
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Miłka chodziła po pokoju, przerzucając jednocześnie programy w TV. Od czasu do czasu jej uwagę przykuwały znajome twarze aktorów i polityków. Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
Podbiegła do nich zastanawiając się kto to, Maks znał kod i nie musiał pukać.
W drzwiach zobaczyła Irka.
-Jak dobrze Cię widzieć, wejdź.-zawołała uradowana na jego widok
-Nie, nie mam czasu, kiedy masz przerzut?– spytał cicho, przechodząc od razu do rzeczy.
-Nie wiem, naprawdę nic jeszcze nie wiem, kusi mnie żeby wyjść i poszukać swojej rodziny w tym świecie.– odparła zaskoczona wizytą i zachowaniem przybysza Miłka
-Może to nie jest zły pomysł – powiedział Irek, wyjmując kawałek kartki z kieszeni– Słuchaj ja muszę lecieć, ale coś powinnaś wiedzieć, my mamy przerzut już za tydzień, wygląda na to że wszystko jest dograne, ale ty musisz uważać, coś nie gra z tym Maksem, pamiętaj nie ufaj mu, a jak znajdziesz okazję to zadzwoń pod ten numer– podał jej karteczkę– tylko zapamiętaj go i wyrzuć kartkę. Ten cały -Maks nie może jej znaleźć i….– zawahał się – czy mam powiedzieć coś Filipowi jak tam wrócę, bo sama wiesz mówienie prawdy nie ma chyba sensu, i tak nie uwierzy, a może się wkurzyć.
Miłkę, aż przytkało, nie pomyślała o tym.
-Filip – jęknęła – powiedz mu prawdę, spróbuj.
-Muszę lecieć zapamiętaj ten numer, ten gość może Ci pomóc, może to jedyna osoba, która może ci pomóc. Trzymaj się.
-Poczekaj – zawołała gdy już się oddalał -Powiedz mu jeszcze , że Joasia musi wiedzieć że jest adoptowana zanim zacznie poznawać świat, nie może dowiedzieć się od innych. Jak mu to powiesz to może ci uwierzy. Powiesz mu to? Proszę nie zapomnij.– Irek tylko skinął głową i odszedł w miarę normalnym krokiem.
Zamknęła drzwi i oczy i oparła się o ścianę.
„Co teraz?"-kołatało jej w głowie.
Spojrzała na kartkę papieru i próbowała zapamiętywać numer, ale w jej głowie panował chaos. Cały czas wracała wspomnieniami do wczorajszego wieczoru, i tego co się wydarzyło.
Wczoraj Max przyszedł do domu bardzo późno, obudziło ją otwieranie drzwi, gdy rozejrzała się po pokoju i dotarło do niej gdzie jest i że to wszystko to nie sen, rozpłakała się.
On podszedł do niej łagodnie objął ją i tak siedzieli objęci, kołysząc się delikatnie.
Ogarnęło ją dziwne uczucie deja vu, czuła się niemal bezpiecznie, jakby już kiedyś była w takiej sytuacji, jakby znała wszystko to od dawna, ale i tak nie mogła opanować łez jeszcze przez długi czas. W końcu, gdy doszła do siebie, zdała sobie sprawę, że on może czuć się niezręcznie, odsunęła się więc od niego i podziękowała mu za wyrozumiałość. Maks tylko się uśmiechnął, wziął ją za ręce i powiedział pełen troski.
-Ja to rozumiem, ja ci pomogę, nie jesteś sama, jestem tu żeby ci pomóc i robię to z przyjemnością, zapamiętaj to, a teraz może coś zjemy, na pewno jesteś głodna.
Maks kupił wino i doskonale przyrządzone krewetki. Kolacja była tak smaczna, a ona tak bardzo głodna, że na moment zapomniała o wszystkim co było i miało się stać, przez tą chwilę była tu i teraz jedząc kolację. Wino przegoniło troski na później.
Tak było wczoraj. Wczoraj wieczorem uwierzyła mu, że jej pomoże i zajmie się wszystkim. Chociaż klimat owego wieczoru z jakichś przyczyn sprawił, że czuła się winna, a teraz jeszcze to – ma mu nie ufać, gdy właśnie zaczęła mu ufać.
-Zapamiętać numer– wyszeptał chwytając się tego jak ostatniej deski ratunku.
-1117-zaczęła powtarzać, gdy usłyszała, że drzwi się otwierają. Schowała papierek do kieszeni w spodniach.
-Jak tam -zawołał Maks nadmiernie jak na jej wyczucie rozpromieniony.– oglądasz telewizję i jak różnice?
-Niewielkie, mówiąc szczerze, dużo twarzy się powtarza. Zwłaszcza po prawej stronie sceny politycznej, ale po lewej wiele nowych twarzy i trochę inni prezenterzy – starała się uśmiechnąć.– gdyby nie to, różnice byłyby nieznaczne. Zwłaszcza dla mnie, ja nie mam w domu telewizora.
-Na pewno wszystko dobrze?– spytał przyglądając się jej z bliska– Może inne twarze to wynik dostępnej u nas aborcji i eutanazji na życzenie. Kto wie? – Maks zamyślił się na chwile – Wiesz co, dzisiaj zabiorę Cię na wycieczkę , bo od siedzenia tutaj każdy by ześwirował . Pokażę ci trochę miasta ale – tu spoważniał– chodzimy tylko tam gdzie ja powiem. Lepiej żebyś nie spotkała samej siebie. Czy to jest w porządku?
Skinęła głową udając entuzjazm. Bardzo się obawiała, że on widzi na wylot co ona myśli. Maks tymczasem zauważył niepokojącą zmianę w jej spojrzeniu, które tak dobrze zna. Jakby kłamała, „ale dlaczego?"– pomyślał, – „potem się tym zajmę"
-Jak chcesz się przebrać to masz piętnaście minut i wychodzimy. Poczekam w salonie. Jeszcze jedno, obawiam się, że musisz zdjąć ten krzyżyk przed wyjściem– powiedział wskazując na jej szyję.
-Nie– odpowiedziała spokojnie acz stanowcze– a dlaczego?
-Jak chcesz wyjść to przynajmniej wsadź go pod bluzkę, przykro mi albo albo.
-Słucham? Dobra, niech będzie schowam, ale co tu się dzieje?– musiała się zgodzić bo bardzo zależało jej na obejrzeniu okolicy.
-Nic nadzwyczajnego może kiedyś ci wyjaśnię, lepiej się pośpiesz jak chcesz coś obejrzeć – uciął Maks.
-No to idę się przebrać– powiedziała Miłka, która już zdążyła trochę ochłonąć i wycofała się do swojego pokoju.
Była zadowolona, że będzie miała okazją schować lepiej kartkę z numerem od Irak.
Spacer był pomimo rozterek, niezwykłym przeżyciem. Miasto wyglądało inaczej niż w jej świecie, ale było piękne. Kolorowy tłum ludzi kojarzył jej się bardziej z Paryżem czy Londynem niż Warszawą. Atmosfera jednak jej nie odpowiadała. Kolorowe i roznegliżowane reklamy atakowały ją z każdego kąta, głośna muzyka zabijała myśli. Część młodych ludzi ubrana była wyzywająco i tak się zachowywała. Pomimo różnic w siatce ulic i architekturze, rozpoznawała jednak niektóre miejsca i wtedy wewnątrz ściskała ją bezlitośnie tęsknota za rodziną.
-Możemy wejść na chwilę do kościoła– spytała, gdy przechodzili przez plac Grzybowski– chciałabym się pomodlić, to jest Wszystkich Świętych prawda?
Maks popatrzył trochę dziwnie.
-Możesz wejść do kościoła, tylko, że to jest jedynie budynek, takie muzeum i raczej nikt się tam nie modli.
-Naprawdę? To przykre, to chodźmy do innego, może św. Barbary, albo….– widząc jego minę zamilkła
-Najbliższy działający kościół to katedra, ale jest czynna zdaje się tylko raz na miesiąc, może dwa jak przyjeżdża ksiądz, a poza tym jest zamknięta. Jak chcesz się odprężyć to jest tu sporo salonów jogi i ….– tym razem on zamilkł widząc jej minę.
-Jak to! Ale dlaczego i ten krzyżyk?
-Nie ma wiernych , powołań. Wiesz nie żyjemy w Średniowieczu, no i chyba nie chcemy ranić uczuć innych.
-Nie ranić uczuć, skąd ja to znam?– westchnęła.
-Nie żyjecie w średniowieczu mówisz– powiedziała starając się wyjść z szoku.
„Postkomunistyczny padół, który miał zniszczyć nasze dusze, paradoksalnie ocalił je" – pomyślał. Ten świat coraz mniej jej się podobał. Widziała teraz piękną wydmuszkę, pustą w środku. Straciła ochotę na zwiedzanie miasta i gdyby nie chęć dowiedzenia się czegoś, zapewne poprosiłaby o powrót do domu.
-Średniowiecze to moja ulubiona epoka– rzuciła w zamyśleniu– epoka wyższości ducha nad materializmem, epoka katedr, myślicieli, filozofów odkrywców, astronomów, eh– westchnęła -Opowiedz mi proszę jak to się stało, z tymi kościołami.
-Sporo by opowiadać, nie wiem czy mamy tyle czasu.
-To może w skrócie poproszę!- powiedziała niezwykle stanowczo.
-Dobrze już dobrze, tylko nie krzycz– mówiąc to Maks dla żartów lekko sie uchylił ale także się rozejrzał czy nikt nie słucha– W skrócie. To było tak. Alianci drugi front utworzyli w Grecji, a my wygraliśmy powstanie Warszawskie dzięki pomocy aliantów, którzy wykorzystali tereny zajmowane przez Stalina jako lądowisko dla żołnierzy Sosabowskiego. Było to wbrew woli Stalina, ale wraz z pomocą dla Powstania lądowało też uzbrojenie i posiłki dla Rosjan. Coś wpłynęło na Churchilla, że nie obawiał sie Stalina tak jak u was i miał rację. Stalin pomimo wściekłości nie zdobył się na strzelanie do zrzutów, za to wykurzając resztki Niemców dał upust furii i kompletnie zniszczył Warszawę. Rozmiar pomocy nie był może decydujący, ale ruch wojsk ze wschodu w pierwszych dniach sierpnia, wpędził Niemców w panikę, myśleli że Stalin ruszył z ofensywą i zaczęli się częściowo wycofywać i to wystarczyło, żeby przegrali bitwę o Warszawę. Po wojnie został ustanowiony rząd Polski, początkowo mieszany, 60% miał rząd z Londynu, resztę obsadził Stalin. Wyznaczeni przez Stalina ludzie mieli niewiele do powiedzenia chociaż sporo narozrabiali jako jego szpiony, ale Polski nie zdołali przepchnąć pod Radzieckie wpływy. Niemniej jednak udało im się skompromitować Kościół Katolicki i AK. – tu ściszył głos – Protestancki zachód i amerykańska diaspora okazały się bardzo pomocne w sianiu takiej właśnie propagandy. Kościoły zostały skonfiskowane, a księża pomówieni o współpracę z Hitlerem. Wielu AK-owców stanęło przed sądem za rzekomy brak działań na rzecz ratowania żydów i niepotrzebne lub celowe narażanie Polskich żołnierzy. Na początku procesy były relacjonowane w radio i opisywane w prasie, ale kiedy okazywało się, że zarzuty są bezpodstawne prasa przestała o tym pisać. Praktycznie wszystkie sprawy zostały w sądach wygrane zarówno przez AK jak i księży, ale sama wiesz wygrać w sądzie to nic nie znaczy. Procesy ciągnęły się latami, prasa wrzała, ale o werdykt nikt już nie dbał i nie pytał. Dla prasy i publiki kościół i Akowcy zostali winni, a gazety nie drukowały sprostowań. Ludzie uwierzyli w to co im zaserwowała propaganda, powoli stopniowo odwracali się od Kościoła i tradycji w zamian dostali dobrobyt i nowe ideologie wyzwolenia i równość tak to nazwijmy. No i w ramach tej równości krzyżyk za bardzo powiedzmy się wybija, a noszenie go mogłoby zaprowadzić nas do aresztu za brak szacunku dla innych.– przerwał na chwilę by zobaczyć jaki efekt wywołuje na niej ta historia, po czym dodał– To co ci opowiadam, to nie jest jednak wersja historii jakiej uczą w szkole, ale jest przynajmniej prawdziwa.
-No popatrz myślałam, że komuniści mieli monopol na kłamstwo. A co z Rosją, z twojej opowieści wynika, że nie zyskała tyle po wojnie co w moim świecie?– pytała dalej zaciekawiona.
-Zyskała mniej ale reżim lepiej się tam utrzymuje, oni tam nadal są za żelazną kurtyną, czyli trochę inaczej niż u was. Przykro mi, że muszę cię nieco naszym światem rozczarować, sam jestem rozczarowany– zaśmiał się gorzko.
-Brzmi, jakbyś był dosyć negatywnie nastawiony do oficjalnego światopoglądu i tego co się stało– spojrzała na niego nieco cieplej.
Pokiwał głową, lekko się uśmiechając, o taki właśnie efekt mu chodziło, wywołał w niej sympatię. Wiedział, że zachowuje się jak ostatni oszust, historia nic go nie obchodziła ale pamiętając Ludkę miał nadzieję, że opowiadając to w ten sposób zyska przychylność Miłki i nie zawiódł się.
-Jest więcej osób, które myślą podobnie jak ty na tym świecie?– spytała Miłka.
-Tak , teraz jesteś jeszcze ty.– śmiejąc się lekko potrącił jej ramię
-Nie dobijaj mnie– odpowiedziała, ale też się uśmiechnęła i to szczerze.
-Może powinnaś tu zostać, zdaje się, że potrzebujemy tu takich jak ty– spytał niby półżartem.
-Nawet tak nie żartuj, ja muszę wrócić– odpowiedziała smutno, a na wspomnienie rodziny jej twarz sposępniała.
-Przepraszam, masz rację– uciął szybko Maks, widząc, że rozmowa zmierza w złym dla jego planów kierunku.-wiesz musimy już wracać, mam jeszcze parę spraw do sprawdzenia.
-Poczekaj. Czy moglibyśmy napić się w jakiejś knajpce kawy?-spytała
-Jasne, na kawę trochę czasu zawsze znajdę– odpowiedział zadowolony
Maks poszedł zamawiać kawę, a ona rozglądała się bacznie po ludziach i patrzyła czy nie ma gdzieś czegoś na kształt telefonu lub terminalu, nagle dostrzegła, że jakiś staruszek gapi się na nią nachalnie, gdy zobaczył, że i ona patrzy w jego kierunku, podszedł i spytał,
-No i co fajny pustak?' -po czym pokiwał z politowaniem głową i podreptał w swoją stronę. Próbowała się dopytać staruszka o co mu chodzi, ale on nie słuchał tylko pokazał laską w stronę Maksa stojącego przy kontuarze i powiedział – O pustak – i poszedł dalej.
Maks przyszedł z kawą.
-Czego chciał od ciebie ten staruszek?– spytał.
-A nie wiem nic nie zrozumiałam, coś bełkotał pod nosem, naprawdę nie wiem – odpowiedziała.
Intuicja podpowiadał jej, że jeżeli chce jeszcze kiedyś wyjść na wycieczkę z mieszkania to nie powinna pytać Maksa co to znaczy pustak. Postanowiła w duchu, że sama musi się dowiedzieć Gdy opuszczali lokal dostrzegła, że w holu znajdują się przymocowane do ściany terminale.
Po odwiezieniu jej do domu Maks poprosił ją, żeby przygotowała obiad, jeżeli oczywiście nie stanowi to dla niej kłopotu. Nie wypadało odmówić, w końcu nic nie robiła, miała jednak nieprzyjemne wrażenie, że Maks próbuje ją zająć czymkolwiek, żeby nie kombinowała i nie miała za wiele czasu na dociekania. Powtarzała więc numer telefonu ofiarowany jej przez Irka pichcąc obiad. Postanowiła zrobić coś niezjadliwego, żeby Maks więcej nie zawracał jej głowy przyrządzaniem posiłków oraz aby mieć pretekst do wyjścia na miasto do jakieś knajpki, szło jej to o tyle sprawnie, że nigdy nie umiała dobrze gotować. Barszcz czerwony czyli kombinacja soli, cukru i soku z cytryny,w jej wykonaniu, miał szanse zniechęcić Maksa do jej obiadków na zawsze.
Maks obudził się zlany potem, śniła mu się matka i ojciec, których nigdy przecież nie miał. Matka w jego śnie była łagodną, delikatną kobietą, stworzoną jakby z mgły, ojciec był silny, wszechmocny i potężny jak góra, we śnie tym zawsze był małym chłopcem, przychodził do nich i przytulał się tak z całej siły, że aż płakał z radości. Potem rodzice zamieniali się jakby w dom, piękny, ciepły dom, a on stał przed nim i wypełniało go przeczucie, że pewnego dnia on tam wejdzie i nie będzie już tęsknił. Przez lata chodził spać mając nadzieję, że tej nocy znowu mu się to przyśni, lecz od momentu tragicznego wypadku sen ten zamieniał się w koszmar, od tamtej pory zawsze gdy stał szczęśliwy przed domem ze snu, przychodzili po niego ludzie w białych kitlach i zamykali go w lodówce na próbówki, a on był mały i coraz mniejszy i krzyczał z całych sił i szarpał się próbując się uwolnić. Wokół niego było miliony takich jak on, część już nie żyła, część była zdeformowana, wszyscy byli przerażeni, szarpali się i krzyczeli, a on krzyczał z nimi, krzyczał tak długo aż się budził z krzykiem, zlany potem.
Usiadł przerażony.
Zaczął mu się odbijać wczorajszy barszczyk Miłki, było mu niedobrze, w duchu postanowił nigdy więcej nie prosić jej o gotowanie, bo tego mógłby nie znieść nawet jego genetycznie udoskonalony organizm, miał szczęście, że omlet przywarł do patelni i nie musiał go próbować, zapomniał na swoje nieszczęście, że gotowanie to nie był jeden z rozlicznych talentów Ludki.
Wziął tabletkę na niestrawność, usiadł w łóżku nie zapalając światła i zamyślił się, myślał o rodzinie, dzieciach, matkach. Odkąd pamiętał zastanawiał się kim była kobieta w której łonie dorastał przez pierwsze dziewięć miesięcy swojego istnienia, ale nigdy nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie i pomimo wpływów i pieniędzy jakie miał nie dotarł do niej, a przecież była to jedyna osoba, którą mógłby nazwać matką, liczył trochę na to, że ona sama kiedyś zgłosi się aby go poznać, ale ta nadzieja z czasem gasła.
Od Joanny Szych, kobiety której nazwisko nosił on i pozostałe klony, opiekunki całego programu klonowania, którego był wynikiem dowiedział się, że jego „matka" była kobietą która zgodziła się wziąć udział w eksperymencie, ale nie jako matka, a raczej jako inkubator. Przez dziewięć miesięcy, żyła w instytucie Genetyki i Rozwoju Rodziny, ośrodku najlepiej strzeżonym w kraju i położonym daleko od cywilizacji, mieszkała tam posługując się pseudonimem, a jej prawdziwych danych nikt nigdy nie rejestrował dla jej bezpieczeństwa i bezpieczeństwa programu klonowania i dlatego dane te nie istniały w żadnych dokumentach, tak przynajmniej twierdziła Joanna. Do instytutu tego nie miał wstępu nikt niezaangażowany w jego działalność, a wszystkie klony, które tam powstały miały dożywotni zakaz pracy na jego terenie, tłumaczono to troską o ich własne dobro i dbałością o ich psychikę, dlatego to miejsce było dla Maksa jak biała plama na mapie. Miejsce w którym powstał, dla niego nie istniało, nigdy go nie widział i nie miał możliwości dociekania kim była jedyna kobieta o której mógłby myśleć jako o matce, czasami jako o swojej matce myślał o kobiecie, która była matką jego oryginału, wiedział o niej wszystko ale to wszystko to było nic, nic osobistego.
Postanowił rano zadzwonić do Joanny, zawsze tak robił gdy miał ten koszmarny sen. Rozmowa z nią, to był swojego rodzaju ratunek, ona była jego jedynym łącznikiem z dzieciństwem i kobietą, która go urodziła, chciał wyciągnąć od niej jak najwięcej informacji, wiedział, że ona tych rozmów nie znosi, ale to także sprawiało mu satysfakcję, miał poczucie, że bierze na niej odwet za swoje nieudane życie , za brak rodziny, za brak matki i ojca, za utratę brata, za koszmary nocne i za coś jeszcze, coś czego sam nie umiał nazwać.
Potem pomyślał o Miłce śpiącej w pokoju niedaleko i ze zdziwieniem stwierdził, że teraz kiedy nareszcie tu była i mógł realizować swój plan naprawiania przeszłości i przyszłości, to perspektywa ta wcale nie sprawiała mu radości jakiej oczekiwał. Znowu czuł się zagubiony. Nigdy nie wiedział skąd Ludka brała taką pewność siebie. Wszystko było dla niej proste, nieomal czarno-białe, gdy dla niego wszystko mieniło się odcieniami szarości; ona nie znosiła kompromisów, a on był ich mistrzem; ona wiedziała czego chce, a czego nie zaakceptuje, on wiedział jedynie na co ma ochotę i wiedział, że nie ma pojęcia gdzie zmierza. To go trochę przeraziło, tyle lat pracował nad sobą wyczekując i marząc o tej chwili, miał plan uszczęśliwienia jej, plan któremu przedtem nie sprostał przez co zginęła. A teraz siedząc ze sobą sam na sam w ciemnościach uświadamiał sobie, że nie dojrzał, że nic się nie zmienił. Powoli myśli zaczęły mu się plątać i przeskakiwać, twarze osób o których myślał rozmywały się w dziwnych kształtach, aż w końcu usnął.