- Opowiadanie: KatarzynkaSz - -Egzorus- rozdział 5

-Egzorus- rozdział 5

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

-Egzorus- rozdział 5

-Miklos–

 

-Ałaa – małą, pokurczoną twarz wykrzywił paskudny grymas.

Szary, przydługi mankiet brudnej koszuli przetarł porysowaną powierzchnię lustra. Rozmazany żółto-czerwony fresk z soków wyciśniętej krosty tworzył zaiste artystyczną kompozycję. Przez chwilę karzeł przyglądał się utworzonemu wzorowi, jakby ten skrywał w sobie nadchodzącą przyszłość. Szczupłe, krótkie ręce sięgnęły raz jeszcze ku wyszczerbionej, szklanej powierzchni, próbując wymazać nieudolne dzieło. Człowieczek stojący przed wielkim lustrem, pokręcił głową i poruszył barkami. Trzasnęły zaspane stawy. Od lat ta swoista gimnastyka budziła do życia marne ciało karła, z którego przy narodzinach zakpił okrutnie los. Kurdupel żył nieomal jak wampir. Spał całe dnie, by buszować nocami. Biała gęba nieskalana promieniami słońca, zawsze była jak kreda, niezależnie od tego czy się bał, złościł czy był szczęśliwy. Tak jakby słabe serce oszczędzało samo siebie, pozbawiając ukrwienia wykrzywione paraliżem lico.

Pokurcz był sprytnym złodziejaszkiem. Bardzo sprytnym. Zdawać się mogło, że niewielka sylwetka dźwigająca krzywy garb przyciągnie uwagę potencjalnych ofiar, uniemożliwiając wykonywanie jakże intratnej profesji, jeśli oczywiście miało się do niej smykałkę. Jednak małemu człowieczkowi absolutnie to nie przeszkadzało. Karypel zwany przez przyjaciół i znajomych Miklosem, był w swoim fachu najlepszy. Często, gdy pokazywał łupy swym ziomkom, głośno się śmiali sugerując, że wykorzystuje chyba puste wnętrze swego naturalnego plecaka, gdyż nie sposób było uwierzyć, ile skradzionych rzeczy potrafił upchać po kieszeniach, butach, i innych schowkach mocno zniszczonego ubrania.

Chytre zielone oczy oszacowały teraz własne ciało. Co jak co, ale o swoim wyglądzie wiedział wszystko i nigdy siebie nie okłamywał. Miał w dupie to co mówią inni. Brał pod uwagę, że słabe serce z pewnością niedługo odmówi posłuszeństwa i pragnął wyciągnąć z podłego życia ile wlezie. Starał się żyć pełną piersią, nie łamiąc zasad którymi się kierował. Jedna z nich głosiła, że nigdy, ale to przenigdy nie wolno okradać biednych. Każdy człek noszący w sobie odrobinę dobroci, był również poza jego zasięgiem. Z tego powodu był częstym gościem karczmy Bazyliszek, bo właśnie tam na brak potencjalnych ofiar nie mógł narzekać. W owej spelunie obrobić mógł prawie każdego, nie łamiąc żadnej z reguł, według jakich żył i pracował. Ponieważ rozrywkowe życie działało wyniszczająco na schorowany organizm, nigdy nie wiedział czy obudzi się nazajutrz. Dlatego też wstając o zmroku, zawsze miał puste kieszenie. Tak było również i dziś. Do tego straszliwie łupała go głowa. Kac po wczorajszej balandze katował bezlitośnie obolałe chorobą ciało, mszcząc się za doznane ubiegłej nocy przyjemności.

Czarny kruk usiadł na wątłym karlim ramieniu i mocno dziobnął w odstające ucho. Miklos śmiał się, gdy widział w lustrze swoje słoniowate uszyska. Jakby było mało, że jest karłem dotkniętym paraliżem i ma obleśny garb, dość zresztą ciężki, bo z roku na rok, jak zaobserwował, wystawał nad głowę coraz bardziej. Choć jeśli wierzyć przyjaciołom, garb być może nie był ciężki, tylko on sam stawał się coraz słabszy. Skrzywił się na myśl, że kiedyś być może zostanie zmiażdżony przez okrutną narośl.

-Won! – wykręcona ręka strzepnęła natrętne ptaszysko, które zrobiwszy beczkę nad karlą głową, wylądowało ponownie na ramieniu.

-Krak, powiedziałem won! – tym razem cios był celniejszy i czarny kruk koziołkując bęcnął na podłogę.

-Miklos zły! Miklos zły! – wypluwało z czarnego dzioba ptaszysko, patrząc spode łba.

-Mówiłem ci nie raz, zamknij dziób! Ktoś w końcu usłyszy, że gadasz i trafisz do wędrownego cyrku. A mnie wrzucą na stos za rzekome czary jakie na tobie odprawiłem.

Ptak rzeczywiście zamknął dziób rozglądając się nerwowo na boki.

Kąciki ust małego człowieczka uniosły się ku górze. O tyle, na ile pozwalał obezwładniający większość twarzy paraliż. Wzmianka o wędrownym cyrku zawsze sprawiała, że Krak dostawał pietra i był cichutki przez długi czas.

-Nie bądź smutny. Przyniosę ci jakiś niezły kąsek.

Ptaszysko przekręciło na bok czarny łeb i zakrakało w zadowoleniu. Kawałkiem świeżutkiego, czerwonego mięsa cwany Krak nigdy nie pogardzi. Ptak machnął parokrotnie skrzydłami i zręcznie wylądował na wysokiej szafie. Tak na wszelki wypadek. Gdyby czasem jakiemuś głupiemu klownowi przyszła ochota, by zerknąć do wnętrza ich ubogiej chaty.

Drzwi skrzypnęły wypuszczając w ulewę małego człowieczka. Gdy pierwsze z zimnych kropli rozbiły się o krzywą czaszkę, ręka zamaszystym ruchem naciągnęła na głowę poszarpany kaptur. Krótkie nogi śmigały przez gęste błoto. Mała postać mknęła niczym błyskawica. Trach! Nagle wyrżnęła z impetem w ogromne buciory wystające z błota, sięgające jej ponad kolana. Przekoziołkowała i wylądowała na leżącym w szlamie nieruchomym mężczyźnie. Przez chwilę wyglądali cudacznie. Malutki człowieczek leżący na wielkoludzie. Twarzą w twarz. A ponieważ olbrzym był nieprzytomny, można było odnieść wrażenie, iż pokurcz przeprowadza zabieg sztucznego oddychania. Karla twarz z obrzydzeniem odsunęła usta od twarzy nieznajomego, zdając sobie sprawę, że ten uczynił by to samo, gdyby tylko był przytomny. Biała twarz konusa umorusana krwią z paskudnej rany zwalistego draba wyglądała koszmarnie.

Miklos usłyszał za plecami chlupot. Zanim odwrócił głowę, potężne łapy chwyciły go za garb i pociągnęły w tył.

-Mamy go! – złowieszcze słowa przebiły się przez deszcz.

-Takie małe gówno, a zobacz co zrobił z Carlem.

Po chwili dwóch prostych wieśniaków złapało pod pachy leżącego w błocie nieprzytomnego mężczyznę i pociągnęło w stronę pobliskiej knajpy, w której ciepłym wnętrzu zniknęli właśnie kompani taszczący wierzgającego karła.

Zaiste bywalcy Bazyliszka, na brak atrakcji nie mogli dziś narzekać.

Koniec
Nowa Fantastyka