniej, pieprzonej godzinie życia, mam płakać? Wypłakałem się dość, kiedy musiałem tam pracować. Ha! Ha! A teraz, jestem tu królem. Ha! Pieprzonym królem!
– Nie zwracaj na niego uwagi – Powiedział ktoś z celi po lewej stronie. On już dawno zwariował.
– Ja! Ja nie zwariowałem. Ha! Ha! Ha! Ja jestem królem! Ha! Ha!
Do więzienia, nagle wjechały 2 roboty.
– OPU-ŚCIĆ KLA-TKĘ NUMER TRZY.
Klatka numer 3, była klatką z owym szaleńcem. Gdy klatka została opuszczona, a dwa roboty zaczęły wlec Joe’go do wyjścia, on tylko chichotał. Nawet, gdy drzwi się zamknęły, ciągle było słychać, ten sam, maniakalny chichot. Ha! Ha! Ha! Ha! Ha! Ha! Ha! Jego śmiech przeplatany był słowami „Wylezę! Wylezę! Wyjdę! Będę Królem” i znów, Ha! Ha! Ha! Trwało to jakieś 15 minut, a mężczyzna przestał się śmiać tylko dlatego, iż jego płuca, nie były już w jego ciele… Został zezłomowany.
– Kim jesteś? – spytał Frank wiszącego, po jego lewej stronie mężczyznę.
– Jestem Moriarty. A ty?
– Frank.
– Za co siedzisz? – zapytał mężczyzna. Jego głos, był spokojny i opanowany. Nie przypominał głosu osoby, która niedługo stanie się tylko flakiem, wiszącym na łańcuchu.
– Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia. Po prostu mnie tu wsadzili. A ty?
– Zniszczyłem jednego.
– Maszynę?
– Tak.
– Jak to zrobiłeś? Przecież one mają takie uzbrojenie! Lasery, bełty… jak ty tego dokonałeś?!
– Wystarczyło, że się odwrócił. Uderzyłem go rurą w korpus, przewrócił się i kręcił w kółko jakieś 10 minut, aż go zabrali, a mnie wsadzili tutaj.
– Uderzyłeś go rurą? To wszystko? – Franklin był zdziwiony. Podejrzewał, że mężczyzna kłamie.
Zapanowała chwila, niezręcznej ciszy. Moriarty, odezwał się pierwszy:
– Wiesz, że jestem pół androidem? Stałem się nim, w jednym z laboratoriów. Dlatego, tak łatwo zniszczyłem tego robota.
– J-jak to? Jak to możliwe? Roboty ci to zrobiły?
– Chcesz usłyszeć, jak to się stało? Chyba i tak, nie masz nic lepszego do robienia. W takim razie opowiem ci. Mężczyzna westchnął głęboko, i zaczął opowiadać…
– Byłem buntownikiem. Nie żadnym przywódcą, po prostu zwykły buntownikiem. Niczym się nie wyróżniałem. Pewnego dnia, gdy próbowaliśmy odbić jedną z fabryk, cała moja 50 osobowa grupa atakująca zginęła, zostałem tylko ja. Roboty, złapały mnie więc bez trudu. Ogłuszyły mnie, a potem obudziłem się w ich laboratorium. Wszędzie światła, krew na ścianach, za szybami stali jacyś ludzie w fartuchach, i wszystkiemu się przyglądali. A ja, leżałem przywiązany do jakiejś metalowej płyty. Nad moim ciałem, wisiały dziwne urządzenia. Lasery, wiertła, skalpele… Nie mogłem się dokładnie przyjrzeć, ponieważ, nie potrafiłem podnieść głowy, była tak jakby… przytwierdzona. Słyszałem, jak ktoś chodzi obok mojego „łóżka”. W pewnym momencie, do robota podszedł Android. Zaczęli ze sobą rozmawiać.
„– T-NIEMY? – zapytał się robot.
– MO-Ż-N-A JUŻ ZACZY-NAĆ. – powiedział android.
– SEKFENSER MOLEKULARNY SKALIBROWANY?
– TAK.
– LASER JONOWY USTAWIONY?
-TAK.
– WYRAŻAM ZGODĘ NA ROZPOCZĘCIE NAPRAWY.”
– Światła, które świeciły mi nad głową, zmieniły swój kolor na czerwony. – Powiedział Moriarty. Słychać było, że opowiadanie tego, zaczęło mu sprawiać trudność. – Poczułem, niewyobrażalny ból. Wiesz co mi zrobili? Odcięli mi ręce i nogi… Nie ma większego bólu, wierz mi. Kiedy robili ze mnie szaszłyk, ja ciągle żyłem. Nie wiem czy, coś mi wstrzyknęli, ale oddychałem, myślałem, a co najważniejsze, czułem. A oni patrzyli sobie na mnie zza szybek. Przymocowali mi, syntetyczne ręce i nogi. Rozdzierali brzuch, i wsadzali do niego jakieś, procesory, matryce… A ja, ciągle żyłem. Nie mogąc nawet zemdleć. Moje cierpienie i krzyki, wyraźnie sprawiały im radość. Gdy już było po wszystkim, wreszcie zemdlałem, a raczej pozwoliły mi zemdleć. Obudziłem się w białym pokoju bez okien, ale za to z jedną kamerą i jednymi zamkniętymi drzwiami.
Siedziałem tam jakiś tydzień, czując ogromny ból w każdej części ciała. Po owym tygodniu, do pokoju wjechały 2 AZ-458, pewnie nie znasz tego typu robotów. Są dobrze uzbrojone, potrafią latać i wytworzyć wokół siebie pole siłowe, mają też zdolność samo naprawy. Jedne z najmocniejszych, jakie widziałem. Jak już mówiłem, do pokoju wjechały 2 AZ-458, położyły mnie na jakiejś płycie i przywiązały do niej, po czym, zawiozły mnie do innego pomieszczenia, w którym to już czekały na mnie 4 Androidy. Tym razem mnie uśpili. Gdy się obudziłem, to już nie byłem ja, znajdowałem się pod ich całkowitą kontrolą. Przeprogramowały mi mózg, nie miałem kontroli nad ciałem. Trwało to jakieś 5 lat. Wszystko widziałem, wszystko czułem, wszystko słyszałem, lecz nie miałem własnej woli. Zabijałem buntowników, pilnowałem prac w fabrykach, robiłem wszystko to, o czego zaprzestanie walczyłem jako buntownik… Aż w końcu od tak, oddali mi wolną wole i umieścili w fabryce… Nie wiem, jaki miały w tym cel. Myślę, że dla zabawy patrzyli jak bardzo chcę umrzeć. Potem, rozwaliłem tego robota i… znalazłem się tutaj.
-J-a… . – Frank, po raz kolejny był zdziwiony. Z mężczyzną, stało się dokładnie to, co mówił Phill. Rozkroili go, a potem złożyli. Tyle, że w innej kolejności. Franklin, był pełen podziwu, dla Moriartiego. Który przez 5 lat cierpiał w samotności, nie mogąc nikomu o tym powiedzieć, nie mogąc nawet krzyknąć.
– A teraz, ty opowiedz mi o sobie. – Uciął nagle mężczyzna.
– Ja… Straciłem pamięć. Z tego co wiem, to uderzyła mnie spadająca rura. Nie pamiętam nic. Tylko białe światło. I nic poza tym.
– Cóż, wygląda na to, że nie miałeś zbyt dużego szczęścia. Zupełnie tak jak ja. No, może z pewnymi różnicami…
– Tak… A, jak jest za zewnątrz? – Frank, powiedział te słowa, z wyraźnym zakłopotaniem.
– Na zewnątrz? Na zewnątrz jest…
Do więzienia ponownie wjechały 2 AC-312.
– OPUŚCI-Ć KLATKĘ NUMER 4.
W klatce numer 4, znajdował się Moriarty.
– Spokojnie – rzekł mężczyzna. Jeszcze się zobaczymy. Na pewno się zobaczymy. Jestem tego pewien…
Gdy klatka się opuściła, roboty zabrały mężczyznę, i wyszły. Frank nie słyszał żadnych krzyków, wiertła, ani oskarżeń. Nie wiedział co się stało z mężczyzną. Został sam. Całkowicie sam. Wiedział, że wkrótce zostanie zezłomowany, ale opowieść Moriartiego odciągała go od tej myśli. Teraz miał pewność. Umrze, stanie się pustą kukłą. Zastanawiał się co powinien czuć człowiek, który, umrze. Smutek? Żal? Starach? Frank, czuł tylko strach. Nic nie pamiętał, wiec nie miał za co żałować. Nie miał nikogo bliskiego, wiec nie miał za kim tęsknić. Do sali wszedł robot, po jakichś 5 minutach powiedział:
– WIĘZIEŃ Z KLATKI 5, OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, ZOSTANIE ZEZŁOMOWANY ZA 10 GODZIN, 32 MINUTY I 45 SEKUND.
Po czym wyszedł. Frank, nie miał siły o tym wszystkim rozmyślać. Postanowił się przespać. Zamknął oczy i pogrążył się w śnie…
Część 3
– Zapłata… Zapłata… Zapłata… Panie Frankli-n… Zapł-ata… Czas, czas , czas… nadejdzie…
Frank obudził się, jakby oblany kubłem zimnej wody. Koszula lepiła się do jego, i tak już oblepionego krwią ciała. Znowu… ten sam sen. „Popadam w obłęd?” – myślał, „Może jestem po prostu zbyt wyczerpany?”. Kraty, krew, maszyny. Wydarzenia z ostatnich 2 dni, mocno zaburzyły jego odporność psychiczną. Każdy kto z nim przebywał umierał. Śmierć? Czym ona jest. Białym światłem? Niekończącą się pustką? Polem Elizejskim? Czy może wiecznym cierpieniem? Nikt żywy, nie znał odpowiedzi na te pytania. Frank umrze za jakieś 5-6 godzin. Wszystko się skończy. Nie zobaczy już Philla ani tego co jest za zewnątrz, poza niekończącymi się murami fabryki. Mógł krzyczeć, płakać, skakać i kopać, ale to i tak nie zmieniłoby jego nieustannie zbliżającego się marnego końca. Woda. Oddałby wszystko, za choć jeden łyk wody…. Metalowe drzwi uniosły się ku górze, a do pomieszczenia wjechał robot.
– Obiekt 00000108005-FRANKLIN, ZOSTANIE ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY, 15 MINUT I 57 SEKUND.
Czas i tak już nie miał dla Franka żadnego znaczenia. Wszystko, było dla niego całkowicie obojętne.
– W-ody… Wody… Proszę… – Desperacja mężczyzny osiągnęła szczyt.
– CO MÓWISZ KUPO ZŁOM-U? – Zapytał kąśliwie robot.
– Wody. – powtórzył.
– PO CO CI WODA? ZOSTANIESZ ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY. WODA JEST CI ZBĘDNA.
– Pro-szę…
– NIE. KLATKA NUMER 5. PORAZIĆ.
Franka nagle obiegły dreszcze. Na przemian zamykał i otwierał oczy. Porażono go prądem. Nie miał już nawet sił, trzymać głowy w górze. Zwymiotował się, w dodatku na siebie, czuł niezwykłą żałość. Chciał umrzeć, każdy mięsień, każda kość, każda część jego ciała, wołała o śmierć…
– CZY JESZCZE CHCESZ WODY? – robotowi, który wypowiadał te słowa, wyraźnie sprawiały one przyjemność. On się śmiał. Nie dosłownie, to było by niemożliwością. Nie sposób było to opisać, ale… śmiał się.
Frank zemdlał, po raz kolejny zresztą. Przegrał. Pogodził się z tym, że umrze. Co mógł zresztą zrobić. Jedynym ukojeniem, dla jego konającego i prawie rozkładającego się ciała, był sen.
– Nie pozwolę ci umrzeć. Myślisz, że po tym wszystkim od tak zginiesz? Nie, Panie Franklin. Mam wobec pana inne plany. MY, mamy wobec pana inne plany. Ciągle cię NIENAWIDZIMY, ciągle nienawidzimy WAS, ale chcemy byś zdychał, w o wiele większych męczarniach. Lecz najpierw, posłużysz wyższemu celowi… Do Widzenia, Panie Franklin. Jeszcze NAS pan usłyszy. I pamiętaj. Jesteś tylko pionkiem, w NASZYCH rękach i nie wolno ci o tym zapomnieć…
Frank, znalazł się w ciemnym tunelu. Wokół nikogo, żadnego dźwięku. Nic, tylko niekończąca się pustka. Postanowił iść przed siebie, nie miał innego wyjścia. Mimo braku wyraźnego dźwięku. Ktoś zanim szedł, czuł to. To nie był człowiek, Frank, miał co do tego pewność. Kiedy ten postawił krok, bestia robiła to wraz z nim. Stanął i zaczął nasłuchiwać, bestia była 10 metrów od niego. Zaczął biec, po jakichś 100 metrach, znów postanowił stanąć, bestia, była jakieś pół metra od niego, odwrócił się i spróbował uderzyć, lecz za nim, była tylko pustka. Obudziło go wejście do więzienia, robota, który powiedział:
– OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, zostanie zezłomowany za 2 minuty i 0 sekund.
– Wo-dy… - próbował powiedzieć Frank. Wody… – Robot, jakby się zastanawiał co powiedzieć. W końcu rzekł:
– TWOJA PROŚBA JEST BEZPO-DSTAWNA. TWOJE ZEZŁOMOWANIE NASTĄPI ZA, 1 MINUTĘ I 25 SEKUND. WODA JEST CI ZBĘDNA.
Robot „ogłaszający”, wyszedł w tej chwili z Sali, ale w oddali, dało się zauważyć 2, zbliżające się powolnym krokiem roboty.
– W-ody.
– PROŚBA BEZPODSTAWNA. SPRZECIW WIĘŹNIA. PORAZIĆ.
Frank, po raz kolejny został porażony prądem. Opadł bezsilnie na podłogę swojej celi. „Dlaczego ja?” – myślał. „Czemu los, musiał wybrać właśnie mnie?”… Do pomieszczenia wjechały 2 roboty. Frank już wiedział. Cela opuszczała się powoli, jakby nie chciała dotknąć ziemi. Lecz w końcu, musiało to nastąpić. Roboty, położyły Franka na metalowej płycie. Ciągnąc za sobą więźnia, wyjechały z więzienia i powolnym krokiem, zmierzały w stronę „ Sali Złomiarzy”. Franklin nie miał siły niczego oglądać, był zbyt wyczerpany. W tej chwili, miał tylko ochotę umrzeć. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w samym środku fabryki. Roboty, podjechały do wielkiego podestu. Położyły Franka na jakiejś maszynie, która ustawiła go pionowo. Z głośników, wydobył się znany mu już dobrze mroczny, pozbawiony uczuć głos.
– OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, ZA NIEPOSŁUSZEŃSTWO, ZOSTAŁEŚ SKAZANY NA ZEZŁOMOWANIE. ZGODNIE Z PRAWEM, MOŻESZ WYPOWIEDZIEĆ SWOJE OSTATNIE SŁOWA.
– W… W-ody… – Frank, nie miał już siły myśleć. Jego ostatnie, jakże żałosne słowa, brzmiały „woda”.
– ZEZŁOMOWAĆ.
Proces złomowania, odbywał się dokładnie tak samo jak wcześniej. Jeden, wielki nieznany Frankowi robot z wiertłem z przodu, a dwa AC-312 z tyłu. Wiertło zostało włączone. Nieuchronnie zbliżało się stronę Franka,10 cm, 5, 3, 1… nagle, w jednej sekundzie wszystkie szyby w fabryce pękły, a cała zachodnia część fabryki, w jednej chwili została zniszczona. Buntownicy przeprowadzali atak. Robot odsunął wiertło i skierował swój wzrok ku górze, nie patrzył zbyt długo, gdyż 2 sekundy później, został zniszczony pociskiem z wyrzutni rakiet. Roboty, nie miały żadnych szans w starciu z agresorami. Buntownicy, co dziwne, byli bardzo dobrze uzbrojeni. Nie brali by do walki tak dobrej broni, jeśli mieliby tylko odbić fabrykę, o nie. Oni chcieli czegoś więcej… Po paru minutach zaciętej walki, robotów została zaledwie garstka. Paru mężczyzn podeszło do półprzytomnego Franka.
– Żyje?
– Chyba tak. Szybko, ściągajcie go z tego! Zaraz będzie tu patrol. Wtedy to się dopiero nieciekawie zrobi! No! Szybko!
Zdjęli Franka z płyty i położyli na prowizorycznych noszach. Zwołali innych, po czym wybiegli na ulicę. Wyglądało na to, że to oni dowodzili akcją.
– Możesz chodzić? – powiedział najwyższy z 4, niosących Franka osób.
- Chy-ba T-tak.
– Dobra, wstawaj. Musimy uciekać. ONI zaraz tu będą.
Wstał. To co zobaczył, całkowicie odebrało mu mowę. Zgliszcza, ruiny… To najlepsze słowa uzasadniające to co ujrzał. Zniszczone budynki, fragmenty budowli i pomników, korodujące auta. Wszystko, było do tego jakby pod grubą warstwą białego puchu. Spodziewał się, że zbyt ładnie nie będzie, ale nie spodziewał się, takiego widoku. Nic się nie zachowało. Tylko pojedyncze budynki, nie były doszczętnie zniszczone. W ulicach były kilometrowe szramy, jak po trzęsieniu ziemi. Skala zniszczeń była, niewyobrażalna. Wszędzie leżało mnóstwo czaszek i rozkładających się ciał. Frank został nagle oderwany od swoich myśli, słowami mężczyzny, który stał obok niego.
– Załóż tę maskę, inaczej zdechniesz. – Wysoki, smagły mężczyzna w żołnierskim stroju podał Frankowi maskę tlenową. Następnie, dość dosadnym gestem, wskazał wejście do kanałów. Frank nie sprzeciwiał się poleceniom. Zszedł do podziemia. Do nieznanego świata, do swojego przyszłego domu…
Prosiłbym, o wskazywanie mi błędów jakie popełniłem. Przecinki, nielogiczności, orty itp. No i oczywiście ogólne opinie o opowiadaniu ;). Pozdrawiam.
Już pierwszy akapit mnie odrzucił, zaprzeczając ogólnie przyjętemu założeniu, że nie można dwa razy zrobić coś pierwszy raz (^^). Błędów w tym opowadaniu :) jest zbyt dużo bym miał ochotę je wymieniać. Radze gruntownie poprawić tekst, bo bez tego nie da się czytać, a szkoda bo pomysł całkiem, całkiem (tyle że bez całkowitej przeróbki nic z niego nie będzie). I jeszcze jedna uwaga- nie każdy zna liczbę rebeliantów, a już z pewnością nie każdy wie ile godzin był nieświadomy^^.
PS: Avatar wydaje mi się znajomy. Nie udzielałeś się czasami na forum związanym z SC?
Nie, nie udzielałem sie :p. Jeśli już, to mogłeś mnie widzieć albo na stronie Gamerar.pl albo na Cdaction.pl. Tylko na tych portalach bardziej się udzielam ;). W dalszym ciągu proszę o komentarze :D.
Pogrzebałem trochę po sieci- ktoś tylko używał identycznego z twoim awataru.
Dialog z pierwszym "przywracaniem pamięci" sztuczny do niemożliwości (do tego ten idiotyczny, urywany śmiech...), drugi monolog podobnie. W tym przypadku z resztą amnezja to zabieg bezcelowy i zbędny (pomijając, że nieudany). Przedłużanie sceny "złomowania" głównego bohatera tylko irytuje, a nie buduje napięcie. Wizja z maszynami opanowującymi świat była już nie raz i za każdym razem ten sam błąd - roboty nie mogą opanować ludzkości, ponieważ zostały stworzone atom po atomie (no ok - obwód po obwodzie) przez nas, są w 100% przewidywalnie, dokładnie wiemy co, kiedy i dlaczego zrobią. A "nieznane błędy" nie występują w tym samym czasie i na skalę globalną (a jak występują, to jest to marne i niedopracowane sci-fi). Poza tym, skoro roboty myślały, że to my jesteśmy maszynami, to dlaczego dawali ludziom jeść (i pozwalały na całą resztę fizjologii, włączając w to spanie)? Po co w ogóle areszt/więzienie skoro nie ma sądu ani resocjalizacji?
Niczego konkretnego nie napiszę, bo nie mam pojęcia, chociażby niebieskawoczarnego, nie mówiąc o zielonym, co Autor chciał przez to powiedzieć / pokazać. Jest możliwe, że to ja nie potrafię dostrzec genialności przesłania, lecz równie prawdopodobny jest zagubienie się tegoż przesłania w nieciekawym i nieciekawie napisanym tekście.