
Wszystko odbyło się w kompletnej ciszy. Nikt z obecnych nie odezwał się nawet jednym półsłówkiem. Wiedzieliśmy, co mamy robić i to robiliśmy. Nasze jedyne źródło światła, mała lampa oliwna, zaczęła podejrzanie migać. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy spieszyliśmy się jak najbardziej, chcieliśmy opuścić to przeklęte miejsce. Dlatego gdy światło zgasło, całkowicie pogrążając nas w ciemnościach, zawładnęła nami panika.
Byliśmy już tak blisko końca, zostało nam tylko kilka skrzynek z dynamitem, a przejście zostałoby otwarte. Jedni od razu rzucili się do ucieczki, biegli prosto przed siebie, nie krzyczeli, nie błagali, z ich ust aż do samego końca nie wydobył się żaden dźwięk. Tylko odgłos kroków odbijał się echem od ścian i świadczył o ich ucieczce. Potem nawet i one ucichły. Zastąpił je okropny dźwięk jakby ktoś gniótł kości. Przełknąłem głośno ślinę, ale milczałem, tak jak inni. Nie mieliśmy broni, a nawet gdybyśmy mieli, nie użylibyśmy jej. Broń jest głośna, a Pan nie lubi hałasu. Dlatego staliśmy pełni strachu, nie wiedząc co robić. Jedni wybrali gniew Najwyższego i spotkała ich kara, inni, tak jak ja, czekali. Czekaliśmy i słuchaliśmy.
Potem ktoś się poruszył i zaczął pracować, znowu. Z każdą kolejną sekundą dołączali do niego inni, aż w końcu wszyscy wróciliśmy do swoich zadań, zapominając o tym, co stało się przed kilkoma chwilami. Nieraz ktoś się potykał, uderzał w ścianę, ale nikt się nie odzywał. Ta odrobina pracy, która nam została, dłużyła się niemiłosiernie. Bez światła i ponad połowy pracowników nic nie szło tak, jak powinno. Dopiero po długich godzinach spędzonych w całkowitych ciemnościach skończyliśmy. Chcieliśmy jak najszybciej wrócić do domu, do kochających żon, czekających z obiadem albo kolacją. Niestety nie dane nam było wrócić. Pan, On przyszedł po nas. Tylko Jego czerwone oczy przebijały się przez mrok tunelu. Nie wiem czy inni czuli to samo, co ja, ale w tamtej chwili sparaliżował mnie strach. A potem było tylko gorzej.
Najpierw poczułem zimno na policzku, a masa małych odnóży zaczęła wspinać się po moim ciele, przy okazji wyrywając małe kawałeczki. Moje usta wykrzywiły się w okropnym grymasie. Ledwo powstrzymując krzyk syknąłem z bólu. Czułem krew spływającą po ciele. Mimo woli zacząłem pogrążać się w jeszcze większej ciemności. Potem coś mocno błysnęło, Pan porażony światłem krzyknął i rzucił mną o ścianę. Jego ryk poniósł się po całym tunelu. Ledwo przytomny spojrzałem w stronę źródła światła. Stał tam mały chłopiec, Jack. Mój syn, który miał przyjść do mnie z obiadem. Latarka w jego dłoni trzęsła się, a po chwili upadła. Cisza, która nastała chwilę potem wierciła dziurę w moim umyśle, a czas jakby się zatrzymał. To Najwyższy pierwszy zareagował. Sekundy znów zaczęły płynąć z niemiłosierną szybkością, a Pan równie prędko zaczął się ode mnie oddalać. Słyszałem tylko cichy stukot tysiąca odnóży o metal, ale w głębi duszy wiedziałem co się zaraz wydarzy. Zerwałem się na nogi i zamarłem. Pan nie lubi sprzeciwu, Pan nie lubi ratowania posiłku. Zacząłem się modlić, nie na głos, cicho w myślach. Bałem się, a gdy usłyszałem urwany krzyk i poczułem krew na sobie, odwróciłem tylko wzrok. W tej chwili pragnąłem podbiec do syna i przytulić jego martwe ciało, poczuć, że żyje, nim całkowicie odda się w objęcia chłodu. Pragnąłem tego, ale moje nogi trzęsły się ze strachu i nie chciały współpracować. Po prostu padłem na kolana i płakałem, bezgłośnie, bez łez. Poczułem obrzydzenie do własnej osoby ale przecież i tak nic nie mogłem zrobić. Pan go wybrał i nikt ani nic nie mogło tego zmienić.
Kolana bolały mnie od klęczenia, oczy odmawiały posłuszeństwa, a ciało drżało z zimna. Głód i pragnienie pomagały ignorować ból, ale obrazy tamtych chwil cały czas błąkały się po moim zmęczonym umyśle. Poczucie winy z każdą chwilą było coraz mniejsze, łatwo było je zagłuszyć. Wymówki, w nich ludzkość jest prawdziwym mistrzem. Nie byłem w końcu pewien czy to mój syn, mogło to być jakiekolwiek inne dziecko. Mogło sobie na to zasłużyć, wszystkich spotyka zasłużona kara. Było ciemno, latarka świeciła tylko przez krótką chwilę, mogłem przecież zobaczyć syna w miejscu innego pracownika. Mogłem sprzeciwem wywołać gniew na całą osadę, na żonę. Już i tak wiele robiłem, zgłosiłem się na ochotnika do niszczenia przejścia, prowadziłem inne wypady na powierzchnię. Zrobiłem wiele dobrego. Ale nawet mimo tych wszystkich wymówek, coś w głębi duszy pozostawało, ta niepewność. Odgłosy mlaskania, które towarzyszyły posilającemu się Panu już dawno umilkły, a gdy cisza zaczęła wywiercać dziurę w moim umyśle, poddałem się. Wstałem i powolnym krokiem ruszyłem w stronę domu.
Kolejne miesiące upłynęły mi na ciągłym umęczeniu się, modlitwie o wybaczenie i smutku, wiedziałem, że tak trzeba. Modlitwa miała mnie rozgrzeszyć, pozwolić zapomnieć ale nie potrafiła mi pomóc. To co na początku wydawało się łatwe, teraz było ponad moje siły by się usprawiedliwić. Wszystkie wcześniejsze wymówki okazały się bez sensu, a ja tak nie potrafiłem. Do tego codzienny płacz żony, cisza w mieszkaniu, to wszystko potęgowało poczucie winy. Codziennie chodziłem do tego tunelu, gdzie ostatni raz widziałem mego syna. Przeżywałem tamtą scenę na nowo, tylko że zawsze wyobrażałem sobie inne zakończenie. Zakończenie gdzie ratuję mego syna i uciekamy razem, daleko od potworów. To było me marzeniem, ale nie mogło się spełnić przez moje tchórzostwo. Chciałbym móc szczerze przed sobą przyznać, że gdybym cofnął czas postąpiłbym właściwie, aczkolwiek wiem, że gdybym ponownie stanął przed tamtym wyborem zrobiłbym to samo. Bałbym się przeciwstawić woli Najwyższego, narazić się na jego gniew. Po pięciu miesiącach, moje modły zostały wysłuchane. Wszystko było tak jak tamtego dnia, tylko kurzu było więcej. Stanąłem w tym samym miejscu, w dłoni mocno ściskając tamtą latarkę, którą upuścił mój syn, tą, którą ściągnął na siebie zgubę. Padłem na kolana, wzburzając w górę tumany kurzu. Nagle latarka zgasła, a do mych uszu dotarł dźwięk tysiąca nóżek uderzających o metal. Z każdą chwilą były coraz bliżej. Podniosłem głowę, tym razem nie miałem zamiaru ulec, chciałem patrzeć mu prosto w oczy. W oczy samej śmierci. Były ich setki, każde jarzące się szkarłatem. Moja odwaga znikła wraz z dotykiem chropowatych odnóży Najwyższego, widokiem Jego ślepi, które przypominały mi o krwi syna, która nadal zaschnięta widniała na ścianach tunelu. Strach przyszedł szybko, a wraz z nim poczucie spokoju i szczęścia. Ciemność nadeszła zaraz potem, bolało, ale nie krzyczałem. Pan nie lubi hałasu.
Trochę mi brakuje logiki w tym tekście. Na pewno nie służy mu brak szerszego tła, przez co nie wiadomo kto, po co, dlaczego. Tekst nie jest przez to tajemniczy, tylko niejasny. To spora różnica. Bo tajemniczość daje czytelnikowi poczucie, że tajemnica ma rozwiązanie i warto się nad nim zastanowić. Brak jasności natomiast sygnalizuje, że autor prawdopodobnie sam nie wie, co się za jego historią kryje. I takie wrażenie odniosłam przy lekturze.
Podejrzewam, ze w tekscie bardziej, niż o samą historię, chodziło o oddanie dramatyzmu sytuacji i emocji bohatera. Dlaczego się nie udało? Ponieważ wszystko jest okropnie sztampowe. Trochę, jak napisane według wzoru. A ponieważ nie dajesz nam w żaden sposób poznać bohatera, więc cały jego dramat spływa po czytelniku, jak po kaczce. Po prostu jest za sucho. Coś, co czytamy po raz setny, o kimś, kto nas zupelnie nie obchodzi.
Trzecia sprawa, to warsztat. Rzucają sie w oczy braki w przecinkach. Nie mam na to niestety uniwersalnej porady. Albo się to czuje, albo tak długo analizuje sie tekst zdanie po zdaniu, że w końcu nabiera się wprawy i przecinki stawia się odruchowo. To mozolna praca, ale bez interpunkcji niestety się nie da. Możesz też po prostu przed każdą publikacjatekstu poprosić, zeby przejrzał go ktoś bardziej biegły :)
W tekście jest sporo małych błędów, które łatwo wyeliminować przy szybkiej korekcie, ale jedno miejsce wypada szczególnie kostropato:
Kolana bolały mnie od klęczenia, oczy zamykały ze zmęczenia, a ciało drżało z zimna. Głód i pragnienie nie pozwalały skupić się na bólu, ale obrazy tamtych chwil cały czas błąkały się po moim zmęczonym umyśle. Poczucie winy z każdą chwilą były coraz mniejsze, łatwo było je zagłuszyć. Wymówki, w nich ludzkość jest prawdziwymi mistrzami.
Poprawek trochę jest, ale i jest potencjał. Nie jest najgorzej.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Dziękuję za komentarz Suzuki M. :)
Postaram się trochę poprawić historię by nie była tak sztampowa i spróbuję bardziej przedstawić tamtejszy świat i historię głównego bohatera.
Z interpunkcją zawsze było u mnie słabo, ale cały czas staram się nad tym pracować. Mniejszych błędów, o ile będzie to możliwe, postaram się jak najszybciej pozbyć.
Co do tego fragmentu to tam poczucie winy nie było coraz mocniejsze, ale coraz mniejsze.
Aaaa, pardon, nie wiem, czemu mi się tak przeczytało :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Nie lepiej od razu wstawić całość historii? Jak napisała Suzuki, tekst jest niejasny i wygląda jak urywek większej narracji. W tej formie, nie jestem w stanie kupić tego, co chcesz napisać.
Tylko, że ten tekst to już jest całość. Chodziło mi o to, że będę musiała coś do tego dopisać by lepiej można było się wczuć w historię bohatera, by poznać prawa rządzące tamtym światem. Ale tego jeszcze nie ma, dopiero muszę to tak jakby stworzyć.
Podobało mi się. Ciekawie zarysowałaś psychologię, wchodzenie w służalczą rolę. Widać to zwłaszcza w końcówce, kiedy to nie należy krzyczeć podczas śmierci, bo "pan nie lubi hałasu". Widać, że w głównym bohaterze toczy się poważny konflikt pomiędzy superego – tym, jaki chce być, i id – tym, co wynika z jego cielesności i odruchów, emocji. W tym przypadku góruje to drugie, co ostatecznie skutkuje swego rodzaju samobójstwem, będącym jednocześnie oczyszczeniem, odkupieniem.
Tekst pozostawia trochę do życzenia pod kątem technicznym. Co rzucił mi się w oczy:
"Jedni od razu rzucili się do ucieczki, biegli prosto przed siebie, nie krzyczeli, nie błagali, z ich ust aż do samego końca nie wydobył się żaden dźwięk. Tylko odgłos kroków odbijał się echem od ścian i świadczył o ich ucieczce."
Na moje, obie "ucieczki" są zbyt blisko.
"Nie mieliśmy broni, a nawet gdybyśmy mieli nie użylibyśmy jej."
Przed "nie użylibyśmy", dałbym przecinek.
"Dlatego staliśmy pełni strachu nie wiedząc co robić."
Przecinek przed "nie".
"Jedni wybrali gniew Najwyższego i spotkała ich kara, inni tak jak ja czekali."
Osobiście z "tak jak ja" uczyniłbym wtrącenie, czyli dałbym przecinek przed "tak" i "czekali".
"Bez światła i ponad połowy pracowników nic nie szło tak jak powinno."
Przecinek przed "jak".
"Najpierw poczułem zimno na policzku, a masa małych odnóży zaczęła wspinać się po moim ciele przy okazji wyrywając małe jego kawałeczki."
Przecinek przed "przy okazji". Czy "jego" jest tutaj niezbędne?
"Czułem krew spływającą po moim ciele."
Tak samo tutaj – czy zdanie nie obędzie się bez "moim"?
"W tej chwili pragnąłem podbiec do syna i przytulić jego martwe ciało, poczuć że żyje nim całkowicie odda się w objęcia chłodu."
Przecinek przed "że" i przed "nim".
"Ale nawet mimo tych wszystkich wymówek coś w głębi duszy pozostawało, ta niepewność."
Przecinek przed "coś".
"Odgłosy mlaskania, który towarzyszyły posilającemu się Panu już dawno umilkły, a gdy cisza zaczęła wywiercać dziurę w moim umyśle poddałem się."
Mlaskania, które. Przecinek przed "poddałem się".
"Kolejne miesiące upłynęły mi na ciągłym umęczeniu się, modlitwie o wybaczenie i smutku, wiedziałem że tak trzeb."
Przecinek przed "że" i zjadłaś "a" w ostatnim wyrazie.
"Do tego codzienny płacz żony, cisza w mieszkaniu, to wszystko potęgowało poczucie winy. Codziennie chodziłem do tego tunelu gdzie ostatni raz widziałem mego syna."
Przecinek przed "gdzie".
"Przeżywałem tamtą scenę na nowo, tylko, że zawsze wyobrażałem sobie inne zakończenie."
"Tylko że" to bodajże spójnik złożony, i dlatego bez przecinka.
"Wszystko było tak jak tamtego dnia tylko kurzu było więcej."
Przecinek przed "tylko".
"Stanąłem w tym samym miejscu w dłoni mocno ściskając tamtą latarkę, którą upuścił mój syn, tą którą ściągnął na siebie zgubę."
Przecinek przed "w dłoni" oraz przed "którą". Osobiście zamiast "tą" dałbym "tę".
"Podniosłem głowę, tym razem nie miałem zamiaru ulec, chciałem patrzeć mu prosto w oczy. W oczy samej śmierci. Były ich setki, każde jarzące się szkarłatem. Moja odwaga znikła wraz z dotykiem chropowatych odnóży Najwyższego, widokiem Jego oczu, które przypominały mi o krwi syna, która nadal zaschnięta widniała na ścianach tunelu."
Czy wszystkie troje "oczu" są tutaj celowo?
Tekst oceniam na 3/6, ponieważ strona techniczna mogłaby być lepsza (tak byłoby 4). Zachęcam do dalszego pisania, dostrzegam w Twojej twórczości spory potencjał. :)
http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D
Właściwie mogę się podpisać pod komentarzem Suzuki. Przydałoby się wiedzieć więcej – co oni kombinują najpierw przy lampce, a potem po ciemku. Bierna uległość bohaterów wobec tego Onego, który ich zżera, wydaje mi się nie do zaakceptowania. Dlaczego chociażby nie wrzeszczą, nie obwieszą się dzwoneczkami, żeby zrobić mu na złość? Dlaczego czczą bydlaka zamiast wydłubać liczne oczęta?
Lampka oliwna i skrzynki z dynamitem wydają mi się dość ryzykownym zestawieniem.
Nikt z obecnych nie odezwał się nawet jednym pół słówkiem.
Ja bym napisała “półsłówkiem”. Ale może to od gry…
Babska logika rządzi!
Przykro mi, Arianne, ale nie udało mi się zorientować, co miałaś nadzieję opowiedzieć.
…pogrążając nas w ciemnościach, ogarnęła nas panika. – Czy oba zaimki są konieczne?
…co stało sie przed kilkoma chwilami. – Literówka.
Nie raz ktoś się potykał… – Nieraz ktoś się potykał…
…wspinać się po moim ciele przy okazji wyrywając małe jego kawałeczki. Moje usta wykrzywiły się w okropnym grymasie. Ledwo powstrzymując krzyk syknąłem z bólu. Czułem krew spływającą po moim ciele. – Nadmiar zaimków.
Mogło sobie na to zasłużyć, wszystkich spotyka zasłużona kara. – Czy to celowe powtórzenie?
Wszystkie wcześniejsze wymówki okazały się bezsensu… – Wszystkie wcześniejsze wymówki okazały się bez sensu…
Zakończenie gdzie ratuje mego syna… – Literówka.
To było moim marzeniem, ale nie mogło się spełnić przez moje tchórzostwo. – Czy oba zaimki są niezbędne?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Także podpisuję się pod komentarzem Suzuki. Generalnie uczucie zagubienia nie opuściło mnie do końca. Brakowało wyjaśnienia sytuacji, brakowało większego kontekstu. Ale potencjał definitywnie jest, bo sam jestem ciekaw, kim jest ów Pan ;)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Ciesze się, że się podobało Arhiz :) i dziękuję za wyłapanie błędów zaraz postaram się je poprawić.
Finkla, tu właśnie jak wcześniej napisał Arhiz, chodziło mi o pokazaniu ich uległości. Nie zawsze ludzie zdają sobie sprawę, że w ilości siła i razem mogliby pokonać Pana. Oni zwyczajnie się boją i starają się go nie zezłościć by nie cierpieć bardziej. Pan jest dla nich jakby Bogiem, którego czczą, a kto myśli by sprzeciwić się Bogu? Jemu po prostu należy się podporządkować.
Dziękuję za komentarz Regulatorzy, mam nadzieję, że jak poprawie będzie bardziej zrozumiałe :)
NoWhereMan już mam pomysł jak bardziej rozpisać tą historię, by mniej się w niej gubić i bardziej poznać bohaterów, świat, więc mam nadzieję, że wtedy zaspokoją Twoją ciekawość kim jest ów Pan :)
No to uległość pokazałaś. I to tak wielką, że jej nie ogarniam. ;-) “Oj, nie mogę podskakiwać, bo zemści się na żonie i dzieciach” – cóż, brzmi jak Gestapo albo inne NKWD. Ale jednak ludzie podskakiwali. Nie tylko kawalerowie. I przeciwko bogom się buntowali heretycy, bluźniercy. No, co w tym Twoim łajdaku jest takiego, że wszyscy kładą uszy po sobie? Albo co jest w tych ludziach?
Babska logika rządzi!
Wiele zależy od tego, jak blisko znajduje się oprawca-autorytet. Co innego buntować się przeciw bogom będącym wysoko w niebie, lub Gestapo, które może przyjść, ale niekoniecznie siedzie za ścianą, a co innego stanąć naprzeciw kiedy oprawca dyszy tuż nad nami.
Pokazał to między innymi eksperyment z torturowaniem więźnia (aktora). Badani byli przekonani, że na prawdę torturują człowieka i okazywali pełną uległość, ponieważ tuż obok stał autorytet – pan stylizowany na profesora.
http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D
Za mało, autorko, rzucasz czytelnikowi elementów, których może się uchwycić, by potem poskładać w spójną całość. Zobaczyłem dramat osoby walczącej z nałogiem, z chorobą psychiczną albo być może dosłownie z jakimś bóstwem. Nie wyniosłem jednak z tekstu, która interpretacja jest słuszna. Emocje zostały oddane całkiem fajnie, w tym wariacja syndromu sztokholmskiego z samej końcówki, jednak co mi po tym, jeśli historia nie jest obudowana w żaden sposób; nie pozwala mi się przejąć losem bohaterów. Sprawia to niestety, że wszelkie emocje blakną.
Pozdrawiam!
Za dużo niejasności w tym tekście Autorko. Barwnie opisujesz ból, cierpienie, strach, posłuszeństwo. Tylko pytam się czyją? O kim to jest, o czym? I przede wszystkim czemu ma służyć? Oczekujesz od czytelnika refleksji? Zrozumienia? Współczucia? Zupełnie nie wiem.
Głęboko, ciemno, dużo nas, strach, syn, cierpienie, tysiące nóżek, ból i mnie nie ma. W przenośni i dosłownie.
Pozdrawiam.
Wszystko odbyło się w kompletnej ciszy. Nikt z obecnych nie odezwał się nawet jednym półsłówkiem. Wiedzieliśmy, co mamy robić i to robiliśmy. Nasze jedyne źródło światła, mała lampa oliwna, zaczęła podejrzanie migać. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy spieszyliśmy się jak najbardziej, chcieliśmy opuścić to przeklęte miejsce. Dlatego gdy światło zgasło, całkowicie pogrążając nas w ciemnościach, zawładnęła nami panika. ← trochę powtórzeń i podwójna spacja w podkreślonym miejscu
Potem ktoś się poruszył i zaczął pracować, znowu. ← i zaczął znowu pracować?
Bloki tekstu i lekki chaos w narracji i fabule nie pomagały w lekturze, ale spodobał mi się klimat. Tkwi w nim potencjał, gdyby trochę podszlifować i rozwinąć tę historię, widziałabym tutaj dobry horror psychologiczny :)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia