- Opowiadanie: Dark Dante - Wyklęci bohaterowie

Wyklęci bohaterowie

Joker w swoich kręgach jest uznawany za bohatera. Powstrzymał rozpętanie wielkiej wojny, która mogłaby zniszczyć całą Europę. 

Jednak... Jednak bohaterów zwykle się zapomina. I on został zapomniany.

W drugiej części wraca, by pokazać wszystkim, że tylko on może przywrócić wszystko do normy. Powieść w dwóch częściach, która na początku jest dość lekka, przedstawia współczesny konflikt, nowoczesne pole walki. Jednak później, z czasem, staje się coraz bardziej ciężka, mroczna. Czy aby na pewno wszyscy są żołnierzami honoru, tak jak sami siebie nazywają? Czy aby na pewno wszystko powinno im zostać wybaczone? Czy aby na pewno wojna rządzi się swoimi prawami? Przeczytaj i sam sprawdź.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wyklęci bohaterowie

Druga część “Wojny totalnej”

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/18565

 

 

– Chodź, siadaj. Opowiem ci historię. Historię o cnocie, honorze, trudnych decyzjach i wybieraniu mniejszego zła. Historię o ludziach, którzy poświęcili wszystko dla dobra ogółu, choć sami zostali zapomniani. Historię o tych, którzy byli gotowi oddać swoje życie w imieniu obrony słabszych i własnego honoru. Historie zwykłych ludzi, takich jak ty, którzy sprzeciwili się szaleńcom, by świat pozostał niezachwiany. Historię, której nie było. Naszą historię. Historię wyklętych bohaterów.

 

 

 

Rozdział I – A było nas niewielu…

 

– Słyszałeś? – Prychnął z obrzydzeniem.

Joker podniósł wzrok znad talerza i spojrzał na towarzysza. Halogen oparł się łokciami o stół i oglądał pogram informacyjny w telewizorze zawieszonym w rogu stołówki więziennej, zaraz pod sufitem.

Jakaś średniej urody spikerka zdawała relacje z ostatnich posiedzeń nowego rządu, marionetek w łapach USA. Wypowiedzieli wojnę Rosji. Znowu. NATO tym razem wystąpiło w całości jako agresor. Połączone armie rzuciły się frontem Barbarossa na wschód.

Najwyraźniej porażka Niemiec niczego ich nie nauczyła.

Litwa, Łotwa i Estonia dołączyły do walk, Białoruś oczywiście poparła Rosję, a Ukraina od dawna czeka na cud. Zachód jest za NATO, a wschód za Rosją. To właśnie tam przebiegają najcięższe walki, chociaż kampania rozpościera się na całej długości frontu.

Oczywiście Polska jak zwykle jest strefą buforową, ruskie oddziały do działania za linią wroga pustoszą nasze pogranicze.

– Tyle poświęciliśmy dla pokoju, a oni dalej brną w tą dziecinną przepychankę! – Halogen był rozgoryczony, może nawet trochę zły. Ale wściekłości już w nim nie było, jedynie rezygnacja.

Po dwóch latach w więzieniu wściekłość już przeminęła. Nie można powiedzieć, że popadli w apatię, raczej pogodzili się ze swoim losem.

Halogen mocno posunął się w latach. Nieleczona choroba popromienna odcisnęła na nim swoje piętno. Miał raptem trzydzieści dwa lata, a wyglądał na czterdzieści pięć. Duże zakola, obwiśnięta skóra, podkrążone oczy. I ta rezygnacja…

Mimo wszystko siły mu nie brakowało. I nadal liczył szybciej od kalkulatora.

– Co poradzić, Halogen? Daliśmy im wszystko na tacy. Mogli zrobić to państwo całkowicie po swojemu. A wybrali NATO’wskie łapska…

– Nie wkurwia cię to?

– Już nawet nie… – Joker westchnął ciężko i pogrzebał widelcem w talerzu – Zrobili z nas kozły ofiarne, chociaż dobrze wiedzą, że akurat my możemy dojść do samego Uralu.

– Nie chcesz się zbuntować? Wybić? Wrócić do łask?

– A po co? – Spojrzeli na siebie smutno – To już nie jest nasz kraj, tylko ich.

Przez chwilę milczeli, każdy myśląc o czymś innym. Prezenterka zmieniła temat, chociaż już jej nie słuchali.

– Joker – Halogen nadal był uparty.

– Tak, Halogenie?

– Kraj nas wzywa.

– Wiem o tym.

– Czas wrócić do gry.

Woliński westchnął ciężko. Dłuższy czas mierzyli się wzrokiem w milczeniu.

– Joker… To szaleństwo – Niepewnie zaczął Halogen.

– Raz już tak mówiłeś. A mimo to dotarliśmy do Kaliningradu.

– Wtedy mieliśmy za plecami ponad połowę armii.

– A teraz mamy pod sobą najlepszych z najlepszych.

– Potrzeba dużo pracy… Chociaż to się nam uda! Wierzę w to! – Halogen pokręcił głową a potem uderzył pięścią w stół.

– Czego jak czego, ale czasu to nam akurat nie brakuje.

– Nie wiemy, komu nadal możemy ufać.

– Na pewno chłopakom z naszego oddziału, resztę już sprawdzimy. To jak? – Woliński wyciągnął rękę, Halogen bez wahania ją uścisnął.

– Dobrze wiesz, że poszedłbym za tobą wszędzie. Nawet na śmierć.

– Żołnierze nie umierają, tylko idą do piekła, żeby się przegrupować.

Żart szybko rozładował atmosferę. Obaj uśmiechnęli się pod nosami.

– To co teraz robimy? –Zapytał Halogen.

– To, co zawsze w takich sytuacjach. Szukamy pomocników.

– Ktoś konkretny?

– Obojętnie. Ale najlepiej, żeby całe więzienie za nami stanęło.

– Da się zrobić… – Halogen uśmiechnął się tajemniczo, wstał i odniósł tacę. Potem wyszedł ze stołówki.

Woliński jeszcze chwilę siedział zamyślony. Nie mając lepszych pomysłów, udał się w ślady swojego najlepszego przyjaciela. O tej porze i tak już niewiele siedziało na stołówce, większość przebywała na spacerniaku.

Mariusz usiadł na jednej z ławek i powiódł wzrokiem po placu. Siłownia pod gołym niebem, trybuny, trochę trawy i boisko do koszykówki.

A na placu dwie kompanie, Joker niewiele się pomylił podczas poddania resztek swojej grupy armii. Około dwustu żołnierzy i niecała setka rannych, którzy nie odsiadują swoich wyroków w więzieniu. Komu z nich może nadal ufać?

Wszyscy w szarych ubraniach, odebrano im wszystko, co tylko można. Włącznie z mundurami. Teraz pozostał im już tylko honor.

Co zdolniejsi przerabiali swoje ubrania, żeby chociaż odrobinę przypominały mundury polowe.

Po chwilę dosiedli się do niego Grizzly, Halogen, Garmata, Wilk, Legionista, Azot, Krzywy, Lewy, Sum, Zero i tamten chłoptaś z Olsztyna. Na pytający wzrok Mariusza, odpowiedzią było tylko wzruszenie ramion Halogena.

– Można mu ufać. Teraz dostał ksywę „Leszy”.

Joker kiwnął głową i powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych. Każdy z nich był zdeterminowany, w żołnierzy wstąpił nowy duch. Woliński wziął głęboki oddech i powiedział powoli.

– Zapewne już wszyscy wiecie, po co się tu zebraliśmy – Opowiedziała mu zgodna cisza – Wiecie także, jak duże jest ryzyko. Przede wszystkim musimy sobie załatwić miejsce spotkań, jak będziemy to robić tutaj, to strażnicy zaraz coś wywęszą. Pomysły?

– Wiem o kimś, kto dałby radę to załatwić – Po chwili wahania odezwał się Azot – O ile go znam, to poprze naszą sprawę.

– Pogadaj z nim, a kiedy miejsce będzie ustalone, daj znać każdemu z osobna, lepiej się nie gromadzić.

– Tak jest.

– A teraz udajcie, że rzuciłem niezłym żartem. Połowa idzie na boisko, pograjcie chwilę, a reszta niech wejdzie do środka i rozejdźcie się osobno po całym kompleksie.

Wszyscy pokiwali zgodnie głowa i jak na rozkaz zaraz wybuchli śmiechem, po czym odeszli w ustalonych kierunkach. Wyglądało to raczej jak zebranie się starych znajomych i próba namówienia reszty na grę w koszykówkę, niż spiskowanie.

Jakże strażnicy się mylili…

Joker jeszcze chwilę siedział na ławce przyglądając się wszystkim w okolicy. Strażnicy wyglądają na nieco podenerwowanych, a więźniowie… Jakby się na coś szykowali.

Wstał i wszedł do kompleksu więziennego. Poszedł od razu do swojej celi i położył się na pryczy. Wzrok wlepił w sufit, jego „kolegi” spod celi jeszcze nie było. Przed oczami przesuwały mu się sceny z pola walki.

Olsztyn, Kaliningrad, Otradnoje…

Czasem też jego tura w Afganie.

A najgorsze były te jego „spotkania” z Gladyczem. Noc w noc mu się śnił, noc w noc wołał go do siebie. I noc w noc twierdził, że czas spotkania jest coraz bliżej…

Z zamyślenia wyciągnęło go chrząknięcie. W progu stał Halogen z jakimś chłopakiem.

– To Czepurny.

– Ruska ksywa?

– Ruskie pogranicze.

Joker usiadł na pryczy i spojrzał na młodego. Wyższy od niego, głową zawadzał o kratę i musiał się schylać, żeby wejść do celi. Włosy miał krótkie, brązowe i ścięte na kozaka krymskiego. Był wręcz przeraźliwie chudy, wyglądał jak przecinek.

– No dobrze, Czepurny… Masz miejscówkę?

– Sala kinowa.

– A podsłuchy? Poza tym ciągłe spotkania nie będą podejrzane?

– To akurat jedyne miejsce, gdzie ich nie ma. Mam kumpla na zewnątrz, będzie co jakiś czas podrzucać film.

– Kiedy możemy zorganizować pierwsze spotkanie?

– Za dwa dni.

Odpowiadał zwięźle, na temat i bez zastanowienia. Typowa żołnierska postawa. Ale to się spodobało Jokerowi, widział, że chłopak wie co ma robić.

– Powiesz mi jeszcze, jaka jest geneza twojej ksywy?

– Czupurny to zawadiacki, wojowniczy. Ale Rusek ci tego nie wypowie, stąd „Czepurny”.

– A co zrobiłeś?

– Obiłem po mordzie dwóch ich celników, jak próbowali przedrzeć się przez granicę.

– Pamiętam to… Było nawet o tym głośno w telewizji – Joker uśmiechnął się pod nosem.

Czepurny wzruszył ramionami.

– Dobra, chłopcze. Załatw nam to na najbliższy możliwy termin.

– Tak jest.

Chłopak odszedł, a Halogen kiwnął głową za oddalającym się.

– Co myślisz?

– Wygląda na gotowego.

– Jak stoimy z poparciem?

– Ciebie chciałbym o to zapytać.

– Robi się – Halogen pokiwał głową i odszedł.

Joker potem został sam, do wieczora. Później przyszedł ten z pancernej, mruknął coś pod nosem o marnowaniu dnia w celi i zaraz zasnął.

A Joker zasnąć nie mógł. Nie mógł patrzeć na Gladycza wiedząc, że z jego winy zginął.

Jednak sen sam przyszedł, ogarnął go niespodziewanie.

 

Do celi wszedł Gladycz, mimo zamkniętych krat. Stanął nad łóżkiem Jokera i wyszczerzył zęby w strasznym uśmiechu.

– Zostały dni…

Joker aż podskoczył na łóżku.

– Dni do czego?

– Przekonasz się…

– Gladycz, o co chodzi? Czemu ciągle to robisz?

– Za śmierć…

Joker zmilczał, a Gladycz wysunął przed siebie ręce. Złapał go za szyję i zaczął dusić.

 

Rozdział II – Spiskowcy

 

– Joker! Joker, wstawaj! Coś ty, zdechł przez sen?!

Halogen trzymał go za ramiona i mocno szarpał, żeby dobudzić. Woliński usiadł na łóżku i potarł się po głowie.

– Czego, do cholery?

– Zaraz żarcie dadzą, wstawaj.

Joker rzucił kilka inwektyw, wspomniał też coś o nieposzanowaniu rangi, ale jednak zwlókł się z łóżka i poczłapał za przyjacielem.

Wchodząc na stołówkę, czuł na sobie wzrok wszystkich obecnych. Usiadł przy stoliku ze swoim oddziałem i nachylił się.

– Czemu wszyscy się gapią?

– Rozeszła się wieść o teście.

Pokiwał głową i zabrał się do beznadziejnego więziennego śniadania. Po chwili dosiadł się Czepurny.

– Za godzinę w sali kinowej.

Wszyscy nieznacznie skinęli głowami i w milczeniu jedli. Szybko rozprawili się z porcjami i ruszyli bezładnie do wyjścia, starając się nie zwracać na siebie uwagi.

Joker wyszedł jako ostatni. Na sali kinowej już wszyscy czekali, w tle leciał jakiś durnowaty film akcji z Hollywood.

– Ostatnia szansa. Kto nie chce brać w tym udziału, może wyjść. Potem będzie musiał zostać z nami do samego końca.

Nikt nie wyszedł, nikt nie zgłosił pretensji. Joker kiwnął na to głową, zajął pierwsze wolne miejsce i odezwał się do ogółu.

– Kto jest z nami?

Pierwszy odezwał się oczywiście Halogen.

– Jest nas coś koło dwóch kompanii, z osiem plutonów. Zasadniczo więzienie podzieliło się na cztery obozy. My plus kilku chłopa ufający nam bezgranicznie, chłopaki Pancernika, nadal ci ufają i szanują, ale ostatnie słowo ma zawsze Pancernik. Do tego dość sceptycznie, żeby nie powiedzieć wrogo, nastawieni chłopaki od Hiszpana.

– A czwarci?

– Niezdecydowani, będzie ich pod pluton.

Joker podrapał się po głowie. Nie tego oczekiwał, nawet się tego nie spodziewał.

– Trzeba będzie ich przekonać, zajmiemy się tym potem. Czyli jest nas tu dwunastu i „jeszcze kilku”?

– Z pięciu kolejnych.

Woliński westchnął ciężko, Halogen uśmiechnął się krzywo.

– Dobra, to teraz te dobre wieści – Nikt się nie odezwał. Mariusz powiódł po nich wzrokiem – Naprawdę? Nic?

Znowu milczenie, wszyscy obecni spuścili głowy.

– W takim razie plan działania. Znacie trasy patrolowe? – Znowu milczenie – Chłopaki, do cholery! To, że tu siedzimy, nie znaczy, że możecie się wylegiwać całymi dniami! Żaden z was nie sprawdził tak ważnej rzeczy?

– Nooo… Ja coś tam sobie notowałem… – Nieśmiało odezwał się Legionista.

– I co?

– Taki chudy, wysoki, nerwowy, zawsze z palcem na spuście. Chodzi wzdłuż muru tym samym rytmem już od miesiąca. I taki gruby, ten to prawie ze strażnicy na wieży nie wychodzi. Chyba, że mu szefostwo stoi nad głową.

– No ładnie, ładnie. A reszta? – Na to pytanie Legionista przecząco pokręcił głową – Ech, co wy byście beze mnie zrobili… Znam wszystkich wartowników, ich trasy, grafiki, uzbrojenie, preferencje, zwyczaj Najgorsze, że popadli w rutynę i są zbyt dufni. Ale właśnie dzięki temu mamy szansę.

Żołnierze popatrzyli po sobie z lekkim niesmakiem. Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby zajmować się czymś takim. A Joker zajął się tym już pierwszego dnia.

– Czyli ja gadam, wy słuchacie. Jak zwykle. Uzbrojenie. Prowizorkę da radę zrobić z tego naszego placu zabaw czy elementów wyposażenia cel. Ale na dłuższą metę nic to nie da. Trzeba będzie przebić się do zbrojowni. Pomysły?

– Przebić się przez ścianę – Rzucił któryś bez głębszego namysłu.

– Pomysł dobry ale wymagający czasu i narzędzi. Nie będziemy tego mieć. Frontalny atak też odpada. Jakiś podstęp?

– Zrobić zamieszki kawałek dalej, strażnik wyleci sprawdzić, co się dzieje – Po raz pierwszy odezwał się Czepurny.

– Nieźle. Mamy trasy patroli wroga oraz broń z zaopatrzeniem. Teraz trzeba uderzyć, rozbić nieprzyjaciela i utrzymać pozycję.

– Nie znam się na działaniach wojennych – Zabrał głos Zero – ale wiem, że łączność jest tu kluczem. Kiedyś widziałem jaki mają sprzęt. W chwili po wybuchu zamieszek wzywają garnizon z okolicy, piętnaście minut i pojawia się tu oddział szybkiego reagowania w wozach bojowych i jakiś grubszy sprzęt. Trzeba będzie ich odciąć, udawać, że w więzieniu wszystko gra.

– To ty się tym zajmiesz – Przytaknął Mariusz – my się postaramy dotrzeć do pokoju łączności i zapewnić ci trochę spokoju. Zryw i walka?

– Rozrzucić ludzi po całym więzieniu, atakować planowo co kilka minut, postawić wszystkich przed faktem dokonanym – Wilk jak zwykle miał radykalne rozwiązania.

– Może się udać, trzeba do tego jednak większości chłopaków.

– Da się zrobić – Powiedział Grizzly.

– Ktoś wie, jaki mają dokładnie sprzęt? Nie potrzebne nam niemiłe niespodzianki.

– Ja się trochę zakręcę przy ich zabawkach – Podjął się zadania Leszy.

– Mamy kogoś na zewnątrz? – Z nadzieją w głosie zapytał Joker.

– Baker siedzi w USA, reszta armii to nowi, raczej cię nie znają. A czarna reklama raczej nam nie pomaga. Ale… – Zawahał się Halogen.

– No? Dajesz.

– Nabój i Pocisk liżą rany, ale ich znasz, zerwą się z łóżek i przylecą, jak tylko usłyszą o buncie. Nadzieją na ten moment jest Paralityk.

– Paralityk? Przecież mówiłeś, że odwiesił giwerę na kołek.

– Wrócił do armii zaraz po naszym zamknięciu. Jakby czuł, że odwalimy teraz coś takiego.

– Masz z nim kontakt? – Z nadzieją zapytał Mariusz.

– Mam.

– To załatw kilka wspomagaczy .

– Jasne – Halogen uśmiechnął się pod nosem.

– Więc… Azot, działasz z Zero. Halogen, ty ze mną plus ogarnianie burdelu. Legionista, dołączasz do Wilka. Garmata do Grizzly’iego. Krzywy, Lewy, Sum. Dam wam rozpiskę patroli, pilnujcie ich i donoście o zmianach. Przy okazji dyskretnie rozglądajcie się po zakładzie. Szukajcie kamer, możliwych dróg ewakuacji, punktów oporu i tak dalej. Wszystko jasne, każdy ma swoje zadanie?

Wolińskiemu odpowiedziało chóralne, chociaż ciche, „Taest!” i kilka ostatnich minut poświęcili na film. Potem rozeszli się do swoich zadań.

 

Rozdział III – Przygotowania

 

Joker kręcił się po salach więzienia z Halogenem.

– Sądzisz, że nam się uda?

Zawahał się, chwilę szedł w ciszy.

– Nie wiem Halogenie, naprawdę nie wiem… – Po dłuższej chwili znowu się odezwał – Co teraz robimy?

– Chłopaki pewnie urabiają teraz Pancernika. Może zajmiemy się Hiszpanem? – Zaproponował Halogen.

– A wiesz, gdzie on jest?

– Zapewne na boisku do kosza.

– To idziemy.

Zabrali się razem na spacerniak. I rzeczywiście, Hiszpana można było rozpoznać od razu. Wyglądał dość przeciętnie. Średniego wzrostu, muskularny, włosy obcięte typowo po wojskowemu. Ale miał w oczach jakiś błysk.

Geneza jego pseudonimu także była ciekawa. Odbył dwie tury w Afganie, drugą już równolegle do Jokera. A podczas pierwszej dostał się pod ostrzał nieprzyjaciela. Walili grubo, z ciężkiej broni. Granat wybuchł mu tuż nad głową, aż dziwne, że odłamek tylko rozorał mu skórę na skroni.

Ale najdziwniejszy był efekt uboczny eksplozji. Wcześniej ledwo dukał po angielsku, innych języków obcych nie znał. A po obudzeniu się w szpitalu mówił po hiszpańsku tak, jakby się tam urodził. Lekarze nie potrafili tego wytłumaczyć. Przez jakiś czas nawet nie odzywał się po polsku. Dopiero potem wszystko wróciło do normy ale znajomość języka pozostała.

Hiszpan złapał piłkę, podszedł do dwójki wojaków i spojrzał na nich wrogo.

– Czego tu? – Jego żołnierze stali za jego plecami, patrzyli równie wrogo i byli gotowi w każdej chwili ich zaatakować.

– Pogadać. Chcemy tylko z wami pogadać.

– Nie mamy o czym gadać. Mogłeś mówić w sądzie, wstawić się za nami. A tak to skończyliśmy tutaj. Bez stopni, dystynkcji, funkcji i honoru – Splunął mu pod nogi.

Joker to rozumiał. Przez jakiś czas myślał nawet podobnie. Ale doszedł do wniosku, że to właśnie honor był ostatnim, co im zostało. A Hiszpan jaki był, taki był, ale wystarczyło przemówić mu do honoru, by zrobił to, co trzeba.

– Nie unoś się, podporuczniku. Zachowałeś swój honor. Pozostali także. I właśnie teraz musimy go chronić.

– Wal się.

– Hiszpan, daj spokój. Potrzebujemy cię.

– Już powiedziałem, wal się. Nie wiem, co kombinujesz, ale na mnie nie licz. Już dość nam zrobiłeś, Joker.

Podporucznik pozostawał nieugięty, a z jego oczu biła wściekłość. Pozostali, stojący za nim, ledwo się powstrzymywali, przed rzuceniem się ma Jokera i Halogena z pięściami.

– Bez ciebie poleje się krew.

– Wypierdalaj!

Joker westchnął ciężko. Liczył, że jednak uda mu się przekonać Hiszpana. Ten jednak pozostawał nieugięty. Może jednak dołączy do walk już podczas trwania buntu.

Nie mając wyjścia, przyjaciele odeszli od grających. Przeszli się w ciszy na drugi koniec spacerniaka.

– To co teraz, Joker?

– Czekamy. Jutro zbieramy się w sali kinowej i obgadamy nasze odkrycia.

– I co, będziemy się do tego czasu nudzić?

Joker chwilę się zastanowił.

– Przejdźmy się. Zobaczymy, co dokładnie i w jaki sposób możemy przerobić na broń.

Kręcili się tak do wieczora, z krótką przerwą na obiad. Nogi stołów, krzeseł, kamienie i kije od mioteł. Paskudna prowizorka, ale nie mieli wyboru.

W nocy Joker znowu miał spotkanie z Gladyczem.

Rano, po obudzeniu się, zobaczył tego chłopaka z pancernej. Mówili na niego chyba „Irokez”. Co w sumie pasowało, przez wzgląd na fryzurę.

– Słyszałem.

– Ale co? – Joker jeszcze ciężko kojarzył fakty, dopiero co wstał.

– O waszym planie. Mnie nie uwzględniłeś?

– Ciebie nie znam.

– Kurwa, dwa lata jesteśmy w jednej celi!

Joker się podniósł i usiadł na łóżku.

– Nie byłeś ze mną w Afganie, nawet nie wiem, gdzie walczyłeś dwa lata temu. Ty byś mi zaufał na moim miejscu? – Chłopak zmilczał – No właśnie.

– Mogę się przydać.

– A mogę ci ufać?

– Jeszcze cię nie zabiłem.

 – Bo się za bardzo mnie boisz.

Irokez musiał potraktować to jako osobistą zniewagę. Był prosty ale można było na nim polegać. Przełknął jednak obelgę i powtórzył.

– Mogę się przydać.

– To będzie walka pałkami przeciw kolesiom z karabinami szturmowymi.

– Ale ja wiem coś, czego nie wiecie wy.

Joker wstał, podszedł do stołu, usiadł na krześle przy nim i oparł ręce na blacie.

– Więc słucham.

– Mają w garażu dwa Rosomaki.

Woliński zacisnął pieści.

– Mów dalej.

– Jeden ma armatkę wodną. Drugi w pełni bojowy wóz, silnik mu nawala średnio co sto kilometrów.

– Skąd o tym wiesz?

– Byłem najlepszym kierowcą mechanikiem w swoim batalionie. Chcieli, żebym im te gabloty naprawił.

– A ty oczywiście tego nie zrobiłeś.

– Nie. Ale mogę to zrobić w piętnaście minut – Uśmiechnął się pod nosem.

– Witamy na pokładzie – Wyciągnął dłoń, a Irokez ją uścisnął – Po śniadaniu idź ze mną.

Kiwnął głową. Obaj wyszli na stołówkę. Rozmowy przy stoliku Jokera jak zwykle się nie kleiły. Woliński spojrzał na telewizor, leciały poranne wiadomości.

– … Front NATO zbliża się do Moskwy, która dwa lata temu została całkowicie zniszczona, przez przewrót podpułkownika Mariusza Wolińskiego, znanego jako „Joker”, oraz jego agresję na Federację Rosyjską.

Jak na rozkaz, oczy wszystkich na sali skierowały się na Jokera. Nawet obecni tu strażnicy spojrzeli na niego. A ten jedynie zacisnął pieści. Pozostali siedzący z nim przy stole także wykazywali nerwowość. Oni dobrze wiedzieli, jak było.

– Włóczęga i Wilczarz się w grobach przewracają… – Warknął wściekły Wilk.

– Spokojnie chłopaki, wszyscy wiemy, że tak trzeba było – Szepnął zrezygnowany Zero. Podniósł na Jokera wzrok pełen winy.

Woliński się skrzywił. Jemu także to ciążyło, ale nie miał wtedy wyboru.

– Lepiej już stąd chodźmy.

Jako pierwszy odniósł tacę i wyszedł ze stołówki. Niedługo później wszyscy już siedzieli w sali kinowej, Irokez także. Joker powiódł wzrokiem po zebranych.

– Mówili na nas parszywa kompania… Pamiętacie?  Jeszcze w Afganie. Bo to my podejmowaliśmy się na ochotnika najgorszych zadań. A teraz proszę, znowu to samo, ale w mniejszym gronie.

Zebrani uśmiechnęli się do swoich wspomnień. Tak, każdy pamiętał te czasy. Teraz wspominali je dość beztrosko, chociaż wtedy często walczyli o życie własne i kolegów.

– Tsaaaa… „Parszywa kompania”… No nic, wracajmy do sprawy. Meldunki?

– Jest taki fajny zaułek zaraz przy zbrojowni. Narobimy rabanu, a od drugiej strony podlecą chłopaki. Ogłuszymy strażnika i broń nasza – Czepurny jako pierwszy zabrał głos – Pochowaliśmy też już trochę kamieni, ciężarków i innego szmelcu.

– Dobrze. Grizzly?

– Pancernik ciągle się waha, ale coś czuję, że pójdzie za nami. Hiszpan jest coś wkurwiony. Pozostali nadal stoją okrakiem nad naszym buntem.

Joker potarł brodę. Nie tego oczekiwał. Ludzie mogli mieć wątpliwości, ale że nawet teraz nie chcieli dołączyć? Coś musiało się cholernie zmienić. To już nie byli ci żołnierze, którzy bez namysłu skakali za nim w ogień.

– Halogen?

– Paralityk przysłał mi list, jakiś szyfr, czy co…

– Pokaż – Zero wyciągnął dłoń. Halogen podał mu kawałek zapisanego papieru.

– Za chwilę się tym zajmiesz – Machnął na niego Woliński – Powiedz mi najpierw, jaki masz pomysł w blokowaniu ich łączności. Mogą tu mieć jakieś zapasowe radio.

– Nawet jeśli, to mogę przekalibrować to, które jest, dodać kilka pierdół z okolicznej elektroniki, i będzie porządne zakłócanie.

– No dobra. Leszyj?

– Głównie karabiny szturmowe, kilka strzelb i pistoletów. Amunicji mało, sporo gumowej.

– Niedobrze… Może Paralityk nam podsunie jakieś wyposażenie. Irokez mówi, że w garażu są dwa Rosomaki. Nie na chodzie, ale on je pchnie w piętnaście minut.

Wszystkich zmroziła ta wiadomość.

– Joker… Nie dość, że w okolicy siedzi garnizon z wozami bojowymi, a może nawet i czołgami, to jeszcze pod stopami mamy Rosomaki, które mogą na nas wysłać? – Jęknął Azot.

– Spokojnie, słyszeliście, że Irokez da radę. A my tylko się postaramy, żeby dotrzeć tam przed strażnikami. No, to jak Zero? Masz już to?

– Pisze o jakichś bzdetach. Urodziny córki… Choroba matki… Nowe buty… – Zero czytał na głos urywki.

– Paralityk nie ma dzieci, a matka nie żyje już dziesięć lat – Podrapał się po głowie Halogen – Właśnie dlatego nic z tego nie rozumiem.

– Ha! Już wiem! Musiał coś wymyślić, żeby zwrócić waszą uwagę. A kilka błędów stylistycznych i gramatycznych zrobił, żeby ułożyć litery w pierwszej kolumnie. „S” zapisał podobnie do szóstki… – Zero jeździł palcem po kartce – Teraz „O”… „Bryg”… „Dest”…?

Wszyscy trawili nowe informacje. Halogen zastanawiał się głośno.  

– Sześć… „O” to tlen, chodzi o lotnictwo? Bryg to klasa okrętów, powszechna podczas złotego okresu piractwa na Karaibach. Ale od dawna się tych okrętów nie używa. Czyli co, jednak nie flota? A „Dest”? Mi przychodzi do głowy tylko „desant”.

– Flota odpada, poszła w drobny mak – Wzruszył ramionami Sum.

– Lotnictwo też nie, niewiele tego zostało po walkach – Lewy pokręcił głową.

– Szósta Brygada Powietrznodesantowa! – Azot zerwał się na równe nogi – Siedzą w Krakowie. A my jesteśmy pod Białą Podlaską. Coś daleko ale jakby tak zdobyli kilka transportowców…

– Znamy tam kogoś? – Joker się chwilę zastanawiał – Bo mi nikt nie przychodzi do głowy.

– Gladycz był z powietrzno-desantowej… – Nieśmiało wtrącił się Krzywy.

– Pewnie chcą go pomścić – Opuścił głowę Legionista. Bardzo lubił Gladycza, przyjął jego śmierć bardzo źle. Ale potem napędzał go czysta złość i sam przełamywał szyki wroga.

– Może. Dobrze, że mamy ich po swojej stronie. Halogen, napisz do Paralityka podobny list. Zapytaj, czy możemy zdobyć poparcie jakiejś OSR – Mariusz chwilę pomyślał – Na dzisiaj to chyba tyle. Szykować się już na poważnie, wszystkim dać ostateczny wybór. Nie możemy zwlekać, zbyt dużo już nas tu jest, strażnicy mogą coś podejrzewać.

Pożegnali się i wyszli z sali kinowej. Joker udał się na samotną przechadzkę po spacerniaku, ale już po chwili dogonił go Irokez. Przez dłuższy czas spacerowali w milczeniu.

– To powiesz mi – Odezwał się wreszcie Irokez – Co to za „Parszywa kompania”?

Joker uśmiechnął się pod nosem na wspominki.

– Najlepszy oddział, jaki wylądował w kontyngencie afgańskim – Odpowiedział zdecydowanie.

 

Rozdział IV – Parszywa kompania

 

– Na sam koniec naszej tury byliśmy już formalnym oddziałem. Niby zwierzchnictwo nadal było pod Pułkiem C ale przyjmowaliśmy rozkazy z samej góry. A nawet nie tyle rozkazy, co propozycje. I zawsze podejmowaliśmy się oferowanych zadań. Najgorsze, najcięższe, najbardziej niebezpieczne. Braliśmy wszystko to, czego nie chciał nikt inny. Dla draki, rozrywki. I żeby inni nie musieli ginąć. W pewnym momencie inni sądzili, że jesteśmy kompanią karną.

– Musiało być wesoło.

– I było. Mieliśmy największy luz spośród wszystkich jednostek. Nawet oddziały szturmowe nie miały takiego spokoju, jak my. Często rozpalaliśmy wielkie ognisko, na samym środku obozu. Oczywiście płomienie doprawialiśmy prochem z pestek, czasem nawet dodawaliśmy trochę termitu czy ładunków wybuchowych. Wiedziałeś, że C4 się pali ale nie wybucha?

– Szkoda, że mnie tam nie było – Skrzywił się Irokez. Woliński od razu spoważniał.

– Może to i wyglądało, jak jedna, wielka impreza. Ale to było piekło. Chłopki padali jak muchy, czasem nie mogliśmy odróżnić cywili od partyzantów. Nie raz lotnictwo czy artyleria myliły cele i ostrzeliwały wioski… Właśnie stąd nasza Parszywa kompania. Żeby inni nie musieli umierać za nas.

Zapadła między nimi chwila ciężkiej ciszy.

– Ilu…?

– Ilu zabiłem? Po dziesiątym przestałem liczyć.

– Ilu straciłeś…?

– Siedemnastu – Zaciął się Mariusz – Pamiętam każdego z nich. Twarz, imię, nazwisko, stopień i numer. Oraz moment śmierci. Zawsze paskudny, niespodziewany. I nie było w tym nic chwalebnego, jakkolwiek byśmy sobie nie wmawiali.

Joker nieco się zdziwił. Zawsze miał Irokeza za twardego, gruboskórnego chłopa. Przecież musiał mieć w sobie coś takiego, ksywa nigdy nie bierze się z kosmosu. A jednak teraz wyglądał na głęboko zamyślonego. O bezsensu wojny? Może.

– Ilu jeszcze zginie?

– Tutaj?

– Na wschodzie. Tam, gdzie NATO walczy z ruskimi.

– Nie wiem, Irokez. Ale jak się tam nie przejdziemy, to na pewno wielu. Zbyt wielu.

– Musimy stąd wyjść… – Szepnął młody pancerniak.

Wrócili razem na stołówkę i zajęli się oglądaniem telewizji. Oczywiście wiadomości, pełno doniesień z frontu wschodniego.

NATO zaczęło się cofać, zbliża się do granicy Polski. Joker się zdenerwował. Po tym wszystkim, po tym co musiał zrobić, by zachować suwerenność, by nie pozwolić Federacji przejść przez granicę – NATO ucieka, oddając im swoje ziemie i pozwalając na wejście oddziałów rosyjskich na tereny, o które dwa lata temu walczył.

Jako pierwsi dostali obiad, jako piersi go zjedli, i jako pierwsi poszli na boisko.

– A on? – Zapytał Irokez wskazując na Hiszpana siedzącego nieopodal.

– Nie. Jest na mnie strasznie wkurwiony. Ale to pewnie tylko płaszczyk, boi się rozlewy krwi, śmierci swoich ludzi. Rozumiem go.

– Poprze nas?

– Jak dojdzie do walk i zaczniemy ostro przegrywać to pewnie tak. Inaczej w to wątpię. A bez niego będzie nam ciężko wygrać.

Joker uniósł wzrok i pojrzał na gabinet naczelnika, stał przy oknie i patrzył prosto na niego. Woliński odwrócił się, dokładnie naprzeciwko była stołówka, też z dużym oknem. Mógł ich wszystkich oglądać przy każdym posiłku. O co mu teraz chodziło? Czemu patrzy prosto na Mariusza?

Odpowiedź przyszła szybko pod postacią dwóch strażników pod bronią.

– Naczelnik cię wzywa, Woliński.

– Po co?

– Idziemy.

– To idźcie – Wzruszył ramionami Joker.

– Przestań pierdolić. Idziesz z nami po dobroci, albo…

– Albo co?! – Krzyknął Mariusz, zwracając na siebie uwagę ludzi Hiszpana. Poderwał się na również nogi, zaraz za nim Irokez.

Strażnik wyciągnął pałkę policyjną, teleskopową. Rozłożył ją machając dłonią w dół. Facet był wysoki i nerwowy. „Kurczak”, no to się Wolińskiemu trafiło.

– Bo inaczej zaprowadzę cię do niego siłą.

Mierzyli się wrogimi spojrzeniami, drugi strażnik zdjął broń z ramienia. Ludzie Hiszpana zbliżyli się do nich, stanęli za plecami strażników. Irokez już był gotowy do bijatyki. Ale wtedy Woliński splunął pod nogi wartownika.

– To chodźmy, klawiszu.

Atmosfera była aż gęsta ale wszyscy odpuścili, Joker dobrowolnie dał się zaprowadzić do gabinetu naczelnika. Ten nadal stał przy oknie i spoglądał na spacerniak oraz boisko.

– Co ty kombinujesz?

– A o co pytasz?

Odwrócił się podenerwowany.

– Mógłbyś okazać odrobinę szacunku! Przyjęło się mówić per „pan”!

Woliński stał jak stał, splunąłby mu na ten cholerny, włochaty i czyściutki dywan. Ale strażnik za jego plecami pewnie przyłożyłby mu tą pałką.

– To co ty knujesz?! – Naczelnik uderzył pięścią w stół.

– Nic.

– Nie wierzę!

– A co miałbym kombinować? Armia mnie nie chce, kraj się mnie wstydzi, ludzie nienawidzą.

– Skończ pierdolić! Czytam pocztę do ciebie, i tych twoich gagatków! Sprawdzam listę widzeń! Przesłuchuję co raz każdego z osobna! Nikt się nie przyznaje, ale ty coś kręcisz!!!

Woliński nie odpowiedział jeszcze bardziej drażniąc tym naczelnika. 

– Nieeee…?! To nie! Ale jak się dowiem, to ja już się postaram o kolejne osiem lat dla ciebie i każdego z tych kanciarzy!

– To wszystko? Chciałem w kosza pograć.

– Wypierdalaj – Warknął naczelnik cały czerwony na twarzy ze złości. Jednocześnie skinął na swoich podwładnych.

Uszli raptem kilka kroków korytarzem, a Joker padł na kolana od ciosu rzeczoną pałką przez plecy. Kolejny był cios w brzuch desantowcem strażnika. Zamachnął się ręką, chcąc uchronić się od drugiego, ale jedynie zaczepił palcami o pasek strażnika. Potem nadszedł kolejny cios pałką, znowu na plecy. Jak już Woliński leżał na podłodze, to „Kurczak” nachylił się i trzy razy dał mu pięścią po zębach, Mariusz jednego wypluł mu na czubek jego buta.

Kazali mu wstać ale ten nie reagował. Więc złapali go pod pachy, zaciągnęli na spacerniak i rzucili na boisko. Tuż przed Hiszpanem i jego chłopakami grającymi w kosza.

Jeden z nich zaczął biec, w locie łapiąc kamień, ale zatrzymał się, gdy obaj wymierzyli w niego swoje Beryle. Rzucił kamień pod ich nogi i warknął coś, zapewne jakąś obelgę. Wartownicy powoli się wycofali, ciągle mierząc do zebranych.

– Było z nimi nie zadzierać – Hiszpan pochylił się nad Wolińskim i pomógł mu wstać.

– Może… A może mam to, czego chciałem… – Wypluł krew.

– To znaczy?

Pokazał mu krwawy uśmiech oraz klucze, które odebrał strażnikowi w czasie bicia. Hiszpan pokręcił głową.

– Doigrasz się w końcu, Joker. Wiecznie prowadzisz jakieś gierki.

Teraz Mariusz spoważniał.

– Widziałeś do czego jest zdolny naczelnik. Zapewne właśnie na nas patrzy. Strzel mnie po głowie i odejdź coś krzycząc ale obiecaj, że nas wspomożesz. Potrzebujemy cię.

Hiszpan dał mu po łbie i krzyknął, że jest idiotą. Ale zaraz potem szepnął.

– Nie mogę… – I odszedł na blok.

 

Rozdział V – Błędy dufności

 

– Czemu się poddałeś? Mogliśmy im z łatwością skopać tyłki! – Gorączkował się Irokez przy stole podczas obiadu.

– A otóż dlatego, mój drogi chłopcze, że myślę strategicznie, a nie tylko taktycznie.

– To znaczy?

– Hiszpan wszystko widział. A poza tym… – Pokazał wszystkim przy stole pęk kluczy – Mam to.

Wszyscy spojrzeli na jego trofeum ze zdziwieniem.

– Jak tyś to zrobił?! – Wykrzyknęli niemal chórem.

– Kiedy człowieka zaślepia furia, skupia się tylko na zadawaniu ciosów. Właśnie dlatego szkolono nas na  zimnych zabójców. Ale mamy problem.

– Jaki? – Halogen zmrużył oczy, wyczuwając już coś niedobrego.

– Naczelnik się domyśla. Musimy przyspieszyć akcję.

– Nie jesteśmy jeszcze gotowi, wielu się waha, nie mamy sprzętu…

– Trudno. Ogłoś wszystkim. Za pół godziny zbieramy się w sali kinowej. Niech przyjdą też tymczasowi dowódcy poszczególnych grup. Musimy obgadać plany.

Pozostałym przy stole było to nie w smak. Grizzly siedział cicho, jakby znudzony. Halogen zapewne już rozplanowywał, co zrobić na ostatnią chwilę. Garmata grzebał widelcem w talerzu, Wilk zacisnął pięść tak, jakby trzymał w dłoni broń. Legionista nie zdradzał żadnych emocji, Azot wydawał się rozgorączkowany a Krzywy jak zwykle miał ironiczny uśmiech na ustach. Lewy patrzył przenikliwie na Jokera, ale się nie odzywał, za to Sum wyglądał, jakby chciał go zbesztać. Zero, nienawykły do wojskowych akcji, wydawał się nawet nieco wystraszony ale zdeterminowany. Leszy zachowywał pozorny spokój, ale też było widać po nim zdenerwowanie. Tylko Czepurny wydawał się zadowolony, a Irokez wręcz nie mógł usiedzieć na miejscu.

Nowa „Parszywa kompania” Jokera. Oby skończyło się inaczej, niż w Afganie.

Jednak miał rację, Sum w końcu się odezwał.

– Wiem, że młodzi w gorącej wodzie kompani a ja gówno wiem, bo jestem z marynarki. Ale chyba nie jesteśmy jeszcze gotowi, zbyt wiele ryzykujemy.

– Ma rację – Po chwili poprał go Lewy –Nie wiem, czy chociaż połowa pierdla się stawi za nami. A mamy tylko pałki przeciw karabinom szturmowym.

– Wiem, jak to wygląda – Uspokoił ich Mariusz – Ale liczy się też element zaskoczenia. A strażnik w każdej chwili może się zorientować, że zgubił klucze. I co wtedy?

Ten argument do nich trafił. Dokończyli jeść w mieszanych nastrojach.

Zebrali się w sali kinowej, tak jak ustalili. Zjawili się wszyscy oraz kolejnych ośmiu, którzy mieli pokierować pozostałymi akcjami.

– Słuchajcie panowie – Pierwszy zabrał głos Joker – Jest nas mało, więc musimy zrobić to szybko, niespodziewanie i bardzo agresywnie. Starajcie się nie zabijać, jeńcy mogą się nam przydać. Tak jak było mówione wcześniej, zamieszanie przy pokoju łączności i zbrojowni. Oddział Leszego zabiera pukawki, drugi osłania Zero przy ich radiostacji. Następny przebija się do ich garażu i osłania Irokeza przy naprawianiu Rosomaków. Na razie nadążacie?

Wszyscy skinęli twierdząco głowami.

– Tutaj musimy uderzyć jednocześnie. Pozostałe oddziały będą rozsypane po wszystkich blokach i będą opóźniać ewentualne działania strażników. Postaracie sie też wciągnąć w to wszystkich tych, którzy nadal będą stać okoniem.

– Jak to zrobić? – Zapytał jeden z nowych.

– Groźba, prośba, przekupstwo, rób co chcesz. Oby skutecznie.

– Tak jest.

– No to dalej. Zanim jednak się tym zajmiemy, to trzeba odwrócić uwagę strażników, jakaś mała dywersja. Pomysły?

– Bójka na boisku – Bez zastanowienia powiedział Azot.

– Dobra, zgadam się z Hiszpanem, i tak mam obity ryj. Legionista, będziesz nas osłaniać. Wszyscy już dostali rozpiski patroli?

Odpowiedziało mu twierdzące mruknięcie zebranych.

– Klucze będą nam potrzebne jednocześnie, w nocy postaramy się zrobić jakieś kopie. Uderzamy zaraz po śniadaniu, czekajcie na syreny alarmowe. Pięć minut od ich włączenia i wkraczacie, mimo wszystko nie chcę mieć połamanych jeszcze kilku żeber. Zastrzeżenia?

Jokerowi odpowiedziała cisza.

– Sugestie, propozycje, wątpliwości?

Ponownie cisza, na twarzach wszystkich malowała się determinacja.

– Więc jesteście wolni. Irokez, Leszy, Zero, Azot i Krzywy. Zostańcie, dam wam klucze.

Szybko ściągnął z kółka klucze, żeby każdy miał po jednym.

– Po kolacji postarajcie się zwinąć łyżki, widelce, noże, cokolwiek. Potem w nocy jakoś je powycinajcie, żeby dało radę otworzyć zamki.

– Tak jest.

– Rozejść się.

Wyszli wszyscy, udając jakieś ważne sprawy do załatwienia. Joker wraz z Halogenem weszli na stołówkę i dołączyli do grupki grających w karty. Tak im zleciało do kolacji, potem szybko rozeszli się do cel i zaczęli kopiować klucze. Do późna w nocy każdy wykonał swoje zadanie.

Potem na stołówce podczas śniadania niepostrzeżenie wymienili się podróbkami, by każdy miał chociaż jedną. Nie wiedzieli, który klucz co otwiera, a nie mieli czasu na bieganie w tę i nazad po ten jeden właściwy.

W powietrzu czuło się to napięcie. Joker został na sali ostatni, aż strażnicy musieli go wyganiać. Chciał dać ludziom jak najwięcej czasu na przygotowanie. Potem ruszył na spacerniak. Halogen chyłkiem podał mu gazrurkę i kij od szczotki, które Woliński schował pod ubraniem.

Wszedł na boisko starając się całym sobą emanować chęć bijatyki.

– Hiszpan!!! – Krzyknął tak głośno, by strażnicy na murach na pewno zwrócili na niego uwagę – Cho no tu!

Żołnierz podejrzliwie spojrzał na niego ale jednak podszedł.

– Czego znowu chcesz, Joker?

– Dam ci w pysk a ty się rzuć na mnie, postaraj się jednak nie poobijać mnie za bardzo – Szepnął.

– Co? – Hiszpan uniósł brwi.

– Bydle bez honoru! – Joker zamarkował cios pięścią w twarz podporucznika ale minął ją o włos, nie chcąc rzeczywiście go pobić. Ten instynktownie szarpnął się do tyłu, jednak zbyt mocno, stracił równowagę i upadł. Był zły i już miał się rzucić na Jokera z pięściami, jednak w końcu zrozumiał.

Skoczył, łapiąc Wolińskiego w pół. Tym razem to Mariusz leżał, Hiszpan siedział na nim okrakiem i udawał, że bije go pięściami po twarzy. Żołnierze zbili się w krąg wokół nich ale zaraz połapali się w sytuacji.

Joker odepchnął „napastnika” i zaraz obaj stali. Kręcili się w kółko próbując wyczuć wroga, w końcu były podpułkownik ruszył i zatrzymał pięść kilka milimetrów przed brzuchem żołnierza.

Wtedy zawyły syreny i strzał ostrzegawczy poszybował w niebo. Obaj natychmiast przestali, tłum się rozstąpił, na spacerniak wybiegło dwóch strażników z bronią gotową do strzału, kolejnych czterech stało na murach. Jeden był na wieży, z jakimś karabinem snajperskim.

To wszystko Joker uchwycił w ułamkach sekund.

– Wy dwaj, idziecie do karceru! – Ryknął jeden z nadbiegających.

– Nie byłbym tego taki pewien… – Mruknął Mariusz.

– Bo co?

– Bo to! – Wyszarpnął zza ubrania improwizowaną broń, kij rzucił Hiszpanowi. On sam, z gazrurką w dłoniach, skoczył na strażnika stojącego bliżej niego. Ewidentnie zaskoczony, cofnął się o krok, dając Jokerowi idealną okazje. Z zamachu uderzył go w skroń, facet stracił przytomność nim upadł na ziemię.

Padły pierwsze strzały, jeszcze z gumowych kul, ktoś z tłumu stojących przy nich krzyknął z bólu. Syreny wciąż wyły, od półtorej minuty. Joker się obejrzał, Hiszpan właśnie pałował leżącego wartownika.

Już po chwili spod murów wybiegli chłopaki z Legionistą niosąc stoły i krzesła. Zasłonili po części obecnych i wszyscy pod ostrzałem wbiegli na blok mający przejście do zbrojowni i garażu. Kilku niosło nieprzytomnych strażników.

– Niezły pomysł! – Joker klepnął Legionistę w plecy.

– Nie bez powodu jestem „Legionistą”.

– A to nie przez tamtą wspólną akcję z Legią Cudzoziemską?

– Jeden pies, co teraz?

– Zabarykadujcie się tutaj, ja idę dalej. Hiszpan – Podporucznik patrzył na niego z niechęcią, czuł się oszukany i wykorzystany – Rób, co uważasz za słuszne. Ale zaraz przeładują na ostrą amunicję. A bez ciebie padnie więcej trupów, niżbym chciał.

Syrena wyła już cztery minuty. Joker pobiegł do w stronę zbrojowni licząc, że jeszcze zdąży. Na odchodne rzucił do swoich ludzi.

– Panowie, właśnie zaczął się bunt!

 

Rozdział VI – Powstanie upadłych

 

Dotarł zbyt późno, dwóch strażników przed drzwiami leżało już dwóch związanych, kolejny z paskudną raną brzucha leżał przy półce z Berylami, chyba chciał jednego złapać i strzelić do więźniów. Nie zdążył, ktoś mu wbił nóż zaraz pod mostkiem, aż do rękojeści.

– Tylko oni? – Joker jeszcze raz popatrzył na klawiszy.

– Reszta pewnie grzeje tyłki na murach albo w pomieszczeniach socjalnych.

Woliński szybko ocenił stan zbrojowni. Beryle, kilka sztuk M16 i AK-74. Do tego Mossberg 500 w kilku egzemplarzach. Były też kamizelki i kaski.

Joker narzucił na siebie lekką kamizelkę, wcześniej zrywając z niej napis „Służba więzienna”, złapał Beryla, napchał kieszenie czterema magazynkami i już rzucił się do biegu w stronę centrali łączności.

– Rozdajcie broń! – Powiedział jeszcze Leszemu – Najpierw Legioniście, on nam pilnuje tyłów, potem reszta!

Dalej sytuacja przedstawiała się nieco gorzej. Dwóch ludzi Azota nie żyło, pięciu strażników także. Azot i Zero grzebali się w sprzęcie, dwóch gości z obstawy zasłaniało okna meblami.

– Co jest?

– Nie dali się, musieliśmy zabić wszystkich – Westchnął Azot – Teraz nie mamy ich kodów, trzeba łamać zabezpieczenia.

– Zostaw to, Zero coś wykombinuje. Ty zajmij sie tym zagłuszaczem.

– A… Jasne… – Jakby sobie dopiero teraz przypomniał, ale nadal klepał w klawisze.

– Azot!

– Dobra, już… – Przekręcił oczami i zaczął rozdłubywać komputery i zwykłe radio, które jeszcze przed chwilą grało jakieś szlagiery. Joker ich zostawił, przebiegł obok zbrojowni, gdzie większość jego rebeliantów miała już broń, i skierował się do drzwi.

– Legionista, masz kogoś wolnego? – Woliński kucnął obok barykady i oddział dwa kontrolne strzały w wieżę po przeciwległej stronie. Pomogło, snajper na chwilę przerwał i tak niecelny ogień.

– Ze dwóch gości może bym znalazł, a co?

– Podrzuć ich do łącznościowców. Irokez już wszedł?

– Tak, od razu poleciał do garażu, nawet na obstawę nie czekał.

Mariusz kiwnął głową, i rzucił się na złamanie karku do podziemi.

Irokez, i jeszcze jeden wojak, bili się na gołe pięści. Irokez chyba stracił już ze dwa zęby. Wystarczyło tylko szczęknięcie zamka, żeby wszyscy przerwali.

Widok Jokera z bronią w rękach sprawił, że strażnicy się usunęli i podnieśli ręce. Żołnierz ich związał, a Irokez spojrzał urażony na Wolińskiego.

– Dałbym sobie radę z oboma naraz!

– Jasne, jasne. Zacznij grzebać w silnikach, potrzebujemy tych pudeł.

– Obu? – Zdziwił się młody mechanik.

– A co się dziwisz? Przecież nie będziemy strzelać do klawiszy, woda wystarczy.

– To po co drugi? – Zmrużył oczy Irokez.

– Bo jak oni zaczną strzelać, to nie będziemy mieli wyjścia.

Pancerniak tylko wzruszył ramionami, ale zaraz wlazł do Rosomaka z armatką wodną.

– Te, klawisze! – Mariusz warknął na strażników – Idziemy.

Lufą wskazał im schody, wartownicy posłusznie weszli na górę. Joker zostawił ich pod czujnym okiem jednego z chłopaków Legionisty, i polecił mu zabrać wszystkich jeńców do jednego pokoju. Sam wrócił się do zbrojowni.

– Chłopaki, mamy jakieś ładunki wybuchowe?

– Nie – Pokręcił głową Leszy.

– A jakiś młot?

– Też nie.

– Trzeba by się przebić na sąsiedni blok, tam gdzie stołówka.

– Rozwalić przejście Rosomakiem – Wzruszył ramionami Leszy.

– Który nie jest na chodzie.

– A co, twój chłoptaś nie daje rady? – Złośliwie uśmiechnął się były obrońca Olsztyna.

– Ten chłoptaś, jak się wyraziłeś, dopiero zaczął naprawiać KTO, bo wcześniej bił się na gołe pieści z dwoma wartownikami.

Leszy otworzył usta po same kolana, ale się nie odezwał.

– To jak, masz pomysły?

– Ym… N-nie…

– To coś wykombinuj, jak puszczą na nas szturm to buncie.

Jakby na potwierdzenie słów Jokera, pod budynkiem coś wybuchło. Wiedziony złym przeczuciem Woliński odbył kolejną rundkę do garażu.

Jedna ze ścian została wysadzona, pięciu strażników zza resztek murów strzelało do trzech ludzi Legionisty schowanych za Rosomakiem z wieżyczką.  Szósty strażnik leżał metr od przejścia, z paskudną raną postrzałową brzucha, właśnie się wykrwawiał w jękach. 

Joker dopadł tego z armatką, i wszedł do środka.

– Gotowy?!

– Jeszcze chwila, spokojnie, zrobi się.

– Armatka działa?!

– Jak podepniesz wąż do tyłu fury, to powinna ci puścić wodę. Bo co?

Bez odpowiedzi Joker wysunął się z transportera i obrzucił garaż wzrokiem. Oczywiście hydrantu brak, o granacie zaczepnym nawet nie miał co marzyć. Wsunął się do drugiego Rosomaka i z nadzieją spojrzał do środka.

Przeoczony pocisk odłamkowy trzydzieści milimetrów leżał pod fotelem kierowcy, jeden jedyny. Woliński go załadował i zaczął ręcznie obracać wieżyczkę w stronę wyrwy.

Jak na komendę strzały się skończyły. Jeszcze chwili posiedzieli w ciszy, aż jedne z odważniejszych zbliżył się do dziury. Nic się nie stało. Potem tam wszedł, i po chwili wyszedł machając ręką.

– Nie ma ich! – Krzyknął do reszty.

Woliński wyszedł i skinął na niego.

– Ty idziesz ze mną, reszta pilnować dziury i głównej bramy.

Weszli do wyrwy w murze. Wyglądało jak dość sporych rozmiarów tunel wentylacyjny. A może specjalnie zrobili takie przejście, jakby przewidzieli bunt?

Szli dalej ostrożnie i uważnie patrzyli pod nogi, potem w kucki i dłonią badali podłoże przed sobą. Obyło się bez potykaczy czy min. Podłoga była wylana dość nierówno, zaczęła się kruszyć. Po zbliżeniu się do drzwi, położyli się i dopiero potem je otworzyli.

Oczekiwali strzałów na wysokości co najmniej kolan. Zamiast tego usłyszeli niski głos.

– Co tak długo?

Podnieśli się i zobaczyli przed sobą Pancernika, za jego plecami stało kilku jego ludzi i trzymali związanych strażników.

– Pancernik. Postanowiłeś dołączyć do zabawy? – Rozmasował plecy Woliński.

– Miałem wybór? – Krzywo uśmiechnął się Pancernik.

– Zawsze mogłeś nas wszystkich olać.

– I mieć na sumieniu śmierć samego Jokera, pewnie.

Woliński wzruszył ramionami. Obrzucił wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowali. Była to stróżówka na bloku leżącym przeciwlegle do tego ze zbrojownią i pokojem łączności. Czyli zostały mu już tylko stołówka i koszary. Z tymi ostatnimi będzie najtrudniej, klawisze się zadekują i będą czekać na wybawienie.

– Czyli nam pomożesz?

Były chorąży tylko zasalutował, nawet porządnie jak na takie warunki.

– Przejdź dołem, dostaniecie trochę zabawek, zamawiajcie na rachunek klawiszy. Potem wracaj, szturmujemy stołówkę.

Kilkanaście minut później już nowy oddział na niego czekał przy drzwiach do bloku obok.

– Legionista coś mówił?

– Żebym mu zostawił kilku ludzi.

– I zrobiłeś to?

Pancernik kiwnął głową.

– To weź połowę ludzi i uderzysz z tamtego skrzydła, weźmiemy ich w kleszcze. Równo za siedem minut wywalaj drzwi z kopa.

Rozbiegli się po obu skrzydłach, i równo siedem minut później, Joker wyrzucił drzwi z zawiasów solidnym kopnięciem. Od razu skoczył w bok i przeturlał się za ławkę.

Spodziewana seria nie nadeszła. Wychylił głowę, ludzie Pancernika już rozbiegali się po sali. Na stołówce nikogo nie było. Za to od strony kuchni dobiegło kilka strzałów. Po kilku metrach biegu przez rzędy stołów, dotarł do wejścia na zaplecze.

Raptem jeden wartownik, strzelał z Glocka do powoli wsypujących się na salę więźniów.

– Łapska w górę.

Ale klawisz był tak głupi, że zamiast posłuchać Jokera, odwrócił się do niego z bronią w wyciągniętej ręce. Woliński zareagował instynktownie, pociągnął za spust. Z kilku metrów dzielącego Jokera stojącego przy drzwiach do strażnika stojącego w drugich drzwiach, nie mógł chybić.

Ale i zbyt dobrze strzelić też nie chciał.

Jednak ręką się omsknęła, zamiast w ramię, wartownik otrzymał postrzał w szyję. Zanim zdążyli do niego podbiec i spróbować ratować, on już stracił co najmniej dwa litry krwi.

– I na co ci to było, idioto…? – Joker złapał za ranę, kula przeszła na wylot, zahaczyła o tętnicę.

Ten tylko coś zabulgotał w odpowiedzi. Spojrzał Mariuszowi prosto w oczy, z żalem. Potem zwiotczał. Woliński ciężko westchnął, wytarł ręce o jego mundur i zamknął mu oczy. Odwrócił się do Pancernika i jego ludzi.

– No co się tak gapicie? Zabrać trupa na zewnątrz, niech sobie go zabierają. Umocnijcie pozycję, ja idę do Legionisty.

Ludzie chorążego na twarzach mieli zmęczenie sytuacją, może nawet pogardę wobec Jokera. Ale ten ich tak zostawił, najpierw walka, potem ocenianie poczynań. Ruszył do swoich podwładnych, jedynych osób, którym mógł zaufać.

Legionista wystawił tylko małą straż przy barykadzie, sam siedział naprzeciw niej i palił papierosa.

– Jakie straty?

– Nasze czy wroga?

– Legionista…

– Dobra, dobra… – Potarł oczy i rzucił peta w kąt – Ogółem osiemnastu od nas zabitych, pięciu rannych. Od strażników ciężko było mi liczyć, mieli dwóch snajperów i odstrzeliwali nas jak kaczki.

– Ilu?

– Liczę, że do dziesięciu nieżywych, może z trzech rannych.

Mariusz na szybko przeliczył w głowie.

– Czyli pozbyliśmy się ponad połowy obsady pierdla, nieźle. Sądzisz, że zaryzykują atak?

– Raczej nie, szczególnie jak teraz Halogen poszedł…

Joker wszedł mu w słowo.

– Gdzie on jest? – Racja, od początku buntu nie widział Halogena. Musiał teraz odstawiać jakiś numer.

– No właśnie mówię. Wspominał, że ma jakiś sposób na wykurzenie ich z koszar.

– Ja pierdolę… – Westchnął Woliński – Obstaw ludźmi wszystkie okna, idę strzelić Halogena przez łeb, zanim rzeczywiście coś odwali.

Mariusz poprawił pas nośny broni i przeszedł do zbrojowni.

– Leszy, masz tu amunicję do Rosomaków?

– Te trzydziestki?

– Jakbyś zgadł.

– Jedno pudło odłamkowych, a co?

– Poślij kogoś do garażu – Nie czekając na odpowiedź, skierował się do Zero – I jak chłopaki, zagłuszacie?

– I to jeszcze jak! – Jednocześnie wykrzyczeli Zero i Azot.

– Tak trzymać. Mam nadzieję, że aktywowaliście automatyczne zamykanie bram wjazdowych?

– Idioci sami to zrobili, my tylko to podtrzymujemy.

Joker na to liczył, strażnicy sami się uwięzili. I nie mogli posłać gońca po pomoc.

Do koszar było tylko jedno wejście, właśnie z tego bloku. Ale zamykane na kartę, bez ładunków wybuchowych nie wedrą się tam. I jak Joker zakładał, Halogen właśnie grzebał się tam z kilkoma chłopakami.

– Halogen, chyba mnie kurwica weźmie… Na co ty tu paluchy pchasz?

– Mówię ci, dwa ruchy, i to otwieramy!

– A potem co, RKM walący nam od świtu do nocy?

Halogen znieruchomiał. Zamrugał kilka razy i spojrzał na Jokera.

– W sumie… W sumie racja.

– Pewnie, że racja. Wiedziałem, że coś tu śmierdzi, jak ani razu cię na korytarzach nie widziałem.

– To co teraz?

– Jak tu już jesteś, to pilnuj drzwi. Ja się może jakoś dobiorę do nich od dziedzińca i… – Wywód Jokera przerwał wybuch pod nimi, w garażu – Żeby chociaż raz plan się powiódł… – Pacnął się w czoło, skinął na Halogena i razem zbiegli do Irokeza.

Jeszcze unosił się dym, pancerniak wypalił z działka Rosomaka do bramy otwartej na oścież.

– Irokez, co jest?!

– Obeszli blokadę i otworzyli mi drzwi! No, musiałem wypalić do nich!

– Nie mamy amunicji!!!

– Walić amunicję, efekt psychologiczny – Rzucił dość beztrosko, odpalił silnik i zaczął się wytaczać na pochylnię.

– Irokez, do kurwy nędzy, stój!!!

Chłopak posłusznie zatrzymał KTO, Joker się do niego wsunął i krzyknął do Halogena.

– Leć po Krzywego i amunicję od Leszego, bo zaraz zwariuję.

Już po chwili byli w komplecie i z pestkami na pokładzie.

– Jak ja dawno tym nie jeździłem… – Beztrosko uśmiechnął się Irokez, miażdżąc kołami trupa strażnika leżącego na samym środku.

Przeładowali działko, Jokera zasiadł na wieży. Pochylnia miała ostry zakręt a potem rozwidlenie na zewnętrzny mur i dziedziniec.

-Kurwa, nic nie widać… – Splunął Irokez, oczywiście sobie na buta – Joker, weź no popatrz, żebym ściany nie zahaczył.

Nie mając wyjścia, Woliński otworzył właz, mocno przechylił się i spojrzał w prawo, na wylot do dziedzińca.

– Prawa wolna!

– Lewą się wyklepie… – Mruknął Krzywy trzymając w dłoni spust działka.

Irokez oczywiście przetarł cały bok Rosomaka, na koniec zawadzając tylnym kołem. Wściekle ryknął silnik, kiedy na niskim biegu Irokez wdepnął gaz do dechy, i ścianka działowa po chwili się zawaliła.

Była to akurat oddzielenie garażu od bloku sypialnianego, Pancernik miał wielce zdumioną minę.

Wytoczyli się wreszcie na środek dziedzińca, bokiem do gabinetu naczelnika. Joker zasiadł za działkiem i obrócił lufę prosto na szyby jego okien. Widział przez celownik mieszankę złości i zdziwienia na twarzy naczelnika, który ciągle bezczelnie stał w oknie sądząc, że więźniowie nie odważą się strzelać do niego.

 

Rozdział VII – Ssak przeciw kwarcowi

 

– Dajcie mi radio.

Ktoś podał mu mikrofon.

– Azot, przerzuć mnie do pokoju naczelnika.

– Się robi – I już po chwili dało się słyszeć charakterystyczne piknięcie.

Joker otworzył właz, równie bezczelnie jak naczelnik usiadł na wieży, i patrząc w okna, zaczął mówić do radia.

– Naczelniku, masz wybór. Ocalisz życie swoje, i swoich ludzi, albo zginiesz tu i teraz.

Chwilę mierzyli się wrogimi spojrzeniami. W końcu naczelnik wziął swoje radio, i wciąż stojąc przy oknie, zaczął mówić.

– Nie mogę cie wypuścić. Jesteś zbrodniarzem wojennym, mordercą. Nawet jeśli musiałbym poświęcić życie wszystkich mieszkańców Białej Podlaskiej to nie wypuszczę cię stąd.

Nastąpiła patowa sytuacja. Joker obstawiał trzy skrzydła ale wyjście znajdowało się w jedynym, którego nie zaatakował. Jeszcze.

– Myślisz, że blefuję? Jak będę musiał, to wyprowadzę stąd swoich ludzi po waszych trupach.

– Myślę, że o ile z wielkim trudem odpaliłeś tego Rosomaka, to nawet nie miałeś czym go załadować.

Ewidentna prowokacja. Ale Joker się jej poddał, efekt psychologiczny też robi swoje. Nachylił się do włazu i krzyknął do Krzywego.

– Opuść lufę na parter i walnij z odłamkowego.

Już po chwili drzwi i spory kawałek ściany odpadły od budynku. Krzywy przeładował i znowu podniósł lufę, jeszcze ostentacyjnie wyrzucając łuskę przez górny właz KTO.

Naczelnik poczerwieniał na twarzy, odwrócił się i najprawdopodobniej coś gniewnie wykrzykiwał do swoich ludzi. Zapewne o pozostawieniu amunicji do Rosomaka na wierzchu w zbrojowni.

– Dobra, Woliński – Specjalni nie używał jego stopnia, o ksywie już nie wspominając – Masz trochę zabawek i pestek. Ale co z tego? Zaraz ci się to wszystko skończy, zjedzie dywizja pancerna i będzie po imprezie. Poddaj się, to może uda mi się wam załatwić łagodniejsze wyroki.

– Nie, naczelniku. Tak nie będzie. Otwieraj bramę dobrowolnie. Inaczej sami ją otworzymy, nie szczędząc nikogo.

W tym momencie szyba pękła na tysiące kawałków, sypiąc ostre odłamki wprost na Wolińskiego. Zaraz za nimi poleciała duża butelka whisky z wetkniętą do niej płonącą szmatą. Rozbiła się trochę za plecami Mariusza, ale płonący alkohol wlał się do wieży. Krzywy ryknął z bólu i instynktownie zacisnął pięść, przypadkowo nacisnął na spust.

Joker jak w spowolnionym tempie spoglądał na płomień ognia wypełzający z lufy, zaraz potem wybił się z niego trzydziestomilimetrowy pocisk, mknący w pierwsze piętro bloku koszar. Odłamkowy trafił w sufit mniej więcej na środku pomieszczenia, odłamki musiały zasypać całe pomieszczenie. Do tego coś się zapaliło, pewnie już kolejne szykowane Mołotowy.

Kilka gardeł zawyło boleśnie, ktoś cały w płomieniach przemknął przed oknem i rzucił się ku schodom, inna osoba wypadła i uderzyła o górę pancerza Rosomaka.

Mariusz aż wstał, oglądając to oniemiały. Teraz wszelkie jego szanse na odkupienie win, i załatwienie honorowego zwolnienia ze służby z pełnymi przywilejami, legło w gruzach.

W całym bloku wybuchła panika, strażnicy nie zwracając uwagi na możliwy ostrzał, starali się gasić gabinet naczelnika. Woliński opuścił wzrok, na płytach pancerza leżał trup naczelnika z paskudnymi ranami po odłamkach. Krew powoli spływała między blachami i kapała na koła.

Przetarł twarz i zajrzał do kadłuba.

– Krzywy, Irokez, Halogen, cali jesteście?

Odpowiedziało mu niewyraźne mruknięcie, Krzywy został pozbawiony włosów i już widać było solidne poparzenia twarzy. Reszty załogi nie dostrzegł.

– Jak powiem, to taranuj wejście.

– Joker, coś ty, tym? Rosomak się przywali, weźmy tego z armatką.

– Nie ma czasu, szykuj się, Irokez.

Wsunął się do wieży, zepchnął Irokeza w dalszą część kadłuba i głośno gwiżdżąc przez palce, zamachał do barykady Legionisty. Jak tylko zobaczył, że barykada jest po części rozebrana i kilka osób już wybiega, schował się całkiem i ryknął na całe gardło.

– Teraz!

Potężny silnik o mocy prawie pięciuset koni mechaniczny wściekle zawył. Irokez szybko puścił sprzęgło, koła chwilę łapały przyczepność przy gazie wdepniętym do deski, i jak nagle Rosomak się zerwał, to przebił resztki murów, będących kiedyś przy drzwiach, rozbił kolejne trzy ścianki działowe, i zatrzymał się dopiero w połowie czwartej.

Mariusz zdążył kilak razy uderzyć głową o wnętrze wieżyczki, i raczej się wyczołgał, niż wyszedł. Już tylko wyćwiczonym ruchem nie zapomniał zabrać ze sobą broni, opadł na podłogę zasłaną odłamkami cegieł, i próbował dojść do siebie.

Halogen, Irokez i Krzywy wyszli w podobnym stanie. Dobrze, że zaraz nadbiegł Legionista ze swoimi chłopaki i ich odciągnęli za bok KTO.

– To była jazda, chłopaki. No mówię wam! Lepszej akcji w życiu nie widziałem! Co, Hiszpan? – śmiał się głośno Legionista. Na te słowa Joker od razu doszedł do siebie.

– Hiszpan? A co ty tu robisz?

Ten przez chwilę nie odpowiadał. Ale jak już otworzył usta, to jego głoś był niski, grobowy i wypełniony nienawiścią.

– Zastrzelili ośmiu moich ludzi. Nie mieli broni, poddali się, ręce unieśli w powietrze. A oni wykonali na nich egzekucję – Mocniej zacisnął dłonie na swoim Berylu, aż mu pobielały knykcie – Chciałbym dostać naczelnika w swoje łapska.

– No niestety, resztki naczelnika są gdzieś przy naszym dostojnym wyłomie – Joker kiwnął głową na wejście.

– Widziałem. Dobrze mu tak. Ale dowódcą koszar ja się zajmę. Osobiście – Ostatnie słowo mocno podkreślił cedząc je przez zęby.

Mieli już wchodzić na schody prowadzące, między innymi, do gabinetu naczelnika, będące po drugiej stronie Rosomaka, kiedy po pancerzu przeszła długa seria z RKM’u.

– Skąd oni mają takie bydle?! – Joker próbował przekrzyczeć huk strzałów.

– Pewnie z koszar, nieprzepisowo trzymane! Bydlaki jedne! – Zaśmiał się Irokez, wychylił i puścił serię na cały magazynek w schody, ogień nie celowany rozorał przy okazji ściany dookoła. Ale poskutkowało, strzelec się na chwilę schował.

– A jebać!!!

Krzywy, wyglądający teraz jak jakiś demon, pozbawiony włosów, z oparzeniami twarzy, przypalonym mundurem i skórą odchodzącą całymi płatami, skoczył na schody, zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać.

Dało się widzieć jak w coś kopnął, potem doszedł ich uszu jakiś jęk. Krzywy puścił trzy krótkie serie na szczyt schodów i pobiegł wyżej.

Wszyscy rzucili się zaraz za nim, pokonali półpiętro i wbiegli na korytarz pierwszego. Rozdzielał się na prawo, do pomieszczeń socjalnych strażników, drzwi z przodu zapewne prowadziły do księgowości, i na lewo, do pokoju naczelnika. Stamtąd dobiegła kolejna seria, tym razem na cały magazynek, ale z jakiegoś mniejszego kalibru.

Joker, oczekując najgorszego, puścił się biegiem właśnie tam.

Wpadł do zrujnowanego pokoju naczelnika, Krzywy leżał w wielkiej kałuży krwi, w klatce piersiowej miał dwadzieścia ran wlotowych. Nad nim stał jakiś strażnik, w pośpiechu próbował przeładować Glocka 18, pełny automat. Zdążył jeszcze z przerażeniem spojrzeć na Jokera, potem leżał przy Krzywym z trzema kulami 5,56x45 mm w brzuchu.

Nadbiegli pozostali i zatrzymali się w progu. Wszystkich przejęła groza. Krzywy, najbardziej lubiany chłopak całej armii, zginął na miejscu, pewnie jeszcze zanim dotknął podłogi.

– Mówiłem ci – Hiszpan podszedł i położył dłoń na ramieniu Wolińskiego – Mówiłem, tylko ty nie chciałeś słuchać.

– Rozumiem. Teraz już rozumiem. Rozumiem doskonale – Grobowym głosem odpowiedział Mariusz. Bardzo mocno zacisnął dłonie na broni, aż zatrzeszczały łączenia. Musi sobie doliczyć kolejnego przyjaciela do rachunku.

– Chodź, nie ma co tu tak sterczeć – Hiszpan odciągnął go na bok. Ludzie się rozeszli po bloku dobijając ostatnie ogniska oporu.

We dwóch usiedli pod ścianą, naprzeciwko rozbitego okna.

– Wielu już straciłeś?

– Osiemnastu. Osiemnaście moich porażek życiowych. Osiemnaście dowodów, że jestem beznadziejnym dowódcą.

– Kiedyś artyleria na moich oczach rozwaliła połowę mojej kompanii, którą dowodziłem. Wiem, jak to jest. Nie możesz się załamać, kontynuujemy akcję i ruszamy dalej, na front. Tak?

Joker ciężko westchnął, potarł twarz. Miał już serdecznie dość tego wszystkiego, tej śmierci, która zbierała swoje krwawe żniwo, kiedy zawsze on pojawiła się w okolicy. Nagle go olśniło.

– Afganistan?

– Co?

– Ta połowa kompanii. To było w Afganie?

– Tak, kilku narwańców wysadziło ich maszyny. Uratowali nas w ostatniej chwili. Czemu pytasz?

– Bo znam tych narwańców – Joker uśmiechnąłby się do swoich myśli, gdyby nie śmierć kolejnego z jego towarzyszy.

– No nie gadaj… Wy?!

– Ano my, ocaliliśmy ci tyłek.

Hiszpan z niedowierzaniem pokręcił głową. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy weszło czterech jego ludzi, i bardziej targali, niż prowadzili jakiegoś strażnika.

– Podporuczniku, mamy go.

– Dowódca koszar – Hiszpan szepnął groźnie – Dawać go tu!

Pchnęli go tak, że upadł na kolana. Ale strażnik zaraz się podniósł, i spojrzał dumnie na wszystkich skazanych, nawet wyniośle.

– I co? Zabijesz mnie? To nic nie zmieni, twoi ludzie umierali jak psy.

W ręce podporucznika błysnął nóż, nie wiadomo skąd wyciągnięty. Kilka razy uderzył nim w brzuch dowódcy, w jelita. Ten z krzykiem znowu opadł na kolana. Hiszpan, napędzany nienawiścią, zaciągnął go do okna, i z niego wyrzucił.

Klawisz spadł z pierwszego piętra wprost na beton. Jeszcze oddychał, słychać było charkot. Podporucznik spokojnie usiadł na krawędzi, zdjął z pleców broń i zaczął strzelać. Po dwie kule na każdą kończynę. Potem jeszcze po jednej, i znowu. Aż został mu ostatni pocisk.

Popatrzył jeszcze chwilę, potem wymierzył i dokończył strzałem w głowę.

– Hiszpan… – Joker przyglądał się temu ze zgrozą.

– Zamknij się!

Nadal wściekły wyszedł z pokoju, zaraz za nim, po chwili wahania, poszli jego ludzie.

– Powariujemy tu wszyscy… – Szepnął do siebie Joker, i sam się udał na dół. Zaraz podbiegł do niego Halogen, ironicznie, w swoim stylu, zasalutował.

– Melduje, panie podpułkowniku, że więzienie jest nasze!

– Spocznij. Ilu jeńców?

– Mamy dziewięciu.

– A nasi?

– Dwa plutony zdolnych do walki.

Woliński pokiwał głową.

– Zbierz wszystko, co tylko się przyda, zaraz się stąd zmywamy.

Zostawił wszystko na jego głowie, sam poszedł szukać Irokeza.

Oczywiście znalazł go w garażu, dłubał trochę przy silniku.

– I jak?

– Napełniłem zbiorniki, możemy ugasić kilkanaście pożarów z tej armatki. Albo rozgonić jakieś demonstracje, zależy co wolisz.

– Co z drugim Rosmakiem?

– Nie ruszy, już próbowałem. Jeszcze może wezmę go na hol, muszę tylko tu coś sprawdzić… – Chwilę podłubał w silniku – No dobra, powinien jeździć. Chociaż czasem się krztusi, przydałaby się renowacja.

– Na razie operujemy na tym, co mamy.

Wiedli razem do KTO, wyjechali i już po chwili wyciągnęli z gruzów Rosomaka z trzydziestką na wieżyczce.

– No i cały misterny plan poszedł w pizdu! –Irokez ze złością kopnął w oponę. Lufa transportera była przekrzywiona niemal pod kątem prostym, już do niczego się nie nadawała.

– Przynajmniej będzie jeździć. Halogen! – Krzyknął w stronę bloku koszar – Zbiórka i odjazd!

Z trudem upakowali się, wraz z rannymi, do Rosomaków, i na górny pancerz, wraz ze związanymi jeńcami. Wyglądali jak typowy pociąg w Indiach. Joker został na wieży KTO z przekrzywioną lufą.

 

Rozdział VIII – „Twardziele”

 

Ledwo wyjechali kilometr za bramę, a zatrzymał ich PT-91 „Twardy” ustawiony na środku drogi. Oba Rosomaki się zatrzymały obok siebie, ale co one mogły zrobić? Niezdolna do strzału trzydziestka i armatka wodna.

– Zero, kurwa, co to ma być?! Miałeś ich blokować! – Ryknął Woliński do wnętrza pojazdu.

– I blokowałem. Ale tylko radio, może któryś miał komórkę i numer do dowódcy dywizji?

Joker wstał i pomachał do czołgu. Otworzył się właz, ktoś powoli się z niego wysunął w pobrudzonym kombinezonie czołgistów. W dłoni trzymał Beryla. Podniósł obie ręce wysoko nad głowę, jak w geście zwycięstwa.

Joker się przyjrzał, i aż zaniemówił. Na czołgu stał…

– Paralityk! Chłopie, mało się nie zesraliśmy! – Woliński zeskoczył z KTO i ruszył do zaparkowanego czołgu. Paralityk także zeskoczył, i wyszedł mu naprzeciw. Padli sobie w ramiona, po przyjacielsku poklepali się po plecach.

– Nie widziałem cię od Afganu! Co się z tobą działo?

– Odwiesiłem giwerę na kołek i próbowałem żyć normalnie. Ale jak cię przyskrzynili, to zaczęło się źle dziać. Wiedziałem, że coś odwalisz. Musiałbym cię nie znać. Więc wróciłem do munduru i załatwiłem całą dywizję pancerną pod twoje rozkazy.

– No ładnie… – Joker podrapał się po brodzie. Na drodze, w polu dookoła, i pewnie jeszcze gdzieś z tyłu, rzeczywiście stała cała dywizja pancerna. – A co tam pisałeś o tej powietrzno-desantowej?

– Są z nami. Reszta nie chce mieć z tobą nic wspólnego, lub o niczym nie wiedzą. Nie wszystkich udało mi się wybadać. Ale przez ten twój rajd… W armii nie pozostał praktycznie nikt, kto by cię pamiętał. Nikt nie chce się oddać pod twoje rozkazy. Ledwo przekonałem pancerniaków i spadochroniarzy.

Mariusz się zamyślił, rozważał kilka opcji.

– No więc? Jaki jest plan? – Paralityk miał na mundurze chorążego, pewnie awans. Ale i tak mu ufał, już tylko jemu mógł spośród całej regularnej armii.

– Jedziemy na front, może dotrzemy do Pitera. Tym razem władze muszą pozostać przy życiu.

– To raczej oczywiste. Ale co, jak poza ruskimi, zaczną do nas strzelać swoi?

– Zrobimy co się da, żeby nie zaczęli – Twardo powiedział Mariusz.

– Dobra, dobra. Ale nie przebijemy się przez front z takimi siłami. Wcale nie zniszczyłeś trzonu ich armii dwa lata temu. To był sprzęt przestarzały, przeznaczony do demilitaryzacji.

– A wojsko?

Chorąży spuścił głowę, chwilę milczał.

– Żadne wojsko. Wszyscy byli skazańcami. Dostali wybór, ciężkie roboty do końca życia, lub walka. Upadły wcale nie wrócił do armii, dostał taki sam wybór, i z niego skorzystał. To wszystko była mistyfikacja. Odwrócenie uwagi od prawdziwej siły ich armii.

Jokerowi aż odebrało mowę.

– Skąd… Skąd o tym wiesz? – Ledwo wydukał.

– Udało mi się dotrzeć do ich dokumentów, szczególnie, że po akcji Zero ruscy nie zabezpieczyli wszystkich rejonów. Przykro mi Joker, oszukali nas wszystkich.

Woliński aż złapał się za głowę. Wystawili ich. Sprowokowali atak, a potem pozbyli się balastu, żeby móc wyprowadzić prawdziwe uderzenie. To dlatego front NATO zaczął sie cofać.

– Joker…? – Paralityk przyglądał mu się z niepokojem – Co teraz zamierzasz zrobić?

Mariusz spojrzał na niego tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Poruszał ustami, aż w końcu się odezwał.

– Zaatakować. Uderzymy, odciążymy oddziały NATO’wskie i wyprowadzimy kontrnatarcie. Jak rozbijemy ich iglicę, to pewnie zmusimy ich do kapitulacji.

– Sądzisz, że to będzie takie proste? Wszyscy mają cię za renegata.

– I dlatego muszę wszystkim pokazać, że wcale tak nie jest.  Pakuj się do Rosomaka, ja wejdę do tego Twardego.

Zamienili się miejscami w pojazdach, i zaraz ruszyli. Z każdą chwilą oddalali się od więzienia. I z każdą chwilą Joker się uspokajał. Przechodziły wszelkie emocje, została już tylko chłodna kalkulacja. Ktoś będzie musiał odpowiedzieć za wszystkie upokorzenia, które spotkały jego ludzi.

– Gdzie trwają najcięższe walki? – Zapiął hełmofon i rzucił na radio.

– W Ukrainie, wschodnie prowincje są za ruskimi, zachodnie za nami. Dla nas to tylko kolejna kampania, oni mają tam brutalną wojnę domową – Zdał relację Paralityk.

– No to tam jedziemy.

– Kowel to nasza baza przerzutowa, kolumną doczołgamy się tam w góra cztery godziny. Potem bezpośrednio na front w linii Dniepru, od Prypeci do Krzemieńczuk, rzeka odbija a linia idzie dalej na południe, do Krzywego Rogu i Chersoń.

– A najcięższy odcinek?

– Krzemieńczuk, Chrominy mosty przed kolejnymi falami ruskich. Coś za bardzo chcą je zdobyć, mimo, że na południu wszystkie należą do nich.

Mariusz  chwilę się zastanowił.

– Sam nie wiem… Takie coś ma sens tylko jak chce się wyprowadzić ofensywę na całej długości frontu. Mogliby zrobić coś takiego?

– Tak, jeśli Białoruś ściągnie oddziały z granic i puści ich przez swoje południowe tereny, wtedy wzięliby nas w kleszcze, i… O kurwa… Joker, masz rację!

Chwilę jechali w milczeniu, każdy trawił o na swój sposób.

– Jeśli mogę się wtrącić – W głośnikach zabrzmiał głos Irokeza – To w takim stanie daleko się nie zatoczymy, jak nas spotka jakiś patrol to będziemy strzelać do swoich. Co wtedy?

– Spokojnie panowie, oficjalnie dywizja jest pode mną – Uspokoił ich Paralityk – Przynajmniej odkąd nasz wspaniały dowódca dostał kulkę od snajpera, bo uznał, że może się wozić na wieżyczce jak Rommel w Afryce. A ja byłem najstarszy stopniem, niestety.

– Ale papiery w porządku? Masz rozkazy prowadzące nas na Krzemieńczuk?

– Mieliśmy się toczyć na Prypeć, ale będziemy ściemniać, że oddziały na mostach potrzebowały kawałka blachy do osłony, czy coś…

Następne pięćdziesiąt kilometrów pokonali w milczeniu, każdy myśląc o nadchodzących wydarzeniach.

– Szkoda, że Krzywy nie żyje… – Westchnął Halogen.

– Mi też go brakuje – Joker zagryzł wargi.

– Zawsze miał żart na podorędziu. Podróż by szybciej minęła.

– Chłopaki, nie łamcie się – Zwykle milczący Grizzly wtrącił się do rozmowy – Jakoś to będzie, a naszych pochowamy wkrótce z honorami.

– Oby tak było – Odezwali się jednocześnie Joker i Halogen.

Znowu dłuższa przerwa, słychać było tylko warkot potężnych silników. W końcu odezwał się Wilk.

– Chłopaki, przypomnijcie mi, jaka była standardowa procedura po wdepnięciu na minę? – Stary kawał Parszywej kompanii.

– No cóż, przepisy mówią, że najpierw wylatujemy w powietrze na kilka metrów, a następnie bardzo szybko rozdzielamy się na szerokim obszarze – Rzucił Garmata.

To nie to samo, co z Krzywym. On zawsze potrafił rozładować atmosferę, chłopaki teraz wprowadzili tylko chwilowe rozluźnienie.

Tak się przekomarzając dotarli na granicę, gdzie spotkali pierwszy patrol. Dawna granica była dobrze wzmocniona, na przedzie jechały Rosomaki. Z tego, który miał przekrzywioną lufę, wyszedł Paralityk, chwilę porozmawiał z żołnierzami, i po chwili ruszyli dalej.

Droga im się strasznie dłużyła, o ile bunt w więzieniu trwał góra dwie godziny, zaraz po śniadaniu o siódmej, tak teraz nie byli nawet w jednej trzeciej drogi, a zbliżało się południe. Czołgi należało transportować pociągami, bo za dużo palą, ale w obecnej sytuacji nie maja wyjścia.

– Dowódco, trzeba będzie zaraz zatankować, nie mamy dodatkowych zbiorników. A i po okolicy się też kręciliśmy – Odezwał się kierowca czołgu Jokera, jechali jako trzeci, zaraz po dwóch KTO na przedzie.

– Paralityk, słyszałeś?

– Słyszałem, słyszałem. Jak dobrze pójdzie, to do Kowel dotoczymy się na oparach, innego wyjścia nie ma, po drodze nie zatankujemy.

Nie mając innego wyjścia, jechali dalej. Niemalże w ciszy bojowej, od czasu do czasu ktoś rzucał jakimś raportem sytuacyjnym, czy tandetnym żartem. Ale im bliżej frontu, tym mniej chciało się rozmawiać.

Pod wieczór byli już u celu, zatrzymali się na obrzeżu bazy wojskowej i rozłożyli małym obozem. Joker, Halogen, Hiszpan, Pancernik i Paralityk stanęli na uboczu, jak pojazdy jeszcze się ustawiały do parkowania.

– Paralityk, pognaj swoich ludzi do zaopatrzenia, skoro świt ruszamy dalej – Rozkazał Woliński.

– Jasne. A co zrobicie ze swoimi rannymi?

– Zostawimy ich tutaj, chyba nie mamy innego wyjścia, co panowie? – Powiódł wzrokiem po pozostałym, z oporem, ale potwierdzili skinieniem głowy – To jaki będziemy mieć stan osobowy?

– Może pluton, coś pod czterdziestu chłopa – Rzucił ponuro Halogen.

– Im dalej, tym nas mniej… – Warknął Hiszpan.

Joker podrapał się po brodzie.

– No i dobra, jakoś to będzie. Zorganizujcie coś do żarcia. I zapasy wszystkiego. Sprawdźcie też, czy da się coś zrobić z tą lufą od Rosomaka. A klawiszy zmusić do pomocy.

Wszyscy rozeszli się do swoich zadań, a Woliński skierował się do obu KTO. Patrzył, jak wnoszą rannych. Wojna pochłonęła już zbyt wiele ofiar, w przeciągu tych dwóch lat miał na rękach krew wielu żołnierzy. Jeszcze więcej straconych żyć kłębiło się w jego sumieniu.

Dobrych trzydziestu ludzi z obrażeniami różnego stopnia. Cześć z nich będzie musiał zabrać ze sobą, teraz potrzebna mu była każda para rąk. Szczególnie, że wieść o ucieczce Parszywej kompanii pewnie się już rozeszła.

Joker poszedł do magazynu, ukradkiem zmienił swoje ubrania więźnia na mundur, prawdziwy. Do tego kamizelka kuloodporna, porządna. Dobrze wrócić w stare szmaty, były już nieodzowną częścią jego charakteru. Zbyt długo by żołnierzem.

Wrócił się do czołgów i zastanawiał się, co zrobić ze swoim czasem wolnym.

– Trzymaj – Halogen podał mu MRE.

– Poważnie? Nie było nic innego?

– Może i było, ale trzeba by się bratać z innymi oddziałami. A im mniej nas widać, tym lepiej dla powodzenia naszej misji.

Mariusz z ciężkim westchnieniem wziął swoją kolację i machnął na przyjaciela. Ustawili się między czołgami, rozpalili ognisko. Niedługo później przyszli Grizzly, Halogen, Garmata, Wilk, Legionista, Azot, Lewy, Sum, Zero i Leszy. Wszyscy zasiedli do wspólnego ognia, w milczeniu jedli swoje racje.

– A tak właściwie to gdzie jest Czepurny? – Dopiero teraz Jokerowi przypomniał się chłopak, który bardzo im pomógł w organizacji buntu.

– Jak to? To nie wiesz? – Zdziwił się Legionista.

– No nie, a o czym mam wiedzieć?

– Czepurny… Zabił go snajper. Osłonił mnie własnym ciałem, gdyby nie on, to miałbym czaszkę przewentylowaną na wylot.

Kolejny. Wszyscy ginęli jak muchy.

– A więc pomścimy jego śmierć – Powiedział twardo Mariusz. Odpowiedziały mu pomruki zgromadzonych – Panowie, najważniejsze to teraz trzymać się razem. Zero, Sum, Lewy, przykro mi, ale musicie złapać za giwery, i ruszyć z nami w bój. Ramię w ramię.

– Jak już się przebijemy przez ten most w Krzemieńczuk, to co potem? Kolejny rajd w głąb Rosji? – Zapytał Wilk.

Joker wyciągnął z kieszeni mapę znalezioną w czołgu.

– Liczę na trasę Połtawa i Woroneż. Idąc taką linią, w końcu trafimy na wysunięty sztab operacyjny.

– A potem? – Wilk nie odpuszczał.

– A potem na wschód od Moskwy, może przez Smoleńsk, do Pitera.

– Myślisz, że tam dojedziemy?

– Oczywiście, że nie – W spokoju poskładał mapę i schował ją do kieszeni – Ale wedrzemy się na tyle głęboko, żeby narobić takiego burdelu, że kacapy ściągną jakieś oddziały z frontu. Wtedy NATO zrobi skok, i może oni zbliżą się do Pitera.

– A jak nas oleją?

Nastała długa chwila milczenia, wszyscy czekali na słowa Wolińskiego. Ten tylko wzruszył ramionami.

– Wtedy umrzemy zachowując swój honor.

Dalsza rozmowa już się nie kleiła. Żołnierze szybko zjedli swoje porcje i rozeszli się do spania. Joker długo nie mógł usnąć.

 

A gdy już to się stało, Gladycz częstował go papierosem. Mariusz wziął, odpalił, chwile stali obok siebie w milczeniu, i spoglądali na ruiny jakiegoś miasta, zapewne były to Suwałki.

– Masz już tylko dni.

– A co potem?

– A potem się spotkamy – Gladycz nie okazywał emocji. Nigdy tego nie robił. Rozmowy z nim zawsze wyglądały jak sprawozdania.

– To była moja wina.

– Owszem.

– Wybacz mi, Gladycz.

– Już to zrobiłem – Odwrócił do niego głowę. A właściwie to, co z niej zostało. Prawa połowa była pozbawiona skóry i mięśni, została tylko goła kość. Lewa nosiła ślady oparzeń termicznych. A oczy wwiercały się w Jokera.

 

Wtedy się obudził. Gwałtownie się podnosząc, uderzył głową o sufit Rosomaka. Rozmasował bolące czoło i wywlókł się z pojazdu.

Był pierwszy, który tak wcześnie wstał. Słońce ledwo oświetlało okolicę, tylko wystawione warty jeszcze czuwały. Uznając, że nie ma po co marnować czasu, zaczął wszystkich budzić. Niespełna pół godziny później, cały oddział, włącznie z czołgistami, był gotowy do drogi.

– Czyli co, ruszamy? – Zapytał Woliński.

– Em… A gdzie Irokez? – Zapytał Azot.

Wszyscy spojrzeli po sobie. Rzeczywiście, nigdzie go nie było. Czyli nie spał w żadnym czołgu, ktoś by go obudził.

– Normalnie jak za szeregowca… – Westchnął Joker masując nasadę nosa – Przygotować się, poszukam go.

No i go znalazł kilkanaście minut później. Spał spokojnie wciśnięty pod podwozie czołgu, musiał przeleźć przez właz desantowy. Nieźle się przy tym nagimnastykował, nie ma co.

Joker wszedł do kadłuba, położył się na podłodze tuż przy włazie, i wyciągając ręce, zaczął szarpać Irokeza.

– Chłopie, wstawaj, czas jechać.

Ten dalej spał, jakby nic się nie działo.

– Irokez, nie wygłupiaj się, nie mamy czasu.

Nadal brak reakcji. Mariusz się zirytował, potrząsnął go mocniej i ryknął.

– Żołnierzu, wstawaj, gdzie są kluczyki do czołgu?! – I dopiero to poskutkowało.

– O kurwa! Kluczyki!!! – Zerwał się z miejsca, i oczywiście uderzył o dolny pancerz czołgu.  Zaraz znowu padł na ziemię, tym razem ocucony i trzymający się za bolącą głowę – Joker… Co ja ci zrobiłem…?

– Wstawaj, za chwilę ruszamy, wszyscy czekają już tylko na ciebie.

Irokez oczywiście sypnął wiązanką przekleństw, ale posłusznie wygramolił się spod czołgu i wyszedł na zbiórkę. Wszyscy byli już gotowi do drogi, czekali w pojazdach. Ustawili się jak poprzednio i ruszyli prosto na Krzemieńczuk.

Cały dzień drogi, dotarli na przedmieścia dopiero wieczorem, gdzie już rozbili obóz, żeby nie pchać się na widok. Po drodze napotkali na kilka patroli, wszystkie dały się nabrać, poza jednym, francuskim. Całe szczęście, że wtedy nad nimi, na niskim pułapie, przeleciały dwa MiG’i. Patrol zaaferował się, bojąc się o wykrycie takiej kolumny, i puścił ich dalej wolno.

Oddział był już potwornie zmęczony ciągłą podróżą, kanały radiowe co raz donosiły o poszukiwaniach Jokera. Osoba, która wskaże, lub złapie, Wolińskiego miała być nawet zwolniony z walk frontowych.

Wszyscy padli niemal tam, gdzie stali. Tylko Joker został na warcie, i tak nie miał ochoty na spanie. Złapało go już nad ranem, jednak obudził się raptem piętnaście minut później, Gladycz zdążył tylko paskudnie się uśmiechnąć do niego.

Pospieszne śniadanie, szybki apel i rozejście się do maszyn. Czołgi znowu ciągnęły na resztkach, w samym mieście pobrali zaopatrzenie, część musieli brać na lewo, handlując bronią i fantami zdobytymi na strażnikach więziennych. Zaopatrzeniowcy NATO mieli wszystko, nie każdy zarekwirowany sprzęt odsyłali na tyły.

Ruszyli dalej na wschód, zatrzymali się tylko przed mostem, czekając na potwierdzenie możliwości przeprawy. Radio wciąż milczało jak zaklęte, czołgi jeszcze stały schowane za okolicznymi blokami.

I wtedy nadeszła salwa artyleryjska, jeszcze wstrzeliwali się w cel, większość przeszła bokiem. Potem zawaliło się kilka budynków. Wśród strażników mostu zapanował mały chaos, rzucili się do wcześniej przygotowanej pozycji umocnionej.

Krótki ostrzał się skończył, zaraz potem z rykiem silnika przez most przeskoczył BRDM-2, wystrzelił zaporowym na przeciwną stronę mostu. I dojechał może do połowy, potem celny strzał z pobliskiego działa przeciwpancernego przebiła go na wylot.

Radio oszalało.

– Co oni odwalają?! Przecież wiedzieli o dziale!

– Próbują nas?

– Sokole Oko, Sokole Oko, gdzie są bandyci?

– Melduję, bandyci są na przeciwległym brzegu, zaraz ruszą do ataku.

– Złodziejaszek 3, Złodziejaszek 3, tutaj Zakapturzony 1. Oddział Zakapturzonych jest na pozycji, czekamy na rozkaz.

– Tu Złodziejaszek 3, czekać na rozkaz, oddział Złodziejaszków przyjmie na siebie pierwszą falę!

Wokół drogi prowadzącej do mostu zrobił się ruch, mnóstwo piechociarzy biegało we wszystkie strony, każdy coś niósł. Jedni granatniki przeciwpancerne, inni CKM’y, jeszcze inni donosili amunicję, a pozostali chyba ustawiali się na stanowiskach bojowych.

– Czekać – Rzucił Joker na kanał wewnętrzny, podejrzewał, że lokalny garnizon ma dobrze wypracowany plan.

I tak było, potem przejechały kolejne dwa transportery, jeden został rozbity, drugiemu udało się dotrzeć prawie na brzeg. A potem wybiegła piechota, całe mnóstwo. Było ich zapewne około pułku. Szaleńczy manewr, nawet jak na rosyjskie standardy.

A może kompania karna…?

Ukrywali się za wrakami pojazdów, korzystali także z lekkiego zamieszania spowodowanego ostrzałem baterii artyleryjskiej. Pierwsza seria z CKM’u raniła zaledwie kilku maruderów.

– Czekać… – Joker uspokajał rwących się do walki.

Zaczął się wreszcie ogień zaporowy, strzelano ze wszystkiego, co tylko garnizon miał. W ruch poszły też granaty ręczne, z wyrzutni granatników, oraz z moździerzy. Nie żałowano amunicji. A rosyjskie oddziały też nie oszczędzały, odpowiedziały równie zmasowanym, i zaskakująco celnym, ogniem na większość gniazd.

– Jeszcze chwila…!

Pierwsi żołnierze dobiegali już do ostatniego transportera, większość była w połowie mostu. Obrona nieco się załamała, a nie chcąc ryzykować wysadzenia mostu przez obrońców, Joker krzyknął.

– Teraz, jazda!

Silniki, cały czas na jałowym biegu, teraz zaryczały wściekle, szybko puszczane sprzęgła rwały maszyny do przodu, warkot zagłuszył na chwile strzały. I wprowadził wroga w osłupienie. Joker jechał w pierwszym czołgu, i widział wszystko doskonale.

„Twardy” taranował pierwszy wrak, kilku żołnierzy spadło do wody, jeden wpadł pod gąsienice. Rosjanie nie przewidzieli takiego samobójczego ataku, teraz w nieładzie rzucili się do ucieczki, nikt nawet nie próbował uszkodzić maszyn.

– Zakapturzony 1, Zakapturzony 1! Kolumna daje ci szansę, ognia!

– Przyjąłem Złodziejaszek 3, rozpoczynamy ostrzał.

Uciekające oddziały padły pod ogień wysuniętych oddziałów garnizonu, ukryci w roślinności na brzegu, spokojnie polewali ogniem całą długość mostu. Agresorzy instynktownie się cofnęli, wpadając na czołgi kolumny Jokera. Stamtąd też karabiny maszynowe strzelały do uciekających.

Biegając w obie strony, wielu ginęło od kul, część skakała do wody, gdzie ciężki ekwipunek ciągnął ich na dno. Ale cała masa ludzi zginęła w męczarniach pod gąsienicami, miażdżeni powoli przez kilkanaście ton polskiego odwetu.

Tak krwawej jatki Wolińskie nie widział nawet wtedy, w Afganie…

Potrząsnął głową, nie czas na wspomnienia, nienajlepsze zresztą. Na pełnym gazie kierowcy kolumny ruszyli zgodnie z wytyczoną trasą. Przez radio dolatywały okrzyki radości, triumfu, gratulacje. Potem zaciekawienie, na koniec strach.

Kolumna jechała niewiadomo gdzie, nie zgłosiła tego i teraz nie odpowiadała na wezwania. Garnizon na pewno przekazał już meldunek gdzie trzeba. Tylko czekać, aż „bohaterski” kontyngent NATO „wkroczy na pierwszej linii” do miast, zniszczonych przez kolejny rajd Mariusza.

 

Rozdział IX – Ramię w ramię, blacha w blachę

 

Połtawa stanęła przed nimi otworem.

Naprędce zorganizowany opór jedynie zarysował lakier na ich pancerzach, wjechali jak ksiądz mercedesem na plebanię.

Kilka kilometrów przed Charkowem naprzeciw nim stanęły cztery T-90. Czołg Jokera zdołał w ostatniej chwili dać ostro w prawo, drugi ostro w lewo. Zaraz potem kolumna szybko się rozproszyła i zmasowany ogień zniszczył pojazdy wroga. Przepłacili to jednak kilkoma uszkodzeniami i jedną straconą maszyną.

Wysłanie raptem czterech czołgów nie miało żadnego sensu. Może żeby ich spowolnić. Ale po co? Czyżby w Charkowie było coś ważnego?

Sztab.

Wolińskiemu aż zaświeciły oczy.

– Jazda! Nie zwracać uwagi na nic, musimy się natychmiast przebić do miasta! – Rzucił na wewnętrzną linię.

Pojazdy mknęły na najwyższym biegu, przedmieścia zostawili za sobą. Ale kiedy kończyły się już domki jednorodzinne, a zaczynały się bloki, pierwszy raz wpadli pod poważniejszy ogień wroga.

Kilka dział, trochę czołgów, i jeden niszczyciel ciągle przemykający między budynkami. Do tego łowcy czołgów z granatnikami i improwizowanymi ładunkami.

Rozdzielili się na trzy oddziały, pojechali osobnymi drogami, kierując się na centrum. Czołg jadący zaraz przed Mariuszem wybuchł już przy samym podejściu. Działonowy pierwszej maszyny oddał strzał, ale niszczyciela już nie było.

Potem sami zostali unieruchomieni przez granatnik uderzający prosto w gąsienice. Odgryzali się ogniem z PKT i NSW gęsto polewając okolicę. Działonowi przeładowali na burzące i część domów zaraz się posypała w gruzy, odkryli kilka gniazd dział przeciwpancernych, i szybko je unieszkodliwili. Piechota z Rosomaków także zaczęła przeczesywać teren. Na przedzie pogoniono byłych klawiszy, miny im zrzedły.

Joker zaryzykował i wyskoczył, żeby naciągnąć gąsienicę. Seria z karabinu szturmowego odbiła się od płyt na wieżyczce, ale Woliński już zbiegał i schował się po drugiej stronie maszyny. Obejrzał bok, na całe szczęście, zerwały się tylko teleskopy, wystarczyło dać nowy, i czołg pojedzie dalej. Strzelec pewnie strzelił odłamkowym.

Zaraz naprawił gąsienicę i wrócił do wieżyczki. Zostali w tyle, pozostałe pojazdy wolno, ale sukcesywnie, parły do przodu, strzelając gdzie popadnie. Nadgonili trochę puszczając silnik na pełną moc, ale jak się zbliżyli do końca kolumny, to pierwszy czołg wybuchł na minie, całkowicie tarasując przejazd.

– Co teraz robimy? – Zabrzmiało radio.

– Nie widzę, da radę jakoś bokiem? – Mariusz nawet nie próbował się wychylić przez górny właz.

– Pewnie i da. Chodzi mi o miny.

– Na podwórkach dookoła raczej ich nie dali.

Drugi czołg spróbował bokiem, rozjechał komuś grządki i jak już mijał wrak, to sam wybuchł.

– Yyyyym… Dobra, myliłem się… – Woliński na chwilę stracił głos –Pchnijcie wrak, może jego resztki osłonią przed następnymi minami.

Spróbowali, ale wrak nie chciał ruszyć. Dopiero jak dwie maszyny zaczęły napierać, to resztki PT-91 zaczęły powoli brnąć do przodu. I rzeczywiście, prowizorka poskutkowała. Kilka min zdetonowało, a potem przed dłuższy czas był spokój. Objechali bokiem i ruszyli dalej, w głąb miasta.

Przepłacili to kolejnymi stratami, jeszcze podczas pchania, kiedy w żółwim tempie, w kilkadziesiąt czołgów, przez pół godziny pokonywali stumetrowy odcinek prostego asfaltu. Ktoś wystrzelił z RPG-7, i tym razem weszło prosto w pancerz, załoga zginęła na miejscu.

Ogólnie rannych było bardzo mało, najwyraźniej dostali rozkaz, żeby zabijać od razu. Czegoś bronili, za wszelką cenę. I Joker był przekonany, iż tym czymś musiał być sztab. Z oficerami, dokumentami i kodami łączności.

Połączyli się kawałek dalej, jak już wjechali w same bloki.

– Co teraz, Joker? Gdzie jechać dokładnie? – Zapytał ktoś przez radio, zapewne gdzieś na samej szpicy, kiedy Woliński wlókł się z tyłu.

– Tam gdzie najczęściej będą do nas strzelać.

Posłuchali, i pchali się w największy ogień. Już teraz został z nich może pułk, z całej dywizji. Rosomak z armatką wodną także przepadł, niewiadomo co z piechotą.

Wciąż, metr za metrem, z uporem maniaka, posuwali się naprzód. Ogień wroga jedynie rozjuszał czołgistów, którzy już kompletnie przestali  oszczędzać amunicję. Jakikolwiek opór był powstrzymywany długą serią z WKM’ów i poprawką z głównego działa pociskiem odłamkowym.

Rosjanie, w akcie desperacji, wysadzili jeden z budynków, gruzy posypały się na przód kolumny, i pogrzebały pod sobą osiem maszyn. Załoga nie odpowiadała.

Nie mając wyjścia, zostawili ich tak, i przejechali bokiem. A wtedy to zauważyli. Tuż za zawalonym blokiem stał urząd miasta z wywieszoną flagą i ustawionymi workami z paskiem. Załoga się zmyła, pewnie już na samym początku. Nie było dział, piechota przestała strzelać. Chyba uznali, że Charków przepadł, i postanowili ratować własne życia.

Czołgi zaparkowały gdzie się dało, Mariusz wysiadł i ruszył do budynku. Zatrzymał go głos Paralityka, wychylił się z górnego włazu.

– Joker! Co teraz robimy?! – Próbował przekrzyczeć hałas silników Diesel’a.

Woliński nie zdążył odpowiedzieć. Chwilę potem wieżyczka wyskoczyła kilka metrów w powietrze, i upadła kawałek dalej, przygniotła Paralityka. Znowu. Kiedy Joker do niego podbiegł, stracił nadzieję. Paralityk tym razem nie leżał obok. Resztki czołgu całą masą przygniotły go. Wystawały tylko nogi.

To był niszczyciel, ten sam, który ich gnębił od samego wjazdu do miasta. Właśnie się wycofywał, kiedy niecelny strzał jednego Twardego rozbił się o budynek obok, a gruz przysypał kawałek górnego pancerza i gąsienice. Któryś z czołgistów podchwycił to, i wystrzelił w ten sam sposób. Chwile potem cała maszyna stała pod gruzami, a załogę wyciągnięto, pobito i związano.

Joker popatrzył na nich z nienawiścią, ledwo czterech ludzi narobiło takich szkód.

– Dokładnie przesłuchać, policzyć nasze maszyny. Rannych opatrzyć, przeszukać zwłoki, dokonać niezbędnych napraw.

I zostawił swoich ludzi sam na sam z jeńcami. Ale i rozkazami. W tym czasie wolał przeglądnąć papiery sztabu. Dołączył do niego Halogen.

– Co masz zamiar znaleźć?

– Plany ataku, stan osobowy lokalnych garnizonów, listy zaopatrzenia… – Wzruszył ramionami Mariusz.

– Czyli nie wiemy, czego tak na dobrą sprawę szukamy?

– Ani trochę.

Joker zajął się pomieszczeniami na parterze, Halogen wziął piętro.

Poza komputerami z niepotrzebny i śmieciowymi danymi nie znalazł nic ciekawego. Większość dokumentów to spisy ludności i inne sprawy miejskie, jeszcze zanim urząd został zajęty przez wojsko.

Ale Mariuszowi przypadkiem wpadła w ręce kartka, już miał ją odkładać i wyjść z budynku, gdy zobaczył nagłówek. „Operacja >Upadły front<”.

Zaczął szybko czytać. Słowa Paralityka tylko się potwierdziły. Więźniowie, kompanie karne oraz skazani na roboty w obozach, zostali przymuszeni do walk podczas przewrotu Jokera oraz początkowych fazach walk z NATO. Kilka oddziałów nadal walczyło na północy, ostatni z południa miał zająć most. Ten, który Woliński ocalił.

Zabijał kolejnych, którzy zostali wykorzystani i wrobieni. Zupełnie tak jak Parszywa kompania. Wszyscy byli jedynie marionetkami.

Przynajmniej Kreml już nie istnieje. Tego nie przewidzieli.

– Nic nie mam, sam syf i trochę przekrętów. A ty? – Halogen zszedł z góry – Joker, masz coś?

Mariusz ścisnął kartkę, aż zrobił dziury. Kampania przewidywała całkowite rozgrabienie a potem zniszczenie Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy, Polski i Niemiec, a na koniec przedłużanie walk w Francji, aż NATO zaproponuje rozejm.

Wyznaczono nawet listę, ilu mieszkańców w poszczególnych rejonach należy posądzić o partyzantkę i stracić ich publicznie.

– Hej, Joker! Śpisz na stojąco?!

– Patrz… – Ledwo wydukał ze złości i podał przyjacielowi kartkę.

Ten również wpadł w osłupienie. Wymienili ze sobą spojrzenia i jak oparzeni wybiegli z budynku. Zaczęli poganiać swoich ludzi, i pędem rzucili się w dalszą drogę, wprost do Biełgorodu.

Przecięli miasto, nawet nie zwracali uwagi na ogień zaczepny maruderów. Zaczęli się gubić między ruinami, musieli też kluczyć, wycofujące się oddziały wysadziły kilka budynków, żeby utrudnić dalszą drogę kolumnie Jokera.

Połączyli się na obwodnicy za miastem. Przez całą drogę nie napotykali oporu. Co mogła znaczyć tylko jedno, Biełgorod będzie miał sporą ochronę. Byli w połowie drogi, gdy złapali zasięg radia kontyngentu NATO.

– Potwierdzam, białoruska armia uderzyła od północy. Dążą do okrążenia jednostek w Ukrainie – Zdawał relację jakiś spokojny głos.

– Co takiego? Czyli mamy się spodziewać kontrataku Rosji? – Odezwał się ktoś zaaferowany, z szumami w tle.

– Nie, ktoś przetoczył się walcem pancernym, ruskie wycofały wszystkie jednostki, żeby ich nie narażać. Pewnie przyszykują gdzieś obronę.

– Przyjąłem, weźcie na siebie część ich ataku, ja postaram się pchnąć oddziały dalej na wschód, może ich przyszpilimy.

– Odmawiam – Znowu spokojny głos, pewnie jakiś sztabowiec, gryzipiórek – Potrzebujemy zrobić zamieszanie, żeby jednostki na północy mogły wejść głębiej.

– Co takiego?! Od miesiąca przyjmuję na siebie każdy atak, żeby potem móc odpowiedzieć zmasowanym atakiem, a wy nagle zmieniacie plany?!

– Taki jest plan połączonych sztabów operacji, ja tylko przekazuję wytyczne. Bez odbioru.

 Nastąpiła długa chwila ciszy. Potem radio wyłapało nadawanie krótkiego zasięgu.

– Powtarzam, wszystkie oddziału Grupy Armii Oprawca mają natychmiast przystąpić do ataku na wschód – Mówił ten sam głos, który wcześniej się wykłócał. Właśnie łamał rozkazy, postawił wszystko na jedną kartę. To się Jokerowi spodobało, chłopak miał potencjał, mógłby zostać dobrym dowódcą.

– Tu Szósta Powietrzno-desantowa, możemy dołączyć do ataku. Czy przyjęliście już kolumnę pancerną?

– Jakaś przejechała przez nasze pozycje nie oglądając się na nic.

– Potwierdzam, jesteśmy w drodze na Biełgorod – Woliński włączył się do rozmowy – Paralityk oczekuje na wasz zrzut za miastem, zaatakujemy od dwóch stron.

– Przyjąłem, będziemy za sześć godzin.

– Kto mówi?! – Znowu dowódca wojsk na południu.

– Dowódca kolumny pancernej, uratowaliśmy wam tyłki na moście w Krzemieńczuk.

– Tyle to wiem. Ale kim jesteś?

– Podpułkownik Joker, Parszywa kompania – Mariusz zagrał tak jak on, postawił wszystko na jedną kartę. I miał nadzieję, że chłopak okaże się rozsądny, potrzebował jego iglicy, żeby samemu spokojnie przypuścić atak.

– Jesteś ścigany.

– A ty złamałeś rozkazy. Potrzebujemy się nawzajem. Puść swoje oddziały, narobię trochę burdelu, jak będzie dobrze, to jednostki tyłowe zajmą się Białorusią, oddziały północne podejdą pod sam Petersburg a wy podejdziecie pod sam Woroneż.

– To jest plan… – Odezwał się po dłuższej chwili namysłu – Ale co będzie, jak się wyda?

– Mnie zastrzelą, ty dostaniesz piętnaście lat.

Znowu długa chwila ciszy.

– Ach, cholera, niech będzie. Ta wojna trwa już zbyt długo. Będziemy w Biełgorodzie najwcześniej za osiem godzin.

– Przyjąłem, bez odbioru.

Do miasta zostało im dobre pięć godzin, o ile utrzymają takie tempo. A nic nie wskazywało na to, że Rosjanie będą ich opóźniać. Pewnie „płomiennie” przywitają ich w samym mieście.

Do celu dotarli już pod wieczór. Z Rosomaka wyskoczyła załoga, mieli obejść pozycje i uderzyć od skrzydła, kiedy czołgi zaczną ostrzeliwać perymetr. Ustawili się półksiężycem i oczekiwali na potwierdzenie od Jokera, który tym razem wyszedł z czołgu.

– Czyli spadochroniarze będą za godzinę, a nasze tyły za trzy? – Szepnął Wilk.

– Coś takiego… – Mruknął Grizzly, który złapał się za PKT wymontowanego ze zniszczonego Twardego.

W milczeniu, w całkowitym mroku, szli od prawej strony do pierwszych zabudowań. Mieli tylko nadzieję, że wróg nie zdążył zaminować przedpola. Kilkanaście minut później byli już w ogródku jakiegoś domku jednorodzinnego.

Joker i kilka osób wbiegło do środka, pozostali zaczęli rozchodzić się po okolicy. W samym budynku zastali zdewastowane mieszkania, rosyjska armia pewnie już rozkradła wszystko, co tylko mogło się jej przydać.

Ustawili się w oknach pierwszego piętra, pozostali zajęli okoliczne domki i ruszyli na tyły wroga. Mieli stąd doskonały widok na linie okopów, barykad z gruzu czy naprędce poustawianych worków z piaskiem.

– Jesteśmy gotowi – Nadał ktoś przez radio.

– Więc nie ma co czekać… – Mruknął Joker i posłał serię na cały magazynek w kierunku jeden z barykad, spodziewając się, że tam jest stróżówka.

I nie pomylił się, zaraz ktoś boleśnie krzyknął. Pozostali jego ludzie od razu przykryli ogniem spodziewane punkty oporu. Odpowiedział im jedynie anemiczny ostrzał, większość kul przeszła górą. I wtedy ktoś z nich zrobił paskudny błąd. Wystrzelona raca poszybowała kilka metrów w górę i oświetliła jasnym światłem całą okolicę.

Do akcji włączyły się ocalałe PT-91, większość umocnień została momentalnie zniszczona, CKM’y pokładowe posyłały jedną serię za drugą, nikt nie żałował amunicji. W szeregach wroga zapanowała panika, lekka straż została całkowicie rozgromiona. Niedobitki uciekały korzystając z dogasającej rakiety.

Czołgi ruszyły w głąb miasta, piechota wyskoczyła z budynków i żabimi skokami, używając domków jako osłon, poruszała się coraz dalej. Opór nadal był słaby, żołnierze w koszarach zapewne próbowali naprędce się zorganizować.

I byłoby dobrze, gdyby już pierwszy większy blok nie został wysadzony. Typowe zagranie ruskich pogrzebało pod ruinami jeden czołg. Wszyscy musieli szukać obejścia, a oczywiście oba były już obstawione CKM’ami.

Czołgi szybko sobie z nimi poradziły, strzelając z głównego działa amunicją odłamkową, wyrywając w ścianach wielkie dziury. Dla nich nie była to żadna przeszkoda, tracili jednak cenne sekundy, które mogły przesądzić o zwycięstwie.

Wciąż natrafiali na słabe ogniska oporu, jednak im dalej, tym więcej budynków było wysadzanych. Jokerowi przypomniał się od razu Kaliningrad, gdzie niemal całe zachodnie i południowe dzielnice zostały zrównane z ziemią. Z ich winy.

Nie miał czasu na zastanawianie się, w biegu po raz kolejny przeładował broń. Ostatni magazynek, w Berylu zostało mu trzydziestu posłańców śmierci.

Szybko uznali, że nie ma co biec obok czołgów, szczególnie jak kolejny z nich został przysypany razem z kilkoma żołnierzami, którzy byli tuż obok niego. Teraz poruszali się przy samych ścianach budynków na równoległych ulicach, mając nadzieję, że jednak czołgi zwrócą na siebie całą uwagę wroga.

Woliński dosłownie w ostatniej chwili odbiegł od kolejnego bloku, gdy poprzedni został wysadzany. Kilka drobin gruzu uderzyło go w kark i plecy, ale jednak był cały. Uśmiechnął się pod nosem, jednak walki w ciemności wcale nie są takie złe. Oczywiście jeśli jesteś stroną atakującą.

Mina mu zrzedła, gdy się odwrócił. Za nim wcześniej biegło pięciu ludzi, w tym Garmata. Teraz za nim było tylko dwóch byłych więźniów, chyba od Hiszpana.

Później będzie czas na opłakiwanie poległych, zacisnął tylko zęby, zwarł się w sobie, i pognał dalej. Im bardziej zbliżali się do centrum, tym częściej odzywały się działa przeciwpancerne. Joker postanowił zaryzykować, wbiegł do klatki jednego z bloków.

W mieszkaniu na drugim piętrze dopadł do okna i czekał. Mrok nie ułatwiał mu zadania. Ale po chwili działo wystrzeliło znowu, płomień wylotowy na chwilę je oświetlił. To wystarczyło, Mariusz zapamiętał pozycję, i zaczął strzelać pojedynczymi, na razie dla odwrócenia uwagi. Potem dobiegł ktoś do niego i również włączył się do ostrzału.

Sprawę dokończył Twardy ze swoim PKT.

Woliński odszedł do okna i chciał biegiem ruszać dalej, chociaż płuca już nie dawały rady. Więc wlókł się powoli krok za krokiem. I chyba to go uratowało, po chwili przez okno wleciał granat z RPG-7 i zarzucił wnętrze odłamkami. Fala uderzeniowa rzuciła Wolińskim do łazienki, wszystko uderzyło w oba pokoje i przedpokój. Gdyby biegł, całość trafiłaby w niego.

Chwilę się zbierał, czekał aż wróci słuch i obraz przestanie falować. Potem wczołgał się do pokojów ale nawet nie musiał sprawdzać stanu swoich ludzi. Już z daleka było widać, że wzięli na siebie całość szrapneli, nawet pomimo tych ciemności.

Zszedł powoli niżej, walki przeniosły się dalej. Walec pancerny, chociaż powolny, to był niezwykle skuteczny. Mimo, że ponosili ogromne straty. Stanął w drzwiach klatki, i obserwował otoczenie, mając nadzieję, że wszyscy wrogowie zostali zepchnięci.

Obok przemknął Rosomak, Woliński już miał za nim pobiec, kiedy strzał z czegoś mocniejszego, chyba RPG-18, wbił się w sam przód maszyny. Ta od razu stanęła w płomieniach. Pierwszy zdołał wyjść Irokez, wysunął się z włazu dla kierowcy.

Strzelec musiał chować się w jednym ze zrujnowanych budynków, bo Irokeza zaraz uderzyła jakaś seria. Może z Wała, nie było słuchać wystrzałów, płomień wylotowy także nigdzie się nie pojawił. Zaraz po nim, z wieżyczki, wyskoczył Zero, który w locie otrzymał postrzał w bok.

Azot chyba chciał go przeczekać, ale ogień i dym wykurzyły także jego. Wyszedł tylnym włazem, ale zaraz i stamtąd musiał uciekać, coraz trudniej było wytrzymać w pobliżu płonącego KTO. Skierował się w stronę przeciwną do Wolińskiego. I już był przy klatce, jeszcze ostatnie dwa metry, i wbiegnie do bezpiecznego schronienia.

Kule rozorały mu nogi, Azot padł u drzwi wejściowych, krzycząc wniebogłosy. Rusek chyba liczył na to, że ktoś w okolicy przyjdzie mu pomóc, i sam wystawi się na ostrzał.

A może to nie był Wał tylko Wintoriez?

Joker patrzył na to wszystko w bezsilności. Mógł liczyć tylko na to, że strzelec w końcu się zdradzi, a Woliński go dopadnie.

I wtedy usłyszał osypujący się gruz na budynku przed tym, w którym właśnie był Mariusz. Czyżby strzelec zmieniał swoją pozycję? Szkoda, że Woliński nie miał przy sobie noktowizora, wtedy byłoby już załatwione.

Sam skorzystał z hałasu i podkradł się do ostatniej klatki bloku, przy którym był. Wszedł na ostatnie piętro i zaczął się wpatrywać w zrujnowaną ścianę boczną budynku przed sobą. Ale nic nie widział, żadnego ruchu, żadnych nietypowych kształtów.

– Ostatnie działo, dajcie tam jakieś światło… – Szepnął do swojego radia.

Najwyraźniej dział było jeszcze kilka, bo flara poszła sporo przed nim. Ale odblask wystarczył, cień ułożył się na tyle dziwne, że Joker uznał strzał jako warty ryzyka.

Wystrzelił kilka kul i zaraz się schował w oczekiwaniu na kontratak.

Nic się nie stało, kule nie zadzwoniły o mur ani nie wpadły do mieszkania. Czyżby jednak trafił? Sprawdził magazynek Beryla, pusto. Ostrożnie odciągnął zamek, ostatni pocisk.

Wychylił się ostrożnie i spojrzał w stronę cienia. Teraz nic tam nie było, ale na pyle było widać ślad ciągnięcia. Woliński wypadł z mieszkania, skierował się do pierwszej klatki następnego bloku i zatrzymał się przed drzwiami do mieszkania, które uważał za odpowiednie.

Kucając najniżej jak się dało, zaczął wchodzić, uważając na każdy krok. Doszedł do zrujnowanej ściany, spojrzał na podłogę…

Czysto. Pewnie był o piętro za nisko. Powtórzył czynność przy kolejnym mieszkaniu, tam ślad prowadził z pokoju do kuchni, poznał po resztkach lodówki. Tutaj poszła ściana działowa, do sąsiedniego mieszkania.

Woliński ostrożnie wszedł i znalazł faceta, który leżał w kałuży własnej krwi. Jego oddech był bulgotliwy, zauważył Jokera dopiero po dłuższej chwili.

– Kak… Kak tibia… Khy, khy… Zawłod?

– Joker – Odparł szorstko, przystawił lufę do głowy strzelca, i poświęcił na niego swoją ostatnią kulę. Oklepał jego kieszenie i znalazł latarkę. Oświetlił trupa.

Porządny mundur, typowy dla Specnazu, chociaż nie miał żadnych oznaczeń. Na to narzucony płaszcz kamuflujący, zapewne model Leszij. Rzeczywiście, obok niego leżał WSS Wintoriez, w kieszeniach znalazł jeszcze dwa pełne magazynki, w samej broni było osiem kul.

Skoro do walki został rzucony nawet Specnaz, to kolumna wygrywała pewnie tylko dlatego, że mieli sporą ilość czołgów. Jeszcze.

Zabrał broń i zszedł do Azota. Spóźnił się, chłopak musiał dostać w tętnicę, kałuża była tak duża, że wąski strumyk krwi sięgał nawet do dogasającego Rosomaka.

Rozgoryczony i potwornie zły ruszył przed siebie, w kierunku strzałów. Kolejny zginał z jego winy. Kolejnego nie zdążył ocalić.

A to wszystko przez niego.

Kiedy dotarł do swoich oddziałów, walczyli już w samym centrum, budynki sypały się jeden za drugim, z dachów strzelano we wszystkich kierunkach, teraz już nikt nie oszczędzał na niczym. Nawet wystrzelone flary były zdejmowane przez obsługi CKM’ów.

Joker trzymał się z tyłu i korzystał z dobrodziejstwa karabinu snajperskiego. Wystrzały zdradzały pozycje wroga, więc z nich korzystał, jak mógł. Zastrzelił chyba dziesięciu kolejnych, nim został mu ostatni magazynek.

Wtedy nadeszły strzały od strony tyłów wroga. Czyżby spadochroniarze przebili się do kolumny Wolińskiego?

– Napierać z całych sił! – Krzyknął na wewnętrzny kanał.

Od razu pobliski czołg zaczął taranować worki z piaskiem ustawione w poprzek drogi. Przejechał obok dwóch samochodów, za którymi kryli się żołnierze wroga, i popędził dalej. Zniknął im z oczu. Już po chwili wracał do nich na wstecznym, od jego przodu nadbiegali żołnierze.

– Wstrzymać ogień! To pewnie nasi – Uprzedził swoich ludzi Mariusz.

I rzeczywiście, spadochroniarze szybko zmusili pozostałych przy życiu do rzucenia broni. Zebrali około dwudziestki jeńców, kolejnych ośmiu rannych, trzech musieli dobić na miejscu, mieli zbyt poważne rany.

– Szósta powietrzno-desantowa? – Zagadnął Woliński.

– Tak jest! – Gorliwie odparł najbliższy żołnierz.

– Gdzie jest wasz dowódca?

– Pewnie przy czołgu.

Mariusz podszedł do Twardego, który wykonał szaleńczą szarżę. I rzeczywiście, ktoś z oficerskimi dystynkcjami stał przy czołgu i palił papierosa, rozmawiając od niechcenia z czołgistami.

– Ty tu dowodzisz?

– A kto pyta?

– Joker.

Spadochroniarz, z dystynkcjami kapitana, natychmiast zasalutował.

– Ja dowodzę, kapitan Piotr Charzyński. Ostatni wierni spośród starej armii.

– Ilu was jest?

– Zmobilizowałem całą brygadę, chociaż jeszcze liczymy straty. Jeśli martwi i niezdolni do walki będą się zamykać w sześciuset, to znaczy, że poszło nam bardzo dobrze. Zważywszy na brak ciężkiego sprzętu od naszej strony, i porządną obronę wroga.

Joker skinął głową.

– Mam mało ludzi, sami musicie obstawić teren. Za jakieś dwie godziny powinny tu zawitać pierwsze oddziały z południowej grupy armii, od Oprawcy. Zebrać rannych, opatrzyć, pozbierać sprzęt i uzupełnić zaopatrzenie.

Kapitan zasalutował. Woliński zostawił go samego, poszedł szukać swoich ludzi.

Pierwszego znalazł Wilka, siedział na płonącym wraku jednego z czołgów, i w spokoju palił.

– Wilk, jakie straty?

– Ogólnych nie znam.

– A nie ogólne?

– Sum dostał w płuco, właśnie próbują go łatać. Pancernik rzucił się na granat, zginął na miejscu. Uratował osiem osób, w tym mnie.

Woliński próbował zachować spokój, kolejne ofiary jego wojny. Ponosi odpowiedzialność za każdego z nich.

– Coś jeszcze?

– O tylu wiem. A ty?

Mariusz streścił mu ostatnie wydarzenia. Wilk wydawał się przyjmować to ze spokojem, chociaż po nerwowym strzepywaniu popiołu i głębokim zaciąganiu się, było widać, że także on to ciężko zniósł.

– Parszywa kompania się wykrusza. Znowu. Co, Joker?

– Niestety. Kolejny raz. A pomyśleć, że jak byliśmy młodymi żołnierzami, to uważaliśmy się za niezniszczalnych…

– Na każdego przyjdzie jego kres, zawsze znajdzie się ktoś lepszy, sprawniejszy, silniejszy, szybszy…  – Zgodnie kiwnął głową Wilk.

Woliński machnął ręką.

– Może jak już będę stary i do dupy w walce, na razie rządzimy. A teraz idę się przespać, padam na psyk. Kondycha mi siada.

Podali sobie jeszcze zakrwawione dłonie na pożegnanie i się rozeszli. Wilk pewnie na krótki obchód, Joker do najbliższego bloku zajmowanego przez jego ludzi. Cokolwiek by się nie miało dziać, on musi się przespać. Chociaż chwilę.

Nie pamiętał już, jak się dostał do najbliższego mieszkania, usnął tam, gdzie stał.

 

Gladycz stał na wzgórzu nad Biełgorodem. Spoglądał na płomienie trawiące miasto, na pociski smugowe idealnie rysujące się na nocnym niebie, słuchał odgłosów walk.

Joker stanął obok niego.

– Pięknie, prawda? – Zagadnął Gladycz.

– O czym ty mówisz?

– O tym zniszczeniu.

– Uważasz, że to piękne?

– A ty nie, Joker? Przecież to wszystko z twojego rozkazu.

– Co nie znaczy, że mi się to podoba.

– Doprawdy? – Gladycz mówił spokojnie, ale Woliński znał go na tyle, by wiedzieć, że zbiera w nim wściekłość – Tak sądzisz? A czy to nie ty im kazałeś to zrobić? Czy to nie ty bez mrugnięcia okiem posyłasz setki osób na śmierć? Czy to nie ty jesteś winien wszystkiemu, co się zdarzyło w przeciągu dwóch ostatnich lat?

– Gladycz, przestań. Oboje dobrze wiemy, że tak trzeba było.

– Trzeba było… – Mruknęło senne widziadło.

Żołnierz odwrócił się plecami i zaczął schodzić ze wzgórza. Pod stopami pojawiały się ognie, każdy krok był znaczony wypaloną trawą. Z jego spodni, od kieszeni, kapał olej napędowy, dodatkowo podsycając każdy płomyk.

– Już niedługo, Joker. Witaj w piekle…

 

Woliński obudził się na siedząco, serce mocno mu biło. Coraz ciężej przeżywał codzienne spotkania z Gladyczem. Przetarł twarz i wywlókł się na zewnątrz. Tam dojrzał Halogena i Wilka, siedzieli na cudem ocalałej ławce i palili papierosy w ciszy.

– Panowie, jakieś zmiany?

– Sum nie żyje. Medycy nie dali rady.

Mariusz westchnął ciężko. Kolejna ofiara wojny. Jego wojny.

– Jest trzon armii?

– Jest. Ten chłystek czeka na ciebie w starej kawiarni.

Joker kiwnął im głową i szybko przeszedł przez ulicę, potem kilka metrów chodnikiem i już był u celu.

Kawiarnia była całkowicie zdemolowana, ciężko było poznać, jaki miała wystrój. W progu dość długo musiał leżeć trup, był wyraźny ślad.

Sam dowódca siedział na jednym ze stołów i bacznie spoglądał na Jokera. Wzrost przeciętny, był lekko grubawy. Włosy rude, piegi na twarzy. A w niebieskich oczach cień niechęci.

– Major Wojciech Krzeszulski.

– A ja…

– Wiem, kim jesteś – Przerwał mu major – Bardziej mnie interesuje, czemu tu jestem.

– Bo chcesz nam pomóc?

– W ostatniej, lub przedostatniej, pozycji na mojej liście, owszem.

– Więc?

Dowódca zszedł ze stołu.

– Masz najnowsze doniesienia?

– Byłem trochę zajęty – Joker kiwnął głową na ulicę.

– Północne oddziały są już na linii Rygi. My jesteśmy tutaj. Jednostki tyłowe, maruderzy obu armii, rezerwy oraz ranni zajmują się opóźnianiem Białorusi.

– A mówisz mi to, ponieważ…?

– Ponieważ jak się nie ruszymy natychmiast, to nie będzie gdzie iść. Mamy resztki wojsk, jeśli nie zaatakujemy teraz, to ruskie zepchną nas pod samą Warszawę.

– A czemu jankesi nie przyślą więcej oddziałów?

– Bo nie mają.

Mariusz westchnął. Gdyby Baker tylko tu był…

– Więc ruszamy natychmiast.

– W końcu w czymś się zgadzamy – Wzruszył ramionami Wojciech.

– Powiedz mi coś… Gdzie bym nie dotarł, tam dość dużymi związkami operacyjnymi dowodzą żołnierze o stosunkowo niskich stopniach. A gdzie generałowie? Brygady, dywizji, broni…

– Albo ich posadziłeś, albo rozwalili ich ruskie lub ich podwładni, albo grzeją tyłki w sztabach.

– Acha, czyli nic nowego…

– A na dodatek… – Majorowi nie dane było dokończyć, do kawiarni wbiegł Leszy.

– Joker! Musimy się zbierać! Ruskie… – On też nie mógł dokończyć. W tym momencie coś wleciało do kawiarni i wybuchło.

 

Rozdział X – Ludzie honoru

 

Wszystkich trzech ogłuszyło. Najszybciej pozbierał się Krzeszulski. Mnóstwo drobnych ran na twarzy, odłamek tkwiący w prawym ramieniu i okulawienie lewej nogi nie powstrzymały go przed wyjściem na zewnątrz, i wykrzykiwaniem rozkazów.

Zaraz potem wstał Mariusz i podszedł do Leszego.

Chłopak miał wielką ranę na samym środku klatki piersiowej, wszystko poszło prosto w niego, pewnie tylko dlatego major i Joker przeżyli.

Woliński nie miał czasu na żałobę, wytoczył się na zewnątrz, i zapytał pierwszego napotkanego żołnierza.

– Co się stało?

– Moździerze! Walą do nas z moździerzy!

A więc to był granat z moździerza.

– Dzięki ci Leszy, ty także mnie ocaliłeś – Szepnął do siebie Mariusz i podszedł do Krzeszulskiego.

– Biorę swoich pancernych i ruszam szturmem na Woroneż, jak już ogarniesz sytuację, to natychmiast do mnie dołączaj!

– Dobra, leć. Przy okazji rozwal kilka moździerzy!

Obaj rzucili się biegiem, w przeciwne kierunki. Miasto było gęsto zasypywane granatami, dobrze, że nie wszystkie budynki były aż tak bardzo zrujnowane, brały na siebie sporą ilość pocisków wroga.

Woliński w biegu dopadł Grizzly’iego i Wilka.

– Chłopaki, zbierać się! Ruszamy dalej!

Sam pognał do  stojącej jeszcze kolumny, chociaż pierwsze silniki były już odpalane.

Wpadł do Twardego i natychmiast nakazał ruszanie na kanale ogólnym.

Kolumna popędziła do przodu, szybko wypadła z miasta. Armia rosyjska dość bezczelnie rozłożyła swoje moździerze tuż za miastem, najbliżej jak się dało. Pierwsza seria z WKM’ów zabiła kilkunastu żołnierzy z obsługi, jednak zaraz z krzaków wypadł T-90 i wystrzelił.

Pocisk przetarł wieżyczkę czołgu Jokera i uderzył w ten za nim. Seria z kilku dział trafiła pojazd wroga, jednak zdążył odpowiedzieć jeszcze raz. Tym razem pocisk trafił w Twardego, w którym chował się Woliński.

Przeciwpancerny wszedł w kadłub, zabił wszystkich załogantów, poza Mariuszem. Poczuł ciepło rozgrzanego metalu lecącego tuż pod jego nogami.

Woliński nie ruszał się z maszyny, wolał wąchać smród palącego się ciała, niż wystawiać się na ostrzał. Przez wizjer zobaczył, jak przejeżdża obok inna maszyna, na wieżyczce siedział Hiszpan i z zimnym wyrachowaniem strzelał do uciekającej załogi T-90.

Mariusz jednak otworzył właz i pomachał do kolejnej maszyny. Ta się zatrzymała, po szybkim skoku Joker siedział już w kolejnym pojeździe.

– Ile mamy pojazdów?

– Pięć Twardych – Odpowiedział ktoś przez radio.

Niewiele. Ale muszą na tym jakoś dojechać do Woroneża.

– Jak w baku?

– Mało, może na połowę trasy.

To nie pocieszyło byłego podpułkownika. Jednak tym będzie zajmował się później, obecnie minęli już w popłochu uciekającą obsadzę moździerzy. Pewnie za chwilę wrócą, ale to już zmartwienie Wojciecha.

Teraz liczyła się tylko jazda po kiepskiej jakości drogach.

Liczył jakoś na cztery godziny drogi. Co chwilę przelatywały nad nimi śmigłowce i samoloty lecące na niskim pułapie. Ktoś okazjonalnie strzelał do nich. Jednak większość drogi minęła dość pomyślnie, nie licząc straty dwóch czołgów i Lewego, który był w jednym z nich.

Parszywa kompania mu się wykruszyła.

Kiedy do celu brakowało im jakieś sto dwadzieścia kilometrów, kierowca jego czołgu się odezwał na kanale ogólnym.

– To koniec, mam wachy góra na kolejną piątkę.

Woliński wychylił się z włazu i przyjrzał się znakom.

– Cholerna cyrylica… Jak się nie mylę, to gdzieś zaraz powinien być zjazd na stację benzynową.

– Joker, ty chyba żartujesz.

– A mamy wybór? Jedź, nie marudź.

I rzeczywiście, już po trzech kilometrach zjechali na stację. Stało tam kilka motorów i samochodów, właściciele zapewne siedzieli w barze.

– Tankujcie ile wlezie. Grizzly, Halogen, Wilk, Legionista i Hiszpan. Wy idziecie ze mną.

Żołnierze posłusznie udali się za nim, wprost pod drzwi do owego baru.

– Jak tam wasz ruski?

– Trochę zardzewiał od czasów Afganu… – Mruknął Halogen – Bo co?

– Przekonasz się.

Jak tylko weszli, momentalnie zapadła cisza. Wszyscy obecni wyglądali na typowych gangsterów, a było ich z dwadzieścia osób.

Joker, nic sobie z tego nie robiąc, podszedł do baru.

– Piwo? Piwo, piwo, piwo, piwo? – Wskazał kolejno na swoich towarzyszy – Sześć piw proszę.

– Nie jesteście tu mile widziani… – Barman nachylił się przez kontuar i mruknął niechętnie.

– Och, ależ nie ma co się złościć. Zrobimy zakupy, trochę odpoczniemy, i już nas nie ma – Woliński wydawał się nieporuszony, wciąż mówił po rosyjsku, i zdawało się, że tylko Hiszpan nie nadąża za nim.

– Wynoście się stąd.

– Swoją drogą, czemu bar nadal funkcjonuje? Linia frontu jest już bardzo blisko.

– Won! – Po wrzasku barmana nastała grobowa cisza. Joker mierzył się z nim przez chwilę nienawistnym wzrokiem.

– Dobra. Podlicz nam olej napędowy, te piwa, i spadamy.

– Mam inną propozycję – Odezwał się ktoś z sali, Mariusz nie mógł go dojrzeć przez cień – Zostawicie wszystko co macie, i możecie spierdalać z powrotem do tej swojej zawszonej Polski.

– Nu, nu, nu… Nie ładnie tak mówić o bratnim narodzie…

– Coś ci się nie podoba? – Facet podszedł do Wolińskiego. Jego wzrostu, jednak szerszy w ramionach, typowy byczek. Miał ochotę mu zapewne przywalić, najlepiej nożem pod żebra.

– Tak, twoje słownictwo – Zobaczył, jak gangsterowi rzednie mina. Grizzly stanął za plecami Jokera w pełnej okazałości. Był wyższy od niego o półtorej głowy, dobre dwa razy szerszy w barach, a długa broda nadawała mu dziki wygląd.

– Ja, ja, ja… – Zająknął się Rosjanin.

– Ty, ty, ty. Widzisz, otóż ja, i tych oto pięciu dżentelmenów – Wskazał na swoich towarzyszy – Mamy bardzo ważną misję. A tym nam pomożesz. Teraz zabierasz swoich kumpli, siadacie na te maszynki sprzed baru, i stanowicie naszą awangardę. Zgodnie z prawem wojennym, jako najwyższy stopniem przedstawiciel Wojska Polskiego na obcych ziemiach, zaciągam was prawem poboru do naszej armii.

Tego było już za wiele, w barze zawrzało. Wszyscy wstali, zaczęli wykrzykiwać. Ten i owy złapali na noże, potłuczone butelki i kije bilardowe.

Wtedy Parszywa kompania złapała za broń. Woliński był gotowy strzelać, jednak dopadła go okropna myśl.

Przez całe to zamieszanie zapomniał zabrać dodatkowe magazynki, miał pewnie z osiem kul.

– Nie zrobisz tego… – Zaczął któryś z gangsterów, lecz ciche plumknięcie Wintorieza i kula przebijające ramię udowodniła, że Joker nie żartuje.

– Na zewnątrz, już! – Poganiani machnięciami broni, bandyci wyszli przed bar. Czołgiści już kończyli tankowanie – Wsiadać na swoje pudła i przodem, wprost na Woroneż. Jazda!

– Ale to samobójstwo…!

– Macie cień szansy przeżycia. Lecz jak teraz odmówicie, to rozstrzelamy was, i żaden nie przeżyje. Co wolicie?

Groźby Wolińskiego podziałały, już po chwili wszyscy wyjechali na swoich motocyklach.

– Ile zalaliście? – Mariusz zapytał kierowcę swojego czołgu.

– Ledwo dotoczymy się na przedmieścia.

Jokera w ogóle to nie pocieszyło, chwilę się zastanowił.

– Diesel może jeździć nawet do jednej czwartej na benzynie… Te starsze modele. Nowsze coś koło dziesięciu procent. Dobra, trudno. Zalejcie do piętnastu procent benzyną, może jakoś damy radę.

Czołgista nie był pocieszony takim męczeniem silnika, ale sam dobrze wiedział, że nie mają wyjścia.

Chłopaki podzielili się w czołgach, do pierwszego wsiadł Joker z Hiszpanem, do drugiego Wilk i Legionista, a tyły obstawiali Halogen z Grizzly’im.

Ruszyli na Woroneż, z gangsterami na motocyklach na szpicy.

Oczywiście pojechali bez płacenia.

Nie stawali na żadne przerwy, wciąż parli do przodu. I wtedy miasto stanęło przed nimi otworem. Dobre pięć kilometrów przed nim zaczynały się pierwsze umocnienia. Bandyci się zatrzymali i spoglądali na nie niepewnie, ale już pierwsza seria z WKM’u w powietrze ich popędziła, Joker miał zamiar zastosować się do słynnego rozkazu numer 227.

Chciał ich wykorzystać jako mięso armatnie, tak samo jak strażników więziennych.

O dziwo, wyciągnęli spod swoich skórzanych kurtek jakieś pistolety. Anemicznie ostrzeliwali okopy w trakcie szybkiej jazdy. Rosyjscy żołnierze przez chwilę byli zdezorientowani, nie mogli pojąc, czemu ich cywile strzelają właśnie do nich.

Ale nie trzeba było długo czekać na odpowiedź. Ruscy nie pożałowali amunicji, walili smugową i zapalającą. Motory szybko stawały w ogniu, część wybuchała. Joker miał już to, czego chciał. Dowiedział się co posiada wróg.

Czterech motocyklistów rzuciło się do ucieczki, byli już w połowie drogi do jego czołgu.

Zgodnie z obietnicą, jedna seria z PKT położyła ich wszystkich.

Swoim ludziom nakazał wycofanie się za ścianę lasu. Teraz zaczęło się długie oczekiwanie na główną siłę armii. Liczył na to, że Wojciech przybędzie dość szybko, najdalej w południe.

Joker leżał tak w trawie z Halogenem już dobrą godzinę i przypatrywali się liniom okopów.

– Zastanawiałeś się kiedyś – Zagadnął Halogen – Czym się różni bohater od idioty?

– Bohater przeżył debilną akcję, idiota podczas niej zginął?

– Heh, kiedyś też tak myślałem… – Uśmiechnął się pod nosem najlepszy przyjaciel Wolińskiego – Że w chwili próby, podczas wrzucenia granatu do okopu, idiota wybiega z niego wprost pod ogień wroga, a bohater rzuca się brzuchem na ładunek i ratuje kumpli.

– A teraz? – Mariusz podniósł brew.

– A teraz uważam, że bohaterów już nie ma. Są sami idioci. Jedni żywi, inni martwi – Westchnął ciężko.

Zapadła między nimi ciężka cisza, przez długi czas nie odzywali się do siebie. Spoglądali tylko na okopy, i zastanawiali się nad możliwościami.

 

Rozdział XI – I ponadto uważam, że Kartagina powinna zostać zniszczona

 

– Przecież to bez sensu – Mamrotał Halogen – Po co robić takie umocnienia tutaj, jak miasto samo w sobie jest idealne do walk defensywnych?

– No właśnie, coś mi tu śmierdzi…

– Poza tym, gdzie jest broń przeciwpancerna? Przecież po tym, co nawyrabialiśmy na całej linii, nie ma tu niczego. Te T-90 też pokazywały się rzadko i w niewielkiej ilości.

– Wszystkie maszyny są pewnie na północy, odpychają front NATO i… – Wolińskiego olśniło – Kurwa mać! Natychmiast musimy się skontaktować z Krzeszulskim!

– A co? – Zdziwił się Halogen.

– Jak to co?! Nie wiesz czemu ruscy są przed miastem?! Bo samo miasto zrównają z ziemią!

Halogenowi opadła szczęka. Tak, to był wielce prawdopodobny scenariusz. Zwłaszcza, że od jakiegoś czasu z powodzeniem zwalają budynki wprost na głowy żołnierzy Mariusza.

Zerwali się biegiem i popędzili do czołgów. Woliński od razu złapał za radio.

– Krzeszulski, jesteś tam?!

– Jestem, co drzesz ryja?

– Wstrzymaj swoich ludzi, musimy najpierw zrobić przygotowanie artyleryjskie!

– Nie da rady.

– Jak to „nie da rady” do cholery?! – Woliński ryknął do mikrofonu.

– Ano nie da, za niecałe osiem minut pierwszy myśliwiec bombardujący zrzuci swoje ładunki. Potem kilka nalotów, ostrzał naszych baterii „w biegu” i jazda, zdobywamy miasto.

– Do kurwy nędzy! Oni zaminowali miasto, całe! Słyszysz?! Jeden ładunek może obrócić w proch caluśki Woroneż! Do gołej ziemi!

Zapanowała chwila ciszy. Major jednak odpowiedział spokojnym głosem.

– Wojna musi ponosić swoje ofiary, ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Nieprawdaż?

– O czym ty mówisz?! Zawracaj!

Połączenie się zerwało. Mariusz z autentycznym przerażeniem spojrzał na majaczące ponad drzewami miasto. Usta same mu się otworzyły do niemego krzyku. Jednak wyszeptał tylko ciche:

– Nie…

Jak automat wrócił do poprzedniego miejsca i zaczął oglądać niebo. Rzeczywiście, już po chwili jakiś samolot przeleciał nad Woroneżem, coś się oderwało od kadłuba.

Moment potwornej ciszy. I wtedy ładunek wpadł pomiędzy budynki, wybuchł i wywołał reakcję łańcuchową. Naprędce minowane bloki poddały się uderzeniu, i zaczęły wybuchać jeden po drugim. Posunięcie taktycznie dobre, lecz szkody…

Nie, to było zbyt wiele. Nawet Joker by się na to nie porwał.

Już nawet nie popłoch, a autentyczny chaos zapanował w szeregach Rosjan. Tego się nie spodziewali, chcieli użyć tych min do własnych celów, nie jako ładunków samobójczych.

Krzeszulski nie mógł wybrać lepszego momentu. W tej chwili nad pierwszymi liniami okopów zaczęły krążyć śmigłowce bojowe i samoloty, strzelano wściekle i do wszystkiego. Zaraz potem włączyła się artyleria, dość niecelnie, większość szła gdzieś głęboko w miasto potęgując i tak ogromne zniszczenia.

Nie minęło długo, a pierwsze Rosomaki, Humvee i Skorpiony dotarły na przedpole. Spomiędzy polskich mundurów można było wyróżnić także amerykańskie, ukraińskie, francuskie i niemieckie. A więc jednak dotarło wsparcie.

Niedługo potem dojechały Abramsy, najwyraźniej najszybsze czołgi z zestawu majora. Na razie tylko zawiązywano walkę, by jeszcze bardziej pognębić przeciwnika i nie dać mu wytchnienia. Ale wielka armia dotrze już niedługo. A wtedy rozpęta się piekło.

Joker nie mieszał się do tych walk, miał do pogadania z Krzeszulskim. Patrzył tylko na różne pojazdy bojowe i czołgi, które jechały kolejno po drodze, i zapewne w określonym szyku, dołączały do walk.

Ostrzał artylerii stał się celniejszy, już można było ocenić, że specjalnie strzelano w miasto, na tyły wroga. Bateria pewnie dojechała i rozstawiła się w okolicy.

I oczywiście na samym końcu kolumny sam major.

Ledwo wyszedł ze swojego Skorpiona a Joker już do niego doskoczył.

– Ty wiesz, co właśnie zrobiłeś?!

– Wykorzystałem swoją przewagę taktyczną? – Wzruszył ramionami Wojciech.

– Powieszą nas!

– Ciebie mieli wieszać już dawno temu, a jednak prowadzisz kolejne natarcie.

– O nie… – Woliński zacisnął dłonie w pieści – Ja go nie prowadzę. To ty dowodzisz tym atakiem. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.  

– Jak wolisz. Ale potem to ja dostanę medal – Krzeszuslki spojrzał na niego pogardliwie, z kpiącym uśmieszkiem.

Mariusz miał ochotę mu przywalić, powstrzymał się jednak. Nie tutaj, nie na oczach żołnierzy. Spojrzał tylko w niebo dla uspokojenia. Ale jednak złość się w nim już całkiem zagotowała.

– Co to ma być?! – Wskazał na zrzut spadochronowy, pewnie gdzieś w okolice centrum.

– Jak to co? Szósta brygada powietrzno-desantowe. Twoje pupilki.

– Krzeszulski, ty skurwysynie! Chcesz całkowicie odciąć mnie od armii?!

– Dopiero teraz zauważyłeś? – Major zaśmiał się głośno – Sadziłeś, że jestem tak głupi jak ci sprzed dwóch lat? Że tylko powiesz, a ja rzucę wszystko i pójdę za tobą? O nie, twój czas się skończył. Ciesz się, że cię tu nie zastrzeliłem. A teraz spadaj, bardziej przydasz się na pierwszej linii.

Takiego wyrachowania nie wytrzymał. Jak się zamachnął, to Wojciech otrzymał taki prawy sierpowy, że aż wypluł trzy zęby. Z wściekłością pozbierał się z ulicy i zaczął grzebać przy kaburze na pistolet.

Joker jednak był szybszy, zerwał Wintorieza z pleców i przyłożył mu lufę do piersi.

– Nie zrobisz tego. Masz skrupuły – Major uśmiechnął się krwawo i odpiął zatrzask. Wsunął dłoń do środka i złapał za rękojeść pistoletu.

– Krzeszuslki, ostrzegam.

Żołnierz w opętańczym śmiechu wyrwał pistolet i zaczął go podnosić. Mariusz pociągnął za spust. Major otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, nierozumiejąco spojrzał na dymiącą dziurę w swojej klatce. Potem z wyrzutem spojrzał na Wolińskiego i opadł na kolana.

Westchnął ciężko i położył się na asfalcie. Szybka śmierć.

Mariusz odwrócił się ze wstrętem. Wtedy zauważył, że cała piątka jego towarzyszy przez stała za jego plecami. I obserwowała. Widzieli wszystko. Patrzyli na niego tak jak zwykle, jak na dowódcę, za którego skoczyliby w ogień.  Któremu bezgranicznie ufali.

Jednak w ich oczach było coś jeszcze.

Żal? Smutek?

Może. Bo na pewno nie mieli ochoty zabijać swoich własnych żołnierzy.

– Teraz ja musze dowodzić. Będziecie moimi podwładnymi, rozdzielcie się na kilka odcinków. Może jakoś to ogarniemy. I szybko musimy się przebić do centrum, inaczej skończy się to masakrą naszych spadochroniarzy tak, jak u Bakera.

Bez wahania wykonali rozkaz, rozeszli się do lasu, w poszukiwaniu oddziałów. Ale w ich ruchach było widać, że ta sytuacja bardzo im ciąży.

Usiadł w Skorpionie majora i czekał na koniec kolumny, na zaopatrzenie. W końcu przecież musiał pobrać amunicję.

Po prawie godzinie wreszcie dotarły ciężarówki, ale amunicji 9x39 było jak na lekarstwo. Typowe…

Znalazł magazynki, nie musiał nosić pestek luzem, i co chwila doładowywać. Kiedy tak siadł, i pakował kule, obrona Rosjan w końcu wzięła się w garść. Zestrzelili nawet dwa śmigłowce bojowe, piloci wyskoczyli gdzieś na południe od pozycji spadochroniarzy.

Joker ciężko westchnął i złapał jakiegoś łącznościowca z tyłów kolumny.

– Najpóźniej za dziesięć minut chcę mieć pełny raport sytuacyjny.

Wrócił do pojazdu i potarł twarz. Znowu zapomina o jedzeniu. Kiedyś się wykończy, nie ma co. Wrócił do zaopatrzeniówki i pobrał paskudne MRE. Nie mając wyboru, wrzucił w siebie pakowaną żywność, raczej z poczucia obowiązku, niż z głodu.

Podczas walk nigdy nie bywał głodny.

Wrócił chłopak z komunikacji.

– Już wszystko wiem, sir.

– No? Na co czekasz?

– Bo… – Zakłopotał się młody żołnierz.

– Wykrztuś to z siebie.

– A więc tak – Wziął duży haust powietrza – Dywizja A i C praktycznie nie istnieją, Dywizja B się cofa, Dywizje D i G są rozbite. Ponadto Dywizja F jest w rozsypce a Dywizja E się nie odzywa.

– Jak to „nie odzywa się”? – Westchnął ciężko Joker.

– Protokoły nakazują uznać ich za zaginionych w akcji.

– Do ciężkiej cholery, mówimy o całej dywizji! Dobre dziesięć tysięcy chłopa! Jak można zgubić taka masę ludzi?!

Łącznościowiec niepewnie wzruszył ramionami i strzelił oczami w bok, chyba się nieco przestraszył. Woliński opanował się i podrapał pod brodą.

– Kto dowodzi obroną miasta?

– Niejaki pułkownik Wasiliej Zatrovka.

– Dzięki. Wracaj do pracy, ja postaram się wreszcie zakończyć wojnę.

Mariusz wrócił do Skorpiona i nadał na ogólnym, gdzie zachowywano jeszcze względny porządek, mimo chaosu w mieście.

– Parszywa kompania, tu Joker. Wszyscy do mnie.

Już niedługo cała piątka stała przed nim, prawie w szeregu. Czekali na nowe rozkazy. Woliński powtórzył im niedawne informacje.

– Pytania?

– Kiedy im w końcu dowalimy? – Rzucił zaczepnie Hiszpan.

– Już niedługo. Coś jeszcze? – Odpowiedziała mu cisza – To wracajcie do swoich zadań. Halogen, zostań ze mną.

Poczekali, aż zostaną sami. Mariusz spojrzał na miasto, które właśnie płonęło. Ktoś wpadł na genialny pomysł zrzucana napalmu, zapewne martwy już major. Wszędzie latały rakiety powietrze-ziemia i ziemia-powietrze, nawet na tle południowego słońca było widać długie serie z amunicją smugową.

– Znasz tego Zatrovkę?

– Nie. Co czyni z niego niebezpiecznego przeciwnika.

– No właśnie…

– Jaki plan, Joker?

– Jak zwykle, idziemy robić burdel. Co masz pod sobą?

 – Dywizję D, właśnie zbieram swoich chłopaków.

– To chodźmy do nich. Przebijemy się do Szóstej, zgarniemy przy okazji kilku pilotów.

– Tak, widziałem ich… – Halogen z zakłopotaniem potarł brodę – Myślisz, że jeszcze żyją?

– Jeśli się ukryli, zamiast zgrywać bohaterów? Może – Woliński stanął przodem do miasta – Alea iacta est, Zatrovka…

– Dobra panie Cesar, chodźmy.

Szli tak na przedmieścia, ciągle rozmawiając, jak za starych, tych jeszcze dobrych, czasów. Zebrali ponad trzy czwarte Dywizji D, i weszli głębiej w miasto.

Opór napotkali już na wysokości pierwszych bloków, większość z nich była już obalona, ruscy bronili się w ruinach. Ich plan nie wypalił, może chociaż to zminimalizuje straty w oddziałach Jokera.

Znowu dowodził wielką operacją, jak w Kaliningradzie.

Potarł nasadę nosa, miał już tego dość. Zbyt wiele osób ginie z jego ksywą na ustach.

Dopadli wielkiego odłamka betonu i skryli się za nim, ktoś bił z karabinu szturmowego, dość celnie. Ciągle przyszpilał ich ogniem. A że w tych warunkach musieli się podzielić na zespoły co najwyżej po dwadzieścia osób, ciężko było liczyć na porządne wsparcie, które właśnie szło ulicą obok, i miało podobne problemy.

Wtedy z rykiem silnika minął ich Abrams, z ośmioma białymi obręczami namalowanymi na lufie, i napisem na boku „Scrapking”. Walnął odłamkowym na domniemaną pozycję strzelca, i poprawił przeciągnięciem M2, z amunicją smugową, przez wszystkie ruiny na dobre sto osiemdziesiąt stopni przed sobą w stosunku do pozycji czołgu.

„Król złomowania”, czy też „król złomu”, w klasycznym co autor miał na myśli, nie zwolnił nawet na chwilę. Przemknął obok nich, wyskoczył metr w powietrze na pochylonej kupie gruzu, i popędził dalej w ulice.

Korzystając z okazji, Joker z Halogenem wybiegli ze swojej kryjówki, i dopadli prawie samego bloku. Jeszcze krótka seria zaporowym z Beryla kogoś z oddziału i wbiegli w klatkę schodową. Rozdzielili się, żeby metodycznie oczyścić budynek.

Dwójce przyjaciół przypadło najwyższe, ósme piętro. Po schodach.

Wdrapali się na szczyt, i na dzień dobry, z drzwi jakiegoś mieszkania, poszła seria na cały magazynek. Ledwo zdążyli odskoczyć na piętro niżej, mało brakowało. Wtedy Halogen wzruszył ramionami, wyciągnął granat obronny, i rzucił go w górę.

Zaraz po wybuchu już wbiegali do mieszkań, Joker na wprost, Halogen do tego z lewej, i właśnie to on trafił na strzelca, kilka razy wymienili się ogniem pojedynczym.

Mariusz za to natknął się na trupa, facet chyba chciał wyjść z mieszkania i dać im poprawkę po koledze. Wszedł prosto w chmurę odłamków, granaty obronne mają wielką siłę w zamkniętych przestrzeniach.

Potem wspólnie wyrzucili kopniakiem drzwi do mieszkania z prawej. To akurat było puste, jedna z brakujących ścian pokazywał dalszą drogę. A także tych szaleńców z czołgu, właśnie jechali na wstecznym i gorączkowo bili z głównego działa do  uliczki z ich lewej. Szybkostrzelność praktyczna wynosi jeden na dziewięć minut, jednak człowiek desperacko walczący o swoje życie jest w stanie wiele osiągnąć, i dawali radę strzelać nieco częściej.

Kiedy odjechali już spory kawałek, z uliczki wychynął T-72. Było widać ślady po kilku trafieniach, jednak załoga wciąż utrzymywała pojazd na chodzie. Kolejne trafienie chyba tylko ich rozzłościło, odpowiedzieli i Abrams aż na chwilę znieruchomiał. Rosjanie to wykorzystali, i wystrzelili drugi raz. Amerykanie wciąż stali, wieżyczka się nie poruszała. Pewnie została uszkodzona, i kierowca wycelował całym pojazdem. Ich odpowiedź była skuteczna, T-72 zatrząsł się cały, pocisk musiał wejść prosto w czołowy pancerz i zahaczyć każdego z czołgistów.

Joker, wraz z najlepszym przyjacielem, zbiegli do nich. Jeden, pewnie strzelec, wyskoczył z maszyny i w ogniu walki domalowywał kolejną obręcz.

– Ktoś jest obok?! – Krzyknął Mariusz, starając się przekrzyczeć odgłosy walki.

– Dywizja F powinna być gdzieś w pobliżu, mieli atakować od południa!

Wbiegli do kolejnego bloku, ominęli ten bezpośrednio przed nimi zakładając, że jankesi już go oczyścili. Już na pierwszym piętrze wpadli na jakiegoś faceta, dosłownie się z nim zderzyli, kiedy ten wybiegał z jednego z mieszkań.

W dłoni miał pistolet, więc Joker odruchowo poderwał Wintorieza w górę. Żołnierz miał inny mundur, Woliński nie zastanawiał się jaki, odmienny od jego ludzi czyli potencjalny wróg. Mężczyzna wypuścił pistolet z dłoni.

– Don’t shoot! Don’t shoot! Friendly!

– Who are you?! – Warknął Mariusz, facet mówił po angielsku, a nie po rosyjsku, ale i tak był dość podejrzany.

– Flying Dutchman!

„Latający Holender”? Jak ten statek-widmo? Albo po prostu ksywa. Dlatego mundur wydał mu się dziwny.

– Kim jesteś? – Joker już całkiem przeszedł na angielski, musi holendrowi zaufać, w końcu jadą na tym samym wózku.

– Pilotem, zestrzelili mnie na samym początku. Zauważyłem tego jankesa, i chciałem do nich dołączyć, żeby się wyrwać stąd. Kiepski ze mnie piechociarz.

– Pilot? Z tego co pamiętam, Holandia nie ma swojego lotnictwa – Zmarszczył brwi Woliński.

– Ale mają cywilny transport, ogłoszono mobilizację po uderzeniu na Rosję – Swobodnie wzruszył ramionami holender, też się skrzywił, pewnie nie w smak mu była wojaczka.

– A skąd ta ksywa?

– Właśnie stąd, każdy się dziwi, że jestem wojskowym pilotem – Uśmiechnął się pod nosem.

– No dobra, idź do Scrapkinga, potem wracać do jednostek tyłowych. Widziałeś jeszcze jakichś pilotów?

– Taaak… – Odparł po chwili zastanowienia się – Kołowałem nad tym kwartałem, żeby zauważyć, gdzie są dokładnie. Ale musieli się gdzieś schować.

– Znajdziemy ich.

Wyszli razem, holender od razu wrócił się na tyły grupy armii. Joker za to podszedł do załogi Abramsa.

– Jedźcie dalej, walcie zaporowym i ściągajcie na siebie ogień. My przejdziemy pod budynkami, trzeba sprawdzić okolicę.

– Tak jest!

Na pełnych obrotach maszyna ruszyła dalej, wprost na największe ognista oporu. Ściągnęli na siebie uwagę, i dzięki temu Woliński z Halogenem mogli przejść chodnikiem pod osłoną ruin. Nie strzelali, starali się w ogóle nie zdradzać swojej obecności. Przeszli tak wzdłuż kolejnych czterech bloków. Tam spomiędzy ruin wyszedł kolejny pilot, chyba niemiecki, sądząc po akcencie.

– Dobrze, że jesteście. Potrzebna mi pomoc, chodźcie.

Wprowadził ich do mieszkania, gdzie na podłodze leżało czterech innych. Dwaj na pewno nie żyli, jeden wił się z bólu a kolejny pozostawał nieprzytomny.

– Nie jestem sanitariuszem, nie wiem co robić.

– Joker? – Halogen spojrzał na Wolińskiego.

– Wynosimy ich, a co robić? Wpakujemy na górny pancerz Scrapkinga i niech wracają na tyły.

Pilot poprowadził rannego, nieprzytomnego znieśli razem Woliński i Halogen. Czołg ostrożnie, tyłem  wracał do reszty kolumny.

Mariusz chwilę stał w cieniu klatki uważnie obserwując resztki budynków. W końcu odezwał się.

– I gdzie ta Dywizja F?

– Może śmigłowce nam powiedzą? – Halogen wskazał na maszyny lądujące kawałek na prawo od nich.

Waloński włączył radio na kanał ogólny operacji. Panował tam istny chaos, ciężko było cokolwiek zrozumieć. Walki były zbyt ciężkie. Strzępki informacji wskazywały na to, że Dywizje A i C już do niczego się nie nadają, odesłano żałosne resztki na tyły. Dywizja B ponownie ruszyła do ataku, wzmocniona częściowo przez A i C. Dywizje D i G, również wzmocnione przez niedobitki A i C, pozbierały się i przystąpiły do kolejnego szturmu. Co do Dywizji F i E to sytuacja bez zmian.

Mariusz wyłączył ten harmider i skierował się w stronę prowizorycznego lądowiska, przełączył na sieć o ograniczonym zasięgu.

– Tu Sanitarny 2, widzę kogoś. To chyba Dywizja F, schodzę do lądowania.

– Przyjąłem Sanitarny 2, idziemy za tobą.

Kiedy Joker już miał wejść na podwórko, gdzie wylądowały śmigłowce, jeden z podchodzących do lądowania został zniszczony granatnikiem.

– Tu sanitarny, sanitarny spieprza!

Jakiś śmigłowiec panicznie poderwał się do góry i pilot, zapewne walczący z przeciągnięciem, starał się odlecieć jak najszybciej. Zawadził o dach bloku, z luku o mało ktoś nie wypadł, pewnie ranny z Dywizji F.

Jednak i jego nie oszczędzono, kilka krótkich serii, zapewne z PKM’u, przestrzeliło kadłub i silnik. Maszyna upadła kawałek dalej, w wielkiej kuli ognia. Pozostałe śmigłowce również zaczęły uciekać, te już skutecznie.

Mariusz wbiegł na lądowisko, Dywizja F ostro ostrzeliwała się z napastnikami. Ruscy musieli po cichu zdjąć obsadę jednego z budynków, i sami zajęli go mając doskonały widok na prowizoryczne lądowisko.

– Myślisz, że gdzie może być ten kacap?! – Joker przekrzykiwał strzelaninę.

– Bo ja wiem? Jak szalony to gdzieś w centrum, jak chce obronić miasto, to na przedmieściach po drugiej stronie! – Odpowiedział Halogen.

– Więc nie ma rady, musimy się tam załapać śmigłowcem, tak w życiu nie przejdziemy! Szósta sama się znajdzie, nie możemy ryzykować załamaniem natarcia!

Po chwili nadleciał śmigłowiec transportowy w podczepionym zasobnikiem rakiet i WKM’em. Ostrzelał budynek, aż zapadła się część frontowej ściany. Woliński na zasięgowym nadał, żeby wylądował na ich pozycji.

Wsiedli, ściągnęli ze sobą piątkę ludzi z F, i ruszyli na przedmieścia.

– Joker? – Zapytał pilot.

– Tak, a co?

– Niejaki Grizzly cię szuka.

– Daj mi go – Mariusz założył słuchawki, po chwili odezwał się Grizzly.

– Joker, gdzie ty jesteś? Atak nam się załamuje.

– Ile mamy zdobyte?

– Przedmieścia od naszej strony i dobre połowę miasta, właśnie artyleria zmiękcza nam centrum. Przydasz się nam – Zrelacjonował jeden z jego dowódców.

– Zabieraj ze sobą Wilka, Legionistę i Hiszpana, lecimy właśnie na przedmieścia. Zatrovka się zdziwi, jak nas zobaczy.

– Będę musiał wrócić się na nasze przedmieścia a potem obejść szerokim łukiem.

– Wilka i Hiszpana wepchnij do jakiegoś śmigłowca, we dwóch zbierzcie trochę czołgów i transporterów, a potem gazem jakąś bezpieczną trasą.

– To się nie uda, zabiją nas… – Mruknął wielkolud – Będę za dwadzieścia minut.

– Ile będziemy lecieć? – Woliński zapytał pilota.

– Z dziesięć minut, o ile nie będę musiał uciekać przed pociskami kierowanymi.  

Lecieli nad miastem, które całe już było w ruinach. Przypominało Warszawę w ’44. Budynki się posypały, wszędzie szalały pożary, ciągłe ostrzały artylerii oraz naloty bez ustanku pogarszały ten widok. Do tego amunicja smugowa jasna, którą nawet w południe doskonale widać. Efekt wizualny był niesamowity.

Po wylądowaniu gdzieś na jakimś placu, jeszcze w mieście, Woliński włączył radio na kanale ogólnym. Dywizja E się znalazła, zostało rozrzucona po całym mieście, tak jak Szósta Powietrzno-desantowa. Szukali siebie nawzajem, a skończyło się na tym, że rozbita F ich poskładała do kupy i wspólnie wyprowadzili kontrnatarcie.

Weszli na blok przed sobą, całą drużyną. Weszli na ostatnie piętro i spojrzeli przed siebie z jakiegoś mieszkania.

Rzeczywiście, gdzieś na przedmieściach stały namioty ustawione naprędce. To tam musiał siedzieć dowódca obrony. Ale pewnie i ich zauważyli. Zaraz padły strzały, najprawdopodobniej snajperskie.

Zatrovka nie umiał obronić miasta, ale o siebie już zadbał.

Jeden z żołnierzy stracił oparcie, gdy kula z jakiegoś dużego kalibru odłupała cegłę zaraz pod jego stopami, tuż przy krawędzi zawalonej ściany.

– OeSSuuuUUU…!!! – Krzyknął niewyraźnie i runął w dół.

Lądowanie miękkie nie było, ale spadł na podłogę mieszkania piętro niżej, nie potłukł się za bardzo. Klnąc na czym świat stoi, zaczął się gramolić na nogi.

Woliński wyjrzał ostrożnie i oglądnął teren. Snajper musiał dobrze się ukryć, nie było go widać.

Jednak zdradził go odblask słońca lunecie. Położył się na dachu jednego z domków jednorodzinnych.

– Walcie za mną! – Krzyknął i posłał trzy kule na próbę.

Spadły za blisko, podniósł siatkę lunety i kolejne już dosięgły celu, odbiły się o dachówki.

– Tam, ze wszystkiego!

 

Rozdział XII – Nasza historia

 

Jednak ostrzał nie był potrzebny, zjawiły się trzy śmigłowce z Wilkiem i Hiszpanem na pokładzie. Poprawka z rakiet i seria kontrolna z działka na namioty chyba załatwiła sprawę.

Joker wybiegł z budynku, i licząc na zamieszanie, biegł wprost na namioty. Ciągle wyprzedzały ich śmigłowce, ubezpieczały bieg.

Dopóki jakiś RPG nie trafił w bok kadłuba. Maszyna straciła sterowność, zaczęło nią rzucać na wszystkie strony. W drzwiach luku stanął Hiszpan, wyczekał momentu aż maszyna była przechylona w stronę ziemi, i skoczył. Przetoczył się po trawie jakiegoś podwórka i od razu schował za ścianą.

Drugi był Wilk, też czekał na właściwą chwilę. Jednak musiało pojawić się jakieś spięcie, przeskoczyła iskra i śmigłowiec zaczął się palić. Wilk bez namysłu wyskoczył, nie było na co czekać.

Niestety, wybrał najgorszy moment. Nie mógł skorygować swojego lotu, leciał brzuchem wprost na ogrodzenie. Jak w zwolnionym tempie Mariusz obserwował jego upadek. Powoli zbliżał się do ogrodzenia. Jeden ze szpikulców zagłębiał się w jego ciało, wychodził plecami. Wilk wypluł krew z ust i nierozumiejącym wzrokiem spojrzał na Hiszpana.

Ten odwrócił głowę, z zaciętą twarzą patrzył na namioty przed mini, zostało z pięćset metrów. Śmigłowce dostały się pod ostrzał, musiały się wycofać, chociaż krążyły jeszcze w okolicy i z rzadka ostrzeliwały obronę sztabu dowodzenia.

Joker nie zwolnił ani na chwilę, potem będzie opłakiwać zmarłych. Teraz musi skończyć to szaleństwo.

Jeszcze tylko te trzysta metrów, te sto, te pięćdziesiąt. Cel jest już tuż-tuż, już za chwilę tam będzie, już za chwilę rozliczy się z tym ruskim.

Usłyszał warkot diesel’i, to pewnie Grizzly i Legionista jadą do niego.

Był u namiotów już na wyciągnięcie ręki, gdy nagle coś w niego uderzyło, wytrąciło z rytmu. Woliński wylądował na plecach, poczuł okropny ból w klatce piersiowej.

– Joker, kurwa, żyjesz?! – Halogen upadł na kolana obok i szarpał go za ramiona.

– Tsa… Skurwysyny! Postrzelili mnie!

– Pokaż! – Rozerwał mu koszulę i oglądnął ranę – Joker, ty jebany szczęściarzu… – Wziął w palce spodek z ołowiu – Dziewiątka Parabellum, kamizelka zatrzymała.

Mariusz jakoś na szczególnie szczęśliwego się nie czuł, zwłaszcza, że miejsce gdzie uderzył pocisk, odzywało się silnym, tępym bólem.

– Tak, tak… Podnieś mnie – Wyciągnął dłoń, Halogen ją złapał i pomógł mu wstać – Uciekł?

– Nie wiem, trzeba będzie chłopaków zapytać.

– To był lot! – Wykrzyknął już z daleka Grizzly, zaśmiewając się – Zaryłeś w glebę prawie po pachy!

– Byś tak dostał, to też byś tak leżał… – Warknął Mariusz.

– Normalnie szkoda, że w takich sytuacjach nigdy nie ma pod ręką kamery! Byłbyś gwiazdą YouTube’a! – Wielkolud biegł w ich stronę ledwo łapiąc oddech ze śmiechu – A jakbyś sobie kulasa połamał, to już w ogóle byłoby… – Nie dokończył, kula przeszła od góry przez jego policzek, wyszła drugim i zagłębiła się w obojczyk. Padł jak długi krztusząc się własną krwią.

– Grizzly! Grizzly, kurwa, ani waż mi się tu umierać! – Woliński podbiegł do niego i spojrzał na ranę. Mocno krwawiła, pulsująco. Rozerwało mu tętnicę – Nie zamykaj oczu. Patrz na mnie. Patrz na mnie!

Już odlatywał, powieki mu drgały. Charczał coś, ale nie można było odróżnić słów. Halogen położył dłoń na ramieniu klęczącego Jokera.

– Musimy iść, masz wojnę do wygrania.

– Nie zostawię go tutaj!

– Joker, daj spokój. Na wojnie ludzie umierają – Poprał go Hiszpan – Zatrovka może właśnie uciekać.

To ostatecznie przekonało Mariusza. Zemsta. Napędzała go wściekłość, musi go dorwać. Rozprawić się z nim osobiście. Najlepiej także ze snajperem, chociaż oni są szkoleni, żeby nie dało się ich złapać.

Ale to potem, najpierw głównodowodzący.

Weszli do namiotu, kilku młodych żołnierzy właśnie pakowało papiery do walizek, ktoś usuwał dane z komputerów. A przed wielkim monitorem z mapą taktyczną całej europy stał on.

Pułkownik Wasiliej Zatrovka.

– Ostatnie słowa? – Od progu rzucił Joker, po rosyjsku. Łącznościowcom wypadło wszystko z rąk, nie wiedzieli, czy maja uciekać, dalej pakować papiery, czy może strzelać.

Jednak lufy czterech osób z Parszywej kompanii skutecznie zatrzymały ich w miejscu. Trwożliwie spoglądali raz na swojego pułkownika, raz na byłego podpułkownika.

– Po mnie przyjdą następni, nie wygracie tej wojny. Mądrzejsi od nas obu układali plany.

– Marny slogan na nagrobek.

– Ale prawdziwy. Chcesz mnie zabić? Strzelaj. To niczego nie zmieni.

– Bo to dopiero początek – Warknął Woliński, wtedy Zatrovka się odwrócił.

I Mariusz ujrzał…

– Upadły…? – Szepnął.

– Jego syn. Ale tak, rodzinne podobieństwo jest bardzo mylące.

– Ale jak…?

– Jak mogę być taki jak ojciec? Jak mogłem dopuścić do jego tak haniebnej śmierci? Nie jestem taki jak on. Dla mnie liczy się łańcuch dowodzenia, nie osobiste ambicje.

– Jednak nadal z twojej winy giną ludzie.

– Czyżby?! – Syn Upadłego roześmiał się w głos – Tak sądzisz? A kto zniszczył miasto? Kto zamordował z zimną krwią cywilów, których jeszcze nie zdążyliśmy ewakuować? Kto po trupach szedł do celu? Kto uciekł z więzienia, mordując strażników, którzy mogliby się przydać podczas późniejszych walk na froncie?

– To co innego, nic nie rozumiesz – Pokręcił głową Woliński.

– Och nie, Joker. To dokładnie to samo. A tak, wiem kim jesteś – Przytaknął jego myślom – I wiem, jak zginął mój ojciec. Chcesz, żeby całkiem nasz ród wygasł?

– Chcę, żebyś zapłacił za zbrodnie.

– Oj Joker, ty nadal nic nie rozumiesz… Nie widzisz, że jestem niewinny, a to ty jesteś potworem?

Po ostatnim słowie nastąpił cichy świst a Zatrovka złapał się za brzuch. Chwilę patrzył Wolińskiemu prosto w oczy ze zdziwieniem, potem się uśmiechnął.

– Czyli jednak nie rozumiesz… – Upadł na kolana, spomiędzy palców sączyła się krew, a z lufy Wintorieza jeszcze leciał dym. Westchnął ostatni raz, przejmująco, aż wszystkich przeszedł dreszcz. I umarł.

– Mam dość tej pierdolonej wojny – Joker kopnął krzesło, które stało obok, zarzucił broń na plecy, a potem, wściekły do granic możliwości, wyszedł z namiotu.

Wyszedł na wzgórze nieopodal i spoglądał na miasto. Płonące. Czarne kłęby dymu niosły się wysoko na popołudniowym niebie. Stał tak dobre pół godziny. Potem się odwrócił, spojrzał w przeciwległą stronę. Na jeszcze spokojną okolicę, na domy wyglądające jak nowe. Na wieś, która była całkiem spokojna.

A po prawej i lewej las. Niesamowity kontrast przy takich działaniach wojennych.

Przyszedł do niego Halogen, stanął za plecami, i również w milczeniu, spoglądał na spokojną okolicę.

– Najstarszy stopniem po Zatrovce przejął dowodzenie. Poddał garnizon Woroneż, miasto jest nasze – Zameldował.

– Front północny?

– Doszli pod sam Petersburg, straty zatrważające, ale ruscy chyba o tym nie wiedzą. Zasiedli do stołu negocjacyjnego.

– Czyli nasza rola się skończyła – Twardo powiedział Joker.

– Chyba tak, przyjacielu.

Milczeli chwilę.

– Co teraz zrobimy? – W końcu zapytał Halogen.

– Wrócimy do normalnego życia.

– Co rozumiesz przez „normalnego”? – Uniósł brew.

– Do normalnego – Woliński wzruszył ramionami – Nie jesteśmy bohaterami. Będziemy mieli szczęście, jeśli nas nie powieszą za kolejny już bunt. Wina za to wszystko – Pokazał kciukiem za siebie, na miasto – Spadnie na nas, nikt nie uwierzy w intrygę Krzeszulskiego.

– Więc gdzie teraz jedziemy?

– Wracajcie do domów – Westchnął ciężko Joker – Ale ja muszę zniknąć.

– Jak to? – Nieco zaniepokoił się były major.

– Wiesz dlaczego legendy tak dobrze opowiadają o ich bohaterach? – W końcu się odwrócił do niego twarzą – Bo są legendami. A legenda Jokera musi zniknąć wraz z nim. To koniec Halogen, muszę się rozpłynąć, zniknąć. Nikt już o mnie nigdy nie usłyszy.

Halogen spoglądał na swojego najlepszego przyjaciela dość dziwnie, długo. Chyba starał się wszystko zrozumieć.

– A co będzie, jak kraj znowu znajdzie się w potrzebie? – Wreszcie zapytał.

– To znaczy, że już nie zasługuje na nasze poświęcenie – Woliński znowu niechętnie spojrzał na miasto – Spójrz na nas. Co zostało z Parszywej kompanii? Ty, ja, Legionista i Hiszpan, który nawet nie chce w niej być. Poświęciliśmy wszystko, by ratować kraj. A czym on się nam odpłacił? Więzieniem. A teraz pewnie kolejnym. Nie Halogen, muszę zniknąć. I tobie radzę to samo.

– Nie – Pokręcił głową Halogen – Zostanę w armii. Wszyscy muszą się dowiedzieć, jak było naprawdę.

– Nikt nie będzie chciał słuchać.

– Może. Ale będę mówił tak długo i głośno, aż w końcu mnie wysłuchają – Powiedział z wiarą we własne słowa.

Mariusz popatrzył na niego z szacunkiem. Halogen jednak nie dawał sobie w kaszę dmuchać.

– Więc to ostatni raz, gdy jestem Jokerem. Żegnaj Halogenie.

-Nie spotkamy się już?

– Nie sądzę – Uścisnęli się po bratersku, mocno. Tak, jak tylko potrafią dwaj mężczyźni, którzy przeżyli piekło wojny. Bezgranicznie sobie ufają. I poświęciliby własne życie, dla ratowania tego drugiego. Chwile jeszcze spojrzeli sobie w oczy.

Potem Joker poprawił pas nośny broni, odwrócił się, i ani razu nie oglądając się w tył, wszedł w gęstwinę lasu. Już po chwili zniknął z oczu Halogena. A on jeszcze długo stał w miejscu, patrzył w tamto miejsce.

I już tworzył legendę, która będzie opiewać Jokera, Parszywą kompanię i ich wyczyny. Chwalebną legendę.

Bo czyż nie taka była ich walka? Od samego początku, od Afganu?

 

Rozdział XIII – Nasza historia

 

– I… I naprawdę tak było…? – Spytał młody chłopak, miał ze dwadzieścia lat.

Halogen podniósł powieki, które przymknął podczas wspominek. Podarował młodzieńcowi pominięcie formułki „panie majorze”, w końcu młody pobór słuchał go z rozdziawionymi gębami.

Minęło raptem osiem lat, a rząd wprawnie uciszył to, co kiedyś było historią Parszywej kompanii. Teraz już tylko niewielu wiedziało o wszystkim. A on nie mógł tego zmarnować, musiał przypominać, opowiadać, uświadamiać.

Halogen wrócił do armii, oczyszczono go z zarzutów „jako bohatera wojennego”, jednocześnie wprawnie go uciszono. Był uważany za starego dziwaka, nikt nie brał go na poważnie.

Ale popkultura też ma swoje do powiedzenia, wielu uważało Jokera jednak za bohatera. Stąd zainteresowanie poboru jego osobą.

Halogen wyglądał jak stary dziadek. Włosy wypadły, skóra obwisła, zęby chwiały się na wszystkie strony. Nie miał sił. A skończył czterdzieści lat.

Nieleczona choroba popromienna odciskała coraz mocniejsze piętno. Halogen już się pogodził z tym, wiedział, że zginie już niedługo. I tym mocniej uświadamiał ludzi. Tym częściej opowiadał ich historię.

Uśmiechnął się dobrotliwie do zebranych na sali, cała kompania słuchała go z zaciekawieniem.

– Owszem. Co do słowa.

– I co się z nim stało? Gdzie jest teraz Joker?

– A kto to wie…? Wtedy widziałem się z nim po raz ostatni. Zniknął. Szukałem go. Rząd także go szukał. Nawet NATO i ruski wywiad. Ale on się rozpłynął. Taki już był Joker. Jak się do czegoś zabierał, to porządnie.

– Już nigdy więcej o nim nie usłyszymy?

– Tak powiedział – Halogen znowu uśmiechnął się do własnych wspomnień – Ale ja go znam. Spędziliśmy ze sobą najlepsze lata naszego życia. Może to zabrzmieć dziwnie przez okoliczności, w jakich się to działo, ale najmilej wspominam właśnie tamte czasy. Był moim najlepszym przyjacielem. I wiem, że wróci gdy zajdzie taka potrzeba.

– Ale mówił, że tego nie zrobi! Jak możemy być pewni, że w chwili próby powróci, i znowu nas pokieruje do walki?

– Bo Joker – Halogen oparł się o biurko i spojrzał na zebranych wzrokiem starego mentora – Był starym żołnierzem. Człowiekiem honoru. A na takich można liczyć nawet wtedy, gdy mówią zupełnie co innego. Bo my, Parszywa kompania, zawsze staniemy murem za swoim krajem.

– Gdzie teraz może być Joker?

– A kto to wie…? – Machnął dłonią, jakby odganiał się od muchy – Możliwe, że mijasz go codziennie w drodze do sklepu, gdy jesteś na przepustce. Możliwe, że spotkałeś go na dworcu, gdy wracałeś na chwilę do rodziny.

– Na pewno w końcu ktoś by go poznał!

– Jesteś pewien? A wiesz jak wygląda Legionista? Wiesz jak wygląda Hiszpan? No właśnie. Zostaliśmy zapomniani. Bo jesteśmy wyklętymi bohaterami. 

Koniec

Komentarze

Zerknęłam do pierwszego rozdziału i zorientowałam się, że występują tu bohaterowie Wojny totalnej. Czy Wyklęci bohaterowie stanowią kontynuację tamtego opowiadania, czy jest to zupełnie nowa historia?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć.

Czyli już można nie czytać poprzedniego tekstu, skoro dałeś tu taki niepiękny spojler.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

“Wyklęci bohaterowie” to druga część “Wojny totalnej”.

"I stałem się Śmiercią, niszczycielem światów."

Znowu poprzestanę na pierwszym rozdziale. Tematyka totalnie nie dla mnie.

Robisz błędy w zapisie dialogów.

Halogen był rozgoryczony, może nawet trochę zły. Ale wściekłości już w nim nie było, jedynie rezygnacja.

Początki byłozy.

Nieleczona choroba popromienna odcisnęła na nim swoje piętno. Miał raptem trzydzieści dwa lata, a wyglądał na czterdzieści pięć. Duże zakola, obwiśnięta skóra, podkrążone oczy. I ta rezygnacja…

No to tanio się wykpił…

A wybrali NATO’wskie łapska…

NATO-wskie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka