- Opowiadanie: Mały Słowik - Adhezja przykrych myśli

Adhezja przykrych myśli

Punkt wyj­ścio­wy dla opo­wia­da­nia sta­no­wił ar­ty­kuł 11/2016 “Pod mo­rza­mi En­ce­la­du­sa”: o ten

Za źró­dło wie­dzy po­słu­ży­ła kniga, o za­cnym ty­tu­le “Ele­ments of Phy­si­cal Oce­ano­gra­phy”: o ta

Plus kilka mniej zna­czą­cych źró­de­łek, jak cho­ciaż­by ar­ty­kuł o pa­mię­ci ryb.

 

Ol­brzy­mie po­dzię­ko­wa­nia dla bet: Co­bol­da, Fun­the­sys­te­ma oraz Black­to­ma. Kilka dni bety wię­cej i mu­siał­bym wpi­sać ich jako au­to­rów opo­wia­da­nia. Nie tylko z knig idzie się dużo na­uczyć.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Adhezja przykrych myśli

Piotr Uroś ża­ło­wał, że nie zdą­żył po­sta­wić stopy na Mar­sie. Był bli­sko, to praw­da. Nie­omal cmok­nął rudą pięk­ność w jej ska­li­ste krą­gło­ści. To wszyst­ko jed­nak tylko praca: przy­cho­dzi roz­kaz zmia­ny kursu i nie ma prze­bacz, bo la­tasz frach­tow­cem, któ­re­go nie po­tra­fisz pi­lo­to­wać. Zauto­ma­ty­zo­wa­ne sys­te­my dużo le­piej wie­dzą, gdzie po­wi­nieneś być.

W ten spo­sób przy­szło mu po­dzi­wiać pięk­no zu­peł­nie od­mien­nej barwy i na­tu­ry. Miał szan­sę do­ce­nić je w fo­te­lu or­bi­tal­nej win­dy, jed­nym z wielu. I cho­ciaż miało wy­miar zu­peł­nie ko­smicz­ny, po­tra­fi­ło kła­mać cał­kiem ludz­ko.

Po­czuł to w mo­men­cie, gdy uło­że­nie ro­ta­cyj­nej na­tu­ry En­ce­la­du­sa po­zwo­li­ło uj­rzeć Sa­tur­na w peł­nej, nie­ska­żo­nej po­śpie­chem kra­sie. Wi­dział na jego po­wierzch­ni wiry mie­sza­ją­ce biel z po­ma­rań­czem. Cu­dow­ny, kre­mo­wy od­cień. Ob­ser­wo­wał jak ko­lo­ry te stają się chłod­niej­sze, wraz ze wzro­kiem opa­da­ją­cym ku bie­gu­nom. Tęcza po­chła­nia­ją­ca ho­ry­zont.

W ob­li­czu tego wra­że­nia co naj­mniej nie­sto­sow­ne zda­wa­ło się, by or­bi­tu­ją­cym wokół sa­te­li­tom rów­nież nada­wać imio­na ty­ta­nów. Sześć­dzie­się­ciu dwóch ich tań­czy­ło, z czego tylko dzie­wię­ciu bez­i­mien­nych. Księ­ży­ce róż­nej na­tu­ry i roz­mia­rów, za­wsze jed­nak tylko pył przy po­tę­dze ojca.

– Za chwi­lę wej­dzie­my w stre­fę mgły. Pro­szę nie przej­mo­wać się za­cie­ka­mi na szy­bach.

Sie­dzą­cy w fo­te­lu obok męż­czy­zna za­pi­sał się w pa­mię­ci Pio­tra jako osob­nik cał­ko­wi­cie prze­wi­dy­wal­ny, do czego wy­star­czy­ło samo po­wi­ta­nie w ka­bi­nie geo-or­bi­tal­nej. Na imię miał Char­les i był czło­wie­kiem jed­no­li­cie sztucz­nej pre­zen­cji: od uśmie­chu, przez ukry­wa­ne bo­tok­sem zmarszcz­ki, aż po skó­rza­ną kurt­kę i spoj­rze­nie wie­ko­we­go biu­ro­kra­ty.

– Mgły? – zdzi­wił się Piotr.

– To uprosz­cze­nie. Cho­dzi o wodę wy­strze­li­wa­ną z krio­wul­ka­nów, cho­ciaż przy tych tem­pe­ra­tu­rach po­win­ni­śmy mówić ra­czej o lo­do­wym prosz­ku. Bę­dzie nieco dzwo­nić o po­wło­kę.

Za sło­wa­mi przy­szła rze­czy­wi­stość, ob­ja­wio­na draż­nią­cym uszy dźwię­kiem. Jakby ktoś sypał przez palce pia­sek, wprost na wieko szkla­nej trum­ny. Przez za­sło­nę lodu, w któ­rej zna­la­zła się winda, blask Sa­tur­na i gwiazd spo­glą­da­ją­cych zza jego ple­ców zda­wał się jesz­cze sil­niej­szy.

– Uroś, ty może jesz­cze nie wiesz, ale tutaj giną lu­dzie.

Piotr ob­ró­cił się. Na twa­rzy Char­le­sa ma­lo­wa­ła się tro­ska. Pod­krą­żo­ne oczy wy­ra­ża­ły zmar­twie­nie bli­skie oj­cow­skie­mu, takie, jakim ob­da­rzyć można je­dy­nie dużo młod­szą osobę. Zmarszcz­ki nie kła­ma­ły.

– Ro­zu­miesz, czuję się w obo­wiąz­ku in­for­mo­wać no­wych. Wy­pad­ki, oka­le­cze­nia, sa­mo­bój­stwa.

Krót­ka chwi­la ciszy. Wy­mia­na myśli bez jed­ne­go słowa. Wszyst­ko za­ple­cio­ne w spoj­rze­nia.

– Sa­mo­bój­stwa?

– Wi­dzisz, En­ce­la­dus to ka­wa­łek cho­ler­nie de­pre­syj­ne­go, lo­do­we­go gówna.

Windę za­la­ła ciem­ność. Zje­cha­li do tu­ne­lu wy­drą­żo­nego w gór­nej war­stwie księ­ży­ca. Tylko ma­le­ją­cy nad ich gło­wa­mi okrąg in­for­mo­wał, że zo­sta­wia­ją za sobą gwiaz­dy.

Je­dy­nym, o czym po­my­ślał w tej chwi­li Piotr, było to, że nie jest w sta­nie do­strzec oczu Char­le­sa. Że nie może upew­nić się, czy nie wstą­pił w nie strach. Że nie wie, czy sam po­wi­nien się bać.

Nawet ko­smos nie pró­bo­wał kła­mać, że gdzie­kol­wiek może być bez­piecz­nie.

 

***

 

Od pierw­sze­go spoj­rze­nia po­ko­chał jej cu­dow­nie nie­bie­skie oczy. Wcze­śniej miał wąt­pli­wo­ści. W trak­cie trzy­dzie­stu lat swo­je­go życia dał się za­pa­mię­tać nie tylko jako wy­rod­ny syn, ale i nie­od­po­wie­dzial­ny mąż. Całe dnie spę­dza­ne na uczel­ni se­pa­ro­wa­ły go od naj­bliż­szych. Wy­mów­ki. Naj­pierw jako stu­dent, potem dok­to­rant i dalej, scho­da­mi do pro­fe­su­ry. Za­wsze to samo, prze­pra­sza­ją­ce spoj­rze­nie. Na­stęp­ne­go dnia po­wrót mię­dzy bez­piecz­ne mury uni­wer­sy­te­tu. Mię­dzy pro­bów­ki i szkieł­ka mi­kro­sko­pów.

Dla­te­go kiedy pa­trzył teraz na małą, wie­dział, że coś się zmie­nia. W ko­ko­nie jego myśli pę­ka­ły ścia­ny. Nie po­tra­fił jesz­cze po­wie­dzieć, jak bę­dzie to wy­glą­da­ło. Znał wszyst­kie spo­so­by roz­ro­du ryb oraz cykle ich roz­wo­ju. Nie­za­leż­nie od na­tu­ry zdo­by­wa­nia po­kar­mu, roz­mia­rów czy głę­bo­ko­ści, na któ­rej żyły. Tutaj, same do­my­sły. Lata po­dą­ża­nia bocz­nym torem spo­łe­czeń­stwa spra­wi­ły, że nie ro­zu­miał naj­prost­szych me­cha­ni­zmów wła­sne­go ga­tun­ku.

Kiedy jed­nak spoj­rza­ła na niego, leżąc w ra­mio­nach matki, wie­dział, że spró­bu­je ze wszyst­kich sił, by tego nie ze­psuć. Uśmiech­nął się, co od dawna przy­cho­dzi­ło mu z tru­dem.

Agniesz­ka – tak brzmia­ło imię tej, która miała od­mie­nić jego życie.

 

***

 

– Wi­ta­my na En­ce­la­du­sie.

Ścia­ny nie były tak szkli­ste, jak się spo­dzie­wał. Za­miast tego, po­ły­sku­ją­ca me­ta­licz­nie siat­ka przy­kry­wa­ła błę­kit­ne rysy ata­ku­ją­ce­go z ze­wnątrz lodu. Ten zda­wał się de­li­kat­nie pa­ro­wać, a kłęby po­wsta­łe­go dymu osu­wa­ły się pio­no­wo, do pra­cu­ją­cych cicho wen­ty­la­to­rów. Ete­rycz­ne kur­ty­ny.

Czło­wiek, który wy­cią­gnął do niego dłoń, był pra­wie o głowę wyż­szy, a jego ir­landz­kie rysy współ­gra­ły ze ste­reo­ty­pem ru­do­wło­se­go miesz­kań­ca Wysp. Tylko oczy i prze­bły­sku­ją­ce pasma si­wi­zny nada­wa­ły mu tonu po­wa­gi.

Piotr od­wza­jem­nił uścisk, uśmie­chu nie po­tra­fił. Było mu zimno nawet w kom­bi­ne­zo­nie, więc gdy wzrok wy­lą­do­wał na swe­trze męż­czy­zny, do­dat­ko­we nitki chło­du po­pły­nę­ły wzdłuż koń­czyn.

– Gdzie resz­ta ze­spo­łu? – za­py­tał Ir­land­czyk, gło­sem su­chym ni­czym je­sien­ne li­ście. Pio­tra ude­rzy­ło po­do­bień­stwo w tym aspek­cie, jakby pa­trzył na od­bi­cie w lu­strze. Wzrost, wiek, czar­ne włosy: róż­ni­ce bez zna­cze­nia, kiedy pa­trzy w cie­bie pu­sty­nia.

– Do­le­cą za kilka dni, może ty­dzień. Do­sta­łem dy­rek­ty­wę w trak­cie lotu na Marsa. Zna­czy, byłem nieco bli­żej.

– W takim wy­pad­ku nie ma sensu cze­kać. Bę­dzie pan, sam jeden, pierw­szym bio­lo­giem, który za­nu­rzy się w wo­dach En­ce­la­du­sa. Zo­sta­ło ja­kieś pięć go­dzin, pro­szę za mną.

Ru­szy­li wą­skim ko­ry­ta­rzem, zwień­czo­nym okrą­głą śluzą.

– Na­zy­wam się Gre­gor Cormi – mówił, idąc szyb­kim, zrów­na­nym z od­de­chem kro­kiem; kłę­ba­mi pary ula­tu­ją­cej z ust. – Je­stem, można po­wie­dzieć, kie­row­ni­kiem i fun­da­to­rem wy­pra­wy. Char­le­sa już po­zna­łeś. Opie­kun tech­nicz­ny od oleju i duszy.

– Nie w ka­zno­dziej­skiej ma­nie­rze – dodał zza ich ple­ców Char­les, gdy za­trzy­ma­li się przed śluzą. Gre­gor wstu­kał kod na ster­czą­cym ze ścia­ny pa­ne­lu. Szczęk­nę­ły me­cha­ni­zmy, po­szły w ruch blo­ka­dy. Uroś po­czuł się w obo­wiąz­ku zwró­cić uprzej­mość.

– Piotr…

– Nie ma po­trze­by – prze­rwał mu na­tych­miast Gre­gor. – Pro­szę nie brać tego do sie­bie, ale wszyst­ko już o panu wiemy. Za dużo w tym wszyst­kim ry­zy­ka, by po­zo­sta­wić rzecz przy­pad­ko­wi.

Do­pie­ro teraz sko­ja­rzył fakty. Cormi, po­dług in­ter­ne­to­wej prasy, pla­so­wał się na trze­cim miej­scu naj­bo­gat­szych ludzi świa­ta. Przo­dow­nik w dzie­dzi­nie na­ma­cal­nej roz­ryw­ki, już od ja­kie­goś czasu wy­raź­nie se­pa­ro­wa­nej wzglę­dem ga­łę­zi wir­tu­al­nej. Piotr wie­dział, że stoi on za pro­jek­tem, ale zde­cy­do­wa­nie nie spo­dzie­wał się go na miej­scu: po­dob­nych ludzi wy­obra­żał sobie jako sie­dzą­ce za biur­kiem, wszech­moc­ne isto­ty, które jed­nym te­le­fo­nem do­ko­nują nie­moż­li­we­go. Swe­ter. Nie zga­dzał mu się swe­ter.

– Zna­czy, zo­sta­łem wy­se­lek­cjo­no­wa­ny?

– Można tak po­wie­dzieć. Musi pan zda­wać sobie spra­wę, jakie pie­nią­dze stoją za tym przed­się­wzię­ciem. Ktoś mu­siał, nie­wie­lu mogło, a tylko jeden chciał. A skoro to ja pod­ją­łem ry­zy­ko, ocze­ku­ję peł­nych pro­fi­tów, nie­za­leż­nie od tego, co na temat życia po­za­ziem­skie­go krzy­czeć będą ma­łost­ko­wi pro­win­cju­sze. Nie, pro­fe­so­rze. Macie swoją pla­ców­kę na Mar­sie. O tym, jak wy­glą­dać bę­dzie En­ce­la­dus, za­de­cy­du­ję ja. – Prze­rwał wy­mow­nym spoj­rze­niem, któ­re­mu wtó­ro­wa­ły ko­lej­ne stęk­nię­cia me­cha­ni­zmu. – Być może po­zwo­lę na ko­eg­zy­sten­cję z cen­trum ba­daw­czym, ale żad­ne­go pie­przo­ne­go re­zer­wa­tu tutaj nie bę­dzie. Stąd, nie in­te­re­su­je mnie, co pro­fe­sor za­wrze w ra­por­cie dla Ziemi. Liczę wy­łącz­nie na bie­żą­ce spo­strze­że­nia, bo pa­pier chło­nie każdą bzdu­rę.

– Życie po­za­ziem­skie? – Było je­dy­ny­mi dźwię­ka­mi, do któ­rych mógł w tej sy­tu­acji zmu­sić usta.

Szczę­ki śluzy roz­war­ły się, a me­ta­licz­ny mo­loch sap­nął po raz ostat­ni, by chwi­lę potem ustą­pić pod na­po­rem dłoni Char­le­sa. Piotr po­czuł, jak spod nóg ucie­ka mu zimne po­wie­trze, do­słow­nie we­ssa­ne do po­wsta­łej w ko­ry­ta­rzu wyrwy, a twarz otu­lo­na zo­sta­je przez piesz­czo­tli­we go­rą­co. Wtedy też ode­bra­ło mu mowę.

Przez sam śro­dek ol­brzy­miej, mo­gą­cej po­mie­ścić kilka cię­ża­ró­wek hali prze­bi­ja­ła się sze­ro­ka na przy­naj­mniej dwa­dzie­ścia pięć me­trów tuba, sta­no­wią­ca swo­isty po­most mię­dzy pod­ło­gą a su­fi­tem. Była szkli­ście prze­zro­czy­sta, co po­zwa­la­ło do­strzec nie­ustan­ny potok wody, su­ną­cej z za­wrot­ną pręd­ko­ścią w kie­run­ku sprzecz­nym z za­ło­że­nia­mi gra­wi­ta­cji. Co jakiś czas w stru­dze prze­bły­ski­wa­ły co więk­sze bryły lodu bądź smugi barw­niej­szych mie­sza­nek płyn­ne­go me­ta­nu i amo­nia­ku.

Tuż obok pio­no­wej rzeki, wspar­ta o wbite w pod­ło­że, grube na pięść kołki, le­ża­ła sfe­rycz­na struk­tu­ra. Tak jak tuba, czy nawet winda or­bi­tal­na, wy­ko­na­na z iden­tycz­ne­go ma­te­ria­łu, po­zwa­la­ją­ce­go do­strzec wszel­kie be­be­chy: mocno obu­do­wa­ne fo­te­le, kil­ka­na­ście upchnię­tych na brze­gu skrzyń ob­wią­za­nych gru­by­mi, ma­to­wy­mi li­na­mi oraz licz­ne pa­ne­le ste­ro­wa­nia, wy­zie­ra­ją­ce z pra­wie każ­de­go łuku.

– Przed­sta­wiam panu Na­uti­lu­sa – po­wie­dział Cormi, pierw­szy raz mając w gło­sie coś wię­cej niż je­sien­ne li­ście. Szu­mia­ła mię­dzy nimi nuta dumy. – Nasza prze­pust­ka do cudów ukry­tych pod lodem.

Piotr zu­peł­nie nie zwró­cił uwagi na dzie­siąt­ki ludzi pra­cu­ją­cych wokół i plą­ta­ni­nę kabli otu­la­ją­cych pod­ło­gę. Pod­szedł do tuby. Chciał przyj­rzeć się z bli­ska jej ogro­mo­wi. Wo­do­wzlot za­klę­ty w ob­ję­ciach tech­no­lo­gii.

Char­les wy­mie­nił spoj­rze­nia z Gre­go­rem. Pod­szedł bli­żej.

– To jedno z ujść wiel­kie­go krio­wul­ka­nu, obej­mu­ją­ce­go po­łu­dnio­wy bie­gun En­ce­la­du­sa. Jed­no­cze­śnie źró­dło ener­gii, a przede wszyst­kim cie­pła dla całej pla­ców­ki. Mimo że im bli­żej trwa­łej sko­ru­py księ­ży­ca, którą po­kry­wa lód, tym cie­plej, wciąż nie są to tem­pe­ra­tu­ry przy­ja­zne czło­wie­ko­wi. Na­to­miast dzię­ki źró­dłu cie­pła, ukry­te­mu gdzieś w sercu oce­anu, wy­do­by­wa­ją­ca się pod so­lid­nym ci­śnie­niem woda za­pew­nia nie tylko duży mo­ment ob­ro­to­wy dla na­szych ge­ne­ra­to­rów, ale…

– …też do­star­cza cał­kiem zno­śną róż­ni­cę tem­pe­ra­tur – wciął się Piotr. – Co tam zna­leź­li­ście?

– O źró­dle wie­dzia­no już dawno, zanim w ogóle moż­li­we było się­gnię­cie dło­nią dalej niż wła­sny sa­te­li­ta. Astro­lo­gicz­ne czary mary. Spek­tro­me­try wy­ka­za­ły róż­ni­cę cie­pła ukła­da­ją­cą się na kształt, jak sami uku­li­śmy to stwier­dze­nie, Ręki Boga.

W tym mo­men­cie prze­rwał, uzna­jąc frazę za na tyle ważną, by dać jej wy­brzmieć. Sko­rzy­stał z tej chwi­li, by sta­nąć tuż obok Pio­tra. Spoj­rzał w dół tuby.

– Ale poza tym, wciąż błą­dzi­my w sta­rych do­my­słach. Nie do­tar­li­śmy do źró­dła, praw­do­po­dob­nie mu­si­my zejść głę­biej.

– Nie o to py­ta­łem.

– Oczy­wi­ście. Ale każdy ma ja­kieś hobby, a ja nie prze­pusz­czę szan­sy na dzie­le­nie się swoim. Co zna­leź­li­ście na Mar­sie? Mi­kro­by?

Piotr prze­mil­czał. Wy­czuł w ostat­nim py­ta­niu nutę drwi­ny. Nie wie­dział, czy to przez ton głosu, spoj­rze­nie, może wy­mow­ny ruch dłoni. Ucie­ka­jąc wzro­kiem na­tknął się na le­żą­ce w od­osob­nio­nym kącie, pla­sti­ko­we torby o nie­po­ko­ją­cych kształ­tach.

Gre­gor od­kaszl­nął, ścią­ga­jąc na sie­bie uwagę.

– Pro­szę za mną, pro­fe­so­rze.

Po­dą­ży­li do sta­no­wi­ska skła­da­ją­ce­go się z po­usta­wia­nych w nie­ła­dzie sto­łów, na któ­rych le­ża­ła sub­stan­cja przy­po­mi­na­ją­ca nie­straw­ną papkę. Przez krót­ką chwi­lę Pio­tro­wi zda­wa­ło się, że do­strzegł oko wy­pły­wa­ją­ce na po­wierzch­nię.

– Co pan tutaj widzi?

– Or­ga­nicz­na breja, może ko­lo­nia ja­kie­goś grzy­ba. Wcale nie tak da­le­ko od mi­kro­bów.

Char­les par­sk­nął. Wokół zdą­żył ze­brać się tłum, wi­docz­nie za­sko­czo­ny re­ak­cją niepa­su­ją­cą do miej­sca. Las ludzi, któ­rzy od dawna nie sły­sze­li śmie­chu.

– Mam na­dzie­ję, że od­po­wiedź jest wy­ni­kiem braku wiary, nie igno­ran­cji. To efekt na­sze­go pierw­sze­go po­ło­wu. To były ryby, pro­fe­so­rze.

Piotr za­chły­snął się po­wie­trzem. Mu­siał od­kaszl­nąć.

– Z ja­kiej… z ja­kiej głę­bo­ko­ści je ze­bra­li­ście?

– Około trzy ty­sią­ce me­trów li­cząc od tej pla­ców­ki – od­po­wie­dział Char­les.

– One… one wy­bu­cha­ły, praw­da? Jak mo­gli­ście nie po­my­śleć, że… macie… macie może po­jem­ni­ki ci­śnie­nio­we? – Nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad gło­sem, co wy­raź­nie po­do­ba­ło się chi­cho­czą­ce­mu Char­le­so­wi.

W któ­re­go stro­nę wy­mow­nie spoj­rzał Gre­gor.

– No, hm. To da się za­ła­twić. Tak. Oczy­wi­ście. Ale, że po co?

– Na ta­kiej głę­bo­ko­ści. Boże, na­praw­dę? Ryby? Ryby… na ta­kiej głę­bo­ko­ści… – Jego dło­nie au­to­ma­tycz­nie po­wę­dro­wa­ły do brei, w któ­rej za­czął grze­bać. Nikt nie opo­no­wał. – Nie­któ­re po­sia­da­ją wo­recz­ki z tłusz­czem, bądź po­wie­trzem pod do­sta­tecz­nie sil­nym ci­śnie­niem, by prze­ciw­dzia­łać na­po­ro­wi wody. Wy­cią­gnię­te gwał­tow­nie na po­wierzch­nię, zwy­kle dużo wcze­śniej, będą oczy­wi­ście wy­bu­cha­ły… roz­py­cha­ne przez tą wła­śnie róż­ni­cę ci­śnień. Boże, to na­praw­dę…

Ro­ze­śmiał się ner­wo­wo, kiedy palce na­tra­fi­ły na zna­jo­my kształt. Czuł się, jakby wła­śnie wró­cił na uczel­nię.

– Pro­fe­so­rze – Gre­gor do­tknął jego ra­mie­nia – pro­po­no­wał­bym prze­spać się dwie go­dzi­ny.

– Nie ma mowy…

– Za­pew­niam, że bę­dzie pan tego po­trze­bo­wał. Za czte­ry go­dzi­ny scho­dzi­my pod wodę, a wtedy nie bę­dzie pan w sta­nie za­snąć przez kilka do­brych dni.

Piotr czuł się prze­ko­na­ny kształ­tem prze­ska­ku­ją­cym mię­dzy pal­ca­mi. Spoj­rze­niem tych wszyst­kich oczu, które ob­ser­wo­wa­ły go z ry­bie­go cmen­ta­rzy­ska.

 

***

 

Mając dzie­więć lat po­pro­si­ła, żeby prze­czy­tał jej Dwa­dzie­ścia ty­się­cy mil pod­mor­skiej że­glu­gi. Mu­sia­ła wy­pa­trzeć ją na jed­nej z półek ga­bi­ne­to­wej bi­blio­tecz­ki, a okład­ka, jak sam zresz­tą uwa­żał, zda­wa­ła się atrak­cyj­na nie­za­leż­nie od wieku. Pięk­ny, ry­so­wa­ny ołów­kiem szkic z trzy­na­ste­go roku, pełen mor­skich stwo­rów i ta­jem­ni­cy za­klę­tej w dwóch ludz­kich kształ­tach.

Każ­de­go wie­czo­ru, tuż przed snem, sia­dał przy jej łóżku z książ­ką w dłoni. To był ry­tu­ał, za­baw­ny ak­cent w co­dzien­no­ści, w któ­rej Ag po­chła­nia­ła książ­ki szyb­ciej, niż był w sta­nie za tym na­dą­żyć. W dzi­siej­szej ru­ty­nie prze­brzmie­wa­ła jed­nak zmia­na. Gdy koń­czył wie­czor­ne czy­ta­nie Na­uti­lu­sa, nie za­uwa­żył pro­my­ka uśmie­chu, jaki za­wsze to­wa­rzy­szył jej pod ko­niec każ­de­go z roz­dzia­łów.

– Hej, coś się stało? – za­py­tał, zanim się­gnął do lamp­ki noc­nej.

– No bo… ja w szko­le do­sta­łam naj­lep­szą ocenę.

Ro­ze­śmiał się.

– Wiem, z ma­te­ma­ty­ki. To chyba nie powód, żeby się smu­cić?

– Ale pa­trzą na mnie teraz… tak dziw­nie. Inne dzie­ci.

– Za­zdrosz­czą. Już ci prze­cież mó­wi­łem.

Za­ko­pa­ła się głę­biej w po­ście­li. Jed­nym spoj­rze­niem spra­wi­ła, że w jego gło­wie wez­bra­ło po­sta­no­wie­nie. Po­ga­da z wy­cho­waw­czy­nią, na pewno da się to jakoś na­pra­wić, jesz­cze zanim pro­blem na­bie­rze groź­nych kształ­tów.

– Ale to nie o to cho­dzi – do­da­ła, przy­tłu­mio­nym przez koł­drę gło­sem. – Nie ro­zu­miem, czemu jest mi smut­no. Do­sta­łam prze­cież szóst­kę.

Po­dra­pał się po gło­wie. Uśmiech­nął w za­sta­no­wie­niu, a zaraz potem, jak tylko zna­lazł od­po­wiedź, jesz­cze sze­rzej.

– To jest ad­he­zja przy­krych myśli.

– Hm?

– Ad­he­zja to jest przy­le­ga­nie. Coś do cze­goś, po­wierzch­nia do po­wierzch­ni. No i wi­dzisz, przy­kre myśli lepią się bar­dzo mocno. Nie­waż­ne, jak wspa­nia­łe jest ja­kieś wspo­mnie­nie, jeśli przy­klei się do niego taki zło­śli­wiec, to bę­dzie je­dy­nym, co zwra­ca uwagę. O, jak taka nie­chcia­na krost­ka – do­koń­czył, mu­ska­jąc pal­cem czu­bek jej nosa.

Pa­trzy­ła na niego sze­ro­ko otwar­ty­mi oczy­ma. Nie wie­dział, czy to ze zdzi­wie­nia, nie­zro­zu­mie­nia, może ja­kiejś za­du­my. Nie po­trze­bo­wał od­po­wie­dzi, więc tylko uśmiech­nął się raz jesz­cze, po czym po­ca­ło­wał ją w czoło.

– Do­bra­noc – po­wie­dział, wy­cho­dząc z po­ko­ju. Nie za­my­kał drzwi. Wie­dział, że tego nie lu­bi­ła.

 

***

 

– Pły­nie­my we czwór­kę – po­in­for­mo­wał Gre­gor w chwi­li, kiedy wkra­cza­li na po­kład Na­uti­lu­sa. Piotr nie po­tra­fił wy­obra­zić sobie bar­dziej traf­nej, a jed­no­cze­śnie rów­nie od­twór­czej nazwy dla pod­wod­ne­go okrę­tu. Zwłasz­cza, jeśli sfe­rycz­ny kształt stwa­rzał tyle moż­li­wo­ści.

– Rosa Pia­no-Ro­skov, miło mi – po­wie­dzia­ła, po­da­jąc Pio­tro­wi dłoń. Nie był w sta­nie ukryć pew­ne­go za­kło­po­ta­nia. Miała nie­zwy­kle za­dba­ne dło­nie, skórę, twarz, wszyst­ko. I na tym wła­śnie tle ma­lo­wa­ły się ta­tu­aże, pły­ną­ce zza ple­ców pną­cza, za­ci­ska­ją­ce się na szyi w szczel­nym ob­ję­ciu. Do tego pióro, praw­do­po­dob­nie gęsie, we­tknię­te mię­dzy włosy, i no­te­bo­ok wi­szą­cy na kilku pa­skach prze­rzu­co­nych przez ramię.

– Rosa to jest taki nasz na­dwor­ny skry­ba – po­wie­dział Char­les, po­ma­ga­jąc Pio­tro­wi za­piąć rzędy pasów bez­pie­czeń­stwa.

– Skry­ba? – Uśmiech­nął się, wziąw­szy ca­łość za swo­je­go ro­dza­ju żart.

– Jak pan myśli, jakim typem czło­wie­ka je­stem, pro­fe­so­rze? – za­py­tał nagle Gre­gor, opusz­cza­jąc na swój fotel sztyw­ną ramę. Do­kład­nie taką, jakie funk­cjo­no­wa­ły w ko­lej­kach gór­skich.

Piotr spo­waż­niał.

– Myślę… myślę, że zrów­no­wa­żo­nym.

– Zim­nym, może nawet wy­ra­cho­wa­nym, pro­fe­so­rze. Nie bójmy się od­po­wied­nich okre­śleń. Je­stem czło­wie­kiem, który nie opi­sze po­dob­nej wy­pra­wy w spo­sób, w jaki po­win­na zo­stać za­pa­mię­ta­na. U boku mi po­dob­nych muszą po­dą­żać lu­dzie, któ­rzy ma­lu­ją świat od­po­wied­ni­mi bar­wa­mi. Ja mam moż­li­wo­ści, ona wy­obraź­nię i słowa.

– Wiel­kie rze­czy muszą być pa­mię­ta­ne pięk­ny­mi fra­za­mi – do­koń­czy­ła Rosa, ukło­niw­szy się przy tym te­atral­nym dy­giem.

– Pani Ro­skov, pro­szę zająć miej­sce, za chwi­lę otwo­rzy się przej­ście – po­in­for­mo­wał Char­les, wpa­trzo­ny w tar­czę jed­ne­go z pa­ne­li. – Panu Pio­tro­wi na­le­ży się na­to­miast wy­ja­śnie­nie, skąd cały po­śpiech i brak kur­tu­azyj­ne­go ocze­ki­wa­nia na resz­tę bio­lo­gów. Widzi pan tubę przed nami? Jasne, że widzi. Otóż za do­kład­nie pięć minut – kon­ty­nu­ował, sia­da­jąc już na wła­snym miej­scu – stru­mień wody zo­sta­nie prze­rwa­ny, na rów­nie do­kład­ny kwa­drans, i to bę­dzie nasza prze­pust­ka. Na­stęp­na, we­dług sza­cun­ków, do­pie­ro za mie­siąc. Chwi­lo­wo nie po­sia­da­my bar­dziej bez­po­śred­nie­go do­stę­pu, ini­cja­ty­wa jest jesz­cze młoda, a ogra­ni­czeń tech­no­lo­gicz­nych co nie­mia­ra.

Od­chrząk­nął, po­kle­pał gład­ką ścia­nę okrę­tu.

– Ale Na­uti­lus nie jest jed­nym z nich.

– W jaki spo­sób wró­ci­my?

Roz­ba­wio­ny Char­les spoj­rzał w stro­nę rzed­ną­ce­go już stru­mie­nia.

– A jak pan myśli? Zła­pią nas w dużą siat­kę. Przy­go­to­wać tubę – po­wie­dział już w stro­nę jed­ne­go z mi­kro­fo­nów, wpię­tych na sztyw­no do fo­te­la.

– Blo­ka­da zlu­zo­wa­na – do­biegł ich trzask me­ta­licz­ne­go głosu – lu­zo­wa­nie wspor­ni­ków.

Woda zda­wa­ła się na uła­mek se­kun­dy za­wi­snąć w po­wie­trzu, po czym, w na­głym zry­wie lo­gi­ki, od­wró­ci­ła bieg.

– Jak długi jest tunel? – za­py­tał Piotr, do któ­re­go po­wo­li do­cie­ra­ło, co się za chwi­lę sta­nie.

Tuba otwie­ra­ła się, za­pra­sza­jąc we wła­sne ob­ję­cia. Teraz wy­glą­da­ła na jesz­cze więk­szą, niż wcze­śniej – zdol­ną po­mie­ścić nawet kilka Na­uti­lu­sów.

– Pro­szę nie za­wra­cać sobie głowy ta­ki­mi szcze­gó­ła­mi. I trzy­mać się. Bar­dzo, bar­dzo mocno.

Nikt nie zdą­żył po­wie­dzieć wię­cej, bo trzask prze­ta­cza­ją­ce­go się do wlotu okrę­tu za­głu­szył wszyst­ko. A potem była już tylko pręd­kość.

Piotr pa­mię­tał, że krzy­czał. Gło­śno i chyba sa­mot­nie.

 

***

 

Drob­ny te­le­skop oka­zał się strza­łem w dzie­siąt­kę. Gdy tylko słoń­ce zni­ka­ło za ho­ry­zon­tem, a chmu­ry ro­bi­ły sobie prze­rwę, Ag nie od­ry­wa­ła wzro­ku od obiek­ty­wu.

Kiedy jed­ne­go z wielu cie­płych, let­nich wie­czo­rów, wy­szedł prze­wie­trzyć się na bal­kon, nie był zdzi­wio­ny, że ją tam za­stał. Oparł się de­li­kat­nie o ba­lu­stra­dę, rów­nież spo­glą­da­jąc na gwiaz­dy. Ona – przez te­le­skop. On – gołym okiem.

– Tylko żad­ne­go pa­le­nia! – za­śmia­ła się. – W mie­ście i tak słabo widać.

– Gdzież bym śmiał przy­sła­niać ci niebo. Będę po­ły­kał dym, pa­su­je?

– Nie da się.

– A chcesz się za­ło­żyć?

Tego dnia nie wy­cią­gnął z pacz­ki nawet jed­ne­go. Nie mógł, nie przy niej, bez pew­no­ści, że zwy­cię­żył­by w za­kła­dzie.

– Wi­dzisz tam coś cie­ka­we­go?

– Ja o czym innym bym chcia­ła. – Wresz­cie od­wró­ci­ła się, spoj­rza­ła na niego. Wiel­kie, błę­kit­ne oczy. Ocean wy­ma­lo­wa­ny na dzie­cię­cej twa­rzy. – Pani na lek­cji po­wie­dzia­ła, że wszech­świat umie­ra i nic nie da się z tym zro­bić.

Nie­mal­że za­chły­snął się po­wie­trzem.

– Boże mój drogi, przy­po­mnij mi, do ja­kiej ty szko­ły cho­dzisz? Nie, nie, żar­tu­ję, bez fo­chów pro­szę. Ja jej dam, tej two­jej na­uczy­ciel­ce, umie­ra­ją­cy wszech­świat. Już ja jej dam wy­kład o wy­mie­ra­niu wraż­li­wo­ści.

– Czyli to nie­praw­da?

– Boże mój, jakby ci to… Wiesz, co to jest en­tro­pia?

– Nie wiem.

Przy­su­nął się bli­żej, po czym, przy ka­ska­dzie dzie­cię­ce­go śmie­chu, jed­nym ru­chem dłoni po­tar­gał jej włosy.

– To jest miara nie­upo­rząd­ko­wa­nia ma­te­rii, zna­czy, ba­ła­ga­nu. Jak twoja teraz fry­zu­ra. I to wła­śnie nie­upo­rząd­ko­wa­nie, we­dług wszel­kich zasad, musi ro­snąć. Pre­cy­zu­jąc, nie może maleć. Tak jakby twoja fry­zu­ra mogła się już tylko coraz bar­dziej roz­cza­pie­rzać, nigdy w drugą stro­nę.

– Ale gdyby tak grze­bie­niem…

– I my wła­śnie nie znamy jesz­cze ta­kie­go grze­bie­nia. Sam wszech­świat dąży do mo­men­tu, w któ­rym to roz­cza­pie­rze­nie osią­gnie mak­si­mum, a to nic do­bre­go. Nikt nie lubi ta­kich wło­sów. – Ode­tchnął nie­znacz­nie. Ża­ło­wał, że nie od­pa­lił wcze­śniej pa­pie­ro­sa. Głu­pia duma. – Ale to wszyst­ko są za­sa­dy. Czar­ne dziu­ry znasz?

– Jasne, że tak! – od­po­wie­dzia­ła takim tonem, jakby ob­ru­szy­ła się, że mógł­by w ogóle po­my­śleć ina­czej.

– No więc na ten przy­kład one wy­ma­ga­ją już nieco in­ne­go po­dej­ścia. Nie można przy­ło­żyć do nich sza­blo­nu, który dzia­ła wszę­dzie in­dziej. Jasne, że w końcu zmie­ścisz do okrą­głe­go pu­deł­ka każdy kształt, o ile tylko przy­pi­łu­jesz nie­któ­re wy­mia­ry.

Po­czuł, że w tym mo­men­cie za­czy­na tra­cić jej uwagę, więc uśmiech­nął się.

– Cho­dzi mi o to, że im bli­żej czy­je­goś serca się znaj­du­jesz – do­tknął jej klat­ki pier­sio­wej dło­nią, by po­czuć bicie – tym bar­dziej zmie­nia­ją się re­gu­ły gry. I do­ty­czy to każ­dej skali.

I cho­ciaż twarz opo­wia­da­ła zu­peł­nie inne emo­cje, to we­wnątrz na­ro­sło w nim prze­ra­że­nie. Wy­peł­zło do­kład­nie w chwi­li, kiedy prze­cze­sał włosy Ag; pal­ca­mi na­tra­fił na zgru­bie­nie, któ­re­go być nie po­win­no.

 

***

 

Mu­sie­li go cucić od kilku do­brych go­dzin oraz, co po­czuł na obo­la­łych po­licz­kach, przy­naj­mniej kilku so­lid­nych ude­rzeń. Na szczę­ście – ko­bie­cych, jak skon­sta­to­wał po pierw­szym ob­li­czu, które go przy­wi­ta­ło. Nawet gęsie pióro zda­wa­ło się w tej sy­tu­acji uro­cze.

– Obu­dził się – stwier­dzi­ła Rosa – i chyba ko­ja­rzy jesz­cze fakty – do­da­ła zanim zdą­żył prze­kląć, tra­fio­ny bólem głowy.

– Od po­cząt­ku mó­wi­łem, żeby dać mu po mor­dzie. – Roz­po­znał głos Char­le­sa. – Ale nie, wraż­li­we serce ar­ty­sty nie mo­gło­by znieść rów­nie tra­gicz­ne­go wi­do­ku. Pro­szę się nie przej­mo­wać, nie­wie­le pana omi­nę­ło. Górne war­stwy są zde­cy­do­wa­nie nud­niej­sze.

– Co mam przez to ro­zu­mieć? – wy­ją­kał, pro­wa­dząc myśli pierw­szym zła­pa­nym tro­pem. Ro­zej­rzał się wokół. Cho­ciaż we­wnątrz Na­uti­lu­sa tliło się świa­tło, to poza jego gra­ni­ca­mi pa­no­wa­ły zu­peł­ne ciem­no­ści. Gre­gor sie­dział w jed­nym z fo­te­li, Char­les stał przy głów­nym pa­ne­lu, Rosa wró­ci­ła wzro­kiem do swo­je­go no­te­bo­oka.

– Że im niżej, tym bo­gat­sze życie.

– To nie­lo­gicz…

Prze­rwał w po­ło­wie myśli. Przez chwi­lę tylko dło­nie opo­wia­da­ły o ścież­kach jego myśli, ukry­tych za nie­ru­cho­my­mi usta­mi. Na­tchnio­ny wa­riat.

– Mor­ski śnieg. Oczy­wi­ście. W wa­run­kach ziem­skie­go oce­anu, życie za­czy­na się przy po­wierzch­ni, bo to świa­tło daje po­czą­tek stwo­rze­niu. Reszt­ki ze stołu wyż­szych warstw opa­da­ją niżej, nio­sąc po­chod­nię życia dalej, w od­mę­ty, które nie mogą wy­pro­du­ko­wać wła­sne­go po­kar­mu. Nie w do­sta­tecz­nych ilo­ściach. Tutaj. Tutaj jest ina­czej. Re­wers, cał­ko­wi­ty re­wers. Na przy­kry­tą lodem po­wierzch­nię nie pada żadne świa­tło. Nie tam za­pa­lo­na zo­sta­je po­chod­nia. – Nawet nie zwró­cił uwagi, że ścią­gnął na sie­bie wszyst­kie spoj­rze­nia. Ge­sty­ku­lo­wał tak, jakby wy­ja­śniał coś sa­me­mu sobie. Prze­twa­rzał cha­otycz­ne myśli w bar­dziej skon­den­so­wa­ną formę. – Życie przy­cho­dzi tutaj z dna: jego szcząt­ki nie­sio­ne są prą­da­mi krio­wul­ka­nów. To zna­czy, że na dole jest coś…

– Co dało wszyst­kie­mu po­czą­tek. Serce Głę­bin – wtrą­cił Gre­gor, wi­docz­nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny wy­wo­dem. Piotr przez chwi­lę po­czuł się jak zwie­rząt­ko wy­pro­wa­dzo­ne na spa­cer, dla przy­jem­no­ści wła­ści­cie­la. Nie znał nawet ceny, za jaką go ku­pio­no.

– Ręka Boga – za­czę­ła mówić Rosa, jed­no­cze­śnie uno­sząc wzrok znad no­ta­tek, w stro­nę przy­po­mi­na­ją­ce­go tor­na­do wiru, peł­ne­go or­ga­nicz­nej masy. – Po nią pły­nie­my. Chce­my mu­snąć wzro­kiem palce, które two­rzą.

Piotr był za­sko­czo­ny, jak szyb­ko prze­ska­ki­wa­ła wzro­kiem mię­dzy ko­lej­ny­mi punk­ta­mi w prze­strze­ni. Każdy ciąg spoj­rzeń był jed­nak spię­ty klam­rą no­te­bo­oka, w któ­rym lą­do­wa­ły li­te­ry.

– I mo­dlić się, żeby nie nisz­czy­ły. Na ja­kiej głę­bo­ko­ści je­ste­śmy? – za­py­tał Char­le­sa, wsta­jąc na nogi.

– Bli­sko czte­ry ty­sią­ce, li­cząc od sta­cji. Ob­sta­wia­my, że przy pię­ciu po­win­ni­śmy mieć już moż­li­wość doj­rze­nia celu.

Świat wokół pul­so­wał. Piotr wzro­kiem po­chła­niał nie setki, a ty­sią­ce drob­nych świa­te­łek, to zni­ka­ją­cych, to po­ja­wia­ją­cych się w głę­bo­kiej czer­ni, która ich ota­cza­ła. Za­klął so­czy­ście.

– To wszyst­ko są ryby. – Wska­zał ręką w od­po­wie­dzi na py­ta­ją­ce spoj­rze­nia. – To… to nie­sa­mo­wi­te! Te wszyst­kie świa­teł­ka, to są od­bla­ski ry­bich oczu. To jest jedna z metod po­lo­wa­nia. Dra­pież­ni­ki, zwy­kle żab­ni­co­kształt­ne, wy­ko­rzy­stu­ją ten efekt, żeby do­strzec ofia­ry w kom­plet­nej ciem­no­ści. Dra­pież… zga­ście świa­tła!

– Co?

– Prze­cież mówię! Zga­ście świa­tła, to jest cho­ler­nie zły po­mysł!

– Pro­szę się uspo­ko­ić, pro­fe­so­rze. – Gre­gor wstał z fo­te­la. Pio­tra za­sko­czy­ło, że w jego gło­sie od­czy­tał smut­ną nutę, jakby gdzieś mię­dzy szu­mem liści od­gry­wa­na była ża­łob­na me­lo­dia. – Char­les już za­pew­nił, że nic nam w Na­uti­lu­sie nie grozi. Nawet naj­więk­szy di­no­zaur nie prze­łknął­by tak du­że­go ka­wał­ka bla­chy.

– Ja­kie­go ka­wał­ka bla­chy, ech? – ob­ru­szył się Char­les.

I tylko spoj­rze­nie Rosy po­in­for­mo­wa­ło Pio­tra, że nie jest w swoim stra­chu sa­mot­ny.

– Pusz­cza­li­ście tu wcze­śniej ja­kieś ka­me­ry? Mu­sie­li­ście, na pewno.

– Tak głę­bo­ko? Nie. Na trzech ty­sią­cach gubią sy­gnał, coś siada na łączu. Mur dzi­wacz­nych czę­sto­tli­wo­ści.

– To jest naj­go­rze…

Nagły wstrząs spra­wił, że wszy­scy po­upa­da­li na pod­ło­gę. Piotr chciał się mylić. Chciał się tak cho­ler­nie mylić. Krzyk Rosy ode­brał mu tę myśl.

– Matko, Ros, czy ty mo­żesz hi­ste­ry­zo­wać o kilka tonów niżej, prze­cież…

Char­les prze­rwał, zo­ba­czyw­szy to, w co wpa­try­wa­li się wszy­scy. Do jed­ne­go z boków Na­uti­lu­sa przy­le­gał kle­isty ka­wa­łek mięsa przy­po­mi­na­ją­ce­go ośmio­ra­mien­ną, pra­wie prze­zro­czy­stą ga­la­ret­kę. We wnę­trzu prze­le­wa­ły się dzie­siąt­ki drob­nych kulek, da­ją­cych świa­tło dużo sil­niej­sze, niż to po­cho­dzą­ce od Na­uti­lu­sa. Bla­donie­bie­skie la­tar­nie fo­to­fo­rów. Ocean w oce­anie.

– Pro­szę bar­dzo, oto pań­ski groź­ny dra­pież­nik, wła­śnie tuli się do na­sze­go ka­dłu­ba. Jak plu­szo­wy miś. A ty, jak jesz­cze raz bę­dziesz się tak drzeć, Ros, to przy­się­gam, wy­sa­dzę cię przy na­stęp­nej moż­li­wej oka­zji.

– Jakiś po­mysł, co to może być, pro­fe­so­rze? – za­py­tał Gre­gor, zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się kłót­nią, która roz­go­rza­ła za ich ple­ca­mi.

– Nie, pierw­szy raz widzę coś… To nie jest au­to­no­micz­ny or­ga­nizm. Imi­tu­je prze­ro­śnię­te­go bu­ła­wi­ka. Barwa świa­tła i roz­miar su­ge­ru­ją coś nie­groź­ne­go. Łatwy łup.

Przyj­rzał się uważ­niej cen­trum roz­płasz­czo­ne­go bytu. Od­ru­cho­wo do­tknął w tym miej­scu ścia­ny. Nawet po­je­dyn­cza macka zda­wa­ła się być więk­sza od jego ręki.

– Zna­czy?

– Nie wiem. Chyba, że… Char­les. Char­les!

– Ko­lej­ny się drze! Czego?!

– Jak szyb­ko mo­że­my się stąd wy­no­sić?

– Wy­no­sić? Nieco wol­niej niż przy swo­bod­nym opa­da­niu. Na­uti­lus czer­pie moc z na­pie­ra­ją­ce­go ci­śnie­nia, więc nie ma mowy o du­żych pręd­ko­ściach. No dobra, ale po co?

Po­czuł, że za­le­wa się potem, cho­ciaż było sto­sun­ko­wo chłod­no. Przed ocza­mi prze­le­cia­ły mrocz­ki, a dło­nie zro­bi­ły się mokre. Wraz z od­po­wie­dzią przy­szły dresz­cze.

– To może być wabik. – Wska­zał na frag­ment ciała, nitkę od­sta­ją­cą swo­bod­nie od or­ga­ni­zmu, jakby urwa­ną od cze­goś więk­sze­go. – Cho­ler­nie duży wabik, na coś cho­ler­nie du­że­go. Wy­no­śmy się.

– Sły­sza­łeś, głą­bie? – za­re­ago­wał na­tych­mia­sto­wo Gre­gor. – Cała do wyj­ścia, już.

Nim Char­les zdą­żył do­sko­czyć do pa­ne­lu, ko­lej­ny wstrząs rzu­cił nimi jak szma­cia­ny­mi lal­ka­mi. Piotr wi­dział, jak łamie sobie palce pra­wej dłoni, cho­ciaż nie ­czuł bólu. Tylko de­li­kat­ny trzask, który roz­brzmiał echem w całym ciele.

Obok le­ża­ła Rosa, z głowy któ­rej są­czy­ła się struż­ka krwi. Pod­niósł się i po­mógł jej wstać. Nie pła­ka­ła. Chyba też nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że wła­śnie obe­rwa­ła.

Wtedy po­czuł, że chwie­je się na no­gach, a jedno z kolan jest luź­niej­sze niż po­win­no. Ból do­tarł se­kun­dy póź­niej, usłuż­nie in­for­mu­jąc, że naj­wyż­sza pora ze­mdleć.

 

***

 

Trzy­mał ją w ra­mio­nach, kiedy pła­ka­ła. Nie zdą­żył jesz­cze ni­cze­go po­wie­dzieć, ale do­my­śli­ła się. Ag to spryt­na dziew­czy­na. Nie mógł być bar­dziej dumny. I nie­szczę­śli­wy.

Wy­star­czy­ła jedna wi­zy­ta u le­ka­rza, żeby sy­tu­acja oka­za­ła się naj­po­waż­niej­szą z moż­li­wych. Oczy­wi­ście, nie skoń­czy­ło się na wi­zy­cie w jed­nej kli­ni­ce. Takim fak­tom nie daje się wiary, a za­prze­cze­nie to zna­ko­mi­ty me­cha­nizm obron­ny.

Wie­dział, że robi to w od­ru­chu zu­peł­nie sa­mo­lub­nym. Oszu­ki­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści nie mogło pomóc  miało na celu wy­łącz­nie po­wstrzy­ma­nie jego wła­snych łez.

 

***

 

– Nawet Ros nie ze­mdla­ła. Może trze­ba by spraw­dzić, które z nich ma więk­sze jaja.

Po­wo­li do­cie­ra­ły do niego dźwię­ki z oto­cze­nia. Spró­bo­wał otwo­rzyć oczy, ale to, co zo­ba­czył, na­tych­miast po­cią­gnę­ło po­wie­ki w dół. Jak kur­ty­nę, zza któ­rej nie chciał ob­ser­wo­wać świa­ta.

– Przy­się­gam, Char­les. Albo za­mkniesz mordę, albo wy­la­tu­jesz z eks­pe­dy­cji! To nie po­ma­ga. Ro­zu­miesz, stary capie?

– Jasne! Jak tylko wy­cią­gniesz nasze dupy na po­wierzch­nię, bar­dzo chęt­nie pa­ku­ję Na­uti­lu­sa w wa­liz­kę i spa­dam z tego cmen­ta­rzy­ska! A na razie po­zwól, że ule­gnę groź­bom tego skur­wie­la, który nas po­łknął.

– Chuja spa­ku­jesz.

Po­czuł na ra­mie­niu dotyk dłoni. Rosa le­ża­ła obok, w iden­tycz­nej po­zy­cji. Zu­peł­nie jakby zna­leź­li się teraz na otwar­tej po­la­nie, pod gołym nie­bem, gdzie za­miast gwiazd roz­wie­szo­no krwi­sto­czer­wo­ne, rybie wnętrz­no­ści.

– Jeśli boli cię twarz, tym razem to Char­les. Kłócą się tak od czte­rech go­dzin. Je­steś na­wra­ca­ją­cym te­ma­tem.

– Jest bar­dzo źle?

– Sam zo­bacz.

Spró­bo­wał jesz­cze raz. Na po­wierzch­ni Na­uti­lu­sa ma­lo­wa­ły się czer­wo­ne smugi, po­wo­li ście­ka­ją­ce po sfe­rze. Farba chlap­nię­ta na glo­bus.

– Zo­bacz, jak krew po­wo­li przej­mu­je wszyst­kie myśli. To jeden z tych razów, kiedy nie muszę ma­lo­wać sło­wa­mi, bo te naj­prost­sze, naj­bar­dziej bez­po­śred­nie, wy­star­cza­ją. Rze­czy­wi­stość wy­bra­ła naj­bar­dziej so­czy­stą barwę z do­stęp­nej mi pa­le­ty. Jakie zna­cze­nie bę­dzie miał tutaj fałsz kilku słów? Na takim ob­ra­zie jedno maź­nię­cie farby nic nie zmie­ni. Tu na­le­ża­ło­by prze­kła­mać wszyst­ko.

Co jakiś czas o ka­dłub obi­ja­ły się co więk­sze ka­wał­ki mięsa. Piotr za­uwa­żył, że od­ry­wa­ją się od ciała roz­cią­gnię­te­go wokół okrę­tu. To nie były szcząt­ki in­ne­go po­ży­wie­nia.

– Jedna kre­ska, jak jedno wspo­mnie­nie, po­tra­fi prze­ła­mać każdy na­strój – po­wie­dział, cie­sząc się brzmie­niem wła­snych słów. – Były dwa wstrzą­sy, praw­da?

– Praw­da. Drugi moc­niej­szy, trwał znacz­nie dłu­żej.

– Czyli bro­nił się.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Chciał ob­ró­cić głowę, ale ból karku nie po­zwo­lił. Za­miast tego, po­sta­rał się de­li­kat­nie prze­su­nąć. Coś uwie­ra­ło. Po­czuł, że usztyw­ni­li mu nogę. Ob­ma­cał ko­la­no. Ode­tchnął z ulgą, od­naj­du­jąc wszyst­ko na swoim miej­scu.

Do­strzegł, że po­licz­kiem Rosy pły­nie łza, po­wo­li opa­da­jąc na ści­ska­ją­ce kark ta­tu­aże. Pej­zaż mie­nił się w kro­pli no­wy­mi bar­wa­mi.

– Coś się stało?

– Nie. To nic…– prze­rwa­ła. – Wi­dzisz, kiedy po­sta­wi­łam stopę na En­ce­la­du­sie po raz pierw­szy, czu­łam, że ta­kie­go płót­na nie miał pod pal­ca­mi jesz­cze nikt. Tato za­wsze po­wta­rzał, żeby ma­lo­wać wła­sną pa­mięć nie okiem, a my­śla­mi, bo nad tymi mamy kon­tro­lę. Bo te za­wsze mogą być pięk­ne. A teraz, sam wi­dzisz. Płót­no ożyło i już nie chce słu­chać mojej dłoni.

Tym razem nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć. Uznał, że nie po­wi­nien. Że nie­któ­rym sło­wom na­le­ży dać od­dech, po­zwo­lić roz­pły­nąć się wokół wła­snych wspo­mnień.

Za­ję­ło mu chwi­lę, nim dał radę się pod­nieść. Do ko­la­na, w tyl­nym zgię­ciu, przy­wią­za­li mu me­ta­lo­wy pręt. Przy­po­mniał sobie o pra­wej dłoni. Dwa palce były rów­nie mar­twe, co po­wle­ka­ją­ca Na­uti­lu­sa ryba.

– Patrz, jaki teraz żwawy. Leżeć, ka­le­ko, bo ko­la­no bę­dzie palić jak w ro­syj­skim piecu. Do­brze mówię, pani Ro­skov?

– Za­mknij się, Char­les. Pro­fe­so­rze, wszyst­ko w po­rząd­ku?

Nie od­po­wie­dział od razu. Przy­glą­dał się tań­co­wi roz­kła­du od­pra­wia­ne­mu nad nimi. Coraz wię­cej kle­istej, prze­zro­czy­stej mazi za­miast krwi­stych be­be­chów.

– Zaraz zo­ba­czy­my, jak wy­glą­da nasz praw­dzi­wy opraw­ca.

– Beł­ko­cze.

– Po­wie­dzia­łem coś! Co ma pan na myśli? – Gre­gor sta­nął tuż obok.

– Mia­łem rację, co do wa­bi­ka. Za­dzia­łał dia­blo sku­tecz­nie, ale to za­pew­ne przy­pa­dek. Zna­czy to, co teraz wi­dzi­my, to jest ryba, która zła­pa­ła ha­czyk. Zdra­dzi­ła swoją po­zy­cję, a wtedy do­pa­dło ją coś jesz­cze więk­sze­go. Wła­ści­ciel ośmio­ra­mien­ne­go ciała, od któ­re­go wszyst­ko się za­czę­ło.

Stali więc, ob­ser­wu­jąc w mil­cze­niu. Rosa usia­dła w kącie, pod skła­do­wi­skiem nie­tknię­tych skrzyń. Liny trzy­ma­ły zna­ko­mi­cie. Char­les uda­wał, że gapi się w panel, jed­nak cią­głych zer­k­nięć nie po­tra­fił­by wy­tłu­ma­czyć żaden, nawet naj­bar­dziej ner­wo­wy tik.

Zza mazi po­czę­ła wy­ła­niać się odro­bi­nę po­dob­na jej, cho­ciaż znacz­nie bar­dziej skon­den­so­wa­na ga­la­re­ta. Była wszę­dzie, ota­cza­ła po­kład rów­nie szczel­nie, co wcze­śniej­sze mięso. Piotr był za­chwy­co­ny. Miał wokół sie­bie naj­więk­sze stwo­rze­nie, jakie przy­szło mu oglą­dać na wła­sne oczy. Ga­la­re­ta to na­pi­na­ła, to roz­luź­nia­ła się, nit­ka­mi nie­wi­dzial­nych włó­kien, które mu­sia­ły być roz­pię­te wzdłuż ciała jak ry­bac­ka sieć.

– Tak też można. Nor­mal­nie coś tak du­że­go nie mia­ło­by prawa ist­nieć na po­dob­nej głę­bo­ko­ści. Ile to już?

– Sześć ty­się­cy. Pra­wie dno.

– Tak. Ci­śnie­nie zmiaż­dży­ło­by każdy obiekt po­dob­nych roz­mia­rów. Nie po­mo­gły­by żadne po­wietrz­ne wo­recz­ki, zmia­ny me­ta­bo­li­zmu, czy nawet mocno spłasz­czo­ny kształt. To ostat­nie musi być wspar­te kon­sy­sten­cją. Cia­łem, które za­cho­wa się jak gąbka, złud­nie ugi­na­jąc się pod na­pie­ra­ją­cym cię­ża­rem. Nasz przy­ja­ciel – roz­po­starł dło­nie, tak jakby chciał po­ka­zać: to wszyst­ko wokół – byłby na po­wierzch­ni kil­ku­krot­nie więk­szy.

Ga­la­re­ta coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ła lepki miód, tylko siłą ota­cza­ją­ce­go świa­ta ści­śnię­ty do jed­no­li­te­go kształ­tu. Zda­wał się być prze­zro­czy­sty, choć zde­cy­do­wa­nie mniej niż ka­dłub Na­uti­lu­sa. Bi­ją­ca zza stwo­rze­nia ciem­ność nie ze­zwa­la­ła na po­rów­na­nia.

– Albo… albo roz­pły­nął­by się. Jak olej roz­la­ny po tafli wody.

Wtedy Rosa coś po­wie­dzia­ła. Piotr nie wie­dział, co kon­kret­nie, nie usły­szał wy­raź­nie, ale in­stynk­ty po­pro­wa­dzi­ły wzrok do punk­tu wska­za­ne­go przez jej palec. Sam też coś wy­szep­tał. Oba­wiał się, że nie była to wią­zan­ka pięk­nych słów.

Z dru­giej stro­ny ka­dłu­ba, przez rzed­ną­ce szcząt­ki ich współ­lo­ka­to­ra, prze­bi­ja­ło się świa­tło. Wy­raź­ne. Nie ośle­pia­ją­ce. Przy­jem­ne w spoj­rze­niu. Przez linię pul­su­ją­cych pro­mie­ni prze­pły­wa­ły różne kształ­ty. Teatr cieni od­gry­wa­ny na po­wierzch­ni Na­uti­lu­sa opo­wia­dał hi­sto­rię setek lat ewo­lu­cji. Każdy z jej eta­pów zda­wał się ujęty w innej for­mie, nowym ruchu, od­mien­nej bar­wie.

Po­tęż­ne ła­wi­ce świe­tli­ko­wa­tych, ty­sią­ce ryb po­dą­ża­jących jed­nym śla­dem. Ga­la­re­to­wa­te ol­brzy­my, zdol­ne po­łknąć pił­kar­ski sta­dion oraz ich mniej­si ku­zy­ni w bar­dziej mię­si­stych wy­mia­rach. Żab­ni­co­kształt­ne, pro­wa­dzo­ne wła­snym świa­tłem. Wę­go­rzo­wa­te, cią­gną­ce się dłu­gi­mi na dzie­siąt­ki me­trów ogo­na­mi. Śle­pia i łuski, i or­ga­nicz­ne lam­pio­ny, wszyst­ko bi­ją­ce bla­skiem to od­bi­tym, to stwo­rzo­nym.

Wiel­ka wę­drów­ka. Jak za­uwa­żył Piotr – po okrę­gu. Ota­cza­ły coś. Ota­cza­ły źró­dło, opły­wa­ły je nie­skoń­czo­nym po­to­kiem życia.

– Serce głę­bin – usły­szał jak przez mgłę.

Ol­brzy­mia, pio­no­wa ko­lum­na tęt­nią­ce­go świa­tła, ni­czym pom­pu­ją­ca krew ar­te­ria, wiła się mię­dzy dnem a skal­ną półką roz­cią­gnię­tą pra­wie ki­lo­metr wyżej. Tak jak wcze­śniej Sa­turn, tak teraz ona po­chła­nia­ła spoj­rze­nie i myśli Pio­tra. En­ce­la­dus uro­dził wła­sne, pięk­ne dziec­ko.

Które się­ga­ło dalej, wy­żło­bio­ny­mi w mu­li­stym dnie ka­nio­na­mi, za­le­wa­jąc je płyn­nym świa­tłem. Nie mniej ja­snym. Nie mniej uwo­dzi­ciel­skim. Ko­rze­nie Serca. Palce Dłoni Boga.

Wokół któ­rej, w po­tęż­nym wirze, ryby za­ta­cza­ły krę­gi. Wszyst­ko to jak w tran­sie, w pro­mie­niu wielu setek me­trów od głów­nej osi. Coś in­ne­go za­nie­po­ko­iło Pio­tra. W pięk­nie tego tańca do­strzegł gra­ni­cę. Wiele ryb prze­su­wa­ło się coraz bli­żej i bli­żej, po to tylko, by w pew­nym mo­men­cie, za­wsze tym samym punk­cie, opa­dać na dno. Zde­rza­ły się ze sobą, roz­bi­ja­ły o skal­ne ścia­ny i kolce. Wy­cho­dzi­ły im na spo­tka­nie z wła­snej woli.

Jakby po­peł­nia­ły sa­mo­bój­stwo.

Nikt nie od­wa­żył się ode­zwać. Piotr za­uwa­żył, że Rosa roz­pła­ka­ła się, do­kład­nie w tym samym miej­scu, w któ­rym wcze­śniej przy­sia­dła: pod skrzy­nia­mi. Ciszę prze­ry­wał jej mia­ro­wy szloch.

Po­zo­sta­li pa­trzy­li. Sam też ob­ser­wo­wał, robił w pa­mię­ci no­tat­ki, jak za sta­rych, do­brych cza­sów. Za­my­kał kon­kret­ne uwagi w pu­deł­kach za­ko­twi­czo­nych na ja­kimś sko­ja­rze­niu. Słowa klu­cze – ob­ro­ty, wir. Szyb­ko przy­szła kon­klu­zja, że sami rów­nież płyną w stro­nę gra­ni­cy, po łuku znacz­nie ostrzej­szym niż po­zo­sta­łe ryby.

Nie chciał dzie­lić się tą wie­ścią. Widmo śmier­ci nie po­mo­gło­by ni­ko­mu. Sam gryzł się z zu­peł­nie in­ny­mi my­śla­mi. Za­miesz­ka­ła w nich Ag. Nie miał serca jej wy­pra­szać, nawet jeśli łzy ucie­ka­ły już po­licz­ka­mi.

Za­miast tego pod­szedł do Rosy. Za­py­tał tak, jakby mówił do córki.

– Hej, co się stało? Pięk­ne wi­do­ki mamy za oknem.

Pod­nio­sła głowę. Roz­ma­za­ny tusz zlał się z ta­tu­aża­mi, nadał im do­dat­ko­wej głębi.

– Masz kogoś bli­skie­go, na Ziemi? – wy­du­ka­ła spo­mię­dzy łez.

Nie mu­siał długo się za­sta­na­wiać.

– Mia­łem. Có­recz­kę.

– Mó­wi­łem, że beł­ko­cze – wtrą­cił się Char­les.

– Czego ty znowu chcesz?

Sam był za­sko­czo­ny tonem, jakim to po­wie­dział. Jakby coś bar­dzo złego szarp­nę­ło za stru­ny gło­so­we.

– Nie, on ma tym razem rację, pro­fe­so­rze. Znamy pań­ską prze­szłość. Rosa za­py­ta­ła, bo nie czyta tych ra­por­tów. Mawia, że nie tak po­zna­je się ludzi. – Pod­szedł dwa kroki bli­żej, w stro­nę ścia­ny skie­ro­wa­nej na Serce Głę­bin. – Ale fakty nie kła­mią. Pana naj­bliż­szą ro­dzi­nę sta­no­wią ro­dzi­ce.

– Bred­nie! Agniesz­ka jest bar­dziej praw­dzi­wa niż wszyst­ko to, co się tutaj dzie­je. – Czuł, jak tafle jego oczu po­wo­li za­mie­nia­ją się w je­zio­ra. – Trzy­ma­łem ją w ra­mio­nach, kiedy… kiedy…

– Oczy­wi­ście. Je­stem pe­wien, że był­byś w sta­nie ją nawet cał­kiem nie­źle opi­sać – za­drwił Char­les. – To może tak. Jak wy­glą­da­ła jej matka, ech? Gdzie ją po­zna­łeś?

– Ona była… ona…

Opadł na jeden z fo­te­li. Dziu­ry, które od­na­lazł we wła­snej pa­mię­ci, po­cią­gnę­ły go w dół świa­do­mo­ści. Pła­kał tak, jak pła­ka­ła Rosa.

 

Sie­dział przy szpi­tal­nym łóżku trzy­ma­jąc jej dłoń, kru­chą bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Szu­kał oce­anu w oczach, tego sa­me­go, który daw­niej wy­cią­gnął go z prze­past­nych murów uczel­ni. Który przy­wró­cił go spo­łe­czeń­stwu.

Ale nie wi­dział nic wię­cej, jak puste spoj­rze­nie. Jakby cała głę­bia wy­pa­ro­wa­ła. Suche dno od­bi­ja­ło blask jego wła­snych oczu: krzyk le­czo­nych al­ko­ho­lem smut­ków.

Nie mógł pa­trzeć na wła­sną córkę. Nie po­tra­fił. Wy­cią­gnął z ple­ca­ka jesz­cze jedną bu­tel­kę.

 

Czas pły­nął ina­czej. Zmie­niał rze­czy­wi­stość, dzie­lił na kadry. Pierw­sza scena – pa­trzą na Pio­tra w za­kło­po­ta­niu. Ro­zu­mie­ją, że pu­ści­ła jakaś kur­ty­na, jedna z tych, które opa­da­ją z ło­sko­tem. Nie wie­dzą, co robić, więc mil­czą. Druga scena – kłócą się, tuż nad pła­czą­cą Rose. Pię­ści młócą po­wie­trze, ale żadna nie lą­du­je na twa­rzy. Nie sły­szał, co mówią, cho­ciaż na ich kar­kach wy­kwi­tły żyły. Zdzie­ra­li gar­dła w pie­śni, któ­rej nie po­tra­fił usły­szeć.

Trze­ciej sceny nie zo­ba­czył, bo za­mknął oczy. Chciał zro­bić tak, jak mówił oj­ciec Rosy: ma­lo­wać wspo­mnie­nia wła­sny­mi my­śla­mi. Wtedy do niego do­tar­ło.

– Ros – po­wie­dział, z po­cząt­ku jak w de­li­rium, nie­do­sły­szal­nie nawet we wła­snym świe­cie.

– Ros – po­wtó­rzył. Tym razem się od­wró­ci­li. Nie wie­dział, co ro­bi­li przed chwi­lą, nie miało to zna­cze­nia. – Po­daj­cie mi jej no­te­bo­oka. Pro­szę.

W pierw­szym od­ru­chu wy­mie­ni­li kilka uwag. Wi­dział to po ich twa­rzach, po ru­chach ust i wzru­sze­niach ra­mion.

Po­czuł w dłoni chłód ekra­nu. Gre­gor stał nad nim. Cze­kał. Piotr wy­pro­sto­wał się pod tym spoj­rze­niem, przy­spie­szył nie­zdar­ne ruchy. Nie było hasła, żad­nych za­bez­pie­czeń. Przy­wi­tał go przy­po­mi­na­ją­cy edy­tor pul­pit, z kil­ko­ma iko­na­mi upchnię­ty­mi w ro­gach i jedną, dużą sen­ten­cją w cen­trum: bo pięk­nych rze­czy nie na­le­ży cho­wać.

Ka­ta­log za­ty­tu­ło­wa­ny pierw­sze tango kusił obiet­ni­cą prze­szło­ści, która wciąż mogła być praw­dzi­wa. Plik woda na ścia­nach moich myśli za­czy­nał się cyfrą. Je­dyn­ką, dla za­cho­wa­nia po­zo­rów spój­no­ści w cha­osie po­zo­sta­łych ty­tu­łów.

Za­czął czy­tać na głos. Miał na­dzie­ję, że wy­raź­nie.

– Mie­li­śmy oczy pełne za­chwy­tu, kiedy wnę­trze En­ce­la­du­sa przy­wi­ta­ło nas bo­gac­twem, ja­kie­go można do­szu­kać się tylko w czy­jejś duszy. Księ­życ oka­zał się być od­bi­ciem tego, co przy­nie­śli­śmy ze sobą. Chłod­ni na ze­wnątrz, przy­kry­ci sko­ru­pą wła­snych prze­ko­nań, spod któ­rej nie wy­zie­rał czło­wiek.

Piotr zer­k­nął, naj­pierw w stro­nę Gre­go­ra, potem Rosy. Dwa różne świa­ty. Emo­cje tak skraj­ne, jak to tylko moż­li­we. Kon­ty­nu­ował.

– Otwie­ra­li­śmy się na sie­bie bar­dzo po­wo­li. Po­je­dyn­czy­mi od­wier­ta­mi, prze­świ­ta­mi, które obie­ca­ły coś wię­cej niż tylko suche re­la­cje. Po­dob­ni ma­szy­nom łu­pią­cym skórę En­ce­la­du­sa, po­trze­bo­wa­li­śmy czasu. Czasu, w któ­rym Cormi wy­ra­stał na ojca, któ­re­go nigdy nie mia­łam.

Prze­rwał, tra­fio­ny pio­ru­nem wła­snych sko­ja­rzeń. W jed­nej chwi­li zro­zu­miał, czemu pła­ka­ła. Ma­lo­wać wspo­mnie­nia nie okiem, a my­śla­mi – miał po­wie­dzieć jej oj­ciec. Taki, któ­rym wy­ra­cho­wa­ny Ir­land­czyk z pew­no­ścią być nie mógł.

Za­uwa­żył, że Gre­gor już nad nim nie stoi. Sie­dział obok, w jed­nym z wielu pu­stych fo­te­li. We wła­snych oczach doj­rze­li po­dob­ne ścież­ki: roz­wią­zy­wa­li iden­tycz­ną za­gad­kę. Cormi wie­dział, co Piotr chciał­by teraz usły­szeć.

– Pro­fe­so­rze, to nie tak, że w moim przy­pad­ku de­duk­cja bę­dzie trud­na – po­wie­dział cięż­kim gło­sem, spod któ­re­go nie szu­mia­ły już li­ście. – Pro­szę wy­obra­zić sobie las wspo­mnień. Smu­kłych i tak wy­so­kich, że nie do­strze­ga pan koron. Wy­ła­pa­nie spo­mię­dzy nich jed­ne­go, cie­szą­ce­go oko dębu nie sta­no­wi żad­ne­go pro­ble­mu. Ja już wiem. Po­zwo­lę sobie za­trzy­mać to drze­wo dla sie­bie.

Wtedy obaj spoj­rze­li w stro­nę Char­le­sa, który do tej pory stał nie­ru­cho­mo, pierw­szy raz w życiu nie wie­dząc, co po­wie­dzieć. Pod tym na­po­rem spiął się, jego ruchy stały się ner­wo­we, a usta drża­ły.

– Wiem, czego chce­cie. Nie ma, kurwa, mowy! – za­czął, przy­spie­sza­jąc z każ­dym na­stęp­nym sło­wem. – Nie po­zwa­lam, kurwa, nie ma mowy!

Cofał się, prze­peł­nio­ny stra­chem przed czymś, co ulot­ne. W jed­nej chwi­li ob­ró­cił się. Ude­rzył pię­ścią w ścia­nę Na­uti­lu­sa. Raz. Drugi. Trze­ci.

– Nie po­zwa­lam! Nie po­zwa­lam! Nie po­zwa­lam! – krzy­czał. 

– Nie po­zwa­lam – opa­dał w tonie, jakby prze­gry­wa­jąc wła­sną ba­ta­lię.

Nie prze­ry­wa­li mu. To­czył walkę, którą każdy z nich pra­gnął odbyć. Byli na to zbyt chłod­ni, tłam­sze­ni lo­gi­ką wła­snych sko­ja­rzeń. Lu­dzie, któ­rzy nie po­tra­fią prze­kła­mać fak­tów. Nie chcą wy­peł­nić dziur we wła­snej pa­mię­ci, go­dząc się na cier­pie­nie.

Piotr ro­zu­miał, że Ros już prze­gra­ła swoją walkę, w mo­men­cie, gdy za pierw­szą łzą po­pły­nę­ły ko­lej­ne. Nie mógł na to pa­trzeć, do­kład­nie tak, jak we wspo­mnie­niach o Agniesz­ce. Być może to fałsz ob­ra­stał praw­dę, nie od­wrot­nie.

Ból wy­krę­cił jego spoj­rze­nie ku su­fi­to­wi. Miał na­dzie­ję, że to palce dały o sobie znać. Bał się, tak jak za każ­dym razem, kiedy nie wi­dział cu­dzych oczu. Coś się zmie­nia­ło. Tylko Ros wciąż pła­ka­ła.

– Nie po­zwa­lam. – Sły­szał man­trę ka­zno­dziei od oleju i duszy.

– Na Ziemi prze­gra­łem z wir­tu­al­ną rze­czy­wi­sto­ścią. – Ko­lej­ny głos, dziw­nie obcy. Gre­gor mó­wią­cy w pustą prze­strzeń, jak przy spo­wie­dzi. – Wszyst­kim tym, co ofe­ro­wa­ła, a czego sam nie po­tra­fi­łem w żaden spo­sób za­stą­pić. Ma­te­ria nie miała szans w tym star­ciu. A teraz… teraz prze­gry­wam z czymś, czego nawet nie ro­zu­miem.

Pierw­szy raz w trak­cie całej po­dró­ży Piotr był pe­wien, że na po­licz­kach Cor­mie­go mógł­by do­strzec praw­dzi­we łzy. Nie ślady po nich, ślady prze­szło­ści. Naj­praw­dziw­sze, przy­kre ma­ni­fe­sta­cje te­raź­niej­szo­ści.

Ból ustę­po­wał. Wy­zwo­lo­ny spod tego jarz­ma umysł po­zwo­lił zro­zu­mieć to, co oczy do­strze­gły wcze­śniej. Zmia­nę. Coś w ota­cza­ją­cej ich ga­la­re­cie za­czy­na­ło pękać. Po­wo­li, me­to­dycz­nie, nitka po nitce. Cały or­ga­nizm roz­pły­wał się w wo­dzie.

Piotr ob­ser­wo­wał. I słu­chał.

– Nie po­zwa­lam – po­wta­rzał Char­les.

– Nie po­zwa­lam – do­łą­czył się Piotr, samym tylko szep­tem.

Coś prze­sko­czy­ło. Za­pad­ki me­cha­ni­zmu, które blo­ko­wa­ły kon­kret­ne sko­ja­rze­nia. Myśli sta­wa­ły się kla­row­niej­sze.

– Ro­sicz­ka – za­czął mówić. – To naj­więk­sza ro­sicz­ka, jaką mogła wy­pro­du­ko­wać rze­czy­wi­stość. Przy­naj­mniej taką mam na­dzie­ję.

– Co ma pan na myśli, pro­fe­so­rze?

– Ro­sicz­ki wabią swoje ofia­ry słod­kim za­pa­chem. Obiet­ni­cą po­kar­mu. Serce Głę­bin wabi po­dob­nie, ale obie­cu­je znacz­nie wię­cej. Obie­cu­je szczę­ście. Daje wspo­mnie­nia, któ­rych nie do­my­ka, i nawet kiedy te za­czy­na­ją gnić, mu­sisz po­dą­żać za tym gło­sem. Ina­czej zgni­jesz razem z nimi. Widzi pan, panie Cormi, ryby wbrew obie­go­wej opi­nii nie mają sła­bej pa­mię­ci. To są nawet czte­ry mie­sią­ce skła­do­wa­nych wspo­mnień, zna­cznie wię­cej niż u nie­jed­ne­go ćpuna. Mit o trzech se­kun­dach zło­tej rybki upada bar­dzo łatwo. Nie­ste­ty, po cichu.

Oczy nie kła­ma­ły. Stwo­rze­nie, które ich po­łknę­ło, rze­czy­wi­ście się roz­pa­da­ło. Coraz wię­cej było ja­snych, nie­przy­ciem­nio­nych żad­nym fil­trem prze­świ­tów. Tak jak po­wsta­wa­ły w nim wyrwy, tak nowe myśli mno­ży­ły się wśród tych o Agniesz­ce.

– Nie­sa­mo­wi­te, że dzia­ła tak spraw­nie na ludzi. To zna­czy, że nie bu­du­je no­wych wspo­mnień. Od­naj­du­je pra­gnie­nia, które wy­cią­ga na po­wierzch­nię. A póź­niej po­zwa­la im ob­ra­stać, jak w me­to­dzie Czo­chral­skie­go. Tutaj ziarn­ko ob­ra­sta fał­szem, ze­bra­nym ze wspo­mnień, któ­rych już nie pa­mię­ta­my. Serce Głę­bin za­pew­ne nie ma po­ję­cia, jakie cuda stwo­rzy­li­śmy we wła­snych gło­wach.

– Zna­jo­mość me­cha­ni­zmu wcale nie po­zwa­la wy­do­stać się spo­mię­dzy jego try­bów. Nie­po­trzeb­ny wywód.

– Prze­ciw­nie! – za­śmiał się Piotr, co za­brzmia­ło prze­ra­ża­ją­co. Krzyk wa­ria­ta po­środ­ku szlo­chu ko­na­ją­cych. – Umie pan ste­ro­wać Na­uti­lu­sem?

– Nie ma po­trze­by – wtrą­cił się Char­les. Miał za­krwa­wio­ne pię­ści i opuch­nię­tą ze zmę­cze­nia twarz. Zda­wał się jesz­cze star­szym, niż z po­cząt­ku oce­nił to Piotr. – Ale co z rybą?

– Pro­szę spoj­rzeć. Jaką rybą?

Cormi i Char­les ro­zej­rzeli się, wzro­kiem peł­nym nie­do­wie­rza­nia. Po mor­skiej be­stii po­zo­sta­ły tylko frag­men­ty ga­la­re­ty ocie­ka­ją­cej z ka­dłu­ba Na­uti­lu­sa. Nie­sie­ni byli wcze­śniej­szą tra­jek­to­rią tylko ze wzglę­du na dzie­siąt­ki in­nych, opły­wa­ją­cych okręt ryb. Nie­któ­re spe­cjal­nie zde­rza­ły się z nimi – jak ćmy o ża­rów­kę. Wciąż de­li­kat­nie opa­da­li w kie­run­ku pal­ców Dłoni Boga.

Zna­leź­li się na gra­ni­cy.

– Tylko że nie bę­dzie­my ucie­kać.

– Co pro­szę? – Char­les zdzi­wił się po­now­nie, jed­no­cze­śnie do­ska­ku­jąc do pa­ne­lu ste­ro­wa­nia.

– Cała na­przód, w stro­nę tego cho­ler­stwa. Nie­waż­ne, jak go­rą­co by nie było.

– Ale po co…

– Cho­dzi o to, że im bli­żej czy­je­goś serca, tym bar­dziej zmie­nia­ją się re­gu­ły gry. – Uśmiech na twa­rzy Pio­tra zda­wał się Cor­mie­mu co naj­mniej nie­przy­sta­ją­cy. – I do­ty­czy to każ­dej skali.

Ru­szy­li na­głym zry­wem sil­ni­ków. Ir­land­czyk nie był w na­stro­ju do opo­no­wa­nia. Jego twarz zdra­dza­ła ozna­ki skraj­ne­go zmę­cze­nia.

Prze­kra­cza­li gra­ni­cę.

 

Nie było go przy niej, kiedy umie­ra­ła. Chciał za­czerp­nąć od­de­chu, który uto­pił w tanim winie. Ostat­nie chwi­le spę­dzi­ła z pie­lę­gniar­ka­mi. Ostat­nie spoj­rze­nie, ostat­nie słowa. Nie było go przy niej.

 

Nie kon­tro­lo­wał łez. Po­zwo­lił im pły­nąć. Co jakiś czas zer­kał w stro­nę Rosy, która teraz już tylko cięż­ko od­dy­cha­ła. Nie miała siły na wię­cej. Wy­cień­cze­nie ode­bra­ło mię­śniom wszel­ką wolę. Char­les trwał na sta­no­wi­sku, a Gre­gor z dziw­ną ob­se­sją spo­glą­dał w stro­nę Ręki Boga. Wszyst­kim drża­ły dło­nie.

 

Nie było go przy niej.

 

I wtedy coś pękło. Znaj­do­wa­li się ledwo kil­ka­dzie­siąt me­trów bli­żej Serca Głę­bin, a jed­nak po­czu­li, że jakiś cię­żar opu­ścił ich serca. Do­mknię­te wspo­mnie­nia za­zę­bi­ły się, po­kry­ły so­lid­ną na­ro­ślą, któ­rej już nic nie mogło prze­bić. Zda­wa­ły się trwal­sze niż kie­dy­kol­wiek i nawet świa­do­mość fał­szu w tym nie prze­szka­dza­ła.

– To tyle? – za­py­tał Cormi.

Piotr wes­tchnął.

– Tak, chyba tak. Myślę, że mo­że­my wra­cać – mówił idąc w kie­run­ku Rosy. Usiadł obok. Po­zwo­lił jej opaść na swoje ramię, pogła­dził włosy. Gęsie piór­ko ła­sko­ta­ło skórę. – Myślę, że to nie jest naj­lep­sze miej­sce na park roz­ryw­ki. Mam na­dzie­ję, że masz tego świa­do­mość.

– Ja, nie… jesz­cze nie wiem, co o tym my­śleć, pro­fe­so­rze.

Char­les zda­wał się bar­dziej wi­sieć na pa­ne­lu, niż ste­ro­wać Na­uti­lu­sem.

 – Ależ do­sko­na­le wiesz – wtrą­cił. – Co się wła­ści­wie stało?

– Jeśli miał­bym zga­dy­wać, to zmniej­szy­ła się ad­he­zja przy­krych myśli.

– A jeśli to ja miał­bym zga­dy­wać – po­wie­dział Gre­gor, nieco po­chmur­nie – to Char­les miał rację.

– Hm?

– Beł­ko­cze pan, pro­fe­so­rze.

Za­nie­śli się od śmie­chu, jakby cie­sząc, że mogą sobie wresz­cie po­zwo­lić. Od­dech Rosy przy­jem­nie gła­dził kark Pio­tra. Po­je­dyn­cze mu­śnię­cia uło­ży­ły się w słowa. Pięk­nych rze­czy nie na­le­ży cho­wać – po­wie­dzia­ła. Wie­dział już, co myśli o fał­szy­wych wspo­mnie­niach.

– Cał­kiem moż­li­we, że to nie ma sensu – mówił, spo­glą­da­jąc na od­da­la­ją­ce się Serce Głę­bin. – Ale myślę, że mia­łem naj­wspa­nial­szą córkę, jaką tylko mógł­bym sobie wy­obra­zić.

Koniec

Komentarze

Je­stem czło­wie­kiem, ktory nie za­pa­mię­ta po­dob­nej wy­pra­wy w spo­sób, w jaki zo­stać po­win­na.

Cze­goś chyba bra­ku­je, nie brzmi to do­brze.

… ogra­ni­czeń tech­nicz­nych co nie miara

co nie­mia­ra

 

To wła­ści­wie tyle, jeśli cho­dzi o ja­kieś nie­zręcz­no­ści. In­ter­punk­cji się nie cze­piam, bo nie je­stem w niej naj­lep­szy.

A tekst mi się po­do­bał. SF w kla­sycz­nym stylu, we­dług spraw­dzo­nej re­cep­ty – nauka, eks­plo­ra­cja nie­zna­ne­go, ktore to nie­zna­ne jest nie tylko wy­zwa­niem tech­nicz­nym, ma­te­rial­nym, ale też du­cho­wym. Mie­rzyć trze­ba się nie tylko z fi­zy­ką, ale i psy­chi­ką. Po­zna­nie to rów­nież po­dróż w głąb duszy.

Na­su­wa­ją się oczy­wi­ste sko­ja­rze­nia z "So­la­ris" i, choć to motyw wał­ko­wa­ny na mi­lo­ny spo­so­bów, wcale nie sta­no­wi wady tek­stu, a za­le­tę. Sło­wem – kawał do­brej, po­rząd­nej fan­ta­sty­ki. Zba­cza­nie w stro­nę po­etyc­kiej or­na­men­ty­ki me­ta­for nie przy­ćmie­wa prze­ka­zu opo­wia­da­nia. Zna­czy się – jest zro­zu­mia­łe.

Po­zdra­wiam!

 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Prze­czy­ta­łam :)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

W ogóle to za­po­mnia­łam dodać, że naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się scena z córką na bal­ko­nie. I ta me­ta­fo­ra o zbli­ża­niu się do serca i zmia­nach reguł gry. Zna­ko­mi­ta, z pew­no­ścią ją za­pa­mię­tam! :-) 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Thar­go­ne, kła­niam się uprzej­mie, z taką werwą, że aż pióra fur­ko­czą.

 

Naz, ten uśmiech wy­glą­da zło­wiesz­czo. To jest maska, praw­da? Nie dam się zwieść! ;)

Choć spra­wy bę­dą­ce przed­mio­tem do­cie­kań, badań i ob­ser­wa­cji, przy­tło­czy­ły mnie nieco, to całą rzecz prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią, al­bo­wiem, Sło­wi­ku, opi­sa­łeś wszyst­ko bar­dzo przy­stęp­nie, z wła­ści­wą sobie dozą po­etyc­kich ozdob­ni­ków, dozą, tym razem bar­dzo umiar­ko­wa­ną, co spra­wi­ło, że lek­tu­ra oka­za­ła się nad wyraz sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca.

Chcia­ła­bym móc klik­nąć Bi­blio­te­kę, ale z po­wo­du uste­rek, chyba muszę się wstrzy­mać.

 

Wi­dział na jego po­wierzch­ni wiry mie­sza­ją­ce biel z po­ma­rań­czą.Wi­dział na jego po­wierzch­ni wiry mie­sza­ją­ce biel z po­ma­rań­czem.

Za­kła­dam, że biel mie­sza­ła się z innym ko­lo­rem, nie z owo­cem.

 

W ob­li­czu tego wra­że­nia co naj­mniej nie­sto­sow­nym zda­wa­ło się… – W ob­li­czu tego wra­że­nia, co naj­mniej nie­sto­sow­ne zda­wa­ło się

 

Na­zy­wał się Char­les… – Na­ imię miał Char­les

 

Przez za­sło­n lodu, w któ­rej zna­la­zła się winda… – Nie mam pew­no­ści, czy nie miało być tak: Przez za­sło­nę lodu, w któ­rej zna­la­zła się winda

Zda­nie wy­da­je mi się dziw­ne – można zna­leźć się za za­sło­ną, ale chyba nie w za­sło­nie.

A może winda zna­la­zła się w lo­dzie, wtedy ra­czej: Przez za­sło­nę lodu, w któ­rym zna­la­zła się winda

A może cho­dzi tu o coś zu­peł­nie in­ne­go…

 

tym po­dob­nych ludzi wy­obra­żał sobie… – Ra­czej: …tego ro­dza­ju ludzi wy­obra­żał sobie… Lub: …po­dob­nych mu ludzi wy­obra­żał sobie

 

by chwi­lę potem ustą­pić pod dżen­tel­meń­skim na­po­rem dłoni Char­le­sa. – Na czym po­le­ga dżen­tel­meń­ski napór?

 

– … też do­star­cza cał­kiem zno­śną róż­ni­cę tem­pe­ra­tur – wciął się Piotr. – Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

Nie­wiel­ki tłum ze­brał się wokół… – Tłum jest wiel­ki z de­fi­ni­cji.

Pro­po­nu­ję: Nie­wiel­ki tłu­mek ze­brał się wokół

 

co wy­raź­nie po­do­ba­ło się chi­cho­czą­ce­mu Char­le­so­wi.

W któ­re­go stro­nę wy­mow­nie spoj­rzał Gre­gor. – Ra­czej: …co wy­raź­nie po­do­ba­ło się chi­cho­czą­ce­mu Char­le­so­wi, w któ­re­go stro­nę wy­mow­nie spoj­rzał Gre­gor.

 

roz­ry­wa­ne przez wła­śnie róż­ni­cę ci­śnień. – …roz­ry­wa­ne przezwła­śnie róż­ni­cę ci­śnień.

 

za­py­tał, zanim się­gnął do lamp­ki ze świa­tłem. – Czy w lamp­ce znaj­du­je się świa­tło?

 

I na tym wła­śnie tle ma­lo­wa­ły się ta­tu­aże, pły­ną­ce zza ple­ców pną­cza za­ci­ska­ją­ce się na szyi… – Czy to zna­czy, że ta­tu­aże były nie na ple­cach, a za ple­ca­mi? Pną­cza, moim zda­niem, ra­czej peł­zną, nie płyną.

Pro­po­nu­ję: I na tym wła­śnie tle ma­lo­wa­ły się ta­tu­aże, peł­zną­ce z ple­ców pną­cza, za­ci­ska­ją­ce się na szyi

 

do­koń­czy­ła Rosa, ukło­niw­szy się przy tym z te­atral­nym dry­giem. – Czy to zna­czy, że Rosa miała te­atral­ne zdol­no­ści?

A może miało być: …do­koń­czy­ła Rosa, ukło­niw­szy się przy tym te­atral­nym dy­giem.

 

stru­mień wody zo­sta­nie prze­rwa­ny, na rów­nie do­kład­nych minut pięt­na­ście… – …na rów­ne pięt­na­ście minut… Lub: …na do­kład­nie pięt­na­ście minut

 

Krzyk Rosy ode­brał mu myśl.Krzyk Rosy ode­brał mu myśl.

 

ga­la­ret­kę o kon­sy­sten­cji tak rzad­kiej, że pra­wie prze­zro­czy­stej. – To nie kon­sy­sten­cja de­cy­du­je o prze­zro­czy­sto­ści ga­la­ret­ki.

 

Bla­do-nie­bie­skie la­tar­nie fo­to­fo­rów.Bla­donie­bie­skie la­tar­nie fo­to­fo­rów.

 

A ty jesz­cze raz bę­dziesz się tak drzeć, Ros, to przy­się­gam… – Chyba miało być: A ty, jak jesz­cze raz bę­dziesz się tak drzeć, Ros, to przy­się­gam

 

Oczy­wi­ście, nie skoń­czy­ło się na wi­zy­cie w po­je­dyn­czej kli­ni­ce. – Czy by­wa­ją też kli­ni­ki mno­gie?

A może miało być: Oczy­wi­ście nie skoń­czy­ło się na wi­zy­cie w jed­nej kli­ni­ce.

 

Sam był za­sko­czo­ny tonem, w jakim to po­wie­dział.Sam był za­sko­czo­ny tonem, jakim to po­wie­dział.

 

w moim przy­pad­ku de­duk­cja bę­dzie cięż­ka – po­wie­dział cięż­kim gło­sem… – Po­wtó­rze­nie.

Może: …w moim przy­pad­ku de­duk­cja bę­dzie trud­na – po­wie­dział cięż­kim gło­sem

 

Od­cią­żo­ny spod tego jarz­ma umysł po­zwo­lił zro­zu­mieć… – Od­cią­żo­ny od tego jarz­ma umysł po­zwo­lił zro­zu­mieć… Lub: Wy­zwo­lo­ny spod tego jarz­ma umysł po­zwo­lił zro­zu­mieć

 

Do­mknię­te wspo­mnie­nia za­zę­bi­ły się, ob­ro­sły so­lid­ną na­ro­ślą… – Nie brzmi to naj­le­piej.

Może: Do­mknię­te wspo­mnie­nia za­zę­bi­ły się, po­kry­ły się/ oplo­tły się so­lid­ną na­ro­ślą

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sło­wi­ku, opi­sa­łeś wszyst­ko bar­dzo przy­stęp­nie, z wła­ści­wą sobie dozą po­etyc­kich ozdob­ni­ków, dozą, tym razem bar­dzo umiar­ko­wa­ną, co spra­wi­ło, że lek­tu­ra oka­za­ła się nad wyraz sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca.

:o

Tak.

Tak!

TAK!

Czy ja jesz­cze coś… TAK! …mia­łem po­wie­dzieć. A!

 

Na wszyst­kie ba­na­ny Re­pu­bli­ki Konga. Tyle błę­dów po ar­ma­ge­do­nie prze­by­tym na becie wy­ja­śnia tylko licz­ne maj­stro­wa­nie przy tek­ście. (Tekst star­to­wał z 45k, zle­ciał 2k, wzniósł się 6k, zle­ciał 2k, i znowu 1k w górę, a to tylko w wy­ni­ku zmian fa­bu­lar­nych). I fakt, że je­stem po pro­stu bez­na­dziej­ny w te kloc­ki. Zwłasz­cza, że widzę dwa błędy, które na becie były wy­tknię­te, a ja je prze­ga­pi­łem, na co żad­ne­go sen­sow­ne­go wy­ja­śnie­nia nie ma, a re­ak­cją może być tylko bi­czo­wa­nie.

W każ­dym razie po­pra­wiam i modlę się, żeby nie wpa­dło nic wię­cej, bo muszę sie­dzieć przy pro­jek­tach, a nie dłu­bać w opo­wia­da­niu D: (mam za słabą wolę, by za­mknąć okien­ko z NF ;)).

 

EDIT: Ufff, po kło­po­cie. W paru miej­scach się zbun­to­wa­łem, bo to jed­nak była kwe­stia po­ety­ki lub stylu. W każ­dym razie, dzię­ki Reg za spo­strze­gaw­cze oko (nie masz przy­pad­kiem fin­landz­kich ko­rze­ni? Był tam taki jeden snaj­per…). Wra­cam bi­czo­wać się pro­jek­ta­mi.

Po­zo­sta­je mi tylko zło­żyć gra­tu­la­cje.

Zga­dzam się z Thar­go­ne - to opo­wia­da­nie to kawał do­bre­go, kla­sycz­ne­go SF, ta­kie­go na któ­rym się wy­cho­wa­łem i które rzą­dzi­ło zanim przy­szła moda na po­sta­py, cy­ber­pun­ki i inne new we­ir­dy.

Sło­wi­czość tym razem obec­na bar­dziej w tre­ści niż w for­mie, ale prze­cież jest kilka frag­men­tów, które mogły wyjść tylko spod Two­jej kla­wia­tu­ry i które są nie­pod­ra­bial­ne.

Mam tylko na­dzie­ję, że po­mi­mo ogra­ni­czeń które sobie na­rzu­ci­łeś, Twoja sa­tys­fak­cja z two­rze­nia tego opo­wia­da­nia do­rów­nu­je mojej pły­ną­cej z jego lek­tu­ry. I że od­na­la­złeś na­resz­cie ścież­kę do serc czy­tel­ni­ków, na któ­rej po­wi­nie­neś świer­go­lić już dawno.

Nie, Sło­wi­ku, ko­rze­ni fiń­skich nie mam, ale cza­sem lubię siorb­nąć parę kie­li­szecz­ków fin­lan­dii. ;)

Jeśli po­mo­głam, ogrom­nie się cie­szę. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­do­ba­ło mi się. Fan­ta­sty­ka w sta­rym, do­brym stylu. Może tro­chę za dużo jesz­cze dzi­wactw, jak dla mnie, ale ja to ma­rud­ny je­stem ;)

 

Zga­dzam się z Thar­go­ne - to opo­wia­da­nie to kawał do­bre­go, kla­sycz­ne­go SF, ta­kie­go na któ­rym się wy­cho­wa­łem i które rzą­dzi­ło zanim przy­szła moda na po­sta­py, cy­ber­pun­ki i inne new we­ir­dy.

 

O… to, to, to… :)

Zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi o tym, że ka­wa­łek jest mocno kla­sycz­ny. Szcze­gól­nie przy­pa­dły mi do gustu opisy, nie­kie­dy dane z po­etyc­ką fan­ta­zją, ale też bez prze­cho­dze­nia w “pur­pu­ro­wą prozę”. Hi­sto­ria Pio­tra i Agniesz­ki bar­dzo fajna – tak bar­dzo, że czu­łem się za­wie­dzio­ny, ze to tylko ilu­zja, ale może to ja coś źle zro­zu­mia­łem? Bra­ko­wa­ło mi tro­chę wy­raź­niej­sze­go wy­kla­ro­wa­nia, czego świad­ka­mi by­li­śmy na końcu. Jed­nak ko­niec koń­ców lek­tu­ra bar­dzo przy­jem­na.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Prze­czy­taw­szy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

W duchu tre­no­wa­ne­go mi­ni­ma­li­zmu i drob­ne­go zmę­cze­nia:

Dzię­ku­ję wszyst­kim :).

Wy­bra­łam ten sam temat, więc nie będę jakoś ko­men­to­wać, bo pkt wi­dze­nia za­le­ży od sie­dze­nia ;) po­dy­sku­tu­je­my naj­wy­żej na temat En­ce­la­du­sa po kon­kur­sie, a na razie punk­cik :)

Bella, bar­dziej hard sf z ja­kimś po­my­sło­wym wy­ko­rzy­sta­niem ko­mi­nów hy­dro­ter­mal­nych (kon­cept wa­pien­ne­go mia­sta)? W sumie – nie py­ta­łem. Dużo chęt­niej prze­czy­tam w for­mie opo­wia­da­nia :). Dys­ku­sja za­wsze w cenie (no i takie po­rów­na­nie, jak bar­dzo kon­cep­ty mogą się od sie­bie róż­nić, fajna rzecz – mam na­dzie­ję, że nie wtrą­ci­łem się za bar­dzo :( ).

U mnie chyba bar­dziej hard, po­ety­ki nie ma bo nie umiem, no i na szczę­ście po­mysł na tyle inny, że nie za­ła­ma­łam się czy­ta­jąc Twoje :) Można by rzec, że po­szłam w prze­ciw­ną stro­nę ;)

Wy­glą­da na to, że mi­mo­cho­dem przy­ją­łeś moje wy­zwa­nie, Sło­wi­ku:

Rzu­cam luźne wy­zwa­nie, byś na­pi­sał coś, co sztur­mem zdo­bę­dzie bi­blio­te­kę, taki kom­plet-kli­ków-in­stant :D Pop eks­tre­mal­na proza – da­ło­by się? 

No i się udało.

Po­dob­nie jak Co­bold, mam na­dzie­ję, że czer­pa­łeś przy­jem­ność z pi­sa­nia, choć sama beta mogła być tro­chę upier­dli­wa ;) Pisz to, co chcesz. Ale ja, jako czy­tel­nik, mówię (po­wta­rzam): idź w tym kie­run­ku. Dobry autor za­szcze­pi cząst­kę swo­je­go stylu w każ­dym tek­ście, nie­za­leż­nie od kon­wen­cji, formy itd. 

Mamy tutaj kla­sycz­ną fa­bu­łę (czego byłeś pew­nie świa­dom, za­miesz­cza­jąc jako re­kwi­zyt “20 ty­się­cy mil pod­mor­skiej że­glu­gi”). Jest po­mysł, jest ta­jem­ni­ca, jest war­stwa emo­cjo­nal­na. Czego chcieć wię­cej? Znowu po­wtó­rzę: so­lid­ny ka­wa­łek SF. 

A przy tym: je­steś Ty. W cza­sie bety cze­pia­łem się ko­sme­ty­ki w wielu zda­niach, ale pew­nie dru­gie tyle mu­siał­bym wy­punk­to­wać, by wska­zać udane frazy. Jest Twoja po­etyc­kość, choć tym razem – w końcu – ujarz­mio­na. I moim zda­niem nie ma w tym nic złego, że ujarz­mio­na. Wię­cej – to do­brze. 

Wszyst­ko inne chyba po­wie­dzia­łem na becie, a po­wyż­sze wy­star­czy, by no­mi­no­wać tekst. Więc idę. 

Hmm… i czego się życzy na wojnę? Szczę­ścia? Smacz­nej krwi wro­gów? Po­ła­ma­nych liter? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

choć sama beta mogła być tro­chę upier­dli­wa ;)

A ten znowu swoje ;). Już Ci mó­wi­łem. Bli­znom na dupie zro­bię zdję­cia i opra­wię w ramkę.

Jak mój sta­tek utrzy­ma kurs, to może wresz­cie się­gnę do szu­flad­ki z fa­bu­ła­mi, któ­rych się boję. Zo­ba­czy się.

 

Jesz­cze raz dzię­ki za pomoc Funie i Co­bol­dzie. No i za cie­płe słowa rów­nież, choć bez prze­sa­dy z nimi, bo ten pta­szek ma ego jak ma­te­rac. Łatwo na­dmu­chasz, ale żeby potem spu­ścić… ;). Żar­tu­ję. Kto nie lubi słu­chać po­chwał :P.

ta­jem­ni­cy za­klę­tej w dwóch, ludz­kich kształ­tach.

Wg mnie zbęd­ny prze­ci­nek.

no­te­bo­ok wi­szą­cy na kilku pa­skach prze­rzu­co­nych przez ramię

Ok. Hm. Tro­chę jakby ktoś dzi­siaj nosił ze sobą ma­szy­nę do pi­sa­nia. Może się zda­rzyć, pani była nieco eks­cen­trycz­na, może było to dla niej przy­jem­nie ar­cha­icz­ne… No, da się wy­bro­nić też na inne spo­so­by, nie­mniej za­ska­ku­je. Zresz­tą Rosa w ogóle nie­zbyt do mnie tra­fi­ła – miała chyba być in­try­gu­ją­ca, a wy­szła na mniej doj­rza­łą od (… tu byłby spo­iler…) córki.

Nie, on ma tym razem rację, pro­fe­so­rze. Znamy pań­ską prze­szłość. Rosa za­py­ta­ła, bo nie czyta tych ra­por­tów. Mawia, że nie tak po­zna­je się ludzi. – Pod­szedł dwa kroki bli­żej, w stro­nę ścia­ny skie­ro­wa­nej na Serce Głę­bin. 

Za­cią­łem się na chwi­lę, bo nie wie­dzia­łem, kto to wła­ści­wie mówi.

 

Na ko­niec kwe­stia pę­che­rza… Nie je­stem bio­lo­giem, coś tam mi ktoś opo­wie­dział na rej­sach nur­ko­wych i tyle. Lecz, z tego co mi wia­do­mo, ryby głę­bi­no­we rzad­ko mają pę­cherz pław­ny, a jeśli już mają to on ra­czej nie eks­plo­du­je, tylko wy­wra­ca bied­ne stwo­rze­nie na lewą stro­nę. Nawet gdyby w końcu pękł, to też nie jest to eks­plo­zja, która mo­gła­by wy­wo­łać opi­sa­ny sku­tek. Oczy­wi­ście mnó­stwo czyn­ni­ków i tak uśmier­ci taką wy­cią­gnię­tą na po­wierzch­nię rybę, naj­czę­ściej bę­dzie to jed­nak tem­pe­ra­tu­ra.

Tak czy owak – w pę­che­rzu pław­nym ryby głę­bi­no­wej nie bę­dzie po­wie­trza, tylko jakaś tam  spe­cy­ficz­na mie­szan­ka gazów. I to na tym stwier­dze­niu wła­ści­wie się za­cią­łem. Resz­ta to tylko takie tam wy­mą­drza­nie się.

Na ko­niec uwag kry­tycz­nych – BAR­DZO nie po­do­ba mi się tytuł :D Taki pre­ten­sjo­nal­ny, że łe. Ale to na szczę­ście o ni­czym nie świad­czy. Naj­lep­szy tekst, jaki tu czy­ta­łem (Di­ria­da), miał rów­nie bez­na­dziej­ny tytuł i nic. Mnie ty­tu­ły chyba po pro­stu mało ob­cho­dzą. Bo liczy się to, co na­stę­pu­je póź­niej.

A opo­wia­da­nie na­pi­sa­łeś, Sło­wi­ku, bar­dzo dobre. Wcią­gnę­ło mnie jak mało które, tro­chę się ko­ja­rzy­ło z ja­ki­miś pta­ka­mi z mgieł Jo­wi­sza (czy to nie była któ­raś z Ody­sei, czy coś? nie pa­mię­tam już, zo­sta­ło mi z dzie­ciń­stwa takie sko­ja­rze­nie), tro­chę ze wspo­mnia­nym So­la­ri­sem. Wiele ele­men­tów do mnie nie prze­ma­wia­ło, zwłasz­cza za­wią­za­nie akcji – po co im był pro­fe­sor/bo­ha­ter (który dziwi się nawet temu, że życie wy­stę­pu­je przy ko­mi­nie, nie od­wrot­nie), dla­cze­go tak nie­roz­trop­nie, dla­cze­go tak na chyb­ci­ka, czemu to miało słu­żyć, czy ów me­ce­nas nauki był sza­leń­cem go­to­wym po­świę­cić życie in­nych w imię wła­snych za­chcia­nek? Niby nie by­ło­by to nic no­we­go, ale bra­ku­je mi w tek­ście in­for­ma­cji roz­wie­wa­ją­cych te wąt­pli­wo­ści. 

Czy­ta­ło się zatem świet­nie, wiele na­praw­dę fa­scy­nu­ją­cych wizji wy­ma­lo­wa­łeś mi w wy­obraź­ni, aż za­ło­wa­łem, że po tych nędz­nych 50k zna­ków to już ko­niec. Rzad­ko mam takie uczu­cie w trak­cie lek­tu­ry tek­stów dy­żu­ro­wych, za co bar­dzo Ci dzię­ku­ję :) Może jesz­cze tylko ciut, jesz­cze odro­bin­ka pracy i byłby na­praw­dę zna­ko­mi­ty tekst. 

Zgło­szę go do piór­ka, choć sam, ze wzglę­du na po­wyż­sze za­strze­że­nia, gło­so­wał­bym na NIE. Może to i za­ska­ku­ją­ce (zwłasz­cza, że to ozna­cza jakąś tam część TAKa bodaj), ale uwa­żam, że nie­za­leż­nie od moich wąt­pli­wo­ści,  tekst wart jest wzię­cia pod roz­wa­gę.

Varg jak zwy­kle z so­czy­stym ko­men­ta­rzem. Po­wo­li fla­go­wa twarz z To prze­sta­je mi się ko­ja­rzyć ne­ga­tyw­nie ;D.

 

Od­no­śnie pę­che­rza pław­ne­go – tutaj spra­wa nie jest taka oczy­wi­sta. Wy­stę­pu­je on śred­nio do około jed­ne­go ki­lo­me­tra głę­bo­ko­ści, w for­mie funk­cjo­nal­nej słu­żą­cej “re­gu­la­cji za­wie­sze­nia” (;P) i sa­me­mu opa­da­niu/wzno­sze­niu się. Po­ni­żej prze­sta­je peł­nić swoją rolę (a za­czy­na prze­szka­dzać), więk­szość ryb już się w takie roz­wią­za­nie nie bawi, cho­ciaż dalej może wy­stę­po­wać w for­mie wy­peł­nio­ne­go tłusz­czem wo­recz­ka (stąd wzię­ła się u mnie forma “brei” na sto­łach), bądź wła­śnie po­wie­trza pod więk­szym ci­śnie­niem – przy czym rze­czy­wi­ście, jest to już bar­dziej skom­pli­ko­wa­na mie­szan­ka gazów i tutaj masz rację.

Co do wy­bu­cha­nia – zda­rza się, tylko nie w for­mie dy­na­mi­tu. W więk­szo­ści przy­pad­ków kwe­stią jest tylko mało wi­do­wi­sko­wy wylot oczu/wnętrz­no­ści (za­le­ży, co kto uzna­je za wi­do­wi­sko­we , dobra, wy­py­cha­nie wnętrz­no­ści przez wo­re­czek nie jest wi­do­wi­sko­we, ba­ro­trau­ma to pa­skud­na śmierć ;)), ale tutaj mó­wi­my o głę­bo­ko­ści dwóch ty­się­cy me­trów (edit: 3k), a tam, jeśli już pę­cherz się po­ja­wia, to ra­czej jako dźwi­gnia prze­ciw ci­śnie­niu niż forma sta­bi­li­za­cji “lotu”. Czyli – w oko­li­cach 1k, jak naj­bar­dziej rybki będą prze­wra­ca­ły się na bok i zdy­cha­ły z in­nych po­wo­dów (me­ta­bo­lizm przy­sto­so­wa­ny do ni­skich tem­pe­ra­tur), ale dużo po­ni­żej nie wy­glą­da to do końca w ten spo­sób, za­leż­nie od tego jak szyb­ko wy­cią­gniesz rybkę na po­wierzch­nię. Wy­bra­łem bar­dziej dra­ma­tycz­ną wi­zu­al­nie opcję :P.

No i chcia­łem unik­nąć ko­lej­ne­go odro­bi­nę sztucz­ne­go wy­kła­du jak przy mor­skim śnie­gu, przez co mogło wyjść nie­do­sta­tecz­nie jasno :(. Może jesz­cze de­li­kat­nie prze­ro­bię ten frag­ment, na pewno dodam wzmian­kę o tłusz­czu, bo tej przede wszyst­kim za­bra­kło.

 

Na ko­niec uwag kry­tycz­nych – BAR­DZO nie po­do­ba mi się tytuł :D Taki pre­ten­sjo­nal­ny, że łe.

Czyli do ko­szycz­ka z nie­lu­bia­ny­mi przez Varga sło­wa­mi w ty­tu­łach, zaraz obok “duszy” po­wi­nie­nem do­rzu­cić “myśli” czy “ad­he­zję”? :P Śred­nio znam się na ty­tu­łach. Nie spo­sób mi oce­nić wła­sne­go.

 

Cie­szę się na­to­miast, że tekst oka­zał się lep­szy niż tytuł ;P.

Dzię­ki za wi­zy­tę.

Czy­ta­ło się na­praw­dę przy­jem­nie. Za­wią­za­nie akcji, mimo że nie jakoś szcze­gól­nie ory­gi­nal­ne, po­tra­fi za­cie­ka­wić. Faj­nie udaje Ci się bu­do­wać na­pię­cie i wy­wo­ły­wać u czy­tel­ni­ka uczu­cie w stylu: „o, szy­ku­je się coś nie­złe­go!”. Np. przez takie zda­nia:

To jest jedna z metod po­lo­wa­nia. Dra­pież­ni­ki, zwy­kle żab­ni­co­kształt­ne, wy­ko­rzy­stu­ją ten efekt, żeby do­strzec ofia­ry w kom­plet­nej ciem­no­ści. Dra­pież… zga­ście świa­tła!

– Pusz­cza­li­ście tu wcze­śniej ja­kieś ka­me­ry? Mu­sie­li­ście, na pewno.

– Tak głę­bo­ko? Nie. Na trzech ty­sią­cach gubią sy­gnał, coś siada na łączu. Mur dzi­wacz­nych czę­sto­tli­wo­ści.

A póź­niej tekst się zmie­nia – prze­cho­dzisz od akcji do du­cho­wo­ści. Na po­cząt­ku czu­łem się lekko za­gu­bio­ny – akcja nagle zwal­nia i wcho­dzą z po­zo­ru dziw­ne opisy. Dla­cze­go? – po­my­śla­łem w pierw­szej chwi­li. Ale kiedy za­cho­wa­nia bo­ha­te­rów prze­sta­ją wy­da­wać się dziw­ne i wszyst­ko łączy się w spój­ną ca­łość, na sce­nie po­zo­sta­je już tylko czy­sta sa­tys­fak­cja z lek­tu­ry.

Cechy bo­ha­te­rów od­po­wied­nio po­ka­za­ne w tek­ście. Dia­lo­gi w więk­szo­ści bar­dzo na­tu­ral­ne. Styl z jed­nej stro­ny po­etyc­ki, z dru­giej jak naj­bar­dziej zro­zu­mia­ły.

Nie mam ocho­ty na nic na­rze­kać, więc nie będę tego robił.

W skró­cie – przy­jem­nie spę­dzo­ny czas przy wcią­ga­ją­cym, do­brze na­pi­sa­nym opo­wia­da­niu. Aż dziw­ne, że sło­wik jest w sta­nie tak fan­ta­zjo­wać o wo­dzie, a nie po­wie­trzu… Chyba że skrzy­dła po­nio­sły go kie­dyś na En­ce­la­du­sa ;)

Je­stem i ja. Wy­bacz, ale od­czu­wam prze­moż­ną po­trze­bę, żeby się do cze­goś przy­cze­pić – to nic oso­bi­ste­go :)

 

Po­czuł to w mo­men­cie, gdy uło­że­nie ro­ta­cyj­nej na­tu­ry En­ce­la­du­sa po­zwo­li­ło uj­rzeć Sa­tur­na w peł­nej, nie­ska­żo­nej po­śpie­chem kra­sie.

Strasz­nie dziw­ne i skom­pli­ko­wa­ne. Ro­zu­miem, że cho­dzi­ło mniej wię­cej o to:

Po­czuł to w mo­men­cie, w któ­rym uj­rzał Sa­tur­na w peł­nej kra­sie, prze­mie­rza­ją­ce­go bez po­śpie­chu niebo nad En­ce­la­du­sem.

 

Sześć­dzie­się­ciu dwóch ich tań­czy­ło, z czego tylko dzie­wię­ciu bez­i­mien­nych.

To stan na dzień dzi­siej­szy – nie ry­zy­ko­wał­bym stwier­dze­nia, że w przy­szło­ści nie zo­sta­nie od­kry­te wię­cej, a jeśli nawet nie, to bez­i­mien­ne na pewno zo­sta­ną na­zwa­ne.

 

Piotr wie­dział, że stoi on za pro­jek­tem, ale zde­cy­do­wa­nie nie spo­dzie­wał się go na miej­scu; po­dob­nych mu ludzi – dość brzyd­kie.

 

– Życie po­za­ziem­skie? – Było je­dy­ny­mi dźwię­ka­mi, do któ­rych mógł w tej sy­tu­acji zmu­sić usta.

Bra­ku­je mi “te słowa były je­dy­ny­mi…”.

 

Tak jak tuba, czy nawet winda or­bi­tal­na, wy­ko­na­na z iden­tycz­ne­go ma­te­ria­łu, po­zwa­la­ją­ce­go do­strzec wszel­kie be­be­chy – chyba “wy­ko­na­na była”.

 

za­klę­tej w dwóch, ludz­kich kształ­tach. – zbęd­ny prze­ci­nek.

 

Woda zda­wa­ła się na uła­mek se­kun­dy za­wi­snąć w po­wie­trzu – coś tu jest nie tak. Może Zda­wa­ło się, że woda na uła­mek se­kun­dy za­wi­sła w po­wie­trzu ?

 

do­da­ła[,] zanim zdą­żył prze­kląć, tra­fio­ny bólem głowy.

 

Poza tymi dro­bia­zga­mi – na­praw­dę fajne. Mowa o “So­la­ris” już była, nie będę się po­wta­rzał – ze swo­jej stro­ny dodam jesz­cze “Jo­wi­sza” Bena Bovy i “Roz­gwiaz­dę” Pe­te­ra Wat­t­sa, po­dob­na te­ma­ty­ka. Ale mimo wszyst­ko nie od­czu­wam ja­kie­goś strasz­ne­go pla­gia­tu. Oby tak dalej!

Po­zdra­wiam :)

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Per­ru­xie, bar­dzo mi miło, że tekst daje się prze­czy­tać z przy­jem­no­ścią. Na bu­do­wa­nie na­pię­cia, to mi nawet Fun przy becie zwró­cił uwagę, że de­li­kat­nie prze­gi­nam, cho­ciaż bar­dziej ze wzglę­du na prze­do­brzo­ne zda­nia w nar­ra­cji, niż takie myki w dia­lo­gach ;P.

 

Aż dziw­ne, że sło­wik jest w sta­nie tak fan­ta­zjo­wać o wo­dzie, a nie po­wie­trzu…

Bo nie masz po­rów­na­nia, jak nie­sa­mo­wi­cie mógł­bym fan­ta­zjo­wać o po­wie­trzu… (tam­dam­dam, to tak w kwe­stii bu­do­wa­nia na­pię­cia) ;D.

 

Nie­bie­ski Ko­smi­to, cze­pial­stwo za­wsze w cenie. Nawet jeśli zgo­dzę się tylko w kwe­stii zda­nia prze­do­brzo­ne­go za­im­ka­mi i księ­ży­ców. Zda­nie to miało chyba kilka wa­ria­cji, a osta­tecz­na po­praw­ka do­da­ją­ca “mu” nie zwró­ci­ła uwagi na po­zo­sta­łe za­im­ki. Jeśli cho­dzi o księ­ży­ce – bar­dzo po­do­ba mi się fraza o tan­cer­zach, a w tej chwi­li nie­sie nie­ja­ko pewne wa­lo­ry edu­ka­cyj­ne. Mia­łem na nie zwró­co­ną uwagę na becie, ale ja osio­łek je­stem ze skrzy­deł­ka­mi (i wciąż będę ;P).

 

Co do prze­cin­ka w: “za­klę­tej w dwóch, ludz­kich kształ­tach.“ – tutaj mam chwi­lę za­wa­ha­nia. Ani “dwóch”, ani “ludz­kich” nie są przy­miot­ni­ka­mi o cha­rak­te­rze su­biek­tyw­nym, nie wy­da­ją mi się też nie­rów­no­rzęd­ne, ani nawet jedno nie za­wę­ża za­kre­su dru­gie­go. Je­steś w sta­nie wy­ja­śnić, czemu uwa­żasz, że prze­cin­ka nie po­win­no tam być? W tej kwe­stii chęt­nie się cze­goś do­wiem (Fun mnie ostro uświa­da­miał na becie ;)), bo prze­cin­ki ogar­niam ra­czej śred­nio.

 

Dzię­ki za wi­zy­tę i cie­szę się, że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku się po­do­ba­ło. So­la­ris czy­ta­łem i ro­zu­miem pewne po­do­bień­stwa, ale są zbyt ogól­ne, żebym w ogóle po­my­ślał o pla­gia­cie w ja­kim­kol­wiek wy­mia­rze, bo to tro­chę jakby po­wie­dzieć, że każda mocno psy­cho­lo­gicz­na opo­wieść z obcym w tle jest So­la­ri­sa pla­gia­tem. Albo że Gra o tron pla­gia­tu­je Hob­bi­ta, bo w oby­dwu są smoki. Na­to­miast Jo­wi­sza i Roz­gwiaz­dy nie mia­łem w łap­kach i mam na­dzie­ję, że żad­ne­go faux pas nie po­peł­ni­łem. Po dru­gie pew­nie kie­dyś się­gnę, ze wzglę­du na Wat­t­sa.

Hm. Oba­wiam się, że “dwóch” to w ogóle nie jest przy­miot­nik.

Po­rów­naj:

Na ga­łę­zi sie­dzia­ły dwa małe sło­wi­ki.

Na ga­łę­zi sie­dzia­ły małe, czer­wo­ne sło­wi­ki.

Niech wy­po­wie się ktoś jesz­cze, bo zba­ra­nia­łem. Mam rację? O.o

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Paf. Pta­szek ustrze­lo­ny. Nie ogar­niam rze­czy­wi­sto­ści – oczy­wi­ście, że li­czeb­nik, masz rację.

Idę scho­wać się do swo­jej dziu­pli wsty­du.

Cie­szę się, że ten prze­ci­nek już znik­nął ^ ^

 

Ode mnie jesz­cze to:

Ude­rzył pię­ści w ścia­nę Na­uti­lu­sa

 

Bar­dzo za­cie­ka­wił mnie opis En­ce­la­du­sa. Cał­kiem nie­daw­no czy­ta­łem tro­chę w In­ter­ne­cie o księ­ży­cach róż­nych pla­net w Ukła­dzie Sło­necz­nym, ale nie przy­szło mi do głowy, że można by uczy­nić z nich miej­sce akcji po­dob­nej hi­sto­rii. Je­stem jesz­cze tro­chę za cien­ki w uszach, żeby oce­niać tekst od stro­ny scien­ce, więc spró­bu­ję sku­pić się na fic­tion. Udało Ci się wpro­wa­dzić kli­mat eks­pe­dy­cji w nie­zna­ne, od­nie­sie­nie do Verne’a było tu cał­kiem udane. Spodo­bał mi się na­uko­wy język Pio­tra w re­la­cjach z córką, próby od­na­le­zie­nia wspól­ne­go ję­zy­ka mię­dzy na­ukow­cem a dziew­czyn­ką. Nie­ste­ty psy­cho­lo­gicz­ne dy­le­ma­ty bo­ha­te­rów nie do­star­czy­ły mi żad­nych po­zy­tyw­nych wra­żeń (albo in­ne­go ro­dza­ju wra­żeń za­pa­da­ją­cych w pa­mięć). Je­że­li do­brze zro­zu­mia­łem tekst, to pu­en­ta do mnie nie tra­fi­ła. Oczy­wi­ście po­zo­sta­wiam sobie mały mar­gi­nes błędu, bo mo­głem jed­nak cze­goś nie zro­zu­mieć ;). 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

O, ko­lej­ny księ­życ z oce­anem. ;)

 

Bar­dzo zacna, kom­plet­na hi­sto­ria. Na­pi­sa­na w umiar­ko­wa­nie po­etyc­kim stylu, choć nie­któ­re po­rów­na­nia nie pa­so­wa­ły mi do miej­sca akcji i bo­ha­te­rów, ale to su­biek­tyw­na su­biek­tyw­ność. Po pro­stu lek­tu­ra da­ją­ca przy­jem­ność. Po­do­ba­ło mi się. 

 

Tym razem nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć. Uznał, że nie po­wi­nien.

Nie po­wi­nien wie­dzieć?

 

po łuku znacz­nie ostrzej­szym

Wy­da­je mi się, że łuk może być sze­ro­ki albo wąski. Ostry bądź roz­war­ty byłby kąt.

 

Po ko­le­bią­cym się po­cząt­ku, za­chwy­ci­łem się, bo do­sta­łem jeden z tek­stów, z myślą o któ­rych chyba ten kon­kurs po­wstał. Czyli cie­ka­we, na­uko­we fakty opa­ko­wa­ne w nie­złą fa­bu­łę. Nie mnie oce­niać skalę czy traf­ność re­se­ar­chu, ale duży plus za przy­stęp­ną formę po­zba­wio­ną in­fo­dum­pów.

Nie­ste­ty im dalej w las tym sła­biej. :p Nie zro­zu­mia­łem o czym po­sta­ci beł­ko­ta­ły przed wy­ja­śnie­niem mo­ty­wu z ro­sicz­ką. Jeśli to wszyst­ko jest je­dy­nie opi­sem ich psy­cho­zy, to już wiesz, Sło­wi­ku, gdzie mo­żesz ciąć.

Twój styl, cho­ciaż ewi­dent­nie po­skro­mio­ny, nadal jest do­brze wi­docz­ny. I chyba chcąc pisać przy­stęp­niej, zro­bi­łeś sobie tro­chę krzyw­dy. Nie­któ­re sfor­mu­ło­wa­nia kom­plet­nie nie pa­so­wa­ły mi do kon­wen­cji, wręcz par­sk­ną­łem gdy “tafle moich oczu za­mie­nia­ły się w je­zio­ra”… Albo te nie­szczę­sne suche li­ście w gło­sie, które można by uznać za miej­sco­wą nie­zgrab­ność, ale przy­wo­ły­wa­łeś je potem w tek­ście jesz­cze ze trzy razy. Przy klat­kach Bei Fenga nie mia­łem ta­kie­go po­czu­cia jak tu. Tylko że tam­ten tekst był dużo cięż­szy, a ja z pew­no­ścią nie zro­zu­mia­łem nie­któ­rych frag­men­tów – mam jed­nak na­dzie­ję, że to nie był powód, tylko po pro­stu dzi­wactw tam nie było. :p

I jesz­cze na ko­niec bar­dzo mnie fa­scy­nu­je, dla­cze­go Piotr tak się prze­ra­ził znaj­du­jąc ja­kie­goś ka­sza­ka we wło­sach córki, a potem ta córka, z po­wo­du owego ka­sza­ka, tak dra­ma­tycz­nie wzię­ła i zmar­ła. A może to nie był ka­szak, tylko dziew­czyn­ka na­bi­ła sobie zwy­kłe­go guza, a potem oka­za­ło się że ma tęt­nia­ka, który pękł? Cóż tam się wy­da­rzy­ło?

Po­zdra­wiam!

Albo te nie­szczę­sne suche li­ście w gło­sie, które można by uznać za miej­sco­wą nie­zgrab­ność, ale przy­wo­ły­wa­łeś je potem w tek­ście jesz­cze ze trzy razy.

Mó­wi­łem :P

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ne­va­zie, bo tak to jest, jak chce się za­wrzeć w opo­wia­da­niu dość kon­tro­wer­syj­ną myśl. Jasne, że wielu się nie zgo­dzi. Tutaj, to pew­nie nawet więk­szość ;).

Szko­da, że dy­le­ma­ty nie do­star­czy­ły wra­żeń, zwłasz­cza że to z nich bez­po­śred­nio wy­ni­ka koń­ców­ka, jak i same frag­men­ty do­ty­czą­ce Agniesz­ki.

Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż czy­ta­ło się w miarę przy­jem­nie. Dzię­ki za wi­zy­tę.

 

Black­bur­nie, kła­niam się.

 

Panie Bri­ght­si­de, nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go jak od­pa­lić usta­wio­ne­go jesz­cze na be­ta­li­ście hot­keya.

1: “A Fun mówił, Fun mówił. Tylko ten pta­szek taki osioł. No zwie­rzy­niec.” No, to tak w kwe­stii nie­pa­su­ją­cych me­ta­for ;). Tak to wy­glą­da, jak się czło­wiek prze­rzu­ca na obcą kon­wen­cję, a jesz­cze z wła­snym sty­lem wal­czy i trzy­ma się go kur­czo­wo, nawet jak inni krzy­czą (pa­trzy nie­śmia­ło w stro­nę Funa).

 

Nie­ste­ty im dalej w las tym sła­biej. :p Nie zro­zu­mia­łem o czym po­sta­ci beł­ko­ta­ły przed wy­ja­śnie­niem mo­ty­wu z ro­sicz­ką. Jeśli to wszyst­ko jest je­dy­nie opi­sem ich psy­cho­zy, to już wiesz, Sło­wi­ku, gdzie mo­żesz ciąć.

Kruca. No nie jest. To wszyst­ko jest mocno po­wią­za­ne z mo­ty­wem samej ro­sicz­ki. Bar­dzo bar­dzo. Ro­zu­miem jed­nak, że takie po­łą­cze­nie w sci-fi może się nie po­do­bać. Albo i wy­ko­na­nie bez­na­dziej­ne. Wró­bel jeden wie.

 

A może to nie był ka­szak, tylko dziew­czyn­ka na­bi­ła sobie zwy­kłe­go guza, a potem oka­za­ło się że ma tęt­nia­ka, który pękł? Cóż tam się wy­da­rzy­ło?

Nie mam po­ję­cia, co to mogło być. Wy­chy­nę­ło gdzieś z praw­dzi­wych wspo­mnień Pio­tra i ob­ro­sło to fał­szy­we wspo­mnie­nie. Ad­he­zja nie mu­sia­ła tutaj dzia­łać lo­gicz­nie, mogła nawet spo­wo­do­wać nie­pra­wi­dło­we wy­ko­rzy­sta­nie praw­dzi­we­go wspo­mnie­nia. Ro­zu­miem, że za­in­te­re­so­wa­nie czy­sto me­dycz­ne? :)

 

Szko­da tego roz­cza­ro­wa­nia. Do­pie­ro wcho­dzę na ścież­kę pra­wil­nych li­te­rek ;). Dzię­ki za wi­zy­tę.

Tak, czy­sto me­dycz­ne. Jed­nak wy­glą­da na to, że w tym przy­pad­ku brak sensu ma jakiś sens. I cho­ciaż nie lubię ta­kich roz­wią­zań, to sza­nu­ję Twoją de­cy­zję.

Trze­ba było bar­dziej za­ufać Fu­no­wi! Krzyw­dy Ci zro­bić na pewno nie chciał! ;)

nawet jak inni krzy­czą (pa­trzy nie­śmia­ło w stro­nę Funa).

Ja nie krzy­czę, tylko po­sy­łam zna­czą­ce spoj­rze­nie :D Jak moje opo­wia­da­nia, które opi­nio­wa­łeś, ze­tkną się z kry­ty­ką, też będę mu­siał przy­znać, że Sło­wik mówił ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

To nie kwe­stia za­ufa­nia. Za Funem to i do So­snow­ca bym się nie bał.

To są we­wnętrz­ne pro­ble­my z oceną sy­tu­acji ;) i walka o toż­sa­mość mię­dzy li­ter­ka­mi (widać nie­słusz­na, bo ta i tak gdzieś tam pływa, nie­za­leż­nie od tych prze­do­brzo­nych me­ta­for).

 

Edit:

Jak moje opo­wia­da­nia, które opi­nio­wa­łeś, ze­tkną się z kry­ty­ką, też będę mu­siał przy­znać, że Sło­wik mówił ;)

Łeee tam. Nie liczy się. Jak idzie do druku albo do zinu, to hejt tylko pom­pu­je fejma czy jakoś tak.

Edit2:

Gadam bez sensu. Wra­cam do pro­gra­mo­wa­nia ;).

Panie, z tą za­gra­ni­cą to bez sza­leństw! Mam nie­przy­jem­ność bywać w So­snow­cu ostat­ni­mi czasy i czę­sto raczą mnie takie na­pi­sy:

XD

W cen­trum mia­sta. A może to w Za­brzu było…

[wes­tchnie­nie]

Zna­jo­me oko­li­ce…

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

“– Nie ma po­trze­by. – Prze­rwał mu Gre­gor, pra­wie na­tych­miast.“

Gdyby to zda­nie miało inny szyk (np. Gre­gor prze­rwał mu pra­wie na­tych­miast), wiel­ka li­te­ra na po­cząt­ku zda­nia i krop­ka po kwe­stii dia­lo­go­wej by­ły­by uza­sad­nio­ne. Ale w tej sy­tu­acji po­win­no być:

– Nie ma po­trze­by – prze­rwał mu Gre­gor, pra­wie na­tych­miast.

(Abs­tra­hu­jąc od tego, że jak dla mnie to obec­ne zda­nie z “pra­wie na­tych­miast” po prze­cin­ku brzmi jakoś nie­na­tu­ral­nie).

 

“Przo­dow­nik w dzie­dzi­nie na­ma­cal­nej roz­ryw­ki, już od ja­kie­goś czasu, wy­raź­nie se­pa­ro­wa­nej wzglę­dem ga­łę­zi wir­tu­al­nej.“ – Tu też się przy­cze­pię do kon­struk­cji zda­nia. Albo bez prze­cin­ku po “czasu”, by po­łą­czyć ten czas z se­pa­ro­wa­niem, albo wtrą­ce­nie “już od ja­kie­goś czasu” winno się zna­leźć po se­pa­ro­wa­niu. Bo w tej chwi­li to wtrą­ce­nie jest bez sensu. Albo wręcz można w pierw­szej chwi­li za­ło­żyć, że “już od ja­kie­goś czasu” Gre­gor jest przo­dow­ni­kiem.

 

“Prze­rwał wy­mow­nym spoj­rze­niem, któ­re­mu wtó­ro­wa­ły ko­lej­ne stęk­nię­cia me­cha­ni­zmu.“ – Sam sobie prze­rwał spoj­rze­niem…?

 

“Stąd[-,] nie in­te­re­su­je mnie, co pro­fe­sor za­wrze w ra­por­cie dla Ziemi.“

 

“– Życie po­za­ziem­skie? – Było je­dy­ny­mi dźwię­ka­mi, do któ­rych mógł w tej sy­tu­acji zmu­sić usta.“ – Znów się przy­cze­pię, ale “Było je­dy­ny­mi dźwię­ka­mi, do któ­rych mógł w tej sy­tu­acji zmu­sić usta.” to nie jest w żaden spo­sób sa­mo­dziel­ne, na­tu­ral­ne zda­nie. Brzmi bzdur­nie. Prze­czy­taj to sobie na głos osob­no, w ode­rwa­niu od dia­lo­gu. Jeśli już, to ra­czej coś w stylu, że to było je­dy­ne, co zdo­łał z sie­bie wy­krztu­sić, albo że były to je­dy­ne słowa, które przy­szły mu do głowy.

 

“Tak jak tuba, czy nawet winda or­bi­tal­na, wy­ko­na­na z iden­tycz­ne­go ma­te­ria­łu, po­zwa­la­ją­ce­go do­strzec wszel­kie be­be­chy“ – Tak jak tuba wy­ko­na­na z iden­tycz­ne­go ma­te­ria­łu? Nie do końca gra­ma­tycz­nie.

 

“Jego dło­nie au­to­ma­tycz­nie po­wę­dro­wa­ły do brei, w któ­rej za­czął grze­bać.“ – Czyje dło­nie? Brak do­okre­śle­nia pod­mio­tu, ostat­nim był Gre­gor pa­trzą­cy na Char­le­sa.

 

“…roz­py­cha­ne przez tą wła­śnie róż­ni­cę ci­śnień.“ – tę

 

“…które ob­ser­wo­wa­ły go spod ry­bie­go cmen­ta­rzy­ska.“ – Spod? Zna­czy: spod stołu ktoś go ob­ser­wo­wał?

 

“– Rosa Pia­no-Ro­skov, miło mi – po­wie­dzia­ła, po­da­jąc Pio­tro­wi dłoń.“ – Kto po­wie­dział? Od po­cząt­ku frag­men­tu nie było żad­nej wzmian­ki, że na po­kła­dzie jest kto­kol­wiek, w tym ko­bie­ta. Za­zgrzy­ta­ło mi strasz­nie takie wpro­wa­dze­nie po­sta­ci ‘z dupy”.

 

“do­tknął jej klat­ki dło­nią“ – su­biek­tyw­ne cze­pial­stwo, ale bra­ku­je mi jed­nak do­okre­śle­nia: pier­sio­wej

 

“…w od­mę­ty, które nie mogą wy­pro­du­ko­wać wła­sne­go po­kar­mu. Nie w przy­stęp­nych ilo­ściach.“ – Wy­da­je mi się, że słowo “przy­stęp­ny” jest tutaj użyte nie­pra­wi­dło­wo.

 

“– Nie. To nic…– prze­rwa­ła.“ – brak spa­cji po wie­lo­krop­ku

 

“Druga scena – kłócą się, tuż nad pła­czą­cą Rose.“ – A nie Rosą?

 

 

Przy­znam, że je­stem w krop­ce. Nie znam się na ry­bach i głę­bi­nach, ale o ile z pew­nym za­cie­ka­wie­niem czy­ta­łam o wy­pra­wie w głąb księ­ży­co­we­go oce­anu, o tyle po­gu­bi­łam się kom­plet­nie w fi­lo­zo­ficz­no-emo­cjo­nal­nych wy­da­rze­niach przy Sercu Głę­bin ; (

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Re­li­kwia dla Mały Sło­wik:

Zło­wróżb­ny to dar, jed­nak jego war­tość może oka­zać się nie tylko ar­ty­stycz­na.

Rzeź­ba zo­sta­ła stwo­rzo­na przez jed­ne­go z moich dal­szych ku­zy­nów, który przez lata od­gra­żał się, że do­trze na samo dno Głębi Chal­len­ge­ra. Jako czło­wiek ma­jęt­ny i nad wyraz zde­ter­mi­no­wa­ny, rze­czy­wi­ście tego do­ko­nał.

Od­krył ponoć szcze­li­nę pro­wa­dzą­cą znacz­nie dalej, znacz­nie głę­biej niż mo­gli­by po­dej­rze­wać ja­cy­kol­wiek na­ukow­cy. Kuzyn za­koń­czył wy­pra­wę po­myśl­nie i wró­cił, jed­nak… od tego mo­men­tu stał się innym czło­wie­kiem. Jego nie­gdyś nie­bie­skie oczy spo­wi­ła czerń, po­śród któ­rej iskrzy­ła groza nie­ujaw­nio­nych nigdy wspo­mnień. Skry­ty w swych kom­na­tach, nę­ka­ny bez­sen­no­ścią, wy­rzeź­bił w końcu to wła­śnie “dzie­ło” i…

…wró­cił, ze śmie­chem przy­zna­jąc, że je­dy­na Głę­bia, z jaką miał do czy­nie­nia, to film Ca­me­ro­na, a tam­te­go sąd­ne­go dnia na­żarł się po pro­stu ryby Fugu w ja­poń­skiej wio­sce, gdzie kom­ple­to­wał sprzęt.

Nie wie­rzy­my mu.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Przy­znam, że co­un­to­wy ekwi­wa­lent “Prze­czy­ta­łem.” wy­glą­da za­wsze im­po­nu­ją­co. ;)

Trud­no z tym po­le­mi­zo­wać. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jose, gdzie tu krop­ka? Jeśli fi­lo­zo­ficz­na koń­ców­ka ze­psu­ła przy­jem­ność z lek­tu­ry, to nie ma co się za­sta­na­wiać i po­wie­dzieć jasno, że nie po­de­szło ;). Praw­dą jest, że po­cząt­kiem obie­ca­łem coś in­ne­go, a za­po­da­łem mały la­bi­rynt w sosie psy­cho­lo­gicz­nym, bu­do­wa­ny niby od wstę­pu, ale nieco pod­stęp­nie.

Ewen­tu­al­nie mo­żesz uznać, że znaj­du­jesz się w mocy ja­kie­goś Serca Głę­bin i Twoje wspo­mnie­nia peł­nej sa­tys­fak­cji z opo­wia­da­nia zo­sta­ły przy­kry­te ja­kimś zło­śli­wym ziarn­kiem fał­szu ;P.

Dzię­ki za wi­zy­tę, opi­nię i zwró­ce­nie uwagi na kilka zdań!

 

Hra­bio, już my­śla­łem, że po­zby­łem się dzia­da z kosz­ma­rów, a Ty mnie tutaj znowu ośćmi po twa­rzy D: . Żar­tu­ję, jest ślicz­ny. Po­wie­szę nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi.

 

 

Z ja­kie­goś po­wo­du jed­na­ko­woż nie­mal czuję się winna ; p

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Po pro­stu wy­pa­li­łem się i je­dy­ne, co teraz po­tra­fię, to spa­mo­wać lu­dziom pod opo­wia­da­nia­mi, na do­da­tek bez­czel­nie kry­jąc się pod przy­łbi­cą ju­ro­ra ;D

 

Cie­szę się, Sło­wi­ku, że przy­pa­dła do gustu rybka :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

A, bym za­po­mniał, co do jed­nej uwagi.

“– Rosa Pia­no-Ro­skov, miło mi – po­wie­dzia­ła, po­da­jąc Pio­tro­wi dłoń.“ – Kto po­wie­dział? Od po­cząt­ku frag­men­tu nie było żad­nej wzmian­ki, że na po­kła­dzie jest kto­kol­wiek, w tym ko­bie­ta. Za­zgrzy­ta­ło mi strasz­nie takie wpro­wa­dze­nie po­sta­ci ‘z dupy”.

Bety mó­wi­ły. A ja je­stem upar­ty jak cho­le­ra. I wciąż uwa­żam, że służy to za­okrą­gla­niu cha­rak­te­ru Pio­tra, taki kon­kret­nie spo­sób wpro­wa­dze­nia po­sta­ci na scenę – zna­mien­nie ko­bie­cej.

 

Tak więc, od­po­wia­da­jąc też na Twój ostat­ni post, Jose, je­dy­nym win­nym w po­bli­żu mogę czuć się sam :).

 

Hra­bio, będę ob­ser­wo­wał ten spam w cza­sie wy­sy­pu opek (musi być, nie zga­dzam się, że nie), chi­cho­cząc sza­tań­sko zza rogu :P.

Prze­czy­ta­łam i choć cza­sa­mi czu­łam się nieco zgu­bio­na w tych głę­bi­nach, przy­zna­ję, że czy­ta­ło się fan­ta­stycz­nie. Nie­któ­re z Two­ich myśli prze­la­nych na wir­tu­al­ny pa­pier chwy­ci­ły mnie za ser­du­cho. No i po­zna­łam jedno, a może nawet dwa nowe słowa. Nie wiem, czy kie­dyś ich użyję, ale czuję się  do­kształ­co­na.

Bar­dzo zacna lek­tu­ra.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

O, hej Bemik, miło Cię wi­dzieć :).

Cie­szę się, szcze­gól­nie z tego chwy­tu za ser­du­cho. Mając teraz swój mar­ko­wy chwyt, mogę na­resz­cie roz­po­cząć wy­ma­rzo­ną ka­rie­rę za­pa­śni­ka lub wre­stle­ra. I żaden wró­bel ni gołąb mnie nie po­wstrzy­ma! A kruki trze­ba ze spor­tu zde­le­ga­li­zo­wać. Na­ste­ry­do­wa­ne bycz­ki.

 

Dzię­ki za wi­zy­tę i miłe słowo.

 

EDIT: Wła­śnie za­uwa­ży­łem no­mi­na­cję do piór­ka w Hy­de­par­ku. Zna­czy, tekst po­le­ciał wku­rzać Cie­nia xD. Po­zdra­wiam Chmu­rza­ste­go w ocze­ki­wa­niu na po­now­ne lanie tyłka (jeśli zde­cy­du­je się na ko­men­tarz).

Hra­bio, będę ob­ser­wo­wał ten spam w cza­sie wy­sy­pu opek (musi być, nie zga­dzam się, że nie), chi­cho­cząc sza­tań­sko zza rogu :P.

Wysyp opek mó­wisz… Sło­wi­ku, ja już teraz mam dwie za­le­głe re­li­kwie :(

Głupi Count, trze­ba było pisać “prze­czy­ta­łem” :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

No­bles­se ob­li­ge. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hmpf! A żebyś wie­dzia­ła, droga Sze­fo­wo #2! :|

 

Hehe, ale faj­nie! Mo­że­my spa­mo­wać uczest­ni­kom pod opo­wia­da­nia­mi, a jak będą się bun­to­wać, to ich zdys­kwa­li­fi­ku­je­my! <3

:D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Mnie tam zda­rza się of­fto­po­wać i bez ju­ro­ro­wa­nia, a rzad­ko kto py­sku­je.

Ale, oczy­wi­ście, prze­pra­szam Au­to­ra. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Autor się nie gnie­wa ;). Niech lu­dzie myślą, że tu po­waż­ne dys­pu­ty idą, roz­pra­wy nad nie­zmie­rzo­ną głę­bią opo­wia­da­nia!

 

Ale Hra­bie­mu to chyba trze­ba przy­po­mnieć, jak sobie ze szla­chet­ka­mi oneg­daj ra­dzo­no. A na widły, to nawet wiedź­min nie po­ra­dzi :P. (Sło­wik sztur­cha Hra­bie­go zmon­to­wa­ny­mi z wy­ka­ła­czek wi­dła­mi, wy­krzy­ku­jąc żą­da­nia o mak­sy­mal­nej licz­bie punk­tów w kon­kur­sie. Hra­bia na­to­miast za­sta­na­wia się, odkąd to ko­ma­ry zro­bi­ły się takie roz­śpie­wa­ne.)

Za­ga­pi­łem się trosz­kę, więc do­rzu­cam po­nie­wcza­sie.

Wiesz, za­sa­da re­gu­la­cji pły­wal­no­ści po­przez ste­ro­wa­nie ob­ję­to­ścią jest mi do­brze znana, bo do­kład­nie ten sam efekt wy­ko­rzy­stu­je się przy nur­ko­wa­niu. Ale to wła­ści­wie nie o to cho­dzi­ło. Trosz­kę mnie ten pę­cherz ukłuł, bo to jed­nak obca pla­ne­ta (edit: no dobra, księ­życ obcej pla­ne­ty) i aż chcia­ło­by się, że owe stwo­rze­nia wy­ko­rzy­sty­wa­ły coś mniej oczy­wi­ste­go – a wa­chlarz ewo­lu­cyj­nych sztu­czek wśród ryb głę­bi­no­wych jest prze­cież cał­kiem spory. By­ło­by bar­dziej nie­sa­mo­wi­cie i… trosz­kę bar­dziej obco, a to by do­da­ło do­dat­ko­we­go smacz­ku.

Co do słów na­to­miast… nie, nie cho­dzi o słowa same w sobie. Z jed­nej stro­ny ra­czej o nie­zręcz­ność po­łą­cze­nia me­ta­licz­nej ad­he­zji (wszyst­kie obce słowa wy­da­ją mi się z me­ta­lu, nie wiem dla­cze­go) z taką mięk­ką, swoj­ską przy­kro­ścią. Po pro­stu nie brzmi to naj­le­piej. Z dru­giej stro­ny słowo ad­he­zja krzy­czy jakoś od sa­me­go po­cząt­ku “je­stem in­te­li­gjent­na i uży­wam słów mon­drych, a to hi­sto­ria bę­dzie o jesz­cze mon­drzej­szych rze­czach niż ja sama”. Ale to czy­sto su­biek­tyw­ny uraz. Nie lubię ta­nich sztu­czek. Więk­szość za to zdaje się je lubić, więc to pew­nie do­brze, że je (nie­świa­do­mie jak sądzę) sto­su­jesz.

Po­zdra­wiam.

Bar­dzo fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Vargu, mam wra­że­nie, że wspo­mnia­na me­ta­licz­ność przy­bie­ra inną formę w przy­pad­ku każ­de­go czy­tel­ni­ka, bo i od­mien­ne jest oby­cie z nie­któ­ry­mi sło­wa­mi, przy­zwy­cza­je­nie do nich. Nie je­stem też prze­ko­na­ny, czy można to na­zwać tanią sztucz­ką – to wciąż jest zwy­czaj­ne słowo od­da­ją­ce isto­tę rze­czy (tre­ści opo­wia­da­nia) znacz­nie le­piej niż “przy­le­ga­nie” (któ­rym do końca prze­cież nie jest, bo do­pre­cy­zo­wu­je, a i do tego le­piej brzmi ;)).

No i po­wie­dze­nie “nie lubię prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­nych słó­wek” wy­glą­da odro­bi­nę jak walka ze świa­tem i po­dział na te dobre/te złe słowa. Czemu ad­he­zja mia­ła­by być gor­sza od ta­kie­go przy­le­ga­nia i gdzie urzę­du­je gre­mium usta­na­wia­ją­ce po­dział na słów­ka od­po­wied­nie/prze­sa­dzo­ne? :P

Nie żeby mar­twi­ło mnie, jeśli masz rację. Może po pro­stu mam ta­lent akwi­zy­tor­ski ;).

 

Po­zdra­wiam wza­jem­nie i cie­szę się, że wpa­dłeś jesz­cze raz.

 

Anet – :).

Wiesz z pew­no­ścią, że w świe­cie, dajmy na to, in­for­ma­ty­ki, wszyst­ko, co zo­sta­nie na­zwa­ne po an­giel­sku brzmi le­piej, nawet gdy nie­ko­niecz­nie pre­cy­zyj­niej. To po­dob­ny efekt. Może dla­te­go je­stem nań wy­czu­lo­ny. Nie da się jed­nak ukryć, że nadal – jak wszy­scy – po­dat­ny. Do tej samej grupy na­le­żą np. wtrę­ty ła­ciń­skie – po­wszech­nie prze­cież sto­so­wa­ne przez Wiel­kich. Ale te “prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­ne słów­ka”, to nie ten kie­ru­nek, nie o to mnie wszak. Samo wspo­mnia­ne wy­ra­że­nie zdaje mi się po­zba­wio­ne war­to­ści se­man­tycz­nej, “prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­ny” to ra­czej obe­lga, niż opi­nia.

Moim zda­niem jedne słowa le­piej brzmią z tek­ście na­uko­wym (pa­mię­tasz tę hi­sto­rię o pra­wie lo­so­wo wy­ge­ne­ro­wa­nym ar­ty­ku­le, na­pi­sa­nym takim beł­ko­tem, że nawet ktoś znany to wy­dru­ko­wał, bo brzmia­ło nie­zwy­kle mą­drze?), a inne w tek­ście li­te­rac­kim. Mie­sza­nie ich wy­pa­da róż­nie, zwłasz­cza brzmie­nio­wo. Prze­waż­nie lubię eklek­tyzm, tu jed­nak nie ma o nim mowy, bo to w za­sa­dzie je­dy­ny przy­kład w całym tek­ście i ra­czej nie­uza­sad­nio­ny fa­bu­lar­nie. I tak, jak już wspo­mnia­no po wie­lo­kroć, to tylko moje su­biek­tyw­ne od­czu­cie, za­leż­ne od czę­sto­tli­wo­ści wy­stę­po­wa­nia. Gdy­bym jed­nak nie wy­ra­żał su­biek­tyw­nych od­czuć, cóż warte by były moje ko­men­ta­rze?

Su­po­nu­jąc ko­gni­tyw­ną ko­he­rent­ność eks­pli­ka­cji, ewa­po­ru­ję ;)

Hi­sto­rię ko­ja­rzę, ale w tylu wer­sjach, że strach któ­rej­kol­wiek wie­rzyć, a na spraw­dza­nie zbyt le­ni­wym ;). Za­sad­ność fa­bu­lar­na może być dys­ku­syj­na, ale jed­nak w opo­wia­da­niu samo hasło ode­gra­ło dość istot­ną rolę, nie­za­leż­nie od tego, czy coś mogło je za­stą­pić. Tak wy­szło.

Na pewno Twoje ko­men­ta­rze są warte wię­cej niż sam uwa­żasz. Szko­da, że do­padł Cię nie­słusz­ny kry­zys wagi swo­je­go wkła­du i po­rzu­ci­łeś dy­żu­ry. Mó­wiąc bez cie­nia żartu – nie bez po­wo­du wsta­wi­łem opo­wia­da­nie na stro­nę tuż po pół­no­cy.

Życzę uda­nej re­su­bli­ma­cji ;).

Za­wsze po­zo­sta­ję chęt­ny do be­to­wa­nia :)

Rosa – chy­try, sło­wi­ko­wy spo­sób, żeby prze­my­cić tro­chę wię­cej po­etyc­ko­ści ;))

Spodo­bał mi się po­mysł. Oba­wia­łam się, że re­tro­spek­cje z córką to ty­po­wy za­bieg na ja­kieś po­nu­re back story bo­ha­te­ra, a tu jed­nak za­skocz­ka. Bar­dzo faj­nie to wy­szło. Po­dob­nie jak na­pię­cie i at­mos­fe­ra grozy. Dobry, nie­ba­nal­ny tekst.

Vargu, Ty to jed­nak je­steś ma­so­chi­sta :P.

 

Rosa – chy­try, sło­wi­ko­wy spo­sób, żeby prze­my­cić tro­chę wię­cej po­etyc­ko­ści ;))

;>

Dzię­ki za ko­men­tarz, We­rwe­no.

Prze­mó­wi­ło do mnie mocno. Przed ocza­mi mia­łam każdą z po­ka­za­nych scen. Po­czu­łam kli­mat, ból, emo­cje. Pięk­ny po­mysł z Agniesz­ką i aż żal, że wspo­mnie­nie było fał­szem. Jed­nak, wi­dząc Pio­tra w koń­ców­ce z Rosą, część z tego może zo­stać zre­ali­zo­wa­na ;)

Dzię­ku­ję, Sło­wi­ki, że za­bra­łeś mnie w eg­zo­tycz­ną po­dróż, nie tylko w prze­strze­ni, ale i gdzieś w głąb duszy.  

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Kła­niam się tak nisko, że aż dzio­bem haczę o konar.

Tfu, nie, stop. Nie tak. Cho­le­ra.

Kła­niam się, ale tro­chę wyżej. Że niby taki za­dzior­ny, jak go­łę­bie przy Macu.

 

Dzię­ku­ję :).

Wiel­ki Mały Sło­wi­ku, Twoje opo­wia­da­nie zro­bi­ło na mnie bar­dzo po­zy­tyw­ne wra­że­nie.

Nie­któ­re bloki tek­stu (np. dwa po­cząt­ko­we pi­sa­ne kur­sy­wą) jakby były pi­sa­ne pod ja­kimś na­tchnie­niem, jak­byś coś po­czuł i wła­śnie prze­lał to na pa­pier. Po­wa­lasz sobie tam na swo­bod­ny prze­pływ myśli. Taki styl pro­wa­dzi do wiel­kich zdań i Cie­bie ewi­dent­nie za­pro­wa­dził :) Jest tam klika zdań-pe­re­łek. Ale co do za­sa­dy, po wy­klu­ciu się ta­kiej pe­reł­ki, resz­tę na­le­ża­ło­by ucze­sać.

Tu np. gubię się:

Od pierw­sze­go spoj­rze­nia po­ko­chał jej cu­dow­nie nie­bie­skie oczy. Wcze­śniej miał wąt­pli­wo­ści.

Można to od­czy­tać tak, że Piotr po­ko­chał jakąś isto­tę od pierw­sze­go wej­rze­nia, ale zanim ją uj­rzał, za­czął mieć ja­kieś wąt­pli­wo­ści albo co do tej isto­ty albo co do tego, czy jest ją w sta­nie po­ko­chać. Co gor­sza nie tłu­ma­czysz tego wątku tylko za­czy­nasz nową myśl, opo­wia­da­jąc o jego roli wy­rod­ne­go syna i męża. Tak na­praw­dę jed­nak nie jest on jesz­cze ojcem, więc znowu je­stem w ja­kimś nie­okre­ślo­nym miej­scu w cza­so­prze­strze­ni życia Pio­tra, bo Ag się jesz­cze nie uro­dzi­ła, a już zdo­łał on zo­stać wy­rod­nym ojcem…

okład­ka, jak sam zresz­tą uwa­żał, zda­wa­ła się atrak­cyj­na nie­za­leż­nie od wieku

– okład­ka jest atrak­cyj­na nie­za­leż­nie od jej wieku, czy od wieku tego, kto na nią pa­trzy?

Ro­zu­miem Twoją nie­chęć do re­da­go­wa­nia tych aka­pi­tów, bo lekki brak chro­no­lo­gii w Two­jej nar­ra­cji wy­na­gra­dza­ją takie frag­men­ty:

Naj­pierw jako stu­dent, potem dok­to­rant i dalej, scho­da­mi do pro­fe­su­ry. Za­wsze to samo, prze­pra­sza­ją­ce spoj­rze­nie.

Dwa zda­nia, a ja mam bar­dzo zło­żo­ny i kom­plet­ny obraz w gło­wie. Gra­tu­la­cje ☺

Przo­dow­nik w dzie­dzi­nie na­ma­cal­nej roz­ryw­ki, już od ja­kie­goś czasu wy­raź­nie se­pa­ro­wa­nej wzglę­dem ga­łę­zi wir­tu­al­nej.

– ta­kich wąt­ków nie roz­wi­jasz. Widać, że masz dużo po­my­słów. Trud­no cza­sem zde­cy­do­wać, czy po­ło­żyć na­cisk na zło­żo­ność świa­ta i za­mknąć choć­by w jed­nym zda­niu jakiś bły­sko­tli­wy po­mysł, czy po­sta­wić na spój­ność opo­wia­da­nej hi­sto­rii. Ja bym ciął, ale wiem, że to nie takie łatwe ;)

Na­pię­cie bu­du­jesz mi­strzow­sko. Naj­pierw oczy, które wiele wi­dzia­ły, potem pla­sti­ko­we worki o nie­po­ko­ją­cych kształ­tach aż do or­ga­nicz­nej breji na la­bo­ra­to­ryj­nym stole. Ale naj­bar­dziej z tego wszyst­kie­go prze­ko­nu­ją mnie re­ak­cje in­nych ludzi. Ten spo­sób ko­mu­ni­ka­cji jest bar­dzo udany w Twoim wy­da­niu. Dia­lo­gi są bo­ga­te i wia­ry­god­ne.

 

Zna­cze­nie ty­tu­łu wy­ło­ży­łeś świet­nie, jak dziec­ku, wszyst­ko zro­zu­mia­łem ☺

Te Twoje de­fi­ni­cje ad­he­zji i en­tro­pii po­win­ny zna­leźć się w ja­ki­miś słow­ni­ku.

 

Koń­ców­ka tak ma­gicz­na, że aż nie sko­men­tu­ję.

Gra­tu­la­cje, pięk­ny tekst wy­cza­ro­wa­łeś.

 

Ps. Ten “dżen­tel­meń­ski napór”, który Reg Ci za­zna­czy­ła, po­praw, nawet mnie się rzu­cił w oczy.

Wła­ści­wie na taki gros po­chwał, to cięż­ko od­po­wie­dzieć ina­czej, niż ukło­nem i szyb­ką uciecz­ka w celu ukry­cia czer­wo­nej twa­rzy ;). No więc dzię­ku­ję, ale z głową wciąż przy ziemi (żeby ru­mień­ców nie było widać) coś do­rzu­cę.

 

Pierw­sze wspo­mnia­ne przez Cie­bie zda­nie mor­fo­wa­ło szyb­ciej i czę­ściej niż bie­dron­ko­wy ser wy­cią­gnię­ty z lo­dów­ki na dłu­żej niż jeden dzio­nek. Do­brze od­czy­tu­jesz moje in­ten­cje, cho­dzi­ło o wąt­pli­wo­ści wzglę­dem wła­śnie tego, czy bę­dzie do­brym ojcem. Zna­czy, zda­nie na­pro­wa­dza na od­po­wied­ni trop, ale zga­dzam się, że jest spe­cy­ficz­ne w swoim nie­ukie­run­ko­wa­niu. Za­sta­na­wiam się, czy wal­nię­cie aka­pi­tu po dru­gim zda­niu w aka­pi­cie nie roz­wią­za­ło­by cho­ciaż czę­ści pro­ble­mu.

Wia­do­mo, prze­my­ślę jesz­cze raz po kon­kur­sie.

 

Oby tylko nie tak jak zda­nie wska­za­ne przez Reg, bo tam za­wie­si­łem spoj­rze­nie, za­my­śli­łem się kilka razy i wra­ca­łem nie­jed­no­krot­nie, wciąż nie wie­dząc jak to naj­le­piej uło­żyć, nie wy­ci­na­jąc chcia­nej myśli. I w pew­nym mo­men­cie coś mu­sia­ło mi zu­peł­nie ode­rwać uwagę, bo o nim za­po­mnia­łem. Ob­sta­wiam, że taki jeden przed­miot tech­nicz­ny ;).

No, ale to też póź­niej.

 

Jesz­cze raz dzię­ki za so­czy­ście roz­le­gły ko­men­tarz :).

In­te­re­su­ją­ca hi­sto­ria.

Świet­ny po­czą­tek, na­praw­dę mnie za­fra­po­wał. Opo­wia­da­nie wcią­gnę­ło na samo dno księ­ży­co­we­go oce­anu i trzy­ma­ło mocno. A potem za­czę­ło się sło­wi­ko­wa­nie… Jak to w końcu jest z tą córką: miał, nie miał, miał wir­tu­al­ną, wy­ima­gi­no­wał sobie jak dziec­ko przy­ja­cie­la? Może ro­sicz­ka mu ją whip­no­ty­zo­wa­ła, ale za­czę­ło się jesz­cze przed lą­do­wa­niem na księ­ży­cu, a to by była nie­eko­no­micz­nie ol­brzy­mia od­le­głość. W końcu coś tam wy­ja­śniasz, ale nie­do­po­wie­dze­nia zo­sta­ją. Tro­chę za dużo, jak na mój gust, cho­ciaż dadzą się prze­łknąć. Dla­cze­go nagle ich wy­pu­ści­ło?

Re­se­arch w po­rząd­ku, ale szału nie robi. Spodo­ba­ła mi się in­for­ma­cja o pa­mię­ci ryb. Za to zgrzy­ta­ło mi, że pro­fe­sor roz­po­zna­wał ryby w ob­ma­cy­wa­nych szcząt­kach. Niby dla­cze­go ewo­lu­cja na in­nych pla­ne­tach po­win­na na­śla­do­wać ziem­ską, łącz­nie z ta­ki­mi szcze­gó­ła­mi jak kształt pę­che­rza pław­ne­go? Przy­ro­da zwy­kle zna wiele dróg do­cho­dze­nia do celu… No i tak wła­ści­wie nie wy­ja­śniasz źró­dła ener­gii nie­zbęd­nej do po­wsta­nia i roz­wo­ju życia na księ­ży­cu. „Ręka Boga” i mi­sty­cyzm to żadne wy­tłu­ma­cze­nie.

Bo­ha­te­ro­wie cie­ka­wi, zróż­ni­co­wa­ni. Oso­bi­ście ki­bi­co­wa­łam Pio­tro­wi, do­pó­ki nie po­gu­bi­łam się w jego związ­kach ro­dzin­nych.

Warsz­tat nie­zły, ale coś tam zna­la­złam. Dla­cze­go ko­ja­rzysz en­tro­pię z roz­cza­pie­rza­niem? Roz­czo­chra­nie bar­dziej by pa­so­wa­ło. Gdzieś bra­kło prze­cin­ka czy dwóch.

Fajny tytuł.

Prze­kro­cze­nie li­mi­tu mocno Ci za­szko­dzi­ło. Uwa­żam, że da­ło­by się zejść po­ni­żej 45 kilo bez więk­szych strat. Gło­so­wa­łam za piór­kiem, ale to już pew­nie wiesz.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No!

Z dwoma pió­ra­mi, to już po­le­cisz pro­sto i da­le­ko! Tylko pa­mię­taj, za co je do­sta­łeś. I przy­mo­cuj je sobie sy­me­trycz­nie – po obu stro­nach.

Be­to­wa­nie to była ko­sme­ty­ka, naj­waż­niej­sza była de­cy­zja, którą pod­ją­łeś wcze­śniej. Wie­dzia­łeś, jak opo­wia­da­nie ma wy­glą­dać, byłeś wresz­cie go­to­wy do kom­pro­mi­su mię­dzy swo­imi wy­obra­że­nia­mi i ocze­ki­wa­nia­mi czy­tel­ni­ków. Masz wy­obraź­nię i masz in­te­li­gen­cję, które mogą Ci po­zwo­lić pu­bli­ko­wać na pa­pie­rze i wal­czyć o na­gro­dy. Jeśli tego teraz nie wy­ko­rzy­stasz, to masz też ode mnie w dziób!

Jeśli tego teraz nie wy­ko­rzy­stasz, to masz też ode mnie w dziób!

Widzę, że nie tylko ja uży­wam “gróźb” do mo­ty­wo­wa­nia Sło­wi­ka :D 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ad­he­zja przy­krych myśli, to jedno z ta­kich opo­wia­dań, przy któ­rych moją ocenę może fał­szo­wać fakt, iż ko­ja­rzę au­to­ra ;D

Su­biek­tyw­nie na­pi­szę Ci, Sło­wi­ku, że po­czy­ni­łeś tym tek­stem krok w bar­dzo in­te­re­su­ją­cą stro­nę, która mnie, jako czy­tel­ni­ka, sa­tys­fak­cjo­nu­je. Co­bold i Fun na­pi­sa­li Ci to wszyst­ko szcze­rze i pre­cy­zyj­nie, więc po­zo­sta­je mi się tylko zgo­dzić.

 

A teraz bę­dzie tro­chę ana­li­zy ;)

 

Ten tekst to taki zbio­rek dwóch róż­nych ob­licz, któ­rych fuzja mo­gła­by wyjść ge­nial­nie, jed­nak przez sła­bość jed­nej ze skła­do­wych opo­wia­da­nie traci nieco na spój­no­ści i im­mer­sji. Spre­cy­zu­ję:

Scien­ce vs emo­cje. W tym star­ciu zde­cy­do­wa­nie wy­gry­wa pierw­sze – ele­men­tów na­uko­wych może nie jest bar­dzo dużo, ale zo­sta­ły umie­jęt­nie wple­cio­ne w opo­wia­da­nie, są in­te­re­su­ją­ce, przed­sta­wio­ne w spo­sób pro­sty i zro­zu­mia­ły. A to bar­dzo cenne, gdy opo­wia­da­nie może czy­tel­ni­ka nie tylko za­ba­wić, ale i cze­goś na­uczyć (ech, gadam slo­ga­na­mi…).

Roz­mo­wy Pio­tra z Agniesz­ką pięk­ne i po­ucza­ją­ce, w nich też naj­ład­niej na­ma­lo­wa­łeś emo­cje, które jed­nak w po­zo­sta­łej czę­ści tek­stu nieco mnie za­wio­dły – szcze­gól­nie na Na­uti­lu­sie jest re­flek­syj­nie, kon­tem­pla­cyj­nie, ale w sumie nudno. Za­bra­kło mi ja­kiejś grozy, roz­pa­czy… W końcu na­ukow­cy nie sie­dzie­li w sy­mu­la­to­rze. Wy­szło, moim zda­niem, dość pła­sko.

Pro­sto­ta vs po­ety­ka. Umie­jęt­nie ujarz­mi­łeś po­ety­zo­wa­nie, jed­nak wy­ko­rzy­sta­łeś je w nie­ko­niecz­nie do­brych mo­men­tach. Cza­sem za wiele jej w opi­sach i choć mnie aku­rat "je­sien­ne li­ście" przy­pa­dły do gustu, więk­szo­ści czy­tel­ni­ków może za­zgrzy­tać. Prost­sze zda­nia wy­szły ci spraw­nie, akcje pro­wa­dzi­łeś do­brze, więc na przy­szłość sto­suj śmia­ło! :D

Akcja vs re­flek­syj­ność. Za­czą­łeś opo­wia­da­nie kil­ko­ma moc­ny­mi ak­cen­ta­mi – prze­strzeń ko­smicz­na, nagła zmia­na kursu, wspa­nia­ły rzut na księ­ży­ce Sa­tur­na, pły­wa­ją­ce rybie gałki ocznej. A póź­niej zbu­rzy­łeś ba­lans tek­stu sce­na­mi na Na­uti­lu­sie. Za bar­dzo zwol­ni­łeś, od­sze­dłeś da­le­eeko od głów­nej pro­ble­ma­ty­ki utwo­ru, za­głę­bia­jąc się w umysł pro­fe­so­ra. Sło­wem – stwo­rzy­łeś in­te­re­su­ją­ce szkie­le­ty, ale ob­le­cze­nie ich w ciało wy­szło już go­rzej.

Po­to­czy­stość vs in­ter­punk­cja. No wła­śnie – tekst czy­ta­ło mi się świet­nie, ale prze­cin­ki, ekhm… Bety wszyst­kich błę­dów z pew­no­ścią nie wy­ple­ni­ły, bo choć ja też nie na­le­żę do znaw­ców te­ma­tu, tro­chę za czę­sto mi zgrzy­ta­ło.

Tytuł – jak dla mnie świet­ny :D Tutaj nie mam żad­nych roz­te­rek!

Pod­su­mo­wu­jąc, stwo­rzy­łeś cie­ka­we opo­wia­da­nie o in­te­re­su­ją­cej fa­bu­le i miej­scu akcji, pracę na­uko­wą wy­ko­na­łeś, zaś jej owo­ca­mi po­czę­sto­wa­łeś w tek­ście, a po­ety­kę ujarz­mi­łeś, jed­nak go­to­we danie po­la­łeś sosem z me­ta­fo­ry­ki, która trosz­kę ze­psu­ła mi smak ca­ło­ści.

Po­mysł le­piej by się za­pew­ne spraw­dził w bar­dziej roz­bu­do­wa­nej for­mie – wtedy mógł­byś roz­wi­nąć świat i po­sta­cie, być może by­ło­by le­piej.

Choć i tak jest na­praw­dę do­brze! Z 74 pri­ma­punk­ta­mi upla­so­wa­łeś się na trze­cim miej­scu mo­je­go pry­wat­ne­go ze­sta­wie­nia, a i piór­ko zgar­ną­łeś. Gra­tu­lu­ję!

 

Jak twoja teraz fry­zu­ra.

Ten szyk zda­nia <3

za­py­tał Char­le­sa, wsta­jąc na nogi.

A na cóż in­ne­go można wstać? Choć i tak King był lep­szy – w Mrocz­nej Wieży na­pi­sał kie­dyś: “usia­dła, pod­wi­ja­jąc ki­ku­ty.” <3 :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Mia­łem listę uwag długą jak cho­le­ra i jak moja noga, ale in­ter­net wziął i ze­żarł. Szcze­rze – nie mam ocho­ty (przy­naj­mniej na razie) prze­bi­jać się przez tekst od po­cząt­ku, żeby znów wy­punk­to­wać po­tknię­cia, prze­cin­ki i dziw­no­ści nad dziw­no­ścia­mi, więc bę­dzie bez ła­pan­ki i wska­zy­wa­nia pal­cem, opi­nia ogól­na.

Ję­zy­ko­wo sta­now­czo nie po­rwa­ło. Pi­szesz cha­otycz­nie, gubią się pod­mio­ty i prze­cin­ki, cza­sem brak pre­cy­zyj­no­ści, a cza­sem za bar­dzo w moim od­czu­ciu zba­czasz na mie­li­zny, chcesz, żeby było po­etyc­ko, mi­stycz­nie i fi­lo­zo­ficz­nie, no i cza­sa­mi to wy­cho­dzi, ale rów­nie czę­sto nie, a wtedy jest pre­ten­sjo­nal­nie. Mę­czą­co. Źle. Można się po­gu­bić w tym, co chcesz po­wie­dzieć i o co ci cho­dzi.

Naj­więk­szym plu­sem jest – w sumie dość kla­sycz­na – fa­bu­ła i punkt wyj­ścia: na­ukow­cy, ze­spół, ta­jem­ni­ca, zej­ście pod wodę, obca pla­ne­ta, inne życie etc. Roz­wi­nię­cie też wy­pa­da do­brze, choć cza­sa­mi skró­to­wo i za szyb­ko (ze­spół za­cho­wu­je się, jakby znał Pio­tra już od dawna i vice versa), samo za­koń­cze­nie i roz­wią­za­nie w za­my­śle dobre (choć tro­chę za bar­dzo ko­ja­rzy się z “Ar­ri­val”), ale w wy­ko­na­niu za­gu­bio­ne w mi­sty­cy­zmie i me­an­drach nie do końca opa­no­wa­ne­go ję­zy­ka i formy. Ele­men­ty na­uko­we cie­ka­wie wple­cio­ne w tekst. Za­bra­kło mi jed­nak emo­cji i prze­ję­cia się losem bo­ha­te­rów (co, jak sądzę, wy­ni­ka­ło ze znu­że­nia ję­zy­kiem, po­tknię­cia­mi i zbyt­nim sta­ra­niem się au­to­ra, żeby było ład­nie).

Tyle ode mnie, czo­łem!

 

 

EDIT

 

Tak na szyb­ko po­szu­ka­łem w tek­ście zdań, które by ob­ra­zo­wa­ły moją tezę o prze­ga­da­niu i nie­zgrab­no­ści ję­zy­ko­wej – już z po­mi­nię­ciem in­nych, mniej­szych po­tknięć, jak in­ter­punk­cja, pod­mio­ty itp. Tylko kilka przy­kła­dów:

 

Ob­ser­wo­wał jak ko­lo­ry te stają się chłod­niej­sze, wraz ze wzro­kiem opa­da­ją­cym ku bie­gu­nom / Przy­kład na zda­nie pi­sa­ne do­oko­ła i z udziw­nia­niem na siłę. O co cho­dzi? O to, że prze­su­wa­jąc wzrok ku bie­gu­nom, Piotr ob­ser­wo­wał, jak ko­lo­ry stają się chłod­niej­sze?

 

Za sło­wa­mi przy­szła rze­czy­wi­stość, ob­ja­wio­na draż­nią­cym uszy dźwię­kiem / Rze­czy­wi­stość ob­ja­wio­na dźwię­kiem. No. Bar­dziej gór­no­lot­nie się chyba nie dało. Obok rze­czy­wi­sto­ści ob­ja­wił się też Pan Bóg

 

Za­miast tego po­ły­sku­ją­ca me­ta­licz­nie siat­ka przy­kry­wa­ła błę­kit­ne rysy ata­ku­ją­ce­go z ze­wnątrz lodu / A tu wszyst­ko jest ja­kieś: siat­ka po­ły­sku­ją­ca me­ta­licz­nie, rysy błę­kit­ne, a lód ata­ku­ją­cy. Za dużo, robi się zamęt i ka­ko­fo­nia

 

– Gdzie resz­ta ze­spo­łu? – za­py­tał Ir­land­czyk, gło­sem su­chym ni­czym je­sien­ne li­ście. Pio­tra ude­rzy­ło po­do­bień­stwo w tym aspek­cie, jakby pa­trzył na od­bi­cie w lu­strze. Wzrost, wiek, czar­ne włosy: róż­ni­ce bez zna­cze­nia, kiedy pa­trzy w cie­bie pu­sty­nia / Pio­tra ude­rzy­ło po­do­bień­stwo (Ir­land­czy­ka do niego sa­me­go?) w tym aspek­cie? Tzn. w aspek­cie głosu sze­lesz­czą­ce­go ni­czym je­sien­ne li­ście? A co do głosu ma wzrost, wiek i kolor wło­sów?

 

Przo­dow­nik w dzie­dzi­nie na­ma­cal­nej roz­ryw­ki, już od ja­kie­goś czasu wy­raź­nie se­pa­ro­wa­nej wzglę­dem ga­łę­zi wir­tu­al­nej / Na­ma­cal­nej roz­ryw­ki? Tzn., nie wiem, seks-usług? Par­ków te­ma­tycz­nych jak Di­sney i Jur­ra­sick Park? Plan­szó­wek? Kart? Je­dze­nia? Wszyst­ko to jest w sumie na­ma­cal­ne, więc nie mam bla­de­go po­ję­cia, o co cho­dzi

 

Czuł, jak tafle jego oczu po­wo­li za­mie­nia­ją się w je­zio­ra / A tu to nawet nie wiem, o co cho­dzi. Tafla to np. po­wierzch­nia je­zio­ra, więc czemu po­wierzch­nia je­zio­ra zmie­nia się w je­zio­ra? Ewen­tu­al­nie tafla to równa, gład­ka, lśnią­ca po­wierzch­nia (lu­stra, szkła me­ta­lu) i czemu ta gład­ka po­wierzch­nia zmie­nia się w je­zio­ra i co mia­ło­by to zna­czyć? Za­gu­bio­ny je­stem

 

Zo­bacz, jak krew po­wo­li przej­mu­je wszyst­kie myśli. To jeden z tych razów, kiedy nie muszę ma­lo­wać sło­wa­mi, bo te naj­prost­sze, naj­bar­dziej bez­po­śred­nie, wy­star­cza­ją. Rze­czy­wi­stość wy­bra­ła naj­bar­dziej so­czy­stą barwę z do­stęp­nej mi pa­le­ty. Jakie zna­cze­nie bę­dzie miał tutaj fałsz kilku słów? Na takim ob­ra­zie jedno maź­nię­cie farby nic nie zmie­ni. Tu na­le­ża­ło­by prze­kła­mać wszyst­ko / Przy­kład na to­tal­ne prze­ga­da­nie. Bo­ha­ter­ka mówi, że w tym wy­pad­ku nie musi ma­lo­wać sło­wa­mi, bo te naj­prost­sze i naj­bar­dziej bez­po­śred­nie wy­star­cza­ją. Super. A potem wali jesz­cze kilka ło­pa­to­lo­gicz­nie po­etyc­ki zdań, bo chyba jed­nak nie może się po­wstrzy­mać przed “ma­lo­wa­niem sło­wa­mi”

 

Ka­ta­log za­ty­tu­ło­wa­ny “pierw­sze tango” kusił obiet­ni­cą prze­szło­ści, która wciąż mogła być praw­dzi­wa. Plik “woda na ścia­nach moich myśli’ za­czy­nał się cyfrą. Je­dyn­ką, dla za­cho­wa­nia po­zo­rów spój­no­ści w cha­osie po­zo­sta­łych ty­tu­łów / Je­że­li jako czy­tel­nik po­wi­nie­nem wie­dzieć, jaką obiet­ni­cą prze­szło­ści kusił plik “pierw­sze tango”, to jakoś tego nie za­ła­pa­łem. Poza tym – “woda na ścia­nach moich myśli”? Serio? Prze­pra­szam, ale to jest kicz

 

Za­czął czy­tać na głos. Miał na­dzie­ję, że wy­raź­nie.

– Mie­li­śmy oczy pełne za­chwy­tu, kiedy wnę­trze En­ce­la­du­sa przy­wi­ta­ło nas bo­gac­twem, ja­kie­go można do­szu­kać się tylko w czy­jejś duszy / I tutaj tak samo, kli­szo­wo i pre­ten­sjo­nal­nie

 

Pi­sa­nie po­etyc­kie to rzecz trud­na i wy­ma­ga­ją­ca, je­że­li ma się wy­czu­cie i umiar, może wyjść coś fan­ta­stycz­ne­go – tutaj we­dług mnie tego wy­czu­cia i umia­ru za­bra­kło.

 

 

Co­bold, Fun: we dwóch na jed­ne­go? To już jest prze­stęp­czość zor­ga­ni­zo­wa­na!

 

Fin­klo,

Roz­czo­chra­nie bar­dziej by pa­so­wa­ło.

I wła­ści­wie nawet się zga­dzam. To była moja pierw­sza myśl w tej kwe­stii, a frag­men­ty “wspo­mnień” pły­nę­ły mi wy­jąt­ko­wo łatwo, stąd nie było dużo kom­bi­no­wa­nia w ich trak­cie.

 

Prze­kro­cze­nie li­mi­tu mocno Ci za­szko­dzi­ło. Uwa­żam, że da­ło­by się zejść po­ni­żej 45 kilo bez więk­szych strat.

Sam uwa­żam, że da­ło­by radę pod­nieść ca­łość do kil­ku­na­stu k wię­cej, z cał­kiem nie­zły­mi wy­ni­ka­mi ;). Na tam­tym eta­pie nie ba­wi­łem się już w cię­cia, uznaw­szy, że minus wte czy wewte i tak nie zrobi wiel­kiej róż­ni­cy.

 

Dla­cze­go nagle ich wy­pu­ści­ło?

Bo im bli­żej serca się znaj­du­jesz, tym bar­dziej zmie­nia­ją się re­gu­ły gry ;).

 

Dzię­ki za duży, so­czy­sty, ju­ror­ski ko­men­tarz.

 

Hra­bio,

Ten szyk zda­nia <3

Ko­cham moż­li­wo­ści ofe­ro­wa­ne w dia­lo­gach ;).

 

Za grubą ana­li­zę dzię­ku­ję. Od­sło­wi­czyć cał­ko­wi­cie i bez­re­flek­syj­nie swo­je­go stylu ra­czej nie chcę, a być może nawet nie po­tra­fił­bym. Cho­ciaż to też pew­nie za­le­ży od ga­tun­ku, z któ­rym biorę się za bary.

No, dałeś nawet radę wy­ro­bić się z re­li­kwia­mi :F. Sza­cun!

 

Ror­schach,

Ni­g­dzie nie będę prze­czył ani wo­jo­wał. Mój typ tak już ma, że wy­kształ­cił nie­zdro­we po­dej­ście do po­ety­ki i jesz­cze umy­ślił sobie, że mu cza­sa­mi wy­cho­dzi. Miło wi­dzieć do­dat­ko­we spoj­rze­nie na moją nar­ra­cję, nawet jeśli mocno nie­przy­chyl­ne. Z dru­giej stro­ny mam pewne wra­że­nie, że mocno za­rzu­to­wał tutaj Twój gust, mocno od­da­lo­ny od tego, jak sam lubię pisać.

Wi­docz­nie uwiel­biam ten swój bez­na­dziej­ny kicz, który tutaj wy­pły­nął na po­wierzch­nię oto­czo­ny gamą dużo prost­szych zdań. Zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę, że:

 

O co cho­dzi? O to, że prze­su­wa­jąc wzrok ku bie­gu­nom, Piotr ob­ser­wo­wał, jak ko­lo­ry stają się chłod­niej­sze?

Tak. Bar­dzo po­do­ba mi się to zda­nie.

 

Rze­czy­wi­stość ob­ja­wio­na dźwię­kiem. No. Bar­dziej gór­no­lot­nie się chyba nie dało. Obok rze­czy­wi­sto­ści ob­ja­wił się też Pan Bóg

Kła­niam się. Jako ptak, z na­tu­ry szy­bu­ję dość wy­so­ko, cho­ciaż Boga jesz­cze mię­dzy chmu­ra­mi nie wi­dzia­łem ;).

 

Z ka­ko­fo­nią go­to­wym się z zgo­dzić, nawet jeśli ten ro­dzy­nek mnie nie razi. Trza by po­my­śleć o czy­tel­ni­kach.

 

Na­ma­cal­nej roz­ryw­ki? Tzn., nie wiem, seks-usług? Par­ków te­ma­tycz­nych jak Di­sney i Jur­ra­sick Park? Plan­szó­wek? Kart? Je­dze­nia? Wszyst­ko to jest w sumie na­ma­cal­ne, więc nie mam bla­de­go po­ję­cia, o co cho­dzi

Tak. Od­ga­du­jesz moje myśli nor­mal­nie jak­bym to gdzieś na­pi­sał ;).

 

Tafle i je­zio­ra to moje zbo­cze­nie. Nic nie po­ra­dzę, pa­mię­tam nawet, że za­sto­so­wa­łem ten zwrot w przy­naj­mniej jed­nym star­szym tek­ście, chyba Świe­tli­ku. Zła­pa­łeś mnie tutaj za gar­dło i trzy­masz mocno.

 

Przy­kład na to­tal­ne prze­ga­da­nie. Bo­ha­ter­ka mówi, że w tym wy­pad­ku nie musi ma­lo­wać sło­wa­mi, bo te naj­prost­sze i naj­bar­dziej bez­po­śred­nie wy­star­cza­ją. Super. A potem wali jesz­cze kilka ło­pa­to­lo­gicz­nie po­etyc­ki zdań, bo chyba jed­nak nie może się po­wstrzy­mać przed “ma­lo­wa­niem sło­wa­mi”

Je­że­li jako czy­tel­nik po­wi­nie­nem wie­dzieć, jaką obiet­ni­cą prze­szło­ści kusił plik “pierw­sze tango”, to jakoś tego nie za­ła­pa­łem. Poza tym – “woda na ścia­nach moich myśli”? Serio? Prze­pra­szam, ale to jest kicz

I tutaj tak samo, kli­szo­wo i pre­ten­sjo­nal­nie

Po drob­nej su­ge­stii na temat roz­wi­nię­cia kwe­stii Rosy jako po­sta­ci, po­le­cia­łem w de­li­kat­ny (de­li­kat­ny w za­mie­rze­niu) kicz. Frag­men­ty na które zwra­casz uwagę do­ty­czą kwe­stii cha­rak­te­ro­lo­gicz­nej, nie nar­ra­cyj­nej i znów, nie po­tra­fił­bym się tutaj nawet od­nieść. Rosa jest bar­dem, a Ci wszy­scy by­wa­ją bo­le­śnie ki­czo­wa­ci, chyba że nie po­zwa­lasz im otwo­rzyć ust (Sło­wik pa­trzy w stro­nę Ja­skra – no cóż, ten był przy­naj­mniej za­baw­ny).

 

Tak więc sam wi­dzisz, że ze zde­cy­do­wa­ną więk­szo­ścią nie po­tra­fię się zgo­dzić (co nie jest wcale równe prze­cze­niu – za­kła­dam, że twoja racja jest bliż­sza rze­czy­wi­sto­ści), bądź trak­tu­ję jako drob­ne od­chy­ły wła­snej na­tu­ry. W związ­ku z czym nie mam pew­no­ści, czy kie­dy­kol­wiek tra­fię w gusta gre­mium czy­tel­ni­ków rów­nie wy­ma­ga­ją­cych. Zbyt je­stem upar­ty, a i nie lubię pisać wbrew sobie, bo to prze­cież w tym wy­pad­ku przy­jem­ność a nie zawód.

 

Z pełną szcze­ro­ścią na dzio­bie dzię­ku­ję za duży ko­men­tarz. Na pewno uświa­da­mia mi kilka spraw i po­ma­ga szli­fo­wać hełm na dupie ;).

 

 

Miło wi­dzieć do­dat­ko­we spoj­rze­nie na moją nar­ra­cję, nawet jeśli mocno nie­przy­chyl­ne. Z dru­giej stro­ny mam pewne wra­że­nie, że mocno za­rzu­to­wał tutaj Twój gust, mocno od­da­lo­ny od tego, jak sam lubię pisać.

Po pierw­sze – to nie było nie­przy­chyl­ne spoj­rze­nie. A już na pewno nie mocno.

Po dru­gie – oczy­wi­ście mo­żesz mieć takie wra­że­nie. Tylko skąd wiesz, jaki wła­ści­wie jest mój gust i że to wszyst­ko jego wina? W ja­kimś stop­niu na pewno (bo prze­cież każda opi­nia jest su­biek­tyw­na), choć (przy­naj­mniej) sta­ram się pisać ko­men­ta­rze wy­cho­dzą­ce poza mi-się i mi-się-nie, po­da­wać uza­sad­nie­nia, wska­zy­wać. Poza tym gu­sto­wa­nie w kon­kret­nym kli­ma­cie / ję­zy­ku / stylu nie ozna­cza bez­kry­tycz­ne­go do niego pod­cho­dze­nia. Wręcz prze­ciw­nie. Wg mnie.

Cho­le­ra, lu­dzie tutaj mie­wa­ją ja­kieś dziw­ne opory przed po­wie­dze­niem wprost, że się nie po­do­ba­ło – co już jest spoj­rze­niem nie­przy­chyl­nym i nie ma w tym nic złego. Trze­ba pro­sto z mostu, nie po to za­kła­dam hełm na dupę, żeby mnie tam bez­pod­staw­nie gła­ska­no (gdy­bym spo­dzie­wał się sa­me­go gła­ska­nia, to bym wy­po­le­ro­wał piór­ka na tyłku, a nie bla­chę :P) . Pół na pół uda­nych strza­łów ze zda­nia­mi to nie jest sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra i tyle. Wiem, że wy­wo­łu­ję takie re­ak­cje cał­kiem czę­sto :P.

 

Tylko skąd wiesz, jaki wła­ści­wie jest mój gust i że to wszyst­ko jego wina?

Nie po­wie­dzia­łem, że to jego wina, a już na pewno nie, że wszyst­ko. Ma wpływ – to na pewno, bo to nie­odzow­ne, ale czyn­ni­ki są tutaj zu­peł­nie inne. Ten tekst to jeden z tych, w któ­rych po­nie­kąd ba­wi­łem się sam ze sobą w kotka i mysz­kę (stąd ki­bi­co­wa­nie ze stro­ny Funa/Co­bol­da – któ­rzy mają nie­sa­mo­wi­te po­kła­dy wiary w moje pi­sa­nie. Strasz­nie dziw­ne uczu­cie), i myślę, że efek­ty tego mało epic­kie­go po­je­dyn­ku są do­sko­na­le wi­docz­ne w nie­kon­se­kwen­cjach sty­li­stycz­nych – co zo­sta­ło przez wielu za­uwa­żo­ne i zwró­co­no nie­jed­no­krot­nie uwagę. Cho­dzi­ło mi ra­czej tylko o kwe­stię zdań, które wska­za­łeś. W tek­ście widzę tonę rze­czy, które mi się już nie po­do­ba­ją, bo jakiś czas temu prze­sta­łem go ko­chać czy nawet lubić, co jest moim na­tu­ral­nym od­ru­chem od­pa­la­ją­cym się śred­nio w dwa, trzy ty­go­dnie po na­pi­sa­niu.

Tylko że to nie są miej­sca, na które zwró­ci­łeś uwagę :). Będę je mu­siał le­piej prze­my­śleć, to na pewno, może bar­dziej znie­na­wi­dzić wła­sny tekst, ale to bę­dzie po­stę­po­wa­ło stop­nio­wo. Za samo skie­ro­wa­nie moich oczu w ich stro­nę na­to­miast dzię­ku­ję. Może czas musi mi jesz­cze tro­chę unieść po­wie­ki :F.

Cho­le­ra, lu­dzie tutaj mie­wa­ją ja­kieś dziw­ne opory przed po­wie­dze­niem wprost, że się nie po­do­ba­ło – co już jest spoj­rze­niem nie­przy­chyl­nym i nie ma w tym nic złego.

Zu­peł­nie nie tak. Kiedy piszę, że nie był nie­przy­chyl­ny, to uwierz, że nie był. To nie jest kry­go­wa­nie się. Mój mocno nie­przy­chyl­ny ko­men­tarz byłby zu­peł­nie inny. Albo w ogóle by go nie było, bo nie chcia­ło­by mi się czy­tać tek­stu do końca. Jasne – są rze­czy, które mi się nie po­do­ba­ły, i myślę, że wska­za­łem je mocno i wy­raź­nie, ale wy­punk­to­wa­łem i tro­chę rze­czy dla mnie po­zy­tyw­nych. Mówię wprost – nie wszyst­ko mi się po­do­ba­ło. I nadal – to nie jest nie­przy­chyl­ne spoj­rze­nie.

Ech, moż­li­we, że ten pta­szek do­sta­je po­wol­nej, szczę­śli­wie bez­bo­le­snej pa­ra­noi.

W cza­sie sesji (pseu­do) to chyba nor­mal­ne. Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go przej­dzie ;).

Tak czy ina­czej, hełm wciąż będę po­le­ro… heh. Pra­wie się wko­pa­łem.

Szczę­ki śluzy roz­war­ły się, a me­ta­licz­ny mo­loch sap­nął po raz ostat­ni, by chwi­lę potem ustą­pić pod dżen­tel­meń­skim na­po­rem dłoni Char­le­sa.

Co to jest dżen­tel­meń­ski napór? :/

Nie­któ­re spe­cjal­nie zde­rza­ły się z nimi – jak ćmy o ża­rów­kę.

Nie sądzę, żeby ćmy się z ża­rów­ka­mi zde­rza­ły umyśl­nie.

 

Witam współ­o­pie­rzo­ne­go i witam nie­ja­ko zgod­nie z tre­ścią tek­stu, bo ozię­ble.

No, bo mi się nie po­do­ba­ło :/

Po pierw­sze forma. W opo­wia­da­niu jest od cho­le­ry zdań, które są może i w jakiś spo­sób po­etyc­kie, ale nie w dobry spo­sób. To zna­czy mam pro­blem ze zro­zu­mie­niem ich, ale nie przez ich war­stwę li­rycz­ną [wszyst­kie me­ta­fo­ry były dla mnie zro­zu­mia­łe], tylko przez ich ogól­ną kan­cia­stość i dziw­ne umiej­sco­wie­nie w kon­tek­ście, nie­jed­no­krot­nie mu­sia­łem takie zda­nia czy­tać po kilka razy w po­szu­ki­wa­niu pod­mio­tu na przy­kład. Tego typu ele­men­tów jest w tek­ście bar­dzo dużo, a uży­cie ich jest we­dług mnie w ogóle nie uza­sad­nio­ne, nawet w przy­pad­kach, w któ­rych są kla­row­ne. Też lubię sobie wrzu­cić od czasu do czasu takie zda­nie ale jak po­ło­wa nar­ra­cji opo­wia­da­nia się z tego skła­da, no to robi się trosz­kę cy­gań­sko, że to tak ujmę me­ta­fo­rycz­nie.

Po dru­gie treść. Nie prze­ko­na­ła mnie ani tro­chę. Byłem na­sta­wio­ny dosyć ne­ga­tyw­nie już od mo­men­tu, w któ­rym na­ukow­cy [naj­wy­raź­niej po pod­sta­wów­ce] wy­ła­wia­ją ryby z głę­bin, po czym się dzi­wią, że te wy­bu­cha­ją. Do­brze, że głów­ny bo­ha­ter ich oświe­cił, że jest coś ta­kie­go jak róż­ni­ca ci­śnień, bo by bie­da­cy żyli w nie­świa­do­mo­ści. To, że pre­zes firmy [czy coś ta­kie­go], chce oso­bi­ście uczest­ni­czyć w pierw­szej wy­pra­wie o takim za­się­gu je­stem w sta­nie zro­zu­mieć, ale tego, że za­bie­ra na po­kład ja­kie­goś ro­dza­ju skry­bę, za­miast po pro­stu za­ufać ka­me­rom i sprzę­tom po­mia­ro­wym, już nie, szcze­gól­nie, że jest on przed­sta­wia­ny jako osoba prag­ma­tycz­na. Na­stęp­nie oka­zu­je się, że całe za­nu­rze­nie jest tak na­praw­dę ja­kimś wy­sko­kiem na za­sa­dzie YOLO: nie ma żad­nych po­mia­rów z tam­tych po­zio­mów głę­bo­ko­ści, a jak je­dy­na kom­pe­tent­na osoba każe wy­łą­czyć świa­tło, to jest zby­wa­na na za­sa­dzie “nie no, co Ty, stary”. łą­czo­ne świa­tło oczy­wi­ście jest za­słu­gą wyżej wy­mie­nio­nych na­ukow­ców.

Zro­zu­miał­bym wzmo­żo­ne uży­cie po­etyc­kich środ­ków, gdyby ca­łość tre­ści tek­stu była me­ta­fo­rycz­na, to zna­czy, gdy­bym miał ja­kieś nie­do­po­wie­dze­nia, które mógł­bym sobie in­ter­pre­to­wać na róż­nych płasz­czy­znach, albo nawet bez nie­do­po­wie­dzeń, kiedy jakiś morał tek­stu byłby bar­dziej uni­wer­sal­ny. Ale tu tak nie jest. Fa­bu­ła jest w grun­cie rze­czy wy­ło­żo­na bez­po­śred­nio, a użyta sty­li­sty­ka nie pod­kre­śla żad­nej głęb­szej tre­ści, tylko jest wy­ra­zem au­tor­skie­go… dżen­tel­mań­skie­go na­po­ru, że tak to ujmę i przez to ca­łość wy­da­je się pre­ten­sjo­nal­na, jakby forma tek­stu zo­sta­ła skon­stru­owa­na z tum­bl­ro­wych wpi­sów na­sto­let­nich dziew­czy­nek.

Sty­li­stycz­nie i ję­zy­ko­wo jest teo­re­tycz­nie bar­dzo do­brze, ale, jak na­pi­sa­łem po­wy­żej, język jakim pi­szesz bar­dzo mnie męczy.

Mam na­dzie­ję, że mnie nie znie­lu­bisz jakoś mocno po tym ko­men­ta­rzu… :|

No nie­źle.

Mam na­dzie­ję, że mnie nie znie­lu­bisz jakoś mocno po tym ko­men­ta­rzu… :|

xD

Lu­dzie, no co Wy? Ja tutaj przy­cho­dzę po uwagi kry­tycz­ne.

 

Dobra, wy­dę­bię tro­chę czasu na te po­praw­ki i usunę przy­naj­mniej dżen­tel­meń­ski napór zanim mnie zje­dzą żyw­cem :P. Za­rzu­ty do dzi­wacz­ne­go umiej­sco­wie­nia po­ety­ki przyj­mu­ję z pewną dozą sa­mo­uspra­wie­dli­wie­nia – że to jed­nak nie do końca mój styl jest. W sen­sie, tro­chę się tutaj kry­go­wa­łem wzglę­dem tej po­ety­ki i przez to wy­szedł swo­je­go ro­dza­ju Fran­ken­ste­in.

Po­wiem wię­cej – po­trze­bo­wał­bym wska­zó­wek, które kon­kret­nie zda­nia robią takie wra­że­nie, żebym wie­dział, na co zwra­cać uwagę. Tak jak to zro­bił Ror­schach, nawet jeśli nie zgo­dzi­łem się tam ze zde­cy­do­wa­ną więk­szo­ścią. Nie zmu­szam do po­now­ne­go prze­glą­da­nia tek­stu, ale może ja­kieś miej­sca/sceny z ta­ko­wy­mi ugry­zły Cię na tyle mocno, że za­pa­mię­ta­łeś?

Okre­śle­nie cy­gań­skiej nar­ra­cji mi się po­do­ba ;). Bo to wszyst­ko to i tak za­wsze są sztucz­ki i brzmie­nie.

 

Dzię­ki za wi­zy­tę, Sko­necz­ny.

A, i z pew­no­ścią wpad­nę pod Two­je­go “De­mo­na…” gdzieś tak, ana­li­zu­jąc obec­ny układ gwiazd, w przy­szłym mie­sią­cu. Tak więc gdzieś tam może bły­snąć gwiazd­ka przy sta­rym tek­ście (mie­siąc to już pra­wie trup to­wa­rzy­ski!) :P.

Przy­bie­głam nad­ro­bić ko­men­tarz.

Jest to opo­wia­da­nie, które zaraz po prze­czy­ta­niu pod­rzu­ci­łam Loży. I które zna­la­zło się na pierw­szym miej­scu w moim fi­nal­nym ran­kin­gu. 

 

Kla­sycz­ny styl SF w po­łą­cze­niu z twoim ję­zy­kiem, hi­sto­rią kon­tak­tu z nie­zna­nym (wiele sko­ja­rzeń, So­la­ris, In­ter­stel­lar, Ra­port Eu­ro­py, Naj­dłuż­sza Po­dróż, AI, a jed­nak coś no­we­go) i prze­pla­tan­ką mo­ral­no-emo­cjo­nal­ną (silne sko­ja­rze­nie z Ar­ri­val, fil­mem su­per­no­wą na moim nie­bo­skło­nie), z koń­co­wą fi­lo­zo­ficz­no-ewo­lu­cyj­ną spi­ra­lą, w którą wpadł mój umysł wraz z bo­ha­te­ra­mi – aż mi przy­cho­dzi na myśl strasz­na pio­sen­ka z rmfu: “Za­bierz mnie do gwiazd bym ko­lej­ny raz mo­dlił się i bła­gał cię o wię­cej” :D

 

Od czego by tu… Ukrad­nę Sko­necz­ne­mu: je­stem w sta­nie zro­zu­mieć, ale tego, że za­bie­ra na po­kład ja­kie­goś ro­dza­ju skry­bę, za­miast po pro­stu za­ufać ka­me­rom i sprzę­tom po­mia­ro­wym, już nie. A mnie ten motyw cał­ko­wi­cie ocza­ro­wał, był być może naj­bar­dziej jasny i zro­zu­mia­ły ze wszyst­kie­go. Ka­me­ry i po­mia­ry są w tym wy­pad­ku nie­współ­mier­ne z czło­wie­czym opi­sem. Muszą być obec­ne, zbli­ża­jąc się do nie­zna­ne­go źró­dła życia, a jed­no­cze­śnie po­trze­ba czło­wie­ka, który opi­sze wy­gląd i re­la­cję z nowym “bo­giem”. Ten motyw prze­mó­wił do mnie zwłasz­cza w in­ter­pre­ta­cji, co my sami (twór­cy) na świe­cie ro­bi­my.

 

Motyw ad­he­zji przy­krych myśli stał się fi­lo­zo­ficz­ną osią opo­wia­da­nia, która do mnie przy­lgnę­ła i wpro­wa­dzi­łam ten ter­min do swo­je­go eg­zy­sten­cjal­ne­go słow­ni­ka. Po­mo­gło mi to wy­ja­śnić kilka za­gad­ko­wych pro­ce­sów we łbie. Dzię­ki i gra­tu­la­cje ;)

 

Twoja wizja “pie­kar­ni­ka”, czy też po pro­stu źró­dła nie­wy­tłu­ma­czal­ne­go cie­pła we­wnątrz En­ce­la­du­sa jest mocno fan­ta­stycz­na i po­cią­ga­ją­ca, a otocz­ka po­do­bień­stwa z ewo­lu­cyj­nym cią­giem i wcze­śniej­sze za­cho­wa­nia dra­pież­nych ryb sku­tecz­nie za­trzy­mu­ją opo­wia­da­nie w dro­dze do baśni. Świet­ny motyw z in­cep­cyj­nym zna­le­zie­niem się w rybie w rybie, bru­tal­ne, fa­scy­nu­ją­ce, klau­stro­fo­bicz­ne (ko­lej­ne sko­ja­rze­nie – NGE). Wszyst­ko, co dzie­je się potem, to magia na­tu­ry, którą wy­kre­owa­łeś sto­jąc na jed­no­cze­śnie praw­do­po­dob­nych i (dla nas) nie­po­ję­tych osiach. Na­ma­lo­wa­łeś obraz, który był nie­zwy­kłą przy­go­dą, umie­jęt­nie wpla­ta­jąc w to war­stwę emo­cjo­nal­ną. Na moje oko ama­tor­ki, która le­d­wie li­znę­ła oce­ano­gra­fii, po­ra­dzi­łeś sobie z ci­śnie­niem, z or­ga­ni­zma­mi (ga­la­re­ta, gąbka…) i zgrab­nie wplo­tłeś w akcję rze­czy, które mogły być ina­czej rzu­ca­ją­cy­mi się w oczy in­fo­dum­pa­mi. Znowu za­cy­tu­ję, tym razem Ror­scha­cha: cza­sem brak pre­cy­zyj­no­ści, a cza­sem za bar­dzo w moim od­czu­ciu zba­czasz na mie­li­zny, chcesz, żeby było po­etyc­ko, mi­stycz­nie i fi­lo­zo­ficz­nie, no i cza­sa­mi to wy­cho­dzi, ale rów­nie czę­sto nie, a wtedy jest pre­ten­sjo­nal­nie. Mę­czą­co. Źle. Można się po­gu­bić w tym, co chcesz po­wie­dzieć i o co ci cho­dzi. Cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­ła jest dla mnie ta opi­nia. Ale ja jako fi­lo­zof­ka  i etycz­ka mówię: do­brze! Po­etyc­ko, mi­stycz­nie i fi­lo­zo­ficz­ne, ale nie za bar­dzo, wy­środ­ko­wa­łeś to, ba­lan­so­wa­łeś mię­dzy na­uko­wą pre­cy­zją a war­stwą emo­cjo­nal­no-fi­lo­zo­ficz­ną, oczy­wi­ście ta druga prze­wa­ży­ła, ale ba­lans wy­szedł cał­kiem nie­zły, po pro­stu sze­dłeś po linie prze­chy­lo­ny w jedną stro­nę, ale do­sze­dłeś do końca ;) Jed­nak­że ko­niec kija, któ­rym po­ma­ga­łeś sobie za­cho­wać rów­no­wa­gę, kil­ku­krot­nie uto­pi­łeś w skłę­bio­nych cze­lu­ściach pod liną, i w fi­na­le, tak wiel­kim, ocie­ka­ją­cym ide­ami i za­chwy­ca­ją­cy­mi ob­ra­za­mi, ja rów­nież się po­gu­bi­łam. Ale że opo­wia­da­nie sia­dło mi jak mało które na tym por­ta­lu, prze­ana­li­zo­wa­łam je kil­ku­krot­nie i chyba od­na­la­złam się tak, jak trze­ba. Wiesz jed­nak z pew­no­ścią do­sko­na­le, że spuch­nię­ty nie­spre­cy­zo­wa­ną głę­bią ko­niec może po­zo­sta­wić w czy­tel­ni­ku za­kłó­ca­ją­ce od­biór po­czu­cie zgu­bie­nia steru. Bar­dzo po­do­ba mi się w tym wzglę­dzie ko­men­tarz Co­unt­Pri­ma­ge­na i Fin­kli. Ja to wiem, jak do­brać ju­ro­rów ;)

Mimo to nie wy­pu­ści­łam steru z rąk i po­zo­sta­łam do końca kon­kur­su z nie­zmien­nym za­chwy­tem nad tym, co zro­bi­łeś z moją głową pod­czas lek­tu­ry. I bar­dzo w in­ter­pre­ta­cji po­mo­gła mi oś fa­bu­lar­na Ar­ri­va­la, przez po­do­bień­stwo za­pę­tle­nia. Akcja jest nie­zwy­kle wart­ka, żywa, dia­lo­gi świet­ne, nawet te ob­ja­śnia­ją­ce, bo­ha­te­ro­wie z krwi i kości, re­la­cje mię­dzy za­ło­gą i jej do­zna­nia wcią­ga­ją, są na dru­gim, rów­nym końcu szali z tym, co dzie­je się poza ło­dzią. A że ri­sercz wydał mi się do­brze zro­bio­ny + kla­sy­ka ga­tun­ku, sza­le­nie trud­ny ele­ment + so­lid­ne za­ko­twi­cze­nie w świe­cie mimo nie­ustan­nie krą­żą­cych wokół fan­ta­zji, mi­nu­sy ob­ję­to­ścio­we i fi­nal­na nieco zbyt cia­sna spi­ra­la nie zrzu­ci­ły cię z mo­je­go pierw­sze­go miej­sca. Na szczę­ście resz­ta ju­ro­rów to wy­środ­ko­wa­ła – a czemu na szczę­ście, bo mia­łeś pie­kiel­nie do­brych ry­wa­li; może nie za­bra­li mnie w taką wy­krę­co­ną po­dróż, bo mam inne gusta i bez dy­le­ma­tów mo­ral­nych, ogrom­nych idei ani miaż­dżą­cych roz­k­min o życiu czuję nie­do­syt, ale od­wa­li­li świet­ną ro­bo­tę, za­rów­no ri­ser­czo­wą, jak i fa­bu­lar­ną, pew­ny­mi ele­men­ta­mi tak zrów­nu­jąc się z tobą, jak i cię prze­ści­ga­jąc. I miesz­cząc się w li­mi­cie. Nie­mniej je­stem w twoje opo­wia­da­nie cał­ko­wi­cie za­pa­trzo­na i piór­ko przy nim łech­ta moje ser­dusz­ko, mimo że nie na­le­ży do mnie ;)

 

Reszt­ki ze stołu wyż­szych warstw opa­da­ją niżej, nio­sąc po­chod­nię życia dalej ← ma­gicz­ne!

 

A póź­niej po­zwa­la im ob­ra­stać, jak w me­to­dzie Czo­chral­skie­go. ← wtf?! Kto by wie­dział, co to jest me­to­da Czo­chral­skie­go? ;D Na pewno nie ja, bidna hu­ma­nist­ka ;<

 

Woda zda­wa­ła się na uła­mek se­kun­dy za­wi­snąć w po­wie­trzu, po czym, w na­głym zry­wie lo­gi­ki, od­wró­ci­ła bieg. ← a nie jakby w na­głym zry­wie? Czy woda ma lo­gi­kę?

 

Mie­li­śmy oczy pełne za­chwy­tu, kiedy wnę­trze En­ce­la­du­sa przy­wi­ta­ło nas bo­gac­twem, ja­kie­go można do­szu­kać się tylko w czy­jejś duszy. Księ­życ oka­zał się być od­bi­ciem tego, co przy­nie­śli­śmy ze sobą. Chłod­ni na ze­wnątrz, przy­kry­ci sko­ru­pą wła­snych prze­ko­nań, spod któ­rej nie wy­zie­rał czło­wiek. ← :3 Są tu cy­ta­ty do opra­wie­nia w ramki. Nie my­śla­łeś o “ka­rie­rze” fi­lo­zo­fa? :P

 

PS. Wy­ślij mi adres!

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Uj­rzaw­szy ze­sta­wie­nie Mały Sło­wik + Sci-Fi + >40k zna­ków + no­mi­na­cja, zmó­wi­łem krót­ką mo­dli­twę, tym razem, wy­jąt­ko­wo, nie do Boga Dróg. A mimo to zo­sta­łem wy­słu­cha­ny, chwal­my Pana, Al­le­lu­ja!

No co tu dużo gadać: kawał do­brej – choć nie do­sko­na­łej – ro­bo­ty.

Czy­ta­ło mi się na­praw­dę przy­jem­nie. Wła­ści­wie już od pierw­szych zdań za­czą­łem się uspo­ka­jać, że nie bę­dzie po­wtór­ki z Sen­sau­ne czy – mniej dla mnie groź­ne­go, acz też śred­nio przy­jem­nie za­pi­sa­ne­go we wspo­mnie­niach – Bei Fenga. No i po­wtór­ki nie było. Nie wiem czy świa­do­mie ukró­ci­łeś łań­cuch swej po­etyc­kiej na­tu­rze, czy na na­szych oczach ewo­lu­uje ona w coś na­praw­dę pięk­ne­go, ale cie­szę się nie­zmier­nie, że mo­głem być tego świad­kiem. Mó­wiąc krót­ko, jeśli cho­dzi o war­stwę ję­zy­ko­wą, nawet jeśli by­ło­by się czego przy­cze­pić, zwy­czaj­nie nie mam chęci bru­kać Ci opo­wia­da­nia swoim joł­cze­niem. Wy­szło pięk­nie i przy tym zo­stań­my.

Z fa­bu­łą nieco – no, może nieco wię­cej niż nieco – go­rzej. A za­sad­ni­czo, to im dalej w las… tu­dzież: im głę­biej w ocean, tym więk­sze ci­śnie­nie. Za­rów­no hi­sto­ria wła­ści­wa jak i war­stwa re­tro­spek­cyj­na mają, moim zda­niem, ski­cha­ne za­koń­cze­nia. Pierw­sza jest zde­cy­do­wa­nie prze­kom­bi­no­wa­na, a druga ude­rza w ki­czo­wa­ty, ckli­wy banał, który – za­miast po­ru­szać – draż­ni i roz­cza­ro­wu­je.

(UWAGA, KO­MEN­TARZ MOŻE ZA­WIE­RAĆ ŚLA­DO­WE ILO­ŚCI SPO­ILE­RA!)

Po­gu­bi­łem się gdzieś w chwi­li, gdy ekipa od­kry­ła, że Piotr ma ko­śla­we wspo­mnie­nia, a dziw­ny i mocno nie pa­su­ją­cy do sy­tu­acji oraz at­mos­fe­ry wywód Gre­go­ra o drze­wach w lesie wcale nie po­mógł. Po­dob­nie ję­cze­nie Char­le­sa, który nie zga­dzał się na… no tego aku­rat nada nie ogar­niam w pełni. Z cza­sem wszyst­ko się kla­ru­je, ale spo­sób, w jaki po­pro­wa­dzi­łeś nar­ra­cje w tam­tej sce­nie zro­bił mi w mózgu mały Grun­wald. I wcale nie je­stem pe­wien, czy tym razem nasi znowu wy­gra­li.

Inna rzecz, że po wy­kla­ro­wa­niu się sy­tu­acji tekst wcale u mnie nie zy­skał, bo na­praw­dę dobre, nie­mal przy­go­do­we Sci-Fi (o dziwo po­tra­fię takie do­ce­nić – swo­je­go czasu za­czy­ty­wa­łem się w Ver­nie) za­mie­ni­ło się, nie wie­dzieć kiedy i po co, w ja­kieś takie pół­in­fan­tyl­ne fan­ta­sy z ma­ind­fa­ko­wy­mi udziw­nie­nia­mi w fa­bu­le (te roz­k­mi­ny o utrwa­la­niu się fał­szy­wych wspo­mnień) i obo­wiąz­ko­wym hap­py­en­dem w tle. W ogóle nie prze­ko­nał mnie motyw wiel­kiej ro­sicz­ki, szcze­gól­nie, że to sam księ­życ za­ła­pał się na tę rolę. Chyba, że cze­goś nie zro­zu­mia­łem. Tak czy ina­czej cała wizja wy­da­je mi się mocno na­cią­ga­na i nie­prak­tycz­na. Pla­ne­ta ścią­ga­ją­ca ryby na po­żar­cie za po­mo­cą wa­bi­ka, jakim jest ich zmo­du­lo­wa­na pa­mięć. Abs­tra­hu­jąc już od py­ta­nia “po co?”, zo­sta­ją jesz­cze te o cykl ży­cio­wy tych stwo­rzeń: kiedy one się roz­mna­ża­ją, po­ży­wia­ją i osią­ga­ją swoje roz­mia­ry, skoro przez całe życie zdają się znaj­do­wać w wiel­kim wirze życia i śmier­ci? Jeśli jed­nak nie całe życie, to kiedy i dla­cze­go wpa­da­ją w ten wir?

No i ude­rza też ży­cze­nio­wość au­to­ra. Z jed­nej stro­ny mamy do czy­nie­nia z lyb­cia­mi, które spo­koj­nie sobie że­ru­ją gdzieś mię­dzy po­wierzch­nią a dnem oce­anu, a zaraz potem te same ryby są już na końcu drogi ku wła­snej za­gła­dzie. Taki ko­smicz­ny fart, że Uroś i zgra­ja za­ła­pa­li się aku­rat na ostat­ni po­si­łek gi­gan­ta tuż przed jego upad­kiem, w sam punkt, by mogli sobie obej­rzeć wszyst­ko, co obej­rzeć za­mie­rza­li (i co chcia­łeś po­ka­zać czy­tel­ni­ko­wi). We­dług prawa praw­do­po­do­bień­stwa po­win­ni tkwić w brzu­chu tego stwor­ka jesz­cze całe dni, mie­sią­ce a może i lata, nim ten zbli­żył­by się do kresu (oczy­wi­ście za­kła­da­jąc, że nie zo­sta­ną wcze­śniej wy­da­le­ni). Tym­cza­sem w maks parę go­dzin ich sa­mo­wol­ny go­spo­darz opadł po ruchu okręż­nym o ja­kieś dwa ki­lo­me­try i za­czął się roz­pa­dać. Na­praw­dę brzyd­ki im­pe­ra­tyw. Zresz­tą sam roz­pad tej ryby, zja­wi­sko nie­za­ob­ser­wo­wa­ne w in­nych przy­pad­kach, i znacz­nie ostrzej­szy kąt jej opa­da­nia, o któ­rym wspo­mnia­no w tek­ście, a dla któ­re­go brak uza­sad­nie­nia, też rodzą py­ta­nia.

No i na ko­niec Ag – sama w sobie wy­śmie­ni­ta, jed­nak zmar­no­wa­na sztam­pą o cho­ro­bie, sła­bo­ści i uciecz­ce w al­ko­hol; w do­dat­ku sztam­pą mocno nie­prze­ko­nu­ją­cą.

 

Mó­wiąc krót­ko, opo­wia­da­nie mnie urze­kło na tyle, że nie­mal zdo­by­łeś mój głos, ale też roz­cza­ro­wa­ło i do­sta­tecz­nie mocno, by w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku po­zo­sta­ło tylko „nie­mal”.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Mnie ten tekst kupił, bo cho­ciaż też mia­łam sporo wąt­pli­wo­ści (gi­gan­tycz­na ro­sicz­ka, uży­wa­nie pa­mię­ci ryb jako wa­bi­ka? Co praw­da na­tu­ra zna różne cuda, to wszyst­ko musi osta­tecz­nie być opła­cal­ne, więc trud­no było się po­zbyć wra­że­nia, że ten kon­cept był jed­nak mało scien­ce, bar­dzo fic­tion :P), to wizja mnie wcią­gnę­ła. Mam ten kom­fort, że na­ukow­cem nie je­stem, mogę sobie po­zwo­lić na zi­gno­ro­wa­nie drob­nych nie­lo­gicz­no­ści na rzecz de­lek­to­wa­nia się ka­wał­kiem do­brej li­te­ra­tu­ry. Pięk­ne, opisy, do­brze wy­kre­owa­ny kli­mat, wia­ry­god­ne po­sta­cie. Nie po­do­ba­ło mi się na­to­miast za­koń­cze­nie hi­sto­rii Agniesz­ki – in­ter­pre­tu­ję to tak, że Piotr “wy­pro­du­ko­wał” tę hi­sto­rię, po­nie­waż sam my­ślał o sobie jako o czło­wie­ku, który tak by wła­śnie po­stą­pił. Mimo re­la­cja ojca z córką była po­cząt­ko­wo świet­nie za­ry­so­wa­na, a potem cóż, po­pa­da­my w kicz. I nie­ste­ty mało wia­ry­god­ny po­mysł, że spec od ryb mógł­by stwo­rzyć taką re­la­cję z pi­sar­ką, tylko ten kicz pod­kre­śla. 

 

Po­na­rze­kaw­szy, ale czy­ta­ło mi się bar­dzo do­brze. Za­słu­żo­ne piór­ko :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Uprzej­mie zo­sta­łem oży­wio­ny, więc od­po­wia­dam na ostat­nie ko­men­ta­rze, póki oży­wień­czy żywot po­zwa­la :).

A te są ko­lo­sal­ne i ko­lo­sal­nie fajne tak bar­dzo, że mi pta­sie serce drża­ło, kiedy je czy­ta­łem :o. Ale jako że mam ten­den­cję do zbyt roz­le­głych po­stów z wła­snej stro­ny, a za­so­by tej su­per­mo­cy muszę ma­ga­zy­no­wać na póź­niej, to ogra­ni­czę się do krót­kich od­po­wie­dzi :P.

 

Naz, dzię­ku­ję za wcią­gnię­cie na po­dium, tak dużą garść mi­łych uwag oraz po­twier­dze­nie wad sa­me­go tek­stu.

Nie my­śla­łeś o “ka­rie­rze” fi­lo­zo­fa? :P

Kiedy już osią­gnę stan ducha po­zwa­la­ją­cy na kar­mie­nie się pięk­ny­mi my­śla­mi, nie będę się wahał nawet przez chwi­lę! :P

 

Cie­niu, do kil­ku­na­stu razy sztu­ka, czy jakoś tak. To chyba wy­star­czy za od­po­wiedź. Chyba ;). Dzię­ki za okrą­gły ko­men­tarz. Nie omiesz­kam jesz­cze kilka razy przy­mu­sić Cię do czy­ta­nia moich opo­wia­dań, mam na­dzie­ję.

 

Mi­ra­bell, rów­nież dzię­ku­ję. Na­rze­ka­nie po­win­no się tutaj cenić zde­cy­do­wa­nie bar­dziej i je­stem z ta­ko­we­go rad. Co ja bied­ny zro­bię, jak mi czy­tel­ni­cy prze­sta­ną zwra­cać uwagę na po­tknię­cia? Stanę w miej­scu krzy­wej pro­gre­su. Brrr, strasz­na wizja.

 

 

Będę gotów.^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Wpa­dłem na chwi­lę, żeby zo­ba­czyć, czy może był u Cie­bie Cet­nar… XD

No nie­źle.

A ja wpa­dłam, bo zo­ba­czy­łam, że wpadł Sko­necz­ny i po­my­śla­łam, że może wpadł dla­te­go, że był u Cie­bie Cet­nar… :D

Może jak ten ciąg do­sta­tecz­nie się roz­ro­śnie, to przyj­dzie Cet­nar, bo po­my­śli, że coś tu się dzie­je po­dej­rza­ne­go jak tak wszy­scy wpa­da­ją… A jak nie, to może by za­cząć ja­kieś ry­tu­ały przy­zwa­nia od­pra­wiać?

W sta­rym sys­te­mie piór­ko­wym lu­dzie cze­ka­li po trzy mie­sią­ce, dla­te­go wpro­wa­dzo­no nowy, lep­szy. #do­bra­zmia­na :D

No nie­źle.

Pró­buj­cie uło­żyć kom­cie w pen­ta­gram, po­win­no pomóc. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Zacne opo­wia­da­nie :)

O, za­po­mnia­łam sko­men­to­wać, a prze­czy­ta­łam już chwi­lę temu. Bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra. Mimo pew­ne­go za­gu­bie­nia w mo­men­cie wizji, hi­sto­ria spodo­ba­ła mi się. Fajny myk z tą córką.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

OK, zgo­dzę się ze wszyst­ki­mi przed­mów­ca­mi – bar­dzo, bar­dzo kla­sycz­ne SF, śmier­dzą­ce wręcz for­ma­li­ną. I nie uzna­waj tego jako za­rzut, bar­dziej jako pod­su­mo­wa­nie ca­łe­go tek­stu. Dzię­ki temu opo­wieść była na swój spo­sób od­świe­ża­ją­ca i przy­wra­ca­ją­ca wspo­mnie­nia sta­rych kla­sy­ków, kiedy to po­dróż w nie­zna­ne i walka z nie­zna­nym wcze­śniej dzi­wem (oczy­wi­ście ma­ją­cym twar­dy, na­uko­wy sens) to całe mię­cho tej opo­wie­ści. I próba od­po­wie­dze­nia na py­ta­nie – jak za­cho­wa­ją się lu­dzie, kiedy po­sta­wię ich wobec ta­kiej prze­ciw­no­ści?

Zgod­nie z utar­tym ka­no­nem waż­niej­szy był na­uko­wy pro­blem, niż ak­to­rzy bio­rą­cy udział w przed­sta­wie­niu. Choć pró­bo­wa­łeś, oj pró­bo­wa­łeś, wci­snąć mi w serce jakąś zadrę, czy smu­tek, zwią­za­ny z ma­rze­nia­mi i bo­lącz­ka­mi bo­ha­te­rów – ale w całej tej pod­lo­do­wej ta­jem­ni­cy waż­niej­szym dla mnie nadal był sens pu­łap­ki, czyli dla­cze­go spo­tka­ła ich taka sy­tu­acja i jak się z niej wy­do­stać. Wszyst­ko inne było tłem, bar­dzo ład­nym i fi­lo­zo­ficz­nie smacz­nym, ale nadal do­brze prze­ni­ka­ją­cym się tłem.

No i udało Ci się mnie na pewną chwi­lę zwieść, tak, że w gło­wie mia­łem "o co temu pta­szo­ro­wi tutaj cho­dzi?". Zatem i ja po­łkną­łem przy­nę­tę. ;)

Śmier­dzia­ło tro­chę Verne’em (nie wiem, czy tak się to za­pi­su­je), wła­śnie przez ten "brak sza­cun­ku dla urzą­dzeń po­mia­ro­wych, a za­ufa­nie czło­wie­ko­wi". Po­dróż była więc bar­dzo ludz­ka, okra­szo­na ludz­ką in­ter­pre­ta­cją i myślę też, że gdy­byś tego nie zro­bił, to cała pu­łap­ka tra­ci­ła­by sens. Ka­me­ry czy czuj­ni­ka nie da się tak spraw­nie "ocza­ro­wać".

Choć i mam ale – cza­sem wie­dzie Cię na mie­li­zny po­etyc­ko­ści. Na­da­je to nar­ra­cji pew­ne­go smaku, ale zda­rza się nieco ugrzę­znąć stopą w grzą­skim, fi­lo­zo­ficz­nym pia­chu. ;)

 

Bar­dzo dobry po­mysł ze wspo­mnie­nia­mi, świet­nie zbu­do­wa­ny kli­mat. Przy­znam, że gdy wy­ja­śnia­ła się głów­na za­gad­ka tek­stu, mia­łem wra­że­nie pew­ne­go cha­osu i pra­wie się po­gu­bi­łem, ale potem się już uło­ży­ło w zgrab­ną ca­łość.

In­du­ko­wa­nie fał­szy­wych wspo­mnień ko­ja­rzy mi się z jed­nym od­cin­ków Rick and Morty. :)

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Je­stem winna za­le­gły ko­men­tarz. Co aku­rat w tym przy­pad­ku jest wy­jąt­ko­wo trud­ne, ze wzglę­du, iż pi­sa­li­śmy na ten sam temat i nie wiem, czy po­tra­fię sko­men­to­wać, od­ry­wa­jąc się od wła­sne­go tek­stu, ale przy­naj­mniej spró­bu­ję.

Bar­dzo po­do­bał mi się kli­mat, prze­pla­ta­nie tego, co „teraz” z prze­bit­ko­wy­mi „wspo­mnie­nia­mi”. Ładny chwyt z tym, że wspo­mnie­nia nie były praw­dzi­we – dałam się zła­pać. Bar­dzo też spodo­bał mi się motyw „od­wró­ce­nia” – życie pły­ną­ce ze środ­ka głębi za­miast od ‘ży­cio­daj­ne­go Słoń­ca’. Wy­da­je mi się, że to opo­wieść o sa­mych lu­dziach i ich emo­cjach zwią­za­nych bar­dziej z po­dró­żą w głąb sa­me­go sie­bie, a scien­ce to bar­dziej do­da­tek, sma­czek po­zwa­la­ją­cy ma­lo­wać po­etyc­ką sce­ne­rię. W tym „scien­ce” zresz­tą mia­łam tro­chę zgrzy­tów. Pierw­szym była re­ak­cja pro­fe­so­ra bio­lo­gii na widok „po­ło­wu”. Widzi coś, co przy­po­mi­na mu ko­lo­nię grzy­bów, ale sły­szy, że to ryby. I pierw­sze py­ta­nie o głę­bo­kość i ci­śnie­nie a po od­po­wie­dzi szok? En­ce­la­dus ma bar­dzo słabą gra­wi­ta­cję, zatem i ci­śnie­nie bę­dzie kil­ka­dzie­siąt razy słab­sze niż ziem­skie. Pro­fe­sor po­wi­nien to wie­dzieć. No i to grze­ba­nie prak­tycz­nie go­ły­mi rę­ka­mi… nie bał się ob­cych bia­łek, nie­zna­nych neu­ro­tok­syn, wi­ru­sów czy pa­so­ży­tów? Do­ty­ka­jąc nie­któ­rych ziem­skich ryb można się nie­źle po­pa­rzyć, ma­ca­nie po­za­ziem­skich w wy­da­niu pro­fe­so­ra bio­lo­gii to dość spora lek­ko­myśl­ność.

„W ob­li­czu tego wra­że­nia co naj­mniej nie­sto­sow­ne zda­wa­ło się, by or­bi­tu­ją­cym wokół sa­te­li­tom rów­nież nada­wać imio­na ty­ta­nów” – dla­cze­go? Prze­cież Sa­turn/Kro­nos był przy­wód­cą ty­ta­nów.

Parę rze­czy od stro­ny „scien­ce” mo­gła­bym się jesz­cze czep­nąć, ale chyba nie ma to sensu, bo nie o tym była Twoja opo­wieść :)

 

Opo­wia­da­nie nie­złe, ale jed­nak dla mnie tej po­etyc­ko­ści było za wiele. Zgo­dził­bym się też z za­rzu­ta­mi czę­ści przed­pi­ś­ców o cha­osie, nie­pew­no­ści co do ak­tu­al­ne­go pod­mio­tu w zda­niu itp.. Opisy też by­wa­ły ja­kieś udziw­nio­ne i mało czy­tel­ne, przez co trud­no było cza­sem zwi­zu­ali­zo­wać sobie co się dzie­je i jak mniej wię­cej wy­glą­da, to, co tam ma wy­glą­dać.

Dalej, jeśli ta macka/wabik na­le­ża­ła do ro­sicz­ki, to “sznur” macki miał setki czy nawet wię­cej me­trów? Poza tym, po co w ogóle macka, skoro głów­ny me­cha­nizm przy­cią­ga­nia jest inny? Wła­śnie bra­ku­je mi też wy­ja­śnie­nia spo­so­bu dzia­ła­nia tego wa­bie­nia – w jaki spo­sób to coś wpły­wa na umysł. Cały ten eko­sys­tem też jest dla mnie mało zro­zu­mia­ły, albo mi to umknę­ło, albo mimo pytań wcze­śniej­szych ko­men­ta­to­rów, nie­wie­le zo­sta­ło tu wy­ja­śnio­ne. Mam w gło­wie jakiś taki zarys, po­zba­wio­ne ja­kiejś po­ło­wy ele­men­tów skom­pli­ko­wa­ne puz­zle…

Gre­gor, po­mi­ja­jąc nawet, że coś mu mie­sza we łbie, pod ko­niec, jak dla mnie, gubi nieco swoją spój­ność oso­bo­wo­ścio­wą.

Tytuł na mnie nie­ste­ty za­dzia­łał od­strę­cza­ją­co, ale to już kwe­stia gustu.

W dużym stop­niu kwe­stią gustu jest też ogól­ny od­biór tek­stu. Ge­ne­ral­nie na plus, przy czym jed­nak pierw­sza, bliż­sza hard s-f część, dla mnie lep­sza, druga bar­dziej fi­lo­zo­ficz­na wy­da­je się być wręcz od­dziel­nym utwo­rem. Nie je­stem ra­czej tar­ge­tem ta­kich tre­ści, więc w sumie więk­szość mo­je­go zrzę­dze­nia mo­żesz zrzu­cić na karb tego faktu ;)

"Nie wiem skąd tak wielu psy­cho­lo­gów wie, co na­le­ży, a czego nie na­le­ży robić. Takie za­le­ce­nia wy­ni­ka­ją z kon­kret­nych sys­te­mów war­to­ści, nie z wie­dzy. Nauka nie udzie­la od­po­wie­dzi na py­ta­nia, co na­le­ży, a czego nie na­le­ży robić" - dr To­masz Wit­kow­ski

Nowa Fantastyka