– Ale jak to: wyjeżdża? – Adam zawiesił skonfundowane spojrzenie na alabastrowej twarzy Michała.
– Normalnie, wyjeżdża. – Anioł wzruszył obojętnie ramionami. – Pracuje nad czymś i twierdzi, że potrzebuje świętego spokoju. Znając życie, trochę mu to zajmie. Masz się opiekować Rajem jak należy, nie będę cię niańczył. Razem z resztą chłopaków mamy swoje rzeczy do roboty. Osobiście zapewniałem Szefa, że jesteś wystarczająco samodzielny.
– Ho, ho. – Twarz Adama zamieniła się w wielkie, pękate jabłko, kiedy nadęły się jego zarumienione policzki. – I posłuchał, patrzcie państwo archanielstwo!
– Taaa… powiedzmy, że wydawał się być przekonany. – Kąciki ust boskiego wysłannika drgnęły ledwo zauważalnie. – Nie będziesz łaził do Drzewa?
– Już zapomniałem, gdzie ono rośnie, daj mi spokój. Mogę zostać sam, wielkie mi halo.
Sceptyczny wzrok archanioła prześlizgnął się parę razy po dumnie wyprężonym ciele Adama.
– Niech ci będzie. Tylko nie grzeb w rzeczach Szefa, nie dotykaj map, notatek, zestawu do gry w kości, w ogóle łapy precz od wszystkiego, co może się zepsuć, połamać, zniszczyć albo potłuc. Dotarło?
– Oczywiście. – Na ustach mężczyzny rozlał się błogi uśmiech.
– Dam ci znać, jeśli Szef się ze mną skontaktuje. – Michał wyciągnął prawą rękę, by uścisnąć dłoń Adama. – Trzymaj się. – Jego mocny głos zadrżał nieznacznie, podszyty odrobiną niepewności. – Naprawdę cię proszę, nie rób głupstw.
– Spokojna głowa. – Adam pomachał przyjacielowi na pożegnanie. – Zostawiacie Raj w dobrych rękach. Najlepszych – rzekł hardo. Chciał wypaść przekonująco, taka szansa nie nadarza się przecież codziennie. Chyba mu się udało, bo Michał powzdychał jeszcze trochę, a wreszcie odszedł w swoją stronę, zostawiając mężczyznę zupełnie samego. Adam nabrał głęboko powietrza w płuca.
*
Samodzielność. Ładne słowo. Smakowało trochę jak ananas. Adam szurał językiem po podniebieniu, żeby lepiej poczuć tę słodycz. Miękkość radości łaskotała go po rozbieganych myślach.
Pierwsze wrażenie, jakie wywarła na nim Wolność, opisał skrupulatnie na skrawku starej, nieaktualnej już mapy Raju, którą dostał kiedyś od Szefa. Zabazgrany papier wsunął pomiędzy karty osobistego egzemplarza “Stepów edeńskich” i tam pozostawił wraz z setkami innych notatek, które udało mu się poczynić od początku swego istnienia. Szykował dużą rzecz, prawdziwe dzieło życia, podwaliny dla świeżej filozofii, jedyne w swoim rodzaju kompendium adamizmu. Szef nigdy nie sprezentował mu notesu, więc Adam wciskał pojedyncze karteluszki tam, gdzie mogły czuć się bezpiecznie, w bebechy gotowych już tomisk.
Pewnego dnia trud się opłaci. Dzieło zostanie skompletowane i przyćmi nawet zaśniedziałą klasykę z rodzaju “Archanioła Michała Przypadki”.
Niech no tylko znajdzie się dobra puenta.
*
Samael nie lubił ciemności. Zbrzydła mu wieczna, kosmiczna noc, pośród atłasu której skrywał się przed oczami Michała i całej reszty jego pożałowania godnej bandy dandysów.
Co prawda nie orientował się dobrze w semantyce grymasów, ale usta wykrzywiły mu się w nieudanej podobiźnie uśmiechu, kiedy bura ćma przysiadła na grzbiecie jego lewej dłoni.
– Bóg poszedł – szepnęło stworzonko. – I nikt nie pilnuje Adama.
– A Gabriel i ten gryzipiórek Michał?
– Chwilowo zajęci.
– W porządku. – Samael wyciągnął w górę smukłe ramiona i przeciągnął się, stękając cicho. – Dziękuję, Israfil.
Ćma kiwnęła puchatą główką, po czym zniknęła na tle ściany nieprzebranego mroku. Samael zwrócił bystry wzrok szarych oczu na malutką gwiazdkę, żółtego karzełka, wokół którego krążyła sobie beztrosko niepozorna, niebieska kulka.
Nudny, mdły Raj. Fuszerka i tandeta, niedorobione, poślednie dzieło.
Samael otrzepał kolana z gwiezdnego pyłu i ruszył raźno przed siebie.
*
Adam siedział na plaży i wygrzebywał kijem trylobity z mułu. Samodzielność była w porządku. Samotność już niekoniecznie.
Wcześniej pogapił się trochę na lwy, trochę na niebo, trochę na swoje dłonie. Zanotował kilka ciekawych spostrzeżeń, które dołączył do prywatnego zbioru notatek i na tym skończył się repertuar przygód.
Jego pierś rozsadziło głębokie westchnienie.
– Co robisz, człowieku?
Adam odwrócił się, słysząc za sobą nieznajomy głos. Jego spojrzenie skrzyżowało się z badawczym wzrokiem rudowłosego anioła o wyjątkowo przystojnej twarzy. Obcy nie przypominał z aparycji neurotycznego Michała, wiecznie nadętego Gabriela, ani nawet dobrodusznie uśmiechniętego Israfila. Prawdę mówiąc, robił wręcz doskonałe pierwsze wrażenie w porównaniu z tamtą trójką. Adam podrapał się po głowie.
– Nic – stwierdził po chwili zastanowienia. – Aczkolwiek chciałbym to zmienić. Jestem Adam – dodał uprzejmie, wyciągając rękę w stronę niespodziewanego towarzysza.
– Samael, miło mi.
– Bóg nas sobie nie przedstawił, dziwne.
– Jest zajęty. Ma te swoje… artystyczne wizje. – Samael splunął na ziemię, jego ciało przeszedł dreszcz. – Nie masz tu aby biblioteki? Potrzebuję kilku informacji.
– Mam trochę książek w pracowni Szefa, ale wolę przeglądać jego zbiory. Więcej świeżych materiałów, rozumiesz. – Adam wzruszył ramionami. – Tylko że muszę tam chodzić z opiekunem, bo Gabriel boi się, że coś zepsuję.
– Gabriel? No cudowny opiekun, który całe pieprzone życie nic nie robi, tylko się pindrzy i fagasuje – mruknął cynicznie anioł. W jego lekkim tonie było coś, co przypadło Adamowi do gustu. Jakaś taka… autentyczność? Wolność? Poza tym, Samael mówił prawdę. Ubraną w nieco obcesowe słowa, ale zdecydowanie prawdę.
– Skoro się nie lubicie, to nie dziwota, że o tobie nie słyszałem. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Chcesz pogrzebać trochę w pracowni? Z tobą będę usprawiedliwiony.
– Usprawiedliwiony? – Samael parsknął śmiechem. – Ze mną będziesz wybawiony, kolego. – Mrugnął do Adama, odrzucając rude loki za plecy. – Prowadź. Popatrzymy sobie na globusy.
*
Bóg nigdy nie powinien był zostać Szefem. Jego plan na świat był jedną wielką dziurą fabularną, jednym wielkim nieporozumieniem. Samael przeglądał notesy Stworzyciela z coraz większym poczuciem przygnębienia. Plik notatek z podpisem “O wolnej woli” cały był pokreślony czerwonymi pisakami, nic tam nie trzymało się kupy.
– Adam? Podejdziesz tu na chwilkę? – Anioł przywołał do siebie człowieka krótkim gestem.
– Tak?
– Jak ci się podoba dzisiejszy… samodzielny dzień?
Mężczyzna zmierzwił sobie włosy i westchnął lekko.
– Myślałem, że będzie ciekawiej. Poza tobą i zwierzętami żywej duszy tu nie ma.
– Cóż. Szkoda, że tak przykro podsumowujesz swoje ostatnie godziny spędzone w Raju – zacmokał Samael. Brwi Adama uniosły się w niezrozumieniu.
– Słucham?
– Potraktuj to jako przyjacielską przysługę. – Na wargi anioła wpełzł paskudny uśmiech. Adam otworzył usta, chcąc wyrzucić z siebie pytanie tkwiące na końcu języka. Spojrzenie Samaela nagle przestało mu się podobać, wzbudziło w nim trudny do opisania dyskomfort. Czy w Raju ktokolwiek mógłby chcieć czegoś… złego?
Ostatnia myśl urwała się niespodziewanie, przed oczami mężczyzny zapadła nienaturalna ciemność, przestrzeń jakby straciła kontury, by ostatecznie przeobrazić się w bezkresne Nic.
– Samael? – Adam odchrząknął niepewnie, po czym zamrugał kilkakrotnie. Mrok nie rozwiał się, pracownia nie powróciła na swoje miejsce. Jeżeli wcześniej mężczyzna był sam, to teraz dodatkowo znajdował się absolutnie Nigdzie. – Samael? – Powtórzył wołanie z niekłamaną nadzieją w głosie. Kiedy po kilkunastu minutach żaden dźwięk nie przebił się przez gęstą ciszę, Adam zrozumiał, że radzenie sobie bez niczyjej pomocy nie jest jego najmocniejszą stroną.
*
Samael przyjrzał się w zastanowieniu setkom ksiąg nagromadzonych w boskiej bibliotece. Redagowanie tego wszystkiego nie miało sensu.
Między jego palcami błysnął żółty język ognia.
*
Adam szedł powoli przed siebie, choć nie miał nawet pewności, czy w ogóle się porusza. Podświadomie czuł, że cokolwiek mu się właśnie przytrafiło, stało się zupełnie słusznie. Michał mówił kiedyś, żeby nie rozmawiać z obcymi. Obostrzenie to wydawało się Adamowi dziwne, być może dlatego, że w Raju nigdy nie zjawiali się żadni “obcy”.
Wystarczył tylko jeden i proszę, już nieszczęście.
Mężczyzna przyspieszył kroku. Przecież nawet z Nigdzie musi być jakieś wyjście.
*
Michał widywał Boga w różnych sytuacjach, ale chyba nigdy w takim stanie. Twarz Stworzyciela była ściągnięta w przerażającym grymasie, knykcie tak mocno zaciśnięte, że aż białe.
– Szefie, w porządku? Skończyłeś pracę? – zapytał zaniepokojonym tonem anioł, z trudem dotrzymując kroku Wszechmocnemu. – Znalazłeś coś ciekawego? – dodał, widząc nieduży tobołek przewieszony przez ramię Stwórcy.
– O tak. Znalazłem. Własną głupotę. – Bóg żachnął się i posłał aniołowi wściekłe spojrzenie. – Wystarczyło kilka godzin. Kilka godzin i wszystko bierze w łeb.
– Chyba nie masz na myśli Samaela? – wysapał zadyszany Michał, niemal biegnąc za prującym przed siebie z szaleńczą prędkością Kreatorem. Jedno burknięcie Boga wystarczyło mu za odpowiedź. Westchnął w duchu i poprawił sobie miecz przy pasie.
*
Okazało się, że nie wszystkie książki były łatwopalne. Ogniem zajęła się tylko niewielka ich część, ale Samaelowi choćby tyle wystarczało, by odczuć pewną dozę satysfakcji. Stał z rękami założonymi za głowę, obserwując dziki taniec płomieni tak długo, aż ostry ból w okolicach barku nie zmusił go do przygarbienia pleców.
– Naprawdę? Naprawdę myślałeś, że ci się uda? – Wzburzony gniewem głos Michała odbił się echem od ścian biblioteki. Anioł powoli zatapiał ostrze swojego miecza w plecach skonfundowanego Samaela.
– Boski żołnierz atakuje od tyłu? Nie potrafię wyobrazić sobie większej hańby – warknął zaskoczony podpalacz, wyciągając sobie ostrze z barku jednym, zdecydowanym ruchem. Zanim Michał zdążył znów na niego natrzeć, rudowłosy anioł wyciągnął zza pasa krótki sztylet, po czym osłonił się nim skutecznie kilka razy.
– Dosyć! – wrzasnął Bóg, wdzierając się do biblioteki jak burza. Podszedł do Samaela szybkim krokiem, odtrącił jego sztylet jakby miał przed sobą muchę, a wreszcie chwycił anioła za kołnierz koszuli i spojrzał prosto w jego metalicznie szare oczy.
– Gdzie jest Adam?
Samael uśmiechnął się szarmancko, pomimo dotkliwego bólu promieniującego z prawego barku.
– Nigdzie – odparł niefrasobliwie.
Oblicze Boga momentalnie skamieniało w wyrazie politowania.
– Dopóki nie nauczysz się lepszych sztuczek, nie masz nawet co marzyć o zostaniu nowym Stworzycielem, Samaelu. – To powiedziawszy, zdjął swój tobołek z ramienia i rozwiązał go ostrożnie. Niedoszły podpalacz przyjrzał się zawartości woreczka i prychnął z zażenowaniem.
– Kolejny człowiek?
Bóg całkowicie zignorował bezczelne pytanie. Pomógł swojemu nowemu stworzeniu wstać, po czym nachylił się do niego i wsunął mu do ręki nieduży miecz.
– Ewo, idź po Adama, proszę. To taki emocjonalny głuptas, od razu poznasz. Ja i Michał musimy chwilowo pozostać tutaj.
Ciemnowłosa kobieta zacisnęła pewnie palce na rękojeści miecza, wolną ręką poklepała Stwórcę po ramieniu.
– Nie martw się, znajdę go.
*
Adam zaczynał powoli oswajać się z myślą, że popełnił prawdopodobnie jedyny i najgorszy błąd swojego życia. Zdarza się.
Zmęczony wielogodzinnym marszem, usiadł wśród nieskończonych ciemności i jęknął z boleścią. Byłby się prawie rozpłakał, gdyby jego uwagi nie przykuł naraz krótki, intensywny błysk światła.
– Michał? Samael? Israfil? Ktokolwiek? – Zmrużył powieki, kiedy oślepiający blask rozlał się po atramentowej czerni.
– Ty jesteś Adam? Daj mi rękę.
– Nie! Nie ufam obcym! – ryknął przerażony mężczyzna, cofając się nieco w stronę cienia. Nieznajoma postać o dziwnych proporcjach ciała podeszła do niego bliżej i podsunęła mu swój miecz pod nos.
– Czy obcy mógłby pożyczyć sobie ostrze Archanioła Michała?
– No… – Adam wahał się chwilę, uciekając wzrokiem na boki. Wreszcie wziął głęboki wdech i chwycił mocno wyciągniętą ku niemu dłoń. Nie miał już wiele do stracenia. – Chyba nie.
– Dzięki Bogu – westchnęła z ulgą nieznajoma postać. – Jestem Ewa. Miło mi cię poznać.
*
Pracownia wyglądała jak zawsze. Szuflady niektórych komód wisiały smętnie niczym długie, wilcze jęzory, ale poza tym wszystko stało na swoim miejscu. Adam rozejrzał się dokoła półprzytomnie, a kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na Bogu, do oczu nabiegły mu łzy.
– O rety… – wydukał ze ściśniętym gardłem. – Przepraszam. Chyba popełniłem głupstwo.
– Nie przepraszaj, to moja wina. Jak zwykle nie potrafiłem wszystkiego dopilnować – odparł Bóg, rozmasowując sobie skronie. – Tyle z mojej wszechmocy – burknął. – Już nigdy nie rozmawiaj z Samaelem, jasne? Ciebie też się to tyczy, Ewo. Posłałem za nim Michała, ale skubany pewnie znowu zdążył się gdzieś zaszyć.
– W porządku, już po strachu. – Ewa podeszła dziarskim krokiem do Stwórcy i oddała mu miecz, kłaniając się lekko. – Będziemy uważać.
– My? – chlipnął Adam, patrząc na Boga bez zrozumienia.
– Zostawiam ci przyjaciółkę. – Wszechmocny uśmiechnął się słabo. – Za długo byłeś sam. Takie życie nie ma sensu. Wybacz, że dopiero teraz, ale techniczne dopracowanie projektu zajęło mi trochę czasu.
– Ach. W porządku. – Mężczyzna otarł ostatnie łzy, choć podbródek wciąż drżał mu nieco. – Muszę to z siebie wyrzucić. Chodź, Ewa. Pokażę ci, co robię z myślami, kiedy mam ich za dużo w głowie.
– Ajajaj… – Z ust Boga wyrwał się naraz głuchy jęk. – Adam, tak mi przykro… Obawiam się, że twoja część biblioteki zdążyła obrócić się w proch, kiedy Samael usiłował puścić z dymem całą pracownię. Przepraszam, zaraz spreparuję ci jakiś notes.
– Słucham? – Mężczyzna poczuł, jak zaczyna zasychać mu w gardle, a policzki znów robią się chłodne od łez. – Ale… tak długo nad tym wszystkim pracowałem… wszystkie moje przemyślenia, wszystkie wspomnienia, dzieło mojego życia… – Wzdrygnął się, kiedy poczuł, że Ewa dotyka delikatnie jego ramienia.
– Hej – szepnęła. – Rozumiem, że ci przykro, ale uważam, że to nic straconego. – Ku najwyższemu zdumieniu Adama, nowa mieszkanka Raju chwyciła mocno jego dłoń i uśmiechnęła się do niego ciepło. – Napiszemy wszystko od nowa. Razem.
Mężczyzna pociągnął nosem, lekko zbity z tropu. Uśmiech Ewy był śliczny. Dużo bardziej przekonujący niż przesadzony grymas Samaela.
– Jeśli tego chcesz. – Kąciki ust Adama uniosły się nieznacznie. – To może być niezła zabawa.