- Opowiadanie: Malah - Tajemnicza, z kwiatami we włosach

Tajemnicza, z kwiatami we włosach

Moje pierw­sze ukoń­czo­ne opo­wia­da­nie, dla­te­go pro­szę o wy­ro­zu­mia­łość i żar­li­wą kry­ty­kę, bo ta dla au­to­ra jest naj­cen­niej­sza :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy III

Oceny

Tajemnicza, z kwiatami we włosach

O ni­czym innym nie mó­wio­no. Wieść ro­ze­szła się szyb­ciej niż wiatr prze­mie­rza­ją­cy gór­skie szla­ki. Król nasz, Teo­dor Trze­ci z rodu Kru­ków, wy­brał wresz­cie nie­wia­stę na mał­żon­kę. A no­win­ka ta była wręcz nie­sły­cha­na, bu­dzą­ca ra­dość i eu­fo­rię wśród ludu, gdyż wszy­scy do­brze wie­dzie­li, że wład­ca, choć mą­drym, spra­wie­dli­wym i wszech­stron­nie uzdol­nio­nym był czło­wie­kiem, od  to­wa­rzy­stwa ko­biet stro­nił. Księ­gi wolał wer­to­wać, za­pa­chem atra­men­tu się roz­ko­szo­wać niż za­nu­rzyć się w de­li­kat­nym ciele panny i woń słod­kich per­fum po­czuć.

I Mar­cus, gdy usły­szał wia­do­mość, aż pod­sko­czył z wra­że­nia, po­trą­ca­jąc przy tym stosy ksią­żek. W ostat­niej chwi­li zła­pał garść zwo­jów sta­cza­ją­cych się pro­sto w ob­ję­cia za­bój­czej świecz­ki.

– Jak to się żeni? – wy­krztu­sił zdez­o­rien­to­wa­ny.

–  No nor­mal­nie, panie. Pięk­ną damę zna­lazł i się żenić chce – po­wtó­rzył po­sła­niec.

– Ale że król?!

– A o kim ja pra­wię? I o mi­ni­strów pyta, bo ślub trza wy­pra­wić, for­mal­no­ści do­pil­no­wać, więc pan Mar­cus musi się sta­wić w sali tro­no­wej i to na­tych­miast. Jego wy­so­ko­ści chyba się spie­szy przy­się­gę zło­żyć.

Mar­cus po­dra­pał się po siwej czu­pry­nie. Księ­gi i zwoje za­bez­pie­czo­ne – świe­ca im już nie za­gra­ża­ła. Można było ru­szać i dziw­ną spra­wę zba­dać.

– A po­wiedz mi, mój drogi, co to za panna, która skra­dła serce na­sze­go naj­ja­śniej­sze­go i naj­uko­chań­sze­go wład­cy? – do­py­ty­wał się uczo­ny, kiedy opusz­cza­li bi­blio­te­kę.

– Wiele to mi nie prze­ka­za­no… – Za­du­mał się po­sła­niec. – Ale słu­chy gło­szą, że ładną buzię ma ta nasza przy­szła kró­lo­wa.

Mar­cus zmarsz­czył czoło i po­pa­trzył z po­li­to­wa­niem na to­wa­rzy­sza. Szczę­śli­wy czło­wiek, który wie­dzy nie do­cie­ka. Do­brze, że wie­ści roz­no­sił tylko po dwo­rze kró­lew­skim, bo wy­sła­ny w teren, za­pew­ne w pierw­szej karcz­mie jako trup by skoń­czył.

– Aaa! No prze­cież! Mówią jesz­cze, że z po­lo­wa­nia ją przy­wiózł – wtrą­cił po chwi­li po­sła­niec. Mi­ni­ster aż przy­sta­nął ze zdu­mie­nia.

– Z po­lo­wa­nia?!

– Ano je­le­nia chciał ustrze­lić, to rano, nim Świe­tłan­ka zza gór się wy­chy­li­ła, kazał osio­dłać konia i ru­szył w las. Ale je­le­nia nie do­padł, tylko pannę.

– To przy­szłą żonę, kró­lo­wą naszą z po­lo­wa­nia przy­wiózł?

– Ale panie, on ją żywą przy­wiózł, nie ustrze­lo­ną.

Uczo­ny po­gła­dził brodę, za­sta­no­wił się chwi­lę, brwi zmarsz­czył tak, że na pewno od tego ko­lej­na fałd­ka przy­by­ła na czole – sym­bol czasu, roz­my­ślań i roz­te­rek.

Nie­do­brze.

– Wiesz może z ja­kie­go rodu wy­wo­dzi się na­rze­czo­na jego wy­so­ko­ści?

– Tego to żem też nie do­sły­szał.

– A czy owa panna jest w ogóle szla­chet­nie uro­dzo­na? – do­py­ty­wał się gor­li­wie mi­ni­ster.

– Panie, jak w lesie przed świ­tem szlach­cian­kę można spo­tkać, to może i jest, ale z tego co wiem, to trud­no tam taką po­znać.

Nie­do­brze.

Mar­cus przy­spie­szył kroku.

Być może spra­wa ta nie była tyle co dobrą no­win­ką, ale aferą pań­stwo­wą, kry­zy­sem wy­ma­ga­ją­cym in­ter­wen­cji naj­wyż­szych mi­ni­strów. Jeśli szlach­ta nie wy­ra­zi­ła­by zgody na ślub, a król by się uparł… Jak nic, wojna do­mo­wa wi­sia­ła na wło­sku!  

W sali tro­no­wej pa­no­wał tłok ni­czym na placu pod­czas je­sien­nych tar­gów. Wszy­scy chcie­li zo­ba­czyć pięk­ną nie­wia­stę, wy­bran­kę serca naj­ja­śniej­sze­go pana. Męska część wi­dow­ni wzdy­cha­ła z za­chwy­tu. Wśród hra­bin, ba­ro­no­wych i dam dworu sły­chać było szep­ty za­zdro­ści i nie­do­wie­rza­nia.

Mar­cus pró­bo­wał się prze­ci­snąć i od­szu­kać źró­dło nie­co­dzien­ne­go za­mie­sza­nia. Nic z tego. Wszy­scy stali upar­cie  jakby przy­bi­ci do  pod­ło­gi, spo­glą­da­jąc w głąb sali. Już prę­dzej prze­su­nął­by drze­wa w lesie. Wspiął się na palce, ale je­dy­ne co do­strzegł to wy­myśl­nie upię­te włosy nie­któ­rych szlach­cia­nek i ko­lo­ro­we czap­ki kilku panów, bo­daj­że mu­zy­kan­tów. Bó­stwo, co praw­da, ob­da­ro­wa­ło uczo­ne­go bły­sko­tli­wym umy­słem, ale po­ską­pi­ło wzro­stu. Prze­cięt­na ko­bie­ta była od niego wyż­sza o głowę. Zre­zy­gno­wa­ny oparł się o ścia­nę przy drzwiach wej­ścio­wych i wy­tę­żył słuch.

Za­pa­dła cisza, a więc przy­był król. Do Mar­cu­sa do­tarł dźwięk zgrzy­ta­nia ma­syw­ne­go mebla, co ozna­cza­ło, że wład­ca za­siadł na tro­nie. Na­pię­cie wzra­sta­ło, każdy z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wał ob­wiesz­cze­nia mo­nar­chy. Po­wie­trze sta­wa­ło się coraz cięż­sze, od­de­chy ludzi coraz gło­śniej­sze, at­mos­fe­ra była nie do znie­sie­nia. Mi­ni­ster ner­wo­wo gła­dził brodę, aż kilka bia­łych wło­sów przy­kle­iło się do spo­co­nej dłoni.

– Panie i pa­no­wie, Naj­wyż­sza Rado Mi­ni­strów, szla­chet­ni dwo­rza­nie – roz­brzmiał echem głos czło­wie­ka mło­de­go, lecz do­świad­czo­ne­go i oczy­ta­ne­go – król prze­mó­wił. – Zwo­ła­łem was tu by­ście ze mną do­świad­czy­li hi­sto­rycz­ne­go mo­men­tu. Ja, Teo­dor Trze­ci z rodu Kru­ków, wład­ca i pro­tek­tor kra­iny Ord, zdo­byw­ca Czer­wo­nych Ste­pów i trium­fa­tor z Do­li­ny Wil­czych Mgieł, ogła­szam wszem i wobec, że nad­szedł czas by cię­żar ko­ro­ny po­dzie­lić i kró­le­stwo ob­da­ro­wać skar­bem naj­wyż­szym jakim jest sta­bil­na wła­dza przez dwoje ludzi pod­trzy­my­wa­na. Od dzi­siaj obok tronu Ord jak i w sercu moim za­sia­dać bę­dzie ta oto osoba. – Głowy ze­bra­nych drgnę­ły zgod­nie w prawą stro­nę jak ga­łę­zie drzew pcha­ne przez ten sam wiatr. Mar­cus zro­zu­miał, że na­rze­czo­na mo­nar­chy już sie­dzia­ła obok tronu. Miała przy­go­to­wa­ne miej­sce, a to ozna­cza­ło, że król nie cze­kał na opi­nie dworu. Zgro­ma­dze­nie szlach­ty sta­no­wi­ło je­dy­nie for­mal­ność.

Nie­do­brze. Nie­do­brze. Nie­do­brze.

– Imie­nia swego pani zdra­dzić nie chcia­ła – kon­ty­nu­ował wład­ca. – A jako, że w sta­rym gaju w lesie pa­ła­co­wym dane mi było ją na­po­tkać, ob­wo­łu­ję jej­mość Gają, z lasu zro­dzo­ną, przy­szłą kró­lo­wą Ord.

Cisza wiła się po sali ni­czym za­tru­ta mgła pach­ną­ca scep­ty­cy­zmem i kon­ster­na­cją. Uczo­ny po chwi­li zdał sobie spra­wę ze słów wład­cy. Oświad­czył się ko­bie­cie, która nie miała nawet imie­nia! Była zwy­kłą przy­błę­dą, że­bracz­ką, a być może jakąś ułom­ną dzie­wu­chą!

Mar­cus po­czuł jak nogi za­pa­da­ją się pod jego cię­ża­rem. Runął na zie­mię, spoj­rzał w górę, wy­obra­ża­jąc sobie wojnę do­mo­wą oraz chy­lą­ce się ku upad­ko­wi nie­gdyś po­tęż­ne mo­car­stwo. I wtedy cisza zo­sta­ła prze­rwa­na.

Okla­ski, wi­wa­ty, okrzy­ki. Ra­dość tłumu nie miała końca.

Mi­ni­ster długo sie­dział zu­peł­nie otę­pia­ły, nie poj­mu­jąc co na­stą­pi­ło.

Czyż­by lu­dzie nie sły­sze­li? Ta baba nie miała imie­nia. A może to on coś źle zro­zu­miał. Może nie do­tar­ła do niego in­for­ma­cja, że dziew­czy­na wpraw­dzie na­zwa­na nie zo­sta­ła, ale tytuł szla­chec­ki po­sia­da i wie­lo­po­ko­le­nio­wy ród, co by siłą oraz wpły­wa­mi Ord wspo­mógł.

Gwar nagle ustał, co ozna­cza­ło, że mo­nar­cha wy­ko­nał od­po­wied­ni gest by uci­szyć tłum.

– Wia­do­me jest, że król rad­ców swych wi­nien pytać, dla­te­go pro­szę by pierw­szy mi­ni­ster zda­nie swe wy­ra­ził – prze­mó­wił.

Na­resz­cie! Ktoś kom­pe­tent­ny, oświe­co­ny po­dzie­li się swymi oba­wa­mi, przy­to­czy od­po­wied­nie ar­gu­men­ty i oże­nek z nie­zna­jo­mą wy­bi­je z głowy wład­cy.

Mar­cus wy­tę­żył słuch, z na­dzie­ją wy­cze­ku­jąc słów mi­ni­stra wojny.

– Wasza wy­so­kość –  ode­zwał się ochry­pły głos. – Wy­bran­ka serca twego urodą nas ocza­ro­wa­ła. Jej pięk­ność ja­śnie­je przy tro­nie Ord jak ogień mężów w cza­sie bitwy, gdy ziemi swo­jej bro­nią. Jeśli świa­tło to do są­sied­nich krain do­trze, jak nic uzna­ją Ord bó­stwom przy­chyl­ne, so­ju­sze będą żądni za­wie­rać, a od wojny stro­nić, bo któż by chciał ata­ko­wać pań­stwo, które wzię­ła pod opie­kę tak uro­dzi­wa isto­ta.

Mar­cus zdę­biał. Do­kład­nie oczy­ścił uszy jakby za wszyst­ko od­po­wie­dzial­ny był brud za­le­ga­ją­cy w ka­na­łach słu­cho­wych.

Czyż­by wła­śnie wy­po­wie­dział się Lan­cres, czło­wiek, który do­kład­nie zna ob­li­cza wojny, ge­ne­rał zwy­cię­skiej armii z Do­li­ny WIl­czych Mgieł? Czy jego zda­niem funk­cja kró­lo­wej to tylko pięk­na twarz?

– Pierw­szy mi­ni­ster wy­ra­ził swoje zda­nie. Czy drugi mi­ni­ster rów­nież po­pie­ra moją de­cy­zję? – Król kon­ty­nu­ował na­ra­dę.

Uczo­ny jesz­cze raz roz­pa­lił w sobie pło­myk na­dziei. Arter – mi­ni­ster skar­bu – był osobą nad­zwy­czaj ro­zum­ną. Na pewno zda­wał sobie spra­wę z za­gro­że­nia jakie nie­sie bez­myśl­ne wy­bra­nie kró­lo­wej. Ile razy pró­bo­wał na­mó­wić wład­cę na oże­nek? Roz­wo­dził się na temat wpły­wów, sta­bil­no­ści kraju, spo­koj­nych serc oby­wa­te­li. Roz­wa­żał ko­lej­ne kan­dy­dat­ki, kiedy mo­nar­cha od­rzu­cał po­przed­nie, jed­nak każda po­cho­dzi­ła z do­bre­go domu i mogła przy­nieść wiele ko­rzy­ści ko­ro­nie.

– Naj­ja­śniej­szy panie, umysł mój może wresz­cie za­znać spo­ko­ju, wi­dząc przy tro­nie damę nie tylko godną twej ręki, ale na­le­ży­cie do­stoj­ną by jako kró­lo­wa przy­nieść chwa­łę ma­je­sta­to­wi Ord. – Arter roz­po­czął swój wywód, a Mar­cus zu­peł­nie po­grą­żył się w roz­pa­czy.

– Co się do Pe­ru­na wy­pra­wia! –  za­klął cicho. – Czyż­by wszy­scy po­stra­da­li rozum? Od kiedy przy­błę­da z ładną twa­rzycz­ką może re­pre­zen­to­wać naj­więk­sze, naj­po­tęż­niej­sze mo­car­stwo na kon­ty­nen­cie?! Do czor­ta! Tak to może i bur­del się pro­wa­dzi, ale nie kró­le­stwo!

– O skar­by i do­cho­dy pa­ła­co­we rów­nież nie będę się za­mar­twiać – kon­ty­nu­ował drugi mi­ni­ster – jako że pań­stwo przez pięk­ną kró­lo­wą strze­żo­ne, boską łaską zo­sta­nie oto­czo­ne, która na wieki uro­dzaj za­pew­ni.

Mar­cus prze­stał słu­chać. Wizja wojny, wizja buntu sta­nę­ły przed jego ocza­mi. Ledwo do­cho­dzi­ły do niego prze­mó­wie­nia ko­lej­nych mi­ni­strów, któ­rzy jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni cią­gle opo­wia­da­li o tym samym. Pięk­na kró­lo­wa, boska przy­chyl­ność, po­tę­ga i bo­gac­two.

A niech ich licho weź­mie, po­my­ślał. Z taką radą kraj pew­niej spło­nie niż się na szczy­ty wznie­sie.

– Czy piąty mi­ni­ster chce się po­dzie­lić swoją opi­nią?

Zguba, czeka nas zguba. I  ta szlach­ta… Spójrz­cie tylko jak wszy­scy zgod­nie przy­ta­ku­ją! Głu­pie kurki, nie wie­dzą­ce, że idą na rzeź.

– Czy jest na sali piąty mi­ni­ster?

Zguba. Jak nic inne kra­iny naj­pierw nas wy­śmie­ją, a potem pod­bu­rzą lud, który rzą­da­mi przy­błę­dy ra­czej się nie ura­du­je.

– Mi­ni­ster nauki?

Zguba.

– Mar­cus?!

– Tak! – Uczo­ny pod­sko­czył ni­czym kocur gro­mem prze­bu­dzo­ny. –  Tak, je­stem tutaj! –  mach­nął ręką  aby głowa pań­stwa i wszy­scy ze­bra­ni do­strze­gli wresz­cie drob­ną isto­tę skry­wa­ją­cą się na końcu sali.

Po­dzia­ła­ło. Tłum roz­stą­pił się, od­sła­nia­jąc wąską ścież­kę pro­wa­dzą­cą do tro­no­we­go wznie­sie­nia. Uczo­ny naj­pierw uj­rzał Naj­wyż­szą Radę, star­szych, do­świad­czo­nych mężów, któ­rzy uśmie­cha­li się w jego stro­nę. Jak nic, ocze­ki­wa­li ko­lej­nej apro­ba­ty. Póź­niej od­na­lazł wzro­kiem króla. Ruda czu­pry­na ster­cza­ła nie­dba­le spod ko­ro­ny, tors zdo­bi­ła źle za­pię­ta szata jakby za­kła­da­no ją w po­śpie­chu, a na czole świe­cił pot. Wy­glą­da­ło na to, że mo­nar­cha nie po­świę­cił dużo czasu na przy­go­to­wa­nia do na­ra­dy. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się szczę­ście, ale nie en­tu­zjazm jaki pre­zen­tu­je mąż z uda­ne­go po­lo­wa­nia, tylko dziw­na, spo­koj­na bło­gość.

Strach ogar­nął mi­ni­stra. Nie mógł prze­rwać tego cu­dacz­ne­go roz­ra­do­wa­nia. Wszy­scy tkwi­li w upo­je­niu jakby zo­sta­li otu­ma­nie­ni. Słowa kry­ty­ki mo­gły­by ich obu­rzyć, zmie­nić ra­dość w dziką furię, a to z kolei wy­snu­ło­by nie­po­trzeb­ne oskar­że­nia. Mar­cus nie chciał zo­stać po­są­dzo­ny o zdra­dę, nie chciał stra­cić głowy, już był wy­star­cza­ją­co niski.

– Panie, cóż może dodać po­mniej­szy mi­ni­ster, kiedy wszyst­ko zo­sta­ło po­wie­dzia­ne – wtrą­cił szyb­ko, po czym ukło­nił się nisko. I wtedy ją zo­ba­czył.

Sie­dzia­ła ukry­ta za tłu­mem na­tręt­nych ga­piów. Naj­pierw do­strzegł białą szatę, de­li­kat­ną, prze­szy­tą złotą nicią, która po­ły­ski­wa­ła w świe­tle kan­de­la­brów. Nigdy wcze­śniej nie wi­dział ta­kiej tka­ni­ny. Potem przyj­rzał się wło­som. Sre­brzy­ste pasma opa­da­ły na pod­ło­gę, two­rząc pod krze­słem lśnią­cą ka­łu­żę pukli. Gdzie­nie­gdzie miała wplą­ta­ne kwia­ty i li­ście jakby otu­lił ją las. Spoj­rzał na twarz dziew­czy­ny. Blade lico zdo­bi­ły de­li­kat­ne ru­mień­ce, a pod małym no­skiem ry­so­wa­ły się pełne, ró­ża­ne usta. Na końcu do­strzegł jej oczy. Nie na­le­ża­ły do czło­wie­ka, żadna ludz­ka isto­ta nie skry­wa­ła pod po­wie­ka­mi czy­ste­go złota.

 Ta­jem­ni­cza po­stać błą­dzi­ła wzro­kiem po sali jakby nie wie­dzia­ła na czym sku­pić uwagę. Pałał od niej smu­tek i zmie­sza­nie, nie chcia­ła się tam zna­leźć, nie chcia­ła za­siąść na tro­nie.

Mar­cus nie wpa­try­wał się wię­cej w pięk­ną nie­zna­jo­mą ale dys­kret­nie opu­ścił po­miesz­cze­nie, gdy inni mi­ni­stro­wie za­chwa­la­li wy­bran­kę króla. Pró­bo­wał po­łą­czyć fakty. Srebr­ne włosy okry­te kwia­ta­mi, złote oczy, dziw­ny bło­go­stan. Gdzieś już o tym sły­szał, a może prze­czy­tał?

Wpadł do bi­blio­te­ki ni­czym roz­ju­szo­ny byk i roz­po­czął po­szu­ki­wa­nia.

Cuda i dziwy Bo­gu­sa Mu­zy­kan­ta. Nie.

Gromy i kary z nieba ze­sła­ne Mni­cha Ano­ni­ma. Nie

Wę­drów­ki bogów przez Wan­de­ra He­re­mi­tę zba­da­ne. Nie

Bó­stwa i ich po­słań­cy Dzia­da Rącz­ki. Zaraz…

Uczo­ny prze­kart­ko­wał starą księ­gę spi­sa­ną nie­zgrab­ną ręką. Autor po­sta­rał się nawet o ob­raz­ki, które nie­ste­ty bar­dziej przy­po­mi­na­ły dzie­cię­ce bo­ho­ma­zy.

Mar­cus do­kład­nie spraw­dzał każdy roz­dział. Nie na­le­ża­ło to do ła­twych zadań, gdyż nie­któ­re stro­ni­ce były po­skle­ja­ne, a inne tłu­ste i po­pla­mio­ne. Zu­peł­nie jakby ktoś dawno temu, dzień w dzień za­po­zna­wał się na nowo z hi­sto­ria­mi Dzia­da Rącz­ki.

Bó­stwa nie­bios. Nie.

Bo­gin­ki rzek i je­zior. Też nie.

Mar­cus po pew­nym cza­sie zdał sobie spra­wę, że książ­ka nie była wcale na­uko­wą de­duk­cją, ale czy­tan­ką dla dzie­ci. Opo­wia­da­ła hi­sto­rie wie­śnia­ków, któ­rzy na­po­tka­li na swej dro­dze isto­ty wyż­sze i póź­niej po­pa­da­li w różne ta­ra­pa­ty. Chciał już odło­żyć to­mi­sko, ale coś go po­wstrzy­ma­ło. Skądś znał tą księ­gę, skądś wie­dział, że tam kryje się od­po­wiedź.

W końcu do­tarł do ostat­nie­go roz­dzia­łu. Wy­słan­ki bogów naj­wyż­szych. Gdzieś, pod ko­niec księ­gi wid­niał smęt­ny ma­lu­nek, a w nim skry­wa­ła się srebr­no­wło­sa dziew­czy­na.

Kwiet­ni­ca Nie­biań­ska – gło­sił napis. Mar­cus w ca­ło­ści oddał się lek­tu­rze.

 

Bywa tak, że las człe­ko­wi nie sprzy­ja i zwie­rzy­ny pod strza­łę oddać nie chce.

Bywa też i tak, że kipi uro­dza­jem i zwie­rzy­na sama do gara się pcha, co by ro­dzi­nę całą na­kar­mić.

Kajek, młody łow­czyk, spo­strzegł raz, że dwu­dzie­ste­go dru­gie­go dnia wio­sny ile by sideł nie za­sta­wił, tyle kró­li­ków i saren do domu przy­niósł.

Za­cie­ka­wio­ny chłop­czy­na po­sta­no­wił zba­dać spra­wę. A wie­dzieć trze­ba, że co na­tu­ra daje, to przez łaskę bó­stwa jest czy­nio­ne, a gdzie bó­stwo się mie­sza le­piej zo­sta­wić spra­wę nie­zba­da­ną.

Tak więc, gdy pół­noc wy­bi­ła i dwu­dzie­sty drugi dzień wio­sny nad­szedł, Kajek wziął po­chod­nię i ru­szył do ciem­ne­go lasu.

Długo szu­kał, lecz źró­dła cudów zna­leźć nie mógł. Nim świt na­stał, zmę­czył się chło­pi­na i do domu po­sta­no­wił wró­cić lecz szedł okręż­ną drogą przez stary gaj. A tam, przy pra­daw­nym dębie za­stał nie­co­dzien­ny widok – pięk­ną zjawę o srebr­nych wło­sach i zło­tych oczach.

Mądry człek od­wró­cił­by się i po­szedł w drugą stro­nę, głu­piec uciekł­by w po­pło­chu. Kajek jed­nak nie był ani mądry, ani głupi, tylko cie­kaw.

Oglą­dał więc dziew­czy­nę, co kwia­ty w srebr­ne włosy wpla­ta­ła, a kiedy tak pa­trzał w jej pięk­ną buzię, ocza­ro­wa­ny zo­stał,  bo któż by się oparł uro­ko­wi nie­ziem­skiej bo­gi­ni?

W końcu świt na­stał i blask Świe­tłan­ki do­li­nę po­krył, dając znak zło­to­okiej zja­wie, że czas do domu wra­cać.

Kajek jed­nak nie chciał roz­stać się z nie­zna­jo­mą. Za­trzy­mać ją za­pra­gnął, toteż chwy­cił dziew­czy­nę za rękę i do swo­jej cha­łu­py za­pro­wa­dził.

Bie­dak,  nie miał po­ję­cia, że srogą karę na swą kra­inę spro­wa­dził, gdyż wła­śnie po­rwał Kwiet­ni­cę Nie­biań­ską, bogów naj­wyż­szych na­łoż­ni­cę.

Wio­sną, pod od­sło­ną nocy Kwiet­ni­ca zstę­pu­je na zie­mię by zioła ze­rwać i o urodę za­dbać. Stare gaje zwie­dza, gdzie dary lasów są naj­zna­ko­mit­sze, a w za­mian za bo­ro­we plony ofia­ru­je zwie­rzy­nę dziką. Ran­kiem po­wra­ca na nie­bio­sa, wdzię­ki swe po­ka­zać ku ucie­sze bogów.

Tego dnia nie wró­ci­ła. Za­mar­twia­li się stwór­cy, a kiedy do­wie­dzie­li się, że za znik­nię­ciem na­łoż­ni­cy Ka­jek-łow­czyk był od­po­wie­dzial­ny, gniew na jego kra­inę prze­la­li, furię ja­kiej grom Pe­ru­na nigdy nie za­znał…

 

Mar­cus za­mknął księ­gę. Tyle in­for­ma­cji cał­ko­wi­cie mu wy­star­czy­ło – Ord było w nie­bez­pie­czeń­stwie. I nie cho­dzi­ło o zwy­kły bunt chło­pów, czy też na­jazd wro­gich państw. Ord gro­zi­ła wojna z bo­ga­mi!

Wziął czy­ta­dło pod pachę i czym prę­dzej ru­szył w stro­nę sali tro­no­wej.

Na­ra­da do­bie­gła końca. W miej­scu, gdzie wcze­śniej kłę­bi­ła się masa ludzi za­stał pust­kę zu­peł­nie jak w bi­blio­te­ce o noc­nych po­rach. Tylko w cie­niu szczy­to­wej ścia­ny do­strzegł dwie po­sta­cie. Jedna sie­dzia­ła obok tronu, a druga klę­cza­ła i gła­dzi­ła jej po­licz­ki jakby po­dzi­wia­ła mi­strzow­skie ar­cy­dzie­ło.

Król zo­stał ocza­ro­wa­ny, prze­ra­ził się Mar­cus. Musi po­znać praw­dę, musi zo­ba­czyć kim jest ta dzie­wu­cha!

Mi­ni­ster pod­biegł pod tro­no­we wznie­sie­nie.

– Panie, nie wolno ci po­ślu­bić tej ko­bie­ty! – krzyk­nął ledwo ła­piąc od­dech. – Nie wolno ci nawet na nią pa­trzeć!

Król nie za­szczy­cił pod­da­ne­go choć­by jed­nym spoj­rze­niem jakby wła­śnie wy­darł się na niego pi­skli­wy szcze­niak. Twarz po­zo­sta­wa­ła bez­na­mięt­na w sta­nie dziw­nej bło­go­ści. Dalej przy­glą­dał się bo­gin­ce, dalej gła­dził jej po­licz­ki.

– Wasza wy­so­kość – nie dawał za wy­gra­ną uczo­ny. – W tej księ­dze… tu jest na­pi­sa­ne… toż to Kwiet­ni­ca Nie­biań­ska…

Bó­stwa i ich po­słań­ce Dzia­da Rącz­ki – prze­rwał mu wład­ca, nadal wpa­tru­jąc się w na­rze­czo­ną. – Czy­ta­łem te hi­sto­rie mi­lion razy jak byłem dziec­kiem, nie­któ­re znam na pa­mięć.

Mar­cus zdę­biał. Czyż­by to zna­czy­ło, że król wie­dział, że od po­cząt­ku był świa­dom na co na­ra­ża kró­le­stwo?!

– Czy­ta­łem je rów­nież tobie, dawno temu, pa­mię­tasz? Przy­cho­dzi­łeś od czasu do czasu spraw­dzić jak po­stę­pu­je moja edu­ka­cja.

Mi­ni­ster się­gnął w głąb wspo­mnień, ko­lej­ne ob­ra­zy prze­mknę­ły przed ocza­mi, widok ma­łe­go ru­dziel­ca za­peł­nił jego myśli. Malec bie­gał w kółko i śmiał się ra­do­śnie.

Wuju Mar­ciu­sie, wuju Mar­ciu­sie! – wołał ksią­żę. – A ci tą ksiąś­kę teś psie­ci­ta­łeś? – chło­piec mach­nął  gru­bym to­mi­skiem, a na­stęp­nie otwo­rzył je na lo­so­wej stro­nie. – O, tu jeśt hi­sto­lia o po­two­zie, cio za­my­kał dzie­ci w jaś­ki­ni, ale Tomko – pa­stu­siek go psie­chyt­sił i uwol­nił dzie­ci… O, a tu jeśt opo­wieść o ta­kiej dziew­ci­nie…

No tak, po­my­ślał uczo­ny. Te po­skle­ja­ne stro­ni­ce, te plamy ko­lo­ro­wych far­bek. To wszyst­ko spraw­ka ma­łe­go księ­cia.

– Wasza wy­so­kość, jeśli wie­dzia­łeś, czemu po­sta­no­wi­łeś skraść Kwiet­ni­cę bogom?

Król ob­ró­cił się w stro­nę pod­da­ne­go.

– Od pew­ne­go czasu ob­ser­wo­wa­łem dziw­ne zja­wi­sko – od­parł bez­na­mięt­nie. –  Raz do roku, w okre­sie wio­sny na­sta­wał taki dzień, kiedy to wra­ca­jąc z po­lo­wa­nia nie mo­głem udźwi­gnąć łow­czych tro­fe­ów. Tyle ich zgar­nia­łem! Gdy­byś miał choć cień po­dej­rzeń, zia­ren­ko na­dziei na spo­tka­nie po­sta­ci z baśni, nie spraw­dził­byś, Mar­cu­sie? Nie chciał­byś po­znać praw­dy?

Mi­ni­ster prze­łknął gło­śno ślinę. To był obłęd, król osza­lał! Na tro­nie nie za­sia­dał świa­tły, roz­trop­ny czło­wiek lecz obłą­ka­ny głu­piec!

– Naj­ja­śniej­szy panie, nie mo­żesz przy­trzy­my­wać bo­gi­ni, ona musi zo­stać pusz­czo­na wolno. Plagi, za­ra­zy, susze…kto wie, co zro­dzi nam furia nie­bios?!

– Spójrz na to pięk­no, Mar­cu­sie! – za­wo­łał wład­ca, po czym od­wró­cił się do na­rze­czo­nej. – Czyż moja wy­bran­ka nie jest uro­cza?

Zgro­za ogar­nę­ła uczo­ne­go. Nie mógł nic po­ra­dzić. Przy­pa­try­wał się je­dy­nie sza­leń­co­wi, który gor­li­wie pie­ścił włosy uko­cha­nej. Ślicz­ne sre­brzy­ste włosy.

Bo­gi­ni nawet nie drgnę­ła. W oczach ma­lo­wał się smu­tek i tę­sk­no­ta. Miała takie nie­ziem­skie oczy, duże, głę­bo­kie, i to złoto ota­cza­ją­ce źre­ni­ce… Ach! I te usta. Na­mięt­ne, so­czy­ste, ko­lo­ru dzi­kich róż. A po­licz­ki? Wy­glą­da­ły jakby prze­szył je chłód, ale jed­no­cze­śnie pa­rzy­ły. Mar­cus chciał­by po­gła­dzić jej ru­mia­ne lica, chciał­by za­nu­rzyć ręce w srebr­nych pu­klach, oglą­dać ją każ­de­go dnia.

Ale prze­cież może! Prze­cież ta dziew­czy­na zo­sta­nie kró­lo­wą! Co­dzien­nie za­sta­nie ją w tej sali! Ach! Ładną buzię ma ta nasza przy­szła kró­lo­wa.

 

 

Koniec

Komentarze

Jest jakiś po­mysł na fa­bu­łę, chyba nawet dość ory­gi­nal­ny.

A prze­sła­nie stare jak świat: facet na widok pięk­nej buzi (taaa, za­łóż­my, że to o buzię cho­dzi) prze­sta­je my­śleć.

Wy­ko­na­nie cał­kiem przy­zwo­ite, ale in­ter­punk­cja szwan­ku­je.

W ostat­niej chwi­li zła­pał garść zwoi sta­cza­ją­cych się pro­sto w ob­ję­cia za­bój­czej świecz­ki.

Zwo­jów.

– A o kim ja rze­czę?

“Rzec” jako cza­sow­nik do­ko­na­ny ra­czej nie wy­stę­pu­je w cza­sie te­raź­niej­szym. Jeśli już musi być, to “rzekę”. Ale le­piej “pra­wię” albo coś po­dob­ne­go.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

“Pra­wię” mi się po­do­ba, dzię­ki wiel­kie :) A co do prze­sła­nia… chcia­łam tro­chę za­ha­czyć o te­ma­ty­kę ludz­kiej cie­ka­wo­ści…frown 

"Tylko szcze­nię­ta wład­ców czu­wa­ją nocą, szcze­rząc kły"

No to dla mnie bar­dziej wy­bi­ja się kon­cen­tra­cja na ślicz­nym opa­ko­wa­niu niż cie­ka­wość. Ale może to dla­te­go, że je­stem da­le­ka od po­tę­pia­nia (i ob­wi­nia­nia o co­kol­wiek) cie­ka­wo­ści. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Taka sobie ba­jecz­ka, nawet przy­jem­ne, ale, moim zda­niem, lekko prze­ga­da­na.

Zdu­mie­wa mnie, że król ogła­sza, iż bę­dzie się żenić, a nikt pannę nawet nie za­py­tał, czy jej się ten po­mysł po­do­ba.

Wy­ko­na­nie nie­złe, ale mo­gło­by być lep­sze. Mam wra­że­nie, jakby bra­kło ostat­nie­go czy­ta­nia.

 

Książ­ki wolał lu­bo­wać… – Sprawdź zna­cze­nie słowa lu­bo­wać.

 

Mar­cus po­dra­pał się po si­wiź­nie. – W jaki spo­sób dra­pie się si­wi­znę?

 

– Wiele to mi nie prze­ka­za­no… – za­du­mał się po­sła­niec – ale słu­chy do­no­szą… – – Wiele to mi nie prze­ka­za­no… – Za­du­mał się po­sła­niec. – Ale słu­chy gło­szą

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Może przy­da się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

ale z tego co wiem, to cięż­ko tam taką po­znać. – …ale z tego co wiem, to trud­no tam taką po­znać.

 

trium­fa­tor z Do­li­ny WIl­czych Mgieł… – Li­te­rów­ka.

 

sta­bil­na wła­dza przez dwój­kę ludzi pod­trzy­my­wa­na. – Ra­czej: …sta­bil­na wła­dza przez dwoje ludzi pod­trzy­my­wa­na.

 

Miała przy­go­to­wa­ne miej­sce,a to ozna­cza­ło… – Brak spa­cji po prze­cin­ku.

 

Cisza wiła się po sali ni­czym za­tru­ta mgła pach­ną­ca scep­ty­zmem i kon­ster­na­cją.Cisza wiła się po sali ni­czym za­tru­ta mgła, pach­ną­ca scep­tycy­zmem i kon­ster­na­cją.

 

Potem przyj­rzał się wło­som. Sre­brzy­ste pasma opa­da­ły na zie­mię… –Sre­brzy­ste pasma opa­da­ły na pod­ło­gę/ po­sadz­kę

Chyba że w kró­lew­skiej sali tro­no­wej, za­miast pod­ło­gi, było kle­pi­sko.

 

Uczo­ny prze­kart­ko­wał starą księ­gę spi­sa­ną nie­zgrab­ną reką. – Li­te­rów­ka.

 

ale czy­tan­ką dla dzieci.Opowia­da­ła hi­sto­rie… – Brak spa­cji po krop­ce.

 

bo któż by się oparł uro­ko­wi nie­ziem­skjej bo­gi­ni? – Li­te­rów­ka.

 

Król nie za­szczy­cił pod­da­ne­go choć­by swoim wzro­kiem… – Ra­czej: Król nie za­szczy­cił pod­da­ne­go choć­by jed­nym spoj­rze­niem

 

kiedy to wra­ca­jąc z po­lo­wa­nia nie mo­głem udźwi­gnąć łow­czych trium­fów. – Po­dej­rze­wam, że miało być: …kiedy to wra­ca­jąc z po­lo­wa­nia, nie mo­głem udźwi­gnąć łow­czych tro­fe­ów.

 

Wy­glą­da­ły jakby prze­szył je chłod, ale jed­no­cze­śnie pa­rzy­ły. – Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy, dzię­ki za po­praw­ki, bar­dzo cenny ko­men­tarz :D Jeśli cho­dzi o to, że nikt panny o zda­nie nie pyta, tak wła­śnie wy­obra­żam sobie urok. Lu­dzie prze­sta­ją my­śleć ra­cjo­nal­nie…

"Tylko szcze­nię­ta wład­ców czu­wa­ją nocą, szcze­rząc kły"

Malah, bar­dzo się cie­szę, że mo­głam pomóc. ;D

No wła­śnie, ale cho­dzi­ło mi też o dziew­czy­nę, o to, że panna jakaś taka bez­wol­na – po­zwo­li­ła wy­pro­wa­dzić się z lasu, przy­wieść do zamku, de­cy­do­wać za sie­bie, a jed­no­cze­śnie sie­dzi smut­na i widać, że cier­pi. Tro­chę tego nie ro­zu­miem.

 

Masz w awa­tar­ku ślicz­ne Koty! ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Heh… taki był za­mysł przy two­rze­niu tej po­sta­ci: bez­bron­na owiecz­ka, cze­ka­ją­ca na ra­tu­nek opie­ku­nów indecision. Na­tu­ra bo­gin­ki po­le­ga­ła na tym, że każdy może ją za­brać i po­dzi­wiać, trze­ba się tylko li­czyć z kon­se­kwen­cja­mi laugh

"Tylko szcze­nię­ta wład­ców czu­wa­ją nocą, szcze­rząc kły"

Faj­nie się czyta, czuć ten baj­ko­wy kli­mat :) Opo­wieść o chło­pie jest moc­nym punk­tem, ale tak na­praw­dę to ku­pi­łaś mnie tym zda­niem: ,, …brwi zmarsz­czył tak, że na pewno od tego ko­lej­na fałd­ka przy­by­ła na czole”. Na­zwa­nie zmarsz­czek na czole uczo­ne­go fałd­ka­mi, po­lep­szy­ło mój dzień :D 

 

Z uwag to tylko jedna rzecz mi się rzu­ci­ła, nie wiem czy to przy­pad­kiem nie jest ce­lo­wy za­bieg:

,,że wład­ca, choć mą­drym, spra­wie­dli­wym i wszech­stron­nie uzdol­nio­nym był czło­wie­kiem, od  to­wa­rzy­stwa ko­biet stro­nił‘‘.

 

To był tro­chę mi zgrzy­ta w tym miej­scu. Po pro­stu bym zmie­nił jego po­ło­że­nie:

,,że wład­ca, choć był mą­drym, spra­wie­dli­wym i wszech­stron­nie uzdol­nio­nym czło­wie­kiem, od  to­wa­rzy­stwa ko­biet stro­nił”

 

Po­zdra­wiam!

 

Choć hi­sto­ryj­ka nie jest jakaś mocna, to bar­dzo, ale to bar­dzo spodo­ba­ło mi się opa­ko­wa­nie. Te roz­mo­wy, opisy, dzia­ła­nia. Jed­nak na ko­niec za­bra­kło ja­kiejś pu­en­ty. Nie wiem, po pro­stu czuję, że coś jesz­cze po­win­no być do­po­wie­dzia­ne. Mimo to jed­nak je­stem za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Kiej­stut, No­Whe­re­Man, dzię­ki za opi­nię. Cie­szę się, że hi­sto­ria się spodo­ba­ła albo cho­ciaż opra­wa. :)

"Tylko szcze­nię­ta wład­ców czu­wa­ją nocą, szcze­rząc kły"

Prze­czy­ta­łem, choć te­ma­ty­ka śred­nio w moim gu­ście, więc jest na­praw­dę nie­źle. 

 

“spra­wa ta nie była tyle co dobrą no­win­ką, ale aferą” – to zda­nie zde­cy­do­wa­nie przy­da­ło­by się prze­aran­żo­wać.

W ogóle ta no­win­ka po­wta­rza się w tek­ście ze dwa razy i le­piej brzmia­ła­by zwy­czaj­na no­wi­na, bo ta pierw­sza ko­ja­rzy się współ­cze­śnie bar­dzo mocno z ga­dże­ta­mi tech­no­lo­gicz­ny­mi.

 

dwoję ludzi” – li­te­rów­ka

 

Frag­ment z księ­gi Dzia­da jest chyba naj­słab­szą czę­ścią opo­wia­da­nia. Le­piej by­ło­by to skró­cić lub dać tylko jakiś wy­imek. Nie pa­so­wa­ło mi też zdzi­wie­nie Mar­cu­sa jed­no­znacz­nie po­zy­tyw­ny­mi opi­nia­mi do­rad­ców (jasne, spo­wo­do­wa­ny­mi przez urok, ale nie w tym rzecz). Roz­sąd­ny “na­uko­wiec” ra­czej nie ocze­ki­wał­by pu­blicz­nej kry­ty­ki króla w obec­no­ści tłumu pod­da­nych.

 

Na za­koń­cze­nie li­czy­łem na coś moc­niej­sze­go, ale da się je prze­łknąć.

 

Pod­su­mo­wu­jąc, naj­więk­szy plus to to, że tekst jest zgrab­nie i lek­ko­straw­nie na­pi­sa­ny. Po­dob­ne opo­wia­da­nie z lep­szym po­my­słem i bar­dziej do­pra­co­wa­ne, to mo­gło­by być coś, czym nawet naj­wy­bred­niej­sze ty­gry­ski by nie po­gar­dzi­ły ;) .

 

P.S. Teraz do­pie­ro prze­czy­ta­łem, że to Twoje pierw­sze opo­wia­da­nie. Jak na de­biut, tym bar­dziej do­ce­niam. Tro­chę szli­fo­wa­nia warsz­ta­tu i bę­dzie cie­ka­wie.

 

Aha, jesz­cze jedno – nie bij, ale tytuł, jak dla mnie, tra­gicz­ny :D .

"Nie wiem skąd tak wielu psy­cho­lo­gów wie, co na­le­ży, a czego nie na­le­ży robić. Takie za­le­ce­nia wy­ni­ka­ją z kon­kret­nych sys­te­mów war­to­ści, nie z wie­dzy. Nauka nie udzie­la od­po­wie­dzi na py­ta­nia, co na­le­ży, a czego nie na­le­ży robić" - dr To­masz Wit­kow­ski

Cał­kiem nie­zły de­biut, Malah :)

Po­mysł fajny, wy­ko­na­nie dobre, cho­ciaż muszę przy­znać, że odro­bin­kę mi bra­ko­wa­ło ja­kiejś akcji, ta­kie­go dresz­czy­ku emo­cji, który lubię w opo­wia­da­niach. Cie­ka­wie przed­sta­wi­łaś Mar­cu­sa, widać, że ma cał­kiem roz­sąd­ne prze­my­śle­nia. Na­to­miast tro­chę mi kulał fakt, że król (nawet pod wpły­wem uroku) od razu zwo­łał taki dziki tłum, by ob­wie­ścić ry­chły oże­nek (o któ­rym chyba już wszy­scy i tak wie­dzie­li). Może za dużo GoT się na­oglą­da­łam, ale w mojej wy­obraź­ni ra­czej bym wi­dzia­ła naj­pierw bar­dziej ka­me­ral­ne spo­tka­nie, zwłasz­cza, że wspo­mi­nasz o mi­ni­strach i tym, że wład­ca pyta ich o zda­nie. Wiem, że tłum był po­trzeb­ny, żeby Mar­cus do­pie­ro pod ko­niec zo­ba­czył wy­bran­kę króla, no ale jed­nak…

No i wiel­gach­ny plus za awa­ta­ra – koty rzą­dzą! :D

 

EDIT: Zga­dzam się też, że tytuł nie bar­dzo Ci wy­szedł ;)

Ba­ilo­ut, Ilu­zja, dzię­ki za opi­nię. Długo my­śla­łam nad ty­tu­łem i na­praw­dę nie mia­łam po­my­słu, więc wy­szło jak wy­szło :/ 

"Tylko szcze­nię­ta wład­ców czu­wa­ją nocą, szcze­rząc kły"

Nowa Fantastyka