- Opowiadanie: MPJ 78 - Legendy brokowskie - Kapitan z Mazura

Legendy brokowskie - Kapitan z Mazura

Ob­ra­zek pod spodem jest efek­tem mojej ra­do­snej dłu­ba­ni­ny w Gim­pie. Zdję­cie wraku “Ma­zu­ra” jest mo­je­go au­tor­stwa, je­dy­nie parę mu­sia­łem skom­bi­no­wać z sieci. Mam na­dzie­ję, że jakby co, to ci lu­dzie się nie ob­ra­żą. 

 

Pierw­sza fotka to Mazur w całej oka­za­ło­ści, zro­bio­no ją w roku 1905. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Legendy brokowskie - Kapitan z Mazura

„Mazur” był cał­kiem zgrab­nym rzecz­nym pa­row­cem pa­sa­żer­skim. Warto to pod­kre­ślić, al­bo­wiem zbu­do­wa­no go w cza­sach, kiedy z mórz i rzek zni­ka­ły już ma­je­sta­tycz­ne ża­glow­ce, a za­stę­pu­ją­ce je pierw­sze po­ko­le­nie stat­ków na­pę­dza­nych parą, zwane pod­ów­czas pa­ro­pły­wa­mi, nie wy­pra­co­wa­ło jesz­cze swego ka­no­nu pięk­na. Przy­po­mi­na­ło ra­czej po­twor­ki z pra­cow­ni Fran­ken­ste­ina świad­czą­ce o tym, że ro­mans sil­ni­ka z ka­dłu­bem nie od razu prze­bie­gał har­mo­nij­nie.

 

 

Na­le­żał do płoc­kie­go przed­się­bior­stwa że­glu­go­we­go, któ­re­go wła­ści­cie­lem był pan Ju­lian Gór­nic­ki. Czło­wiek ten był za­rów­no spraw­nym bi­zne­sme­nem, jak i am­bit­nym kon­struk­to­rem. Na po­chyl­niach, bę­dą­cej jego wła­sno­ścią płoc­kiej stocz­ni stat­ki czę­sto były mo­der­ni­zo­wa­ne, zwięk­sza­jąc przy oka­zji swą dłu­gość i pod­no­sząc stan­dard wy­po­sa­że­nia.

Od roku pań­skie­go ty­siąc osiem­set dzie­więć­dzie­sią­te­go pią­te­go „Mazur” kur­so­wał po Wiśle od Kra­ko­wa po Gdańsk, nie­kie­dy Bu­giem do Piń­ska, a dalej Pry­pe­cią i Dnie­prem aż do Cher­so­nia nad Mo­rzem Czar­nym. Od roku ty­siąc dzie­więć­set dzie­sią­te­go jed­nost­ką do­wo­dził ka­pi­tan Jan Flis. W fir­mie chwa­lo­no go za nie­zwy­kłe zdol­no­ści na­wi­ga­cyj­ne. Nikt nie po­tra­fił le­piej od niego la­wi­ro­wać po­mię­dzy ła­cha­mi pia­chu, omi­jać zdra­dli­we pły­ci­zny, wy­szu­ki­wać trasę nawet nocą. Ma­ry­na­rze ce­ni­li swego ka­pi­ta­na. Jego nie­zwy­kły ta­lent spra­wiał, iż mieli lżej­szą pracę. Trze­ba zaś wie­dzieć, iż pod in­ny­mi ka­pi­ta­na­mi, latem czę­sto nie tyle pły­wa­li na stat­ku, co mo­zol­nie prze­ko­py­wa­li się przez pły­ci­zny.

Pierw­sza wojna świa­to­wa zmie­ni­ła wiele. Skoń­czył się rejsy do Gdań­ska i Kra­ko­wa. „Ma­zu­ra” zmo­bi­li­zo­wa­no. Na po­kła­dzie oprócz sta­łej za­ło­gi po­ja­wi­ło się kil­ku­na­stu ro­syj­skich żoł­nie­rzy. Do­tych­cza­so­we­go ka­pi­ta­na, de facto, zde­gra­do­wa­no do roli pierw­sze­go ofi­ce­ra, a do­wo­dze­nie objął nie­ja­ki Kon­stan­ty Alek­san­dro­wicz Le­bie­diew. Flis dba­jąc o dobro stat­ku i ar­ma­to­ra chciał Ro­sja­ni­na le­piej po­znać. Przy suto za­kra­pia­nej ko­la­cji zadał mu py­ta­nie.

– Kon­stan­ty Alek­san­dro­wi­czu, a gdzie ty wcze­śniej pły­wa­łeś?

– Don, Dniepr, Amur, Bał­tyk, z Ro­że­stwien­skim nawet pod Cu­szi­mą byłem.

– Wal­czy­łeś z Ja­poń­czy­ka­mi? – Ze zdu­mie­niem wy­szep­tał Jan.

– A wal­czy­łem. Wię­cej ci po­wiem w ta­jem­ni­cy, tylko przy­rzek­nij, że ni­ko­mu nie po­wtó­rzysz.

– Przy­się­gam na moje od­da­nie ca­ro­wi. – Flis po­ło­żył dwa palce pra­wej ręki na por­tre­cie Mi­ko­ła­ja II. 

– Gdyby mnie ad­mi­rał Zi­no­wij Ro­że­stwien­ski po­słu­chał, to byśmy ki­taj­ców po­bi­li w try miga.

– Jakże to?

– Ja mu ska­zał „Ko­man­dir Zi­no­wij ty się z ki­taj­ca­mi nie strze­laj. Fale są, okrę­ta­mi buja, utra­fić trud­no. Daj roz­kaz do szar­ży. Wpad­nie­my na Ja­poń­ców, prze­sko­czy­my na ich po­kła­dy, wy­tnie­my szasz­ka­mi, po­dziu­ra­wi­my ba­gne­ta­mi”. On mi na to: „Star­szy lejt­nan­cie Le­bie­diew po­mysł macie dobry, ale tu ka­pi­ta­ny mówią, że w zwy­cza­ju jest naj­pierw z armat strze­lać i my tak zro­bi­my”.

– Co ty po­wiesz! – Jan pod­niósł głos.

– Ja wtedy do ad­mi­ra­ła ska­zał, „Ad­mi­ra­le daj mi jeden pan­cer­nik, ja sam za­ata­ku­ję. Wpad­nę z abor­da­żem na po­kład ich fla­gow­ca, zła­pię ad­mi­ra­ła Togo i każę mu pod­dać flotę”.

– Nie dali ci tego pan­cer­ni­ka? – Flis sta­rał się być do­myśl­ny.

– Pan­cer­ni­ka nie do­sta­łem, ale krą­żow­nik, to już tak. Nasz ad­mi­rał ska­zał „Pan­cer­ni­ka dać ci nie mogę, ale ty Le­bie­diew bierz „Au­ro­rę” i przy­wieź mi tu Togo”. Inny to by zre­zy­gno­wał, krą­żow­ni­kiem ata­ko­wać pan­cer­nik, ale ja nie. Wzią­łem sza­lu­pę i płynę na „Au­ro­rę”. Ja­poń­ce strze­la­ją, po­ci­ski pa­da­ją, bach! bach! bach! – Kon­stan­ty dla efek­tu tłukł pię­ścią w stół. – Ja mię­dzy wy­bu­cha­mi ma­new­ru­ję, raz w prawo, raz w lewo. – Ro­sja­nin ręką za­czął po­ka­zy­wać, jak ma­new­ro­wał trak­tu­jąc puste bu­tel­ki ni­czym fon­tan­ny wody”. Ja pa­trzę, a Au­ro­ra ucie­ka z pola bitwy. Za­wró­ci­łem i płynę do ataku na fla­gow­ca ki­taj­ców…

 

Flis grzecz­nie wy­słu­chał dal­szej czę­ści opo­wie­ści Le­bie­die­wa. O wdar­ciu się z Na­gan­tem w dłoni na ja­poń­ski pan­cer­nik Mi­ka­sa, wzię­ciu do nie­wo­li Togo „i aku­rat wtedy nasza flota się pod­da­ła”, uciecz­ce sza­lu­pą do Wła­dy­wo­sto­ku. Tra­cił złu­dze­nia, co do tego, ja­kie­go to wilka mor­skie­go dano mu na do­wód­cę. Ro­sja­nin szyb­ko po­twier­dził naj­gor­sze przy­pusz­cze­nia. Z ma­pa­mi nie ra­dził sobie naj­le­piej, ale za to świet­nie orien­to­wał się w lo­ka­li­za­cji bur­de­li na war­szaw­skiej Pra­dze. Sa­mo­dziel­nie nie po­tra­fił od­naj­do­wać rzecz­nych głębi, po któ­rych można by spo­koj­nie pły­nąć, za to w każ­dej miej­sco­wo­ści, do ja­kiej za­wi­ta­li bez­błęd­nie od­naj­dy­wał spe­lun­ki ofe­ru­ją­ce tani, choć­by i podły al­ko­hol. Do­wo­dze­nie w jego wy­ko­na­niu po­le­ga­ło na cho­dze­niu po po­kła­dzie z dum­nie za­dar­tą głową, gło­śnym wy­krzy­ki­wa­niu ko­mend oraz uzu­peł­nia­niu ich o dłu­gie i skom­pli­ko­wa­ne prze­kleń­stwa, w któ­rych czę­sto gęsto pa­da­ły „bla­dzie”, „joby” i „suki”.

Po­czą­tek wojny wi­ta­ny był przez ludzi en­tu­zja­stycz­nie. Z pew­nym za­że­no­wa­niem Jan pa­trzył jak war­sza­wian­ki rzu­ca­ją kwia­ty ma­sze­ru­ją­cym na front Ko­za­kom. Zda­wa­ły się nie pa­mię­tać, iż te same jed­nost­ki jesz­cze kilka lat temu szar­żo­wa­ły pod­czas de­mon­stra­cji za­bi­ja­jąc war­sza­wia­ków.

Nie trze­ba było mie­sią­ca, aby na­stro­je ludz­kie zmie­ni­ły się dia­me­tral­nie. Ro­syj­skie woj­sko zo­sta­ło po­bi­te pod Tan­nen­ber­giem. „Mazur” woził po­cząt­ko­wo za­opa­trze­nie dla ro­syj­skiej 2 Armii ge­ne­ra­ła Alek­san­dra Sam­so­no­wa. Po jej klę­sce zmie­nił się cha­rak­ter rej­sów. Pa­ro­wiec nie od­by­wał już krót­kich kur­sów po Wiśle, ale z Płoc­ka, Mo­dli­na, War­sza­wy wy­wo­ził Bu­giem i Pry­pe­cią na wschód ro­dzi­ny car­skich urzęd­ni­ków i woj­sko­wych.

Flis lubił te kursy. Dzię­ki nim mógł czę­sto za­wi­jać do Broku, gdzie miał na­rze­czo­ną. Ta­jem­ni­cą ka­pi­ta­na było, iż to wła­śnie jej za­wdzię­czał swoje nad­zwy­czaj­ne osią­gnię­cia w na­wi­go­wa­niu po buż­nych i wi­śla­nych pły­ci­znach. Jak to moż­li­we? Bo­żen­na choć wy­glą­da­ła jak ładna młoda dziew­czy­na, tak na­praw­dę była brze­gin­ką, spo­krew­nio­ną z ru­sał­ka­mi, pra­sło­wiań­ską, ma­gicz­ną isto­tą opie­ku­ją­cą się rze­ka­mi i stru­mie­nia­mi. Licz­ne jej krew­niacz­ki i przy­ja­ciół­ki trak­to­wa­ły ka­pi­ta­na jak człon­ka ro­dzi­ny i dys­kret­nie wska­zy­wa­ły naj­lep­szy szlak.

Pod ko­niec paź­dzier­ni­ka roku ty­siąc dzie­więć­set czter­na­ste­go, pa­ro­wiec bun­kro­wał w Broku wę­giel, Flis stał na na­brze­żu. Obok niego była Bo­żen­na.

– Je­steś smut­ny?

– To ostat­ni rejs w tym roku, mam do­pły­nąć do Mo­dli­na na re­mont i daj Boże zi­mo­wa­nie. Ty nie­dłu­go za­pad­niesz w sen do wio­sny. Na świe­cie trwa wojna, front raz zbli­ża się do Wisły, to od­da­la, boję się tego, co może się stać.

– Wró­cisz do mnie na wio­snę – od­rze­kła po­waż­nie brze­gin­ka.

– Naj­chęt­niej, to bym po tym po­wro­cie zo­stał tu z tobą na za­wsze.

– Zo­ba­czy­my, może tak bę­dzie.

 

Wio­sną roku ty­siąc dzie­więć­set pięt­na­ste­go „Mazur” wię­cej czasu spę­dzał w mo­dliń­skim por­cie, niż pły­wał. Sta­tek był gotów do rej­sów. Zimą prze­szedł prze­gląd i re­mon­ty spra­co­wa­nych me­cha­ni­zmów, otrzy­mał uzbro­je­nie, na dzio­bie za­mon­to­wa­no mu ce­ka­em, bra­ko­wa­ło jed­nak węgla. Rosja nie ra­dzi­ła sobie z wy­ekwi­po­wa­niem ol­brzy­miej armii, a na do­da­tek od maja po­no­si­ła klę­ski na fron­cie. W po­ło­wie lipca roz­po­czę­ło się po­prze­dzo­ne sil­nym przy­go­to­wa­niem ar­ty­le­ryj­skim po­tęż­ne na­tar­cie 12 Armii Nie­miec­kiej gen. Mak­sy­mi­lia­na von Gal­l­wit­za na Prza­snysz. W Mo­dli­nie za­pa­no­wał chaos. Ktoś w wy­so­kich szta­bach ra­czył w końcu do­strzec, iż za chwi­lę zgro­ma­dzo­na tam flota rzecz­na, może zo­stać od­cię­ta i zdo­by­ta przez Niem­ców. Padł roz­kaz ewa­ku­acji do Brze­ścia. Dla Flisa ozna­czał on tylko jedno, po dro­dze za­wi­nie do Broku i spo­tka Bo­żen­nę.

Stat­ki miały wresz­cie wy­ru­szyć na wschód. Pro­blem w tym, że choć na­ka­za­no ewa­ku­ację, to nie do­star­czo­no węgla do ma­szyn pa­ro­wych. Tego co był, star­czy­ło za­le­d­wie dla dzie­wię­ciu jed­no­stek. Za­owo­co­wa­ło to pew­ny­mi nie­ty­po­wy­mi roz­wią­za­nia­mi.

– Ko­man­dir Le­bie­diew co oni robią? – Jan wska­zał trzy małe jed­nost­ki, które na hol pod­cze­pio­no do „Ma­zu­ra”.

– Wy­ko­nu­ją roz­kaz ewa­ku­acji – od­rzekł Ro­sja­nin.

– Kon­stan­ty Alek­san­dro­wi­czu, my mamy pełno ludzi na po­kła­dzie, za to bar­dzo mało węgla. Z tymi trze­ma ba­lia­mi na holu, nie star­czy go na do­pły­nię­cie do Brze­ścia.

– Ot pol­skij bun­towsz­czik się w was ka­pi­ta­nie od­zy­wa. Jest roz­kaz, to się go wy­ko­nu­je, a nie dys­ku­tu­je.

– Toż ja wła­śnie chcę go wy­ko­nać, ale jak wę­giel się skoń­czy to nie do­pły­nie­my tam gdzie on nam na­ka­zu­je.

– Za­pa­sy uzu­peł­ni się po dro­dze. Ru­szaj­my! – Tu padły dłu­gie i so­czy­ste prze­kleń­stwa.

– Tak jest.

 

Ar­ma­da do­tar­ła do Wy­szko­wa po dniu że­glu­gi. Uzu­peł­nie­nie pa­li­wa do ko­tłów oka­za­ło się może nie tyle skom­pli­ko­wa­ne, co cza­so­chłon­ne. Węgla od­na­le­zio­no nie­wie­le, ra­to­wa­no się czym po­pa­dło, kon­fi­sko­wa­nym miej­sco­wym drze­wem opa­ło­wym, de­ska­mi z roz­bie­ra­nych szop, pło­ta­mi, a nawet ja­kimś drew­nia­nym domem. Na­stro­jów nie po­pra­wiał od­głos dział do­cho­dzą­cy z pół­no­cy oraz wie­ści o Niem­cach, któ­rzy ponoć już do­tar­li do Bugu. Przed świ­tem po­sła­no na roz­po­zna­nie jeden z mniej­szych stat­ków. Zgod­nie z roz­ka­zem, miał za­wró­cić gdyby dal­sza droga była za­blo­ko­wa­na przez wroga. Choć Jan na­le­gał na po­śpiech, cze­ka­no aż do po­łu­dnia, do­pie­ro wów­czas pro­wa­dzo­na przez „Ma­zu­ra” ar­ma­da ru­szy­ła.

 

Był już wie­czór, jak oce­niał Flis do Broku zo­stał im jakiś kwa­drans że­glu­gi. Nagle za stat­ka­mi wy­strze­lił w górę gej­zer wody. Przy­tłu­mio­ny grzmot, świad­czył o tym, iż ucie­ka­ją­ce pa­row­ce na­mie­rzy­ła nie­miec­ka ar­ty­le­ria.

– Cała na­przód! – Flis wy­krzy­czał ko­men­dę.

– Od­ciąć hole! – Le­bie­diew nie tylko dał ko­men­dę, ale i sam sza­blą po­czął rąbać jedną z lin.

– Kon­stan­ty, co ty ro­bisz! Oni nie mają na­pę­du! Jak ode­tnie­my hol, to Niem­cy ich wy­bi­ją!

– W Wy­szko­wie za­ła­do­wa­li drew­no. Roz­pa­lą kotły i sami po­pły­ną.

– Nawet jak to zro­bią na­tych­miast, kilka go­dzin zaj­mie im osią­gnie­cie od­po­wied­nie­go ci­śnie­nia pary.

– Czort z nimi! – Jak na za­wo­ła­nie ko­lej­ny po­cisk ro­ze­rwał się na po­łu­dnio­wym brze­gu rzeki w po­ło­wie pły­ną­cej ko­lum­ny.

– Ma­szy­ny stop!

– Bladź! Co ty wy­pra­wiasz!

– Utrud­niam im tra­fie­nie nas. – Ko­lej­ny po­cisk pod­niósł fon­tan­nę wody przed dzio­bem.

– Płyń do brze­gu zanim się wstrze­la­ją, mu­si­my ucie­kać ze stat­ku.

– Damy radę.

 

Ko­lum­na po­rwa­ła się, każdy ka­pi­tan sta­rał się ra­to­wać na wła­sną rękę. Szyb­sze stat­ki sta­ra­ły się wy­prze­dzić te wol­niej­sze. Ho­lo­wa­ne jed­nost­ki opusz­cza­no w pa­ni­ce kie­ru­jąc się na po­łu­dnio­wy brzeg. Któ­ryś pa­ro­wiec wszedł na mie­li­znę. Z brze­gu otwo­rzył ogień nie­miec­ki ce­ka­em. „Mazur” nie miał żad­ne­go opan­ce­rze­nia, nawet sta­no­wi­sko dzio­bo­we­go ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go nie było ni­czym osło­nię­te. Le­bie­diew pła­sko roz­cią­gnię­ty na po­kła­dzie nie po­niósł w tym ostrza­le żad­nych ob­ra­żeń. Flis był przy kole ste­ro­wym, na gór­nym po­kła­dzie. Tra­fio­ny osu­nął się zmie­nia­jąc kurs. Ko­lej­ne po­ci­ski eks­plo­do­wa­ły w rzece po­mię­dzy stat­ka­mi.

– Ka­pi­tan jest ranny! – krzy­czał jeden z ma­ry­na­rzy.

– Bladź! Opu­ścić sta­tek – dał roz­kaz Le­bie­diew i sam pierw­szy wy­sko­czył za burtę, na poły bro­dząc na poły pły­nąc w stro­nę po­łu­dnio­we­go brze­gu rzeki.

– Ka­pi­ta­nie co ro­bi­my? – spy­tał ma­ry­narz.

– Mu­si­my za­to­pić „Ma­zu­ra”. Otwo­rzy­cie za­wo­ry denne i ra­tuj­cie się, ja skie­ru­je go na głę­bię na środ­ku Buga.

– Ka­pi­ta­nie, za­bie­rze­my pana.

– Nie. Ra­tuj­cie sie­bie. To mój okręt ja już tu zo­sta­nę. – Z ust Jana cie­kła cien­ka struż­ka krwi.

 

„Mazur” po­grą­żał się w rzece, ale nad­bu­dów­ka cią­gle wy­sta­wa­ła ponad wodę. No cóż, Bug latem nigdy nie był rzeką spe­cjal­nie głę­bo­ką. Ranny Flis usły­szał, jak ktoś wcho­dzi na po­kład. Uznał, że to Niem­cy zaj­mu­ją i spraw­dza­ją za­to­pio­ny okręt. Za­miast nich po­ja­wi­ła się Bo­żen­na.

– Witaj ko­cha­na – wy­szep­tał.

– Wró­ci­łeś. – Gła­ska­ła go po twa­rzy.

– Wró­ci­łem, i już tu zo­sta­nę. Szko­da, że nie mogę być dłu­żej z tobą. – Po po­licz­ku po­cie­kła mu łza.

– Mo­żesz być ze mną na wieki, jeśli tylko chcesz.

– Chcę.

Brze­gin­ka po­cią­gnę­ła go do wody i zni­kli. Czy speł­ni­ła swoją obiet­ni­cę? Wiem je­dy­nie, że „Ma­zu­ra” ni­ko­mu nie udało się pod­nieść z dna, choć po­zo­sta­łe za­to­pio­ne tego dnia okrę­ty Niem­cy zdo­ła­li wy­cią­gnąć i uru­cho­mić jesz­cze tego sa­me­go roku. Naj­wi­docz­niej ka­pi­tan nie chce ni­ko­mu oddać swo­je­go okrę­tu. Jeśli się do­brze przyj­rzeć latem w wie­czor­nym słoń­cu, na wraku, można do­strzec prze­zro­czy­ste syl­wet­ki dwóch osób. Po­dob­no to brze­gin­ka i jej uko­cha­ny od­wie­dza­ją „Ma­zu­ra”.

 

Koniec

Komentarze

Ro­sja­nin ręką za­czął po­ka­zy­wać, jak ma­new­ro­wał trak­tu­jąc puste bu­tel­ki ni­czym fon­tan­ny wody”. – za­plą­tał Ci się cu­dzy­słów

 

12 Armii nie­miec­kiej – dwu­na­stej armii nie­miec­kiej albo kon­se­kwent­nie 12. Armii Nie­miec­kiej (tak samo jak 2. Armii Woj­ska Pol­skie­go – mimo że to przy­miot­nik to jet to jed­nak nazwa wła­sna) – swoją drogą Gal­l­witz był Wro­cła­wia­ni­nem :)

 

Bar­dzo ładna opo­wieść. Faj­nie po­pro­wa­dzo­na od szcze­gó­łów hi­sto­rycz­nych po ro­man­tycz­ną hi­sto­rię mi­ło­sną (choć może tro­chę za krót­ką, ale to le­gen­da ;). Spodo­ba­ło się. Coraz le­piej Ci wy­cho­dzą te le­gen­dy.  

F.S

Ładna le­gen­da. Tro­chę ro­man­si­dłem za­jeż­dża, ale może być.

Tro­chę się gu­bi­łam w cza­sie. Wy­bu­chła wojna, ro­syj­ski ka­pi­tan zdą­żył od­wie­dzić każdą knaj­pę nad Wisłą i kil­ko­ma in­ny­mi rze­ka­mi, a potem do­wia­du­ję się, że jest je­sień 1914… Ale ja nie mam po­ję­cia, jak długo po­win­ny trwać wszyst­kie opi­sa­ne przez Cie­bie po­dró­że. Tylko wy­glą­da­ło to na znacz­nie dłuż­szą przy­go­dę.

Tech­nicz­nie jest cał­kiem nie­źle, nawet złe prze­cin­ki mi się w oczy nie rzu­ca­ły. Nie po­zna­ję Ko­le­gi!

Przy­po­mi­na­ło ra­czej po­twor­ki made in Fran­ken­ste­in

Na pewno in? Przy­po­mi­na mi to sy­tu­ację z ja­kie­goś wy­jaz­du wa­ka­cyj­ne­go, kiedy zna­jo­my pró­bo­wał na­mó­wić mnie do kon­sump­cji pul­pe­ci­ków sło­wa­mi “made in moja żona”. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, będę bro­nić MPJ 78 – Fran­ken­ste­in to Ząb­ko­wi­ce Ślą­skie.

F.S

Ro­man­si­dła chyba jesz­cze nie ćwi­czy­łem :D 

 

Co do dłu­go­ści po­dró­ży to tego typu pa­ro­wiec wy­ci­skał około 14 km/h. Ile więc trwa­ła po­dróż?

 

Zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cym w 1854 r. roz­kła­dem rej­sów sta­tek wy­pły­wa­ją­cy z War­sza­wy o godz. 6:00 do przy­sta­ni w Płoc­ku za­wi­jał mię­dzy go­dzi­ną 12:00 a 13:00, do Cie­cho­cin­ka zaś około 17:00 w tym samym dniu. Rejsy po­wrot­ne trwa­ły dłu­żej. Z Płoc­ka wy­pły­wał sta­tek o godz. 8:30, a do portu w War­sza­wie przy­by­wał mię­dzy godz. 18:30 a 19:30.”  (http://www.zegluga.wroclaw.pl/articles.php?article_id=509) 

 

Tak na oko z Mo­dli­na do Broku po­wi­nien do­pły­nąć góra w dwa dni, do Brze­ścia po­wiedz­my do­tarł­by za ko­lej­ne 2-3 dni. 

Po­nad­to Kon­stan­ty Alek­san­dro­wicz Le­bie­diew to gie­roj ja­kich mało, skoro on sza­lu­pą ata­ko­wał pod Cu­szi­ma ja­poń­skie pan­cer­ni­ki, to za­wi­ta­nie do wszyst­kich moż­li­wych knajp pod­czas ta­kich rej­sów nie by­ło­by żad­nym wy­zwa­niem wink

 

Szar­ża sza­lu­po­wa nie­zła… Gdyby jesz­cze miał cho­ciaż colta, hi­sto­ria po­to­czy­ła­by się ina­czej… ;-) Ale o knaj­pach to już nie on opo­wia­dał. Dobra, dobra, Twój tekst.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tym razem ład­nie splo­tłeś wy­da­rze­nia hi­sto­rycz­ne z wąt­kiem mi­ło­snym, nie za­po­mi­na­jąc o miej­sco­wej mi­to­li­gii.

Gdy­byż tak jesz­cze za­pa­ło­wi, z jakim pi­szesz bro­kow­skie le­gen­dy, to­wa­rzy­szy­ła dba­łość o ich wy­ko­na­nie…

 

Czło­wiek ten był za­rów­no spraw­nym bi­zme­sme­nem… – Li­te­rów­ka.

 

Przy suto za­kra­pia­nej ko­la­cji Zadał mu py­ta­nie. – Dla­cze­go w środ­ku zda­nia jest wiel­ka li­te­ra?

 

– Wal­czy­łeś z Ja­poń­czy­ka­mi? – ze zdu­mie­niem wy­szep­tał Jan.– Wal­czy­łeś z Ja­poń­czy­ka­mi? – Ze zdu­mie­niem wy­szep­tał Jan.

 

wy­tnie­my szasz­ka­mi, po­dziu­ra­wi­my ba­gne­ta­mi.” – Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu kil­ka­krot­nie.

 

Z pew­nym za­że­no­wa­niem Jan pa­trzył jak War­sza­wian­ki rzu­ca­ją kwia­tyZ pew­nym za­że­no­wa­niem Jan pa­trzył jak war­sza­wian­ki rzu­ca­ją kwia­ty

 

szar­żo­wa­ły pod­czas de­mon­stra­cji za­bi­ja­jąc War­sza­wia­ków. – …szar­żo­wa­ły pod­czas de­mon­stra­cji, za­bi­ja­jąc war­sza­wia­ków.

 

Po ko­niec paź­dzier­ni­ka roku ty­siąc dzie­więć­set czter­na­ste­go… – Li­te­rów­ka.

 

Ru­szaj­my! – tu padły dłu­gie i so­czy­ste prze­kleń­stwa.Ru­szaj­my! – Tu padły dłu­gie i so­czy­ste prze­kleń­stwa.

 

ja skie­ru­je go na głę­bie na środ­ku Buga. – Li­te­rów­ka.

 

Wró­ci­łem, i już tu zo­sta­nę. Szko­da, że mogę być dłu­żej z tobą. – Czy na pewno ża­ło­wał, że bę­dzie dłu­żej z dziew­czy­ną?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo ładna hi­sto­ria, z cie­ka­wym hi­sto­rycz­nym tłem i nad­na­tu­ral­nym ro­man­sem. Prze­czy­ta­łem szyb­ko i płyn­nie, choć pewne zgrzy­ty tech­nicz­ne się zda­rza­ły.

made in Fran­ken­ste­in

Jeśli już to “made by Fran­ken­ste­in” – to wszak na­zwi­sko dok­to­ra, który stwo­rzył po­two­ra.  Do tego ta an­giel­ska wstaw­ka mocno razi. Za­mie­nił­bym na coś in­ne­go, bar­dziej pa­su­ją­ce­go do nar­ra­cji.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Po­praw­ki na­nio­słem w tym zgu­bio­ne “nie” z “Szko­da że nie mogę być dłu­żej…”  ;) 

 

Za­mie­ni­łem też “made in” na “z pra­cow­ni” fak­tycz­nie tak le­piej brzmi 

 

Nadal śred­nio:

Przy­po­mi­na­ło ra­czej po­twor­ki z pra­cow­ni Fran­ken­ste­in

Pra­cow­nia Fran­ken­ste­ina.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

już jest ;) 

“Nikt nie po­tra­fił le­piej od niego la­wi­ro­wać po­mię­dzy ła­cha­mi pia­chu, omi­jać zdra­dli­we pły­ci­zny, wy­szu­ki­wać trasę nawet nocą.” – Wy­da­je mi się, że tu po­wi­nien być do­peł­niacz. Nikt nie po­tra­fił le­piej omi­jać pły­cizn i wy­szu­ki­wać trasy.

 

“On mi na to[+:-.] „Star­szy lejt­nan­cie Le­bie­diew po­mysł macie dobry…”

 

“Ad­mi­ra­le daj mi jeden pan­cer­nik, ja sam za­ata­ku­je.” – za­ata­kuję

 

“…za­opa­trze­nie dla ro­syj­skiej 2 Armii ge­ne­ra­ła Alek­san­dra Sam­so­no­wa.” – Dru­giej Armii (i dalej od­po­wied­nio).

 

Jakoś nie­ste­ty nie prze­mó­wi­ła do mnie ta hi­sto­ria. Cze­goś mi tu bra­ku­je, by ca­łość na­bra­ła “duszy”. Głów­ny bo­ha­ter wy­da­je mi się mało wy­raź­ny, a przez to nie prze­ję­łam się zbyt­nio jego losem. Opis uciecz­ki/walki z kolei jest za mało dy­na­micz­ny. Cał­kiem faj­nie jest za to wple­cio­ny nie­wiel­ki ak­cent fan­ta­stycz­ny.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Znacz­nie le­piej niż po­przed­nio. Czy­ta­ło się do­brze, opo­wieść o ka­pi­ta­nie za­ha­czy­ła jakoś o moje ser­du­cho. Tylko nadal zo­sta­ło Ci sporo drob­nych błę­dów. 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

jo­se­he­im w przy­pad­ku 2 Armii Sam­so­no­wa muszę nie­śmia­ło za­pro­te­sto­wać. Przy opo­wia­da­niu “Bom­bo­nier­ka” do­sta­łem po uszach za pi­sa­nie nazw hi­sto­rycz­nych jed­no­stek woj­sko­wych w spo­sób jaki su­ge­ru­jesz.

Prze­czy­ta­łam w ze­szłym ty­go­dniu i jakoś za­bra­kło mi czasu na ko­men­tarz. Pew­nie nie bę­dzie więc wni­kli­wie, ale z per­spek­ty­wy czasu, a to dobra per­spek­ty­wa jest ;) 

Tekst wciąż pa­mię­tam, po­dob­nie od­czu­cia to­wa­rzy­szą­ce czy­ta­niu: za­cie­ka­wie­nie, przy­jem­ne sko­ja­rze­nie ze słu­cha­niem po­dob­nych le­gend na szkol­nych i ro­dzin­nych wy­ciecz­kach, lekki dy­stans – chyba wła­ści­wy ta­kiej kon­wen­cji, gdzie bo­ha­ter rze­czy­wi­ście jest bar­dziej Bo­ha­te­rem, niż czło­wie­kiem, że tak po­wiem, peł­no­wy­mia­ro­wym. 

Ogól­nie – po­do­ba­ło mi się, niech więc za­si­li bi­blio­tecz­ne re­ga­ły :)

Cie­ka­we. Nie znam tej le­gen­dy, a Ty mi ją bar­dzo ład­nie opo­wie­dzia­łeś.

W sumie od mo­men­tu, kiedy brze­gin­ka mówi, że być może zo­sta­ną razem na za­wsze, wia­do­mo, że ka­pi­tan nie­ko­niecz­nie żywy, ale kom­plet­nie mi to nie prze­szka­dza. Mamy tro­chę hi­sto­rii, tro­chę ro­man­su, tro­chę fan­ta­sty­ki – faj­nie to po­łą­czy­łeś.

Czy­ta­ło mi się do­brze, do­dat­ko­wy plus ;)

Po­do­ba­ło mi się :)

 

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Skoń­czył się rejsy do Gdań­ska i Kra­ko­wa. ← cho­chlik

Dalej nie wiem, czy są ja­kieś re­zul­ta­ty cho­chli­ka, bo wcią­gnę­ło. Ładne. Warte od­ku­rze­nia.

Nowa Fantastyka